Trzy krople życia - ebook
Trzy krople życia - ebook
Tajemnica starego witraża to cykl opowieści o niezwykłych przygodach grupy nastolatków, w której prym wiedzie dziewczyna o nadnaturalnych zdolnościach. Marta urodziła się w Polsce, ale całe życie mieszkała poza jej granicami. Pewnego razu przyjeżdża na wakacje na Warmię i tam pozostaje pod opieką wujka Jurka – starszego pana, ojca chrzestnego swojego taty. Wraz z wnukami gospodarza mieszka w domu pełnym antyków i dzieł sztuki, w domu, gdzie tchnienie tajemnicy zieje z każdego kąta.
Tajemnica starego witraża. Tom 1 - Trzy krople życia
Bohaterka w domu nad jeziorem spotyka Helenę, dziewczynę z przeszłości. Razem z nią i wnukami wujka Jurka – Alicją i Kacprem – rozwiązuje tajemnicę starego witraża. Ich wspólne perypetie sprawiają, że w życiu samotnych dotychczas nastolatków pojawia się i cementuje nowa jakość: PRZYJAŹŃ... i to taka, dla której warto zaryzykować.
Opowieść przepełniona jest sekretami, niezwykłymi zdarzeniami, zaklęciami i tajemniczymi wskazówkami. Jest powieścią dla odważnych i łaknących tajemnic. Dla tych, którzy nie boją się mrocznych sekretów i ich strażników. Dla tych, którzy nie lękają się użyć magii, by stawić czoła złu. Ale spokojnie… jest też pełna humoru i zabawnych sytuacji.
Spis treści
Opowieść pierwsza - O kotach, muzyce i kocim graniu
Opowieść druga - O starej szafie z książkami i jej lokatorce
Opowieść trzecia - O Helenie i jej spalonym domu
Opowieść czwarta - O magii zaklętej w witrażu
Opowieść piąta - O Wielkim Szklarzu
Opowieść szósta - O pięknej Miriam i jej czarnej kotce
Opowieść siódma - O przesłaniu z listu Wielkiego Szklarza
Opowieść ósma - O magii zaklętej w błękicie i krwawym stygmacie
Opowieść dziewiąta - O rybach, przynętach i starym szczupaku
Opowieść dziesiąta - O smutnym spojrzeniu Miriam
Opowieść jedenasta - O kapryśnej skrzypaczce i jej starszym bracie
Opowieść dwunasta - O czerwonej róży, strażniczce witraża
Opowieść trzynasta - O przestrodze Wielkiego Szklarza
Opowieść czternasta - O władcy jeziora
Opowieść piętnasta - O tajemnicach
Opowieść szesnasta - O mocy błękitnej kropli
Opowieść siedemnasta - O strachach i żalach
Opowieść osiemnasta - O nadziei
Opowieść dziewiętnasta - O szeptach i zaklęciach
Opowieść dwudziesta - O ważnych decyzjach
Opowieść dwudziesta pierwsza - O spiskowcach i ich podstępnych spiskach
Opowieść dwudziesta druga - O strategiach
Opowieść dwudziesta trzecia - O zemście
Opowieść dwudziesta czwarta - O pożegnaniach
Opowieść dwudziesta piąta - O lękach, obawach i żółtych oczach
Opowieść dwudziesta szósta - O odwadze
Opowieść dwudziesta siódma - O magii siostrzanej krwi
Opowieść dwudziesta ósma - O mocy skrytej w szkarłacie
Opowieść dwudziesta dziewiąta - O magii nieziemskich świateł
Opowieść trzydziesta - O księdze życzeń
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63590-59-8 |
Rozmiar pliku: | 6,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O kotach, muzyce i kocim graniu
Marta obeszła stary dom dookoła, przeszła przez olbrzymi ogród i wyjrzała za ogrodzenie. Co prawda musiała przy tym wspiąć się na wielki omszały kamień, który leżał pod płotem, ale widok był wart pobrudzonych spodni i fragmentów mchu na nowych trampkach. Nieduże jezioro mieniło się blaskami zachodzącego słońca i otulone letnią zielenią do złudzenia przypominało widokówki od starszego pana, który kazał nazywać się wujkiem Jurkiem.
– Po co mnie tu przywieźli? Dlaczego mnie nie wzięli z sobą, tylko zostawili samą z tym dziadkiem? – zastanawiała się, spoglądając znów w kierunku wielkiego domu. – Co ja tu będę robić?
Siadła przy wielkim kamieniu i próbowała wyczyścić trampki batystową chusteczką z własnymi inicjałami, którą dostała od babci i którą zawsze nosiła przy sobie. Chusteczkę sama często przepierała i traktowała niemal jak talizman. Teraz znów pobrudzoną włożyła do kieszeni swoich spodni. Kiedy już wstawała i ręką oparła się o kamień, dojrzała pod nim coś niebieskiego.
– A co to takiego? – powiedziała sama do siebie i zaczęła dłubać w twardej ziemi, tuż pod brzegiem kamienia. Po chwili trzymała w palcach niebieskie szkiełko wielkości pudełka zapałek, o kształcie wielkiej, nieco spłaszczonej łzy. Chusteczką wytarła ziemię oblepiającą znalezisko i uniosła je nad głowę.
– O kurde! – wyrwało się jej.
Takiego bowiem błękitu jeszcze nigdy nie widziała. Szklana łza w świetle słonecznym zabarwiła niebo na anielskie kolory. Wydawało się jej, że w błękicie szkiełka białe chmury na niebie przybrały dziwne, ale znajome skądś kształty. Uśmiechnęła się zadowolona, zawinęła szkiełko w chusteczkę i schowała do jednej z wielu kieszeni ukochanych spodni.
Spojrzała potem na starszego, siwego pana, który siedział na deskach tarasu i nie zwracał na nią uwagi. Wciąż był pogrążony w lekturze. Na jego kolanach leżał gruby kot i łebkiem próbował wymóc na swoim panu pieszczoty. Kot miał tylko pół ogona i Marta zastanawiała się, co mu się przytrafiło i skąd wzięła się ta więź pomiędzy zwierzęciem a człowiekiem. Szybko przeniosła znów wzrok na jezioro, jako fanka psów nie przepadała za kotami. A tych tu kręciło się aż trzy. Podeszła bliżej zaczytanego wujka, który nawet na chwilę nie przerwał lektury. Z wnętrza otwartego domu snuły się dźwięki muzyki, ale nie takiej, jaką chciałaby usłyszeć Marta. Zupełnie niezrozumiałe dźwięki, obce uszom nastolatki, zdawały się jednak pasować do otoczenia. Dziewczyna stała przez chwilę naprzeciwko i przyglądała się zaczytanemu mężczyźnie. Trochę bała się przeszkodzić mu w skupieniu, ale wydawało się jej przez moment, że chwilę temu przyglądał się jej ciekawie.
– Wujku – odezwała się cicho – dlaczego twój kot ma tylko pół ogona?
– To Zbój – zamknął ostrożnie książkę i odłożył na deski. Tylko czekał, kiedy dziewczynka wreszcie się odezwie. – Stracił ogon w walce.
– Jakiej walce? Z myszami?
– Nie, moja droga – uśmiechnął się ciepło, a w jego oczach rozbłysły iskry sympatii i ulgi – z całą pewnością nie z myszami. – Musiałyby być wielkości psa.
Nie wiedział, jak rozmawiać z małą dziewczynką, którą dotąd znał tylko ze zdjęć. Został jej tymczasowym opiekunem zupełnie niespodziewanie. Jego własne dzieci już dawno wyrosły z nastoletniego wieku i miał wnuki w wieku Marty. Te jednak mieszkały w dużym mieście, z dala od krainy pełnej jezior.
– Każdy kot chodzi swoimi ścieżkami i ma swoje własne terytorium, gdzie czuje się absolutnym władcą. Nikt nie śmie wkraczać w jego granice, bo może spotkać się z nieprzychylnym przyjęciem.
Marta siadła na deskach naprzeciwko fotela mężczyzny i zastanawiała się, czy kiedykolwiek zrozumie, dlaczego wujek Jurek mówi inaczej niż wszyscy znani jej dotąd dorośli. Podparła się na łokciach i zmrużyła oczy. Postanowiła bardziej się skupić, by zrozumieć, co do niej mówi. – Jakbym czytała książkę – pomyślała i w duchu otrząsnęła się na tę myśl. – Fuj, książkę! Też coś!
– I co? – postanowiła podrążyć temat. – Ktoś wszedł na jego teren?
– Obawiam się, że było odwrotnie – uśmiechnął się mężczyzna i miękkim ruchem pogłaskał wielkiego kota. – Zbój nie bez kozery nazywa się zbójem.
– Bez czego? – spojrzała na niego zdziwiona.
– Nie bez powodu tak się nazywa – poprawił się zaraz. – To naprawdę istny zbój.
– Bije się z innymi kotami?
– Owszem – uśmiechnął się – i wchodzi na ich teren. Dotąd robił to bezkarnie, ale jest już stary i chyba właśnie skończyło się jego panowanie. Trafił na silniejszego od siebie, a może nawet na jakiegoś psa i wrócił do domu w strasznym stanie.
– Ty go uratowałeś, wujku?
– Tak, ale myślałem, że nie zdołam.
– Ktoś odgryzł mu ogon? – Marta siedziała po turecku naprzeciwko i nawet nie próbowała dotknąć kota.
– Oj, koleżanko – westchnął mężczyzna – wyglądało to bardzo źle. Pół ogona miał zupełnie bez skóry – zatrząsł mu się głos. – Szybko zawiozłem go do lecznicy i weterynarz zdecydował, że trzeba go amputować.
– Amputować?
– Obciąć – wyjaśnił.
– Nie mów więcej, wujku! – dziewczynka zakryła uszy dłońmi i zaczęła głośno śpiewać. – La, la, la... – nie myślała, że takie okropne zdarzenia mogą przytrafić się małemu zwierzęciu, którego właściwie nawet nie lubiła. – Już nie mów, nie chcę tego słuchać.
– Już dobrze, Martuś, już dobrze – pocieszał ją mężczyzna, zaniepokojony reakcją dziewczynki i sam będąc już nieco za bardzo poruszonym. Wspomnienie cierpień pupila przyprawiało go o drżenie głosu i niepewność.
Marta rozglądała się dookoła. Nieopodal przysiadł znacznie mniejszy, czarny jak noc kot. Tylko pod brodą miał mały, biały krawacik. – Zupełnie jak jakiś picuś – pomyślała dziewczynka, przyglądając się liżącemu się kotu. Ten wydawał się nie przejmować jej obecnością, kiedy w pobliżu znajdował się jego opiekun. Spokojnie lizał czarne futerko i co rusz spoglądał na mężczyznę z kotem na kolanach. Nie był zainteresowany zajęciem miejsca Zbója i nawet nieco lekceważąco omijał go wzrokiem.
– A ten, wujku? – Marta ruchem głowy wskazała na czarnego kota.
– To Zjawa – powiedział cicho.
– Zjawa?
– To przybłęda – uśmiechnął się. – Nazwałem ją tak, bo zjawiła się nagle i została nieproszona. Mieszkały już u mnie dwa koty i trzeci zdawał się już tworzyć tłok.
– Ale został?
– Jak widzisz. I zjawia się kiedy chce i na jak długo chce.
– Mogę ją pogłaskać?
– Obawiam się, że ci się to nie uda – zrobił zmartwioną minę. – Każdy kot ma inny charakter, zupełnie jak ludzie. Zjawa jest bardzo płochliwa i nieufna. Do mnie też przychodzi tylko wtedy, kiedy ma ochotę na pieszczoty. Ale wyłącznie na swoich warunkach i w dawce, którą ona sama ustali. Sama wytycza granice i nie pozwala ich przekraczać.
– Co to znaczy? – dziewczynka nie do końca umiała odszyfrować ze słów mężczyzny ich prosty sens.
– To znaczy, że nie przepada za pieszczotami, ale czasami pozwala się pogłaskać. Jednak sama decyduje, kiedy i jak długo.
– Rozumiem.
Starszy pan głaskał Zbója i ukradkiem zerkał na małą podopieczną. Zastanawiał się, jak uda mu się przeżyć z nią te tygodnie, kiedy jego własne wnuki nie wytrzymywały z nim jednego weekendu. Zapamiętane w przeglądaniu stron internetowych na podręcznych tabletach nie zwracały uwagi na próby dziadka złapania z nimi porozumienia. Ciągle przesiadywały z nosem w komputerze, z telefonem przy uchu. Cieszył się z ich ciekawości świata, ale żal mu było tradycyjnych sposobów na jego poznawanie. Nie rozumiał dzisiejszej młodzieży, a ona nie pojmowała jego świata. Zatopiony w książkach, zasłuchany w muzyce, zastanawiał się, jak dostać się do świata dzieci. Teraz drobna blondyneczka z zadumaną miną spoglądała na niego zielonymi oczami. – Czyżby czekała na opowieść? – zamyślił się na chwilę.
– Lubisz zwierzęta? – zapytał.
– Lubię, ale wolę psy – wydęła policzki, zerkając na Zbója i zmarszczyła nos. – Są trochę żywsze i można się z nimi bawić.
– Z kotami też można – wskazał na trzeciego kota. – Spójrz na Niemotę, ciągle gdzieś biega i znika mi z oczu. Godzinami przyczaja się i goni ptaki, a czasami nawet przyniesie mi złowioną mysz.
– Mysz? – pokręciła się nagle zainteresowana. – Po co? Masz jej ją przyrządzić, wujku? – zerknęła na niego psotnie, a starszy pan zorientował się wówczas, że znajdzie z Martą wspólny język. – Nie lubi surowych?
– Zwykle to kotki łapią myszy i myślę, że lubią je na surowo. Ale pewnie chce mnie poczęstować – uśmiechnął się.
– I co? Dajesz się skusić? – Marta łypnęła na niego zaczepnie.
– Nie – pokręcił poważnie głową. – Nie lubię surowych myszy, wolę usmażone...
Roześmiał się, kiedy zobaczył zdziwione, wielkie oczy Marty. Po chwili zaczęła się śmiać i zrozumiała, że u wujka pewnie nie będzie wcale tak źle.
Marta siedziała na deskach tarasu i przez płot spoglądała w dal. Trochę martwiła się, że nie widziała we wsi żadnych dzieci. Co prawda przyjechała dopiero wczoraj i nie zdążyła się jeszcze rozejrzeć, ale już z okien samochodu widziała, że pomimo wakacji tłoku na podwórkach nie było. Teraz zastanawiała się, co ma z sobą zrobić. Z otwartych drzwi salonu wciąż sączyła się muzyka przepełniona dźwiękami skrzypiec, jezioro mieniło się jak lustro i wabiło. Siostra Zbója, Niemota, skradała się ostrożnie do przechadzającej się po trawie sroki. Kiedy kotka podchodziła bliżej, sroka umykała śmiesznym truchtem, trochę podskakując, trochę podfruwając. Niemota siadała na chwilę i obojętnie lizała łapkę, udając, że wcale nie obchodzi jej czarno-białe ptaszysko. Kątem oka jednak obserwowała spacerującego po zielonym ogrodzie ptaka.
– Pajacuje... jak zwykle – Marta usłyszała ciche, lekceważące prychnięcie. Rozejrzała się dookoła. Prócz drzemiącego w fotelu wujka i śpiącego na jego kolanach Zbója, nie zobaczyła nikogo innego. Tylko czarna Zjawa, mała kotka, obserwowała podchody szarej Niemoty.
– Eee, może to ta muzyka – pomyślała dziewczynka i spojrzała raz jeszcze na swojego opiekuna. Spał. – Na pewno mi się zdawało – uspakajała się w myślach. Chciała pójść na spacer, rozejrzeć się po okolicy, ale wiedziała, że musi najpierw zapytać o zgodę. Wstała cichutko i poszła przez salon w kierunku swojej sypialni. Dom, w którym umieścił ją wujek, był przepiękny. Wielkie okna salonu połączonego z kuchnią sięgające do samej podłogi wychodziły na taras i ogród. I kiedy wczesnym rankiem podreptała po szklankę wody, jej oczom ukazał się powalający widok skąpanej we wschodzącym słońcu zieleni. Nie wiedziała, że w tym wielkim domu spała sama. Teraz przemykała przez korytarz, potem kolejny salonik, aż do swojej sypialni. Przy sypialni była mała, wyłożona szarymi kafelkami łazienka wyłącznie do jej dyspozycji. Stanęła w progu pokoiku i spojrzała na wielkie, metalowe, złote łóżko. – Spałam jak królewna z bajki – pomyślała zadowolona i dotykając zimnej ramy łóżka, zaczęła je oglądać. Nigdy wcześniej w takim nie spała. W domu miała maleńki pokoik, w którym musiała zmieścić się szafa, składany tapczanik i biurko. Pokoik był tak mały, że kiedy rozkładała posłanie, nie mogła się w nim już przemieszczać. Tutaj miała dużo miejsca, piękne łóżko i szafy w ścianach, które trudno było zauważyć. Poukładała w nich rzeczy, na ładnym biureczku pod małym oknem ułożyła tablet i telefon, jednak były tu mało przydatne, bo okazało się, że zasięg w krainie jezior nie był najlepszy. – Wszystko jest tu takie stare – pomyślała – ale bardzo piękne. Podobały się jej stare sprzęty. W pokoju stała też wielka szafa. Piękna, rzeźbiona, z kolumienkami, kiśćmi owoców i dużymi łukami. Przypomniała sobie, że kiedyś u babci widziała na szafie wielkie walizki poukładane jedna na drugiej. Na tej szafie niczego nie było, a zmieściłoby się ich tam bardzo dużo, albo jedna bardzo wielka. Nagle zdawało się jej, że coś przemknęło od strony dużego salonu. Obejrzała się i zobaczyła Zjawę. Kotka zgrabnymi, bezszelestnymi susami przebiegała długość korytarza i kierowała się do sypialni Marty. Nagle zatrzymała się, jakby ją ktoś chwycił za ogon. Stanęła, wygięła koci grzbiet, jeżąc na nim swoją czarną jak noc sierść, prychnęła głośno, pokazując wszystkie zęby. Ogon naprężyła jak strunę w skrzypcach. Marta spoglądała na nią zdziwiona, bo kotka z przerażeniem patrzyła na rzeźbioną szafę.
– Phyyy – zasyczała – to znów ona!
Teraz już dziewczynka była pewna, że to jej się nie przyśniło. To nie była tylko muzyka z salonu. Zjawa potrafiła mówić.
Kotka wybiegła z domu jeszcze szybciej, niż wbiegła, a Marta tuż za nią. Kiedy wyszła na taras, wujek Jurek właśnie się ocknął z krótkiej drzemki i ciekawie przyglądał się kłusującej przez deski Zjawie i podążającej za nią dziewczynce.
– Czy coś się stało? – zapytał bardziej zaciekawiony niż zaniepokojony, bo widział wciąż zjeżoną Zjawę i swoją małą lokatorkę z wielkimi jak spodki oczami. Marta zatrzymała się na skraju tarasu i już zamierzała dać susa za kotką do ogrodu, jednak obróciła się do mężczyzny, podparła się pod boki, zmarszczyła nos i zaczęła się przyglądać swojemu opiekunowi.
– No co? – zapytał.
– Wujku – Marta wzięła głęboki wdech i przez chwilę go wstrzymała. Bała się zadać pytanie, które kołatało się jej po głowie, bo nie chciała uchodzić za dziwaczkę. – Wujku...
– O co takiego chcesz spytać? – uśmiechnął się zachęcająco.
– Co ty wiesz o Zjawie?
– Jak ci już mówiłem... niewiele – rozłożył ręce. – Dlaczego pytasz? Coś ci zrobiła? – zaniepokoił się.
– Nie, skąd – pośpiesznie pokręciła głową. – Ale zdawało mi się... zdawało mi się...
– Co takiego? – spojrzał na dziewczynkę z oczekiwaniem.
– Zdawało mi się, że ona mówi – wyrzuciła to z siebie jednym tchem.
O dziwo, starszy pan nie zareagował, jak się tego spodziewała. Nie zmarszczył brwi, nie pokręcił głową i nie zganił słowami: „Co ty znowu opowiadasz? Coś znów wymyśliła?”. A właśnie tego Marta się obawiała. Kiedy w czasie odwiedzin w kraju chciała podzielić się swoimi myślami z babcią czy dziadkiem, słyszała tylko takie słowa. Nawet mama z dezaprobatą kręciła głową i wzdychała, szepcząc: „Oj, Marta, Marta”. Za to tato cierpliwie wysłuchiwał jej opowieści, a czasami nawet zachęcał, żeby to narysowała. Dziewczynka bardzo lubiła te chwile i nie bała się snuć przed nim swoich historii, bo zawsze jej wysłuchał. Teraz musieli ją zostawić na pewien czas. Dziadkowie nie odważyli się wziąć za nią odpowiedzialności i takim właśnie sposobem Marta znalazła się u wujka Jurka. Starszy pan był ojcem chrzestnym jej ojca i godzinami wysłuchiwał od niego, jakim cudem od losu jest jego mała córeczka. Teraz patrzył na drobną blondynkę w zielonych, przykrótkich bojówkach i w nowiutkich trampkach na bosych stopach. Dmuchnięciem w górę próbowała odgarnąć opadającą na oczy grzywkę.
– I co ci powiedziała? – zapytał jakby nigdy nic.
– Najpierw zganiła Niemotę, że znów się wygłupia – zachęcona zaczęła opowiadać. – A potem wbiegła za mną do mojej sypialni i zasyczała na szafę. Strasznie się zjeżyła i usłyszałam „to znów ona”.
– Kto?
– Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Chyba szafa. Nikogo tam nie było.
– Hmm... – mężczyzna się zamyślił. Marta patrzyła na niego lekko oszołomiona i nie mogła wyjść z podziwu, że tak spokojnie przyjął jej opowieść.
– Wierzysz mi, wujku? – postanowiła się jednak upewnić.
– A dlaczego nie miałbym ci wierzyć? – uniósł zdziwione brwi. – Zjawa zawsze lekceważy Niemotę i patrzy na nią z wyższością, więc to nic dziwnego. Zastanawia mnie tylko ta szafa... Bo wiesz, Zjawa nigdy nie chciała wejść do tego domu – wskazał na otwarte drzwi wielkiego salonu. – Jakby się czegoś obawiała. Nawet jeśli wniosłem ją na rękach, to i tak zaraz szybciutko uciekała. Weszła dopiero za tobą. Pewnie wyczuła, że lubisz koty.
– Nie lubię – Marta powiedziała to cicho i zawstydzona opuściła głowę. Czubkiem swojego trampka zaczęła kreślić na deskach tarasu małe kółeczko.
– Ale z jakiegoś powodu one lubią ciebie – uśmiechnął się wujek. – Chodź, posłuchaj, jak Zbój mruczy z zadowolenia. Gdyby cię nie lubił, tak by się nie odprężył, byłby czujny i spięty.
Marta podeszła bliżej i siadła na podłodze u stóp uśmiechniętego wujka. Poczuła ulgę, że nie została przez niego wyśmiana ani zganiona. Popatrzyła na zmrużone oczy tłustego kota i uśmiechnęła się, kiedy usłyszała jego ciche mruczenie. Bardzo pasowało do spokojnej muzyki skrzypiec sączącej się przez otwarte drzwi. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać kocura. Poczuła pod palcami miękką sierść zwierzęcia. Zbój poruszył się, zastrzygł uszami, potrząsnął łebkiem, otworzył szerzej oczy i spojrzał na dziewczynkę.
– Tylko uważaj na mój ogon – usłyszała zamiast mruczenia.
Szybko cofnęła rękę. Mężczyzna zauważył gwałtowną reakcję Marty, ale nic nie mówiąc, wciąż ją obserwował. Uśmiechała się, ale nie do niego ani do kota... uśmiechała się do swoich myśli. Zmarszczyła nos i przymknęła oczy. Siedząc po turecku, oparła się z tyłu na rękach i wystawiła twarz do słońca.
– Co się stało? – wujek nie wytrzymał.
– Nic – wzruszyła ramionami. – Kazał mi uważać na ogon – powiedziała, jakby to było najzwyklejszą rzeczą na świecie.
– Moja panno... – głos starszego pana przybrał poważny ton – chyba jesteś czarownicą – jego oczy jednak zaprzeczały powadze tego stwierdzenia, bo rzucały figlarne błyski. Ale Marta tego nie widziała.
– Chyba tak – odpowiedziała dziewczynka, nie otwierając nawet oczu i westchnęła dziwnie czymś uszczęśliwiona.
Opowieść druga
O starej szafie z książkami i jej lokatorce
Kiedy dzień miał się ku końcowi i trzeba było kłaść się spać, wujek Jurek zaniepokoił się nieco. Dzień był pełen wrażeń i obawiał się, czy Marta nie będzie bała się zostać sama w domu. Poprzedniej nocy była zmęczona i chyba nawet nie zauważyła, że w wielkim domu jest jedyną lokatorką.
– Nie bałaś się spać sama? – zapytał wujek. – Niedługo przyjadą moje wnuki i zamieszkają z tobą, ale do tego czasu musimy sobie jakoś poradzić. Dasz radę?
– Tak, nie martw się, wujku – machnęła ręką. – Nie boję się. Rodzice często mnie zostawiają i nigdy nie miałam z tym problemów.
I tym sposobem dziewczynka znów została sama. Ale chciała spokojnie pooglądać dom, a obecność właściciela trochę ją krępowała. Marta nie była wścibska, ale bardzo ciekawa. Intrygowały ją obrazy na ścianach, które oświetlone znajdującą się nad każdym z nich podłużną lampką, sprawiały wrażenie, jakby nie wisiały w normalnym domu, tylko w muzeum. Rzeźby przedstawiające ludzi i zwierzęta co raz to wyłaniały się z najróżniejszych zakamarków i przywodziły myśl, że jednak nie mieszka w tym domu sama. Kręciła się po małym saloniku przed swoją sypialnią, oglądała obrazy i dotykała figur. Przyglądała się olbrzymiemu kominkowi, którego frontową ścianę stanowiła wielka płyta z czerwonego marmuru. Jaśniejsze żyłki kamienia dzieliły gładką jak szkło zimną płytę, tworząc na niej wysepki w innym kolorze i sprawiając, że wyglądały niczym rzeki na mapie. Obok kominka kręte schodki zapraszały ją na górę, gdzie jeszcze dotąd nie zaglądała. Spojrzała na dość spore figury jeźdźców na koniach, którzy jak strażnicy pilnowali dostępu do tajemnic domu. – Eee, nie dzisiaj – pomyślała i zrezygnowała z dalszego zwiedzania. Marta nie należała do strachliwych, ale srogie miny japońskich żołnierzy na koniach osłabiły nieco jej ciekawość. – W muzeum też nie można oglądać wszystkiego od razu – usprawiedliwiła swą słabość i poszła pod prysznic.
I tym razem nie miała zbyt wiele czasu, żeby delektować się rolą królewny w pięknym złotym łożu, bo sen zaskoczył ją niespodziewanie szybko, bez żadnego uprzedzenia. Przebrzmiały ostatnie dźwięki skrzypcowego koncertu i w wielkim domu zapanowała niczym niezmącona cisza. Liczne latarnie wokół domu wciskały się do środka swoim blaskiem, rozświetlały jego wnętrze i wespół z rzeźbami rzucały na lśniące posadzki długie, niesamowite cienie. One też już zdawały się spać.
Kiedy dawno minęła północ i niedaleko było do świtu, coś nagle jęknęło. Było to tak głośne, że Marta szeroko otworzyła oczy. – Oj, chyba mi się to przyśniło – pomyślała i rozejrzała się po pokoju. Przez małe okienko nad biurkiem do pokoju wdzierała się ogrodowa latarnia i oświetlała starą szafę. Przez otwarte drzwi salonu do sypialni ciekawie zaglądał długi cień stojącego na jednej nodze ptaka. I choć Marta wiedziała, że to stojąca na małym kredensiku lampa z pięknymi kolorowymi szkiełkami, podobnymi do tego, które znalazła pod omszałym kamieniem, ciarki przeszły jej po plecach. Jęk się powtórzył. Głośniejszy niż pierwszy i wyraźniejszy. Jakby ktoś głośno wzdychał, bardzo znudzony. Marta nakryła głowę kołdrą i przez chwilę pod nią siedziała. Siedząc w swojej kryjówce, zastanawiała się, co teraz powinna zrobić. Czuła się bezpiecznie, ale wystarczyłoby – pomyślała – podnieść kołdrę... Ciarki znów przeszły jej po plecach. Co robić? Biec przez ciemny ogród do chaty wujka? Przyznać się, że jednak nie jest taka odważna, jak sądziła?
– Ooo, co to, to nie! – powiedziała do siebie i wyskoczyła z łóżka jak z procy. Stanęła w drzwiach pokoju i rozejrzała się po swojej sypialni. Ów dźwięk bowiem właśnie stąd pochodził. Wycofała się do małego saloniku, rozejrzała dookoła. Wszystkie przedmioty zdawały się być na swoich miejscach, tylko ich cienie były dla dziewczynki czymś nowym. Szybko jednak się z nimi oswoiła. Wzięła głęboki wdech i pobiegła do kuchni napić się wody. Biegnąc, słyszała tylko plask swoich bosych stóp po kamiennej posadzce korytarza i nic więcej. Czuła jednak na sobie spojrzenia postaci z obrazów, które zdawały się wodzić za nią oczami. Poczuła się nieswojo, jak obca w tłumie nieznajomych sobie ludzi. Zdawało jej się, że rozmawiają z sobą, porozumiewają się w jakiś sposób i zastanawiają się, co robi w ich domu ta przybłęda. Zjawiła się tu nagle, nie wiadomo skąd i po co.
– Kurde! Chyba się jednak trochę boję – powiedziała do siebie i nie dlatego, że była dziwaczką, ale chciała usłyszeć czyjś głos, choćby nawet swój własny. Kuchnia była częścią wielkiego salonu i jadalni i to stąd za dnia rozlegały się dźwięki muzyki. Teraz pod sam wysoki, utkany z pięknego drewna sufit rozlegały się jej przepełnione niepewnością słowa. – O, muzyka! Włączę sobie muzykę – dodawała sobie odwagi. Podeszła do pięknej komódki i pilotem włączyła odtwarzanie płyty. Potem tanecznym krokiem podeszła do kuchni i sięgnęła do lodówki po małą butelkę wody. Przez kilka chwil przez szklane ściany salonu patrzyła na zatopiony w mrokach ogród. Tylko latarnie wokół domu i kilka lamp pomiędzy drzewami sprawiały, że go rozpoznawała. Noc bowiem wszystko zmienia. Marta postanowiła nie wyłączać muzyki i nieco uspokojona ruszyła do swojej sypialni.
Korytarz z twarzami na portretach, mały salonik z jeźdźcami na koniach, lampa-ptak na jednej nodze i wreszcie otwarte drzwi sypialni. Stanęła w nich i wzięła głęboki oddech. Rozejrzała się dookoła i pokiwała głową z politowaniem nad własnymi lękami.
– I czego się, Marta, bałaś? – zagadała do siebie.
– No, właśnie... czego? – usłyszała wyraźnie.
Podskoczyła zaskoczona odpowiedzią na własne słowa. Mówiła tylko po to, żeby dodać sobie odwagi, a nie żeby usłyszeć odpowiedź. Natychmiast pomyślała o małej, czarnej kotce.
– Kici, kici, kotku... to ty, Zjawo? – dziewczynka zaczęła rozglądać się dookoła. Po dzisiejszym dniu już niczemu się nie dziwiła. Zajrzała pod łóżko. – Gdzie jesteś, kotku?
– Kotku? – znów usłyszała. – Jeszcze nikt mnie tak nie nazywał. Zjawa, upiór... to już prędzej.
Marta skoczyła na równe nogi wystraszona nie na żarty i spojrzała w stronę źródła dźwięku. I nagle TO zobaczyła! Na starej szafie, w mglistej otoczce niebieskiego blasku, takiego samego jaki widziała przez błękitne szkiełko, dostrzegła postać. Dziewczynka, trochę starsza od niej, siedziała na szafie w miejscu, gdzie zwykle Marta widywała wielkie walizki. Znieruchomiała na moment, jednak nie ze strachu. Była po prostu zaskoczona.
– Kim jesteś?
– Jestem Helena – powiedziała dziewczyna, spoglądając na Martę z wysokości szafy. – Mieszkam tu.
– Na szafie?
– A co? – dziewczynka wzruszyła ramionami. – Nie można?
– Można, czemu nie – Marta uśmiechnęła się przyjaźnie. – Jestem Marta.
– Wiem.
– Niby skąd?
– Bo mówisz do siebie – pokiwała głową z politowaniem. – Ale rozumiem cię. Ja czasami też rozmawiam ze sobą. Właściwie... wciąż to robię. Nikt mnie przecież nie widzi.
– Tylko ja? – zdziwiła się Marta.
– Tylko ten, kto ma moje szkiełko – Helena wskazała na zielone bojówki przerzucone przez poręcz pięknego, starego krzesła.
– To niebieskie szkiełko jest twoje? – Marta sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła z nich płócienną chusteczkę. Z namaszczeniem rozwinęła jej rogi. Na nieco pobrudzonej chusteczce rozświetliła się niebieskością wielka, szklana łza.
– Miało być moje – cicho powiedziała Helena. – Straciłam tę możliwość w momencie przejścia na drugą stronę.
– To ty nie żyjesz? – ostrożnie spytała Marta.
– Skąd ten pomysł?! – oburzyła się Helena. – Rozmawiałybyśmy wonczas?
– Wonczas? – powtórzyła nieznane słowo. – Po jakiemu ty mówisz?
– Po polsku. Tylko, że poprawnie.
– No, jasne – skrzywiła się Marta. Pomyślała, że w tym niezwykłym miejscu wszyscy dziwnie mówią. Nawet koty. Kiedy Marta znów spojrzała na szafę, Heleny na niej nie było. Westchnęła głęboko, uśmiechnęła się do swoich myśli i po chwili moszczenia się w łóżku, spokojnie usnęła. Kiedy rankiem otworzyła oczy, od razu spojrzała na szafę.
– Ależ miałam sen – powiedziała do siebie i siadła na środku łóżka. Jednak coś ją uwierało. Przez moment poczuła się jak księżniczka na ziarnku grochu i z uśmiechem szukała przyczyny gniecenia. Już po chwili je znalazła. Na białym prześcieradle, jak wyrwany niebu strzępek, mieniło się błękitne szkiełko. – To mi się nie śniło.
Kiedy Marta przy długim stole jadła z wujkiem Jurkiem śniadanie, miała bardzo tajemniczą minę. Nie odzywała się, tylko wolno gryzła dużą bułkę. Wzdychała przy tym ciężko, bo należała do tych niejadków, które zwykle zapominają o jedzeniu, a tu, oprócz bułki, miała do zmęczenia miseczkę z przygotowanymi dla niej warzywami. Małą, bo małą... ale jednak. O, gdyby tak dostała słodką drożdżówkę... albo pączka, zjadłaby chętniej. Wiedziała, że to niezdrowe zaczynać dzień od łakoci, ale jakie słodkie! Dziś jednak nie marudziła, tylko pochłonięta własnymi myślami, jadła zdrowe śniadanie z górą plasterków ogórka i pomidora.
– Dobrze spałaś, waćpanno? – wujek uśmiechnął się do niej. Zastanawiał się, o czym myśli i czy aby coś jej nie trapiło.
– Tak, dziękuję – przebudziła się z zamyślenia, ale nie zauważyła nowego zwrotu. Nie zamierzała też zdradzić, co zaszło w nocy, bo sama jeszcze nie była pewna, co to właściwie było. Sprawdziła zewnętrzną kieszeń, trochę powyżej kolana, bo tylko ta zapinała się na zamek. Wyczuła zawiniątko i uspokoiła się.
– A gdzie jest Zjawa? – spytała nagle.
– Nie widziałem jej dzisiaj – rozejrzał się po salonie i spojrzał na taras, poszukując wzrokiem kotki. – Właściwie... jak wczoraj wybiegła z twojej sypialni, to gdzieś przepadła. Nie przyszła nawet na śniadanie. Nie powiedziała ci, dokąd idzie? – spojrzał pytająco na Martę, ale nie zobaczyła w jego spojrzeniu drwiny. Nie wyśmiewał się z niej.
– Nie dziwi cię, wujku, że rozumiem, co do mnie mówią twoje koty?
– Ani trochę – pokręcił głową. – Ze mną też rozmawiają.
– Naprawdę? – odłożyła bułkę na talerz i wbiła w niego szeroko otwarte, zielone oczy. – Dlaczego wcześniej się nie przyznałeś?
– Bo ze mną rozmawiają nieco inaczej.
– To znaczy jak?
– Widzisz, młoda damo... – wytarł usta serwetką i odłożył ją na talerz. – Większość ludzi myśli, że koty tylko miauczą, ale tak nie jest.
– Wiem – kiwnęła głową. – Wczoraj słyszałam, jak Zbój mruczał.
– Tak, ale to nie tylko dźwięki. Koty mówią też ogonem, całym ciałem i robią miny. Chcesz posłuchać?
– Pewnie – uśmiechnęła się i próbowała odsunąć od siebie talerz. Mężczyzna spojrzał na ledwie nadgryzioną bułkę i zrobił dość wymowną minę. Marta zrozumiała, co chciał powiedzieć i z westchnieniem znów po nią sięgnęła.
– O, właśnie – zadowolony kiwnął głową. – Ty będziesz jadła, a ja ci opowiem o kotach.
I tak Marta dowiedziała się, że koty wydają najdziwniejsze dźwięki i choć miauczenie nie jest już dla nikogo tajemnicą, to jednak dlaczego to robią, nie jest już takie oczywiste. Koty mogą miauczeć, wydając krótkie, głośne dźwięki, kiedy się cieszą na widok domowników albo kiedy chcą zwrócić uwagę kogoś nowego. Miauczą przeciągle, kiedy dopominają się jedzenia albo kiedy się nawołują. Za to mruczenie wciąż jest tajemnicą. Bardzo możliwe, że jest to wyraz zadowolenia z kontaktu z ludźmi, innymi zwierzętami czy przedmiotami. Ale koty mruczą też, kiedy są chore i cierpią, bo to zapewne przynosi im ulgę. Mruczą też, kiedy zbliżają się do innego kota, żeby mu powiedzieć, że nie mają złych zamiarów. Małe kotki mruczą, bo domagają się opieki od matki i mruczą matki, żeby uspokoić swoje kocięta.
– Ależ to ciekawe – dziewczynka przez czas opowieści dokończyła swoje śniadanie. – A o ludzkiej mowie nic, wujku, nie słyszałeś?
– Cóż – szukał odpowiedzi. – Tego doświadczają tylko wyjątkowe osoby. Mnie to niestety ominęło.
– Jeszcze parskają i prychają – dodała. – Wczoraj widziałam, jak Zjawa się nastroszyła. Bałam się, że skoczy na tę szafę i ją zaatakuje.
– O właśnie – uśmiechnął się na myśl, że dziewczynka jest bardzo czuła na zachowania zwierząt. – Kiedy się wystraszą albo... – uciął, bo zauważył zadumanie w oczach Marty.
A jej nagle przyszło do głowy, że może Zjawa ujrzała Helenę przed nią. Może widziała ją na szafie, nim jeszcze ona ją tam zobaczyła i się po prostu wystraszyła?
– Coś się stało?
– Nie, nic. Ale muszę odszukać Zjawę – i Marta wybiegła do ogrodu.
– No tak, a sprzątać będę sam – westchnął mężczyzna i z uśmiechem podążał wzrokiem za małą dziewczynką w zielonych bojówkach, która wielkimi susami pokonywała ogród. Nie zdążył jej powiedzieć, że koty też warczą... zupełnie jak psy. Ale o tym by się pewnie przekonała, gdyby chciała zabrać kotom ich jedzenie i uspokoił się natychmiast, bo biorąc pod uwagę jej słaby apetyt, najprawdopodobniej do takiego zdarzenia nie dojdzie.
Marta przemierzała ogród w poszukiwaniu czarnej kotki, bo miała nadzieję dowiedzieć się czegoś o Helenie. Przebiegła obok klombów z bylinami, gdzie spośród pięknych, podłużnych liści, hosty wypuszczały w niebo wysokie łodyżki obwieszone dziesiątkami małych, jasnoliliowych dzwoneczków. Stały nieruchomo, dopóki obok nich nie przebiegła. Zatrzęsły się łodyżki i poruszyły swoje zwieszone kieliszki, a choć były nieme, Marcie zdawało się, że dzwonią specjalnie dla niej. Minęła grupę krzewów o różnokolorowych liściach, dwie stare jabłonie, aż dotarła do niedużej drewutni.
– Tu jeszcze nie byłam – podparła się pod boki i spojrzała w kierunku domu, gdzie w wielkim salonie-jadalni zostawiła wujka Jurka. Nie była pewna, czy wolno jej tu przebywać, ale pamiętała, jak wujek wytyczał jej granice. Mogła chodzić wszędzie bez opowiadania się, jednak nie poza teren wielkiej posiadłości. O tym miała zawsze go informować. Uspokojona, że do ogrodzenia zostało jeszcze kilka metrów, postanowiła obejść drewniany domek. Ścianę, którą widziała, pokrywały przycięte i ułożone równiutko kloce drewna, którymi żywiły się wielkie kominki w domu wujka. Ciekawość jednak poprowadziła ją dookoła.
– A to co? – zadziwiła się głośno.
Z drugiej strony drewutnia wyglądała zupełnie inaczej. Wcale nie była cała z drewna. Jedną ścianę wzniesiono z czerwonych cegieł, które wyglądały na bardzo stare. Reszta domeczku była drewniana. Ciemne od starości drewno różniło się od tego stanowiącego część magazynową dla drewna kominkowego. Ale nie to przykuło jej uwagę. Oczarowana szła nieśmiało w kierunku przepięknego witraża. Wiedziała, że wujek je lubi, już oglądała ich kilka w zamieszkiwanym domu, ale tutaj się go nie spodziewała. I ten był wyjątkowy. Zanim spostrzegła na nim jakikolwiek wzór, uległa czarowi kolorów. Przez kolorowe szkiełka prześwitywała jasność nieba i jezioro, które sięgało swoim brzegiem niedaleko płotu. Witraż nie był oknem w dziwnym domku, tylko stanowił przegrodę pomiędzy małą werandą a widokiem na jezioro. Marta wciąż zapatrzona w ciepły blask rozświetlających się szkiełek, wstąpiła na kamienny stopień werandy. Chciała posiedzieć trochę w barwnym świetle szkiełek, ale coś przykuło jej uwagę.
– Zjawa! – na drewnianej ławeczce dostrzegła zwiniętą w kłębek czarną kotkę. – Tu jesteś!
Kotka podniosła głowę, sennym wzrokiem spojrzała na dziewczynkę i po chwili przeciągnęła się ospale. Czujnie przykucnęła na swoich tylnych łapkach, przytuliła się do przednich i pilnie obserwowała intruza.
– Zjawa... – Marta przykucnęła przy zwierzęciu. Chciała od razu wypytać kotkę. – Czy znasz dziewczynkę o imieniu Helena?
Marta bardzo chciała dowiedzieć się czegoś na temat minionej nocy, ponieważ znajdując w łóżku szkiełko, zdała sobie sprawę, że to jej się nie przyśniło. Reakcja Zjawy na widok szafy dała jej dużo do myślenia. Bo niby dlaczego tak się zjeżyła? Tylko z powodu szafy? Nie, Marta była przekonana, że kotka coś wie.
– Kotku, pomóż mi – wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać czarne zwierzątko. Zjawa natychmiast się podniosła i zaczęła wolno poruszać ogonem. Wyglądała na nagle czymś rozdrażnioną i chciała po prostu uciec. Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę i sprawiała wrażenie, jakby nigdy wcześniej też jej nie miała... Marta wycofała rękę. Siadła naprzeciwko kotki i zaczęła się jej przypatrywać. Po chwili jednak uległa czarowi kolorowych światełek i podążając za spojrzeniem Zjawy, zapatrzyła się w witraż. Wciąż nie zadawała sobie trudu odszyfrowania wzoru, bo różnobarwne migotania przechodzących przez witraż promieni słonecznych roztoczyły swoją magię i sprawiły, że nagle wszystkie myśli, wszystkie wątpliwości i pytania gdzieś uleciały. Pozostał tylko spokój, cisza i dziwna jasność w myślach. Wszystko stało się takie jasne i proste. Nagle Martę olśniło... poczuła, że czegoś jej brakowało. Stało się oczywiste, że to brak jakiegoś elementu spowodował u Zjawy utratę zdolności i chęci mówienia, albo raczej u niej samej zdolności rozumienia mowy kotów.
– Już wiem! – poderwała się z miejsca i zwróciła się do kotki. Jej jednak już nie było. Teraz z kolei chciała jak najszybciej dotrzeć do salonu, ale mijając ścianę werandy z witrażem, który ją tak oczarował, potknęła się o coś wystającego z ziemi. Chroniąc się przed upadkiem, złapała się drewnianego słupa i nagle poczuła ostry ból.
– Kurde! – krzyknęła z bólu. – A to co? – spojrzała na dłoń i zobaczyła w jej wnętrzu dużą drzazgę. Z bólu zaczęła przebierać nogami w miejscu, ubijając trampkami miękką trawę. Posykując, delikatnie wyjęła drzazgę. W jej miejscu pojawiły się krople krwi. Zdrową ręką sięgnęła po chusteczkę. Delikatnie wytrzepała z niej do kieszeni swoje szkiełko i zawinęła dłoń. Manipulując lewą ręką przy prawej kieszeni, zauważyła, jak mała kropla krwi spadła na stary pień, przez który o mało nie rozciągnęła się jak długa, a druga, ściekając z dłoni, wpadła do luźno zasznurowanego trampka. Krew nie pobrudziła jej ukochanych bojówek ani nowych trampek, więc tylko wytarła skaleczenie, zabezpieczyła swój skarb w kieszeni i zapomniała o sprawie. Marta nie była mazgajem i jedna drzazga nie była w stanie zepsuć jej dobrej zabawy. Biegiem ruszyła do domu, gdzie, jak tylko wpadła do salonu, złapała pilota i włączyła płytę.
– Muszę to sprawdzić – powiedziała do siebie, rozglądając się za czarną kotką.
Rozmawiający z ogrodnikiem, pomiędzy drzewami wielkiego ogrodu, mężczyzna uśmiechał się pod krótko przyciętym wąsem. Przerwał rozmowę i zaczął nasłuchiwać. Do jego uszu dobiegły dźwięki muzyki poważnej, której do tej pory słuchał tylko on sam.
– A to dopiero – pokręcił głową ze zdziwienia.
Już od pierwszego dnia wiedział, że pojawienie się w jego domu małej Marty zmieni codzienne życie, które zaczęło trącić rutyną. Nie wiedział jednak, że dziewczynka nie tylko dogada się z jego zwierzętami, ale ożywi dawno zapomniane duchy tego czarownego miejsca.