Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dlaczego kobiety kochają drani. Nowe zasady randkowania - ebook

Data wydania:
15 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dlaczego kobiety kochają drani. Nowe zasady randkowania - ebook

Jak znaleźć kogoś, kto pokocha nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę?

Miłość na moich warunkach!

 

Siggy Flicker wie, że szczęśliwe zakończenie historii miłosnej nie jest czymś oczywistym. Musisz sobie na nie zapracować.

Siggy Flicker, inteligentna i pewna siebie ekspertka w dziedzinie związków uczuciowych, to twoja nowa bajkowa matka chrzestna. Wyswatała ponad tysiąc par i dobrze wykorzystała swoją drugą szansę w miłości, więc wie, że znalezienie księcia w lśniącej zbroi wcale nie jest takie proste. Teraz dzieli się z tobą sekretem, jak przeżyć bajkowy romans, zaczynając od uczciwej oceny tego, czego tak naprawdę ci brakuje do szczęścia.

 

By pomóc czytelniczkom stworzyć zdrowy i trwały związek, na jaki zasługują, Siggy dzieli się z nimi swoimi szczerymi, motywującymi do działania radami, takimi jak:

  • Opisz swój wymarzony związek. Ustal swój cel, a odnajdziesz prawdziwą miłość.
  • Zapomnij o tym, co dobrze wygląda „na papierze”. Twój mężczyzna z pewnością jest wspaniały, ale czy odpowiedni dla ciebie?
  • Zrób sobie przerwę od randkowania i przejdź na randkowy odwyk. Zrób krok do tyłu i na nowo oceń swoje zachowanie na randkach.
  • Naucz się jak najlepiej wykorzystać pierwsze pięć minut randki. Pierwsze wrażenie jest szalenie ważne, więc dowiedz się, jak wysyłać odpowiednie sygnały.
  • Szczęśliwe zakończenie trwa wiecznie. Pracuj dalej, by twój związek już na zawsze pozostał silny i romantyczny.

 

To wypróbowany na własnej skórze przewodnik po pierwszych sześciu miesiącach randek i poradnik pełen wskazówek, jak uleczyć złamane serce, co da się zrobić dzięki zaledwie sześciu prostym krokom.

 

Aż pękający od praktycznych ćwiczeń, opowieści z prawdziwego życia i lekcji, które Siggy wyciągnęła z własnych doświadczeń, ten poradnik zmieni życie każdej czytelniczki szukającej miłości, a także pomoże jej odnaleźć szczęście, na które zasługuje każda kobieta.

 

 

Siggy Flicker jest ekspertką w dziedzinie związków uczuciowych. Z jej rad korzysta wielu gospodarzy programów telewizyjnych i radiowych oraz wydawców w całym kraju. Pisze do „Marie Claire” i regularnie występuje między innymi w takich programach jak „The Wendy Williams Show”, „The Today Show”, „Dr. Phil” i „Access Hollywood. Wystąpiła także w reality show „Real Wives of New Jersey”. Mieszka z mężem i dziećmi w New Jersey.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-298-4
Rozmiar pliku: 984 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp Dawno, dawno temu...

…żyłaś sobie ty. Elegancka, zabawna, miła, inteligentna i piękna księżniczka szukająca miłości. Wychowałaś się na filmach Dis­neya, romantycznych komediach z Meg Ryan i uroczych opowieściach przyjaciółek, które poznały miłość swojego życia, i teraz się zastanawiasz, czy jakaś zła czarownica rzuciła na ciebie klątwę, bo w życiu uczuciowym zupełnie ci się nie układa. Może właśnie zakończyłaś wieloletni związek albo masz dość umawiania się z mężczyznami, którzy nie chcą się angażować, albo od wielu, wielu miesięcy w ogóle nie byłaś na randce. Chyba oszalejesz, jeżeli spędzisz jeszcze jeden piątkowy wieczór, jedząc pizzę przed telewizorem, pójdziesz na czyjś ślub bez pary albo po raz kolejny będziesz musiała wyjaśniać, dlaczego jeszcze nie wyszłaś za mąż. Twoją obsesją stało się jedno jedyne pytanie: „Gdzie jest moje »i żyli długo i szczęśliwie«?”.

Pyk!

I tu wkracza szczerze ci oddana, twoja prywatna bajkowa matka chrzestna! Właściwie przez całe życie byłam doradcą, swatką i ekspertem w kwestiach uczuciowych. Od najmłodszych lat dawałam rady ludziom, którym nie wiodło się w miłości. Nie byłam najładniejszą dziewczyną w gimnazjum czy liceum (możecie się o tym przekonać, jeśli zajrzycie do któregokolwiek z moich albumów szkolnych!), miałam jednak w sobie to coś, dzięki czemu i chłopcy, i dziewczyny (nawet te najbardziej lubiane) chcieli poznać mój sekret. Prawda zaś była taka, że nie istniał żaden sekret. Po prostu zawsze miałam silną osobowość i umiałam nawiązywać kontakty z ludźmi. Intuicyjnie wiedziałam, jak działają związki uczuciowe i w jaki sposób oraz dlaczego ludzie dobierają się w pary.

Uwielbiałam bawić się w Kupidyna, ale jeszcze bardziej przepadałam za dawaniem rad. Przez wszystkie lata studiów na uniwersytecie Monmouth byłam istnym guru. Ludzie – zarówno dziewczyny, jak i chłopcy – ustawiali się do mnie w kolejce po wskazówki. W wolnym czasie dorabiałam jako kelnerka i również w miejscu pracy stałam się autorytetem dla współpracowników, którzy regularnie zwracali się do mnie ze swoimi problemami sercowymi. A to jeszcze nie wszystko! Ta część restauracji, którą obsługiwałam, zawsze była pełna stałych klientów, którzy oprócz zakąsek zamawiali również moje porady!

Dzieliłam się z ludźmi wiedzą i swatałam ze sobą znajomych, z którymi pracowałam. To właśnie w tamtej restauracji wyswatałam pierwszą parę, która później się pobrała – moich współpracowników, Chrisa i Amy, którzy niedawno obchodzili dwudziestą pierwszą rocznicę ślubu.

Kiedy i ja wyszłam za mąż, przeprowadziłam się do innego miasta i stanu. Nie minęło wiele czasu, a wszystkie znajome młode mamy zaczęły mi opowiadać o swoich problemach uczuciowych i prosić o radę. Wkrótce wieść się rozeszła i zaczęli przychodzić również znajomi znajomych. Uwielbiałam te rozmowy. Nie tylko umiałam doradzić, lecz także bardzo angażowałam się w zasłyszane historie, a potem śledziłam dalsze losy swoich „podopiecznych”. Każdy z nich był zdumiony, jak wiele pamiętam i że w ogóle dążę do kontaktu. To doradztwo stało się dla mnie wręcz drugą pracą, która jednak w ogóle mnie nie męczyła.

Parę lat po rozwodzie poznałam Larę, która zajmowała się rekrutacją w firmie Model Quality Introductions (MQI) – czymś w rodzaju biura matrymonialnego. Mieszkałam wtedy na Florydzie. Któregoś wieczoru podeszła do mnie w restauracji i zaproponowała, że umówi mnie z jednym ze swoich klientów. Mnie jednak bardziej niż ta oferta zaintrygowało zajęcie Lary.

Kiedy rok później przeprowadziłam się do Nowego Jorku, dowiedziałam się, że MQI chce zatrudnić nową swatkę. Stwierdziłam, że chciałabym tam pracować. Właściwie to uznałam, że m u s z ę zdobyć tę pracę. Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną do hotelu Waldorf Astoria. Pamiętam, jakby to było wczoraj, że w sali zgromadziło się trzydzieści sześć osób, które również ubiegały się o tę posadę. Zlustrowałam wszystkich wzrokiem i kiedy przyszła moja kolej, wzięłam głęboki oddech i weszłam do pokoju, żeby przedstawić się Craigowi, właścicielowi firmy, oraz jego żonie.

Powiedziałam, że od szkoły podstawowej zajmuję się swataniem. Opowiedziałam o tym, jak umawiam ze sobą ludzi i że intuicyjnie wiem, czego trzeba, żeby między nimi zaiskrzyło. Dodałam, że pomaganie w odnalezieniu miłości to moja wielka pasja. Wspierałam nawet swoją znajomą Jennifer, która była wówczas dyrektorem biura matrymonialnego „To tylko lunch”, w dobieraniu klientów w pary. Powinnam była pobierać normalną pensję, ale tak bardzo to lubiłam, że pomagałam jej za darmo.

Im dłużej mówiłam, tym bardziej rosły moje entuzjazm i pewność, że to dla mnie idealna praca. Przekonałam o tym chyba i Craiga, bo parę tygodni później zadzwonił z informacją, że dostałam tę posadę.

Od pierwszego dnia moja praca w MQI była tak cudowna i satysfakcjonująca, jak to sobie wyobrażałam!

Ludzie często pytają, jaki jest mój klucz do sukcesu w swataniu. Trudno odpowiedzieć, bo w dużej mierze chodzi o intuicję. Dla mnie to niemalże szósty zmysł. Poza tym myślę, że rzecz sprowadza się do kilku kluczowych kwestii. Bardzo uważnie słucham ludzi opowiadających o tym, czego szukają. Potrafię zinterpretować ich słowa i, co ważniejsze, dostrzegam to, co istnieje tylko między wierszami. Kiedy więc jakaś kobieta mówi: „Nie poznaję żadnych nowych mężczyzn”, ja słyszę: „Nie chce mi się starać, żeby kogoś poznać”. Zdecydowanie, chociaż serdecznie, odsłaniam prawdziwą naturę moich rozmówców. Wiedzą, że mi szczerze na nich zależy i że będę niezmordowanie pracować nad tym, by dostrzegli swój prawdziwy cel. Rozumieją, że im kibicuję, a to pomaga im zachować wiarę i otwarty umysł. W miłości to już połowa sukcesu. Poza tym jestem bardzo konkretna i niezwykle szczera, kiedy doradzam, co mają mówić i robić, by ich związki uczuciowe kwitły. A moje rady działają. Najlepszym dowodem są statystyki: mam na swoim koncie ponad sto ślubów, a to jeszcze nie koniec!

Po odejściu z MQI nadal zajmowałam się swataniem i codziennie doradzałam tysiącom ludzi w swoim kąciku w „Marie Claire”, w programach telewizyjnych, w tym popularnym programie dotyczącym randkowania, który prowadziłam, oraz na moim portalu internetowym. A teraz napisałam tę książkę, żeby pomóc także tobie. Dzięki niej raz na zawsze zmienisz styl randkowania.

Już słyszę, jak mówisz: „Ale, Siggy, ja wypróbowałam już wszystko. Przeczytałam setki książek, przestrzegałam zasad, grałam w gierki, nie grałam w gierki – i do tej pory nie znalazłam tego jedynego. To taaaakie trudne”.

Tak, słoneczko, to rzeczywiście bardzo trudne. Po prostu przez lata ci wmawiano, że powinno być łatwe. Kopciuszek spotyka księcia i zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia. Akurat!

Możecie zrzucić całą winę na bajki, uwarunkowania kulturowe czy biologię (kobiety z natury są nastawione na tworzenie związków), ale idea odnalezienia księcia w lśniącej zbroi jest w nas bardzo silnie zakorzeniona, i to już od dzieciństwa. Dotarło to do mnie, kiedy spytałam pewną sześcioletnią dziewczynkę, kim chce zostać, kiedy dorośnie, a ona odparła: „Mężatką!”. Oczywiście nie ma w tym nic złego – ja sama uwielbiam być mężatką – pokazuje to jednak, że od maleńkości wtłacza się nas w pewną rolę. Mija kilka dekad i oto mamy całe zastępy samotnych kobiet, które przychodzą do mnie z tym samym pragnieniem: znaleźć męża albo partnera życiowego, i to idealnego.

Przytoczę tu przykład Robin, którą poznałam na pewnym weselu. Należała do armii druhen. Kiedy tylko się dowiedziała, że jestem ekspertem w sprawach uczuciowych – a wręcz osobą, która doprowadziła do tego konkretnego ślubu – natychmiast do mnie podeszła. Już przywykłam do tego, że na weselach, przyjęciach, w supermarketach, na zjazdach pomaturalnych i tak dalej ludzie radzą się mnie w kwestiach sercowych. Nie narzekam, bo to uwielbiam.

Wróćmy do Robin. Ta bardzo atrakcyjna kobieta po trzydziestce zaczęła mi się wypłakiwać w rękaw, że nie może znaleźć faceta. Dokładnie wiedziała, kogo szuka, ale gdzie on się podziewał? Oczywiście poprosiłam, żeby najpierw go opisała. Wyłożyła kawę na ławę, nie przejmując się, że rozmawia z niemal obcą osobą. Jaką cechę wymieniła najpierw? „Powinien być bogaty”. Głowę miała pełną marzeń o apartamencie na Park Avenue, letnim domu w Hamptons, prywatnej szkole dla swoich przyszłych dzieci i życiu wolnym od trosk. „No cóż, kochana – pomyślałam, gdy tak opisywała to idealne życie – która z nas by tego nie chciała?”.

Rozumiałam jednak Robin i wszystkie podobne do niej dziewczyny, i to lepiej, niż myślała, bo dawno, dawno temu ja też uwierzyłam w taką bajkę.

Moim księciem był Mark Flicker. Kiedy go poznałam na imprezie w modnym klubie Forge w Miami, niemal zemdlałam z zachwytu. Był wysoki i przystojny, nienagannie ubrany, pochodził z bogatej rodziny i naprawdę dobrze zarabiał. Krótko mówiąc, był żydowskim księciem w lśniącej zbroi, którego szukałam. Zaczęliśmy się spotykać. Coraz bardziej pogrążałam się w marzeniach o życiu z Markiem, który stanowił świetną partię, obdarzał mnie zainteresowaniem i prezentami i mógł mi zapewnić takie życie, o jakim dziewczyna z klasy średniej z Cherry Hill w stanie New Jersey, z trudem spłacająca studencką pożyczkę i inne rachunki, mogła tylko pomarzyć. Słyszałam też cykanie swojego zegara biologicznego, a wiedziałam, że z Marka będzie świetny ojciec i mąż, który zarobi na utrzymanie rodziny. Kiedy więc zaczęliśmy się spotykać, byłam zachwycona, a rok później wręcz oszołomiona, kiedy podarował mi nowiutkiego czerwonego mercedesa i coś znacznie ważniejszego: piękny pierścionek zaręczynowy.

Nasz ślub był iście bajeczny: w słoneczny kwietniowy dzień na Long Island zgromadziły się setki krewnych i przyjaciół. Aż promieniałam szczęściem w swojej cudownej sukni ślubnej w kolorze kości słoniowej, z trenem i bez ramiączek, w której czułam się jak… no cóż, jak księżniczka. Pierwszy taniec wykonaliśmy do melodii I Finally Found Someone (ach!). Zapomnijmy jednak o tej kiczowatej piosence. Czekała nas świetlana przyszłość, a przynajmniej tak mi się wydawało.

Okazało się, że moja bajka była wszystkim, tylko właśnie nie bajką. Szybko zrozumiałam, że do siebie nie pasujemy. Mark szukał ładnej żonki, którą mógłby się pochwalić przed znajomymi, delikatnej i cichej, która by go we wszystkim wspierała, nie zaś głośnej, ekstrawertycznej kobiety zachowującej się jak słoń w składzie porcelany. Trudno uwierzyć, że ktoś mógł pomyśleć, iż jestem taką właśnie skromną, śliczniutką dziewczyną, ale właśnie taką rolę grałam, kiedy się poznaliśmy, i oboje udawaliśmy, że tak właśnie jest. Mark się nabrał i ja chyba też. Wierzyłam, że jeśli tylko wystarczająco mocno się postaram, stanę się taką osobą. Chciałam, żeby Mark mnie kochał, bo bycie kochanym przez kogoś to najcudowniejsze uczucie na świecie. Udawałam więc, myśląc, że po prostu muszę starać się jeszcze bardziej. I bardziej. I bardziej.

Urodziło nam się dwoje cudownych dzieci. Ten hojny mężczyzna dał mi wszystko, co mógł kupić za pomocą swojej karty kredytowej. W naszym garażu pojawiały się nowe samochody, a w mojej szafie – luksusowe kreacje. Mieszkaliśmy we wspaniałym, ogromnym domu w Palm Beach i mieliśmy po prostu wszystko, o czym tylko mogliśmy zamarzyć. Ale kobieta, którą Mark kochał, nie była mną. W tę rolę wcieliłam się specjalnie dla niego. Zupełnie jakby nigdy nie poznał mnie prawdziwej. Kiedy w miarę upływu czasu moje prawdziwe oblicze zaczęło dawać o sobie znać, oboje coś zrozumieliśmy: t e j Siggy Mark aż tak bardzo nie kochał.

Nie mogłam dłużej udawać kogoś, kim nie byłam, i ignorować samotności, która zaczynała mnie dopadać. Ale przecież złożyliśmy przysięgę, którą traktowałam niezwykle poważnie. Mieliśmy dzieci i bardzo udane życie. Muszę też przyznać, że przerażała mnie myśl o tym, iż miałabym zostać sama i zmierzyć się z tym, co nieznane. Niełatwo było wywrócić nasze życie do góry nogami i zakończyć małżeństwo z dziewięcioletnim stażem. Z drugiej strony jednak zyskałam całkowitą pewność, że nie mogę dłużej być żoną Marka. Kiedy w końcu oboje zrozumieliśmy, co się stało z naszym małżeństwem, poczuliśmy ulgę.

Zakończenie tego związku było najtrudniejszym krokiem, na jaki kiedykolwiek się zdecydowałam. Starałam się jednak zrobić to z miłością, dobrocią i szacunkiem. To nie była wina Marka. Nie chciałam rozstawać się w niezgodzie – nie tylko dla dobra dzieci, co oczywiście było szalenie ważne, lecz także dlatego, że w głębi serca wciąż kochałam Marka i chciałam, by koniec naszej wspólnej historii odzwierciedlał uczucie i podziw, jakimi zawsze się darzyliśmy. Nasze małżeństwo nie było zbyt udane, za to rozwód wyszedł nam doskonale i z radością donoszę, że do tej pory się przyjaźnimy. Nadal go kocham i życzę mu jak najlepiej. Do tego stopnia, że Mark, mój eksmąż, był świadkiem na moim ślubie z obecnym mężem, Michaelem. Gdy pracowałam w Nowym Jorku jako swatka, umówiłam byłego męża na mnóstwo randek, ale w końcu sam znalazł miłość życia, Thuy, z którą jest obecnie zaręczony! Są dla siebie stworzeni. Świadomość, że Mark ma kobietę, która naprawdę do niego pasuje, przepełnia mnie szczęściem. Często spędzamy czas z naszymi dziećmi, Thuy i Michaelem. Wyjeżdżamy też razem na wakacje. Jesteśmy dumni z tego, jak sobie poradziliśmy z rozstaniem, które nazywam „rozwodem idealnym”.

Ale nie zawsze było tak łatwo. Przez tygodnie i miesiące po separacji czułam ulgę spowodowaną tym, że wyrwałam się z nieudanego małżeństwa, ale jednocześnie byłam zdruzgotana i smutna. Chciałam dostać jeszcze jedną szansę w miłości i wierzyłam, że zasługuję na szczęśliwą przyszłość, ale to dość straszne uczucie, kiedy wszystko, co znasz, nagle się zmienia. I pewnie dlatego przyjęłam kolejne oświadczyny w dniu, kiedy nasz rozwód został sfinalizowany! Mniej więcej po sześciu miesiącach separacji zaczęłam się spotykać ze swoim wielo­letnim przyjacielem. Podobnie jak Mark, próbował czym prędzej zdobyć moje serce. Ten związek całkowicie się różnił od mojego małżeństwa. Wtedy czułam, że nie jestem wystarczająco doceniana albo wystarczająco dobra. Byłam za głośna. Zbyt entuzjastyczna. W nowym związku mój mężczyzna uwielbiał mnie i akcep­tował taką, jaka jestem. Niestety, moje uczucie do niego nie było wystarczająco silne. Nie podobał mi się w romantyczny sposób. Uwielbiałam go za to, że chce mnie kochać, ale prawda wyglądała tak, że ja nie kochałam jego. Nie był dla mnie właś­ciwym mężczyzną. Ponieważ jednak w tamtym okresie czułam się bardzo przygnębiona, dałam się oczarować. Na szczęście odzyskałam rozum i odwołałam zaręczyny równie szybko, jak się na nie zgodziłam.

W tym pełnym zawirowań okresie musiałam poważnie się nad sobą zastanowić. Okazało się, że tak naprawdę nie potrzebuję tego wszystkiego, o czym zawsze marzyłam – bezpieczeństwa finansowego, przystojnego męża, romansu jak z bajki. Musiałam zrozumieć, czego tak n a p r a w d ę szukam oraz co – jakie życie i jaki człowiek – zapewniłoby mi szczęście. Nigdy nie użalałam się nad sobą ani nie koncentrowałam na porażkach czy rozczarowaniach, więc szybko doszłam do siebie, skupiłam się na dzieciach, znowu zaczęłam spotykać się z przyjaciółmi i wróciłam do gry.

Parę miesięcy później umówiłam się ze swoją przyjaciółką Jen w restauracji w New Jersey. Poznałam tam Michaela, przystojnego sprzedawcę samochodów, który miał zostać moim mężem. Byłam wtedy zupełnie inną osobą, gotową znowu uwierzyć w miłość i… w samą siebie. Kiedyś Mark wydawał mi się idealny, a Michael w ogóle taki nie był. On sam właśnie się rozwodził, stracił firmę i był niemal bankrutem. A do tego mieszkał tysiąc mil dalej! „Dużo mu brakowało do ideału” – to mało powiedziane. Kiedy jednak zaczęliśmy coraz lepiej się poznawać, wszystko to przestało mieć dla mnie znaczenie. Liczyło się tylko to, że jest dobrym człowiekiem, przy którym często się śmieję i który kocha mnie, tę prawdziwą, ze wszystkimi wadami, bezwarunkowo. Bez wahania mogę powiedzieć, że jest miłością mojego życia, moją bratnią duszą, partnerem, o jakim zawsze marzyłam. Dlaczego więc tak źle mi poszło z Markiem, a tak dobrze z Michaelem?

Zrozumiałam, że moja bajka jest inna niż ta, o jakiej zawsze marzyłam – i dobrze. Byłam tak bardzo skupiona na fantazjowaniu o wymarzonym życiu, że przegapiłam sygnały ostrzegawcze. Pragnęłam ideału – kosztem rzeczywistości. Szukałam jednej rzeczy, nie dostrzegając innych możliwości. Stawałam na rzęsach, żeby mi się udało, bo tak bardzo czekałam na szczęśliwe zakończenie własnej historii. Jak na ironię, postępując w ten sposób, zapewniałam sobie wszystko, tylko nie happy end! Dopiero kiedy zrozumiałam, kim naprawdę jestem i czego chcę, oraz gdy podjęłam świadomy wysiłek, by stać się bardziej otwarta, znalazłam człowieka (i życie), który idealnie do mnie pasował. Było to trudne, ale cenne doświadczenie. Polały się łzy. Chcę więc oszczędzić ci czasu (i chusteczek higienicznych) i uchronić przed popełnieniem tych samych błędów, które ja popełniłam. Niezależnie od tego, jak w tej chwili wygląda twoje życie uczuciowe, pomogę ci stworzyć związek, jakiego pragniesz, i to na twoich warunkach.

Jak?

Oferuję ci szczerą poradę i otwartą rozmowę.

Pomogę ci szczerze ocenić, co robisz źle albo co mogłabyś robić lepiej (bo kto ma ci pomóc, jeśli nie twoja bajkowa matka chrzestna?).

Pomogę ci zrozumieć, czego tak naprawdę chcesz od życia, jak ma wyglądać twoja bajka i gdzie jest w niej miejsce dla przyszłego partnera. Weź więc swój ulubiony długopis, bo czeka cię sporo pisania. Zadania, które znajdziesz w tej książce, mają ci uświadomić, kogo t y szukasz (nie twoja przyjaciółka, sąsiadka czy nawet mama) w życiu i miłości.

Podzielę się z tobą inspirującymi pytaniami i odpowiedziami oraz historiami kobiet – moich przyjaciółek, klientek, a nawet nieznajomych, które prosiły mnie o radę na weselach, w kolejce w sklepie, na portalu internetowym – które kiedyś były dokładnie w tym samym miejscu co ty teraz.

Ale przede wszystkim chcę dodać ci animuszu i odwagi. To jest szczególnie ważne. Wiem, że bycie singielką to nic przyjemnego. Nie ma nic wstydliwego w tym, że chcesz poznać fajnego faceta, takiego, który wieczorem spyta, jak ci minął dzień, zostawi dla ciebie ostatnią łyżkę lodów i – powiedzmy to sobie szczerze – będzie wymieniał olej w samochodzie. Nie powinnaś się czuć żałosna, zawstydzona czy płytka. Ale już koniec z wypłakiwaniem się w poduszkę, moja droga. Zaraz wszystko naprawimy i zanim się obejrzysz, będziesz jedną z tych kobiet, które aż promienieją szczęściem, odznaczają się niezachwianą pewnością siebie i optymizmem i są w pełni przygotowane do odnalezienia trwałej miłości. Tymczasem masz żyć pełnią życia, realizować swoje pasje, zrozumieć i pokochać siebie, by być najszczęśliwszą kobietą na ziemi, kiedy poznasz tego wymarzonego męż­czyz­nę. Wiesz, co jest w tym najlepsze? Poznanie go – twojego fascynującego, skomplikowanego, cudownego dopełnienia – to jeszcze nie koniec historii. To dopiero początek.

Odnalezienie trwałej miłości to podróż pełna wzlotów i upadków. Jak każda prawdziwa bajkowa matka chrzestna zainspiruję cię, będę ci kibicować i zasadniczo zmienię wszystko, co w swoim mniemaniu wiedziałaś o życiu uczuciowym.

Ale nie stworzę twojego szczęśliwego zakończenia.

To ty je stworzysz.

Gotowa?1 Kto potrzebuje księcia?

W dzieciństwie, jak miliony dziewczynek w Stanach Zjednoczonych w latach siedemdziesiątych, uwielbiałam bawić się z koleżankami lalkami Barbie. Nasze lalki spotykały się i wydawały huczne przyjęcia, a Kenowie przychodzili z kwiatami, czekoladkami i wdziękiem osobistym. Pod koniec przyjęcia – lalkom szybko zaczynało brakować tematów do rozmowy, więc imprezy były dość krótkie – Ken zapraszał Barbie na randkę, po czym złączali się w plastikowym, romantycznym (dla naszych młodych umysłów) pocałunku. Na pierwszej randce Barbie udawała chłodną. Na drugiej razem z Kenem radoś­nie odjeżdżali ku zachodzącemu słońcu, w różowym samo­chodziku, który dostałam z okazji święta Chanuka, i żyli długo i szczęśliwie.

Moje przyjaciółki i ja rozpaczliwie chciałyśmy wyglądać jak Barbie i z wypiekami na twarzy wyobrażałyśmy sobie dzień, w którym pojawi się nasz Ken i porwie nas w ramiona.

Kiedyś moja mama, która stanęła w drzwiach mojego pokoju i przez chwilę słuchała, jak się bawimy, powiedziała: „Dziewczynki, nie czekajcie, aż mężczyzna was pokocha, ale kiedy to już się stanie, powinien was kochać odrobinę bardziej, niż tego chciałyście”. Podzieliła się z nami tą mądrością życiową i poszła robić kolację.

Wiele lat później przypomniałam sobie jej słowa, kiedy poznałam nową klientkę, Lisę, która – sądząc po jej romantycznych oczekiwaniach – w dzieciństwie musiała często bawić się lalkami. Podczas lunchu wybuchła płaczem i próbując opanować czkawkę, powiedziała: „Siggy, mam wrażenie, że cały czas czekam, aż moje życie wreszcie się zacznie! Chyba umrę, jeśli będę musiała spędzić jeszcze choć jeden dzień w samotności”. Wiedziałam, że Lisa ma skłonności do dramatyzowania (muszę wyznać, że ja też), ale i tak było mi przykro, że czuje się aż tak samotna, iż szlocha nad miską pysznego penne z pesto. Uśmiechnęłam się do niej z pewnością siebie, bo uwielbiam wyzwania i wiedziałam, że potrafię jej pomóc znaleźć wspaniałego mężczyznę. Najpierw jednak musiała… no cóż, wziąć się w garść i przestać być taką desperatką.

Wiele kobiet przychodzi do mnie w takim stanie jak Lisa, u kresu sił, przepełnionych rozczarowaniem, poczuciem porażki i paniki. Są niezadowolone z życia i szukają kogoś, kto je uchroni przed samotnością, nudą, problemami finansowymi, naciskiem ze strony rodziców i tak dalej, i tak dalej. Czuję ich strach i rozpacz, które emanują z nich zupełnie jak opary paliwa na stacji benzynowej, a jeśli ja to wyczuwam, to uwierzcie mi, że mężczyźni też. Zapach perfum jest seksowny, ale zapach desperacji naprawdę nie.

Mnóstwo kobiet nie pozbyło się swoich dziecinnych marzeń. Są dorosłe i wciąż czekają, aż w progu ich domu stanie książę, który je uszczęśliwi. Kochana, zapomnij! Nikt nie przyjedzie do ciebie na białym koniu. Wiem, że to przykre, ale im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej. Poza tym nikt nie może cię uszczęśliwić – możesz to zrobić tylko ty sama. To się wydaje oczywiste, prawda? Niekiedy jednak łatwo stracić z oczu ten prosty fakt. Lisa wmówiła sobie, że do szczęścia, a wręcz do życia potrzebny jest mężczyzna. Mój Boże! Właśnie taki sposób myślenia zapewni ci mnóstwo rozczarowań i autodestruktywnych decyzji.

Nie mogłam być jednak zbyt surowa dla Lisy, bo przecież każdej z nas zdarzało się zachowywać jak desperatka. Zrobiłybyśmy wszystko, żeby uratować związek, żeby mężczyzna oddzwonił, został, dał jeszcze jedną szansę. Desperatka bierze pod uwagę każdego mężczyznę, który choćby spojrzy w jej stronę. Podczas rozmowy z przyjaciółką w barze ciągle ogląda się przez ramię w poszukiwaniu potencjalnego męża. Nie może dobrze się bawić na imprezie, nie lamentując przy tym, że nikogo nie poznała. Na okrągło analizuje swoje minione związki, poprawia w myślach ich historię. Nie cieszy się życiem – czeka, aż ono w końcu się zacznie.

Współczesne bajki – takie jak Kraina lodu i Merida Waleczna – bardzo się różnią od tradycyjnych baśni, na których się wychowałyśmy, i z całą pewnością nie są uniwersalne. Disney uczy młode dziewczyny, że w dzisiejszych czasach kobieta nie potrzebuje mężczyzny, by czuć się spełniona. Nie bez powodu Kraina lodu zarobiła miliardy dolarów na całym świecie i stała się jednym z najsłynniejszych animowanych filmów w historii kina – i chodzi tu nie tylko o wpadającą w ucho piosenkę. Elsa jest pod każdym względem współczesną księżniczką – ma kontrolę nad własnym losem, jest odpowiedzialna za swoje zachowanie i zadowolona z siebie.

Ty też powinnaś taka być. Tak, bez wątpienia obecność partnera w życiu może pod wieloma względami poprawić jego jakość (i tak też się stanie!), ale kluczowym słowem jest tu „poprawić”, czyli uczynić jeszcze wspanialszym. Musisz w końcu zrozumieć, że istnieje fundamentalna różnica między potrzebowaniem a pragnieniem mężczyzny.

Istnieje fundamentalna różnica między potrzebowaniem a pragnieniem mężczyzny.

Jest kilka rzeczy, których naprawdę potrzebujesz: dach nad głową, praca, dzięki której możesz płacić rachunki i kupować jedzenie, wsparcie ze strony rodziny i przyjaciół. Jeżeli masz to wszystko – a na pewno masz – to doskonale sobie radzisz! Zatrzymaj się na chwilę i policz to, z czego możesz się cieszyć. Zakła­dam się, że jest tego o wiele więcej. Może hobby, które uwielbiasz; osoba, która rozśmiesza cię do łez; miejsce, w którym czujesz spokój; i osiągnięcia, z których jesteś dumna. Innymi słowy, jesteś cudowna i świetnie sobie radzisz w pojedynkę, więc dlaczego zachowujesz się jak desperatka?

Z doświadczenia, które zyskałam dzięki doradzaniu setkom kobiet, wiem, że ogromna część tej paniki wynika ze strachu: strachu przed samotnością, przed odrzuceniem, przed niedopasowaniem w swoim kręgu towarzyskim.

W dzieciństwie byłam dość odważną dziewczynką, ale kiedy już zdarzało mi się czegoś bać, mama pytała: „Siggy, co złego może ci się stać?”. Kiedy się nad tym zastanowiłam i zrozumiałam, że konsekwencje nie będą aż tak straszne, byłam gotowa zrobić to, co napawało mnie lękiem. Wiedziałam, że sobie poradzę, nawet jeśli mi się nie uda. Przekonałam się, że moje obawy nie powinny mnie powstrzymywać, tylko motywować do tego, bym była jeszcze odważniejsza w życiu i miłości.

Wypisz pięć rzeczy, których się boisz w miłości i randkowaniu.

...........................

...........................

...........................

...........................

...........................

A teraz zadaj sobie pytanie: „Co złego może się stać?”. Napisz odpowiedź.

...........................

...........................

...........................

...........................

...........................

Chcę, żebyś stawiła czoło swoim lękom związanym z miłością i randkowaniem, a następnie je pokonała. W tym celu musisz zrozumieć kluczową kwestię: nie masz nic do stracenia. Kobiety zbyt często uważają, że to straszna tragedia, jeżeli mężczyzna nie zadzwoni, nie zaprosi na randkę czy nie przyjedzie na białym koniu. Pamiętasz Lisę? Na miłość boską, ona porównała bycie singielką do śmierci!

Rzecz sprowadza się do następującego wniosku: bycie w związku cię nie uleczy, a bycie singielką cię nie zabije. Prawdę mówiąc, bycie singielką nie tylko nie jest najgorszym, co może ci się przytrafić, lecz także – przy odpowiednim nastawieniu – może okazać się wręcz najlepszym! Pamiętaj o tym podczas pracy nad sobą i bądź w jak najlepszej kondycji – umysłowej i emocjonalnej – bo nieuchronnie nadejdzie dzień, kiedy napotkasz na swojej drodze mężczyznę, na którego widok serce mocniej ci zabije.

Bycie w związku cię nie uleczy, a bycie singielką cię nie zabije.

Jestem pewna, że słyszałaś to wiele razy. Mężczyzna sam się pojawi, kiedy przestaniesz szukać. Warto to powtarzać, bo to szczera prawda! Tak bardzo angażujemy się w próby odnalezienia miłości, że zatracamy same siebie, albo tak mocno skupiamy się na przyszłym życiu w związku, że przestajemy cieszyć się teraźniejszością. Ale ty już nie będziesz tak postępowała! Nie będziesz czekała, aż twoje życie wreszcie się zacznie. Żyjesz już teraz, a skoro twoje życie jest bajką, ty sama jesteś panią swo­jego losu.

Nic nie pociąga mężczyzny bardziej niż kobieta, która cieszy się życiem, jest silna i przy której on czuje się szczęściarzem, bo został zaproszony do jej cudownego świata.

Oznacza to, że musisz się zastanowić nad tym, co cię uszczęś­liwia. Gdyby tak się złożyło, że do końca roku nawet raz nie pójdziesz na randkę (spokojnie, tak na pewno się nie stanie, to tylko teoria), w jaki sposób mogłabyś potraktować to jako szansę dla siebie, nie zaś istne piekło?

Wypisz pięć rzeczy, które kochasz w swoim życiu.

...........................

...........................

...........................

...........................

...........................

Za każdym razem, kiedy ogarnie cię smutek, przeczytaj tę listę.

Jedna z moich przyjaciółek uwielbia chodzić do kina, ale po rozstaniu z chłopakiem przez rok ani razu się tam nie wybrała, bo wstydziła się sama siedzieć na widowni. Nie mogłam tego pojąć – odmawiała sobie czegoś, co naprawdę sprawia jej przyjemność, zamiast dobrze bawić się w pojedynkę? Przecież to absurd! Kupiłam jej więc cały karnet biletów i kazałam zacząć chodzić do kina. I wiesz co? Wcale nie było tak źle. Właściwie to świetnie się bawiła. Możesz więc sama chodzić do kina. Możesz sama pójść na kolację do ulubionej restauracji. Jeżeli marzysz o obejrzeniu jakiejś wystawy, nie czekaj, aż ktoś się do ciebie przyłączy. Idź na nią już w ten weekend! Oddawaj się swoim pasjom: czytaniu, wspinaczkom, gotowaniu. Kiedy już pokonasz swój strach przed byciem samą (i gorycz, jaka się z tym wiąże), będziesz mogła zacząć cieszyć się własnym towarzystwem. Docenisz luksus, jakim jest możliwość robienia dokładnie tego, na co masz ochotę, oraz czas na rozwijanie pasji i zainteresowań, których twój partner może by nie podzielał. Kiedy już szczerze zaaprobujesz swoje życie takie, jakie jest, w tej właśnie chwili, zaczniesz emanować zadowoleniem i pozytywną energią. Staniesz się szczęśliwsza, czego skutkiem ubocznym będzie to, że okażesz się atrakcyjniejsza dla płci przeciwnej. To właśnie przy­darzyło się Talii.

Kiedy wysoka, przepiękna Talia z długimi, gęstymi i niesamowicie lśniącymi jasnymi włosami weszła do mojego gabinetu, wyglądała zjawiskowo. To jedna z tych kobiet, które bez wątpienia wszędzie zwracają na siebie uwagę mężczyzn. Chciała, żebym znalazła dla niej świetnego faceta, a ja w pierwszej chwili uznałam, że nie będzie to trudne. Kiedy jednak zaczęła mówić, z jej ust wylał się potok skarg: „Wszyscy mężczyźni to dupki… Mam już dosyć marnowania czasu… Spróbuję jeszcze tylko ten jeden raz… Muszę kogoś poznać jeszcze przed Świętem Dziękczynienia… ale lepiej, żeby był poukładany”. O rany. Uważam, że mam całkiem silną osobowość, ale po wysłuchaniu agresywnej przemowy Talii poczułam się malutka. Pomyślałam, że może jednak nie nadaję się do tej pracy.

Umówiłam Talię na trzy randki z trzema cudownymi mężczyznami. Na pierwszej cały czas narzekała na pracę, która jej zdaniem była „cholernym koszmarem”. Na drugiej krytykowała wszystko: od pracy mężczyzny, z którym się spotkała („Nie masz większych ambicji?”), aż po restaurację, którą wybrał („Nie słyszę tutaj własnych myśli”). Przyszła pora na trzecią randkę. Talia przyznała, że już nie może się jej doczekać – ten mężczyzna spełniał wszystkie jej wymagania, a do tego miał hipnotyzujące niebieskie oczy. Świetnie się razem bawili – dopóki nie wspomniał, że nadal przyjaźni się z byłą żoną. Talia natychmiast powiedziała, że to niestosowne, że ona nie zniosłaby czegoś takiego w swoim związku, bla-bla-bla. Krótko mówiąc, nie dotrwali do deseru.

Mimo wszystko Talia zadzwoniła do mnie, szczerze zdziwiona i zasmucona tym, że żaden z tych trzech mężczyzn się do niej nie odezwał. To jeszcze bardziej wzmocniło jej przekonanie, że już nigdy nikogo nie pozna. Była zaskoczona, kiedy odparłam, że uważam tak samo. Na chwilę ją zatkało, ale zanim zdążyła mnie zaatakować, dokończyłam myśl. Nigdy z żadnym mężczyzną nie nawiąże wartościowej relacji z powodu negatywnego nastawienia, krytycyzmu, kompleksów i złości. Talia była tak wściekła, że dosłownie stanowiła zagrożenie dla każdego mężczyzny, który próbował nawiązać z nią znajomość. Otoczyła się tak wysokim murem, że nawet ona sama nie mogła dostrzec, jak bardzo jest toksyczna. Kiedy udało mi się zajrzeć do jej wnętrza, wszystko się z niej wylało: była zdruzgotana tym, że mąż od niej odszedł, chociaż przez wiele lat go wspierała. Spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: „Nie wierzę w miłość”. To najsmutniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam, ale przynajmniej tłumaczyła opór Talii. Chciała, żeby ktoś rozwiał jej smutek, ale jednocześnie bała się kogokolwiek do siebie dopuścić.

Opracowałam dla niej plan. Krok pierwszy: na całe trzy miesiące zrezygnuj z randek. Krok drugi: idź na terapię, żeby poradzić sobie z gniewem i pretensjami. Krok trzeci: zacznij ćwiczyć na siłowni pod okiem trenera albo zapisz się na zajęcia z kick boxingu, żeby rozładować agresję. Krok czwarty: przestań starać się aż tak bardzo.

Z radością mogę powiedzieć, że Talia niedawno do mnie zadzwoniła z wiadomością, że czuje się o wiele spokojniejsza, optymistyczniej patrzy w przyszłość i… znalazła nową pasję: brazylijskie sztuki walki, które, jak się okazuje, świetnie rozładowują stres, a przy okazji można poznać jakieś ciacho. Umówiłam tę nową, szczęśliwszą Talię z uroczym strażakiem. Spotkali się dwa razy i oboje świetnie się bawili. Kiedy poprosiłam, żeby jednym słowem opisał Talię, odparł, że jest „fajna”. Co za różnica!

Talia nie zmieniła całej siebie. Zmieniła tylko swoje nastawienie do życia, a to oznaczało ogromną różnicę w jej sposobie zachowania wobec mężczyzn. Przemieniła się ze zgorzkniałej i agresywnej kobiety w osobę otwartą i pełną radości życia. Nie uratował jej żaden książę – zrobiła to sama.

Może nie jesteś dokładnie w takim stanie jak Talia, ale zwróć uwagę na to, jak twoja podświadomość lub twoje frustracje związane z mężczyznami mogą wpływać na rzeczywistość. Złe nastawienie jest jak pęknięta opona – nie pojedziesz dalej, dopóki nie wymienisz koła.

Złe nastawienie jest jak pęknięta opona – nie pojedziesz dalej, dopóki nie wymienisz koła.

Jeżeli randkowanie i związki uczuciowe sprawiły, że stałaś się zgorzkniała i wręcz toksyczna dla otoczenia, może nadszedł czas na jedno z moich najbardziej skutecznych narzędzi:

Odwyk od randek

Może ci się to wydawać nielogiczne, ale najlepszym sposobem na poprawienie swojego życia uczuciowego może być całkowita rezygnacja z randek. Parę tygodni czy miesięcy z dala od mężczyzn (łącznie ze śledzeniem swoich byłych na portalach społecznościowych, rozmyślaniem o mężczyznach, których poznałaś na portalach randkowych, i rozgłaszaniem naokoło, że jesteś całkowicie otwarta na randkę w ciemno) pomoże ci oczyścić umysł i serce. Tak jak sok pomaga oczyścić ciało z toksyn, tak odwyk od randek pomoże pozbyć się toksycznych emocji (frustracji, poczucia porażki, rozczarowania, zazdrości itd.), które prawdopodobnie narastały w tobie przez lata (nawet jeśli sobie tego nie uświadamiasz!). Możesz teraz w pełni wykorzystać swój czas wolny, nie myśleć o (a raczej nie fiksować się na) mężczyz­nach, zrobić bilans życia i skupić się na osobie, która liczy się najbardziej: na samej sobie!

Rozwiąż ten krótki quiz i sprawdź, czy powinnaś zrobić sobie odwyk od randek, żeby poprawić stan swojej psychiki.

QUIZ

Czy powinnaś zrobić sobie odwyk od randek?

1. Czy masz wrażenie, że każda twoja randka to marnowanie czasu lub porażka, jeśli nie pojawiło się uczucie?

2. Czy masz wrażenie, że przed randką lub podczas niej musisz wypić trochę alkoholu?

3. Czy nawet ci się nie chce stroić na randkę, zakładać seksownych szpilek albo zakręcić włosów, bo myślisz, że to i tak nic nie da?

4. Czy jeszcze zanim pójdziesz na randkę, narzekasz na nią przez cały dzień?

5. Czy znajomi mają dość wysłuchiwania twoich narzekań na to, jak ciężko jest być singielką?

6. Czy znajomi przestali umawiać cię z mężczyznami, a ty nie rozumiesz dlaczego?

7. Czy zafiksowałaś się na czymś, co nie pozwala ci poznać męż­czyzny (np. nadwaga, nieufność, resztki uczuć do byłego itd.)?

Jeżeli odpowiedziałaś twierdząco na k t ó r e k o l w i e k z tych pytań, to oznacza, że powinnaś na jakiś czas zrezygnować z randek.

Na chwilę zapomnij o mężczyznach i skup się na sobie oraz na tym, co mogłoby cię uszczęśliwić. Powinno to potrwać co najmniej miesiąc, maksymalnie trzy (kiedyś w końcu musisz znowu zacząć się umawiać!). Dzięki tej metodzie zyskasz przestrzeń umysłową i czas na skupienie się na innych rzeczach. Cała sztuczka polega na tym, żeby wybrać określony przedział czasowy i obiecać samej sobie przestrzeganie reguł. Zasada brzmi: ŻADNYCH MĘŻCZYZN. Obiecaj, że nie złamiesz jej aż do końca wyznaczonego okresu. Koniec, kropka. Możesz przykleić na lodówce karteczkę z tymi słowami albo poprosić przyjaciółkę, żeby ci o nich przypominała, na wypadek gdyby cię kusiło, żeby znowu się z kimś umówić. W tym czasie możesz:

zwrócić się do dobrego terapeuty albo zaufanego przyjaciela i opowiedzieć mu o swoich lękach i rozczarowaniu związanym z randkowaniem, dzięki czemu w zdrowy sposób uwolnisz się od tych emocji;

skupić się na zajęciach fizycznych lub twórczych, podczas których wyzwalają się endorfiny poprawiające nastrój;

zastanowić się nad swoimi celami zawodowymi i poszukać szansy na rozwój lub zmianę zajęcia;

nawiązać nowe przyjaźnie;

przeżyć jakąś przygodę lub nowe doświadczenie, które pasuje do trybu życia singielki.

Wypisz pięć sposobów na maksymalne wykorzystanie odwyku od randek.

...........................

...........................

...........................

...........................

...........................

Po czasie przeznaczonym tylko dla siebie poczujesz się wypoczęta, pełna energii i gotowa znowu zacząć chodzić na randki, uzbrojona w pozytywne nastawienie, większą pewność siebie, a może nawet kilka ciekawych historii o swoich przygodach, awansie albo nowej pasji.

Pytanie

Przyznaję, przez długi czas po rozstaniu z facetem byłam bardzo rozżalona. Zerwał ze mną w moje trzydzieste urodziny – co za brak kultury! Potem szybko się wyprowadził i zostawił mnie w mieszkaniu, na które mnie nie stać. Wisienka na torcie? Niespełna dwa tygodnie później umówił się z jedną z moich najbliższych przyjaciółek. Nadal jestem na niego wściekła. Na sam dźwięk jego imienia strasznie się nakręcam, już nie wspominając o tym, co się dzieje, kiedy natknę się na jego wpis na Face­booku. Chcę zacząć nowy rozdział w życiu, poznać innego mężczyznę, kogoś lepszego (o to naprawdę nietrudno), ale za każdym razem, kiedy myślę o randce, w wyobraźni pojawia się jego twarz i myślę wtedy: „Po co w ogóle zawracać sobie tym głowę?”. Jak mam się pozbyć tej goryczy i znowu stać się uroczą dziewczyną?

Odpowiedź

Przede wszystkim proponuję, żebyś zablokowała go na Face­booku. Nie ma sensu śledzić życia mężczyzny, który złamał ci serce. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal! Następnie musisz zerwać z nim wszelki kontakt – dla ciebie i twoich przyjaciół powinien być persona non grata. Koniec, kropka. Zdobywanie informacji o nim uniemożliwi ci rozwój. Czas zagoi rany, ale możesz przyspieszyć ten proces, jeśli przyjmiesz pozytywne nastawienie. Istnieje takie powiedzenie: „Klin klinem”, ja jednak uważam, że najlepszym sposobem na zapomnienie o kimś jest skontaktowanie się z samą sobą. Nadeszła pora na to, byś zajrzała w głąb siebie, przypomniała sobie o swoich mocnych stronach i o tym, na co zasługujesz. Za każdym razem, kiedy poczujesz się smutna lub samotna, podejmij świadomy wysiłek, by zmienić te destrukcyjne myśli. Cynizm i gniew działają na twoją niekorzyść i dają twojemu byłemu zbyt wielką władzę. Oczyść się z tych myśli. Już nie chodzi o niego. Chodzi o ciebie i t w o j ą przyszłość, która na ciebie czeka i będzie cudowna, jeśli tylko w to uwierzysz!

Za własne szczęście odpowiadasz tylko ty sama. Wydaje się to dość proste, jednak raz za razem spotykam kobiety, które oddają swoje szczęście w ręce kogoś innego i powtarzają sobie: „Kiedy go poznam, wreszcie będę szczęśliwa”. Łatwo też uwierzyć, że nie masz żadnej wartości, jeżeli nie jesteś w związku uczuciowym. Kiedy pozostajesz singielką albo niedawno zakończyłaś związek, nachodzą cię myśli w stylu: „Co robię nie tak?”, a to prosta droga do: „Co jest ze mną nie tak?”. Odpowiem ci na to pytanie: nic! Jesteś wspaniała. Dokładnie taka, jaka jesteś teraz – urocza, nieśmiała, zabawna, głośna, sarkastyczna – każda twoja cecha czyni z ciebie niepowtarzalną kobietę. Pewnie mog­łabyś coś robić lepiej albo popracować nad sobą, żeby stać się idealną dziewczyną na randkę i partnerką (o tym więcej w rozdziale drugim), ale esencja ciebie, to, kim jesteś, jest dokładnie taka, jaka powinna być. Ogromna pewność siebie pomaga w związkach uczuciowych, ale to nie zawsze okazuje się takie proste. Możesz mi wierzyć, coś o tym wiem.

Kiedy byłam związana z Markiem, miałam mnóstwo kompleksów i nie wierzyłam w siebie, co u mnie nie zdarza się często, zrozumiałam więc, że dzieje się coś złego. Mark zawsze zrzucał winę na mnie. A to miałam obsesję na punkcie czystości, a to za głośno rozmawiałam w kinie. Na miłość boską, nie podobały mu się nawet moje okulary przeciwsłoneczne! Nie twierdzę, że używał przemocy słownej – zupełnie tak nie było – ale nie podobało mu się we mnie to, co ja zawsze lubiłam. Przez jakiś czas uważałam, że te moje cechy nie są wcale tak fajne, jak mi się wydawało. Kiedy jednak je zmieniłam, żeby zadowolić Marka, zupełnie się zatraciłam i stałam się głęboko nieszczęśliwa. Po rozwodzie musiałam na nowo odnaleźć samą siebie. Potem sobie przysięgłam, że już na zawsze pozostanę wierna sobie – nie zaś kobiecie, którą mężczyzna chciałby we mnie widzieć. Kiedy więc poznałam Michaela, weszłam w ten związek bez żadnych masek. Śmiało ujawniałam cechy, które tworzą moją osobowość. Zaakceptowałam ją, zamiast ukrywać, więc już od pierwszego dnia pokazałam Michaelowi swoje prawdziwe oblicze.

Wierność samej sobie to cecha, z którą Samantha, jedna z moich klientek, w pewnym okresie życia miała duże problemy. Była wziętą prawniczką korporacyjną tuż po czterdziestce. Niedawno się rozwiodła i potrzebowała pomocy w znalezieniu nowego mężczyzny. Jej były mąż był pisarzem pracującym na własny rachunek. Zarabiał tylko sporadycznie i po latach zaczął żywić urazę do Samanthy za to, że to ona utrzymuje dom i robi karierę. Kiedy ich małżeństwo zaczęło się rozpadać, Samantha czuła się bezradna. Co miała zrobić? Nie odnosić sukcesów? Z natury była bardzo ambitna, więc zależało jej na karierze. Kiedy jednak zaczęła się spotykać z dyrektorem do spraw marketingu, z którym ją poznałam, zdarzało jej się zaniedbywać pracę.

„Siggy, okłamałam go. W sobotę poszłam do pracy – odparła, kiedy spytałam ją o randkę, na którą byli umówieni poprzedniego wieczoru. – Powiedziałam mu, że przez cały dzień załatwiam różne sprawunki. John zawsze się denerwował, że tak dużo pracuję. Nie chcę, żeby i mój nowy chłopak pomyślał, że jestem pracoholiczką”.

Przypomniałam jej, że rzeczywiście mnóstwo czasu poświęca pracy i że nie da rady długo tego ukrywać.

Samantha wpadła w klasyczną pułapkę, która pojawia się w wielu związkach. Próbowała zmienić (lub ukryć) wszystkie swoje cechy, które w poprzednim związku uważała za wady.

Moim zadaniem jest przekonanie cię (i jej), że nie możesz – i nie powinnaś – nigdy (powtórz za mną: nigdy!) zmienić tego, kim jesteś. Masz pewne stałe cechy, które składają się na twoją osobowość. To dzięki nim jesteś sobą, tą magiczną, wyjątkową osobą. Są tak niepowtarzalne jak odciski palców. Nazywam je darami, bo dzięki nim jesteś interesująca, dynamiczna i zabawna. Sa­mantha jest wojownicza, ambitna, inteligentna i przebojowa. Będą to dary, które da swojemu przyszłemu facetowi. To, że poprzedni nie widział ich wartości, nie oznacza, że są jej pozbawione.

Być może w poprzednim związku czułaś się niedoceniana, więc teraz boisz się rozwinąć skrzydła. A może byłaś po prostu lojalna i ufna, a twój facet cię zdradził. Może nie śmiał się z twoich żartów, więc teraz ukrywasz swoje genialne poczucie humoru.

Przestań w tej chwili! Rozpoznaj w sobie te cechy, które czynią z ciebie wyjątkową, niepowtarzalną postać o silnej osobowości, i w pełni je zaakceptuj. Na pewno masz jakąś supersukienkę albo garsonkę, w której czujesz się wyjątkowo pewna siebie. Chcę, żebyś poczuła się tak, jakbyś nosiła ją cały czas. Doceniaj te swoje cechy, dzięki którym nie można ci się oprzeć. Spójrz w lustro i pomyśl o pięciu rzeczach, które w sobie uwielbiasz. Tak, w tej chwili! Idź po lusterko! Wiem, może to brzmi idiotycznie, ale obiecuję, że da ci bardzo silną motywację. Sama robię to od czasu do czasu. Wygląda to tak:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: