- W empik go
? - ebook
? - ebook
Seryjny morderca zostawia w miejscach zbrodni zagadki, które może rozwiązać tylko jedna osoba – wybitny detektyw Maurycy. Dziwna i niebezpieczna gra, jaką prowadzi z nim psychopata, wciąga go coraz bardziej. Przerażenie zaczyna ustępować miejsca fascynacji, a w głowie skołowanego mężczyzny pojawiają się kolejne niepokojące teorie. Gdy w intrygę zostaje wmieszana ukochana Maurycego, ten postanawia zrobić wszystko, by ją ocalić. Ale może się okazać, że role w tym scenariuszu nie są przydzielone raz na zawsze… Co się wydarzy, gdy wyjdzie na jaw, że morderca wie o detektywie znacznie więcej niż on sam? I kto tu tak naprawdę jest oprawcą, a kto ofiarą?
Kiedy po raz pierwszy przyjrzałem się ciału, coś we mnie pękło, poczułem niewyjaśniony niepokój, wręcz przerażenie… Nigdy wcześniej nie doznałem nic podobnego, patrząc na zwłoki, a tym razem czułem, jakby sam diabeł wystąpił z piekła i wbił we mnie swoje szpony. Jakieś mroczne drzwi mojej psychiki, zamknięte dawno temu jak oczy tej biednej kobiety leżącej na podłodze, otwarły się równie niespodziewanie, jak gdyby otwarły się oczy denatki. Ogarnęło mnie uczucie, że to wygląda bardzo znajomo, a w gruncie rzeczy nigdy wcześniej niczego takiego nie widziałem.
Ale trzeba było się opanować i przystąpić do działania.
Mateusz Szulczewski
Fan psychologii i rynków finansowych. Postanowił napisać serię książek o inteligentnych socjopatach. Wykreowane postacie główne, których doznania poznamy z perspektywy pierwszej osoby, charakteryzują się, podobnie jak on sam, analitycznymi typami osobowości według lubianego przez niego systemu Myers-Briggs. Właśnie na nim oparł również tworzenie głównej zagadki w książce „?”, od której rozpoczął budowanie swojego uniwersum.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-571-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powiadam wam, trzeba mieć chaos w sobie, by zrodzić gwiazdę tańczącą.
Friedrich Nietzsche
Kiedy leżałem tam nieprzytomny, miałem sen. Byłem w domu rodzinnym. Samotny, przerażony do stopnia, w którym nie mogłem się nawet ruszyć, siedziałem w swoim pokoju. Wszystkie ściany puste i czarne jak wnętrze mojej głowy. Jedynym meblem, który znajdował się w pokoju, było łóżko szpitalne. Wokoło ciemność, a za przysłoniętym podartą i zżółkniętą firaną oknem wszystko otulał ponury mrok. Dostałem od swojej podświadomości miejsce w pierwszym rzędzie i z bliska obserwowałem tę przerażającą opowieść. Kiedy w końcu odzyskałem panowanie nad swoimi kończynami, usłyszałem krzyki dobiegające z parteru. Natychmiast wybiegłem z pokoju i zobaczyłem, jak ściany korytarza spływały krwią. Gęstą krwią…
Była to krew kogoś, kogo kochałem. To było tylko przeczucie, racjonalnie nie potrafiłem stwierdzić, kto to był. Krew bardzo szybko utworzyła kałużę na tyle głęboką, że sięgała mi do kostek, paraliżując mnie ponownie, do momentu, w którym znów usłyszałem dochodzące od strony stromych schodów krzyki. Ruszyłem… Przedzierałem się przez gęstą breję niczym przez jakieś bagno, a krzyki stawały się coraz głośniejsze. Czyje to były krzyki? Musiałem to wiedzieć, więc parłem dalej naprzód, prowadzony tylko przez nieodpartą, nielogiczną wolę poznania osoby krzyczącej, ale im bliżej schodów podchodziłem, tym bardziej one zdawały się ode mnie odsuwać. Tak jakby ktoś robił mi jakiś pierdolony kawał, a gęsta krew ciągle napływała z sufitu, pluskając wesoło i pogrążając mnie już po pas. Nie mogłem się ruszać – znów byłem sparaliżowany, lecz tym razem przez coś fizycznego. Chciałem tylko, żeby to puściło i pozwoliło mi iść zobaczyć, kto krzyczy na tym jebanym parterze…
Ten sen pojawia się co jakiś czas, zawsze taki sam, zawsze tak samo przerażający. Przeraża mnie do tego stopnia, że zdarzało mi się nie zmrużyć oka całą noc z obawy przed tym, że się pojawi… A kiedy już się pojawia, to ja, niczym szaleniec, ciągle postępuję według tego samego schematu. Ktoś kiedyś podał mi definicję szaleństwa i ta definicja do mnie pasowała…
Wiedziałem, to irracjonalne – przecież to tylko sen. Ale za sny odpowiedzialna jest podświadomość, więc musiało być coś, co stało za tym snem, a ja zaraz miałem zrozumieć jego znaczenie…
Ocknąłem się w starym walącym się budynku z lat trzydziestych, moje płuca wypełniał pył. Z trudem walczyłem o każdy kolejny oddech. Czekałem spokojnie na przybycie dziewiczej wojowniczki na skrzydlatym koniu, która zabierze mnie na ucztę z największymi wojownikami, i nagle w jednej chwili zrozumiałem wszystko. Wszystko stało się przejrzyste niczym wolna od grzechu dusza anioła… Ta gra, w którą grałem, miała mi coś uświadomić – nie rozumiałem tego albo nie chciałem zrozumieć. Uciekałem od prawdy, ponieważ taka jest natura ludzka. Gdy dostajemy od naszej podświadomości informację o strachu, mamy dwa wyjścia: przyjąć ją do wiadomości i podziękować grzecznie naszej zatroskanej psychice albo zrobić to, do czego przystosowała nas ewolucja, czyli uciekać, tak jak niegdyś uciekali nasi przodkowie, gdy poczuli strach przed drapieżnikiem. Działa tutaj instynkt. Nie myślisz, tylko uciekasz…
Czy ona nie żyła? Czy ja w ogóle tam byłem czy to wszystko, co się działo, było fikcją wytworzoną przez mój umysł, a ja byłem pacjentem w zakładzie dla obłąkanych? Wszystko wydawało się surrealistyczne, jak gdybym był bohaterem jakiejś opowieści zrodzonej w umyśle psychopaty… Tym razem musiałem w końcu stawić czoła najciemniejszym myślom ogarniającym mój umysł. Musiałem zacząć się uczyć na własnych błędach i wziąć odpowiedzialność za moje czyny. O to przecież chodziło. Nihilizm, który miałem głęboko w sobie, był spowodowany strachem przed odpowiedzialnością. Teraz już to dostrzegam…