Łabędź i nietoperz - ebook
Fascynująca opowieść o mroku i świetle, zbrodni, karze i granicach prawdy. Keigo Higashino powraca z kolejnym mistrzowsko skonstruowanym kryminałem, w którym córka ofiary i syn podejrzanego zaczynają wspólną pogoń za prawdą o wydarzeniach sprzed lat.
Czy prawda zawsze wyzwala? A może są sekrety, które powinny pozostać ukryte?
W najnowszym kryminale Keigo Higashino wciąga czytelnika w mroczną historię zbrodni, która rzuca długi cień na dwie rodziny. Gdy w Tokio zostaje zamordowany znany prawnik, a do winy przyznaje się niepozorny emeryt – sprawa wydaje się oczywista. Ale jego syn i córka ofiary docierają do dramatycznych wydarzeń sprzed trzydziestu lat…
„Łabędź i nietoperz” to więcej niż kryminał – to genialna próba odpowiedzi na odwieczne pytanie o zbrodnię i karę. Higashino z chirurgiczną precyzją odsłania mechanizmy rodzinnych dramatów i pokazuje, jak bolesne może być zaglądanie w głąb ludzkiego serca.
Keigo Higashino zyskał uznanie jako autor powieści balansujących między klasyczną logiką detektywistyczną a emocjonalną fabułą, osadzoną w japońskich realiach społecznych.
Polscy czytelnicy, dzięki przekładowi japonisty Andrzeja Świrkowskiego, jako jedni z pierwszych na Zachodzie mają szansę na poznanie najnowszej książki Keigo Higashino – amerykańska premiera zaplanowana jest na początek 2026 roku.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68227-91-8 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jesień 2017 roku.
Niebo widoczne przez okienną ramę dzieliło się na dwie równe części: górną szarą i dolną czerwoną. Mimo że internetowa prognoza pogody nie przewidywała deszczu, nad wieczorną zorzą rozpościerały się masywne chmury.
– Masz parasol, Nakamachi? – Tsutomu Godai zwrócił się do siedzącego obok młodego oficera śledczego.
– Nie, nie wziąłem. Ma padać?
– Tego się właśnie obawiam, więc pytam.
– Było tu gdzieś konbini? Jeśli się rozpada, mogę skoczyć i kupić.
– Nie no, daj spokój.
Godai spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta. Był listopad i od kilku już dni panowała chłodnawa aura. Żeby tylko się nie rozpadało, prosił w duchu. Skręcało go na myśl o wysługiwaniu się młodym detektywem.
Znajdowali się w okręgu Adachi, na północnym wschodzie Tokio, w biurze małej fabryki. Nie było tam osobnego pomieszczenia gościnnego, bo wydzielona tanim przepierzeniem przestrzeń dla odwiedzających nie zasługiwała na tak elegancką nazwę. Na ustawionych pod ścianą regałach rozłożone były rury, zawory, złącza i tym podobne, najwyraźniej próbki wyrobów, w jakich specjalizował się zakład.
Godai odwrócił głowę, wyczuwając czyjąś obecność. Nadszedł młody człowiek i skłonił się lekko. Jego farbowane na kasztanowy kolor włosy osobliwie współgrały z szarym ubraniem roboczym.
– Nazywam się Yūta Yamada – powiedział.
Godai wstał, pokazał swoją odznakę i wyjaśniwszy, że należy do I Wydziału Dochodzeniowego, przedstawił też Nakamachiego.
Detektywi zasiedli przy stole konferencyjnym, Yamada zajął miejsce po przeciwnej stronie.
– Przejdźmy może od razu do sedna. Chcemy zadać panu kilka pytań o Kensukego Shiraishiego. Znał go pan, prawda?
Yamada potwierdził. Był szczupłym młodzieńcem o trójkątnej twarzy. Unikał kontaktu wzrokowego z detektywami, możliwe, że nie miał zbyt dobrego mniemania o policji.
– Co was łączyło?
– Łączyło?
– Czy mógłby pan opowiedzieć o waszych stosunkach?
– No, przecież… Chyba wiecie, skoro tu jesteście.
Godai uśmiechnął się.
– Chcę to usłyszeć od pana. Bardzo proszę.
Na twarzy Yamady odmalowało się coś pomiędzy niezadowoleniem i zakłopotaniem. Znów spuścił głowę i zaczął mówić.
– Był moim obrońcą, jak miałem sprawę w sądzie.
– Jaką sprawę? Kiedy?
Yamada lekko zmarszczył brwi, jakby chciał powiedzieć: „Po cholerę pytacie, skoro i tak wiecie?”.
Przepytywany powinien o wszystkim opowiedzieć samemu – tak brzmiała żelazna zasada pracy śledczej, ale Godaiowi przyświecał jeszcze jeden cel. Człowiek poirytowany łatwiej zdradza swe prawdziwe myśli. Wzburzeni ludzie nie umieją kłamać.
– Naruszenie nietykalności cielesnej. Pracowałem wtedy w lokalu z karaoke, no i któregoś dnia pobiłem szefa. Odniósł obrażenia. Zgłosił wtedy, że uciekłem z całym utargiem, i zostałem oskarżony także o kradzież. Mówiłem waszym, że nie tknąłem żadnych pieniędzy, ale w ogóle mi nie wierzyli… Pan Shiraishi bronił mnie w sądzie.
– Znał go pan wcześniej?
Yamada potrząsnął głową.
– Nie.
Godai skinął głową. Już wcześniej ustalił, że Kensuke Shiraishi był obrońcą przydzielonym Yamadzie z urzędu.
– I ile pan dostał?
– Trzy lata w zawieszeniu. To dzięki panu Shiraishiemu, bo udowodnił, że szef się pomylił… kłamał w sprawie kradzieży, no i że mnie prześladował. Gdyby nie pan Shiraishi, na pewno bym siedział.
Wszystko, co mówił Yamada, zgadzało się z ustaleniami Godaia.
– Czy w ostatnim czasie widział się pan z mecenasem Shiraishim?
– Odwiedził mnie tu jakieś dwa tygodnie temu. Akurat miałem przerwę.
– W jakiej sprawie przyszedł?
Yamada lekko przechylił głowę.
– Tak naprawdę to w żadnej. Chciał po prostu zobaczyć, co u mnie słychać.
– O czym rozmawialiście? Proszę nam powiedzieć, jeśli to nie problem.
– Przecież mówię, że o niczym szczególnym. Pytał, jak mi idzie w nowym miejscu. To on pomógł mi dostać tę pracę.
– Tak, słyszałem o tym. Jakie wrażenie zrobił na panu wtedy pan Shiraishi? Czy wyglądał inaczej niż zawsze albo może powiedział coś, co zwróciło pana uwagę? Nie było nic takiego?
Yamada ponownie przekrzywił głowę. Widać było, że głęboko się zastanawia.
– To nic konkretnego, ale nie wyglądał za dobrze. Zawsze starał się mnie podnieść na duchu, ale tamtego dnia nie mówił nic takiego. Wydało mi się, że zaprząta go coś innego, tylko że… – Yamada wykonał ręką gest zaprzeczenia – pewnie mi się zdawało, chyba trochę przesadzam, proszę nie brać tego serio. Niech pan to zignoruje.
Wyraźnie nie chciał, by jego słowa nabrały zbyt wielkiej wagi. Trudno się temu dziwić, w końcu miał już do czynienia z wymiarem sprawiedliwości i bardzo uważał, żeby nie powiedzieć nic nieodpowiedniego.
– Czy wie pan, czemu tu jesteśmy? – upewnił się Godai.
– Wiem.
– Co pan pomyślał, gdy się dowiedział?
– Co miałem pomyśleć. Nie mogłem w to uwierzyć.
– Dlaczego?
– Przecież to bez sensu. Dlaczego ktoś miałby pragnąć śmierci pana Shiraishiego? Dlaczego doszło do czegoś takiego? Nic nie rozumiem.
– A więc nie ma pan żadnych podejrzeń?
Yamada jednoznacznie zaprzeczył.
– Czy pan Shiraishi mógł mieć jakichś wrogów?
– Nic mi o tym nie wiadomo, ale skąd miałby mieć? Jeśli był ktoś taki, to chyba jakiś skończony idiota i drań. Lepiej, żeby zdechł. Nienawidzić pana Shiraishiego? To niemożliwe. Wykluczone.
Yamada mówił gorączkowo. Chociaż z początku unikał kontaktu wzrokowego, teraz patrzył Godaiowi prosto w oczy.2
Zaczęło się od pewnego telefonu.
Zgłoszenie dotyczyło nielegalnie zaparkowanego pojazdu. Z prośbą o usunięcie auta dzwonił pracownik ochrony pobliskiej firmy. Według zapisu dyspozytora zgłoszenie przyjęto 1 listopada o 7.32 rano.
Granatowy sedan stał na poboczu drogi przebiegającej równolegle do linii kolejowej nieopodal nabrzeża Takebashi w dzielnicy Kaigan tokijskiego okręgu Minato. Na miejsce wysłano policjantów z Wydziału Ruchu Drogowego pobliskiego komisariatu, ale sprawa bardzo szybko przekazana została Wydziałowi Kryminalnemu. Na tylnym siedzeniu odkryto bowiem zwłoki ubranego w ciemny garnitur mężczyzny z raną kłutą na brzuchu. Narzędziem zbrodni był nóż, wciąż tkwiący w ranie – w czym należało zapewne upatrywać przyczyny niezbyt obfitego krwotoku.
Portfela nie skradziono, został znaleziony w wewnętrznej kieszeni marynarki. Sprawca nie ruszył też gotówki – w sumie było to siedemdziesiąt tysięcy jenów. Tożsamość denata ustalono bez trudu, gdyż w portfelu znajdowało się także prawo jazdy.
Mężczyzna nazywał się Kensuke Shiraishi, miał 55 lat i mieszkał w dzielnicy Minami Aoyama w tym samym okręgu Minato. Miał przy sobie wizytówki, dzięki którym okazało się, że był prawnikiem i prowadził kancelarię przy alei Aoyama. Nie znaleziono telefonu komórkowego ani innego podobnego urządzenia.
Numer telefonu domowego zapisany był w złożonym na dzielnicowym posterunku kwestionariuszu, zawierającym dane osobowe zwyczajowo gromadzone przez policję na potrzeby nagłych sytuacji. Od razu powiadomiono więc bliskich ofiary, którzy właśnie zamierzali zgłosić zaginięcie. Shiraishi wyszedł z domu poprzedniego dnia rano i już nie wrócił, nie udało się też nawiązać z nim kontaktu, dlatego jego młodsza o rok żona i dwudziestosiedmioletnia córka niepokoiły się, że stało się coś złego. Kiedy przybyłym na komendę policji kobietom okazano w prosektorium ciało, wybuchły płaczem i potwierdziły, że bez wątpienia jest to Kensuke Shiraishi.
Zeznały, że mężczyzna posiadał smartfon, którego używał do kontaktów prywatnych, w pracy zaś posługiwał się telefonem komórkowym. Z początku podejrzewano, że oba aparaty zabrał sprawca, ale choć numer służbowy nie odpowiadał, udało się połączyć ze smartfonem. Za pomocą sygnału GPS wkrótce zlokalizowano go na promenadzie Sumidagawa Terrace, biegnącej u podnóża wału przeciwpowodziowego nad rzeką Sumidą, niedaleko mostu Kiyosu w okręgu Kōtō. Na ziemi w kilku miejscach wykryto ślady krwi. Znajdowała się ona także na smartfonie, a analiza wykazała, że była to krew ofiary. Telefonu komórkowego wciąż nie odnaleziono. Tego samego dnia utworzono specjalną grupę dochodzeniową, do której powołano detektywów z I Wydziału Dochodzeniowego Komendy Głównej z Godaiem na czele. Pierwsza narada, podczas której śledczy z komisariatu dzielnicowego przedstawił dotychczasowe ustalenia, odbyła się już o godzinie trzynastej.
Analiza danych lokalizacji ze smartfona pozwoliła z dość dużą dokładnością ustalić ostatnie kroki Shiraishiego. Z domu w Minami Aoyamie wyszedł 31 października około ósmej dwadzieścia rano i dziesięć minut później przybył do kancelarii, w której przebywał do osiemnastej, po czym zaczął przemieszczać się samochodem. Po półgodzinie zatrzymał się w pierwszym kwartale dzielnicy Tomioka w okręgu Kōtō, najprawdopodobniej na płatnym parkingu sąsiadującym z sintoistycznym chramem Tomioka Hachimangū. Przez około dziesięć minut sygnał nie przemieszczał się, po czym ponownie ruszył. Na Sumidagawa Terrace, gdzie odkryto smartfon, Shiraishi znalazł się nieco przed dziewiętnastą. Krew na smartfonie sugerowała, że to tam najprawdopodobniej doszło do zabójstwa. Pora nie była zbyt późna, co więcej, miejsce to odwiedzali zazwyczaj liczni spacerowicze i biegacze, jednak obecnie sytuacja wyglądała inaczej. W związku z pracami prowadzonymi w pobliskiej przepompowni ścieków część promenady została odgrodzona. Powstały tak ślepy zaułek niewątpliwie stanowił dogodne miejsce dla dokonania zbrodni. Jeżeli przyjąć, że to morderca zwabił tam ofiarę, musiał mieć dobre rozeznanie w okolicy.
Sprawca przeniósł zwłoki na tylne siedzenie auta. Dla silniejszej osoby nie stanowiło to zapewne większej trudności, Kensuke Shiraishi ważył bowiem około sześćdziesięciu kilo i był szczupłej budowy ciała. Następnie samochodem ktoś przewiózł ciało z miejsca zbrodni do dzielnicy Kaigan, gdzie dokonano odkrycia, nie wiadomo tylko, czy sprawca – uznano, że to on prowadził – pojechał tam bezpośrednio, czy może wybrał okrężną drogę, nieznany pozostawał też powód przemieszczenia się.
Po otrzymaniu powyższych wyjaśnień grupa dochodzeniowa przystąpiła do omówienia strategii śledztwa, dokonano też podziału obowiązków. Partnerem Godaia został detektyw Nakamachi z Wydziału Kryminalnego komisariatu, pod którego jurysdykcję podpadała sprawa. Nakamachi był wysokim mężczyzną o hardej twarzy i miał dwadzieścia osiem lat, dokładnie o dziesięć mniej od Godaia, który z początku obawiał się, że praca z młodym, zapewne gorącokrwistym detektywem może okazać się nie lada utrapieniem. Po krótkiej rozmowie Godai z ulgą spostrzegł jednak, że Nakamachiego cechowało rzeczowe i rozważne podejście do rzeczywistości.
Dwóm detektywom przydzielono zadanie rozpoznania relacji osobistych Shiraishiego, zaczęli więc od rozmowy z jego najbliższymi.
Dom w Minami Aoyamie był niewielkim budynkiem jednorodzinnym. Godai zdziwił się trochę, gdyż po adresie w prestiżowej dzielnicy i przynależności zamordowanego do palestry spodziewał się ujrzeć luksusową rezydencję.
W salonie przyjęły ich żona Shiraishiego, Ayako, oraz córka, Mirei, które wyglądały na opanowane; zdążyły już podzielić się przygotowaniami do czuwania oraz pogrzebu i właśnie dzwoniły tu i tam, dokonując koniecznych ustaleń. Ayako była drobną kobietą o japońskiej urodzie, podczas gdy jej córkę cechowały raczej wyraziste rysy. „To po ojcu”, skonstatował Godai, porównując w myślach twarz kobiety z obliczem zamordowanego.
Godai zaczął od złożenia kondolencji, po czym zapytał o zachowanie Shiraishiego, zanim ten wyszedł z domu po raz ostatni.
– Czy coś zwróciło moją uwagę? Nie powiedziałabym – zaczęła Ayako z przygaszonym wyrazem twarzy. – Mąż nie wspominał też, że ma się z kimś spotkać po pracy albo że wróci późno.
To rzekłszy, dodała:
– Z tym że ostatnimi czasy był trochę bez życia, czy może raczej często popadał w zamyślenie. Myślałam, że po prostu prowadzi jakąś trudną sprawę.
Żadna z kobiet nie wiedziała, kogo obecnie reprezentował Shiraishi. Obie zgodnie oświadczyły, że nie miał w zwyczaju mówić w domu o pracy.
Godai zadawał kolejne standardowe pytania. Czy nie domyślają się, jaka mogła być przyczyna zabójstwa, czy ostatnio nie zdarzyło się coś dziwnego i tak dalej.
– Nie mam pojęcia – stanowczo zaprzeczyła Ayako. – Mąż nie zrobiłby niczego, co mogłoby wzbudzić czyjąś nienawiść. We wszystkim, co robił, był sumienny. Otrzymywał od klientów wiele listów z podziękowaniami.
Jednak ze względu na charakter swojej pracy, w ramach której reprezentował osoby oskarżone, musiał spotykać się z nienawiścią ze strony poszkodowanych. Żona Shiraishiego nie wiedziała, jak zareagować na ten argument, ale córka zaoponowała.
– To prawda, poszkodowani być może myśleli o ojcu jako o wrogu, ale to nie tak, że bezwarunkowo trzymał on stronę każdego oskarżonego. Nigdy co prawda nie mówił o szczegółach swojej pracy, często opowiadał jednak o etosie adwokata, którym się kierował. Nie powodowała nim jedynie chęć zmniejszenia wyroku. Zawsze zaczynał od uświadomienia oskarżonemu powagi sytuacji, a żeby samemu móc ją zrozumieć, dogłębnie badał wszystkie szczegóły sprawy. Mówił, że to podstawa jego pracy. Takim był człowiekiem. Kto mógłby żywić do niego aż taką urazę, by chcieć jego śmierci? To nie do pomyślenia! – Od połowy Mirei, pod wpływem emocji, mówiła podniesionym głosem, a jej oczy nabiegły nieco krwią.
Na koniec Godai zapytał kobiety o trasę, jaką Shiraishi przebył tuż przed śmiercią. Wymienił chram Tomioka Hachimangū, Sumidagawa Terrace, dzielnicę Kaigan i zapytał, czy któraś z tych nazw budziła jakieś skojarzenia. Matka i córka potrząsnęły głowami. Shiraishi nigdy nie wspomniał o żadnym z tych miejsc.
Koniec końców nie udało się uzyskać informacji, które posunęłyby śledztwo do przodu. Godai i Nakamachi, opuszczając dom Shiraishiego, zostawili swoje wizytówki i poprosili o kontakt, w razie gdyby kobiety przypomniały sobie coś istotnego.
Następnie detektywi udali się do kancelarii, która znajdowała się na trzecim piętrze stojącego przy alei Aoyama biurowca o srebrno lśniącej fasadzie. Na parterze mieściła się kawiarnia.
W biurze powitała ich kobieta w okularach, która przedstawiła się jako Setsuko Nagai. Na wizytówce, którą podała, widniała nazwa stanowiska „Asystentka”. Miała około czterdziestki, a dla Shiraishiego pracowała od piętnastu lat.
Wyjaśniła, że adwokat zajmował się głównie sprawami kryminalnymi, wypadkami drogowymi oraz przestępstwami popełnionymi przez małoletnich. Figurował w rejestrze adwokatów przyznawanych z urzędu i często wzywano go do tego rodzaju spraw.
Godai zapytał, czy nie zdarzyło się, by klient, który dostał wyrok wyższy niż spodziewany, oskarżał Shiraishiego, mając mu za złe nieudolną obronę. Nagai nie zaprzeczyła.
– Wie pan, różni ludzie się trafiają. Tłumaczą się bez sensu, utrzymują, że nic nie zrobili, że są niewinni, ale jeśli mecenas Shiraishi uznawał, że wina bezsprzecznie leży po ich stronie, zawsze starał się cierpliwie przemówić im do rozumu. Przekonywał, że dla sprawy lepiej będzie, jeśli będą z nim szczerzy. Jeśli jednak tacy klienci obstawali przy swoich wymówkach, mecenas nie miał jak zbudować przekonującej linii obrony i w sądzie po prostu podążał za wersją oskarżonego. W takich warunkach ciężko wywrzeć dobre wrażenie, nie ma też mowy o złagodzeniu wyroku. Potem osoby te często wygrażały mecenasowi, choć same były sobie winne.
Godai dobrze to rozumiał. Również wśród podejrzanych, których sam aresztował, znaleźliby się tacy.
– Z tym że mecenas Shiraishi nawet po tym, jak wyrok już zapadł, nie przestawał troszczyć się o swoich klientów, dlatego większość z nich przyznawała mu ostatecznie rację. Wiele razy mieliśmy sytuację, gdy człowiek, który po ogłoszeniu wyroku złorzeczył mecenasowi, po odbyciu kary przychodził z podziękowaniami.
Słuchając wyjaśnień Nagai, Godai pomyślał, że Shiraishi zaliczał się do empatycznych przedstawicieli swojej profesji.
Następnie detektyw zadał to samo pytanie co żonie i córce Shiraishiego – czy istniała możliwość, że żywił do niego urazę ktoś z poszkodowanych przez osoby, których bronił. Setsuko Nagai nie wykluczyła tego.
– Podczas negocjacji ugodowych wiele razy druga strona bliska była rękoczynów. Nie ma czemu się dziwić, oni czuli złość, podczas gdy mecenas spokojnie dążył do bezkonfliktowego rozwiązania. W takiej sytuacji poszkodowany może odnieść wrażenie, że ktoś próbuje go zwodzić.
Następnie dodała, że nie przychodzi jej jednak do głowy żadna sprawa, która mogłaby stać się przyczyną urazy tak silnej, że doprowadziła do zabójstwa.
– Nie miałam styczności z wieloma adwokatami, ale wydaje mi się, że mecenas Shiraishi szczególnie mocno kierował się sumieniem; broniąc swoich klientów, nigdy nie przestawał myśleć o drugiej stronie. Nie do pomyślenia jest dla mnie, że zabójcą powodowało pragnienie zemsty czy nienawiść. Z drugiej strony na tym świecie nie brakuje dziwnych ludzi, więc nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością.
Godai zapytał, czy Nagai nie podejrzewa, co w takim razie mogło stać się motywem zabójstwa. Kobieta mruknęła przeciągle w zamyśleniu.
– Mamy co prawda kilka przedłużających się procesów, ale w żadnym z nich śmierć mecenasa nie przyniosłaby korzyści drugiej stronie. Czy nie chodzi raczej o coś niezwiązanego z pracą, o sprawy osobiste? Tylko że nie wydaje mi się, by mecenas borykał się z kłopotami finansowymi, nic mi też nie wiadomo o żadnych kwestiach sercowych. No ale osoby niezrównoważone nie potrzebują wyraźnego motywu, może morderstwo popełniono pod wpływem jakiegoś impulsu? Tylko to przychodzi mi do głowy.
Godai zapytał Setsuko Nagai o chram Tomioka Hachimangū, Sumidagawa Terrace, dzielnicę Kaigan, ale kobiecie miejsca te z niczym się nie kojarzyły. Detektywi opuścili biuro, zabierając ze sobą dokumenty spraw, którymi ostatnio zajmował się Shiraishi, oraz kopię billingów połączeń telefonicznych z kancelarią. Archiwum wszystkich spraw, jakich podjął się Shiraishi, detektywi zdecydowali się zostawić specjalistom od analizy materiału dowodowego.
Godai i Nakamachi odwiedzili następnie kilku byłych i obecnych klientów Shiraishiego. Na wieść o śmierci adwokata wszyscy reagowali zaskoczeniem, każdy wypowiadał też podobnie brzmiącą formułkę.
„Kto mógłby pragnąć śmierci tak dobrego człowieka?”3
Po rozmowie z Yūtą Yamadą Godai i Nakamachi postanowili zjeść wczesną kolację. Przez chwilę rozmyślali, gdzie się udać, gdy Nakamachi wyszedł z kuszącą propozycją, by odwiedzić dzielnicę Monzen Nakachō.
– Wspaniale. Gud ajdia – przyklasnął Godai.
Monzen Nakachō leżało w drodze powrotnej do centrum operacyjnego. Dzielnica rozkwitła jako obszar przyświątynny, na co wskazywało zresztą słowo „monzen”, oznaczające teren „przed bramą”. Obecnie, za sprawą prężnie działających sklepów i restauracji, miejsce to cieszyło się sławą reprezentacyjnego dystryktu rozrywkowego dawnego okręgu Fukagawa. Przede wszystkim zaś to tam leżał chram Tomioka Hachimangū.
Detektywi dojechali na miejsce metrem, z jedną przesiadką. Kiedy opuszczali stację Monzen Nakachō, było już po szóstej.
Żaden z nich nie miał pojęcia, który lokal będzie odpowiedni, ale Nakamachi za pomocą smartfona szybko wyszukał kilka propozycji. Jedną z nich była restauracja z robatayaki, grillem w stylu japońskim, której specjalnością był gotowany na parze ryż z owocami morza zwany Fukagawa-meshi. Sam opis wystarczył, by pociekła im ślinka, decyzja przyszła im więc łatwo.
Lokal był położony tuż obok stacji metra. Na wprost od wejścia znajdował się kontuar w kształcie litery „U”, wewnątrz którego mężczyźni w białych kitlach zajmowali się pieczeniem warzyw, ryb czy skorupiaków. Wciąż jeszcze pozostawało sporo wolnych miejsc. Godai i Nakamachi zdecydowali się usiąść przy osobnym stoliku w głębi, który wydawał się odpowiedniejszy do przeprowadzenia dyskretnej rozmowy.
Młoda kelnerka podeszła, by przyjąć zamówienie. Detektywi poprosili o dwa piwa, edamame i yakkodōfu, czyli tōfu na zimno z dodatkami. Już po drodze uzgodnili między sobą, że o ile głupio byłoby wracać do centrum operacyjnego, zionąc alkoholem, to jedno piwo nikomu nie zaszkodzi.
– W zasadzie wszystkie osoby powiedziały nam to samo – rzekł Nakamachi, otwierając mały notes, po czym westchnął.
– „Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że ktoś mógłby żywić urazę do mecenasa Shiraishiego”, tak? Myślę, że mówią prawdę. Pamiętasz, co opowiedziała o nim Setsuko Nagai: do każdej sprawy podchodził sumiennie. Adwokaci często spotykają się z niechęcią, i rzeczywiście zdarzały się już pojedyncze zabójstwa na tym tle, ale tak silna nienawiść należy do rzadkości. Sądzę, że ten motyw możemy raczej wykluczyć.
Kelnerka przyniosła piwo i edamame.
– No, zasłużyliśmy sobie – rzucił Godai do Nakamachiego, chwytając szklankę, po czym wlał sobie zimny napój do gardła. Idealna goryczka zdawała się przenikać do każdego z włókien mięśni zmęczonych całodziennym chodzeniem.
– Jeśli nie nienawiść, to co? Pani Nagai zasugerowała, że może być to coś prywatnego, bez związku z pracą.
– Tylko co? – Godai przechylił głowę i sięgnął po edamame. – Nie miał problemów finansowych, z tego, co wiemy, nie było też innych kobiet. Przychodzi mi do głowy jeszcze zazdrość.
– Zazdrość? W jakim sensie?
Godai wyciągnął notatnik z wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Kensuke Shiraishi. Urodzony w okręgu Nerima w Tokio. Wkrótce po ukończeniu wydziału prawa jednego z państwowych uniwersytetów zdaje egzamin na aplikację adwokacką i zaczyna praktykę w kancelarii w dzielnicy Iidabashi. W wieku dwudziestu ośmiu lat żeni się z koleżanką z roku, z którą spotykał się od czasów studenckich. W wieku trzydziestu ośmiu lat uniezależnia się i otwiera własną kancelarię. Gdy tak to sobie zestawimy, otrzymujemy obraz życia pozbawionego trosk i niepokojów. Są ludzie, którzy mogliby tego zazdrościć.
– Ma pan rację, ale żeby aż zabijać? Brzmi to jak dość zwyczajny życiorys adwokata.
– Przecież zwyczajność też może budzić zawiść, na przykład u rywali z czasów studenckich. Na pewno niemało jest osób, które myślały o karierze adwokata, ale poddały się po oblaniu egzaminu na aplikację.
– Faktycznie, to ma sens.
– Z drugiej strony w takich wypadkach mielibyśmy do czynienia raczej z zabójstwem w afekcie. Nie pasuje mi to do sytuacji, w której ktoś zawczasu przygotowuje sobie broń i morduje z premedytacją. Ale zaraz, sam sobie chyba zaprzeczam. – Godai wzruszył ramionami i schował notes.
Czy na pewno „bez trosk i niepokojów”? Z opowieści Ayako wynikało, że Shiraishi nie zawsze miał z górki. Nie urodził się w majętnej rodzinie, uczęszczał wyłącznie do szkół publicznych, mało tego, kiedy był w gimnazjum, stracił w wypadku ojca, przez co już w liceum musiał podjąć pracę, by wesprzeć budżet domowy. Zmarła dwa lata temu matka Shiraishiego cierpiała na demencję, a syn pomagał w opiece nad nią. Wysiłek nie był mu więc obcy. To, że podejmował się obrony z urzędu, co zdaje się wielkich pieniędzy nie przynosi, również pasowałoby do jego charakteru.
Kiedy szklanki były puste a przekąski zjedzone, detektywi zamówili Fukagawa-meshi.
– Tylko co właściwie łączyło go z tą okolicą? – zastanowił się Godai, czytając ulotkę z opisem specjalności lokalu.
– Fakt. Zdaje się, że nie miał żadnych powiązań z Monzen Nakachō. To daje do myślenia.
Godai skrzyżował ramiona i pogrążył się w zadumie.
W dniu zabójstwa Shiraishi wyszedł z kancelarii i pojechał na płatny parking sąsiadujący z Tomioka Hachimangū. Nie było co do tego wątpliwości, bo samochód uchwyciła kamera monitoringu, podobnie jak samego Shiraishiego, który po dziesięciu minutach wysiadł z auta, żeby uiścić opłatę za postój. Nikt inny nie zbliżył się jednak do pojazdu.
Nasuwała się jedna możliwość. Shiraishi zatrzymał się na parkingu na polecenie sprawcy, ale podczas postoju otrzymał przez telefon nakaz udania się w kierunku Sumidagawa Terrace, gdzie został zabity.
Morderca ma oczywiście pełną dowolność wyboru miejsca zbrodni. Śledczych z grupy dochodzeniowej szczególnie interesowało jednak to, że Shiraishi zaparkował auto przy chramie Tomioka Hachimangū. Powód był prosty, analiza danych lokalizacji ze smartfona ujawniła, że w ciągu ostatniego miesiąca prawnik aż dwa razy odwiedził dzielnicę Monzen Nakachō.
Po raz pierwszy był tu siódmego października. Tamtego dnia całkiem długo wędrował po tutejszych uliczkach. Drugi raz zawitał tu dwudziestego października, wówczas jednak niemal od razu udał się do kawiarni przy alei Eitai. W obu przypadkach zatrzymał się na tym samym parkingu.
Detektyw odpowiedzialny za odtworzenie poczynań Shiraishiego wybrał się do rzeczonej kawiarni, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Obraz z monitoringu potwierdził, że adwokat wszedł do środka. Miał na sobie garnitur, a w ręku trzymał aktówkę. Niestety nikt z personelu go nie zapamiętał, co oznaczało, że nie zachowywał się podejrzanie.
Po co Kensuke Shiraishi odwiedził tę okolicę? Z tego, co dotąd ustalili śledczy analizujący dokumentację, nie mieszkała, nie pracowała ani nie uczyła się tu żadna z osób, z którymi adwokat miał kontakt poprzez prowadzone przez siebie sprawy.
Przyniesiono Fukagawa-meshi. Zapach wydobywający się z koszyków do gotowania na parze sprawił, że Godai bezwiednie oblizał usta.
– Zapomnijmy na chwilę o tym wszystkim.
– Pełna zgoda – odrzekł Nakamachi, wpatrując się w koszyki.
Po kolacji detektywi postanowili jeszcze zajrzeć do kawiarni przy alei Eitai, oddalonej od restauracji o zaledwie pięćdziesiąt metrów.
Lokal zajmował dwa poziomy. Na parterze znajdował się tylko kontuar, więc po zakupieniu kaw Godai i Nakamachi weszli po schodach na piętro. Znaleźli tam wolny stolik, ale od sąsiedniego oddzielało go jedynie wąskie przejście, zdecydowali się więc zająć miejsca obok siebie przy podłużnym stole ustawionym wzdłuż okna.
– Według GPS Shiraishi spędził tu prawie dwie godziny. Co robił tak długo w kawiarni znajdującej się w miejscu, z którym nic go nie łączyło?
– Spotkał się z kimś? To chyba najbardziej prawdopodobne.
– Niby tak, ale byłeś przecież na zebraniu grupy dochodzeniowej. Pamiętasz nagranie monitoringu? Widać było, że Shiraishi wszedł i wyszedł sam. Wejście w pojedynkę nie jest może jeszcze niczym wyjątkowym, ale nie sądzisz, że opuszczanie lokalu bez osoby, z którą się spotkało, jest nieco dziwne?
– No tak… – mruknął Nakamachi. – Ale w takim razie co innego mógł tu robić przez dwie godziny? Czytał książkę? A może spędzał czas w taki sposób?
Nakamachi wskazał kciukiem za siebie, na co Godai obejrzał się dyskretnie. Niemal wszyscy siedzący przy stolikach goście wpatrzeni byli w ekrany swoich smartfonów.
– Nie sądzę – uśmiechnął się gorzko Godai. – Specjalnie jechałby przeglądać internet w zupełnie obcym miejscu? Wykluczone. Na parterze budynku, w którym miał kancelarię, też była przecież kawiarnia.
– A może był kawoszem i pofatygował się kawał drogi do miejsca słynącego ze świetnej kawy… Nie, to raczej bez sensu.
– Dobrze kombinujesz, ale to zwykła sieciówka.
– Racja. – Nakamachi zrobił markotną minę i przysunął do ust papierowy kubek.
Godai też wypił łyk kawy i spojrzał na rozpościerający się przed nim widok ruchliwej alei Eitai. Przyszła mu do głowy pewna myśl, na którą roześmiał się pod nosem.
– Coś się stało? – zapytał Nakamachi.
– Dwie godziny w kawiarni. Samemu, bez książki ani smartfona. Dla zwykłych ludzi nie do pomyślenia, ale są tacy, którzy chcąc nie chcąc muszą to robić.
Twarz Nakamachiego przybrała zakłopotany wyraz, jakby nie do końca pojmował, co miał na myśli Godai, który tymczasem skierował palec w kierunku młodszego detektywa.
– Mówię o nas. O gliniarzach. W czasie obławy zdarza się nam przecież siedzieć po wiele godzin w tym samym miejscu.
– Aa – zareagował Nakamachi przez półotwarte usta, podczas gdy Godai wskazał na aleję Eitai, którą przejeżdżały liczne samochody.
– Popatrz no, czy to nie idealny punkt obserwacyjny? Przy tej alei leżą wszystkie najważniejsze lokale w Monzen Nakachō. Weźmy na przykład knajpy po drugiej stronie – jak na dłoni widać, kto i w jaki sposób do nich wchodzi. Mało tego, większość osób, która odwiedza bądź opuszcza tę dzielnicę, przechodzi właśnie tą aleją.
– Faktycznie – szepnął Nakamachi, spoglądając w dół, po czym dodał: – Chce pan powiedzieć, że właśnie po to przyszedł tu Shiraishi? Żeby kogoś inwigilować?
– Nie wiem, czy to odpowiednie słowo. W końcu nie był detektywem. Może raczej należałoby powiedzieć, że czekał, aż ktoś się zjawi?
– Czy mógł to być jakiś przechodzień?
– Hmm, nie wiem, niewykluczone. Mógł też obserwować, jacy ludzie zatrzymują się na miejscach postojowych na skraju jezdni, albo czekał, aż któryś z klientów będzie wychodził z lokalu po drugiej stronie. Możliwości jest sporo, ale wiem jedno, to miejsce jest wprost stworzone do obserwacji. No i można napić się kawy.
Oczy Nakamachiego rozbłysły.
– Zawiadomimy górę?
Godai uśmiechnął się lekko i zrobił przeczący gest.
– Zaczekajmy z tym, na razie to tylko niepotwierdzone przypuszczenia, czy raczej wymysł bez żadnego dowodu. Gdyby szefostwo miało iść tropem każdej podobnej hipotezy, zabrakłoby im ludzi.
– Pewnie ma pan rację. – W głosie Nakamachiego pobrzmiewało rozczarowanie. – Myślałem tylko, że dobrze będzie, jeśli wrócimy z czymś konkretnym.
– Wiem, co masz na myśli, ale tym się nie przejmuj. Jeśli pies myśliwski nie przyniesie zdobyczy, nie jest temu winien on, lecz ten, kto wypuścił go tam, gdzie nie ma zwierzyny. Wracamy do kwatery głównej z podniesionymi czołami. – To rzekłszy, Godai poklepał młodszego kolegę po ramieniu.
Od wykrycia zwłok minęły cztery dni. Tak jak się obawiał Nakamachi, ich grupa rozpoznawcza, podobnie jak i inne, nie osiągnęła znaczących rezultatów.
Opierając się na historii połączeń z telefonu komórkowego i smartfona, Godai i Nakamachi sprawdzali osoby, z którymi Kensuke Shiraishi mógł mieć ostatnio bliższy kontakt. Komórki wciąż nie odnaleziono, ale operator dostarczył billingi. To w nich figurował numer telefonu Yūty Yamady.
Godai i Nakamachi spotkali się dotąd z ponad trzydziestoma osobami, wśród nich byli nie tylko obecni i dawni klienci, ale też inni prawnicy czy księgowi zakontraktowani przez kancelarię. Pofatygowali się nawet do zakładu fryzjerskiego, który Shiraishi regularnie odwiedzał. Wszędzie jednak spotykała ich ta sama reakcja. Nikt nie miał pojęcia, co mogło stać się przyczyną zbrodni. Jeden z kolegów Shiraishiego z palestry stwierdził nawet: „Gdyby złapali winowajcę, a mnie przydzielono by do jego obrony, za wszelką cenę chciałbym się od tego wymigać”, co miało chyba oznaczać, że niezależnie od motywu trudno było wyobrazić sobie możliwość zaistnienia jakichkolwiek okoliczności łagodzących.
Oficerowie wrócili do kwatery głównej po wpół do ósmej. Zastali jeszcze kierującego grupą dochodzeniową porucznika Tsutsuiego, któremu złożyli raport z odbytych rozmów. Porucznik był mężczyzną o kanciastej twarzy z włosami przedwcześnie przyprószonymi siwizną. Raport o niepomyślnych łowach, który zdali mu podwładni, nie wywarł na nim większego wrażenia. W tej pracy serie rozczarowań stanowiły naturalną kolej rzeczy.
– Nałaziliście się. Na dzisiaj już skończcie i odsapnijcie. Jutro masz wyjazd służbowy – powiedział Tsutsui, podając Godaiowi jakiś dokument.
– Dokąd? – Godai wziął kartkę. Była to kserokopia prawa jazdy. Na zdjęciu widniała twarz szczupłego mężczyzny koło sześćdziesiątki.
Mieszkał w Anjō, średniej wielkości mieście w prefekturze Aichi.5
Siedziba firmy, w której pracował Kazuma Kuraki, znajdowała się w dzielnicy Kudanshita, w biurowcu stojącym przy alei Yasukuni. Godai nie wszedł do środka, tylko z ulicy zadzwonił na podany mu numer komórki. Kazuma Kuraki zdawał się zaskoczony, że kontaktuje się z nim ktoś z policji. Na prośbę Godaia o spotkanie i udzielenie informacji zapytał, o jaką sprawę chodzi. Najwyraźniej jeszcze nie słyszał nic od ojca.
Szczęśliwie Kuraki był tego dnia w pracy. Tak się składało, że właśnie miał możliwość wyjść na chwilę, umówili więc spotkanie w sąsiadującej z biurowcem wiekowej kawiarni. Tym razem Godaiowi towarzyszył Nakamachi. Dwaj detektywi oczekiwali Kurakiego na sąsiadujących miejscach przy stoliku w głębi lokalu.
– O co tu chodzi? – zastanawiał się Nakamachi. – Dlaczego Kuraki nie ostrzegł syna, że zgłosi się do niego policja? Uznał, że jednak do tego nie dojdzie?
– Wykluczone – odparł stanowczo Godai. – Kuraki to szczwany lis. Musiał się zorientować, że mu nie uwierzyłem, wie zatem, po co chcemy spotkać się z jego synem. Prawdopodobnie uznał, że na nic mu się nie zda ostrzeganie syna, a uzgadnianie zeznań za naszymi plecami może wręcz pogorszyć jego sytuację. To dlatego postanowił mi wyznać, że był w Tokio piątego października.
– No tak, mógł przecież poprosić syna, żeby to przemilczał.
– Właśnie. Nawet jeśli jest uwikłany w tę sprawę, jego syn jest raczej poza podejrzeniem.
Godai wyrażał się ostrożnie, ale w głębi serca powziął już przekonanie, że Kuraki nie tyle ma coś wspólnego z zabójstwem, co po prostu jest jego sprawcą. Wszystko zdawało mu się aż nazbyt podejrzane: telefon do Shiraishiego, po którym adwokat udał się do Monzen Nakachō, talizman na słupie, amulet w aucie… Przełożeni byli podobnego zdania, dlatego jeden z zespołów grupy dochodzeniowej otrzymał już polecenie wybadania przeszłości Kurakiego, a liczni oficerowie śledczy wyposażeni w fotografię mężczyzny rozpoczęli obchodzenie Monzen Nakachō w poszukiwaniu informacji.
Otworzyły się drzwi kawiarni i wszedł mężczyzna, na oko trzydziestoletni, o prostym nosie i wyrazistych rysach. Godai od razu pojął, że to syn Kurakiego – mieli ten sam kształt oczu.
Poza Godaiem i Nakamachim w kawiarni siedziały tylko grupki kobiet bądź pary. Mężczyzna zatrzymał wzrok na detektywach, po czym podszedł do nich z zaniepokojonym wyrazem twarzy. Godai i Nakamachi powstali.
– To pan do mnie dzwonił?
– Zgadza się. Przepraszamy, że nachodzimy pana w godzinach pracy. – Godai nie pokazał odznaki, a jedynie podał wizytówkę. Kazuma Kuraki spojrzał na nią i z niedowierzaniem ściągnął brwi, być może ujrzawszy słowa: I Wydział Dochodzeniowy. To, że zajmuje się on zabójstwami i brutalną przestępczością, było wiedzą powszechną.
Kiedy Kazuma, wciąż ze zmieszaną miną, zajął miejsce, detektywi również usiedli. Do stolika podszedł, niosąc szklanki z wodą, siwowłosy właściciel kawiarni. Kazuma poprosił o kawę.
– W jakiej sprawie chcieli panowie ze mną rozmawiać? Nie ukrywam, że czuję się dość nieswojo – powiedział Kazuma, dając upust emocjom, zapewne szczerym.
– Najmocniej przepraszam, przez telefon mógł pan odnieść wrażenie, jakbym coś insynuował. Sprawa jest bardzo prosta, mamy kilka pytań dotyczących pańskiego ojca.
– Mojego ojca? – Kazuma zdawał się zbity z tropu. Najwyraźniej nie spodziewał się tych słów. – Chodzi o Tatsurō Kurakiego?
– W rzeczy samej.
Kazuma kilkakrotnie zamrugał, jakby odpowiedź ta nie do końca go zadowalała.
– Czy ojciec coś zrobił? Mieszka w Anjō, w prefekturze Aichi.
– Tak, wiemy to, ale zdarza mu się odwiedzać Tokio, prawda?
– Tak, ale…
– Kiedy ostatnio był w Tokio?
– Zaraz, proszę zaczekać. – Kazuma zagestykulował nieśmiało, patrząc to na Godaia, to na Nakamachiego. – Czego dotyczy śledztwo? Jaki ma z nim związek mój ojciec? Jeśli panowie mi tego nie wyjaśnią, obawiam się, że nie będę mógł odpowiedzieć na żadne pytania.
– Proszę nie przesadzać – odparł Nakamachi nieco żartobliwym tonem. – Nie musi pan chyba wiedzieć, czego dotyczy śledztwo, żeby powiedzieć nam, kiedy pański ojciec ostatnio był w Tokio.
– To kwestia zasad. – Kazuma spojrzał surowo na Nakamachiego. – Jeśli mam mówić o prywatnych sprawach, zwykłą przyzwoitością jest udzielenie tego rodzaju informacji.
Zapanowała napięta atmosfera. Tymczasem przyniesiono kawę, jednak Kazuma po nią nie sięgał. Widząc to, Godai rzekł z uśmiechem:
– Proszę się napić. Tutejsza kawa cieszy się dobrą opinią, szkoda byłoby, gdyby wystygła, proszę.
Na te zachęty Kazuma bez entuzjazmu dolał do kawy mleka.
– Chodzi o zabójstwo – oznajmił Godai, zanim Kazuma zdążył zbliżyć filiżankę do ust. – W Tokio został zamordowany pewien mężczyzna. Sprawdzamy wszystkie osoby, które mogły być powiązane z ofiarą bądź w jakikolwiek sposób się z nią zetknęły. Mam tu na myśli nie tylko bezpośrednie spotkania, ale także kontakt telefoniczny, mailowy czy korespondencyjny.
– I wśród tych osób znalazł się też mój ojciec? – rzekł Kazuma, wciąż trzymając w rękach filiżankę.
– Zgadza się. Dzwonił do zamordowanego.
Kazuma siorbnął łyk kawy i odstawił filiżankę.
– Nie zdradzicie mi zapewne, panowie, tożsamości tego mężczyzny…
– My nie możemy tego zrobić, ale jeśli koniecznie chce się pan dowiedzieć, proszę zapytać ojca, on ją zna.
– Rozmawiali panowie z moim ojcem?
– Spotkałem się z nim parę dni temu. To od niego dowiedziałem się, gdzie pan pracuje, i otrzymałem numer kontaktowy.
– Ani słowem mi o tym…
– Widocznie miał swoje powody. No dobrze, mniej więcej wie już pan, w czym rzecz. Czy teraz odpowie pan na moje pytanie? Kiedy ostatnio pański ojciec był w Tokio?
– Chwileczkę. – To rzekłszy, Kazuma wyciągnął smartfon i zaczął czegoś w nim szukać, zapewne sprawdzał swój kalendarz. – To było piątego października.
Takiej odpowiedzi spodziewali się Godai i Nakamachi, jednak słowa, które padły zaraz potem, zaskoczyły ich.
– …a ściślej rzecz biorąc, szóstego.
– Co? – wyrwało się Godaiowi. – Co ma pan na myśli?
– Nie wiem, o której godzinie ojciec przyjechał do Tokio piątego października, ale do mnie do mieszkania przyszedł już po północy, gdzieś koło pierwszej.
– Co robił do tamtej pory?
– Tego nie wiem. Pytałem go o to, ale twierdził, że łaził to tu, to tam. Nic więcej mi nie powiedział. Z tym że zawsze zjawia o podobnej porze, więc za bardzo się tym nie przejąłem.
– Zawsze? A więc nie jadają panowie razem kolacji?
– Na początku parę razy się nam zdarzyło, ale już od lat tego nie robiliśmy. Dzięki temu nie muszę zmieniać swoich planów za każdym razem, gdy ojciec przyjeżdża. Wspólne śniadanie następnego dnia w zupełności nam wystarcza. Nie mamy z ojcem zbyt wielu tematów do rozmowy, po co więc mielibyśmy nie wiadomo ile ze sobą przesiadywać.
– Czy pana ojciec zawsze wraca następnego dnia?
– Tak myślę, ale pewien nie jestem. W moim sąsiedztwie jest kawiarnia, która otwiera się wcześnie rano. Jemy tam śniadanie, a potem każdy z nas udaje się w swoją stronę.
– Jak często ojciec przyjeżdża do Tokio?
– Raz na dwa, może trzy miesiące.
Odpowiedź ta zgadzała się z tym, co mówił Kuraki.
– Od jak dawna pan tu mieszka?
– Niech pomyślę. Cztery lata studiów, jedenaście lat pracy, czyli razem będzie już piętnaście lat.
– Od kiedy ojciec zaczął tu pana odwiedzać?
– Od przejścia na emeryturę. Stwierdził, że ma teraz dużo wolnego czasu.
– I od tamtej pory częstotliwość wizyt się nie zmieniła?
– Tak myślę. Tak, raczej tak.
– Czy w tym czasie nie zdarzyło się coś nietypowego? W pozytywnym bądź negatywnym znaczeniu. Może ojciec opowiadał o czymś, co go spotkało?
– Niech pomyślę. – Kazuma przyłożył dłoń do czoła. – Może jakieś drobnostki, ale nic sobie teraz nie przypominam, przykro mi.
– Czy ojciec zawsze spędzał czas w Tokio samodzielnie? Czy może sądzi pan, że mógł się z kimś spotykać?
– O tego typu sprawach nigdy mi nie wspominał… – Zmieszanie, które na chwilę odmalowało się na obliczu Kazumy, nie uszło uwadze Godaia. – Nie ma tu znajomych, nie słyszałem też, żeby kogoś poznał. Chyba zawsze był sam.
– Rozumiem. Jeszcze dwa pytania. Czy nazwa Monzen Nakachō z czymś się panu kojarzy? Albo chram Tomioka Hachimangū?
– Monzen… Nakachō? – Kazuma osłupiał nieco, słysząc niespodziewanie wymienioną nazwę dzielnicy. Wyglądało to na szczerą reakcję. Po chwili potrząsnął głową przecząco. – Ale o co chodzi? To miejsce pojawia się w śledztwie? – Teraz z kolei Kazuma zadał pytanie. Chyba rzeczywiście nie kojarzył tej nazwy.
– Proszę nam wybaczyć, ale tego nie możemy zdradzać. Ostatnie pytanie. Czy niedawno ojciec radził się pana w kwestii prawnej?
– Prawnej? W jakim sensie?
– W każdym. Może to być coś związanego z finansami albo prawem do czegoś. Czy pytał pana o radę?
– Nie, nie pytał mnie o nic takiego.
– Aha, rozumiem. Ode mnie to wszystko. Dziękuję panu bardzo. – Godai zamknął swój notes.
– Pozwoli pan, że jeszcze ja o coś zapytam? – odezwał się Nakamachi, który od dłuższej chwili milczał. – Co myśli pan o wizytach ojca w Tokio?
– Co myślę? Nie rozumiem.
– Sam pochodzę z prowincjonalnego miasta. Wiem dobrze, jak męczące mogą być nieustanne wizyty rodziców. Mówi pan, że ojciec bywa u pana raz na kwartał, a nawet częściej. Na pana miejscu zastanawiałbym się, dlaczego właściwie przyjeżdża tak systematycznie. Zwiedzanie? Liczba miejsc wartych obejrzenia jest mimo wszystko ograniczona. Każdy zacząłby podejrzewać, że jest w tym wszystkim jakiś ukryty cel.
Kazuma nawet nie starał się ukryć irytacji. Ze zmarszczonym czołem i wygiętymi kącikami ust sięgnął po kawę. Jednym łykiem dopił zapewne letni już napój, po czym odstawił filiżankę z głośnym brzękiem.
– Nie wiem, jak to wygląda w pana rodzinie, ale my z ojcem kierujemy się zasadą niewtrącania się w swoje sprawy. Nic mi do tego, jak często przyjeżdża do Tokio, a co za tym idzie, nie mam powodów, by o cokolwiek go podejrzewać. – To rzekłszy, Kazuma spojrzał na Godaia. – Muszę wracać do pracy. Czy mogę już iść?
– Oczywiście. Bardzo panu dziękujemy.
Godai ukłonił się, a gdy uniósł głowę, Kazuma wielkimi krokami zmierzał już w stronę wyjścia.
– Nieźle to rozegrałeś. – Godai uśmiechnął się do siedzącego obok Nakamachiego. – On sam ewidentnie cały czas miał podobne wątpliwości, a gdy ty je wyartykułowałeś, puściły mu nerwy. No, no… – Zaśmiał się pod nosem i dodał: – Tak często przyjeżdża do Tokio, nie informując syna, gdzie bywa. Do jego mieszkania przychodzi zawsze w środku nocy i nie mówiąc o niczym konkretnym, wyjeżdża następnego dnia. Jeśli mężczyzna tak się zachowuje, powód może być tylko jeden.
– Kobieta.
Godai przytaknął znacząco.
– Myślę, że to właśnie od tej „kobiety” dostał talizman i amulet. Znajdźmy „kobietę”, a sprawa ruszy z miejsca.
– Dziś nie wrócimy z niczym. – Nakamachi promieniał.6
Prawdopodobną tożsamość „kobiety” udało się ustalić trzy dni po spotkaniu śledczych z Kazumą Kurakim. Było to zasługą oficerów oddelegowanych do Monzen Nakachō z fotografiami Tatsurō Kurakiego, którzy, nie pomijając nawet najmniejszych, położonych na uboczu barów, sklepów czy restauracji, wytrwale wypytywali obsługę, czy nie zna mężczyzny ze zdjęcia. Wreszcie w pewnym sklepie z alkoholem usłyszeli odpowiedź twierdzącą. Pracujący tam mężczyzna widział Kurakiego wiele razy, z tym że nie w samym sklepie – ten nie posiadał bowiem kącika degustacyjnego – a w jednej z pobliskich knajpek, należącej do tak zwanych koryōriya, w których nie tylko można się było napić, ale i zjeść drobne przekąski kuchni japońskiej. Kiedy w okolicznych koryōriya kończył się alkohol, zamawiano go akurat ze sklepu, w którym pracował mężczyzna, i właśnie przy okazji takich nagłych dostaw zdarzało mu się widywać Kurakiego siedzącego przy barze.
Lokal ten nosił nazwę „Asunaro” i działał w Monzen Nakachō od ponad dwudziestu lat. Właścicielką była starsza kobieta blisko siedemdziesiątki, ale prowadziła go głównie jej córka, w wieku około czterdziestu lat. Pojawiła się hipoteza, że to właśnie ona mogła być „kobietą”, którą odwiedzał starszy o dwie dekady Kuraki.
– Pójdźcie z nią porozmawiać, w końcu to wy wyniuchaliście ten trop – powiedział Tsutsui i podał Godaiowi mapę z zaznaczoną lokalizacją „Asunaro”.
Dwaj detektywi ponownie udali się do Monzen Nakachō, z tym że Godai zaproponował, by przed wizytą w knajpce zajrzeć w jeszcze jedno miejsce.
– Świetny pomysł, chodźmy – zgodził się Nakamachi.
Miejscem tym była kawiarnia, którą odwiedzili już wcześniej. Tak jak poprzednio weszli na piętro i usiedli przy stole z widokiem na aleję Eitai.
– No i jak? Chyba mamy to – zagadnął Godaia Nakamachi, trzymając wziętą od Tsutsuiego mapę.
Godai rzucił na nią okiem. Już przed przyjściem do kawiarni zwrócili uwagę, że budynek, w którym znajduje się „Asunaro”, położony jest dokładnie naprzeciwko. Czy zatem Kensuke Shiraishi przyszedł tu z zamiarem obserwowania personelu czy też klientów wchodzących i wychodzących z lokalu po drugiej stronie? Brzmiało to całkiem prawdopodobnie.
– Nie można tego wykluczyć, ale na razie wolałbym unikać pochopnych wniosków – powiedział Godai i sięgnął po papierowy kubek. Chociaż w środku znajdowała się ta sama co zawsze sieciówkowa kawa, tego dnia smakowała im wybornie.
Według informacji zamieszczonych w internecie, gdzie bez problemu można znaleźć dane każdego, najmniejszego nawet lokalu, „Asunaro” otwierał się o siedemnastej. Godai i Nakamachi podnieśli się ze swoich miejsc wkrótce po wpół do piątej. Knajpka mieściła się na piętrze niewielkiego, starego budynku, którego parter zajmowała restauracja z ramenem. Schody przy jej wejściu wieńczyły drzwi opatrzone szyldem „Asunaro”. Kiedy detektywi dotarli na górę, ujrzeli zawieszoną na szybie tabliczkę „Przerwa”.
Otworzyli drzwi i weszli do środka. Pierwszym, co zaatakowało zmysły Godaia, był zapach rybnego bulionu i minęła chwila, zanim dojrzał wystrój wnętrza. Za kontuarem wykonanym z niebejcowanego drewna stała młoda kobieta ubrana w dresy i fartuch. Mimo to była umalowana, a uwagę zwracały jej starannie wypielęgnowane brwi.
– Otwieramy o wpół do szóstej – powiedziała.
– Nie jesteśmy klientami. Proszę – powiedział Godai, pokazując odznakę.
Zaskoczona kobieta zastygła z łyżką do nakładania ryżu w dłoni. Oddychała głęboko.
– W jakiej sprawie?
Chociaż na pierwszy rzut oka rzeczywiście sprawiała wrażenie „młodej kobiety”, po bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć drobne zmarszczki w kącikach oczu, ale nikt nie wziąłby jej za czterdziestolatkę. Miała drobną twarz oraz wyraźnie zarysowane oczy i nos.
– Czy to pani jest właścicielką?
– Nie, właścicielką jest moja matka. Wyszła na chwilę po zakupy.
– Pani matka nazywa się Yōko Asaba, tak?
– Zgadza się.
– A pani tu pracuje, prawda? Pani nazwisko?
– Orie Asaba… Czy coś nie tak z naszym lokalem?
Jej rozbiegane z niepokoju spojrzenie padło na śledczych. Godai jednak zignorował jej pytanie i poprosił o podanie znaków, jakimi zapisywało się jej imię. Gdy odpowiedziała, stojący z boku Nakamachi zapisał je w swoim notatniku.
Następnie Godai wydobył z kieszeni zdjęcie.
– Czy zna pani tego mężczyznę?
Orie spojrzała na fotografię i zrobiła wielkie oczy.
– Tak.
– Czy zna pani jego nazwisko?
– Nazywa się… Kuraki. Czasem u nas bywa.
– A jak ma na imię?
– Wydaje mi się, że… Tatsurō? Ale mogę się mylić. – Orie mówiła niepewnym głosem. Czy odgrywała przedstawienie? Jeśli coś ją łączyło z Kurakim, musiała znać jego imię, jednak lata pracy w policji nauczyły Godaia jednego – wszystkie kobiety świata są wybitnymi aktorkami.
– Kiedy był tu ostatnio?
Orie przechyliła głowę na bok.
– Jakoś na początku zeszłego miesiąca.
– A jak często tu przychodzi?
– Kilka razy do roku. Zdarza się, że zagląda do nas dość często, a czasem nie widzę go przez dłuższy czas.
– Kiedy zaczął się pojawiać?
– Nie powiem panu dokładnie, ale pewnie z pięć lat temu, może sześć.
Zgadzało się to z tym, co powiedział Kazuma. Wychodzi na to, że Kuraki przychodził do „Asunaro” podczas każdej z wizyt w Tokio.
– Czy wie pani, dlaczego zaczął tu bywać albo od kogo dowiedział się o waszym lokalu?
– Nie bardzo. – Orie znów przechyliła głowę. – Chyba nigdy o tym nie mówił, wydawało mi się, że po prostu wszedł, ot tak, z ulicy i mu się spodobało.
– Czy przychodzi tu sam czy z kimś?
– Zawsze sam.
– I co tu robi w pojedynkę?
– No cóż, to, co wszyscy, głównie pije i je, taka już specyfika tego lokalu.
– Od której do której?
– Zazwyczaj przychodzi koło siódmej i siedzi aż do zamknięcia.
– Czyli do której?
– Ostatnie zamówienia przyjmujemy o jedenastej, a zamykamy o wpół do dwunastej.
– Czy ma swoje miejsce?
Pytanie to wyraźnie zaskoczyło Orie.