(Anty)romantycznie - ebook
Szesnastoletnia Dahlia Griffin od lat przyjaźni się z Hazel Brooks. Lecz życie Dahlii komplikuje się, gdy zaczyna dostrzegać w starszym bracie przyjaciółki, Williamie, coś więcej niż tylko irytujące cechy chłopaka.
Ich relacja przechodzi powolną, ale wyraźną przemianę. Przestają sobie dogryzać oraz trzymać się na dystans, a ich spojrzenia mówią więcej niż słowa. Problem w tym, że ten związek nie ma racji bytu ze względu na przysięgę Dahlii złożoną przyjaciółce. Dała słowo, że nigdy nie zakocha się w bracie Hazel, gdyż ta kiedyś przez podobną sytuację bardzo się na kimś zawiodła.
Czy Dahlia dotrzyma złożonej obietnicy, czy jednak to, co czuje do Williama, stanie się silniejsze i dziewczyna posłucha głosu serca?
Czy przyszłość okaże się szczęśliwa, czy zawisną nad nią czarne chmury?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8418-322-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od zawsze postrzegałam Williama jedynie jako starszego brata mojej najlepszej przyjaciółki, Hazel. Był uosobieniem wszystkiego, co może irytować: ciągle się wymądrzał i uważał, że świat kręcił się wokół niego. Co gorsza, skutecznie blokował nasze plany, nie pozwalając nam się bawić czy wychodzić razem z nim i jego znajomymi. Był tym typem starszego brata, który zawsze patrzył na nas z góry – czasami dosłownie, bo górował nad nami wzrostem, co uwielbiał wykorzystywać, by nas dręczyć.
Aż pewnego dnia uznałam, że może wcale nie był taki zły. Nie miałam nawet pojęcia, w którym momencie to się zadziało. Może to przez te zielone oczy, a może przez to, w jaki sposób się do mnie uśmiechnął, gdy odpowiedziałam na jego zaczepkę, czego z pewnością nie spodziewał się po piętnastoletniej mnie.
Wtedy po raz pierwszy roześmiał się ze mną, a nie ze mnie. I ja też się roześmiałam.
A to całkowicie zmieniło moje postrzeganie Williama Brooksa.
I stało się problemem.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mam nadzieję, że to nie o nas, Dahlio
Dzwonek nad drzwiami w sklepie Chloe’s World obwieścił moje przybycie. Czterdziestotrzyletnia blondynka o brązowych oczach wyjrzała zza regału i obdarowała mnie szerokim uśmiechem.
– Cześć, słoneczko. Jak minął dzień?
– Cześć, mamo. Lepiej, niż przypuszczałam.
– Nie wdałaś się w bójkę?
– To zdarzyło się tylko raz – przypomniałam, na co się roześmiała.
Podeszłam do niej i przytuliłam na przywitanie, wdychając jej charakterystyczny cukierkowy zapach.
– Raz, i o raz za dużo – oznajmiła, wracając do rozkładania towaru. – Gdzie zgubiłaś Hazel?
– Została dłużej, żeby zrobić zdjęcia drużynie futbolowej. Dyrektor na poważnie wziął słowa trenera o tym, że chłopcy nie będą mieli pamiątek ze szkoły. – Wzruszyłam ramionami. – Właśnie jadę do niej do domu, by tam zaczekać, ale pomyślałam, że wpadnę jeszcze ukraść ci drożdżówkę, bo jestem strasznie głodna. – Na dowód swoich słów chwyciłam ostatni wypiek i ugryzłam kawałek.
– Słaby z ciebie złodziej, skoro dałaś się nagrać przez trzy kamery. – Posłała mi udawany potępiający wzrok. – Dlaczego nie poczekałaś, aż Hazel skończy? Pokłóciłyście się?
Pokręciłam głową.
– Jestem zmęczona – odparłam z pełnymi ustami.
– Dahlia, opanuj się. Przełknij i dopiero mów – zbeształa mnie.
Nie mogłam powiedzieć jej o tym, że moje zainteresowanie Williamem Brooksem wkroczyło na zupełnie inny poziom. No właśnie. Wcześniej to był tylko starszy brat Hazel, a nagle stał się Williamem Brooksem. Z tego powodu starałam się unikać treningów szkolnej drużyny futbolowej, ponieważ z trudem odrywałam od niego wzrok. Naprawdę. Coraz gorzej szło mi udawanie, że wcale mi się nie podobał.
Nie mógł mi się podobać. Aż skrzywiłam się na myśl, jak zareagowałaby Hazel, gdyby się dowiedziała, że spoglądałam na jej brata dłużej, niż powinnam.
– Niedobre? Nie jedz. Przeleżała tu cały dzień, pewnie jest sucha. – Mama od razu wyłapała moją minę i źle ją odczytała.
– Przypomniało mi się, że widziałam dziś Zachary’ego Collera biegającego po korytarzu w samych skarpetkach.
Mama nie była tym faktem szczególnie zaskoczona, znała bowiem tego chłopaka, od kiedy tylko się urodził. Wiedziała, że on nie doświadczał uczucia określanego słowem ,,wstyd’’.
– Żałuję, że spytałam.
Zjadłam drożdżówkę do końca i ruszyłam w stronę wyjścia.
– O dziewiętnastej zaczynamy seans! Nie spóźnij się! Dziś „Kac Vegas w Bangkoku”! – krzyknęła za mną, a w odpowiedzi wystawiłam kciuk w górę.
Poprawiłam czapkę i szalik i ruszyłam w stronę swojego samochodu. Gdy znalazłam się w środku, włączyłam ogrzewanie i ruszyłam w stronę domu przyjaciółki. To tylko pół godziny od sklepu mamy, ale pogoda w lutym w Traverse City zniechęcała do spacerów.
Z Hazel przyjaźniłyśmy się od szóstego roku życia, tak więc w tym roku miałyśmy swoją cynową rocznicę. Gdy jeden z chłopaków ciągnął ją za włosy, stanęłam w jej obronie i zdzieliłam go kilka razy książką, aż puścił. Ten niezbyt mądry, ale jakże bohaterski czyn poskutkował wezwaniem do szkoły mojej mamy i szlabanem na słodycze przez tydzień. Nie żałowałam. Zrobiłabym to ponownie.
Następnego dnia Hazel usiadła ze mną w ławce i podziękowała za pomoc. Mówiła, że nie potrafi się obronić, gdy jej dokuczają. Odparłam wtedy: „Jeśli nie masz siły walczyć, to nie szkodzi. Ja mam siłę i mogę walczyć za nas dwie!”.
I to właśnie opisywało naszą przyjaźń.
Podjechałam pod rezydencję Brooksów i wysiadłam z samochodu. Ten dom za każdym razem robił na mnie wrażenie, choć widziałam go tyle razy, że pewnie mogłabym narysować z pamięci każdy wzór biało-szarego kamienia, z którego był wykonany. Na dachu leżały ciemne dachówki, które wciąż dobrze się trzymały, choć były już lekko popękane. Okna były wysokie i prostokątne, z drewnianymi ramami pomalowanymi na głęboki zielony kolor, który kontrastował z jasną elewacją.
Przed domem znajdował się szeroki podjazd wyłożony ciemnym brukiem, a wokół rosło sporo krzewów i kwitnących roślin – głównie białych róż i lawendy, ulubionych kwiatów Evelyn Brooks, mamy Hazel. Z boku, w cieniu starego dębu, znajdowała się ścieżka prowadząca do ogrodu. Nie zliczyłabym, ile nocy spędziłam w nim z przyjaciółką.
Wyciągnęłam klucze i weszłam do środka. Miałam swój komplet, bo, jak stwierdzili rodzice Hazel, stałam się rodziną. Przyjaciółka również posiadała klucze do mojego domu. Zamknęłam za sobą drzwi i ściągnęłam buty, słysząc pod stopami charakterystyczne skrzypienie podłogi.
– Dzień dobry! – krzyknęłam na wypadek, gdyby ktoś był obecny.
Odpowiedziała mi cisza. Ruszyłam w stronę pokoju Hazel, czując, że musiałam do toalety. Nigdy nie korzystałam z innej poza jej. Nie wiedziałam czemu. Tak po prostu z przyzwyczajenia.
Zrzuciłam plecak na podłogę i niemal dopadłam do drzwi, jakby miały być właśnie tym, co uratuje mnie przed śmiercią.
I zamarłam, gdy moim oczom ukazał się nie kto inny jak William Brooks, który według moich informacji powinien być na treningu. Nie w domu!
Nagi William Brooks.
– Będziesz się tak gapiła, Dahlio Griffin? – spytał, sięgając po ręcznik, by owinąć go sobie w pasie.
Dopiero wtedy odzyskałam zdolność logicznego myślenia i oderwałam od niego wzrok. Wymamrotałam pod nosem krótkie „przepraszam” i wyszłam, zapominając o tym, że musiałam skorzystać z łazienki.
Usiadłam na łóżku, całkowicie zszokowana tym, co się wydarzyło. Dlaczego nie był na treningu? I dlaczego korzystał z łazienki siostry? Miał w swoim pokoju własną.
I DLACZEGO NIE ZAMKNĄŁ DRZWI NA KLUCZ?
Początkowo planowałam uciec, ale po przemyśleniu uznałam, że to najgłupsze, co mogłabym zrobić. Hazel by o to dopytywała, a ja musiałabym opowiedzieć o tej sytuacji, co z kolei by ją zaskoczyło, no bo przecież nic takiego się nie stało, tak? Tylko widziałam jej brata nagiego.
Chciałam zapomnieć o tym widoku. To nie pomagało mi pozbyć się fascynacji nim. Boże!
Dobra, przecież to nic wstydliwego. Nie będziemy o tym wspominać, pocieszałam się w myślach.
Wyciągnęłam notes z torby, która przeżyła ze mną już tyle rzeczy, że dawno powinnam ją wyrzucić, ale nie potrafiłam. W kilku miejscach była pokryta naszywkami, by zakryć otarcia, ale ją uwielbiałam. Przywiązywałam się do wszystkiego. I to czasem za bardzo.
Od miesiąca próbowałam coś napisać, natomiast szło mi okropnie. Miałam jedynie początek i na tym kończyła się moja wena.
Jesteśmy blisko, lecz wciąż daleko,
Jak dwa brzegi, których rzeka scalić nie zamierza.
Położyłam się na brzuchu i przygryzłam końcówkę długopisu, myśląc nad dalszą treścią. Przecież miałam ten wiersz w głowie! Dlaczego nie potrafiłam go odtworzyć? Coś związanego z ciszą? Niezrozumieniem? Czego chciałam?
– Mam nadzieję, że to nie o nas, Dahlio. – Rozległ się szept tuż przy moim uchu. – Prawda?
Podniosłam się tak gwałtownie, że aż zakręciło mi się w głowie. Zatrzasnęłam notes i przycisnęłam go do piersi.
– Jesteś normalny?! – krzyknęłam, mierząc go wrogim spojrzeniem.
– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Mówiłaś, że to niegrzeczne – przypomniał, uśmiechając się do mnie szeroko. Nienawidziłam, gdy to robił, bo powodowało to spustoszenie w moim organizmie. – O kim jest ten wiersz? Nie zauważyłem, żebyś się z kimś spotykała.
Czasem miałam wrażenie, że się ze mnie nabijał. Odkrył, że ukradkiem na niego patrzyłam, i wszystko zrozumiał. Liczyłam, że się myliłam, bo naprawdę pilnowałam, by nie dać się przyłapać.
– To nie twoja sprawa, Liam – odparłam, używając znienawidzonego przez niego skrótu, i się odsunęłam. Stał przy łóżku swojej siostry i niestety nie wyglądał, jakby się dokądś wybierał.
Po chwili potwierdził moje obawy, ponieważ usiadł, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wygrał w loterii genów, tego nikt nie mógł mu odebrać. Zielone oczy, twarz, która była połączeniem surowej męskości z chłopięcym urokiem, prosty nos, mocno zarysowana szczęka i uśmiech powalający na kolana. Przykuwał uwagę, nie tylko moją.
– Napiszesz kiedyś coś o mnie? – spytał, na co w pierwszej chwili wybuchnęłam śmiechem. – Mówię całkowicie poważnie. Myślę, że mogłabyś czerpać ze mnie wiele inspiracji.
Nie przestawałam się śmiać, aż do oczu napłynęły mi łzy. Serio? Może powinnam poświęcić mu cały tomik? A najlepiej dwa, żeby nie poczuł się urażony.
– Już zabieram się do pracy. Tematem przewodnim będzie terroryzowanie swojej młodszej siostry – odpowiedziałam sarkastycznie.
– Nie sądzę. – Pokręcił głową. – Byłyby to twoje najlepsze wiersze o miłości.
Zatkało mnie. Po prostu zamilkłam, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Miał o sobie wysokie mniemanie.
– Nie piszę o miłości – wydusiłam z siebie. – Uważam, że to oklepane.
– Ponieważ nigdy jej nie zaznałaś. – Wzruszył ramionami, po czym podniósł się z łóżka.
Ochrzaniłam się za to, że pomyślałam, że naprawdę dobrze wyglądał w czarnej koszulce, która wydawała się o rozmiar na niego za mała. Zatrzymał się tuż przede mną. Był wysoki, ale ja też, różnica wynosiła może kilka centymetrów. Przełknęłam nerwowo ślinę.
– Gdybyś potrzebowała muzy, wiesz, gdzie mnie szukać. – Uśmiechnął się delikatnie. Wydawało mi się, że rozkoszował się moim zakłopotaniem. Zaczął powoli się wycofywać, ale przy drzwiach dodał: – Czasami to, co niedopowiedziane, jest najpiękniejsze, Dahlio.
Zostawił mnie z tymi słowami. Potrzebowałam minuty lub dwóch, by zmusić ciało do powrotu na łóżko. W powietrzu unosił się zapach jego perfum. Bergamotka, zielona herbata i drzewo sandałowe. Nie rozumiałam tego połączenia, ale musiałam przyznać, że do niego pasowało idealnie.
Dobrze, że Hazel nie słyszała tej wymiany zdań. Byłam pewna, że zwróciłaby uwagę na fakt, że oddech mi przyspieszył i się zestresowałam. Boże. Kompletnie nie wiedziałam, co sądzić o zachowaniu Williama. W sumie prowadził się w typowy dla siebie sposób – lubił flirtować, droczyć się z innymi i ich dotykać. Bliskość to jego język komunikacji, dlatego on nie wzbudzał podejrzeń. Moje reakcje za to na pewno tak.
Nie chciałam skończyć jak Betty. Sytuacja z nią wyglądała tak, że niedawno byłyśmy w trójkę nierozłączne. Betty poznałyśmy na zajęciach z baletu, gdy miałyśmy osiem lat. Była w wieku Williama, chodziła z nim na większość lekcji i w taki sposób się do siebie zbliżyli. Hazel to nie przeszkadzało, wręcz powiedziałabym, że uważała to za najlepszą rzecz na świecie. Jej przyjaciółka z jej bratem! Aż do momentu, w którym zerwali i tym samym Betty się od nas odsunęła.
Rozumiałam, że nie chciała widywać byłego chłopaka, ale nie potrafiłam pojąć, jak mogła odwrócić się od najlepszych przyjaciółek. Znałyśmy się pięć lat! Pięć! Przecież mogłybyśmy ograniczyć przebywanie w domu Brooksów, by nie musiała go oglądać.
Po prostu nas od siebie odcięła. Zablokowała nasze numery i konta na mediach społecznościowych. W szkole udawała, że nie widzi i nie słyszy przywitania. Od tego momentu nie było żadnej możliwości, żeby jakakolwiek przyjaciółka Hazel mogła spotykać się z jej bratem. Wymusiła na mnie przysięgę, że nigdy się w nim nie zakocham.
Od początku uważałam to za idiotyczne, ponieważ nie da się kontrolować uczuć, ale przysięgłam jej to, bo wtedy mi się nie podobał i sądziłam, że to się nigdy nie zmieni. Los jednak postanowił sobie ze mnie zażartować, dlatego po długim czasie przyłapałam się na myśleniu o Williamie.
Zostało do teraz, a minął rok.
Westchnęłam przeciągle, odkładając to na bok. Byłam pewna, że w końcu mi przejdzie. Wystarczyło jedynie powtarzać sobie, że to nieprawda. Liam wcale mi się nie podobał. Ani odrobinę. I czekać, aż to stanie się rzeczywistością.
Schowałam notes do torby. Wiedziałam, że nie napiszę nic więcej, więc zabrałam się za odrabianie pracy domowej. Hazel wróciła godzinę później.
– Nie zgadniesz, kto się do mnie uśmiechnął! – pisnęła, wskakując na łóżko.
– Aaron? – spytałam podekscytowana. Przytaknęła. – O mój Boże!
– Wiem! – Chwyciła mnie za dłonie i nimi potrząsnęła. – Napisałam do niego!
Aaron Webb to jeden z futbolistów. Dość wredny, opryskliwy i agresywny, ale jakimś cudem zdobył sympatię mojej przyjaciółki. Czy wolałam, by wybrała kogoś innego? Tak. Czy jej o tym powiedziałam? Oczywiście. Czy pomimo niechęci do tego chłopaka wspierałam ją? Jasne.
Mógł być najgorszym chujem dla innych, najważniejsze jednak, żeby stał się największym słodziakiem dla Hazel. Tylko tyle się dla mnie liczyło, więc wspierałam ją w próbie poderwania go, co polegało na gapieniu się na niego. Dziś zrobiła pierwszy krok, albo może i on, skoro się uśmiechnął. Lepsze to niż nic.
– Jestem ciekawa, kiedy mnie gdzieś zaprosi…
– Nie zaprosi cię na randkę. – W pokoju rozległ się głos jej brata.
Spojrzałyśmy w stronę drzwi, o które z założonymi na piersiach rękami opierał się William.
Byli do siebie bardzo podobni. Różnicę stanowiło to, że Hazel miała mocno kręcone włosy, a jej brat nie. Tylko kolor wydawał się identyczny.
– Przestań podsłuchiwać – zganiła go. – Poza tym to nie twoja sprawa.
– Przyszedłem powiedzieć, żebyś się zamknęła, bo twoje piski słychać na dworze – mruknął ze znudzeniem. – I nie żartowałem. Nie zaprosi cię na randkę, więc na to nie licz.
– A skąd ty to możesz wiedzieć? – prychnęła.
– Ponieważ Aaron spotyka się jedynie ze starszymi. Przykro mi, ale nic z tego nie będzie. – Wzruszył ramionami.
– Będziesz wyjątkiem od reguły – pocieszyłam przyjaciółkę i się uśmiechnęłam. William pieprzył głupoty. Nie przyjaźnił się z Webbem, nie lubił go, stąd jego nastawienie. – A ty przestań podsłuchiwać.
Leniwie przeniósł wzrok na mnie i byłam w stanie przysiąc, że coś próbował mi przekazać, natomiast nie potrafiłam zrozumieć, co takiego.
– Cokolwiek zechcesz, Dahlio – odparł spokojnie, uśmiechając się znacząco. – Zastanowiłaś się już nad moją propozycją?
– Jaką propozycją? – spytała Hazel, patrząc to na mnie, to na brata.
Przełknęłam nerwowo ślinę. William ewidentnie cieszył się z mojego zakłopotania. Dlatego wprawiał mnie w nie przy swojej siostrze.
– Uznał, że powinnam pisać o nim, bo jest tak wspaniały, że moje wiersze bez jego udziału są słabe. – Wymusiłam parsknięcie.
– Nie uważam, że są słabe bez mojego udziału – wtrącił, przez co zgromiłam go wzrokiem. – No dobrze, już sobie idę, Dahlio Griffin. Chryste, nawet we własnym domu nie można czuć się chcianym.
Wyszedł, celowo nie zamykając za sobą drzwi, co jego siostra skwitowała warknięciem.
– Nie mogę się doczekać dnia, gdy wyjedzie na studia. Powietrze stanie się czystsze – stwierdziła, opadając na poduszki.
Położyłam się obok i momentalnie poczułam ogromną ulgę, gdy przyjaciółka wróciła do tematu Aarona. To znaczyło, że nie zauważyła w moim zachowaniu nic dziwnego. Niczego nie podejrzewała.
Musiałam jak najszybciej pozbyć się tego zdenerwowania w obecności Williama lub bardzo mocno się pilnować. Jeszcze kilka miesięcy i wyjedzie. Będę bezpieczna.
Nikt nie odkryje mojej tajemnicy.ROZDZIAŁ DRUGI
Chryste. Chyba mi się to podoba, Dahlio Griffin
– Odziedziczyłaś same najlepsze geny. Jesteś taka piękna… Nie przewracaj oczami! – zganiła mnie mama, pakując lunch mój i mojego rodzeństwa.
Od dziecka wiedziałam, że byłam ładna. Każdy to powtarzał i nie istniała żadna możliwość, bym choć przez chwilę w to zwątpiła. Sama też lubiłam swoje falowane, rude włosy, brązowe oczy i piegi. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie przepadałam za komplementami dotyczącymi wyglądu. Wolałam, by chwalono mnie za to, co robiłam lub osiągnęłam. Miałam do zaoferowania o wiele więcej niż śliczną twarz.
– Wygląda, jakby wpadła pod kosiarkę. I tak dobrze, jak na nią – wtrąciła uroczo Madison, moja młodsza o dwa lata siostra.
Podrapałam się środkowym palcem po nosie, upewniając się, że dziewczyna to zauważyła. W odpowiedzi powtórzyła mój gest.
– Która z was odbierze dziś Noah? – spytała mama, podając mi pudełko z lunchem.
– Jadę po lekcjach do Harriett. – Wywinęła się szybko Maddy.
– Zdaje się więc, że ja. – Urwałam, gdy do kuchni wszedł wspomniany wcześniej ośmiolatek. – Poczekasz dziś godzinę na świetlicy, dobra?
Cała nasza trójka różniła się wizualnie. Siostra farbowała włosy na brązowo, a brat naturalnie był blondynem, po mamie. Mieli również zielone tęczówki, odziedziczone po tacie. Za to nasze charaktery wydawały się prawie identyczne.
Noah przewrócił oczami i z głębokim westchnieniem opadł na krzesło.
– Nie zachowuj się jak mała diva, ty niewdzięczniku – powiedziałam z udawanym oburzeniem.
– Kiedy będę mógł sam wracać do domu?
Od kilku miesięcy nie przestawał zadawać tego pytania. Rodzice uważali, że był jeszcze za młody, by tłuc się autobusami, co Noah mocno przeszkadzało. Według jego rozumowania był na tyle dorosły, by móc mieszkać samemu. Z tym akurat się nie zgadzałam, ale dziwiło mnie, czemu mamie i tacie tak drastycznie zmieniało się podejście do wychowania każdego kolejnego dziecka.
Ja byłam najstarsza i co za tym szło? Miałam największy luz, nieograniczony czas na dworze, mnóstwo słodyczy i pozwolenie, by wracać samej ze szkoły. Przy Madison stali się bardziej rygorystyczni, a przy Noah w szczególności. Obchodzili się z nim jak z jajkiem.
– Gdy wypadnie ci ostatni mleczak, rozmawialiśmy o tym – odparła spokojnie mama, podając synowi śniadaniówkę.
– Czyli… jeśli dziś wypadłyby mi wszystkie, to mógłbym sam wrócić do domu? – spytał podejrzanym tonem. W jego zielonych oczach zauważyłam niebezpieczny błysk.
Od razu wiedziałam, o czym myślał.
– Nie waż się wyrywać zębów. – Mama posłała mu znaczące spojrzenie.
Zaśmiałam się pod nosem i wyszłam przed dom. Z Hazel codziennie jeździłyśmy razem do szkoły, więc po trzech minutach na horyzoncie pojawił się czarny mercedes. Zahamowała z piskiem opon, na co się lekko skrzywiłam.
– Prawie zapomniałam wziąć plecaka – powiedziała na przywitanie, kręcąc przy tym głową. – Wszystko przez to, że pisałam do późna z Aaronem!
– Nie gadaj! I jak? – Wrzuciłam torbę na tylne siedzenie, a sama zajęłam miejsce z przodu.
– Jest zabawny. – Wzruszyła ramionami, wkładając do ust żelki, które zawsze miała w zapasie w aucie. – Nie wiem. Nie chcę na razie się nakręcać.
Dobre podejście. Tak właściwie to nie znałam Aarona, więc trudno mi było stwierdzić, co o nim sądziłam. Najważniejsze, żeby Hazel była szczęśliwa.
– Odbieram dziś Noah – zmieniłam temat.
– Właśnie – ruszyła w stronę szkoły – po lekcjach jadę od razu do Solon. Babcia złamała nogę i od wczoraj wypisuje, że nikt się nią nie interesuje. Co z tego, że William spędził u niej cały weekend. Nie, oczywiście, wszyscy zapomnieli, chcemy tylko spadku.
Pani Ruth Green to największa histeryczka, jaką poznałam, dlatego współczułam przyjaciółce, że teraz na nią wypadła kolej uspokajania jej.
– Nie ma problemu. Pojadę autobusem – odpowiedziałam, rozmasowując spięty kark.
– Mogę spytać Williama, nie ma dziś treningu, więc…
– Nie!
Moja reakcja była chyba nieco nad wyraz gwałtowna, ponieważ Hazel zerknęła na mnie pytająco. Wydawało mi się nawet, że na moment zmrużyła oczy, jakby poznała moją tajemnicę.
– W sensie… na bank ma plany i wiesz, jaki jest. Nie widzi mu się podwożenie nas – dodałam, chcąc zabrzmieć wiarygodnie.
– Nie przesadzaj, jak poproszę, to powinien się zgodzić – stwierdziła pogodnie i pogłośniła radio, dzięki czemu uniknęłam dalszej rozmowy o jej bracie.
Nie zamierzałam z nim jechać, ponieważ sobie nie ufałam. Mogłabym się wsypać, zostać przyłapana na patrzeniu na niego lub, co gorsza, zarumieniłabym się. Wolałam trzymać dystans.
Podjechałyśmy pod szkołę kilka minut przed rozpoczęciem zajęć. Już z daleka zauważyłam naszych znajomych stojących przy wejściu.
Cassidy, wysoka blondynka o niebieskich oczach, ewidentnie kłóciła się o coś z Elliotem, szkolnym rebeliantem. W zasadzie nie było dnia, żeby się nie sprzeczali. Oni po prostu to uwielbiali.
Trzymaliśmy się blisko od dwóch lat. Może nie nazwałabym nas przyjaciółmi, bo raczej się sobie nie zwierzaliśmy z poważniejszych problemów, ale naprawdę się lubiliśmy.
– No w końcu! – wykrzyknął radośnie na nasz widok Elliot. – Wytłumaczcie tej wariatce, że nie ukradłem jej tematu wypracowania, skoro nikomu go nie zdradziła! Po prostu wpadliśmy na ten sam pomysł.
– Nie czyta ci w myślach, Cass – przyznałam, poprawiając torbę na ramieniu.
– Wiem, że tego nie robi. Elliot nie chce się przyznać, że podejrzał moje notatki – stwierdziła pewnie.
Jeśli chodziło o nasze miejsce w szkolnej hierarchii, można było uznać nas za nerdów lub dziwaków, więc zajmowaliśmy raczej niższe szczeble.
Ja za to nazywałam nas Artystami. Hazel interesowała się fotografią, Elliot graffiti, Cassidy śpiewem, Caroline tańczyła, Luka projektował ubrania. No i ja pisałam.
– Twój brat kłócił się z Aaronem – wtrąciła się Caroline, zakręcając kosmyk niebieskich włosów wokół palca. To jej znak rozpoznawczy.
– O co poszło? – spytała z niepokojem Hazel.
Czy miało to związek z tym, że William dowiedział się, kto jest obiektem zainteresowań jej siostry? Chciałam wierzyć, że to zwykły zbieg okoliczności, ale nie byłam naiwna. Liam wydawał się dość opiekuńczy, żeby nie powiedzieć zaborczy, wobec Hazel.
– Właśnie nie wiem! Podpytasz go? Umrę, jeśli się nie dowiem – powiedziała teatralnie Caroline.
Znała większość plotek i każdą chętnie się dzieliła, ale jednocześnie nikomu nie zdradzała tajemnic związanych z nami. Była lojalna.
– Pewnie dowiesz się szybciej niż ja. – Hazel westchnęła i klepnęła mnie w ramię. – Chodźmy. Czeka nas urocza godzina z Waltem Whitmanem.
– I tak brzmi lepiej niż biologia z jaszczurą – jęknął Luka, zrównując z nami krok, i przeczesał palcami krótko ostrzyżone jasne włosy.
– Dlatego mogliście wybrać chemię. Elektroliza zamiast rozcinania szczurów – powiedziałam wesoło.
Przed wejściem do klasy zdołałam kątem oka dostrzec Williama stojącego wśród swoich przyjaciół. Nie umknął mi fakt, że jego uwaga skupiona była na Roxy. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu i wszyscy myśleli, że się spotykali lub przynajmniej pieprzyli.
Przełknęłam zazdrość i usiadłam w ławce obok Hazel. Pochwaliłam samą siebie za reakcję i opanowanie. Może faktycznie fake it till you make it¹ się sprawdzało.
Do klasy weszła Sandy Key. Niewiele starsza od nas kobieta o białych włosach, niebieskich oczach i anielskiej cierpliwości.
– Dzień dobry. Kto odrobił zadanie domowe i chce zaprezentować swoją wiedzę na temat wyrażania indywidualności oraz więzi między jednostką a wszechświatem przedstawionym przez Walta Whitmana w wierszu „Song of Myself”?
Na moje usta wpełzł uśmiech, a następnie z prędkością światła podniosłam rękę.
W czasie lunchu przysłuchiwałam się rozmowie o nadchodzącej szkolnej imprezie z okazji powrotu po przerwie zimowej. Co jakiś czas przytakiwałam. Obrałam banana i ugryzłam kawałek, nie odrywając wzroku od zafascynowanego Luki.
– Jeśli dyrektor się zgodzi, to zapiszę się w historii miasta. Rozumiecie? Pokaz mody!
Przełknęłam szybko i się odezwałam:
– Milsky cię uwielbia. Na bank się zgodzi.
– Obyś miała rację. Wpadłem już na kilka pomysłów. Moglibyście być modelami…
– Dahlia!
Spojrzałam w stronę, z której dobiegał głos, i zauważyłam Jacoba Weklera. Przyczynę mojej irytacji od ponad roku. Patrzył mi prosto w oczy i pokazał sprośny gest, wskazując na banana. Straciłam apetyt i automatycznie odłożyłam owoc na stolik. Jacob jednak nie przestawał.
Nie ukrywałam obrzydzenia. Tak było od kilkunastu miesięcy. Gwizdy, klepanie po tyłku, obraźliwe gesty i teksty. Rozmowa u dyrektora nie zmieniła niczego w jego zachowaniu. To pajac próbujący popisać się przed kolegami.
Coś we mnie pękło. Wkurwiało mnie, że przez niego krępowałam się zjeść pierdolonego banana!
Nie zanotowałam momentu, w którym stanęłam przed nim. Za to ze szczegółami zapamiętałam chwilę, gdy moja dłoń zderzyła się z jego policzkiem.
– Przeproś mamę za to, jakim jesteś idiotą – powiedziałam chłodno i odwróciłam się, by odejść, a w stołówce zapanowała cisza.
Wiedziałam, co oznaczała.
– Dahlia! W tej chwili do dyrektora! – Rozległ się krzyk trenera Gavnera.
Nie byłam zaskoczona. W końcu Jacob to jego podopieczny. Wróciłam do stolika po swoją torbę.
– Iść z tobą? – spytała cicho Hazel.
– Zobaczymy się na algebrze – odparłam i z wysoko uniesioną brodą ruszyłam do gabinetu Milsky’ego.
Niczego nie żałowałam.
Przemoc była gównianym rozwiązaniem, ale skoro słowa nic nie dały, uznałam, że trzeba upokorzyć Jacoba, tak jak on upokarzał mnie. Policzek wymierzony przez dziewczynę, i to na oczach kolegów, był dla niego gorszy niż śmierć.
– Zaczekaj – nakazał mi Gavner, a sam wszedł do gabinetu.
Sekretarka posłała w moją stronę pytające spojrzenie, na co jedynie wzruszyłam ramionami.
Po kilku minutach zostałam wezwana. Nie próbowałam udawać skruchy, co zwykle dokładało mi problemów. W tym jednak przypadku skończyło się na upomnieniu, a na dodatek Jacob również został zaproszony do dyrektora. Oczywiście do niczego się nie przyznał, więc nie mógł dostać kary.
Chyba powinnam chodzić z kamerką, żeby zyskać dowód.
Nie miałam pojęcia, jakim cudem udało mi się ukryć niezadowolenie z przebiegu wizyty u dyrektora. Wiedziałam jednak, że to nie koniec. Jacob Wekler zechce odpłacić mi się za to, że kolejny raz mógł mieć kłopoty. Tak było poprzednio.
Nie znalazłam na stołówce swoich znajomych, więc ruszyłam w stronę klasy.
Co mogę zrobić, żeby dał mi spokój? Nie tylko on.
Między innymi dlatego wolałabym, aby widziano mój umysł zamiast twarzy. Wtedy mężczyźni by mnie nie seksualizowali. Tym dla nich byłam – obiektem do spełniania fantazji. Kimś, kogo chcieliby przelecieć. Nikim więcej.
Podeszłam do szafki, włożyłam niepotrzebne podręczniki i z hukiem zamknęłam drzwiczki. Wzdrygnęłam się, gdy ujrzałam obok siebie Williama. Miał na sobie dres z logo drużyny, a jego włosy były lekko wilgotne, co znaczyło, że niedawno skończył trening.
– Za co bijesz niewinnych futbolistów, Dahlio Griffin? – spytał z udawanym smutkiem.
– Za to, że są palantami – odparłam zła i odeszłam.
Ruszył za mną, co mnie zirytowało. Moje serce bardzo źle znosiło jego obecność. Poza tym trudno mi było się przy nim pilnować. Nie chciałam czegoś palnąć lub zrobić jakiejś głupoty.
– Co więc zrobił, żeby zasłużyć na miano palanta?
– Nie sądzę, by moje konflikty znajdowały się w polu twojego zainteresowania – odpowiedziałam znudzona.
Jeszcze kawałek i będę w klasie.
– Zdziwiłabyś się, gdybym ci powiedział, czym i kim się interesuję – stwierdził tajemniczo, szturchając mnie w bok. – Powiedz, co zrobił. Jest moim zawodnikiem…
– Nieprawda. Gracie jedynie w tej samej drużynie.
– Jestem kapitanem i mogę wiele zdziałać – mówił pewnie.
Przez moment rozważałam ten pomysł. Wiedziałam, że interwencja Williama mogłaby odstraszyć Jacoba, ale co z resztą? Nie mogłam za każdym razem prosić go o pomoc.
– Kuszące, ale podziękuję. – Zatrzymałam się kilka kroków od klasy. – Dam sobie radę.
Uśmiechnął się, a ja w ostatniej chwili powstrzymałam się od odwzajemnienia tego gestu. Byliśmy na korytarzu wśród innych uczniów. Nie mogłam dopuścić, by pojawiła się choć jedna plotka o nas.
Nim się spostrzegłam, nachylił się i wyszeptał do mojego ucha:
– Jak rozkażesz, Dahlio Griffin.
I odszedł, jak gdyby nigdy nic. Potrzebowałam minuty albo dwóch, żeby wejść do klasy.
William Brooks testował moją samokontrolę.
– Jak poszło? – spytała z troską Hazel, gdy tylko usiadłam obok.
– Jak zwykle. Nie przyznał się, więc jedynie dostaliśmy pouczenie o tym, że powinniśmy przestać się kłócić – mruknęłam niechętnie.
– Nienawidzę go.
– Ja też – przyznałam i odnalazłam wzrokiem Jacoba Weklera, który właśnie zajął miejsce dwie ławki przed nami. Durnowato się uśmiechał i miał czelność puścić mi oczko.
Lekcja minęła bezproblemowo, nie licząc idiotycznych szeptów chłopaków w ławce za nami. Ignorowałam je, choć to i tak niewiele dawało. Wcale ich nie zniechęcało.
Hazel pojechała do babci, a mnie pozostał jeszcze francuski. Przez chwilę rozważałam ucieczkę, ale mama by mnie zabiła, gdyby musiała kłamać na temat mojej nieobecności. Dlatego przetrwałam zajęcia i odebrałam Noah ze świetlicy.
– Idziemy na lody? – zapytał z nadzieją.
Prychnęłam.
– Mama kazała mi cię jedynie odebrać. Nie było mowy o przyjemnościach.
– Mam piętnaście dolarów. Zabierz mnie i dostaniesz resztę – zaproponował mały przedsiębiorca.
– Znaj moją dobroć – odparłam i skręciliśmy, by dostać się do centrum.
– Kogo lubisz bardziej? Mnie czy Madison?
– Lubię was tak samo – odpowiedziałam spokojnie. – Jesteśmy rodzeństwem.
– Ja mam ulubioną siostrę…
Niech lepiej będę nią ja, bo nici z lodów.
– Więc? – dopytywałam, gdy zamilkł. – Kto jest twoją ulubioną siostrą?
– Najpierw ty mi powiedz, bo wiem, że kłamiesz – stwierdził pewnie.
– Ty.
Był najmłodszy, przez co miałam do niego większą słabość. Większą, niż pokazywałam.
– Twoja kolej – ponagliłam.
Noah otworzył usta, ale szybko je zamknął, gdy zatrzymał się przy nas srebrny samochód. Szyba od strony pasażera została opuszczona i ujrzałam Williama siedzącego za kierownicą.
– Podrzucić was?
– Idziemy na lody – odpowiedział mój brat.
– Świetnie. Też mam na nie ochotę.
– Dobra! – wykrzyknął wesoło Noah i już zamierzał wpakować się do środka, lecz w porę chwyciłam go za plecak, tym samym unieruchamiając.
– Liam żartował. Wybieramy się na lody sami. – Drugie zdanie kierowałam już do Brooksa.
– Nie żartowałem, Dahlio Griffin – odparł rozbawiony.
– Nie żartował – powtórzył Noah, patrząc na mnie maślanym wzrokiem.
Puściłam go. Niech będzie. To tylko podwózka. Miły gest. Nic więcej.
Zajęłam miejsce z przodu, a brat za mną. To nie był pierwszy raz, gdy siedziałam w samochodzie Williama, ale wcześniej on mi się nie podobał. Nowe doświadczenie.
– Słyszałem, co zrobił Jacob…
– Co zrobił? – Padło pytanie z tyłu.
– Nic – ucięłam, posyłając kierowcy ostrzegawcze spojrzenie.
Noah nie powinien o tym wiedzieć. Moje problemy nie były jego. Nie musiał zajmować tym swojej dziecięcej główki.
– Wkurzył się na trenera, bo nie wystawi go w następnym meczu. Afera – odpowiedział mu William, wymyślając historyjkę na poczekaniu.
– Mhm. – Po tonie głosu rozpoznałam, że mój brat ani trochę w to nie wierzył.
Starałam się patrzeć jedynie przed siebie, ale mój wzrok uciekał do chłopaka siedzącego obok. Miał bardzo ładny profil. Nagle się uśmiechnął, natomiast nadal nie oderwał spojrzenia od drogi.
Zdawał sobie sprawę, że się w niego wgapiałam, lecz się tym nie speszyłam. Obserwowałam go przez chwilę, aż w końcu z udawanym znudzeniem wróciłam do widoku przed sobą.
William Brooks był naprawdę przystojny.
Niedługo później zatrzymaliśmy się niedaleko lodziarni. Noah wyskoczył z auta jako pierwszy, nie zważając na moją prośbę o zaczekanie. Przewróciłam oczami i ruszyłam powoli za nim.
– Trener naprawdę nie wystawi go w następnym meczu – powiedział William, gdy mnie dogonił.
Spojrzałam na niego przelotnie. Nie kłamał? Byłam pewna, że to wymyślił. Nie przypominałam sobie, by Gavner kiedykolwiek ukarał podopiecznego za niewłaściwe zachowanie względem innej osoby niż kolega z drużyny.
– Fajnie – odpowiedziałam obojętnie, ale w środku skakałam z satysfakcji.
Wiedziałam jednak, że to i tak mało i na bank jeszcze bardziej sprowokuje Weklera do nienawidzenia mnie, ale co tam. Mogłam się cieszyć, że został w jakikolwiek sposób ukarany.
– Jeśli będzie sprawiał kłopoty, mów – ponowił propozycję.
– Dam sobie radę z niedojrzałym chłopcem.
Noah już na nas czekał. W jednej ręce trzymał swojego loda, drugą wyciągnął w moją stronę, by wręczyć mi mojego.
– Wziąłem czekoladowe. Twoje ulubione.
– Dziękuję.
– W takim razie zostałem jeszcze ja – mruknął William. Przechodząc obok mnie, nachylił się i szepnął: – Zapomniał o czekoladowej posypce.
Znieruchomiałam. Spojrzałam na brata, by upewnić się, że tego nie usłyszał. Na szczęście był zbyt zajęty jedzeniem, by zwrócić uwagę na cokolwiek innego.
Co wyprawiał William? Oszalał?
Spanikowałam, gdy w mojej głowie pojawiło się pytanie: czy on ze mną flirtował?
Niemożliwe. Nie mógł tego robić. Miałam nadzieję, że tylko nadinterpretowałam sytuację, choć była też ta część mnie, która się z tego cieszyła.
Głupia.
– Wiesz co… Musimy iść, jeśli nie chcemy przegapić autobusu. – Wskazałam podbródkiem kierunek, w którym powinniśmy się udać.
– A co z Williamem? Zostawiamy go?
– Jest dużym chłopcem. Poradzi sobie – powiedziałam z uśmiechem i chwyciłam brata za rękę.
Tak. Spanikowałam i uciekłam. Nie było to może najlepsze rozwiązanie, ale zawsze jakieś. Jeśli William myślał, że będzie się bawił, chyba się z chujem na mózgi pozamieniał. Nie pozwolę, by ktokolwiek stanął pomiędzy mną a Hazel. Dla niego to może zabawne, ale właśnie takie jego zachowania doprowadzą do tego, że pokłócę się z przyjaciółką. Nie dam się wplątać w żadną gierkę.
Po kilku minutach dotarliśmy na przystanek. Usiadłam na ławce i wyciągnęłam telefon.
Liam:
Bawimy się w chowanego?
Nie spodziewałem się po Tobie ucieczki. Moja obecność Cię stresuje?
Ja:
Nie pisz do mnie.
Liam:
Czyli tak?
Wziąłem Ci posypkę, ale zjem ją sam, uciekinierko.
Ja:
Nie pisz do mnie!
Liam:
Rumienisz się? Zawsze to robisz, gdy jesteś zestresowana.
Otworzyłam aplikację aparatu, by sprawdzić. Faktycznie. Miał rację.
Liam:
Jeszcze nigdy nikt nie uciekł z randki ze mną. Nie wiem, co powinienem zrobić, więc mam nadzieję, że nie skręciłaś kostki podczas tego szaleńczego biegu.
Zostawiłam go na odczytanym.
Liam:
Chryste. Chyba mi się to podoba, Dahlio Griffin.
Nie. Nie. Nie. Nie dać się wkręcić. Tak, to mój cel. Unikać Williama i wybić go sobie z głowy, ponieważ był poza moim zasięgiem.