(Nie)dawna historia - ebook
Zastanawiałeś się kiedyś, co sprawiło, że w nieskazitelnym raju Ewa mogła usłyszeć węża? W tej historii każdy wysuwa własną teorię na ten temat i zrobi wszystko, aby mieć ostatnie słowo. Oto ciąg dalszy zagmatwanych losów Ewy i Adama, gdzie największa zbrodnia przekracza ludzkie pojęcie.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-319-3 |
| Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
Chciałoby się powiedzieć, że historia Adama i Ewy jest stara jak świat, dlatego zna ją praktycznie każdy. Zarówno w przestrzeni kulturowej, jak i duchowej od wieków jesteśmy karmieni opowieścią o upadku pierwszych ludzi, a co za tym idzie — u większości z nas Ogród Eden wywołuje konkretne skojarzenia, które zdążyły się już skrystalizować na zasadzie częstego powtarzania i utrwalania tych samych informacji. Pielęgnowane od długich lat skojarzenia przyzwyczaiły nas już do jakiegoś oglądu sytuacji i mogą iść w parze z naszym systemem wierzeń i wartości, a to sprawia, że na pierwszy rzut oka historia Adama i Ewy wydaje się skończona i przeznaczona wyłącznie do odtwórczej analizy.
Miałam świadomość tego, że sięgam do bohaterów archetypowych, na których spoczywa już jakieś brzemię oczekiwań, a jednak w zakresie twórczości prozatorskiej wyszłam poza uniwersalne wyobrażenia i zdecydowałam się na kontynuację pierwszej, tworzonej wraz z Andrzejem części _(Nie)dawnej historii_. W drugim tomie rozwinęłam więc napoczęte wątki i przywróciłam głos znanym już postaciom, wnikając jeszcze głębiej w motywy ich działań, słabości i charaktery. Powołałam do życia nowych bohaterów i stworzyłam pełniejszy obraz na poły utopijnego, na poły dystopicznego Edenaj — czegoś na kształt miasta-państwa, gdzie słowo _raj_ nawiązuje __ do znanych powszechnie elementów kultury, jak i nabiera nowego, stworzonego na potrzeby fikcji znaczenia.
Drugi tom _(Nie)dawnej historii_ to moja próba literacka, propozycja czytelnicza dla wyrozumiałego odbiorcy i jeden z wariantów losów Ewy i Adama, gdzie na pierwszy plan wysuwają się psychologiczne aspekty słynnej opowieści o upadku i odkupieniu. W owym thrillerze psychologicznym staram się nakreślić wieloznaczny portret Ewy, dlatego do wielopłaszczyznowej narracji zapraszam różnorakich bohaterów, funkcjonujących w ramach wymyślonej fabuły powieści. A wszystko to czynię po to, by historia stara jak świat nabrała dodatkowego kolorytu i zachęciła mnie i innych do głębszej refleksji nad kondycją ludzką.
A zatem… Co mogło sprawić, że w Rajskim Ogrodzie — z definicji dobrym i doskonałym — wąż okazał się sprytniejszy w przedstawianiu własnych racji? Czy oprócz woli nieposłuszeństwa coś jeszcze mogłoby popchnąć człowieka w szpony iluzorycznego dobra? Co _my_ zrobilibyśmy na miejscu Ewy i Adama, gdyby to nas próbował przechytrzyć wąż-kusiciel, pokrętnymi ścieżkami wnikając w strukturę psychiczną człowieka? I co w rzeczywistości sprawia, że przepełnione ideałami społeczności chylą się ku upadkowi i tracą z oczu podstawowy fundament człowieczeństwa? To tylko niektóre z pytań, które mogłam przerobić na łamach tej powieści.
_Malwina Maria Sychowicz_Prolog
Grzech pierworodny i potępieńcze wygnanie, a wszystko przez lekkomyślną decyzję, która odebrała następnym pokoleniom szansę na skosztowanie raju. To takie dziwne i niewiarygodne zarazem, że nie wiadomo, gdzie tu jest ukryta mądrość. Jak mógłby smakować owoc nieskażony jadem węża i ludzkim nieposłuszeństwem? Tego, niestety, nie można stwierdzić jasno, bo z drzewa uznanego za zbawienne wyrasta kolejny aksjomat. Święta zasada, która wygrażającym palcem przestrzega wszystkich filozofów: „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła”.
Opowieść o upadku pierwszych ludzi przedstawiono od a do zet. W życiowym alfabecie nie znajdzie się zachęty do dalszych dywagacji, kto tu zawinił, bo Ewa ma już winę wypisaną na twarzy. Można zatem tylko różnie wnioskować, co popchnęło tę nieszczęsną kobietę do najgłupszego błędu w historii ludzkości (bo jak inaczej nazwać niemożność ustawienia się przy właściwym drzewie?). W tym właśnie zawiera się dramat upadku: Czy spamiętanie jednego zakazu mogło przeciążyć umysł, czy może lepsza pamięć winowajczyni oszczędziłaby reszcie potępieńców włóczenia się po padole łez?
Od wieków ludzie przyswajają sobie historię Adama i Ewy i zastanawiają się, jakim prawem płacą za grzechy innych. Dlaczego Bóg zechciał wyjąć kobietę z żebra mężczyzny i dopuścił do porażki, jeśli wszystko wiedział? Czy w darze wolnej woli podarował także dozwolony margines błędu? A może problem kryje się gdzie indziej… Może sęk w tym, że pierwsza kobieta wniosła do ogrodu zło samym swoim przybyciem. Może z natury miała dziwne upodobanie do kłamstwa albo śliskiej skóry. Może nawet schlebiało jej przekonanie, że posiądzie wiedzę większą od Adama albo i od samego Stwórcy, który ją z nim połączył. A może po prostu widziała rzeczy, które nie istnieją, bo miała problem ze sobą, a konkretniej z głową… I może lepiej byłoby odtąd nazywać Eden inaczej, ażeby nie kojarzył się już z tym, co przez wielokrotne przywoływanie stało się nudne i przereklamowane?
Wszystko jest możliwe, co pokazuje też dalszy ciąg tej opowieści. Już teraz Ewa dowiaduje się, jak oceniła ją historia, gdy w świetle reflektorów zabiera głos znany autorytet i wyjaśnia krok po kroku, co wygnało Edenajczyków z rajskiego jestestwa. Ów człowiek renesansu, znany wszystkim jako profesor, uśmiecha się do telewidzów ze szklanego ekranu i kusi obietnicą odzyskanego potencjału. Bez skrępowania kieruje swoje górnolotne słowa nie tylko do grzesznicy, ale i z przemyślanym zamiarem zwraca się do wszystkich odbywających karę za nie swoje odejście od drzewa życia.
Tak właśnie formuje się podział na dobro i zło. Wcieleniem wszelkich cnót jest tu profesor, który już dawno temu poznał się na kłamstwie Ewy. Obleczony w wiedzę i mądrość jak najświatlejszy anioł, zwraca się do wiernych odbiorców z gotową interpretacją. Spokojnie czeka, aż Edenajczycy rozsiądą się w fotelach i przyjmą jedyny słuszny klucz do zrozumienia. Wie, że już jeden promyk tego profesorskiego światła powinien ukrócić doznawane przez nich męki mentalne i sprawić, że wszyscy — ojcowie i matki, ich dzieci oraz wnuki — zrzucą z siebie niepotrzebny ciężar kary.
W oczach Edenajczyków nie wolno wątpić. Nie teraz, kiedy można usłyszeć diagnozę uczonego i z łatwością wyzbyć się zaciemniających filtrów. Właśnie o brzasku, gdy biją triumfalne dzwony, nikogo z odbiorców nie interesuje los Ewy, lecz ich własne szczęśliwe zakończenie. Myślą tylko o nagrodzie za posłuszeństwo zasadzie, która przerosła niedojrzałą żonę Adama i nie zamierzają zmienić nastawienia. Wpatrzeni w obrazek zbawcy, nie dociekają i nie szukają przyczyny w sobie; sami już wiedzą, jakimi słowami profesor powinien rozwinąć przemowę:
— Drodzy Edenajczycy, wy, którzy jesteście mieszkańcami kolebki świata. — W płomiennych słowach zaczyna od połechtania ludzkiego ego. — Jestem przede wszystkim badaczem i badałem też Ewę. Niedostrzegalną przez abderytów lupą zajrzałem w jej psychikę i mogę oficjalnie potwierdzić: upadek zaczął się od niepohamowanego apetytu na więcej. — Tu na chwilę profesor zawiesza głos i kieruje wzrok w górę. Sprawia wrażenie wpatrzonego w tajemny przekaz z kopuły samego nieba, kiedy w rzeczywistości widzi nad sobą tylko sufit studia telewizyjnego z gęsto rozmieszczonym sprzętem oświetleniowym. W blasku reflektorów peroruje dalej: — _Vanitas vanitatum et omnia vanitas_, czy nie tak powiadają? __ A jednak… gdyby tamtego leniwego poranka moja pacjentka pozostała w domu albo wykonała wszystkie czynności wedle rutynowego harmonogramu, nasze ukochane miasto nie okryłoby się hańbą ani nie obrosło marnością, lecz pozostałoby bez skazy.
Uczony przerywa wypowiedź i robi dłuższą pauzę, w którą jak w czarną dziurę wpadają snute od miesięcy podejrzenia. Czy przyzwoitym Edenajczykom uda się znów żyć normalnie? Czy do ich ogrodów profesorska biegłość wniesie wyszarpniętą siłą mądrość, która wszystko wyjaśnia? Tak, tak! Przeciętny mieszkaniec raju pragnie, by z nieba spływały tylko dobre podpowiedzi (bez potrzeby wnikania w ich naturę) i aby na drzewach wyrastały owoce zwiastujące samą pomyślność, z dala od negatywnych bohaterów i wydumanych dramatów.
— Niemniej stało się inaczej — słychać gorzki wniosek profesora. — Ewa przyniosła do naszych ogrodów zgniły owoc, ponieważ chciała pięknego ogrodu i natychmiastowych efektów, co poskutkowało mętlikiem w głowie… — W jego głosie pobrzmiewa zrozumiała nuta surowości i czająca się za nią zgryzota. W przerwie między słowami wzdycha wystarczająco głośno, żeby zaburczenie zarejestrował wetknięty w klapę mikrofon, po czym mówi donośniej: — Wbrew instynktowi Ewa postąpiła nieroztropnie i spryskała ogród niesprawdzonym specyfikiem, co ściągnęło na całe Edenaj katastrofę.
Ostatnie słowa spadają jak wyrok, przed którym osądzona przez oświeconą ludzkość Ewa nie może już umknąć. Wpatruje się więc tylko w ekran telewizora jak w pismo bezdyskusyjnie orzekające o jej winie i czeka. Jest przy tym podejrzanie spokojna i odrętwiała, jakby nie próbowała zmienić zapisu żywota. Skazana na grzech, nie musi się niczym martwić ani o nic zabiegać — jej rola została już szczegółowo rozpisana.
— Co zatem musimy zrobić, żeby odzyskać swoje życie? — odzywa się z wyuczonym dramatyzmem dziennikarka, której wciąż zależy na własnym losie. To właśnie tu, na dwuosobowym meblu pod studyjnym sklepieniem, gości u siebie jednego z najwyżej utytułowanych autorytetów w historii Edenaj.
Po pytaniu nastaje wymowna cisza. Podczas kilku nieznośnych sekund rozstrzygają się dalsze losy ludzkości i wszyscy to czują, dlatego zamierają w bezruchu. Po cichu liczą, że jeszcze ujrzą Świętego Graala i profesor w istocie podaje im go na tacy:
— Przede wszystkim należy nazywać rzeczy po imieniu — poucza telewidzów. — I wiedzieć, że z oczyszczonego nasiona musi wyrosnąć drzewo, które odtąd będzie nazywane drzewem prawdziwego poznania… Ono właśnie przyniesie owoc zrozumienia zdolnego przezwyciężyć nieurodzajny stan Ewy. — Rozgląda się z niemałą satysfakcją po studiu, a kiedy przypomina sobie o wymierzonej w niego kamerze, wyprostowuje się i zaczyna mówić do obiektywu: — Posadzone specjalnie na tę okoliczność drzewo będzie stanowiło niezbędne antidotum na wypaczone drzewo Ewy, które symbolicznie zawiodło i wymaga modyfikacji. — Umieszcza ręce na torsie i robi zmarkotniałą minę. — Błąd kreacji wynikł z dociekliwości kobiety, która przyniosła nam wszystkim pecha. Sprowadziła do ogrodu przekleństwo pytania, zamiast wnieść błogosławieństwo odpowiedzi.
Skazana na piekło Ewa może już tylko z narastającą obawą wsłuchiwać się w słowa, które postawią ją w jeszcze gorszym świetle. Choć bardzo by chciała, wyłączenie telewizora niczego nie zmieni — obraz się nie wymaże ani nie zamieni w niepokalaną wizję. Piejąca z zachwytu dziennikarka również nie zwoła ekipy i nie przeprowadzi z Ewą poważnego wywiadu. Woli wysłać kolejne zaproszenie do studia awangardowemu profesorowi i zwabić go na kanapę w kolorze orzecha makadamia, aby w rozluźnionej pozie przytaknąć mentorskim słowom i dla porządku dorzucić:
— Czy możemy zatem uznać, że wszelkie niebezpieczeństwo zostało zażegnane? Co z sykiem, który miał niespodziewanie wkraść się do ogrodu Adama i Ewy? — podsyca wątpliwości. — Czy powinniśmy się obawiać…?
W zaaranżowanej scenie Ewa wie, że nie może w żaden sposób zmienić biegu rozgrywającej się na jej oczach rozmowy. W świecie szklanej prawdy reguły są jasne i nieodzowne: profesor i prowadząca wywiad są gepardem, a ona schwytaną antylopą.
— Tu muszę od razu zdementować. — Profesor od zawsze szczycił się swoją historią, dlatego może się od upadku Ewy odciąć grubą kreską i z typową dla siebie uczonością wyjaśnić: — Żadnego syku w Edenaj nie było i być nie może. Każdy, kto posiada elementarną wiedzę w zakresie funkcjonowania gadów, wie zapewne, iż syczenie bez widocznego na zewnątrz węża jest zaledwie…
Czas się zatrzymuje i polihistor zawiesza głos. Ta chwila dla nieszczęsnej Ewy smakuje jak wieczne potępienie, ale nie mówi tego głośno. W głębi duszy przeczuwa, że przy niej nawet Anna Boleyn doczekałaby się szybciej rozgrzeszenia, bo to Ewa ma wokół siebie więcej Henryków skorych powiesić ją na najbliższym drzewie. I dlatego nawet nie musi zgadywać, co by się z nią stało… Skrócona o głowę za brak mądrości, stanęłaby na najwyższym podium w towarzystwie osób podobnie znienawidzonych przez historię.
— Tu proszę o uwagę, ponieważ to sprawa największej wagi. — Ustawia wszystkich do pionu profesor i ucina wszelkie spekulacje: — Ów wąż, powtarzam, był zaledwie nieuporządkowanym wytworem myśli mojej pacjentki.
„A zatem wszystko jasne” — myślą Edenajczycy i wzdychają z ulgą. Nikt z telewidzów nie zadaje sobie trudu, aby przetworzyć dane. Mieszkańcy łakną wyjaśnienia i chłoną informacje jak gąbka. Czują się ze wszystkiego słusznie rozgrzeszeni, na wieki wieków i bez odwołania.
Dziennikarka również przyklaskuje profesorowi, choć nie kojarzy tego z żadną absolucją. Trochę kokieteryjnie przysuwa się do niewzruszonego znawcy tematu i mruga porozumiewawczo, jakby odkryła największą tajemnicę. Ona już wie, że to dzięki pomyłce Ewy zabłyśnie przed kamerami, a prowadzony przez nią program pobije rekord oglądalności:
— Czyli ośrodek profesora wyleczył Ewę z tego, hm, wytworu wyobraźni i możemy spać spokojnie? — mówi głośno i wyraźnie, żeby nic się nie wycięło.
Światła reflektorów kierują się na profesora, który tylko na to czekał. „Wymodliłem sobie ten błogosławiony moment naukową formułą” — chwali się w myślach i wtrąca do narracji. Oto na oczach wszystkich przeobraża się w boskiego stwórcę i przyjmuje pokłony wpatrzonych w niego widzów.
— Strach nie jest dobrym doradcą, a tylko skazuje na wygnanie. — Poucza z wyższością wszystkich Edenajczyków uczony i wykorzystuje szansę na zareklamowanie właściwego rozwiązania: — Tu i teraz mogę zapewnić, że potężniejsze od ułomności Ewy siły zadbały już o szczęśliwy koniec tej historii. Wdrożony za zgodą burmistrza projekt wykrywa wszelkie nieprawidłowości i zapobiega grzesznej myśli, jeszcze zanim ta zdąży wyrządzić materii krzywdę.
„To cudowne antidotum na wszystko” — dodaje po cichu i już czuje przedsmak zwycięstwa. Bo czyż nie tego pragną ludzie, którzy zapobiegliwie oddają się w jego ręce? Dla nich to oczywiste, że Ewa zbłądziła, a zatem trzeba ją spacyfikować, a w najlepszym przypadku pozwolić bezgłośnie poruszyć wargami, choć wszystko w niej krzyczy z dużym znakiem zapytania.
Dzięki profesorowi wraz z nowym kształtem dobra świat tworzy się od nowa. W odpowiednim momencie należy tylko skierować wszystkich na właściwą drogę, aby nikt już nie musiał się trudzić i szukać kierunku z własnej inicjatywy:
— Plan, o którym mówię, wszystkich uchroni przed niebezpieczeństwem — ciągnie uczony — i sprawi, że nawet ci, którzy porzucili dyscyplinę wiedzy, nie będą mogli powstrzymać raju na ziemi. Moja pacjentka, Ewa, jest tego najlepszym dowodem.
Obraz badacza gaśnie po następnych trzech minutach i nastaje błogi spokój. W domach Edenajczyków znika zwątpienie, a wraz z nim odchodzą wszelkie rozterki i niepokoje.Rozdział trzeci
Niebyt i kara
1
Następnego dnia Ewę obudził klakson. Otworzyła ospałe powieki i wsłuchała się w terkotanie. Dźwięk z każdą sekundą słabł i zanikał na peryferiach. Wyobraziła sobie, że to był samochód gościa, który po nieudanych odwiedzinach pokazuje profesorowi środkowy palec, po czym wsiada do swojego małego kabrioletu i przy czarnych wyziewach spalin opuszcza teren ośrodka… Uśmiechnęła się blado. Luźne skojarzenie rozjaśniło twarz i nawet cicho parsknęła. To zapewne nie pierwszy rozczarowany gość. Na dowód przypomniała sobie o ostatnim spotkaniu z Adamem i o tym, że strasznie go zrugała… Kiedy to było? Trudno powiedzieć, bo w tym miejscu nikt poza personelem nie zaprząta sobie głowy datami. Są tylko dwa kalendarze: jeden wisi u pani Zosi, a drugi zdobi ścianę u profesora.
Chciałoby się powiedzieć, że historia Adama i Ewy jest stara jak świat, dlatego zna ją praktycznie każdy. Zarówno w przestrzeni kulturowej, jak i duchowej od wieków jesteśmy karmieni opowieścią o upadku pierwszych ludzi, a co za tym idzie — u większości z nas Ogród Eden wywołuje konkretne skojarzenia, które zdążyły się już skrystalizować na zasadzie częstego powtarzania i utrwalania tych samych informacji. Pielęgnowane od długich lat skojarzenia przyzwyczaiły nas już do jakiegoś oglądu sytuacji i mogą iść w parze z naszym systemem wierzeń i wartości, a to sprawia, że na pierwszy rzut oka historia Adama i Ewy wydaje się skończona i przeznaczona wyłącznie do odtwórczej analizy.
Miałam świadomość tego, że sięgam do bohaterów archetypowych, na których spoczywa już jakieś brzemię oczekiwań, a jednak w zakresie twórczości prozatorskiej wyszłam poza uniwersalne wyobrażenia i zdecydowałam się na kontynuację pierwszej, tworzonej wraz z Andrzejem części _(Nie)dawnej historii_. W drugim tomie rozwinęłam więc napoczęte wątki i przywróciłam głos znanym już postaciom, wnikając jeszcze głębiej w motywy ich działań, słabości i charaktery. Powołałam do życia nowych bohaterów i stworzyłam pełniejszy obraz na poły utopijnego, na poły dystopicznego Edenaj — czegoś na kształt miasta-państwa, gdzie słowo _raj_ nawiązuje __ do znanych powszechnie elementów kultury, jak i nabiera nowego, stworzonego na potrzeby fikcji znaczenia.
Drugi tom _(Nie)dawnej historii_ to moja próba literacka, propozycja czytelnicza dla wyrozumiałego odbiorcy i jeden z wariantów losów Ewy i Adama, gdzie na pierwszy plan wysuwają się psychologiczne aspekty słynnej opowieści o upadku i odkupieniu. W owym thrillerze psychologicznym staram się nakreślić wieloznaczny portret Ewy, dlatego do wielopłaszczyznowej narracji zapraszam różnorakich bohaterów, funkcjonujących w ramach wymyślonej fabuły powieści. A wszystko to czynię po to, by historia stara jak świat nabrała dodatkowego kolorytu i zachęciła mnie i innych do głębszej refleksji nad kondycją ludzką.
A zatem… Co mogło sprawić, że w Rajskim Ogrodzie — z definicji dobrym i doskonałym — wąż okazał się sprytniejszy w przedstawianiu własnych racji? Czy oprócz woli nieposłuszeństwa coś jeszcze mogłoby popchnąć człowieka w szpony iluzorycznego dobra? Co _my_ zrobilibyśmy na miejscu Ewy i Adama, gdyby to nas próbował przechytrzyć wąż-kusiciel, pokrętnymi ścieżkami wnikając w strukturę psychiczną człowieka? I co w rzeczywistości sprawia, że przepełnione ideałami społeczności chylą się ku upadkowi i tracą z oczu podstawowy fundament człowieczeństwa? To tylko niektóre z pytań, które mogłam przerobić na łamach tej powieści.
_Malwina Maria Sychowicz_Prolog
Grzech pierworodny i potępieńcze wygnanie, a wszystko przez lekkomyślną decyzję, która odebrała następnym pokoleniom szansę na skosztowanie raju. To takie dziwne i niewiarygodne zarazem, że nie wiadomo, gdzie tu jest ukryta mądrość. Jak mógłby smakować owoc nieskażony jadem węża i ludzkim nieposłuszeństwem? Tego, niestety, nie można stwierdzić jasno, bo z drzewa uznanego za zbawienne wyrasta kolejny aksjomat. Święta zasada, która wygrażającym palcem przestrzega wszystkich filozofów: „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła”.
Opowieść o upadku pierwszych ludzi przedstawiono od a do zet. W życiowym alfabecie nie znajdzie się zachęty do dalszych dywagacji, kto tu zawinił, bo Ewa ma już winę wypisaną na twarzy. Można zatem tylko różnie wnioskować, co popchnęło tę nieszczęsną kobietę do najgłupszego błędu w historii ludzkości (bo jak inaczej nazwać niemożność ustawienia się przy właściwym drzewie?). W tym właśnie zawiera się dramat upadku: Czy spamiętanie jednego zakazu mogło przeciążyć umysł, czy może lepsza pamięć winowajczyni oszczędziłaby reszcie potępieńców włóczenia się po padole łez?
Od wieków ludzie przyswajają sobie historię Adama i Ewy i zastanawiają się, jakim prawem płacą za grzechy innych. Dlaczego Bóg zechciał wyjąć kobietę z żebra mężczyzny i dopuścił do porażki, jeśli wszystko wiedział? Czy w darze wolnej woli podarował także dozwolony margines błędu? A może problem kryje się gdzie indziej… Może sęk w tym, że pierwsza kobieta wniosła do ogrodu zło samym swoim przybyciem. Może z natury miała dziwne upodobanie do kłamstwa albo śliskiej skóry. Może nawet schlebiało jej przekonanie, że posiądzie wiedzę większą od Adama albo i od samego Stwórcy, który ją z nim połączył. A może po prostu widziała rzeczy, które nie istnieją, bo miała problem ze sobą, a konkretniej z głową… I może lepiej byłoby odtąd nazywać Eden inaczej, ażeby nie kojarzył się już z tym, co przez wielokrotne przywoływanie stało się nudne i przereklamowane?
Wszystko jest możliwe, co pokazuje też dalszy ciąg tej opowieści. Już teraz Ewa dowiaduje się, jak oceniła ją historia, gdy w świetle reflektorów zabiera głos znany autorytet i wyjaśnia krok po kroku, co wygnało Edenajczyków z rajskiego jestestwa. Ów człowiek renesansu, znany wszystkim jako profesor, uśmiecha się do telewidzów ze szklanego ekranu i kusi obietnicą odzyskanego potencjału. Bez skrępowania kieruje swoje górnolotne słowa nie tylko do grzesznicy, ale i z przemyślanym zamiarem zwraca się do wszystkich odbywających karę za nie swoje odejście od drzewa życia.
Tak właśnie formuje się podział na dobro i zło. Wcieleniem wszelkich cnót jest tu profesor, który już dawno temu poznał się na kłamstwie Ewy. Obleczony w wiedzę i mądrość jak najświatlejszy anioł, zwraca się do wiernych odbiorców z gotową interpretacją. Spokojnie czeka, aż Edenajczycy rozsiądą się w fotelach i przyjmą jedyny słuszny klucz do zrozumienia. Wie, że już jeden promyk tego profesorskiego światła powinien ukrócić doznawane przez nich męki mentalne i sprawić, że wszyscy — ojcowie i matki, ich dzieci oraz wnuki — zrzucą z siebie niepotrzebny ciężar kary.
W oczach Edenajczyków nie wolno wątpić. Nie teraz, kiedy można usłyszeć diagnozę uczonego i z łatwością wyzbyć się zaciemniających filtrów. Właśnie o brzasku, gdy biją triumfalne dzwony, nikogo z odbiorców nie interesuje los Ewy, lecz ich własne szczęśliwe zakończenie. Myślą tylko o nagrodzie za posłuszeństwo zasadzie, która przerosła niedojrzałą żonę Adama i nie zamierzają zmienić nastawienia. Wpatrzeni w obrazek zbawcy, nie dociekają i nie szukają przyczyny w sobie; sami już wiedzą, jakimi słowami profesor powinien rozwinąć przemowę:
— Drodzy Edenajczycy, wy, którzy jesteście mieszkańcami kolebki świata. — W płomiennych słowach zaczyna od połechtania ludzkiego ego. — Jestem przede wszystkim badaczem i badałem też Ewę. Niedostrzegalną przez abderytów lupą zajrzałem w jej psychikę i mogę oficjalnie potwierdzić: upadek zaczął się od niepohamowanego apetytu na więcej. — Tu na chwilę profesor zawiesza głos i kieruje wzrok w górę. Sprawia wrażenie wpatrzonego w tajemny przekaz z kopuły samego nieba, kiedy w rzeczywistości widzi nad sobą tylko sufit studia telewizyjnego z gęsto rozmieszczonym sprzętem oświetleniowym. W blasku reflektorów peroruje dalej: — _Vanitas vanitatum et omnia vanitas_, czy nie tak powiadają? __ A jednak… gdyby tamtego leniwego poranka moja pacjentka pozostała w domu albo wykonała wszystkie czynności wedle rutynowego harmonogramu, nasze ukochane miasto nie okryłoby się hańbą ani nie obrosło marnością, lecz pozostałoby bez skazy.
Uczony przerywa wypowiedź i robi dłuższą pauzę, w którą jak w czarną dziurę wpadają snute od miesięcy podejrzenia. Czy przyzwoitym Edenajczykom uda się znów żyć normalnie? Czy do ich ogrodów profesorska biegłość wniesie wyszarpniętą siłą mądrość, która wszystko wyjaśnia? Tak, tak! Przeciętny mieszkaniec raju pragnie, by z nieba spływały tylko dobre podpowiedzi (bez potrzeby wnikania w ich naturę) i aby na drzewach wyrastały owoce zwiastujące samą pomyślność, z dala od negatywnych bohaterów i wydumanych dramatów.
— Niemniej stało się inaczej — słychać gorzki wniosek profesora. — Ewa przyniosła do naszych ogrodów zgniły owoc, ponieważ chciała pięknego ogrodu i natychmiastowych efektów, co poskutkowało mętlikiem w głowie… — W jego głosie pobrzmiewa zrozumiała nuta surowości i czająca się za nią zgryzota. W przerwie między słowami wzdycha wystarczająco głośno, żeby zaburczenie zarejestrował wetknięty w klapę mikrofon, po czym mówi donośniej: — Wbrew instynktowi Ewa postąpiła nieroztropnie i spryskała ogród niesprawdzonym specyfikiem, co ściągnęło na całe Edenaj katastrofę.
Ostatnie słowa spadają jak wyrok, przed którym osądzona przez oświeconą ludzkość Ewa nie może już umknąć. Wpatruje się więc tylko w ekran telewizora jak w pismo bezdyskusyjnie orzekające o jej winie i czeka. Jest przy tym podejrzanie spokojna i odrętwiała, jakby nie próbowała zmienić zapisu żywota. Skazana na grzech, nie musi się niczym martwić ani o nic zabiegać — jej rola została już szczegółowo rozpisana.
— Co zatem musimy zrobić, żeby odzyskać swoje życie? — odzywa się z wyuczonym dramatyzmem dziennikarka, której wciąż zależy na własnym losie. To właśnie tu, na dwuosobowym meblu pod studyjnym sklepieniem, gości u siebie jednego z najwyżej utytułowanych autorytetów w historii Edenaj.
Po pytaniu nastaje wymowna cisza. Podczas kilku nieznośnych sekund rozstrzygają się dalsze losy ludzkości i wszyscy to czują, dlatego zamierają w bezruchu. Po cichu liczą, że jeszcze ujrzą Świętego Graala i profesor w istocie podaje im go na tacy:
— Przede wszystkim należy nazywać rzeczy po imieniu — poucza telewidzów. — I wiedzieć, że z oczyszczonego nasiona musi wyrosnąć drzewo, które odtąd będzie nazywane drzewem prawdziwego poznania… Ono właśnie przyniesie owoc zrozumienia zdolnego przezwyciężyć nieurodzajny stan Ewy. — Rozgląda się z niemałą satysfakcją po studiu, a kiedy przypomina sobie o wymierzonej w niego kamerze, wyprostowuje się i zaczyna mówić do obiektywu: — Posadzone specjalnie na tę okoliczność drzewo będzie stanowiło niezbędne antidotum na wypaczone drzewo Ewy, które symbolicznie zawiodło i wymaga modyfikacji. — Umieszcza ręce na torsie i robi zmarkotniałą minę. — Błąd kreacji wynikł z dociekliwości kobiety, która przyniosła nam wszystkim pecha. Sprowadziła do ogrodu przekleństwo pytania, zamiast wnieść błogosławieństwo odpowiedzi.
Skazana na piekło Ewa może już tylko z narastającą obawą wsłuchiwać się w słowa, które postawią ją w jeszcze gorszym świetle. Choć bardzo by chciała, wyłączenie telewizora niczego nie zmieni — obraz się nie wymaże ani nie zamieni w niepokalaną wizję. Piejąca z zachwytu dziennikarka również nie zwoła ekipy i nie przeprowadzi z Ewą poważnego wywiadu. Woli wysłać kolejne zaproszenie do studia awangardowemu profesorowi i zwabić go na kanapę w kolorze orzecha makadamia, aby w rozluźnionej pozie przytaknąć mentorskim słowom i dla porządku dorzucić:
— Czy możemy zatem uznać, że wszelkie niebezpieczeństwo zostało zażegnane? Co z sykiem, który miał niespodziewanie wkraść się do ogrodu Adama i Ewy? — podsyca wątpliwości. — Czy powinniśmy się obawiać…?
W zaaranżowanej scenie Ewa wie, że nie może w żaden sposób zmienić biegu rozgrywającej się na jej oczach rozmowy. W świecie szklanej prawdy reguły są jasne i nieodzowne: profesor i prowadząca wywiad są gepardem, a ona schwytaną antylopą.
— Tu muszę od razu zdementować. — Profesor od zawsze szczycił się swoją historią, dlatego może się od upadku Ewy odciąć grubą kreską i z typową dla siebie uczonością wyjaśnić: — Żadnego syku w Edenaj nie było i być nie może. Każdy, kto posiada elementarną wiedzę w zakresie funkcjonowania gadów, wie zapewne, iż syczenie bez widocznego na zewnątrz węża jest zaledwie…
Czas się zatrzymuje i polihistor zawiesza głos. Ta chwila dla nieszczęsnej Ewy smakuje jak wieczne potępienie, ale nie mówi tego głośno. W głębi duszy przeczuwa, że przy niej nawet Anna Boleyn doczekałaby się szybciej rozgrzeszenia, bo to Ewa ma wokół siebie więcej Henryków skorych powiesić ją na najbliższym drzewie. I dlatego nawet nie musi zgadywać, co by się z nią stało… Skrócona o głowę za brak mądrości, stanęłaby na najwyższym podium w towarzystwie osób podobnie znienawidzonych przez historię.
— Tu proszę o uwagę, ponieważ to sprawa największej wagi. — Ustawia wszystkich do pionu profesor i ucina wszelkie spekulacje: — Ów wąż, powtarzam, był zaledwie nieuporządkowanym wytworem myśli mojej pacjentki.
„A zatem wszystko jasne” — myślą Edenajczycy i wzdychają z ulgą. Nikt z telewidzów nie zadaje sobie trudu, aby przetworzyć dane. Mieszkańcy łakną wyjaśnienia i chłoną informacje jak gąbka. Czują się ze wszystkiego słusznie rozgrzeszeni, na wieki wieków i bez odwołania.
Dziennikarka również przyklaskuje profesorowi, choć nie kojarzy tego z żadną absolucją. Trochę kokieteryjnie przysuwa się do niewzruszonego znawcy tematu i mruga porozumiewawczo, jakby odkryła największą tajemnicę. Ona już wie, że to dzięki pomyłce Ewy zabłyśnie przed kamerami, a prowadzony przez nią program pobije rekord oglądalności:
— Czyli ośrodek profesora wyleczył Ewę z tego, hm, wytworu wyobraźni i możemy spać spokojnie? — mówi głośno i wyraźnie, żeby nic się nie wycięło.
Światła reflektorów kierują się na profesora, który tylko na to czekał. „Wymodliłem sobie ten błogosławiony moment naukową formułą” — chwali się w myślach i wtrąca do narracji. Oto na oczach wszystkich przeobraża się w boskiego stwórcę i przyjmuje pokłony wpatrzonych w niego widzów.
— Strach nie jest dobrym doradcą, a tylko skazuje na wygnanie. — Poucza z wyższością wszystkich Edenajczyków uczony i wykorzystuje szansę na zareklamowanie właściwego rozwiązania: — Tu i teraz mogę zapewnić, że potężniejsze od ułomności Ewy siły zadbały już o szczęśliwy koniec tej historii. Wdrożony za zgodą burmistrza projekt wykrywa wszelkie nieprawidłowości i zapobiega grzesznej myśli, jeszcze zanim ta zdąży wyrządzić materii krzywdę.
„To cudowne antidotum na wszystko” — dodaje po cichu i już czuje przedsmak zwycięstwa. Bo czyż nie tego pragną ludzie, którzy zapobiegliwie oddają się w jego ręce? Dla nich to oczywiste, że Ewa zbłądziła, a zatem trzeba ją spacyfikować, a w najlepszym przypadku pozwolić bezgłośnie poruszyć wargami, choć wszystko w niej krzyczy z dużym znakiem zapytania.
Dzięki profesorowi wraz z nowym kształtem dobra świat tworzy się od nowa. W odpowiednim momencie należy tylko skierować wszystkich na właściwą drogę, aby nikt już nie musiał się trudzić i szukać kierunku z własnej inicjatywy:
— Plan, o którym mówię, wszystkich uchroni przed niebezpieczeństwem — ciągnie uczony — i sprawi, że nawet ci, którzy porzucili dyscyplinę wiedzy, nie będą mogli powstrzymać raju na ziemi. Moja pacjentka, Ewa, jest tego najlepszym dowodem.
Obraz badacza gaśnie po następnych trzech minutach i nastaje błogi spokój. W domach Edenajczyków znika zwątpienie, a wraz z nim odchodzą wszelkie rozterki i niepokoje.Rozdział trzeci
Niebyt i kara
1
Następnego dnia Ewę obudził klakson. Otworzyła ospałe powieki i wsłuchała się w terkotanie. Dźwięk z każdą sekundą słabł i zanikał na peryferiach. Wyobraziła sobie, że to był samochód gościa, który po nieudanych odwiedzinach pokazuje profesorowi środkowy palec, po czym wsiada do swojego małego kabrioletu i przy czarnych wyziewach spalin opuszcza teren ośrodka… Uśmiechnęła się blado. Luźne skojarzenie rozjaśniło twarz i nawet cicho parsknęła. To zapewne nie pierwszy rozczarowany gość. Na dowód przypomniała sobie o ostatnim spotkaniu z Adamem i o tym, że strasznie go zrugała… Kiedy to było? Trudno powiedzieć, bo w tym miejscu nikt poza personelem nie zaprząta sobie głowy datami. Są tylko dwa kalendarze: jeden wisi u pani Zosi, a drugi zdobi ścianę u profesora.
więcej..