-
W empik go
(nie)Odzyskane - ebook
(nie)Odzyskane - ebook
Bianca straciła dziecko, uciekając od dawnego życia. Chciała dać szczęście ojcu dziecka, który jest gwiazdą rocka. Kilka lat później wciąż czuje ciężar tej decyzji, ale ma przy sobie Chrisa, który po jej wybudzeniu ze śpiączki jest jej największym wsparciem i najlepszym przyjacielem. Chris jest pewien swoich uczuć, ona nie do końca. Kiedy młodsza siostra Bianci – Alice, wychodzi za mąż, Bianca ponownie spotyka się z Robertem – ojcem jej nienarodzonego dziecka. Uczucie pożądania wraca. Bianca znowu zaczyna zdradzać samą siebie. Ile jeszcze razy zdradzi dla Roberta? Czy wybierze w końcu czystą i prawdziwą miłość? Podobno poznajemy miłość trzy razy w życiu. Który jest jej trzecią miłością – Chris czy Robert?
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 1 004 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystko poszło nie tak. To nie tak miało wyglądać. Właściwie, sama nie wiem czego się spodziewałam. Ale nie mogę tak dłużej. Udało mi się dostać pracę w Seattle i wyjeżdżam. Bo tak będzie lżej. Dla nas. I dla niego. Za dwa tygodnie zaczyna trasę z zespołem, a my nie możemy stać mu na drodze. To nie jest tak, że nie chcę by dowiedział się prawdy. Walczyli o swój sukces, o marzenia i w końcu im się udało. Kocham go i dlatego nie pozwolę mu z tego zrezygnować. A wiem, że gdyby wiedział... to by to zrobił.
- Jesteś tego pewna?
Po raz setny tego dnia pyta mama, podczas gdy ja pakuję ostatnią torbę do bagażnika. - Jestem pewna. I tak już nic się nie da zrobić. I dobrze wiesz, że to jest moja jedyna szansa. Tak samo jest z nim.
- Oczywiście, że masz prawo go zostawić po to, by mógł spełniać swoje marzenia. Ale nie myśl, że bez ciebie one się spełnią.
- Mamo...
- On ma prawo wiedzieć.
W drzwiach domu pojawia się moja siostra. Zatrzaskuję drzwi bagażnika i podchodzę do niej. - Obiecaj mi...Przyrzeknij, że on się nie dowie. Że mu nic nie powiesz. Błagam cię - przenoszę wzrok na rodzicielkę.
- On cię kocha...
- Wiem - uśmiecham się słabo. - Tak będzie lżej.
- Uciekasz...
Przytulam mocno blondynkę i podchodzę do mamy.
- Dam znać, jak już dojadę.
Ona kiwa głową i mocno mnie tuli, po czym całuje w czoło. - Uważaj na siebie.
- Jeszcze raz ucałujcie tatę.
Ostatni raz posyłam im swój uśmiech i wsiadam do samochodu. Odjeżdżając widzę zbolałą twarz siostry i machającą w moją stronę mamę. Czuję się lżejsza. Droga nie będzie długa, ale będę mogła zacząć od nowa. I to nie sama. Na moich ustach pojawia się uśmiech pełen ulgi. - Wszystko będzie dobrze.
_Nie pamiętam na jakim odcinku trasy byłam._
_Nie pamiętam czego wtedy słuchałam, ale pamiętam tylko uderzenie i ogromny ból, przeszywający mnie z góry do dołu. Potem była ciemność. Zanim zamknęłam oczy położyłam dłoń na brzuchu. Kocham cię. Zawsze będę cię kochać._
1.
Nadmierna troska i pocałunek z czekoladą
_Trzy lata później_
BIANCA
Żaden dzień w pracy nie jest zły, kiedy ma się świetnych współpracowników i zabawnego, przystojnego asystenta. Wliczając w to wszystko ulubione latte z cynamonem i... - Pani znowu na balkonie i znowu z papierosem w ręku. Uśmiecham się, wypuszczając dym z ust.
- A pan znowu wygląda nieziemsko.
Mężczyzna opiera się obok mnie o barierki. Wzdycha głośno i kręci głową. - Dwa lata, Chris. A ty nadal masz do mnie pretensje.
- Po prostu się martwię.
Podchodzę do kosza i gaszę papierosa.
- Wiem. Rozumiem. Ale przestańcie się w końcu nade mną trząść. Jestem dorosłą kobietą. I jak widzisz, świetnie stoję o własnych siłach.
- Dwa lata to nie jest dużo, Bian - patrzy na mnie z troską. - Powinnaś dbać o siebie bardziej, a nie przeciwnie.
- Palę, bo lubię.
- Nie paliłaś przed wypadkiem.
Tym razem to ja głośno wypuszczam powietrze. Szatyn podchodzi do mnie i łapie mnie za ramiona. - Nie jestem twoim asystentem tylko dlatego, żeby pomagać ci w pracy. - Wiem - szepcze, patrząc mu w jego cudownie zielone oczy. - Nie znam Bianki sprzed trzech lat. Ale znam tą z teraz. I nigdy, przenigdy nie pozwolę, żeby cokolwiek jej się stało.
- Czuję się, jakbyś wcale nie mówił o mnie - śmieję się. Chris uśmiecha się, pokazując dołeczki.
- To dobrze. Bo przecież jesteś nową sobą, prawda?
Wpatruję się w niego, próbując wyrzucić męczące mnie myśli i zapomnieć o bólu w klatce piersiowej, który nie daje mi spokoju. Czuję się pusta. Sama odebrałam sobie cząstkę siebie. Tą najlepszą. Odebrałam sobie najlepsze, co spotkało mnie w życiu.
- To nie była twoja wina. Cudem szybko wróciłaś do zdrowia. Nie zniszcz tego. - Nie powinieneś być dyrektorem? A ja twoją asystentką? - pytam go, zmieniając temat i przekrzywiając głowę.
- Nie. Bo ty jesteś lepsza i dużo się od ciebie nauczę, pani inżynier. - Jestem młodsza. - Tylko o rok. Równie dobrze mógłbym nie zdać do następnej klasy i byłbym twoim rówieśnikiem. - Tylko teoretycznie.
- Nie zmienia to faktu, że praktyka... - wciąga powietrze - jest naprawdę... satysfakcjonująca. - Nie próbuj ze mną flirtować, McKenzie - poprawiam mu krawat i odchodzę w głąb gabinetu. - Przyznaj, że mam racje - podchodzi i staje po przeciwnej stronie biurka. Widząc w jego oczach tańczące iskierki, uśmiecham się kącikiem ust.
- Oczywiście, że masz - pochylam się bardziej w jego stronę i czuję mój ulubiony zapach wody kolońskiej. Zupełnie innej niż _jego_. - Teraz możesz iść po czekoladową muffinkę. Żeby było słodko- zniżam głos.
- Wolałbym jednak na gorzko. - Jego oddech miesza się z moim. - Nie dzisiaj, słonko.
Na jego ustach pojawia się szelmowski uśmiech.
- Wiesz, że lubię wyzwania. Robisz to specjalnie.
Siadam na swoim czarnym, obrotowym krześle i posyłam mu buziaka. Jego radosne, zielone oczy błyszczą, a urocze dołeczki dodają mu jeszcze więcej uroku. - Ach, Kelly. Zaraz do ciebie wrócę.
- Czekam z niecierpliwością.
Jeszcze chwilę patrzymy na siebie, po czym wychodzi z mojego gabinetu. Wpatruję się w sufit z uśmiechem na ustach. Nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdyby nie pojawił się w nim Chris. To wszystko dzięki niemu. Dzięki niemu stoję dziś ma nogach, normalnie funkcjonuje. I nie musiałam szukać psychologa. On nim był. I nadal jest. Z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk telefonu. Nim odbiorę, biorę głęboki oddech. - Cześć mamo.
- Hej, serce. Jak tam ci mija dzień?
Nie powiem. Tęskniłam za tym głosem.
- Jak co dzień. Chris zaraz przyniesie mi babeczkę.
- U niego też wszystko w porządku?
- Tak, mamo. Jest coraz lepiej.
- Czy...
- Wystarczy, że Chris mi o tym codziennie mówi.
- Złoty chłopak. Ale ty chyba nie pamiętasz o tym, co mówił ci lekarz. - Ugh.
- Martwimy się...
Słyszę, jak kobieta ciężko wypuszcza powietrze.
- Pamiętasz przynajmniej o tym, że w ten weekend przyjeżdżasz? Są urodziny Alice... - Pamiętam.
_Cholera._
_-_ Cieszę się. Już nie możemy się doczekać, żeby przekazać ci tą wspaniałą wiadomość. - Jaką wiadomość? - marszczę brwi.
- Pa pa, kochanie. Kocham. A. I ucałuj Chrisa.
- Z pewnością to zrobię - mówię pod nosem, gdy rodzicielka już się rozłączyła. _-_ Jestem.
- Widzę - mówię, wpisując do kalendarza notatkę.
- Gdzie moja słodka szefowa?
Chris podchodzi do mnie i kładzie mi przed nosem czekoladowe cudo, po czym odchodzi i siada na szarą kanapę.
- Twoja słodka szefowa w piątek wylatuje do Portland.
- A to czemu? - wgryza się w swoją waniliową muffinkę. - Alice ma urodziny. I mają dla mnie jakąś "wspaniałą wiadomość". - Wstaję od biurka i siadam obok niego. Ten ściąga marynarkę, przez co jeszcze lepiej widać mięśnie. - To szkoda. Nawet nie mogę lecieć z tobą.
- Mm... - połykam ciastko. - To chyba nawet lepiej. Lilianne znowu kazała mi cię ucałować, a kto wie, jakby się to skończyło, gdyby miała taką okazję na żywo. - Przecież widziała mnie wiele razy.
Poczułam złe ukłucie w żołądku.
- No tak. Ale coraz bardziej za tobą tęskni. Bo już dawno cię nie widziała. - Tak bardzo mnie kocha - teatralnym gestem przykłada rękę do serca. Ja wybucham śmiechem. - Bardziej niż ty.
- Ej! Przepraszam bardzo. Kto powiedział, że kocham ciebie mniej niż moja mama? - Nikt nie musiał mówić. Wystarczy, że ona już dwa lata musi ci przypominać: ucałuj go ode mnie. A ty ani razu nie spełniłaś woli matki - unosi brodę do góry. - Nie kłam - unosi brwi. -No weź... Christian.
Dla udobruchania, wtulam się w niego.
- Nie. Mam focha.
- I tak nie wytrzymasz dłużej jak trzy minuty.
- Może tym razem wytrzymam cztery? - pyta mnie, unosząc brwi jeszcze wyżej. O ile się da. Kręcę przecząco głową.
- Nie uda ci się - robię do niego dzióbek.
Patrzy na mnie niewzruszonym wzrokiem, chcąc pokazać, że jest twardy. Może i jest. Ale nie, jeżeli chodzi o mnie.
- Przestanę się fochać, jeżeli mnie pocałujesz.
- Wiedziałam! - śmieję się zwycięsko.
- Czekam.
- Och, Chris...
- Kanapa jest cholernie wygodna... - przybliża się, ledwo oblizując dolną wargę. - Wydaje mi się, że biurko bardziej.
- Ja wiem, czego ty chcesz - mruczy mi w usta.
Luzuję mu krawat.
- My jesteśmy oryginalni - jedną ręką opiera się o zagłówek, a drugą głaszcze mój policzek. - Oj, i to bardzo.
- Masz czekoladę na ustach.
- Wiem.
Jego zielone tęczówki uparcie się we mnie wpatrują.
- Czekoladowy pocałunek. Mój ulubiony.
- Po prostu.
- Po prostu.
Potem całuje mnie z uśmiechem na ustach.
2.
Siostrzana miłość i opanowanie
BIANCA
- Obiecaj, że zadzwonisz jak już będziesz na miejscu.
- Ty i tak zadzwonisz pierwszy.
Powinnam być już na odprawie...
- Bo...
Jedną ręką chwytam jego twarz i cmokam go w usta.
- Zadzwonię. Zawsze dzwonię.
On łapie moją twarz i przedłuża pocałunek. Po chwili odrywa się ode mnie i patrzy mi w oczy, jakby chciał coś powiedzieć.
- Wróć szybko.
Jeszcze raz cmokam jego policzek i odchodzę. Lecę do domu. Do rodziców, Alice i Pierce'a...Nie było mnie tam z pięć miesięcy. Ale powrót do domu jest dobry, bo wiem, że go nie spotkam. Nie ma takich szans. Tydzień temu zaczęli trasę w Anglii. Powinnam być bezpieczna... ***
Lot, jak zawsze, mija mi szybko. Wychodzę z lotniska i rozglądam się w poszukiwaniu auta Alice. Ale jej nie ma. Dzwonię do niej. Nie odbiera. W końcu widzę na wyświetlaczu zdjęcie Pierce'a i kiwam głową z niedowierzaniem.
- No cześć.
- Hej, piękna.
Przewracam oczami z uśmiechem.
- Już dawno straciłeś to prawo, kochanie.
W słuchawce rozbrzmiewa jego śmiech. Wciąż nie taki sam. - Dobra. Musisz podejść jeszcze trochę dalej i popatrzeć w prawo. Robię to, po czym widzę ciemnego blondyna, opierającego się o maskę swojego nowego samochodu. Kręcę głową i rozłączam się.
Gdy jestem już obok niego zamyka mnie w mocnym uścisku i stoimy tak przez chwilę. - Tak się cieszę, że jesteś tu cała i zdrowa.
- Ja też - odrywamy się od siebie. - Nie mogliście mi powiedzieć, że tym razem ty po mnie przyjedziesz?
Na jego twarzy widnieje pół uśmiech, w którym moja siostra zakochała się cztery lata temu. - Miło - otwiera mi drzwi ze strony pasażera, a potem idzie za kierownicę. - Nie możesz mi robić takich "żartów". Jesteś chłopakiem mojej siostry.
- No właśnie... nie do końca.
Patrzę na niego, marszcząc brwi, ale ten tylko uśmiecha się głupio. - Pierce...o co chodzi? - żadnej odpowiedzi. - Chyba nie zerwaliście i ona nie każe nam znowu być razem, huh? - jego uśmiech się powiększa. - Boże, chłopie, zejdę na zawał jak mi nie powiesz! - Żadnych wizyt w szpitalu. Przez tamten czas wystarczająco się nachodziłem. Nienawidzę szpitali. Skup się na drodze, skarbie.
- Pierce - karcę go.
- Co? Dowiesz się na miejscu.
W odpowiedzi wzdycham głośno i wybieram numer do asystenta. ***
- Bianca!
Mama wybiega do mnie jak tylko wysiadam z samochodu. Pierce śmieje się, gdy ja się krzywię i przybieram szeroki uśmiech.
Kobieta przytula mnie jeszcze mocniej niż wcześniej chłopak. - Dojechaliście bezpiecznie - ogląda moją twarz.
Za sobą słyszę chrząknięcie.
- Dobrze. Dobrze. Wchodź już do tego domu.
Kiedy przekraczam próg witam się z tatą, który z dwójki małżonków jest tą spokojniejszą połową. - Alice jest w domu?
- W łazience.
Kiwam głową i idę do jej pokoju. Nic się nie zmieniło oprócz dwóch dodatkowych zdjęć z blondynem. Podchodzę do niewielkiego stolika, leżącego obok drzwi na balkon i dostrzegam świeże kwiaty, moje ulubione i karteczkę z napisem:
_Zostaniesz moją druhną?_
Marszczę brwi i zastanawiam się, kiedy coś przegapiłam. Delikatnie biorę kartkę do ręki i wpatruję się w słowa. W końcu dociera do mnie, że moja młodsza siostra wychodzi za mąż. Za mojego byłego chłopaka. Uśmiecham się. Głupek nawet się nie zająknął. Nie prosił o pomoc. Wszystko wiecznie sam.
- Nie mogłabym powiedzieć reszcie rodziny i znajomym, zanim nie usłyszałabym odpowiedzi. Odwracam się, słysząc cichy, znajomy głos. Wzdycham cicho i uśmiecham się. - Alice...
- Jaka jest twoja odpowiedź? - jej błękitne, radosne oczy wpatrują się we mnie w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Tak?
Uśmiecha się szeroko, pokazując śnieżnobiałe zęby i jako kolejna osoba mocno mnie przytula, przy okazji całując trzy razy w policzki.
- Tak się cieszę...
- To ja się cieszę, Alice. Spełniłaś obietnicę.
Jej uśmiech zanika, kiedy przypominam rozmowę sprzed wypadku. - A ty?
- Co ja?
- Jesteś szczęśliwa?
- Wiesz, że tak. Mam siostrę, która wychodzi za mąż i mnie kocha. - Bardzo mocno - zakłada mój kosmyk włosów za ucho. - Kiedy ślub?
- Za cztery miesiące.
- Przepraszam? - pytam, szerzej otwierając oczy. Ona energicznie kiwa głową. - A na co mamy czekać?
Promienieje. Jeszcze bardziej niż zwykle.
- I zdążysz z suknią?
- Jutro jedziemy do salonu.
Jej promienny uśmiech i szczęście sprawiają, że zmęczenie mnie opuszcza i sama czuję się lepiej. - Niech będzie. Jedziemy. Jutro...
Do pokoju wchodzi narzeczony blondynki.
- Gratuluję. Szybko - mówię do chłopaka i ściskam go.
- Szybko? Trzy lata czekałam - oburza się dziewczyna.
- No chyba nie sądziłaś, że od razu ci się oświadczę - chłopak podchodzi do narzeczonej i całuje w skroń. Ta stoi, udając naburmuszoną.
- Bian.
- Hm?
- Będę twoim szwagrem.
- Dzięki Bogu, że jednak nie mężem.
Na ten komentarz wszyscy troje wybuchamy śmiechem. *** Przy kolacji jest tak jakoś sztywno. A myślałam, że to będzie wieczór wręcz szampański. Alice co chwila wymienia z Pierce'em i rodzicami dziwne spojrzenia. - Przyjdziesz na wesele z Chrisem?
Pyta w końcu tato. Alice ewidentnie się krzywi.
- Nie lubisz go? - pytam siostrę.
- Nie no... Lubię, bardzo - Pierce szturcha ją ramieniem. - Macie dla mnie jeszcze jakąś nowinę? - żartuję, pijąc sok pomarańczowy. Cisza. - Nie mów mi, że w ciąży jesteś.
- Ej - Teraz to się naprawdę oburzyła.
- Niee. Jeszcze nie - tato chrząka na tekst Pierce'a.
- No hej. Możecie mi powiedzieć, co jest grane?
- Przecież normalnie siedzimy - rzucam mamie drwiące spojrzenie. - Po prostu cieszymy się, że jesteś. - Mhm.
Po kilku minutach dzwoni dzwonek do drzwi.
- Spodziewamy się kogoś?
- Nie panikuj.
Słowa Alice sprawiają, że oczywiście od razu się spinam. - Wyluzuj. Starsza Kelly da radę - pewność w głosie dwudziestosześciolatka pogarszają sprawę.
_-_ Cześć. Wejdź.
Słyszę, jak tato zaprasza gościa do środka. Po kilku sekundach postać niepewnie wchodzi do salonu. Ja równie niepewnie podnoszę na nią wzrok. Oboje patrzymy na siebie zszokowani. _Co do...cholery?_
_-_ Bianca...
Na dźwięk jego niskiego i zachrypniętego głosu przechodzą mnie ciarki. Biorę głęboki wdech i wydech.
_-_ Robert.
3.
Niezręczna cisza i trudna rozmowa
ROBERT
W przeciwieństwie do Bianki, jechałem do domu Kelly ze świadomością, że może być w domu. Pierce mi mówił, że rzadko przyjeżdża, ale skoro mój młodszy brat żeni się z jej siostrą, to raczej będzie. Ale te trzy lata... nie zmieniły nic. Może bardziej zacząłem dostrzegać szczegóły. I może w końcu dorosłem. Pierce kazał mi przerwać trasę na dwa dni i powiedział mi tyle, ile mógł o Biance. Że nie wygląda tak samo, że się zmieniła. Przecież każdy się zmienia. Trzy lata to nie trzy dni, prawda? Kiedy wszedłem do salonu... Poznałem ją, jednocześnie nie wiedząc, kim jest. Przecież ją kochałem. - Może chcesz herbaty, Robert? Twojej ulubionej? - jej mama ostrożnie przerywa tę ciszę, która dotknęła nas wszystkich. Zanim pójdę za Lilianne dostrzegam na twarzy brunetki nutkę zdziwienia. Czy ona wie, że przyjeżdżałem tu na moją ulubioną herbatę? - Przepraszam. Nie wiedzieliśmy jak mamy was na to przygotować... - Jest w porządku - biorę z dłoni kobiety opakowanie herbat, widząc jak trzęsą jej się ręce. W salonie nadal nikt się nie odzywa. - Na takie spotkania nie da się przygotować. Wiedziała? - Nie – widzę, że zżerają ją wyrzuty sumienia. Nie chciałem, żeby ktokolwiek czuł się źle. - Chyba niepotrzebnie przyjeżdżałem.
- Przestań, Robbie. Jesteś członkiem rodziny tak jak ona. To był jej wybór. I jesteś tu potrzebny. Mam nadzieję, że postaracie się dogadać.
Ja czekam aż zaparzy mi się herbata, a pani Kelly pocieszająco pociera moje ramię i wychodzi, zostawiając mnie samego. Po chwili wchodzi najmłodsza. - Bianca poszła? - pytam, nawet na nią nie patrząc.
- Na górze z Pierce'em.
No tak. Pierce nawet po zerwaniu był jej bliski.
- Daj spokój, Robert. On będzie moim mężem.
- Wiem.
Blondynka podchodzi do mnie i opiera się o blat.
- Potrzebujemy waszej pomocy - jej wyraz twarzy automatycznie się zmienia. - Naszej?
- Twojej i Bian.
Ekstra.
- A to dlaczego?
Jej uśmiech się powiększa i wychodzi z kuchni, wołając Bian i Pierce'a. Po dłuższej chwieli schodzą razem. I mam wrażenie, jakby ominęło mnie coś bardzo ważnego w jej życiu. To "coś" musiało popchnąć ją do podjęcia tej decyzji, którą podjęła.
- Chcemy was prosić, jako że jesteście naszymi pierwszymi i najważniejszemu świadkami, żebyście pomogli nam zorganizować wesele. Ogarnęli wszystko. - Ustrój, zaproszenia...
- To nie jest przypadkiem wasza sprawa?
W duszy uśmiecham się na dźwięk jej tonu, ale wyraz twarzy nadal mam kamienny. - Nie. Mamy cztery miesiące. Po prostu to zróbcie - Alice szeroko się do nas uśmiecha. - Wszystko.
Zmuszam się, by spojrzeć na dziewczynę, która sama ukradkiem zerka w moją stronę. _I czemu ma to służyć? Chcecie nas ze sobą pogodzić czy zeswatać?_
Mam zamiar się zapytać, ale i tak nie uzyskałbym takiej odpowiedzi, która by mnie usatysfakcjonowała.
- On ma trasę. Nie może teraz rzucić tego w cholerę, bo wam się zachciało ślub organizować...- Alice rzuca w stronę siostry drwiące spojrzenie.
- I tak musimy ją przerwać, bo ciąża żony Colina jest zagrożona. Na słowo "ciąża" Bian się krzywi. Marszczę niezauważalnie brwi. - Skoro tak... To niech będzie. Tylko żeby potem nie było, że coś wam się nie podoba - Bianca macha dłonią ze zrezygnowaniem i idzie w stronę schodów.
- Swojego ślubu nie zorganizowalibyście byle jak.
Brunetka puszcza komentarz mojego młodszego brata mimo uszu, kierując się do swojego pokoju. - Bianca!
Wołam za nią, zostawiając resztę rodziny. Ona zatrzymuje się tuż przed drzwiami. - Porozmawiamy?
Wzdycha ciężko.
- Nie dzisiaj, Robert. Oboje jesteśmy zmęczeni. A to... nie jest lekka rozmowa - uśmiecha się do mnie słabo i po chwili jej widok jest już dla mnie kolejnym wspomnieniem.