(Nie)planowane spotkanie z samym sobą - ebook
(Nie)planowane spotkanie z samym sobą - ebook
(Nie)planowane spotkanie z samym sobą. Czy kiedykolwiek czułeś, że mimo codziennego zgiełku, informacji i bodźców… czegoś wciąż Ci brakuje? Ta książka to zaproszenie do wyjątkowej — choć momentami niewygodnej podróży — tej w głąb siebie. W czasach kryzysu znaczenia, chaosu informacyjnego i społecznych napięć, coraz więcej z nas staje przed pytaniami, na które trudno znaleźć proste odpowiedzi: Kim jestem? Czego naprawdę chcę? Jak odnaleźć sens i radość w tym, co mnie otacza? Praktyczne ćwiczenia, historie i konkretne narzędzia pozwolą Ci uporządkować chaos myśli i emocji, przekładając wewnętrzne rozterki na realne działania. To książka o relacjach — z samym sobą i z innymi, ale także o odwadze stanięcia w prawdzie przed sobą i stworzenia życia, które będzie naprawdę Twoje. Autorka, łącząc osobiste doświadczenia, badania naukowe i refleksje, prowadzi czytelnika przez dwa kluczowe etapy wewnętrznej transformacji. Począwszy od refleksji i poszukiwaniu własnego ja, oderwanego od zgiełku zewnętrznego świata i ludzi, do świadomego wykorzystania pełni swojego potencjału i stworzeniem życia, którego na prawdę pragniesz. Pytanie, czy jesteś na tę podróż gotów?
| Kategoria: | Poradniki |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397613126 |
| Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Początkowo tytuł tej książki miał brzmieć As above, so below, co na język polski można by przetłumaczyć: „jako w niebie, tak i na ziemi”. Zważywszy jednak na to, że formuła ta pojawia się w modlitwie Ojcze Nasz, którą nawet ateista zna w Polsce na pamięć, nie chciałam, by już sam tytuł błędnie sugerował tekst religijny. Utożsamiane w naszym kraju z chrześcijaństwem sformułowanie to wywodzi się ze starożytnej myśli hermetycznej. Za jej źródło uznaje się słynną Szmaragdową Tablicę przypisywaną legendarnemu mistykowi Hermesowi Trismegistosowi.
Nie zmienia to jednak faktu, że całą treść tej książki można byłoby zamknąć w tym jednym zdaniu. Pomimo swojej zwięzłości stanowi ono klucz do zrozumienia jednej z najgłębszych zasad nie tylko filozofii ezoterycznej, ale i wielu religii świata – zasady mówiącej o jedności wszechświata. Jest to opowieść o tym, że świat każdego z nas bije jedynie blaskiem odbitym duszy. W oryginale słowa ze Szmaragdowej Tablicy brzmią: „To, co jest na dole, jest jak to, co na górze, a to, co jest na górze, jest jak to, co na dole”. Hermetycy rozumieli przez to, że jesteśmy zarazem twórcami i tworzywem wszechświata. Każdy akt samoświadomości, każdy wybór między emocjonalną reakcją a stoickim spokojem, między stagnacją a ruchem, zmienia trajektorię naszego życia, nawet jeśli pozostaje to dla nas niezauważalne. Jest to wyraz zasady odpowiedzialności, głoszącej, że prawa rządzące niebem są analogiczne do praw rządzących ziemią.
Dla niewierzących to prawo przyczyny i skutku, dla duchowych poszukiwaczy – sakralna jednia. Dla mnie? Alchemia codzienności. Gdy zmieniam siebie, zmienia się moja rzeczywistość. Gdy pozwalam sobie widzieć, a nie tylko patrzeć, słuchać, a nie tylko słyszeć, czuć, a nie tylko odczuwać – dostrzegam, że trawa pod stopami, uśmiech przechodnia, promyk światła o poranku są tylko echem mojego wnętrza.
Zacznę od zaoszczędzenia twojego czasu – ta książka nie zmieni niczego w twoim życiu, jeśli nie jesteś otwarty na zmianę. Zapewne zetknąłeś się już wcześniej z wieloma prawdami życiowymi, które zostaną tu przytoczone. Jeśli z przeczytanych do tej pory lektur nie wyniosłeś nic, co zapaliłoby lampkę w twojej głowie, to prawdopodobnie tak też będzie i w tym przypadku. Z drugiej strony – lubię się mylić. Czasami błysk przychodzi niespodziewanie. Przekaz piosenki, którą słyszeliśmy już setki razy, dociera do nas dopiero, gdy jesteśmy na etapie, kiedy to mógł do nas dotrzeć.
Piszę to, bo wszyscy przechodzimy przez kryzys znaczenia. Żyjemy w czasach przełomu. Każdego dnia jesteśmy zasypywani ogromem informacji – od kryzysu klimatycznego i wojen po rosnącą polaryzację społeczeństwa. Wszystko to uwidoczniło kruchość dotychczasowych systemów, wręcz wymuszając na nas zmianę. Zmianę, która zaczyna się w sercu.
W związku z tym kieruję swoją książkę głównie do osób poszukujących sensu życia, chcących lepiej siebie zrozumieć, ale też niepewnych, od czego zacząć. (Nie)planowane spotkanie jest dla stojących na rozdrożu licznych pytań, na które brakuje odpowiedzi. Pisząc, myślałam o sobie samej sprzed kilku lat – o chwilach, gdy szukałam potwierdzenia, że to, co czuję, ma sens, a także wskazówek, jak ruszyć z życiem na nowo. Pisałam dla dawnej siebie w nadziei, że książka w takiej wersji przyda się tym, którzy znaleźli się w punkcie, w którym i ja kiedyś byłam – osamotnieni i wewnętrznie rozdarci.
Większość książek skupia się na jednym aspekcie – ta chciałaby ci udzielić jak najwięcej odpowiedzi dotyczących nie tylko „dlaczego”, ale i „jak”. Zapewne natkniesz się w niej na wiele rzeczy, które już wiesz, ale opisanych w sposób otwierający nową perspektywę. Mam nadzieję, że przytaczane historie, badania, moje własne spostrzeżenia, ale i ćwiczenia, które proponuję, pozwolą ci przełożyć chaos myśli i uczuć na język działań.
Mam nadzieję, że lektura sprawdzi się jako drogowskaz pomocny w zrozumieniu stanu, przez który być może właśnie przechodzisz. Chciałabym, żebyś nie tylko potrafił go nazwać, ale też zrozumiał jego mechanizm, dostrzegając sens każdego trybiku. Liczę na to, że staniesz się bardziej gotowy na (nie)planowane spotkanie z samym sobą. Bo życie ma to do siebie, że pcha nas w miejsca, w które musimy dotrzeć, nawet jeśli wydają nam się leżeć nie po drodze. To, co mamy zaplanowane, często się nie wydarza, a to, co przypadkowe, bywa najciekawszym rozdziałem naszej historii. Gdzieś pomiędzy utrzymaniem kontroli a poddaniem się biegowi zdarzeń rozciągają się spotkania z samym sobą. Niniejsza książka będzie podwójną podróżą. W proponowanej tu wykładni zrozumienie siebie staje się kluczem do pojęcia wszechświata – opowiada o tym część pierwsza. Druga natomiast koncentruje się na tym, że każdy akt twórczy jest materializacją naszego życia wewnętrznego.
W całej tej podróży pamiętaj jednak, że każde z nas jest na innym etapie poznawania. Każde patrzy na świat przez inny pryzmat i zostało ukształtowane przez różne doświadczenia. Dlatego weź dla siebie to, co z tobą rezonuje, zostaw to, z czym kompletnie się nie zgadzasz. A jeśli gdzieś po drodze poczujesz, że czytane słowa układają się w zdania, które już w swoim sercu nosiłeś – to znak, że działa magia utwierdzania. Na koniec dnia zrozumiesz, że prawda zawsze była w tobie. Gotowy?
Zaczynamy!rozdział i
KORZENIE POSTRZEGANIA –
GDY BÓG RODZI SIĘ W CZŁOWIEKU
O tym, skąd czerpiemy swoje przekonania
Zacznijmy od początku. Żeby lepiej zrozumieć siebie, musimy najpierw zrozumieć, od czego wszystko się zaczęło. Co uznajemy za początek nas samych? Co cię zdefiniowało? Co sprawiło, że jesteś osobą, którą jesteś dzisiaj?
Wśród psychologów panuje zgoda co do istotnej roli dzieciństwa w procesie formowania naszej osobowości. Jednak kompleksowy obraz tego, kim jesteśmy, kształtuje się nie tylko poprzez doświadczenia z pierwszych lat życia czy na podstawie uwarunkowania środowiskowego. Istotny wpływ na tożsamość ma również nasza zdolność do samokształcenia oraz aspiracje i podejmowane działania związane z tym, kim chcemy się stać.
Samo nasze istnienie, już na etapie zarodka, rozpoczyna niezwykle skomplikowany proces krzyżowania się genów i oddziaływań środowiskowych. Jednak kształtowanie naszego życia nie ogranicza się do tego punktu. Dorastając, zaczynamy przejawiać zdolność do autonomicznego formowania marzeń, aspiracji i wartości.
Przyjrzyjmy się bliżej rodzeństwu, a nawet bliźniakom – istotom, które podzielają materiał genetyczny i wychowują się w identycznych warunkach. Mimo tych podobieństw ich drogi życiowe często rozwijają się w zupełnie różnych kierunkach. Zanim przejdziemy do lat dziecięcych, zacznijmy od samego początku naszego jestestwa. Również i w tym wypadku kwestia jest stosunkowo indywidualna, możemy bowiem różnie rozumieć to, co nazywamy początkiem.
Nasz system wiary, niezależnie od tego, w jakiej formie go dzisiaj przeżywamy, ma ogromny wpływ na to, kim jesteśmy. To, w co wierzyliśmy jako dzieci, to, czego uczyły nas nasze rodziny, a także tradycje, które kształtowały naszą rzeczywistość – wszystko to odciska ślad na naszym wnętrzu. Nawet jeśli w dorosłym życiu oddalamy się od tradycyjnych form religijności, to pierwsze doświadczenia pozostaną w nas na zawsze. Nasza tożsamość zbudowana jest z osobistych przeżyć i wpływów kulturowych. Każdy element wpleciony w naszą historię – czy to rodzinna tradycja, czy przekonania społeczne, w których dorastaliśmy – tworzy coś niepowtarzalnego.
Jeśli nie wiesz, skąd pochodzisz, jak możesz wiedzieć, kim jesteś? Zanim zaczniemy rozważać kwestię tożsamości, warto zastanowić się, jakie wpływy ukształtowały nasze życie oraz przekonania, które często przyjmujemy bezrefleksyjnie za swoje.
Nieświadome dziedzictwo. Jak doświadczenia przodków wpływają na nasze ciało i umysł
Samo pojęcie początku i jego umiejscowienie w czasie różni się w zależności od perspektywy kulturowej, filozoficznej i religijnej. Co ty uznajesz za swój początek? Jeśli jesteś ateistą, to najprawdopodobniej za dzień zero przyjmujesz dzień swoich urodzin. Jeśli wychowałeś się w rodzinie chrześcijańskiej bądź islamskiej, to za początek możesz uznać moment poczęcia. Natomiast wyznawcy buddyzmu głęboko wierzą, że obecne życie jest kolejnym przystankiem w dłuższej podróży. Rozwijając swoją ścieżkę duchową, wiele osób wyznaje nie tylko zasadę reinkarnacji, ale też wierzy w to, że życie nie zaczęło się od nas, lecz od naszych przodków.
Dlaczego o tym piszę?
Bo człowiek nie rodzi się jako czysta karta. Jeszcze zanim zaczniemy sobie zdawać sprawę z tego, że żyjemy i rozpoznawać granice własnego „ja”, w komórkach naszej podświadomości już pulsuje echo przeszłości. Dziedziczymy nie tylko geny – często zakorzenione są w nas także różnego rodzaju przekonania, bóle, czasami depresja bądź myśli samobójcze, których początek trudno wskazać, a mimo to symptomy bywają na tyle silne, że zaczynamy się z nimi identyfikować.
Wiele cech czy trudności, z jakimi się borykamy, może wynikać z głęboko zakorzenionych doświadczeń rodzinnych, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Depresja, napady panicznego lęku czy uporczywa choroba, której podłoża nie potrafią zdiagnozować lekarze, mogą być rezultatem transgeneracyjnej traumy. Traumy, która w związku z tym, że nie została odpowiednio rozpoznana i przepracowana, jest nieświadomie przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Pojawiające się znikąd myśli samobójcze? Być może to niedokończony list pożegnalny twojej praprababci, która chciała uciec z domu pełnego przemocy, ale nie miała dokąd pójść. Ataki paniki w windzie? Echo wojennej piwnicy, w której twój dziadek spędził dzieciństwo, gryząc ziemniaki z błotem. Współczesna nauka coraz śmielej mówi, że historia zapisana w rodzinnych opowieściach, a nawet w molekułach DNA kształtuje nasze zdrowie, wpływa na emocje i wybory. Bardzo szczegółowo pisze na ten temat Mark Wolynn w bestsellerowej książce Nie zaczęło się od ciebie. Na podstawie licznych badań autor wskazuje na to, że nawet jeśli osoba, która doświadczyła traumy, już nie żyje bądź historia jej doświadczenia pozostaje tajemnicą, to związane z nią ślady emocjonalne wciąż mogą być żywe.
Ciągłe lub powracające emocje, takie jak złość i strach, mogą wpłynąć na dziecko i przygotować lub wręcz „zaprogramować” sposób, w jaki będzie ono adaptować się do środowiska. Hormony stresu przedostają się przez placentę (…) powodują napięcie naczyń krwionośnych w narządach i przepływ krwi na peryferia, przygotowując płód na reakcję walki i ucieczki. Oznacza to, że dziecko, które doświadczyło w fazie płodowej stresującego środowiska, może być reaktywne w podobnie stresujących sytuacjach.
Nieświadomość tych aspektów może powodować, że nosimy w sobie blizny, których nie widać. Wyciągnięcie ich na światło dzienne pozwala poszukać odpowiedzi na pytanie o to, kim jesteśmy – indywidualnymi istotami czy może żywymi archiwami przeszłych pokoleń? Daje nam to możliwość przepracowania tych aspektów, pozwalając nie tylko uwolnić się od nich, ale także lepiej poznać siebie. Pozytywnym rezultatem pracy nad dziedziczonymi traumami jest to, że już sama świadomość ich transgeneracyjnej natury jest podstawą do przerwania cyklu. Uzdrawiając bóle, które nie są „nasze”, uzdrawiamy je w całej linii genetycznej, nie przekazując ich już następnym pokoleniom.
Kolejnym istotnym elementem kształtującym naszą tożsamość jest wspólna wiara, w ramach której nas wychowano. Psychologowie zgodnie podkreślają, że w spadku po naszych przodkach otrzymujemy oprócz indywidualnych przekonań także pewien historyczny sposób myślenia. Ta dziedziczona mentalność obejmuje zarówno kolektywną wiarę, w jakiej się wychowaliśmy, jak i ogólny kontekst historyczny. Historia nie tylko formuje społeczeństwo jako całość, wpływa także na nasze osobiste spojrzenie na świat. Parafrazując: sposób, w jaki społeczeństwo, w którym się wychowaliśmy, interpretowało wydarzenia z przeszłości ma istotny wpływ na kształtowanie naszego zrozumienia siebie jako jednostek.
Dlaczego polska dusza wciąż szarpie się między mesjanizmem a kompleksem prowincji? Albo dlaczego mieszkańcy Bałkanów – jak zauważa Rebecca West w Czarnym Baranie i Szarej Sokolicy – noszą w sobie „wojnę jak różaniec”? Odpowiedź tkwi w pamięci transgeneracyjnej. Badania dr Rachel Yehudy nad potomkami ocalałych z Holokaustu wykazały zmiany w ekspresji genów związanych z reakcją na stres (na przykład w receptorach kortyzolu). Zgodnie z tym odkryciem, kolejne pokolenia są bardziej podatne na lęk, nadmierną czujność czy trudności w radzeniu sobie ze stresem.
Rozważanie aspektu religijnego oraz dziedziczenia mentalności historycznej stanowi kluczowy element zrozumienia, dlaczego patrzymy na siebie i otaczający nas świat w określony sposób. Odkrywanie tych skarbów kulturowych może pomóc w głębszym zrozumieniu naszych własnych przekonań i wartości, rzucając światło na to, z którymi z nich rzeczywiście zgadzamy się na głębokim, zinternalizowanym poziomie, a które zostały nam „wdrukowane” i przyjęliśmy je za swoje, nawet jeśli tak naprawdę stoją w sprzeczności z naszym wewnętrznym postrzeganiem świata.
Religia – między dogmatem a duchowością
Przyjrzyjmy się najpierw, jak nasze obecne uproszczone wyobrażenia o religii i wierze mogą wpływać na wewnętrzne rozdarcie między racjonalnym myśleniem, a tym, co intuicyjnie odczuwamy. Często traktujemy religię zero-jedynkowo jako przeciwieństwo nauki. I religia, i wiara są jednak filarami, na których ludzkość opiera swoje rozumienie świata, z tym że dotyczą zupełnie innych sfer życia. Pierwsza skupia się na duchowości, poczuciu sensu i wartościach, druga – na badaniu materialnego świata i jego mechanizmów. Religia nie jest próbą stworzenia kompletnego opisu funkcjonowania świata; nawet jeśli dostarcza wglądów pomocnych w jego zrozumieniu, to skupia się raczej na pytaniach egzystencjalnych. Metody naukowe podchodzą do świata w sposób bardziej precyzyjny i oparty na dowodach.
W czasach starożytnych ludzie nie przywiązywali takiej wagi do naukowego wyjaśnienia zjawisk naturalnych, jak dzisiaj. Ich troski i problemy były zupełnie inne. Religia, zwłaszcza przekazywana za pomocą barwnych opowieści (choćby mitologia grecka), spełniała wówczas istotne funkcje społeczne. Tworzące się dopiero pierwsze społeczności wykorzystywały ją do kształtowania samoświadomości człowieka, ustalania norm moralnych i konwencji społecznej, a co za tym idzie – do radzenia sobie z wszelkimi problemami psychologicznymi, jakie się z tym wiążą.
Nie istniały jeszcze żadne prawa, nie było sprecyzowanych kodeksów, zasad ani pojęć dobra i zła. To religie były pierwszymi systemami normatywnymi, które łączyły prawo z moralnością. Stąd też większość początkowych przekazów religijnych poświęca się naświetleniu reguł, według których człowiek powinien żyć, programowaniu tego, co powinien cenić i wytyczaniu granic moralności – tego, co jest uważane za zachowanie praworządne albo niepożądane. Wykształcenie stylów życia i budowanie więzi społecznych było znacznie bardziej istotne niż refleksja nad ogólnymi zasadami funkcjonowania świata.
Pytania o sens życia czy etykę wymykają się metodom nauki – w końcu każdy system wierzeń odpowiada na nie inaczej, co pokazuje, jak subiektywna jest natura moralności. Nawet w ramach jednej religii różne kultury i tradycje wysuwają własne odpowiedzi na te same dylematy. Towarzyszące nam obecnie świeckie systemy prawne, czerpiące z religijnych korzeni, także interpretują niektóre zasady w różny sposób. Nasze wybory etyczne zawsze noszą w sobie pierwiastek indywidualności – niezależnie od ram, jakie proponują nam religijne narracje.
System wartości, który został ci przekazany, zależy w dużej mierze od tego, do jakiej wspólnoty przynależysz ty bądź twoja społeczność – nawet jeśli występuje w zmodernizowanej wersji, nadal będzie to system wypracowany tysiące lat temu. W przeszłości, a także w wielu współczesnych społeczeństwach, religia pełniła kluczową rolę w kształtowaniu struktur społecznych. W starożytnym Egipcie postrzeganie świata przez pryzmat wiary było powszechne, a religijne aspekty przenikały każdą sferę życia. W wielu miejscach na świecie rozdział między religią a polityką nadal nie jest wyraźny, można by wręcz powiedzieć, że państwo stanowi manifestację samej religii.
Istnieją przesłanki sugerujące, że religia była obecna przed początkami cywilizacji, jeszcze zanim ludzie zaczęli eksperymentować z uprawą roli. Pierwsze miasta często powstawały wokół świątyń, co dodatkowo podkreślało centralną rolę wierzeń w procesie cywilizacyjnym. Religia działała na poziomie nieświadomym, wpływając na kolektywne myślenie społeczności i kształtując ich rozwój. To dlatego ma tak znaczący wpływ na nasze umysły – działa na poziomie zbiorowego, nieświadomego myślenia.
Jej potęga ma jednak dwa oblicza. Z jednej strony może inspirować do wspierania innych, budować poczucie sensu lub łączyć ludzi. Z drugiej – bywa narzędziem manipulacji, usprawiedliwiania podziałów czy kontroli. Zauważ, jak diametralnie różny był świat dla ludzi żyjących w średniowieczu. Dla nich rzeczywistość była klarowna i przewidywalna, a sami stanowili jej centralny punkt. Pomimo wspólnotowego miana Dzieci Bożych, uzyskanie łaski Ojca wymagało zasług, a każde dobre działanie kierowane było ku wiecznemu zbawieniu.
Ze średniowiecznej perspektywy każda postawa i czynność miały swoje miejsce w dążeniu do wieczności. W ramach tej wizji każde zdarzenie miało swój sens. Urodzaj, zdrowie czy szczęście traktowano jako przejawy bożej przychylności. Choroby, klęski żywiołowe lub śmierć – jako ostrzeżenia lub kary za grzechy. Każdy posługiwał się prostą instrukcją obsługi świata, przyjmując, że wszystko jest już w pełni zrozumiałe. Taka perspektywa skutecznie tłumiła potrzebę zgłębiania tajemnic natury. Po co badać podłoże zjawisk, skoro ich przyczyny i tak przypisywano woli Boga? To pokazuje, jak bardzo nasze filozofie życiowe wpływają na postrzeganie rzeczywistości – mogą otwierać umysł na odkrycia lub zamykać go w klatce gotowych odpowiedzi.
Jak kultura i społeczeństwo kształtują przekonania?
Fascynująca jest również obserwacja, jak ewolucja ludzkich przekonań wpłynęła na sposób opisywania procesów psychologicznych. Dogmatyczne przekazy często zdają się lepiej oddawać te nieświadome mechanizmy niż suche teorie naukowe, które opisują abstrakcyjne zjawiska. Czyż przejście z epoki skupionej wokół religii do epoki skupionej wokół nauki i zastąpienie czci oddawanej Bogu kultem i admiracją chociażby polityków, nie jest nieco zastanawiające? To tak, jakbyśmy wymienili jeden rodzaj wiary na drugi, nie rezygnując z potrzeby czczenia… tyle że w nowym przebraniu. Choć lubimy uważać siebie za istoty racjonalne, zdolne do samodzielnego myślenia, to nasza historia postrzegania świata również podążała ścieżką ewolucji.
Odrzuciwszy wiarę w bogów w epoce Oświecenia, odkryliśmy coś ważnego: to, co przez wieki nazywaliśmy „boskim”, tak naprawdę było jedynie projekcją pozwalającą lepiej zrozumieć rzeczywistość. Religia ustąpiła miejsca nauce, ale tkwiące w nas przez wieki procesy psychologiczne nie zniknęły. To, co kiedyś było dla naszej świadomości oczywiste, przesunęło się do obszaru podświadomości, znowu zakłócając naszą zdolność do prawdziwego zrozumienia samych siebie.
Po wielu wiekach poszukiwania sensu życia – najpierw w religii, później w nauce – powoli przechodzimy do epoki, w której zaczynamy rozumieć, że jako metafizyczne byty żyjące w fizycznym świecie jesteśmy bardziej skomplikowani niż przypuszczaliśmy. Po raz kolejny przechodzimy przez kryzys znaczenia. Zjawisko wzrastającej apostazji, czyli rezygnacji z religii, można interpretować jako sygnał, że obecnie inne czynniki i wartości zaczynają odgrywać większą rolę w formowaniu naszych przekonań i postaw życiowych. To sugeruje ewolucję społeczeństwa w kierunku bardziej zróżnicowanego podejścia do wartości, niekoniecznie opartego na tradycyjnych normach religijnych.
Jeśli brzmię jak przeciwniczka wszelkich wierzeń, to nic bardziej mylnego. Przez to, że coraz więcej ludzi odchodzi od swoich religijnych wspólnot, przestajemy wierzyć nie tylko w religie, ale też w same idee, które za nimi stoją. Przestajemy czuć się częścią wspólnoty zjednoczonej wokół tych samych wartości. Trzeba również podkreślić wyniki badań, które jasno wskazują, że w społeczeństwach, gdzie wskaźnik wiary jest wysoki, notuje się większą satysfakcję z życia. Przekonania religijne pomagają uporać się z trudnymi życiowymi doświadczeniami – żałobą, chorobą bądź rozstaniem.
Sama jestem osobą wierzącą, ale jedną z kluczowych rzeczy, jakie musiałam przepracować na swojej drodze do poznania siebie, były mocno zakorzenione we mnie schematy wynikające z religii, w której zostałam wychowana. Dorastałam w rodzinie głęboko katolickiej i przez lata starałam się żyć według nauk Kościoła, jednak wewnątrz toczył się cichy bunt. Przez długi czas nie rozumiałam tego rozdarcia. To, co było nazywane grzechem, wcale nie stało w sprzeczności z moim wewnętrznym kodeksem moralnym, z kolei na wiele rzeczy, które dla mnie były rażące, dawano ciche przyzwolenie. Niełatwo było mi zrozumieć koncepcję piekła i nieba ani rozróżnienia na to, co jest dobre, a co złe. Nigdy nie mogłam też pojąć tak dużego kultu cierpiętnictwa. Niejednokrotnie odnosiłam wrażenie, że nauki płynące z Biblii niosą ze sobą przekaz diametralnie różny od obowiązującej wykładni. Wielu z was na pewno przechodzi lub przechodziło przez podobne wewnętrzne rozterki.
Niestety, niezależnie od wyznania religia jest zaprojektowana tak, żeby narzucać określone schematy myślenia oraz konkretną wizję świata i naszej w nim roli. Bardzo jasno i ściśle określa nasze granice, a przecież jesteśmy nieskończeni – śmiertelni jako ludzie, a zarazem niewyczerpani w aspektach duszy i potencjału. Religia nauczyła nas tym samym wygody wynikającej z nierozumienia – nierozumienia siebie, własnych potrzeb i dążeń. Schematy wpajane nam od urodzenia bez chwili zastanowienia przyjęliśmy za własne, podobnie zasady i prawdy moralne, bez różnicy, czy rzeczywiście się z nimi identyfikujemy na głębszym poziomie. Gotowy przepis na życie powstrzymuje nas od zadania sobie pytania „kim jestem?”, od poznania siebie. Co się stanie, jeśli wejdziesz w siebie na tyle głęboko, by odkryć, że dobro, grzech, zło to zaledwie konstrukty i jesteśmy po prostu my, przechodzący przez ludzkie doświadczenia?
Być może trudno będzie to zaakceptować, oznacza bowiem konieczność przyjęcia siebie w pełni. To zaś obejmuje nie tylko jasne strony naszej osobowości – pełne miłości, zrozumienia i wsparcia – ale także konieczność zaakceptowania drzemiących w nas demonów. Każde z nas niesie w sobie obie strony medalu, a uświadomienie sobie istnienia tej drugiej wymaga uważności i wzięcia odpowiedzialności za dokonane wybory. Znane powiedzenie mówi, że w każdym z nas walczą dwa wilki. Jeden jest zły – to gniew, złość, zazdrość, chciwość, pretensja, kłamstwo, pogarda i ego. Drugi jest dobry – to radość, pokój, miłość, nadzieja, pokora, uprzejmość, empatia i prawda. Który wilk wygra? Ten, którego karmisz.
Osobiście głęboko wierzę, że wszyscy na swój sposób jesteśmy Chrystusami i każde z nas ma nieograniczone moce. Czy nie tego właśnie chciał nas nauczyć Jezus? Miał trzydzieści trzy lata, gdy zmarł. Przez większość życia nauczał, by kochać bliźniego jak siebie samego (nie bardziej, nie mniej – tak samo!), wskazywał na wagę pracy nad sobą i wykorzystywania swoich talentów. Na każdym kroku pokazywał, jak wielkie rzeczy może osiągnąć prosty człowiek, a jego nauka przepełniona jest miłością i zrozumieniem. Powiesiliśmy go za to na krzyżu dwa tysiące lat temu i do tej pory nie zdjęliśmy.
Nadal skupiamy się na znaczeniu cierpienia, podświadomie kultywując przekonanie, że nadmiar szczęścia jest niemalże amoralny. Wciąż pokutuje w nas przekonanie, że ci, którzy doświadczają trudności, posiadają lepsze serce, podczas gdy osoby cieszące się wygodnym życiem musiały to osiągnąć w nieetyczny sposób. Ta podświadoma narracja kształtuje naszą wizję szczęścia i cierpienia, tworząc stereotypy moralne, które często nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Przypominam sobie swoją ostatnią wizytę w kościele. Podczas kazania ksiądz mówił, że zbyt częste podróże czy wygodne życie, w trakcie którego poszukujemy radości i rozkoszy, uchodzi za egocentryczne i jest uznawane za grzech. Twierdził, że celem życia nie jest osiągnięcie szczęścia, a wręcz przeciwnie – powinniśmy dążyć do pomnażania cierpień i w ten sposób zbliżać się do Boga. To zdanie wydaje mi się absurdalne! Jeśli taki system wartości był nam wpajany od dzieciństwa, to pytanie brzmi, na ile zablokował nas podświadomie przed daniem sobie przyzwolenia na szczęście? Czy pozwala nam cieszyć się urokami życia? Na ile wpłynął na naszą zdolność do doceniania zapachu lata, wiatru na twarzy, śniegu skrzypiącego zimą pod stopami czy zapachu drewna w kominku? W jakim stopniu ukształtował głęboko zakorzenione w nas wzorce myślowe, które ograniczają zdolność do wyrażania odmiennych opinii, ubierania się po swojemu czy kształtowania formy związku zgodnie z pragnieniami?
Możemy sobie również zadać pytanie, co jest sensem naszego życia i po co właściwie istniejemy? Jako że jestem osobą wierzącą, to wierzę w życie pozagrobowe i według mojego systemu przekonań życie ziemskie jest jedynie krótkim przystankiem w duchowej podróży. Stąd też wydaje mi się, że jesteśmy na tym świecie nie po to, żeby być szczęśliwymi, ale też nie po to, żeby ciągle cierpieć. Z mojej perspektywy jesteśmy tu po to, by doświadczać. Nasza dusza uczy się przez doświadczanie i im więcej zbierze różnorodnych doznań, tym szybciej będzie się rozwijała. Toteż moje życie sprowadza się do eksploracji każdego aspektu bytu, każdej emocji – od smutku i złamanego serca po radość, miłość i wdzięczność.
Uważam, że między szczęściem a smutkiem, przyjemnością a cierpieniem zachodzi symbioza. Odrzucając którykolwiek z tych nieodłącznych aspektów, tracimy z oczu istotę życia. Możemy na to spojrzeć również z innej perspektywy: pragnienie pozytywnego doświadczenia może stać się paradoksalnie doświadczeniem negatywnym, zaś akceptacja negatywnego doświadczenia – pozytywnym. Filozof Alan Watts definiował to jako „odwróconą zasadę” – ideę, według której intensywne pragnienie czegoś jednocześnie podkreśla brak tego elementu w naszym życiu.
Im bardziej pragniemy bogactwa, tym bardziej odczuwamy ubóstwo, bez względu na naszą rzeczywistą sytuację finansową. W desperackiej chęci bycia atrakcyjnym i pożądanym często odbieramy siebie jako nieatrakcyjnych, niezależnie od naszego rzeczywistego wyglądu zewnętrznego. Żądza szczęścia i miłości może prowadzić do wzmożonego lęku przed porzuceniem, niezależnie od obecności ludzi wokół nas. Pragnienie duchowego oświecenia może zaś skłaniać nas ku formie egocentryzmu i powierzchowności w dążeniu do tego celu.
Nie nakłaniam do porzucenia praktyk religijnych, wręcz przeciwnie. Zachęcam do zapoznania się ze źródłami i przekazami, które wyznajesz i odczucia ich na swój własny sposób. Rzeczywiście poznaj Boga, w którego wierzysz i odnajdź Jego cząstkę w sobie. Zadaj sobie pytania, które aspekty cię ukształtowały i w jaki sposób? Które z wyznawanych zasad stanowią twój kręgosłup moralny? A które z nauczanych aspektów rozumiesz inaczej i dlaczego? Nawet jeśli nie jesteś wierzący, to odpowiedzi na te pytania pomogą ci w lepszym zrozumieniu siebie i przybliżą do odnalezienia własnego miejsca na Ziemi.rozdział ii
PRZEBUDZENIE
Świadomość siebie.
Kim jestem poza rolami społecznymi?
Ludzie zrobią wszystko, nieważne, jak absurdalne by to nie było, byle tylko uniknąć stawienia czoła własnej duszy. Nie można dostąpić oświecenia, wyobrażając sobie postacie pełne światła, lecz uświadamiając sobie, czym jest ciemność.
– Carl Jung
Kim jesteś, gdy nikt nie patrzy? Gdy świat milknie, a ty zostajesz sam ze swoim oddechem, z szeptem swoich myśli? Kim jesteś, gdy nie uciekasz przed prawdziwą wersją siebie? Co robisz, gdy tempo życia opada i masz chwilę na to, by pobyć ze sobą? Co robisz, gdy nie masz z kim się spotkać, dokąd wyjść ani czym zagłuszyć ciszy? Kim jesteś, gdy jesteś sam na sam ze swoimi myślami i pozwalasz im nieśmiało wybrzmiewać? Co czujesz, gdy powracają nieprzyjemne wspomnienia albo coś rozdrapuje stare rany?
Nie jest łatwo przestać uciekać. Zatrzymując się choćby na chwilę, będzie trzeba stawić czoła prawdom i uczuciom, przed którymi od dawna starasz się ukryć. Wracają popełnione błędy, zmarnowane okazje, poniechane marzenia. Jednak to tutaj zaczyna się uwalnianie. W bezruchu, który dopuszcza wszystko to, co wymaga uświadomienia i przeżycia. Gdy przestaniesz biec na oślep, zauważysz, że nigdy nie byłeś tak zagubiony, jak wydawało ci się, że jesteś. W głębi każdego z nas jest miejsce, gdzie światło spotyka się z cieniem, a po ranach nie został nawet ślad. To w tej przestrzeni odnajdujesz siebie na nowo. Nie tego, którego świat widzi, ale tego, który zawsze tam był, czekając, aż się w końcu zatrzymasz.
Filozofowie i psychologowie od zarania dziejów próbowali odpowiedzieć sobie na kluczowe pytanie poznania – kim jestem? Niemal każdy miał nieco inny pogląd na to, co wpływa na nasze jestestwo. W mojej ocenie ich rozmyślania mogą służyć nam jako swego rodzaju drogowskazy, ale odpowiedź dla każdego będzie inna, w zależności od tego, co nosimy w sobie.
Wielu z nas próbuje poznać siebie na różne sposoby. Często zaczynamy od książek dotyczących samorozwoju. Pewnie zdarzyło się wam zrobić test psychologiczny opisujący osobowość. Kto z nas, a zwłaszcza pracownicy korporacji, nie ma za sobą testów Gallupa, Hartmana bądź Myers-Briggs („16 typów osobowości”)? Każdy z nich we właściwy sobie sposób odkrywa przed nami tajemnice naszej osobowości, talentów i naturalnych predyspozycji.
O ile jestem wielką fanką tego typu badań rozumianych jako narzędzia do poszerzania wiedzy o naszych umiejętnościach, o tyle zauważam, że często traktowane są one jako idealna wymówka usprawiedliwiająca niektóre z naszych zachowań. Uwielbiamy wówczas zasłaniać się sformułowaniem „taki już jestem”. Zresztą sama bezrefleksyjnie powtarzałam to zdanie przez znaczną część dotychczasowego życia, wszak testy dowodziły, że jestem czerwoną choleryczką o osobowości dowódcy i jako taka się identyfikowałam. Najlepszym dowodem na słuszność tych wyników było moje życie. Akcja – reakcja.
Ludzie o typie osobowości Dowódcy są nazywani „urodzonymi przywódcami”, ze względu na ich motywację i zdecydowane działania. Są asertywni, odważni i lubią wyzwania. Skupiają się na znalezieniu najlepszego sposobu na osiągnięcie celu. Uważają, że poświęcenie odpowiedniej ilości czasu przy odpowiednich środkach wystarcza do spełnienia każdego zamiaru.
Całkowicie to wszystko przyjęłam, ponieważ rzeczywiście doskonale opisuje mój styl działania. Sam fakt, że zdecydowałam się napisać tę książkę świadczy o trafności ostatniego zdania. Tak samo jak chętnie utożsamiałam się z pozytywnymi cechami „mojej” osobowości, tak samo niemal bezkrytycznie przyjmowałam za nieodłączny element „mnie” przeciwstawne cechy przypisane do Dowódcy. Zdarzało się, że niektóre z nich, takie jak emocjonalność czy niecierpliwość, wręcz mi przeszkadzały. Nawet jeśli czasami twierdziłam, że dodają mi pikanterii, to częściej jednak wpędzały mnie w kłopoty i poczucie winy. Na to również znalazłam usprawiedliwienie i wzięłam sobie do serca słowa Marilyn Monroe: „Jeśli nie potrafisz znieść mnie, kiedy jestem najgorsza, to nie zasługujesz na mnie, gdy jestem najlepsza”. Dziękuję za uwagę. Wszystko wytłumaczone, można żyć dalej.