"Jastrząb" kontra UB - ebook
"Jastrząb" kontra UB - ebook
Leon Taraszkiewicz ps. „Jastrząb” (ur. 13 maja 1925 w Duisburgu, zm. 3 stycznia 1947 w Siemieniu) – dowódca oddziału Wolność i Niezawisłość na Polesiu Zachodnim.
W noc sylwestrową 1946/1947 oddział „Jastrzębia” brał udział w ataku połączonych oddziałów WiN obwodu radzyńskiego kpt. Leona Sołtysika „Jamesa” na Radzyń Podlaski, a następnego dnia w ataku na grupę pościgową UB-KBW w Okalewie, którą rozbił. 3 stycznia 1947 w ataku na oddział propagandowo-ochronny LWP w Siemieniu Leon Taraszkiewicz został ciężko ranny w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach, najprawdopodobniej postrzelony przez agenta UB ulokowanego w oddziale. W trakcie transportu do lekarza zmarł.
Został potajemnie pochowany na cmentarzu w Siemieniu przez żołnierzy z Rejonu I Obwodu WiN Radzyń Podlaski. Jego powtórny uroczysty pogrzeb odbył się 30 czerwca 1991.
Spis treści
EPICENTRUM TERRORU
NA NOWYCH KRESACH
ŚLADAMI WYKLĘTEJ RODZINY
W KONFLIKCIE Z UKRAIŃCAMI
ZDOBYCIE PARCZEWA
ROGATY "RÓG"
WPADKA MATEJCZUKA
PORWANIE RODZINY BIERUTA
W WALCE Z KBW
ATAK NA UB WE WŁODAWIE
KRWAWA WIGILIA
U SĄSIADÓW
ATAK NA RADZYŃ
KTO ZABIŁ "JASTRZĘBIA"?
UZUPEŁNIENIA
INDEKS NAZWISK I PSEUDONIMÓW
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65193-00-1 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kreśląc dzieje oddziału WiN – „Jastrzębia” – Leona Taraszkiewicza, a potem jego brata Edwarda ps. „Żelazny”, należy przedtem spojrzeć na kontekst historyczny, terytorialny i personalny, z którego wyłonił się tamtejszy ruch oporu, a w nim oddziały „Jastrzębia” i „Żelaznego”.
Kontekst historyczny, to ostatnie miesiące i tygodnie okupacji niemieckiej, wejście Sowietów w aureoli oswobodzicieli, następnie półroczne znieruchomienie frontu na Wiśle, umożliwiające Rosjanom pokazanie właściwego oblicza sowieckiego imperializmu – generalną rozprawę z aktualną i potencjalną opozycją polityczną i zbrojną, której główną reprezentantką była Armia Krajowa. Ta krwawa rozprawa dokonała się głównie w drugim półroczu 1944 r., kiedy to połowa przyszłego terytorium Polski wciąż jeszcze znajdowała się pod okupacją niemiecką, równie nieludzką jak sowiecka na terenach położonych od Wisły po Bug i dalej, na dawnych wschodnich terenach Polski przedwojennej.
Rozdarcie przyszłego terytorium Polski na dwie strefy okupacyjne sprawiło, że tereny przybużańskie na ich centralnym, włodawsko-chełmskim odcinku stały się poligonem doświadczalnym nowego okupanta, jego terrorystycznych agend, jakimi były NKWD, UB, KBW, MO, ORMO i tzw. Informacja Wojskowa. Wymieniając je jednym tchem, nie popełniamy błędu: były to formacje podporządkowane jednej idei – złamania oporu społeczeństwa polskiego przeciwko nowej tyranii¹.
Od lipca 1944 do stycznia 1945 roku Sowieci robili co chcieli w pasie między Wisłą a Bugiem, a pretekstem były warunki wojenne. Granica nie istniała nie tylko wtedy. Praktycznie nie było jej przez kilka następnych lat, choć formalnie wreszcie została wytyczona. Z tą chwilą zaistniały na granicy tylko sowieckie straże graniczne. Po lewej stronie rzeki – polskie posterunki graniczne nie istniały, albo zostały odsunięte od granicy na odległość jednego kilometra! Ruch graniczny był więc ruchem jednokierunkowym. Dla przykładu, w pościgu za oddziałami Ukraińskiej Powstańczej Armii NKWD, regularne oddziały „Krasnej Armii” przechodziły przez Bug bez przeszkód tam i z powrotem. Polskie straże graniczne nie miały nic do powiedzenia.
Takie uwarunkowania terytorialne i polityczne w zasadniczy sposób determinowały sytuację polityczną na całej Lubelszczyźnie, a także Rzeszowszczyźnie i Białostocczyźnie. Już w ostatnich latach wojny obszary te były silnie penetrowane przez sowieckie desanty „partyzanckie”. Ich głównym zadaniem było rozpoznanie terenu pod przyszłe rządy komunistów polskich i sowieckich: montaż komórek pepeerowskich, sieci agenturalnej NKWD, rozpracowywanie personalne tamtejszej inteligencji jako naturalnego przeciwnika sowieckiego modelu. Temu celowi służył m.in. słynny rajd oddziałów Werszyhory, nie innemu – desant oddziału „Jeszcze Polska nie zginęła” (cynizm w samej nazwie) pod wodzą Roberta Satanowskiego, działalność grupy partyzanckiej „Anatola” (do której zaplątało się kilku przyszłych żołnierzy „Jastrzębia” z nim samym włącznie), a wreszcie głęboki, bo aż na Kielecczyznę, desant podobnie agenturalnego oddziału sowieckiej piątej kolumny, pod dowództwem Józefa Sobiesiaka, ps. „Maks”.
W 1944 roku nastąpił straszliwy zamęt polityczno-personalny na ziemiach chełmsko-włodawskich. Nikt już nie wiedział kto kim jest, kto się za kim kryje. Choć z chlubnymi wyjątkami: w okolicach Sosnowicy znalazło się około 2,5 tysiąca żołnierzy rozbitej w okolicach Zasmyk na Wołyniu tamtejszej 27 Dywizji AK. Ci ludzie przynajmniej wiedzieli, czym pachnie sowiecki raj – doświadczyli tego na Wołyniu.
Spływały na te tereny także oddziały UPA, spychane przez formacje frontowe sowieckiej armii. Z kolei pilotowane przez polskich sprzedawczyków i żydowskich zaprzańców, którzy uciekli z tych terenów pod naciskiem niemieckiego frontu i wracali teraz w roli budowniczych Polski Ludowej – rozpoczynały swój dziki terror oddziały NKWD. Wkrótce rozpocznie się przymusowa ewakuacja ludności ukraińskiej na wschód i zachód, a także masowy napływ setek tysięcy Polaków, których nie zdołano deportować do łagrów sowieckich i wymordować w rzeziach ukraińskich – prekursorski wzór „oczyszczania etnicznego”.
W tej sytuacji jedyną namiastką i ostoją polskości stawały się na przybużańskim pasie oddziały Armii Krajowej oraz Narodowych Sił Zbrojnych. To na ich żołnierzy spadły pierwsze najcięższe ciosy nowego okupanta. To oni w pierwszej kolejności ginęli w skrytobójczych mordach, „zaginięciach”, to oni zapełniali ubeckie więzienia i areszty, a także bydlęce wagony idące na Sybir.
To z ich szeregów, niemal z marszu, prawie natychmiast po wejściu Sowietów wyłonili się pierwsi przywódcy, pierwsze grupy zbrojnej konspiracji: z oddziałów akowskich „Marsa” – Parzebuckiego, „Jaremy” – Bolesława Flisiuka, „Zagłoby” – Konstantego Piotrowskiego. Z oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych: kapitana „Szarego”, „Sokoła”, „Jacka”, „Romana”, potem „Boruty”. „Komar” i „Orlis” – komendanci włodawskiego obwodu organizacji „Wolność i Niezawisłość”, to przecież dowódcy a-kowscy z czasów okupacji niemieckiej. Podobnie Leon Szady ps. „Szczepan” bierze na swoje barki odpowiedzialność za powojenną konspirację oddziałów NSZ na terenach włodawsko-chełmskich.
Wielu tamtejszych akowców w okresie okupacji niemieckiej swój rodowód wywodziło z terenów zabużańskich. Komendantem I rejonu AK w obwodzie włodawskim był np. Henryk Kąf ps. „Rokicz” rodem z Polesia. Dla odmiany – domniemanym zabójcą „Jastrzębia” okazał się „Łapka”, który przyplątał się do oddziału z partyzantami 27 Wołyńskiej Dywizji AK².
Ważne miejsce w powojennej konspiracji zajmowały chełmsko-włodawskie grupy NSZ, chociaż część ich dowódców i żołnierzy wplątała się w pacyfikację skomunizowanej i agresywnej wsi ukraińskiej – Wierzchowiny. Krótka kronika walki oddziałów NSZ z tamtych terenów wydaje się niezbędnym wprowadzeniem do historii oddziałów „Jastrzębia” i „Żelaznego”. Kilku partyzantów ich bojówek rozpoczynało swój antysowiecki staż w szeregach NSZ i to już w czasach okupacji niemieckiej. Podejmując większe akcje zaczepne przeciwko UB i KBW, „Jastrząb” nie mógłby obejść się bez wsparcia partyzantów „Boruty”. Obydwa te ugrupowania, niezależnie od różnych szyldów politycznych rozumiały się doskonale i współpracowały we wspólnym celu, jakim była obrona przed sowieckim, a wkrótce potem ubeckim terrorem. Po śmierci „Zemsty” a potem „Boruty”, po rozpadzie ich grup, wkrótce ostatni ich partyzanci znajdą się w oddziale „Jastrzębia” i „Żelaznego”, a także „Uskoka”.
W tym kontekście istnieje potrzeba upomnienia się o należne miejsce w historii powojennego zbrojnego oporu, tu i ówdzie odmawiane formacjom NSZ w skali kraju, a tym samym w wymiarach lokalnych. Przyjdzie czas, kiedy pod naciskiem faktów historia odda należną sprawiedliwość tej polskiej organizacji zbrojnej, metodycznie, przez całe dziesięciolecia opluwanej przez komunistyczną propagandę, a także przez koła tradycyjnie wrogie sprawie polskiej. I tak jest do dziś!
Biorąc pod uwagę wojskowy stopień i zasięg działania, postacią pierwszoplanową w formacji NSZ na terenie Lubelszczyzny był kapitan „Szary” (Mieczysław Pazderski). Wyróżniającymi się dowódcami podległych mu oddziałów byli: „Zemsta” – Eugeniusz Walewski (poległ 3 grudnia 1946 r.) oraz „Boruta” – Stefan Brzuszek (poległ 17 sierpnia 1946 r.). Listę dowódców uzupełniają ponadto porucznicy: „Jacek” – Zbigniew Góra, „Sokół” – Stanisław Sokoła oraz „Roman” – Roman Jaroszyński i „Doniec” – Marian Lipczak.
Rok 1945 to okres panowania oddziałów NSZ na styku powiatów włodawskiego i chełmskiego. W przeciwieństwie do AK, dowódcy NSZ nie odpowiedzieli na wezwanie do złożenia broni i ujawnienia się na mocy „amnestii” z 1945 r. Istniejące od 1942 r. oddziały NSZ nie musiały przeformowywać swoich szeregów i stanów osobowych, jak to miało miejsce w przypadku akowców przechodzących – po paromiesięcznym szoku – od konspiracji antyniemieckiej do antysowieckiej.
Wspomniana amnestia nieco przerzedziła szeregi oddziałów NSZ, ale w niczym nie naruszyła ich siły bojowej i ducha walki. Wśród enesze-towców w zasadzie nie było przerwy w walce. Dysponowały one kilkoma setkami doświadczonych, dobrze uzbrojonych partyzantów zdolnych do podejmowania frontalnych pojedynków z oddziałami NKWD, UB, KBW, MO, a nawet jednostkami Armii Czerwonej. Np. ich starcie w okolicy Wojsławic i Huty, w kilka dni po pacyfikacji Wierzchowin – z oddziałami Armii Czerwonej i KBW – zaliczyć należy do największych powojennych bitew partyzanckich w Polsce. Ze strony przeciwnika uczestniczyło w tej bitwie około 1800 ludzi, w tym czołgi, samoloty i ciężka artyleria.
W książce o bojówce obwodu WiN pod dowództwem „Jastrzębia”, spojrzenie na tamtejsze oddziały NSZ staje się niezbędne z dwóch ważnych powodów. Obie te formacje współdziałały ze sobą w kilku największych akcjach zaczepnych przeciwko NKWD, KBW i UB, zaś po rozbiciu grup NSZ, wielu ich żołnierzy kontynuowało walkę w oddziałach WiN „Ordona”, „Jastrzębia” i „Żelaznego” oraz „Uskoka”.
Oto pseudonimy i personalia członków NSZ z tamtejszych terenów, jakie autorowi udało się ustalić. Lista jest oczywiście daleko niepełna.
„Zemsta” – Eugeniusz Walewski, „Boruta” – Stefan Brzuszek, por. „Roman” – Jaroszyński Roman, por. „Jacek” – Zbigniew Góra, por. „Sokół” – Stanisław Sokoła, „Sikora” – Eugeniusz Dudek, „Kostek” – Henryk Bobrzyk, Eugeniusz Jaworski z Siedliszcza, „Hiszpan” – Stefan Stachowski, „Ziembada” – Jan Dynia z Krowicy, gm. Pawłów, „Kolka” – Leon Bydliński z kol. Siedliszcze, „Mucha” – zabużanin, „Vis”–„Śmiga” – Antoni Gołębiowski, „Koza” – Władysław Danieluk, „Sokół” – Wiktor Murzyło, „Szydło” – Stanisław Szymański, „Lis” – Stefan Drygało (szwagier „Zemsty”), „Longin” (NN) z Krowicy, „Zawada” (NN), „Chytry” – Kazimierz Doliba ze Stasina Dolnego, „Kosa” – Wład. Dawidiuk z kol. Siedliszcze, „Doniec” – Marian Lipczak z Siedliszcza, „Żbik” – Michał Kister z kol. Lipówka, „Mściciel” – Mieczysław Kister, „Sosna” – Jan Josicz, „Przepiórka” – Stanisław Josicz, „Kotwica” – Władysław Josicz (wszyscy z kol. Lipówka), „Kruk” – Józef Skibiński – zabużanin, „Florian” – (NN), zabużanin, „Wierzba” – Józef Kowalski z Siedliszcza, „Brzoza” – Hieronim Krzyżanowski z Siedliszcza, „Gozdawa” – Bolesław Rutkowski z Chojna (po kilku tygodniach odszedł z oddziału, a jego pseudonim przejął Aleksander Frydrych z Siedliszcza), „Osa” – Czesław Olewiński (syn woźnego z gm. Siedliszcze), „Wujo” – Władysław Waryszak z Kulika, „Omelko” – Stanisław Szczepański z Kulika, „Julek” – Tadeusz Zdziennicki z Kulika, „Jastrząb” – Bolesław Prus, „Trotyl” – Tadeusz Posturzyński, „Siwy” – (NN) – dezerter z wojska, „Fred” – Ryszard Genca, „Pestka” – Feliks Wąsowski z Siedliszcza, „Jodła” – z Woli Żulińskiej, „Pancerniak” – (NN) z okolic Rejowca, „Kret” – (NN), „Bajdo” – (NN), „Zając” – (NN), „Góral” – Edward Kiciński z Siedliszcza, „Kłos” – zabużanin, „Wydra” – Serafin Kamilewicz z Wileńszczyzny (skazany na śmierć i stracony jako członek oddziału WiN „Wiktora” – Stanisława Kuchcewicza), „Twardy” (NN) – dezerter z WP, „Mocny” (NN) – dezerter z WP, „Lipa” – Antoni Woźniak z Anusina, „Wolny” – Kazimierz Barabasz z Jaszczowa, „Pantera” – Waldemar Jaworski, „Dąb” – Kazimierz Muszyński z kol. Olechowice, „Błyskawica” – Mieczysław Bydliński, „Kasper” – Józef Gajewski, „Sławek” – (NN), „Bartek” – Władysław Walica, „Pływak” – Kazimierz Kamiński, „Paderewski” – Władysław Kwieciński, „Splamiony” – Władysław Dziura, „Mongoł” – Józef Harasimowicz, „Czarny” – Czesław Wronko, „Bogusz” – Kazimierz Wysocki, „Maryś” – Stanisław Maiński, „Sęp” – Kazimierz Mierzwa, „Wicher” – Zdzisław Mazurek, „Bystry” – Eugeniusz Lis, „Wolny” – Jan Lis, „Biały” – Wacław Lis, „Marcin” – Kazimierz Kocieba.
Zima 1944/45 upłynęła im na dość biernym przeczekiwaniu niekorzystnej pory, choć w tym okresie oddziały NSZ kontynuowały likwidowanie aktywizujących się szpicli UB i NKWD.
Po świętach wielkanocnych „Roman” przybył w okolice Siedliszcza z rozkazem „Szarego”, aby oddział „Zemsty” stawił się w okolicy Albertowa. Trzy połączone oddziały: „Szarego”, „Zagłoby” i „Zemsty” zakwaterowały w okolicy Józefina w pobliżu Łęcznej. „Szary” oznajmił tam, że obejmuje dowództwo nad oddziałem „Zemsty” i całość wchodzi w skład PAS – Pogotowia Akcji Specjalnej. Zaraz potem wszystkie trzy grupy rozeszły się do swoich stałych miejsc zakwaterowania, aby już po dwóch tygodniach ponownie skoncentrować się w okolicy Stasina Dolnego i Krowicy. Zbliżający się koniec wojny i narastający terror sowiecki zmuszały do aktywnej obrony, a tę widzieli w zwartych licznych grupach.
W dniu 23 kwietnia 1945 r. „Szary” zorganizował atak na dwór w Kamieniu gm. Pawłów, gdzie stacjonował oddział Wojska Polskiego liczący około 50 żołnierzy. Zostali oni rozbrojeni bez walki. Ośmiu z nich przyłączyło się do oddziału „Zemsty” (m.in. „Kret”, „Zając”, „Bajdo” i „Kłos”), natomiast do oddziału „Szarego” dołączyło aż 15 żołnierzy.
Tuż przed akcją na dwór w Kamieniu oddziały „Szarego” i „Zemsty” zatrzymały sześcioosobową grupę Niemców, którzy zbiegli z sowieckiego obozu jenieckiego w Chełmie. Chcieli oni dołączyć do partyzantów, lecz „Szary” zadecydował inaczej. Wydał rozkaz ich rozstrzelania. Strzelali ich „Hiszpan” i „Kostek”. Nad tą decyzją można snuć różne spekulacje, od moralnych po taktyczne. Z pewnością „Szary” dobrze rozumiał, że obecność sześciu Niemców w jego szeregach w przyszłości dostarczy nowemu okupantowi potężnej amunicji propagandowej przeciwko niemu i całej formacji Narodowych Sił Zbrojnych, jako dowód odrażającej współpracy z Niemcami. Ponadto sami Niemcy postępowali nie inaczej z ujętymi partyzantami polskimi, wyjętymi spod ich okupacyjnego prawa.
Radykalizm różnych decyzji „Szarego” był chyba jedną z przyczyn, które doprowadziły do ostrych rozdźwięków pomiędzy nim a „Zemstą”. Już z chwilą wcielenia oddziału „Zemsty” do oddziału „Szarego” jako plutonu drugiego, żołnierze „Zemsty” zaczęli sarkać na tę decyzję. Podejrzewając „Zemstę” o inspirowanie tych szemrań, „Szary” zagroził „Zemście” sądem polowym. W tym momencie rozpoczęły się denerwujące kwadranse pertraktacji. Pod wieczór „Szary” odjechał, a po dwóch godzinach przybył goniec od niego wzywający „Zemstę” do miejsca postoju „Szarego”. „Zemsta” z pewnym ociąganiem pojechał jednak na wezwanie, zostawiając swój oddział pod komendą „Ziembady”. Po jakimś czasie do „Ziembady” przybył goniec „Szarego” z rozkazem zarządzenia zbiórki i rozbrojenia oddziału. Wówczas „Ziembada” oznajmił, że uczyni to tylko na wyraźny pisemny rozkaz „Zemsty”. „Szary” wymusił taki rozkaz od „Zemsty”. Tymczasem partyzanci „Zemsty” ani myśleli składać broni!
W tej sytuacji „Szary” postanowił nie zaostrzać konfliktu i uwolnił „Zemstę”.
Ten incydent rzuca sporo światła na atmosferę panującą w oddziałach pod komendą „Szarego”…. Nie znając jednak szczegółów, ponieważ niemal wszyscy z głównych uczestników tamtych wydarzeń polegli lub zostali rozstrzelani – spuśćmy nad tymi sprawami zasłonę milczenia…
Liczne fakty dowodzą, że zbyt agresywnie traktował „Szary” i podlegli mu dowódcy oddziałów, ludność ukraińską zamieszkującą tamte tereny. Niewątpliwie zaciążyły nad tym bolesne doświadczenia z czasów okupacji niemieckiej, teraz jednak ludność ukraińska znalazła się w niezwykle trudnej sytuacji: z jednej strony groźba deportacji na wschód i zachód, z drugiej wroga i odwetowa postawa polskich oddziałów zbrojnych i większości ludności cywilnej. W każdym razie wszystkie akcje zaopatrzeniowe w żywność, konie, itd., kierowane były niemal wyłącznie na wioski ukraińskie i tylko w niewielkim stopniu potrzeby w tym zakresie dawało się uzupełniać rekwizycjami u polskich pepeerowców, ormowców i wszelkich „aktywistów społecznych”.
Bezpardonowo obchodzono się z jawnymi przeciwnikami, a zwłaszcza ujętymi żołnierzami sowieckimi, enkawudystami oraz funkcjonariuszami UB i MO. Ale te akty odwetu były jedynie kroplami w morzu sowieckiego bezprawia dziejącego się na co dzień: rabunki, masowe gwałty na kobietach, rekwizycje, rozstrzeliwanie mężczyzn, łapanki, aresztowania, wywózki do powiatowych katowni UB lub dalej, na wschód, stanowiły codzienne doświadczenie udręczonej i bezbronnej ludności. Ta z nadzieją witała polskie uzbrojone oddziały, jako obietnicę jakiej takiej obrony.
W maju 1945 roku oddział „Zemsty” kwaterował w Kosinie, kiedy przybiegł do nich Jan Wójcik z kol. Siedliszcze z wiadomością, że żołnierz sowiecki obrabował go, a przy sprzeciwie chciał go zastrzelić. „Zemsta” pobiegł z „Błyskawicą” na odsiecz. Dopadli Sowieta i zabili go. Na drugi dzień sytuacja powtarza się. Tym razem „Sławek” (NN) oraz „Kostek”, „Doniec” i „Szarota” (NN) pobiegli na ratunek i zlikwidowali w tej wsi trzech Sowietów. Pochowano ich na wzgórzu. Sytuacja zaostrzała się. Oddział „Sokoła” zaatakował grupę sowieckiej łączności, która kwaterowała u Zygmunta Dudy na kol. Marynin i poczynała sobie jak grupa okupanta w kraju podbitym. Potyczka zamieniła się w krwawą walkę. Zginęło wówczas 17 Sowietów, 7 zostało rannych. Po stronie partyzantów było kilku rannych: „Sokół” w nogę, „Boruta” w rękę, a kapral „Michał” (Jerzy Pisklewicz) stracił wzrok od uderzenia odłamkiem granatu w głowę. Do szpitala w Lublinie odwiozła go sanitariuszka oddziału „Morwa” – Wanda Wolanin.
Po tej walce oddział odskoczył na kol. Kulik i stał tam do 4 czerwca. Tego dnia przyszedł rozkaz koncentracji wszystkich oddziałów w okolicy Woli Żulińskiej. Stawiły się oddziały „Szarego”, „Sokoła”, „Jacka”, „Romana” (wszyscy ci dowódcy posiadali już stopnie podporuczników lub poruczników). Przybył też dowódca obwodu chełmskiego NSZ, kapitan „Szczepan” – Leon Szady (aresztowany w 1946 r.). Z rąk „Szczepana” „Szary” otrzymał oficjalną nominację na dowódcę wszystkich oddziałów, a jego zastępcą został „Jacek”.
Nazajutrz odbyła się ponowna odprawa dowódców w Ostrówku za Krupem. „Szary” zapoznaje ich z planem generalnej rozprawy z ukraińską, skomunizowaną, agresywną w stosunku do Polaków w czasie wojny i oficjalnie obecnie naszpikowaną bronią wsią Wierzchowiny, położoną na styku powiatów krasnostawskiego, chełmskiego i hrubieszowskiego. Każdy oddział otrzymuje do obstawienia i pacyfikacji swój odcinek wsi.
Rzekomo wymordowano 194 osoby. Taką liczbę podaje publicystyka komunistyczna do dziś (np. „Chłopska Droga” z 1992 r.) a to śladem dokumentów ubeckich, oraz tzw. „Raportu” por. „Romana” – Romana Jaroszyńskiego. Najnowsze ustalenia (dostępne obecnie dokumenty z procesu dowództwa Okręgu NSZ Lublin z lutego 1946 r.) dowodzą, że główny świadek i sprawozdawca por. „Roman” był agentem UB, który w czasie akcji w Wierzchowinach wyróżniał się okrucieństwem i groził natychmiastowym zastrzeleniem swym ociągającym się podwładnym. Wraz z sześcioma innymi skazanymi na śmierć został stracony, gdyż na procesie wbrew umowie zawartej ze słynnym oprawcą z MBP Józefem Goldbergiem-Różańskim – podczas procesu ujawnił, iż był agentem UB! I chociaż ów proces nazywała prasa „procesem wierzchowińskim” to jednak był to wyłącznie proces dowództwa Okręgu NSZ, które nie miało nic wspólnego z tym mordem, a jedynym rzeczywistym uczestnikiem tej akcji był wśród 23 oskarżonych tylko por. „Roman”.
Do dziś niejasne są dwa aspekty tego dramatu: rzeczywista liczba ofiar oraz dość przekonujące poszlaki, iż była to koronkowa prowokacja NKWD-UB .
W następnych latach obowiązywała wśród ubowców i prokuratorów Wojskowego Sądu Rejonowego w Lublinie żelazna zasada: uczestnik pacyfikacji Wierzchowin nie miał prawa ujść z życiem, jeżeli został aresztowany. Ta sama zasada obowiązywała w odniesieniu do uczestników pacyfikacji Puchaczowa, gdzie oddziały „Wiktora”, „Ordona” i „Żelaznego” zlikwidowały 21 mieszkańców m.in. w odwecie za zdradę miejsca pobytu trzech partyzantów „Wiktora”…
W wyniku pościgu polegli: z dowódców – „Szary”, „Sokół”, „Jacek”. Ocalał „Roman” i „Zemsta”. Radiostacja o dalekim zasięgu, tabory jak też archiwum zgrupowania – zostały w Hucie stracone.
Po dotarciu do Siedliszcza oddział został rozmelinowany i do końca lipca nie daje znać o sobie, choć poszczególni członkowie oddziału doraźnie łączą się celem dokonania rekwizycji u gospodarzy ukraińskich. Te nękające najścia przyśpieszają decyzje Ukraińców o ich wyjeździe. Np. „Doniec”, „Sikora”, „Hiszpan” i „Kostek” obrabowali Ukraińca Romana Pokrzywca z Janowicy. Za kilka dni Pokrzywiec spalił własne zabudowania i wyjechał na zachód!
W sierpniu „Zemsta” ponownie gromadzi swój oddział. Zostaje on podzielony na trzy grupy i tereny działania: północny (Cyców), środkowy (Siedliszcze, dowódca „Doniec”) oraz południowy (gm. Pawłów), którego dowódcą został „Boruta”. Dowodzenie całością zachował „Zemsta”.
Jesienią 1945 roku „Zemsta” ujawnia się w UB w Chełmie wraz z ośmioma swoimi żołnierzami. Rzecz była zaaranżowana z myślą o nowym etapie konspiracji. Nie ujawniło się siedmiu jego ludzi. Przy nich została najlepsza broń i amunicja zamelinowana w Dąbrowie.
Celem tego manewru ujawniania było m.in. wypuszczenie z więzienia Władysława Kistera oraz żony „Zemsty”.
O przyczynach ujawniania się jednych, a pozostania w podziemiu innych członków NSZ, tak zeznawał „Julek” – Tadeusz Zdziennicki – aresztowany w maju 1946 r. i skazany na karę śmierci:
Do Komisji Likwidacyjnej poszli tylko ci, którzy znani byli w okolicy jako członkowie NSZ, natomiast ja, „Omelko”, nie ujawnili się. Po ujawnieniu się „Zemsty”, na drugi dzień „Zemsta” zwołał wszystkich członków swego oddziału w Majdanie Zahorodyskim i powiedział, że broń zostanie zachowana, a cały oddział otrzymuje urlop aż do odwołania.
„Julek” nie ujawnił się, ponieważ nie był jeszcze „notowany”: do NSZ wstąpił przed miesiącem, składając przysięgę przed „Borutą”. Zaprzysiężenie odbyło się w następujących okolicznościach.
U niejakiego Łagody w Kuliku zebraliśmy się we trzech, ja, Szczepański Stanisław i Waryszak. Wszedł do mieszkania „Boruta”. Stanęliśmy w szeregu i powtarzaliśmy słowa przysięgi za „Borutą”. Staliśmy w postawie na baczność, ręce wyciągnięte wzdłuż spodni, bez żadnego podnoszenia palców do góry, tylko po powtórzeniu słów przysięgi dał nam „Boruta” do pocałowania krucyfiks, który każdy z nas pocałował.
Od sierpnia do grudnia 1945 roku ludzie „Zemsty” likwidują kilku konfidentów, enkawudystów oraz ubowców. Z tych ostatnich, m.in. Eugeniusza Skubisza z Chylina, gm. Olechowice.
Tymczasem w restauracji w Siedliszczu nieoczekiwanie zostają zastrzeleni „Zemsta” i „Kruk”. Było to dziełem UB i miejscowej MO. Strzelano przez okno. A zatem strzelali ci, którzy bali się rozpoznania przez innych obecnych tam konsumentów.
Tego dnia „Doniec” spotkał się z „Borutą”. Po dwóch tygodniach „Doniec” odchodzi od „Boruty”, przez całą zimę ukrywa się indywidualnie, aby w marcu 1946 roku dołączyć do grupy „Sikory”. Wspólnie z nim oraz „Kasprem”, „Trotylem”, „Waldym”, „Olesiem” i „Wierzbą” obrabowali kilku gospodarzy ukraińskich – ich konie zostały spieniężone z przeznaczeniem na łapówki dla ratowania aresztowanych – „Lisa” oraz „Szydły”. Po miesiącu „Doniec” obejmuje dowodzenie nad całym oddziałem. Wkrótce dochodzi do spotkania ze „Szczepanem”. Ten oznajmił, że pod adresem „Dońca” mają nadejść z Lublina broszury propagandowe NSZ. „Szczepan” poleca mu dołączyć do oddziału „Boruty” i stworzyć kasę oddziału. Łącznikiem między „Szczepanem” a „Borutą” i „Dońcem” został Ryszard Josz z Siedliszcza, uczeń gimnazjum chełmskiego.
Wkrótce jednak pomiędzy „Dońcem” a „Borutą” wystąpiły bliżej nieznane nieporozumienia. W ich rezultacie „Doniec” odłącza od „Boruty” i znów staje na czele byłej grupy „Sikory”. Nie działają długo. UB coraz skuteczniej rozpoznaje ich meliny i aresztuje kolejno jego partyzantów oraz partyzantów „Boruty”. Czując, że czeka go ten sam los, „Doniec” wraz z „Pestką” wyjeżdża do Radomia. Stamtąd pisze nieostrożny list, tropem którego UB dociera do jego autora.
M.p. 21.IX.1946 r.
Gienek i Wacek!³
Może list ten nie będzie miłym i nie sprawi wam przyjemności, jednak musicie wysłuchać go – albowiem macie dużo czarnych plam na swoim sumieniu. Wy, którzy w oczy nam sprzyjaliście i byliście dobrymi Polakami (w rzeczywistości było inaczej) chcieliście w bardzo delikatny sposób nas usunąć, tak jak to zrobiliście ze ś.p. Walewskim i Kruciem. Byliście do tego stopnia wyrafinowani, że ostatnio nawet sami osobiście śledziliście nas, chcąc się nas pozbyć w ten zdradziecki sposób, jak nie przystało na Polaka. Przeliczyliście się moi drodzy, albowiem nie tak łatwo pozbyć się „Dońca” i „Pestki”. Pamiętajcie, że kiedyś za to odpowiecie (prawdopodobnie już niedługo). Chcieliście to tak zrobić, żeby na was nie padło jakiekolwiek podejrzenie (…). Przy okazji pozdrówcie Stasia Trubalskiego. On też tak jak wy cierpi coś do mnie, do tego stopnia się posunął, że chciał mnie złapać na ulicy, on wie gdzie.
Jak tam Koralewski, dużo dostał za ujęcie tego durnia „Sikory”? . Za 1000 zł tak splamić swój honor na całe życie! Wiem też, kto wydał „Sikorę”, myślę, że wy też wiecie, pozdrówcie go ode mnie.
Jeszcze jedno ostrzeżenie: jeżeli komuś z mojej rodziny coś się najmniejszego stanie, tak kiedyś w przyszłości wasze odpowiedzą za to. Podam wam swój adres: jestem w okolicach Radomia i Kielc. Może przyjedziecie po mnie? Proszę bardzo! Ale uważam, że niezbyt przyjemne przyjęcie wam zrobię. Lepiej nie ryzykować na razie.
„Doniec”
A jednak pojechali. Wiedzieli, że „Doniec” ma kartę rejestracyjną na nazwisko Marian Leszczyński…
Na wiadomość o zatrzymaniu „Dońca”, „Pestka” pierzchnął dalej, osiadając aż w Szczecinie. Ale i tam go dopadli. Tropem była jego fałszywa karta rejestracyjna wystawiona na nazwisko Jasiński.
Źródłem fałszywych dokumentów był pewien referent wojskowy w Chełmie. Aresztowany „Sikora” tak zeznawał w tej sprawie:
Karty rejestracyjne zostały wyrobione Gajewskiemu ps. „Kasper”, mnie, Lipczakowi ps. „Doniec”, „Trotylowi” na nazwisko Pastuszak Tadeusz, Domańskiemu Józefowi ps. „Paweł” , który teraz przyjechał z zachodu, „Waldemu” na nazwisko Karwowski imienia nie pamiętam i Kowalskiemu Józefowi ps. „Wierzba”. Na te 10 000 zł wszyscy wspólnie złożyliśmy pieniądze.
Teraz już wiadomo, że od chwili aresztowania i zeznań „Sikory”, UB znał fałszywe nazwiska „Dońca” i „Pestki”. Nie wiedział tylko, w jakim rejonie Polski przebywają, a centralne rejestry ludności jeszcze wtedy nie istniały. Trop na Radom i Kielce, podany nieostrożnie przez samego „Dońca”, wydatnie przyspieszył poszukiwania.
Z listu „Dońca” wynika, że posterunek MO w Siedliszczu prowadził grę na dwa fronty – pozornie współpracował z partyzantami, a jednocześnie czynił wszystko celem unieszkodliwienia dowódców. Mieli powody ku temu. Z rąk członków NSZ zginęło paru miejscowych ubeków oraz milicjantów. Sam „Sikora” przyznał, że jego oddział wracając nocą z akcji zabił w przypadkowej strzelaninie koło Stasina Dolnego milicjantów Rymskiego i Szponera.
„Sikora” ujawnia również dość prozaiczne powody swego odejścia od „Sokoła” i przejścia do grupy „Dońca”:
W Lisznie mocnym bandytą był „Górny” i został zabity przez „Żbika” na odpuście w Kaniem, po kilku dniach grupa nasza – „Sokoła”, odjechała na gminę Wiszniowice, zrobiliśmy robotę na Kuliku u Ukraińca Dameluka, zrabowaliśmy mu świnię, następnie na wsi Adamów zrobiliśmy robotę u Ukraińca Saluka, zabraliśmy mu konia, krowę i zboże. W tym czasie ja z „Sokołem” pobiłem się za to, że mu zrobiłem uwagę na robocie, że źle rozstawił obstawę, on uderzył mnie w policzek i ja jego również, jednak nas koledzy rozdzielili i nie dali się bić. Wtedy ja odszedłem od „Sokoła” do grupy środkowej „Dońca”. „Sokół” w krótkim czasie po moim odejściu przeszedł do majora „Przeboja” na teren Cycowa, obecnie „Przebój” zmienił pseudonim na „Komar” . Przed jego odejściem „Pestka” zdążył rozbroić całą grupę „Sokoła” (Wiktor Murzyło), ponieważ broń ta należała do „Zemsty”. „Sokół” zabrał ze sobą 9 ludzi, lecz wkrótce zwiększył swój oddział do 20 ludzi.
Trzeba więc przyznać, że między dowódcami grup atmosfera była daleka od sielankowej, co nie sprzyjało konsolidacji i bezpieczeństwu działań. Po tych zmianach, liczącym się oddziałem NSZ pozostał już tylko oddział „Boruty”. Był to czas dobrej jego współpracy z grupą „Jastrzębia”, przypieczętowany kilkoma wspólnymi akcjami. Ale i w tym okresie nie obyło się bez incydentów. Zazdrosny o wyłączność panowania nad tymi terenami „Komar” postawił „Borucie” warunek opuszczenia niektórych rejonów, m.in. gminy Cyców. „Boruta” skarżył się na to żądanie do „Żelaznego”. Stwierdził, że mając poparcie i zrozumienie ze strony obwodowej bojówki WiN, mógłby zlekceważyć żądanie „Komara”, ale uczyni to dla świętego spokoju.
„Boruta” poległ w zasadzce UB na szosie w okolicy Chojeńca. Stało się to 17 sierpnia 1946 roku. Wraz z nim od kul ubowców zginął „Wujo” – Władysław Waryszak. Jechali we czterech: ranni „Omelko” oraz „Bartek” (Walica) zostali wzięci żywcem. Wkrótce odbyła się rozprawa sądowa. Otrzymali oni „regulaminową” karę śmierci. „Omelko” z czasem został ułaskawiony na dożywocie, natomiast „Bartek” zmarł w więzieniu na gruźlicę płuc.
Cała czwórka padła ofiarą zdrady i donosu. Dróżnik z tamtych okolic wiedząc, że partyzanci będą tamtędy jechać, doniósł o tym gdzie trzeba. UB i MO błyskawicznie zorganizowały zasadzkę. I doczekali się. Dróżnik po akcji natychmiast uciekł na ziemie zachodnie wiedząc, że jego los na tym terenie byłby przesądzony.