- nowość
- promocja
10 żyć Opheli Grey - ebook
10 żyć Opheli Grey - ebook
Po latach samotności nauczyłam się kilku ważnych rzeczy i przyswoiłam sobie pewne zasady, których trzymam się do dzisiaj. Zero śladów i zero litości.
Ophelia pracuje w tajnej agencji przestępczej. Wciągnięta w świat zbrodni i niebezpieczeństw, pozostaje nieuchwytna. Dziewczyna ma nadzieję, że nowe zadanie będzie łatwe, jednak tym razem los ma inne plany. Na jej drodze pojawia się wiele przeszkód, a jedną z nich jest Miles - przystojny, arogancki brunet. Są zupełnie różni, ale łączy ich jedno - nienawiść, która może przerodzić się w uczucie.
Jak Ophelia rozprawi się z nieznajomym i którą z wielu tożsamości wykorzysta, żeby doprowadzić akcję do końca?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8391-599-9 |
Rozmiar pliku: | 662 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moje ręce toną w czerwieni…
Kolejny raz muszę zdecydować, czy założyć delikatną, bordową bluzkę, czy wyzywającą, krwistoczerwoną sukienkę.
Każda akcja zaczyna się tak samo – wybieram ubranie dopasowane do przydzielonego mi zadania, układam włosy i robię mocny makijaż. Dbam o to, by podkreślał wszystkie moje zalety. Alter ego, jakim się posługuję, w niczym nie przypomina osoby, którą jestem w zaciszu własnego mieszkania. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wyszłam z domu, będąc w stu procentach sobą. To jednocześnie przykre i wyzwalające.
Z każdym kolejnym poleceniem coraz łatwiej przychodzi mi zaakceptowanie sytuacji, w której się znalazłam. Moja praca nie należy do normalnych. Codziennie mierzę się z sytuacjami, które mogą doprowadzić mnie do zguby. Pomimo tego nigdy nie zrezygnowałabym z dawki adrenaliny, jakiej dostarcza mi łamanie prawa i ryzykowanie utratą własnego życia. Skrajne emocje zawsze były cząstką, która czekała na okazję, żeby się wydostać.
Już jako małe dziecko nie interesowałam się zwykłymi zabawkami. Gdy przedszkolaki wokół taplały się w błocie i wpychały sobie do ust babki z piasku, ja siedziałam pod drzewem. Z zaciekawieniem wygrzebywałam z ziemi dżdżownice, po to, by później porozrywać je na kawałki. Nic nie cieszyło mnie wtedy tak bardzo, jak trzymanie w dłoniach małej istoty, która wiła się i walczyła o życie.
Mama zaczęła się o mnie martwić.
W pierwszej klasie podstawówki wszystkie dzieci marzyły o nowym rowerku czy słodyczach, a ja poprosiłam ją o nóż, który dałby radę przeciąć skórę. Nikt nie spodziewał się, do czego doprowadzi z pozoru niewinna, dziecinna fantazja.
Pewnego razu wybraliśmy się z naszą wychowawczynią na spacer do lasu i znaleźliśmy małego pisklaka, który wypadł z gniazda. Większość dzieci była bardzo smutna i nie chciała odejść od biednego ptaszka, który stracił swój dom i całą rodzinę. Atmosfera się skotłowała, a dookoła zrobiło się głośno od głosów rozwrzeszczanych pierwszoklasistów. Każdy pragnął odnaleźć legowisko ptasiej rodziny, unosząc głowę i szukając jakichś znaków w gałęziach drzew.
Kiedy odszukaliśmy miejsce, w którym ptaszek mógł się wykluć, razem z nauczycielką podjęliśmy decyzję o odłożeniu malucha na miejsce. Kobieta uniosła zwierzę delikatnie, uważając, by nie pokiereszować go jeszcze bardziej.
Spojrzałam na nią z zainteresowaniem i zapytałam całkiem poważnie:
– Z jakiej wysokości musiałabym zrzucić tego ptaszka, żeby już nie poleciał?
Zaskoczenie na jej twarzy było ogromne, ale nie skomentowała moich słów. Po wykonaniu zadania zawołała wszystkie dzieci, a następnie chwyciła mnie za rękę. Pierwszym miejscem, do którego zostałam skierowana po powrocie do szkoły, był gabinet psychologa.
Gdy mama przyjechała, żeby mnie odebrać, poprosiła, żebym wyszła za drzwi i poczekała na korytarzu. Zawsze, kiedy wspominam tę sytuację, słyszę w głowie jej rozzłoszczony głos: „To jakiś absurd, ona nie jest wariatką! To tylko ciekawskie dziecko…”.
Od tamtej pory nigdy więcej nie wypowiedziałam swoich myśli na głos. Nie chciałam, żeby ktoś stwierdził, że naprawdę jestem wariatką, chociaż wtedy nie do końca rozumiałam, co to słowo oznacza. Wystarczył mi ton, jakim zostało wypowiedziane, żeby wiedzieć, że nie jest to żaden komplement. Pomimo tej sytuacji rozszerzyłam swoją pasję, porzucając dżdżownice na rzecz małych pułapek na myszy i krety. Uczyłam się, jak je konstruować, rozwijałam swoje umiejętności. Nie byłam okrutna. Starałam się zabijać zwierzęta jak najszybciej, żeby nie cierpiały zbyt wiele. Jednocześnie mogłam obserwować, jak życie opuszcza ich małe, bezbronne ciałka.
Moja matka często powtarzała, że niezależnie od tego, co powiedzą ludzie – muszę być sobą. Trzymałam tę sentencję z tyłu głowy, wracając do niej w skrajnych sytuacjach. Moje czyny nigdy jej nie zaprzeczyły, byłam sobą. Zawsze.
Pewnego dnia mama znalazła w moim pokoju pudełko pełne martwych szczurów. Wtedy rozpętała się wojna. Pożałowała tego, co wcześniej mi powiedziała. Nie chciała już, żebym się tak zachowywała. Chciała, żebym się zmieniła. Nie rozumiałam tego. Za często zmieniała zdanie. Od tamtej pory ponownie zaczęłam chodzić do psychologa, ale udawałam, że nie wiem, o czym mówi, żeby jak najszybciej opuścić jego gabinet.
Ufałam, że matka będzie mnie kochać bezwarunkowo i wspierać mimo wszystko, lecz miarka się przebrała, kiedy w wieku dwunastu lat wręczyłam jej list do Świętego Mikołaja. Liczyłam na to, że święty spełni moje wszystkie marzenia oraz przyniesie mi, cokolwiek zapragnę. Dlatego w liście znalazła się prośba:
„Kochany Święty Mikołaju, w tym roku nie chcę zabawek ani nowych ubrań. Proszę za to o człowieka, którego będę mogła zabić. Mam nadzieję, że to nie problem. Dziękuję”.
Przerażone spojrzenie mojej rodzicielki już na zawsze pozostanie mi w pamięci, bo tego dnia ostatni raz spoglądałam jej głęboko w oczy. Pamiętam, jak stałam w drzwiach, patrząc, jak wybiera numer na komórce i dzwoni w nieznane mi miejsce. Godzinę później wiedziałam, co się dzieje. W moim domu stanął psycholog z mężczyzną w ciemnym garniturze u boku.
W momencie, w którym mnie zabierali, mama stała na środku podjazdu i nawet nie podniosła wzroku, kiedy błagałam, żeby mnie nie oddawała. Ona jednak podjęła nieodwracalną decyzję i nic nie mogło jej zmienić.
Po latach samotności nauczyłam się kilku ważnych rzeczy i przyswoiłam sobie pewne zasady, których trzymam się do dzisiaj.
Zero śladów i zero litości.
Nawet kiedy ofiary wiły się w moich ramionach, nie czułam niczego oprócz obojętności. Ani razu nie odwróciłam wzroku od ran, z których rozkosznie płynęła krew. Jeśli wiedziałam, że mam zlecenie, by kogoś zabić – pozbywałam się wszelkich hamulców. Zawsze znajdowałam rozwiązanie i nie bałam się konsekwencji.
Pomimo tego gdzieś z tyłu głowy już na zawsze pozostało mi wspomnienie rozczarowania i przerażenia w tęczówkach mojej kochanej mamusi.
Dlatego już nigdy więcej nie spojrzałam nikomu w oczy.1
Ophelia
Weszłam do budynku, który przez pracowników był nazywany biurem, i uderzyła we mnie fala gorącego powietrza. W środku roztaczał się swąd zepsutego mięsa. Ludzie biegali dookoła, zasłaniając usta kawałkami ubrań i otwierając przy tym wszystkie okna. Rozejrzałam się wokół, szukając znajomej twarzy. W końcu zauważyłam ją po drugiej stronie korytarza.
Gloria nie kryła swojego rozbawienia i jak zwykle wyśmiewała innych. Sama jednak nie ruszyła nawet palcem, żeby coś zrobić. Opierała się tylko o parapet, trzymając w dłoni prawie wypalonego papierosa. Udałam się w jej kierunku, chowając twarz w materiale bluzy. Kiedy tylko dotarłam do okna, wychyliłam się na zewnątrz i odetchnęłam świeżym powietrzem.
– Jeśli to znowu zasługa tych młodych świrów z laboratorium, to przejdę się tam i osobiście wyleję na nich zawartość każdego niepodpisanego słoiczka – powiedziałam, odwracając się w kierunku Glorii.
– Zgadłaś. To byli oni, ale jeśli cię to pocieszy, w końcu znaleźli idealną recepturę na minibombę dymną. – Uśmiechnęła się szeroko. – Dzięki temu będziemy mogły zrobić wokół siebie trochę zamieszania!
– Znaleźli przepis na bombę, a ty jakby nigdy nic stoisz i palisz papierosa? Przecież te opary mogły być łatwopalne! – wykrzyknęłam, unosząc brwi.
– Mogły, ale nie były – powiedziała i dmuchnęła mi dymem prosto w twarz.
Nienawidziłam papierosów, ale postanowiłam tego nie komentować.
Nasze firmowe laboratorium nie cieszyło się zbyt dużym zainteresowaniem, odkąd najlepszy profesor – Daniels – stwierdził, że potrzebuje spokoju i wytchnienia. Z tego powodu udał się na długie wakacje. Zapomniał jednak, że nowi laboranci nie będą w stanie niczego stworzyć, ponieważ większość toksycznych substancji, które przechowywał, poukładał wedle własnego uznania. Wszędzie stały rzędy nieoznaczonych szalek, probówek i słoiczków. Niestety, kiedy opuścił kraj, słuch po nim zaginął i nikt nie był w stanie się z nim skontaktować.
Gdy w końcu pojawiła się grupka odważnych ludzi, zaczęli eksperymentować ze wszystkim po kolei, żeby dowiedzieć się, jak bardzo śmiercionośne produkty można znaleźć w kolekcji profesora. Korzystając jedynie z kilku białych, niepodpisanych proszków i podejrzanych cieczy, mieli nieograniczone możliwości. Ich eksperymenty były lepsze lub gorsze, a większość z nich odczuwaliśmy na własnej skórze tak jak ten okropny smród. Pomimo tego szanowałam ich pracę, bo czasami zwykła broń nie wystarczała, by pozbyć się niechcianej osoby. Z zainteresowaniem przyglądałam się efektom i chętnie uczyłam się, jak z nich korzystać.
* * *
Kiedyś udałam się na teoretycznie niegroźną akcję z Glorią, a ledwo uszłyśmy z życiem. Nasze zadanie polegało na włamaniu się do sejfu w banku. Tej nocy odbywało się Święto Pieniądza i pracownicy byli bardziej zajęci rozmowami o uroczystości niż pilnowaniem własności instytucji. Robiłyśmy takie rzeczy dziesiątki razy, więc niemal się nie obawiałyśmy. To był wielki błąd.
Wszystko szło zgodnie z planem, lecz kiedy dotarłyśmy na miejsce, okazało się, że znajdują się tam inni ludzie. Nieznajomi, których intencje nie były znane. Nasze zaskoczenie ciągle rosło, gdy powstała między nami wielka jatka. Nikt nie chciał odpuścić dobrego kąska, jakim były tysiące funtów za ścianą.
Nagle jeden z mężczyzn wyciągnął broń. Prawdopodobnie chciał postraszyć biedne kobietki, ale nie przewidział, że my również miałyśmy ze sobą niezłe wyposażenie. Byłyśmy tylko we dwie, a stali przed nami potężnie zbudowani faceci. Każdy z nich miał broń wycelowaną prosto w nasze głowy.
– Odejdźcie, póki możecie. To nasz teren – powiedział jeden z nich, machając pistoletem w kierunku drzwi.
– Wasz teren? Chciałbyś! – odpowiedziała Gloria, wyciągając broń zza paska spodni.
Natychmiast zrobiłam to samo, dodatkowo macając kieszenie w poszukiwaniu innych rzeczy. Wtedy pomyślałam, że przydałaby nam się jakaś bomba dla odwrócenia uwagi. Niestety, nie pojawiła się magicznie w moich rękach.
– Dziewczynka pokazała pazurki. Niesamowite! – wykrzyknął.
– Jeszcze jedno słowo, a skończysz z kulką w głowie! Zabierajcie się stąd!
Żaden z nich nie wziął na poważnie tego, co mówiła moja przyjaciółka. Spojrzeli na siebie z rozbawieniem, aż w końcu jeden pociągnął za spust. To działanie było bezsensowne, ponieważ niepotrzebnie zwróciło na nas uwagę służb. Pomimo tego zareagowałyśmy szybko i natychmiast oddałyśmy kilka strzałów, by uratować swoje życie.
Kule przeszyły trzech mężczyzn, a czwarty stanął jak wryty. Gdy nadeszła jego kolej, uniósł ręce i wycofał się do wyjścia. W wyrazie łaski darowałyśmy mu życie. Zostałyśmy same z ociekającymi krwią zwłokami. Postanowiłyśmy nie marnować okazji na zarobek, więc sprawnie otworzyłyśmy sejf i zabrałyśmy to, po co przyszłyśmy. Udało nam się uciec, zanim przyjechała policja.
Był to przełomowy dzień dla naszej agencji. Dowiedzieliśmy się, że nie jesteśmy w mieście sami i mamy jakąś konkurencję. Już następnego dnia szef dotarł do informacji, kto jest odpowiedzialny za całe to zamieszanie, i umówiliśmy się na spotkanie z drugim „gangiem”. Okazało się, że zarówno my, jak i oni spodziewaliśmy się, że w przeciwnej grupie znajduje się mniej osób. Zdziwienie było ogromne, kiedy stanęliśmy twarzą w twarz z gronem ludzi niewiele mniejszym od naszego.
Przeprowadziliśmy długą rozmowę i ostatecznie doszliśmy do porozumienia. Podzieliliśmy miasto wzdłuż przepływającej rzeki na dwie strefy wpływu – wschodnią i zachodnią. Każda z nich posiadała kilka strategicznych miejsc, więc wszyscy zgodzili się z tym podziałem. Ostatecznie podaliśmy sobie ręce i od tamtej pory nie wchodziliśmy sobie w drogę. Tym samym nasza agencja zajęła się swoją, wschodnią częścią miasta.
* * *
– Jakie jest moje dzisiejsze zadanie? – zapytałam Glorii.
– Musimy zrobić z ciebie skromną dziewczynę i nadać ci nowe imię. Zgodnie z poleceniem szefa od dzisiaj będziesz się nazywać Anna Swan.
– Jezu, to brzmi jak imię jakiejś starszej pani, która pracuje w biurze i odlicza dni do emerytury.
– Oj, niewiele się pomyliłaś.
Dostałam żałośnie proste zadanie, które ku mojemu niezadowoleniu wyglądało na niezwykle czasochłonne. Tym razem do moich obowiązków należało zdobycie informacji o miejskich inwestorach oraz danych dostępu do ich kont bankowych. Były one przechowywane przez głowę Rady Miasta – Rogera Smitha.
Właśnie z tego powodu musiałam przyjąć nową rolę i zamienić się w Annę, która była jedną z członkiń Rady. Zwykle dostawałam bardziej ambitne zadania, które dostarczały mi codziennej dawki adrenaliny, ale czasami zdarzały się zlecenia podobne do tego. Głównym powodem, dla którego byłam wybierana do ich wykonania, był mój wiek. Jako jeden z nielicznych pracowników nie przekroczyłam dwudziestego piątego roku życia, dlatego łatwiej było mi okręcić sobie młode ofiary wokół palca.
Pożegnałam się z Glorią, wiedząc, że niedługo znów do niej zajrzę, i udałam się do swojego pokoju. Drzwi podpisane moim nazwiskiem stały otworem. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ sprzątaczka miała tendencję do zaglądania wszędzie bez konsekwencji. Pod ścianą, po lewej stronie, stała duża szafa, w której przechowywałam część przebrań oraz peruk. Jedynymi rzeczami, które umieściłam na biurku, były pudełko długopisów i ryza papieru. Wyglądało to pusto oraz bardzo skromnie. Wszystkie poufne dane czy nowe informacje przechowywałam w telefonie lub laptopie, które przez większość czasu nosiłam przy sobie. W innych wypadkach dobrze je zabezpieczałam.
Rozsiadłam się wygodnie na fotelu, po czym otworzyłam laptopa. Od razu kliknęłam zaszyfrowany plik, wysłany przez szefa, i zapoznałam się ze wszystkimi informacjami.
Rada co roku, w ostatnim tygodniu wiosny, organizowała wielki bankiet, na którym świętowała zakończenie wszystkich inwestycji, bawiąc się do białego rana. Dzisiaj miałam się na nim pojawić jako przedstawicielka jednej z dzielnic. Chciałam wykorzystać luźny charakter balu do zapoznania się z pracownikami i zdobycia ich zaufania. Żałowałam, że nie dowiedziałam się o nim wcześniej. Mogłabym się lepiej przygotować i zastanowić, z kim warto porozmawiać. Zjechałam niżej, do reszty notatek. Jedną z najważniejszych części pliku były akta Rogera.
Mężczyzna miał dwadzieścia osiem lat i niedawno po swoim ojcu przejął funkcję głowy Rady Miasta. Był wręcz nieskazitelnym człowiekiem. Miał żonę, z którą spodziewał się dziecka, oraz potężny majątek, którym chwalił się wszystkim dookoła. Pomimo tego nie popełnił żadnych wykroczeń. Nigdy nie dostał mandatu, a powszechnie był znany ze swojej życzliwości. Jego miłe zachowanie i wpływy były jednymi z wielu powodów, dla których członkowie Rady zgodzili się, żeby został głównym kandydatem bez przeprowadzenia wyborów. Po prostu samoistnie przejął to stanowisko. Było to niespotykane. Nie miałam pewności, czy w ogóle można tak robić, ale widocznie z grubym portfelem dało się wcisnąć wszędzie.
Przyglądałam się jego zdjęciom, zastanawiając się, jak postąpić. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z mężczyzną, który niedawno wziął ślub i był uznawany za chodzący ideał. Tym razem musiałam posłużyć się czymś więcej niż tylko swoimi wdziękami oraz pięknym uśmiechem.
Zamknęłam akta Rogera, po czym otworzyłam informacje o Annie. Dziewczyna miała dwadzieścia dwa lata, niedawno przyjęła propozycję, by zostać członkinią Rady. Żaden inny mieszkaniec jej dzielnicy nie chciał pełnić tej funkcji. Biedna, podjęła decyzję, która zniszczyła jej życie. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, było zdjęcie, które zajmowało całą pierwszą stronę. Musiałam przyznać, że dziewczyna była piękna. Miała podobne rysy twarzy do mnie, ale wyglądała na bardzo zmęczoną. Nasze style znacząco się różniły. Miała na sobie gruby, wełniany sweter i spódnicę, która zakrywała jej kolana. Osobiście nigdy bym czegoś takiego nie założyła, szczególnie że była wiosna i wszystkie moje swetry już dawno poszły w zapomnienie. Stwierdziłam, że uda mi się coś osiągnąć tylko, jeżeli pozostanę chociaż w części sobą. Postanowiłam nie zakładać peruki, a mój ubiór wybrać tylko trochę skromniejszy niż zwykle. Przeleciałam wzrokiem po informacjach o dziewczynie, po czym zamknęłam laptopa.
Odchyliłam się na fotelu, myśląc, co się z nią stało. Skoro była prawdziwym człowiekiem i prawdziwym członkiem Rady Miasta, musiała rozpłynąć się w powietrzu. Ciekawiło mnie, czy została porwana i zamknięta w jednym z naszych ukrytych mieszkań, czy może od razu zamordowana oraz pozbawiona twarzy, a jej zwłoki właśnie pływały w którejś rzece za granicami miasta. Patrząc na wymiar całej akcji, nie miało to większego znaczenia, ponieważ nasze zadania wymagały poświęceń, a śmierć jednej nieznajomej nie miała dla nas najmniejszego znaczenia. Jedyne, co mnie zasmuciło, to że nie mogłam pozbyć się jej osobiście. Na pewno byłoby to lepsze zadanie niż uganianie się za żonatym facetem i szukanie informacji, które tak naprawdę mogą być wszędzie.
Westchnęłam przeciągle, spoglądając na zegar. Było już po osiemnastej, a bankiet, na który miałam się wybrać, zaczynał się o dwudziestej. Zebrałam swoje rzeczy i udałam się do gabinetu Glorii.
* * *
Gloria była moją najlepszą przyjaciółką i pomagała mi, odkąd stawiałam pierwsze kroki w firmie. Zawsze razem zbierałyśmy się na akcje, pomagałyśmy sobie z makijażem oraz doborem ubioru. Chociaż była ode mnie niemal osiem lat starsza, różnica wieku nie grała roli, bo dogadywałyśmy się ze sobą jak siostry. Szef zauważył naszą więź i przez dwa lata pracy większość zleceń wypełniałyśmy razem. Zawsze tam, dokąd szła Gloria, ja zaraz pojawiałam się obok.
Z początkiem minionej zimy nastąpiła jednak pewna zmiana. Na jednej akcji moja przyjaciółka została poważnie ranna i kiedy odzyskała zdrowie, zrezygnowała ze swojej posady na rzecz pracy w biurze. Dzięki temu nie musiałam sama wypełniać raportów oraz przejmować się papierkową robotą. Spadła na mnie jednak odpowiedzialność wypełniania zadań w samotności. Nigdy nie zdecydowałam się na współpracę z kimś innym, ponieważ nie obdarzyłam więcej osób zaufaniem. Wyjątkiem były duże akcje, których nie dało się wykonać w samotności. Wolałam robić wszystko sama. Odkąd Gloria przestała opuszczać biuro, zapoznawała się z moimi zadaniami szybciej niż ja. Dzięki temu już wcześniej przygotowywała dla mnie ubrania oraz sprzęt. Byłam jej za to niezmiernie wdzięczna.
* * *
Kiedy dzisiaj weszłam do jej gabinetu, stała pochylona nad pudełkiem pełnym sukienek i grzebała w nim w poszukiwaniu tej jedynej.
– Zapoznałaś się dokładnie ze wszystkimi danymi? – zapytała, podnosząc głowę.
– Zrobiłam więcej niż zwykle. Ten cały Roger wygląda na twardy orzech do zgryzienia. – Podeszłam do niej, zdegustowana wykrzywiając twarz na widok kiecki, którą wyciągnęła. – Chyba sobie żartujesz. Przecież ta sukienka jest paskudna. A do tego zielona!
– Wiem, że zawsze ubierasz się na czerwono, ale w tej sytuacji nie udajesz kogoś, kto nie istnieje. Anna żyła pośród nas, a ci ludzie z pewnością ją widzieli. Możliwe, że jej nie pamiętają, bo trzymała się z tyłu, ale ktoś na pewno zauważy jakąś różnice. Ta gra jest warta świeczki.
Spojrzałam na nią znudzona i przewróciłam oczami. Pomimo tego, że miała rację, nie chciałam tego przyznać. Nigdy wcześniej nie musiałam wcielać się w osobę, która już istniała. Zawsze tworzyłam nową siebie od podstaw, wybierając każdą część wyglądu, od koloru oczu po długość włosów. Z tego powodu nie byłam zadowolona, że muszę udawać kogoś, na kogo w ogóle nie miałam wpływu. Zabrałam sukienkę z jej wyciągniętej ręki i westchnęłam.
– Włożę tę okropną kieckę i zrobię delikatniejszy makijaż niż zwykle, ale nie myśl, że dam sobie założyć jakąś obleśną, czarną perukę. Włosy tej całej Anny wyglądają jak hełm. Możemy udawać, że poszła do fryzjera i przeszła pozytywną przemianę?
– Poszła do fryzjera i jej fryzura z… jak to nazwałaś? Hełmu? Przemieniła się w piękne, lśniące włosy do talii? – Spojrzała na mnie jak na głupka i podniosła brew. – Nawet dla mnie to brzmi niedorzecznie.
– W takim razie przedłużyła włosy i przefarbowała się na ciemny brąz. Wiesz, to taki nastoletni bunt lekko przesunięty w czasie.
– Okej, jestem w stanie to zaakceptować, ale jeśli szef zapyta, ja nie przyłożyłam do tego swojej ręki – powiedziała i uniosła ręce w geście poddania się.
– Uwielbiam cię, Gloria! A teraz zróbmy coś, żeby dać tej sukience nowe życie.
* * *
Stanęłam przed lustrem prawie gotowa do wyjścia i przyjrzałam się sobie dokładnie. Moje włosy delikatnie opadały falami na plecy, a lekki makijaż dodawał mi kobiecości. Stwierdziłam, że wyglądam lepiej, niż myślałam, bo sukienka na moim ciele prezentuje się o wiele korzystniej, niż wrzucona byle jak do pudełka. Góra była luźna i w żadnym stopniu nie podkreślała moich kształtów, natomiast dół był opięty i kończył się ledwo za kolanem. Nie sprzyjało to położeniu, w którym zwykle trzymałam broń, ponieważ często wkładałam ją pod sukienkę, za pasek na udzie. Nie było to jednak wielką przeszkodą, ponieważ po prostu wsadziłam pistolet do torebki. Wydawało mi się, że to mało odpowiedzialne i niewygodne miejsce, dlatego postanowiłam to przetestować. Kilka razy szybko zerwałam sobie torebkę z ramienia i jednym ruchem rozsunęłam ją, jednocześnie wyciągając broń.
– Jesteś pewna, że potrzebujesz tego pistoletu? Przecież to tylko niegroźny bankiet – powiedziała Gloria, patrząc na moje poczynania i śmiejąc się.
– Nigdy nie wiesz, co się wydarzy, a w biurowcu Smitha aż roi się od ochroniarzy. Nie planuję robić nikomu krzywdy, ale w ostateczności muszę mieć jakieś opcje. – Wzruszyłam ramionami, spoglądając w swoje odbicie.
Wygładziłam sukienkę, wzięłam głęboki wdech i już wiedziałam, że jestem gotowa do akcji.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI