- W empik go
11 września 2001 roku - ebook
11 września 2001 roku - ebook
11 września 2001 roku to data, która każdemu zapadła w pamięć. Zniszczenie wież World Trade Center przez arabskich terrorystów na zawsze pogrzebało nadzieję, że w XXI wiek ludzkość może wejść bez bagażu doświadczeń ubiegłego stulecia.
Grzegorz Koczjark prowadzi czytelnika po wydarzeniach, które zapoczątkowały zburzenie dwóch wież. Poznajemy działania CIA, starania arabskich terrorystów, aby dostać do samolotów oraz… operację Al-Kaidy w Warszawie.
Wszystko to jest fikcją literacką. Lecz czy na pewno?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66115-52-1 |
Rozmiar pliku: | 759 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
18 lipca 1980 roku w Neuilly pod Paryżem grupa terrorystów zaatakowała willę, w której przebywał były premier Iranu Szapur Bachtijar. Był przeciwnikiem reżimu ajatollahów. Francuska policja ochraniała willę, dlatego wywiązała się strzelanina między napastnikami a pilnującymi obiektu funkcjonariuszami. W efekcie zginął jeden policjant i przechodzień, trzy osoby odniosły rany, a jeden policjant został postrzelony tak niefortunnie, że pozostał sparaliżowany do końca życia. Napastnicy uciekli, ale jednego z nich udało się złapać. Był to Libańczyk Anis Naccache, osobnik o wyjątkowo bujnej przeszłości, który od 1970 roku zaangażowany w ruch zbrojny. Wraz ze Iljiczem Ramirezem Sanchezem „Carlosem” przygotowywał zamach na uczestników obrad OPEC w 1975 roku w Wiedniu. Po schwytaniu został skazany na karę dożywotniego więzienia. Te wydarzenie zapoczątkowało polowanie na osoby uciekające z Islamskiej Republiki Iranu. Premier Bachtijar został także zadźgany 6 sierpnia 1991 roku w Suresnes.ANDRZEJ
Pracę załatwił mu przyjaciel ze szkoły średniej, z czego był bardzo z tego zadowolony, bo była to praca jego marzeń. Uwielbiał komputery i wszystko co z nimi związane. Już od najmłodszych lat wolał sprzęt elektroniczny bardziej niż plac zabaw. To on miałem pierwszy komputer na osiedlu i on pierwszy zapraszał przyjaciół na gry. Gry działały wolno i trzeba było wgrywać je z kaset magnetofonowych, ale dzięki temu mieli dużo frajdy. Pokój miał duży, ale jak poschodzili się wszyscy przyjaciele, to nie było gdzie usiąść, każdy też pilnował swojej kolejki do dżojstika. Znajoma mówiła wtedy, iż ona stała krócej za mięsem i papierem toaletowym. Pierwszy komputer zepsuł, gdyż chciał zobaczyć, co jest w środku. Prawie mu się to udało, ale niestety zawiódł przyjaciół; na szczęście zaraz zrzucili się wszyscy na naprawę i grali dalej. Naprawa sporo ich kosztowała, więc postanowił, iż będzie się zajmował komputerami. A że miał duszę romantyka, wyciągnął notesik i wpisał sentencję, która wpadła mu do głowy.
Wiatr ma specyficzną siłę, lubi rozwiewać wszystko, co spotka na swojej drodze. Miejmy nadzieję, że nie spotka naszych marzeń.
Zaczął za pomocą książek, fachowców i własnej determinacji, poznał dzięki temu zasady działania komputerów. Później zaczął pisać własne proste programy, następnie gry, aż po trudniejsze programy użytkowe. Nie chciał nigdzie daleko wyjeżdżać za pracą; bał się wszelkich zmian. Postanowił więc, że tu na miejscu znajdzie jakąś pracę. Tak z pomocą przyszedł mu kolega z lat szkolnych; właściwie to jego ojciec szukał specjalisty informatyka, no i znalazł. Nie zarabiał tam kokosów, ale wystarczyło mu to na wygodne życie i zaoczne studia w tym kierunku. Miał samochód, wieżę, telefon stacjonarny, a później i komórkowy wielki jak cegła. Miał też, co zjeść i nie musiał patrzeć na ceny w sklepach odzieżowych. Tak się zaczęło jego beztroskie życie zawodowe, aż do pewnego dnia. Nabazgrał w notesie myśl.
Pytasz, która godzina? Za wcześnie, by coś skończyć, i za późno, by coś zacząć.
Siedział wtedy w pracy, patrzył przez okno na ludzi stojących na przystanku, widział ich jednak od tyłu, dlatego próbowałem zgadywać, jak wyglądają ich twarze, kto jest kim i gdzie pracuje. Lubił odgadywać imiona i zdarzenia, jedynie tak dla zabawy, bo nigdy z nimi nie rozmawiał i nie wypytywał, aby potwierdzić swoje domniemanie. Rozmyślał i obserwował przystanek, robiąc sobie przerwę w pracy, kiedy zza zakrętu wyjechał samochód. Jechał za szybko, a w dodatku zygzakiem, czego efektem było, iż wjechał w przystanek i na stojących przechodniów. Zaraz powstał wielki rwetes, ludzie krzyczeli jedni przez drugich, dopiero wsłuchując się w ten wrzask można było usłyszeć płacz i wołanie o pomoc.
Wyskoczył wtedy z biura, biegnąc na ratunek. Nie miał daleko, więc znalazł się na miejscu bardzo szybko. Trudno było mu przecisnąć się przez tłum, cały czas krzyczał przepraszam, aż w końcu dotarł w sam środek zbiegowiska. Cztery osoby były ranne, jedna w bardzo ciężkim stanie, zaraz więc przez swoją komórkę wezwał policję i karetkę pogotowia, następnie zaczął reanimować starszego Pana, który ucierpiał najbardziej. Policja i karetka przyjechała równocześnie, jednak tego nie zauważył, tak był pochłonięty ratowaniem życia. Z ambulansu wyskoczyło dwóch lekarzy i trzech pielęgniarzy. Jedni zaczęli opatrywać rannych, drudzy zwolnili go od udzielania pierwszej pomocy. Zaraz też przygotowali nosze i starszego Pana wzięli do szpitala. Policja zaś zaczęła zbierać informacje o tym, co się wydarzyło i kto był świadkiem, bo w tym czasie zebrał się spory tłum gapiów.
– Dzień dobry panu, czy pan był świadkiem tego wypadku? – Chudy do granic możliwości policjant zaczął piskliwym głosem.
– Tak byłem – odparł
– Muszę spisać pana dane, aby w późniejszym czasie przesłuchać pana na komisariacie
– Dobrze – powiedział, choć odpowiedź nie miała tu dużego znaczenia gdyż był na to przygotowany.
– Pana nazwisko?
– Głąbik
– Imię?
– Andrzej.
– Pana adres?
– Konstantego 31.
– Mieszka pan tutaj w mieście?
– Tak.
– Nie stał pan na przystanku – stwierdził rzeczowo, spoglądając to na niego. to na swój notes, w którym wszystko skrzętnie zapisywał.
– Nie, wybiegłem z biura. Dlaczego?
– Gdyż nie jest pan wystarczająco ubrany
– Racja, nawet nie myślałem o tym, że jest zimno
Policjant zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, po chwili kontynuował.
– Czyli nie widział pan przebiegu wypadku. – Andrzej wyczuł nutę zwątpienia w jego głosie.
– Widziałem, ale przez okno mojego biura. – Na te słowa policjant widocznie się poruszył i zamknął czarny notesik, chowając go do kieszeni.
– Bardzo pana przepraszam, ale muszę zapisywać jeszcze dane innych ludzi. Wezwanie dostanie pan na komisariat i tam nam pan wszystko opowie
– Dobrze.
– Dziękuję panu bardzo za próbę ratowania życia.
– To przecież mój obowiązek – stwierdził z pełnym wiary głosem, tak że tamten musiał wyczuć, że to prawda.
– Dziękuję i do widzenia.
– Do widzenia.
Był tam jeszcze przez chwilę; patrzył na migoczące światła karetki i policji, od których rozbolała go głowa. Nieświadomie szukał po kieszeni papierosów, odprowadzając wzrokiem ciało starszego Pana, którego próbowałem ratować, ale to, co zobaczył, przeszło jego najgorsze oczekiwania. Ukończył kurs pierwszej pomocy, dlatego też jako pierwszy podbiegł do rannego. Odrzucił jednak szybko te myśli, chciał jak najszybciej zapomnieć o przeżytej sytuacji, ale nie wiedział wtedy, iż takim piętnem się to na nim odciśnie i będzie odzywać się w przyszłości. Migające światełka oddaliły się, a za zakrętem było słychać już tylko wycie syren. Powoli ludzie zaczęli się rozchodzić szybko zapisał w notesie
Czy ludzie źli i dobrzy mają coś wspólnego?
Tak muszą żyć na jednej planecie.
Zawrócił do swojego biura, zaraz też poszperał w szufladzie, jednak tam nie znalazł nic, czego w tym momencie potrzebował. Spojrzał na ścianę: wisiał tam prezent od przyjaciół, dali mu to w dniu, kiedy zapalił ostatniego papierosa. Teraz ta mała gablota była najwspanialszym wyposażeniem w jego pokoju w myślach dziękowałam przyjaciołom. Kiedyś śmiał się, że nigdy z tego koła ratunkowego nie skorzysta, ale mylił się – teraz przyszedł taki moment. Rozbił szybę i wyjął papierosa. Była tam i zapałka, której tak bardzo potrzebował. Zapalił papierosa, mocno zaciągał się dymem i zaraz bardzo mu ulżyło. Zaczął kaszleć, popatrzył na siebie w lustrze i zapytał się, „co ja robię?”. Natychmiast zgasił papierosa, wrzucając go do kosza. Był to jego pierwszy i ostatni od dziesięciu lat.1999 rok – ARABIA SAUDYJSKA
Pomysł narodził się w chorej głowie człowieka urodzonego w Palestynie, krainie w państwie Izrael.
Moją religią jest Islam – myślał – i to jest prawdziwa religia, a nie tam kłamliwe chrześcijaństwo, hinduizm, buddyzm, taoizm poprzez judaizm, sinto czy też te wszystkie religie plemienne. Wszyscy oni albo się nawrócą, albo zasłużą na śmierć. Moja religia jest jedyną drogą do Boga poprzez poddanie się jego woli. Drogę wskazuje nam święta księga Koran poprzez sury. Na razie moją religię wyznaje jedna szósta mieszkańców tej ziemi, ale to się zmieni. Największy mój wróg to Żydzi, ale Allah pomoże mi w walce z nimi, no i oczywiście ta przeklęta Ameryka. Wszystko, co wiemy, to dzięki naszemu prorokowi Muhammadowi, który urodził się około 52 roku przed naszą erą w Mekce w Arabii Saudyjskiej, został jednak powołany dopiero na proroka, gdy miał czterdzieści lat. Duch objawił mu się przy medytacji na górze Hira i kazał mu chwalić imię Allaha. Sam czekam na objawienie – spojrzał na siebie – przecież wszystko robię, aby przypodobać się Bogu, niszczę jego wrogów Żydów i ludzi ich wspierających. To są nasze diabły, mały – Izrael i duży – Stany Zjednoczone – Osama sięgnął po Koran i rozmyślał dalej – mamy pięć filarów wiary, mianowicie powołanie wyznania wiary „Nie ma Boga oprócz Boga”, a on jest przecież posłańcem Boga, modlitwę odmawia pięć razy dziennie twarzą zwróconą w kierunku Mekki, daje jałmużnę, pości najbardziej w miesiącach ramadanu i odbywa coroczne pielgrzymki do Mekki. Tak czynię wszystko, ale to jeszcze za mało, to co mówił mu ojciec trzeba pomścić, to podsycało jego nienawiść i wrogość. Mówił mu tak: – Próbował sobie przypomnieć dokładnie. – My, Arabowie, mieszkaliśmy kiedyś na Półwyspie Arabskim, później rozprzestrzeniliśmy się na wiele krajów, a islam i nasz język stał się świętym językiem. Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, nasz świat był podzielony, rządzili nim Francuzi, Turcy i Anglicy. Ci ostatni dali nam nadzieję na zjednoczenie. Nawiązali kontakt z władcą Mekki, szafirem Ali Ibn Husajnem, który był potomkiem Mahometa. Nasze nadzieje jednak osłabły 2 listopada 1917 roku, kiedy to brytyjski polityk Balfoura wydał Deklarację, która uznawała dążenia żydowskie, czyli uczynić z Palestyny swoją ojczyznę. Żydzi byli w Palestynie do I wieku, później zostali rozproszeni po całym świecie, nie mając własnej państwowości. Dopiero w XIX wieku ruch syjonistyczny chciał utworzyć swoje państwo. Uzyskał poparcie od Stanów Zjednoczonych. Po I wojnie światowej terytoria Palestyny były angielskie i nie zgodzili się oni na powstanie państwa izraelskiego, akceptowali jednak emigrację żydów do Palestyny. Imigracja Żydów powodowała nasz opór, w 1936 roku rozpoczęliśmy im się przeciwstawiać, po to aby się wynieśli z naszego regionu. Ale niestety się nie wynieśli. A rzekoma tragedia żydów w czasie II wojny światowej skłaniała państwa zachodnie do planów stworzenia państwa żydowskiego. Organizacja Narodów Zjednoczonych w maju 1948 roku proklamowała państwo Izrael. Izrael popierany był przez Stany Zjednoczone, potęgę militarną i gospodarczą, przez nich musieliśmy się tułać i żyć w skrajnych warunkach w krajach otaczających Izrael, czyli Libanie, Syrii, Iraku, Arabii Saudyjskiej, Egipcie, Jordanii.
Osama był wściekły na losy ojca, na ludzi i kraje, które do tego doprowadziły, musiał ich zniszczyć, a przynajmniej zapewnić im taki sam los, to był cel jego życia. Nie był sam, miał nad sobą człowieka, który jego marzenie sfinansuje. Niestety, z tym człowiekiem rzadko się spotyka, bowiem mieszka w Afganistanie, tam ma poparcie talibów, którym pomógł w walce z Rosjanami. Pamięta, jak szkolili ich agenci CIA po to tylko, aby Związek Radziecki nie miał wpływu w tej części świata, o ironio – pomyślał – teraz mamy wyszkolonych ludzi, którzy walczą z ich nauczycielem. Agenci byli dobrzy, świetnie ich wyszkolili i za to, że byli lepsi, nienawidzi ich jeszcze bardziej, ale jego mocodawca z Kabulu prowadzić swych żołnierzy, a są oni we wszystkich krajach świata, nawet w Czechach, Polsce, Rumunii, Bułgarii. Litwie i Rosji. Część z nich trenuje w krajach, w których mieszkają, a część w Afganistanie, graniczy on z Pakistanem, Iranem, Turkmenistanem, Uzbekistanem, z tych krajów przybywają łącznicy i do tych krajów przerzucani są ludzie i broń. On i wielu innych przywódców pamięta jak dwadzieścia lat temu w zamachu terrorystycznym zginął prezydent Egiptu Anwar Sadat, współtwórca układu pokojowego z Izraelem. Wtedy też jeden z założycieli i przywódców duchownych ruchu islamskich fundamentalistów, szejk Omar Abel Rahman, wydał tak zwaną fatwę, w której „zalegalizował” zamach. Osoba poświęcająca życie w imię Allacha została zbawiona, żywe bomby i samobójcy na wzór japońskich kamikadze zostali usprawiedliwieni. Jemu i Osamie to odpowiadało, zyskali wielu młodych żołnierzy gotowych na wszystko. A to, co teraz planował, to nic z tym, w czym brał udział dotychczas. Już raz próbował zniszczyć World Trade Center w lutym 1993 roku, ale popełnił błędy. Nie uszczelnił zbiornika z gazem trującym i samochód postawił za daleko słupa nośnego. Zginęło wtedy tylko sześć osób, a około tysiąca było rannych. Później w sierpniu 1999 roku zorganizował zamach na ambasadę USA w Nairobi i Der El – Salom – tu się uśmiechnął – zginęły wtedy też tylko 244 osoby, a około 5000 zostało rannych i to już poprawiło mu samopoczucie. Próbował dalej, razem ze swymi żołnierzami w październiku 2000 roku powodując śmierć siedemnastu żołnierzy. Podłożył bombę na pokład amerykańskiego okrętu USS Cole. Nawet w tym samym roku w czerwcu wysłał swojego żołnierza do dyskoteki pod Tel Awiwem, zdetonował on bombę umieszczoną na swym ciele, jednak wynik mu się nie podobał, dwudziestu jeden rannych Izraelczyków. Ale to wszystko nic w porównaniu z tym, co ma nastąpić. Zawsze miał poparcie Osamy i jego pieniędzy, ale tu w Nowym Jorku jego starzy żołnierze są pod obserwacją, więc musi zorganizować nowych. Zostaną wyszukani i wyszkoleni tylko do tego jednego zadania, które wstrząśnie Ameryką, a może i całym tym zakłamanym światem. Pierwszy raz planuje akcję bez broni palnej i bomby.
– Jestem wielki – powiedział do siebie – bo wypełniam wolę Allaha, wielki szatan dostanie nauczkę od maluczkich ludzi.1999 rok – AFGANISTAN
Od najmłodszych lat wychowywany był w nienawiści dla ludu Izraela, na zajmowanych przez nich terenach toczyły się liczne walki, gdzie śmierć poniosło wiele tysięcy wiernych. Nienawidził, tak bardzo nienawidził państwa imperialistycznego, jednocześnie największego mocarstwa na świecie Stanów Zjednoczonych. Był to wróg, który popiera Izrael, sprzedawał mu broń do walki z jego ludem. Tego nie mógł wytrzymać, Stany Zjednoczone nie bały się nikogo ani niczego, miały poparcie w swych działaniach wielkich państw europejskich, zabierały głos we wszystkich problemach świata i brały udział we wszystkich konfliktach w imię pokoju na świecie. On nie mógł tego tolerować, chciał zniszczyć ten imperialistyczny świat, to spędzało mu sen z powiek. Przecież to państwo jest nietykalne, nikt i nic nie zada mu potężnego ciosu, no może oprócz Japończyków w Pearl Harbor, ale to była wojna, w sumie i tak się im to nie opłaciło.. Jednak on wymyśli coś straszniejszego, i to teraz, gdy świat apeluje o pokój. „Ja im pokażę, rzucę na kolana Stany Zjednoczone, a z nimi cały świat kapitalistyczny. Będą mnie podziwiali, a zarazem nienawidzili” – myślał sobie. To był cel jego życia. Wszystkie zamachy, samochody pułapki, ludzie bomby to będzie nic w porównaniu z tym, co planuje. Uzyska jedynie poparcie swojego ludu, będzie świętym i uznanym wojownikiem za te czyny, jak bardzo tego chciał, musiał tylko wszystko dokładnie przygotować i zmylić przeciwnika.
– Kalif, zbierz dzisiaj ludzi – powiedział Osama
– Dobrze, wszyscy będą na dziewiętnastą.
Kalif odszedł, Osama został znów sam, musi to zrobić teraz, wszystko przemyślał, to się uda, to musi się udać Milenium wryje się mocno w głowy całego świata nawet choćby się to nie udało to i tak będzie wielki czyn. W głowie i na kartce symulował wszystko tysiące razy. Nie był wykształcony, ale to nienawiść podsuwa mu liczne pomysły, z których już nie raz korzystał i które były zakończone sukcesem, prócz jednego; tam agenci USA go rozpracowali, ale chwalił się za dużo, za dużo ludzi miało do niego dostęp, teraz nie, tylko on i jego wykonawcy.
Na placu zebrało się ich 60. Osama zaczął przemawiać do nich
– Potrzebuję dziesięciu żołnierzy, gotowych na wszystko, muszą wiedzieć, iż mogą stracić życie za mnie, za siebie, za nasz lud. Będzie to misja trudna, wręcz niemożliwa, ale chcę to zrobić, wasze nazwiska będą sławione. Musimy zadać naszemu wrogowi ból, potężny ból. My jesteśmy słabi, oni zaś czują się niepokonani, będziemy walczyć jak mrówka ze słoniem, ale i słoń ma słabe punkty i my w te punkty uderzymy. Zabijemy go jego własną bronią. Śmiałków czekają miesiące szkolenia, morderczego szkolenia. Kto z was chce dokonać wielkiego czynu?
Na placu powstał wielki gwar, każdy krzyczał „Ja chcę!”.
– Zniszczyć USA – krzyknął jeden
– Chcę ich dorwać – wrzasnął drugi
Jeden przekrzykiwał drugiego i chciał być tym jednym, tym wybranym.
– Spokój – powiedział Osama – skoro są chętni, Ja sam wybiorę tych, którzy dokonają wielkiego czynu. Dam wam znać w najbliższym czasie. A teraz wracajcie do swoich zajęć.
– Czemu dałeś im tak odległą nadzieję? – zapytał Kalif
– Niech żyją w emocjach, każdy z nich będzie teraz lepiej walczył po to, aby to jego wybrać.
– Ale ile można czekać?
– Ani dnia – odpowiedział Osama – Ja już wybrałem.
– To po co te zebranie?
– Niech amerykanie wiedzą, że coś się będzie święcić, ale jeszcze nie teraz.
– Słusznie, kogo wybrałeś?
– Trzech ludzi.
– Ale kto to jest?
– Słuchaj, powiadomisz natychmiast, ale osobiście Safira, Mafira i Klafira. Przekaż każdemu z osobna, iż czekam na niech o dwudziestej, mają przyjść do mnie w godzinnych odstępach i nie mogą się ze sobą spotkać.
– Oczywiście, chcesz stworzyć trzy niezależne grupy, ale wydaje mi się iż wtedy szkolenie będzie trochę droższe
– To mnie nie obchodzi, to są moje pieniądze i Ja o wszystkim decyduję. Chcę widzieć tylko Amerykę na kolanach
Mówiąc to, był tak podekscytowany, że plątał się w słowach. Żadna akcja nie sprawiła mu tyle radości, byleby się udała. Wybrał przecież najlepszych, zaufanych i oddanych gotowych na wszystko ludzi, byli już nawet nieźle wyszkoleni. Musiał tak postąpić, gdyż miał niecały rok do realizacji swojego planu, im dłużej by to trwało, tym większa możliwość wpadki; nawet teraz asekurował się innymi ludźmi, nie ufał nikomu, nawet Kalifowi, ale musiał go sprawdzić do końca.
Pierwszy z umówionych przyszedł o dwudziestej.
– Jestem, przyjacielu Osama, przyszedłem na twoje wezwanie i jestem zaszczycony, że wybrałeś mnie.
– Usiądź, jeszcze ciebie nie wybrałem, to jest rozmowa wstępna, ale myślę i mam nadzieję, że to będziesz ty.
– Oczywiście, godzę się na wszystko – powiedział Safira – mógłbym się teraz poćwiartować, byleby to coś zmieniło i dotknęło amerykanów. Powiem więcej, mógłbym to zrobić nawet tu i teraz wystarczy twój rozkaz
– Widzę, że wybrałem dobrze, wiem, że w imieniu wiary zrobisz wszystko, pamiętaj to będzie akcja jednorazowa, możesz z niej nie wrócić.
– A po co wracać, wiesz, że żyjemy tylko po to, by walczyć i oddać życie za ciebie.
Osama przedstawił mu grubsza, co będzie robić, gdzie będą szkoleni, jednak jaki jest cel jego ataku pozostawił w tajemnicy.
– Wiesz na razie tyle, ile powinieneś wiedzieć, a teraz mnie zostaw.
– Do widzenia, Osama.
Wszystko trwało czterdzieści minut. Za kolejne dwadzieścia przyjdzie następny, wiedział, że mógł z nimi zrobić co chciał; w imię wiary zrobią wszystko, takie to były marionetki.
Safir wszedł do pobliskiego domu, gdzie miał znajomego, z którym lubił sobie wypić. Przez okno zauważył Mafira, jego kumpla z ostatniej akcji. Mafira wszedł do domu Osamy i wyszedł po czterdziestu minutach. Safir pomyślał, że to niemożliwe, przecież Osama mówił, że tylko on jest wybrany, nie miał nikomu mówić o niczym. Chciał do niego polecieć i zapytać, co tam robił, ale zrezygnował, przecież by mu nic nie powiedział. Przed dziesiątą wyszedł od znajomego i przy studni mijał się z Klafirem, najlepszym sabotażystą i instruktorem walki wręcz. Kiwnął mu tylko na powitanie, poczekał, aż przejdzie dalej, później zawrócił i szedł jak cień za nim. Oczywiście Klafira wszedł do domu Osamy. Czekał. Klafira wyszedł po czterdziestu minutach, Safir był zbulwersowany i zaciekawiony, co się tu dzieje. Było już ciemno, kiedy wychodził, postanowił pod drzewem poczekać do rana, bowiem chciał sprawdzić, ilu jeszcze przyjdzie do Osamy; po wizytach dwóch innych Safira był zdezorientowany. Niestety, nikt już się nie pojawił. Choć był oddany sprawie, musiał wiedzieć, co się tu dzieje. Wydostał się bokiem na ulicę, był niewyspany, ale mimo tego poszedł do Mafira. Safir opowiedział mu wszystko
– Nie, to nie możliwe, może to zbieg okoliczności.
– Wątpię, trzech ludzi, i to znaczących, i walecznych w odstępach godzinnych? Nie, to musiało być z góry zaplanowane – odpowiedział Safir.
– Tylko ciekawe, po co takie tajemnice, może jak jeden wpadnie, to jego zadanie przejmie drugi – zagadnął Mafir.
– To raczej niemożliwe, znasz amerykanów. Można ich zaskoczyć raz, nigdy dwa razy.
– Więc po co te podchody? – dalej pytał Safira
– Nie wiem, pójdźmy zapytać Osamy
Po drodze weszli do Klarifa i wszyscy poszli do Osamy.
– O co chodzi? – zapytał zdumiony, widząc trzech przyszłych wykonawców jego planu razem.
– O nas – odrzekł Mafir
– Jak to o was? – pytał Osama
– Widziałem przypadkowo, jak po rozmowie ze mną wszedł tu Mafir, a po nim Klafir – odrzekł Safira
– I co z tego?
– Doszliśmy do wniosku, że jeśli coś planujesz, musimy to zrobić razem, a nie osobno, jeśli mamy za to oddać życie
Osama musiał zweryfikować plany, ale w gruncie rzeczy zastanawiał się, czy zrobił dobrze, powołując trzy jednostki. Teraz sytuacja się rozwiązała sama.
– Trudno, dowiedzieliście się o sobie, miały być trzy osobne jednostki – ciągnął Osama – jedna miała nic nie wiedzieć o drugiej, miały trenować osobno i osobno wykonać akcje. Jednak skoro tak się stało, będziecie trenować i uczyć się razem, poprawiać nawzajem swoje błędy, tak długo, aż dojdziecie do perfekcji.
– Mówisz o nas jednostki, a przecież jesteśmy sami – zauważył Klarif
– Tak. Ale mieliście sobie dobrać po dwie osoby z waszego grona, zresztą jest to nadal aktualne.
– A jaki jest cel naszego ataku? – zapytał Szafir
– Nie mogę wam powiedzieć, przynajmniej nie teraz. Powiem tylko tyle, iż zadacie amerykanom duży cios, przejdziecie do historii. Musicie dać z siebie wszystko, a ja zadecyduję, kiedy możecie to zrobić. Wiecie, że od tego momentu nie możecie się wycofać.
– Tak, wiem i jestem z tego dumny – krzyknął Mafir.
– Od jutra rozpoczynacie trening całościowy, czyli walkę wręcz, poznacie materiały wybuchowe, macie na to dwa miesiące.
– Ale w tym jesteśmy dobrzy – wtrącił Mafir
– Może ty, ale im dużo brakuje, a musicie być perfekcyjni – odrzekł Osama – musicie być lepsi niż najlepsi. Na razie to wszystko, spotkamy się za tydzień.
– Kiedy będzie akcja – zapytał Mafir
– Już niedługo w Nowy Rok będzie szok dla świata imperialistycznego. Millennium zapamiętają wszyscy. Rok 2000 będzie na ustach całego świata, bo będzie koniec świata, jaki znamy – zaśmiał się Osama.
– Do widzenia – odrzekli niemal razem. Nie zadawali więcej pytań, wiedzieli, że jak Osama mówi „do widzenia”, to trzeba iść.
Treningi zaczęły się od poniedziałku. Ćwiczenia fizyczne były dla nich łatwe, zaś teoria stwarzała pewne problemy, ale po czasie były one rozwiązywane. Wszystko to działo się w Afganistanie opanowanego przez talibów; kraj ten sąsiadował z Tadżykistanem, Pakistanem, Iranem, Turkmenistanem, Uzbekistanem i Chinami, zaś stolicą jego był Kabul.