1966 - ebook
1966 - ebook
W latach 60. XX wieku muzyka pop gwałtownie przyspieszyła i wkrótce przekroczyła barierę dźwięku. Stało się to w roku 1966.
Mieszanina popu, pop artu, odważnej mody i radykalnych idei politycznych, podlana przełomową literaturą i LSD, doprowadziła wtedy do uwolnienia twórczych sił, które na zawsze zmieniły kulturowe oblicze Europy i Ameryki. A pop trwale zagościł na ulicy i na salonach.
Fascynująca opowieść Jona Savage'a przypomina nam najważniejsze dokonania The Beatles, The Byrds, Velvet Underground, The Who i The Kinks. A przede wszystkim pokazuje społeczne i kulturalne wrzenie, które doprowadziło do eksplozji 1966 roku.
Kategoria: | Muzyka, śpiew, taniec |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66232-62-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiesz, ja się będę zajmował czymś innym, tym, czym muszę się zajmować – nie wiem tylko, co to takiego. To dlatego ciągle coś maluję i nagrywam, coś piszę i w ogóle, bo może się okazać, że chodzi o którąś z tych rzeczy. Jedyne co wiem, to że to tutaj mnie nie zadowala.
JOHN LENNON w wywiadzie dla Maureen Cleave, How Does a Beatle Live? John Lennon Lives Like This, „Evening Standard” z 4 marca 1966
W grudniu 1966 roku ukazał się trzeci numer niezwykłego magazynu multimedialnego. Powołane do życia przez Phyllis Johnson, byłą redaktorkę „Women’s Wear Daily”, czasopismo „Aspen” ukazywało się w formie ciągu osobnych artefaktów, za którymi stali znani artyści czy osobistości medialne – artefaktów, wśród których było wiele przedmiotów, począwszy od pocztówek dźwiękowych poprzez filmy w formacie super 8, stare gazety, a skończywszy na układankach. Zgodnie z osławionym duchem tamtego czasu rzecz miała znosić granice między dyscyplinami, wykraczać poza format magazynu rozumianego jako kartki między okładkami, a w końcu także wdzierać się w inny wymiar.
Ten numer, zatytułowany Fab, zaprojektowali Andy Warhol i David Dalton. Oprawa upodabniała go do opakowania proszku do prania, a wnętrze było pełne wkładek służących oczyszczeniu umysłu: znalazły się tam „blankiet na dziesięć odlotów”, książeczka z kadrami z filmów Jacka Smitha i Warhola, dwanaście pocztówek z reprodukcjami obrazów pop-art, undergroundowa gazeta „The Exploding Plastic Inevitable” z tekstami Johna Wilcocka, Jonasa Mekasa i kilku innych autorów, a także sprawozdanie z niedawnej „konferencji poświęconej LSD w Berkeley”.
Jedną z wkładek była teczka formatu A4, której tytuł głosił: Muzyka, koleś – to tam się wszystko dzieje (Music, Man, That’s Where It’s At), zawierająca eseje Lou Reeda, wokalisty i gitarzysty The Velvet Underground, rzeźbiarza Boba Chamberlaina i Roberta Sheltona. Każdy z nich usiłował opisać nową kondycję muzyki pop w roku 1966. Bo ta nie była już sprawą prostej komercji, tłem dla nastoletniej miłości czy dobrej zabawy, ale czegoś innego – stała się doświadczeniem totalnego zanurzenia, popularną formą, która jako jedyna spośród sztuk odzwierciedlała współczesność. Cytując Reeda, była, „ jedyną, żywą, żyjącą rzeczą”.
Robert Shelton rozwija ten temat w eseju Orpheus Plugs In, w którym umieszczając na pierwszym planie postać Boba Dylana, omawia przejęcie list przebojów przez poezję i poetów. „Epoka kosmiczna kieruje nas coraz dalej na zewnątrz – pisze – epoka narkotyków kieruje nas coraz głębiej wewnątrz. Z kolei epoka nowej sztuki masowej kieruje nas wzwyż, do środka, na zewnątrz i naprzód. W tej erze eksploracji mamy nawigatorów najróżniejszej maści, ale niewielu spośród nich śmiałością prześciga poetów-muzyków, którzy prowadzą naszą muzykę popularną w nowych kierunkach”.
„Gdzie była muzyka popularna dwadzieścia lat temu? – kontynuuje. – Dinah Shore śpiewała Buttons and Bows. Helen Forrest śpiewała I’ve Heard That Song Before. Kay Kyser grał I’ve Got Spurs That Jingle Jangle Jingle i Ole Buttermilk Sky. Poziom naszego popu uległ całkowitej zmianie w ciągu dwudziestu lat, ba, tylko ostatnich pięciu, przechodząc drogę od sztuki popularnej do poezji wygrywanej przez szafy grające. Dzisiejsza muzyka traktuje o rzeczywistości bez ozdobników, nie o fantazji, w której tak głęboko tkwili autorzy komercyjnych piosenek pop”. Powołując się na fuzję muzyki, poezji, tańca, światła i filmu, której można było doświadczyć w Avalon Ballroom w San Francisco albo w trakcie rezydencji The Exploding Plastic Intevitable w nowojorskim Dom, Shelton nazywa to „nową, totalną formą sztuki”. Kończy stwierdzeniem, że „trend obserwowany w roku 1966 zmierza w kierunku niepolitycznej i nie-społecznie zorientowanej filozofii, z piosenkami mówiącymi o alienacji i kontestacji konwenansów. Paradoksalnie propagują one awangardową, undergroundową filozofię wśród publiczności masowej, przyczyniając się do pogłębienia refleksji u całych rzesz młodych ludzi”.
Zachwytów nad możliwościami popu można się spodziewać po Lou Reedzie – był w końcu młodym, pragnącym się wykazać adeptem – ale Shelton nie zaliczał się do pokolenia youthquakerów. Kończący w czerwcu 1966 roku czterdziestkę krytyk służył w armii amerykańskiej w trakcie II wojny światowej. W 1955 roku znalazł się wśród trzydzieściorga dziennikarzy „New York Timesa” odpowiadających przed senacką podkomisją bezpieczeństwa wewnętrznego w trakcie jej dochodzenia w sprawie infiltracji Partii Komunistycznej. Za odmowę składania zeznań skazano go na sześć miesięcy więzienia, jednak wyrok uchylono po apelacji.
W czasie gdy jego sprawa krążyła od jednego sądu do drugiego, Sheltona przeniesiono z redakcji informacyjnej do działu rozrywki. Zaczął relacjonować dokonujący się pod koniec lat 50. renesans muzyki folkowej (folk revival), szczególnie kolejne odsłony Newport Folk Festival, by w 1961 roku napisać pierwszą przychylną recenzję dwudziestojednoletniego piosenkarza, którego przedstawiał jako terminującego alchemika czasu i przestrzeni, czym zapoczątkował karierę Boba Dylana. W marcu 1966 roku przeprowadził z Dylanem niecodzienny wywiad wysoko nad ziemią, na pokładzie samolotu z Nebraski do Colorado.
Shelton nie był sam, zwracając uwagę na ten rozkwit sztuki masowej. Inni doświadczeni komentatorzy, tacy jak Nat Hentoff, Ralph Gleason, Kennet Allsop, Reyner Banham, a także socjolog Orlando Patterson, zgodnie przyznawali, że w popularnej kulturze młodzieżowej w roku 1966 ma miejsce coś niezwykłego. Echa ich fascynujących i wnikliwych obserwacji odzywały się, w bardziej surowej i mniej zdystansowanej formie, w wypowiedziach młodszych autorów w prasie brytyjskiej i amerykańskiej – Richarda Goldsteina, Paula Williamsa, Tony’ego Halla, Penny Valentine i wielu innych.
Tamten czas zdominowały moce gigantycznej ambicji i poważnego zaangażowania. Muzyka nie była już komentarzem na temat życia, a stała się jego nieodłączną częścią. Stała się ogniskową nie tylko dla młodzieżowej konsumpcji, ale sposobem patrzenia, pryzmatem, poprzez który interpretowało się świat. „To tutaj mnie nie zadowala” – ten krótki, arogancki okrzyk, który wyszedł z ust Johna Lennona, najsłynniejszego młodego człowieka na Ziemi, rozbrzmiewał przez cały rok 1966. Sukces nie był ostatecznym i jedynym celem; możliwe było wymyślanie alternatywnych scenariuszy przyszłości, żywienie wiary, że rzeczywistość może być inna, że ludzie mogą być wolni.
1966 zaczął się od popu, a skończył rockiem. Poza tym, że czas ten przyniósł wzmożenie przyświecającej twórcom muzyki ambicji, by być usłyszanym, był to rok, w którym nastąpiły gwałtowne przeobrażenia i rozwój rozmaitych ruchów wolnościowych – nie tylko ruchu na rzecz praw obywatelskich, motoru społecznego sprzeciwu połowy lat 60., ale ruchu na rzecz praw kobiet i powstającego ruchu homoseksualnego. Był to także rok, w którym, pod wpływem eskalacji wojny w Wietnamie, zaczęła się organizować prawica, by faktycznie zdobywać władzę. Rok 1966 miał swój początek w Wielkim Społeczeństwie, a kończył się Powstaniem Republikańskim.
Pamięć zbiorowa roku 1966 zawiera się w takich piosenkach jak These Boots Are Made for Walking, Sunny Afternoon, Reach Out I’ll Be There, Yellow Submarine, Good Vibrations i tylu innych, a potężna fala nostalgii każe spoglądać wstecz ku czasom, które jawią się jako prostsze i jaśniejsze. W Wielkiej Brytanii wiąże się to z apogeum, jakie wyznaczyło zwycięstwo reprezentacji Anglii w piłkarskich mistrzostwach świata i Swingujący Londyn, dwa narodowe wzloty, które trzydzieści lat później doczekały się swojego simulacrum w postaci trendu „Cool Britannia”.
Każdemu się wydaje, że wie, jakie były lata 60. To złota era popu; moment, po którym wszystko było już tylko gorzej. To początek społeczeństwa alternatywnego; to tylko kilkuset ludzi w Londynie, podczas gdy „prawdziwe życie”, cokolwiek to oznacza, toczyło się gdzie indziej. Nawet banały upolityczniono – zwróćmy uwagę, że lata 60. znajdowały się w ciągu ostatnich trzech dekad pod ostrzałem ze strony kolejnych fal kulturowych konserwatystów – Nowej Prawicy, neokonów i neoliberałów.
Niniejsza książka zawiera dwanaście esejów, po jednym na każdy miesiąc, z których każdy wychodzi od jednego singla, po czym przechodzi do tematów i wydarzeń danego miesiąca w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Wybór formy singla jest rozmyślny – 1966 był ostatnim rokiem, kiedy klasyczna płyta 45 RPM służyła muzyce pop za podstawowy nośnik, zanim latem 1967 Klub samotnych serc sierżanta Pieprza w pełni zainaugurował epokę, w której to album stał się twórczą i komercyjną siłą sprawczą. Pierwsze rozdziały obracają się wokół pojedynczego tematu: na przykład rozdział trzeci jest poświęcony Balladzie o zielonych beretach (The Ballad of the Green Berets) i wojnie wietnamskiej w Stanach Zjednoczonych.
Jednak po rozdziale dziewiątym każdy rozdział poświęcony jest wielu tematom naraz, odzwierciedlając tym samym fragmentację czasu modernizmu i załamanie jednolitej narracji popu, co nastąpiło z chwilą, gdy w tamtym roku zniknęli Beatlesi. Tam, gdzie to było możliwe, wykorzystano źródła bezpośrednie w celu wyeliminowania retrospekcji i rekonstrukcji nastroju chwili poprzez uwypuklenie sposobu, w jaki wówczas myślano i mówiono, a także języka, jakim się posługiwano, oraz tego, co uważano za istotne.
Ogólne założenie książki wyraża przekonanie, że muzyka faktycznie odzwierciedlała świat w roku 1966; że pozostawała w związku z wydarzeniami spoza bańki popkulturowej i jako taką rozumiało ją wielu spośród jej odbiorców; że liczyło się coś więcej niż wizerunek i sprzedaż. Był to rok, w którym odważne pomysły i eksperymenty były na wagę złota na rynku i w kręgu kultury młodzieżowej, a towarzyszyła im kontrreakcja ze strony tych, dla których tempo zmian było zbyt szybkie. Powstałe przez to napięcie było niesamowite. Rok 1966 był bowiem szczytowym punktem lat 60. – rokiem, w którym dekada eksplodowała.
***
Do roku 1966 przyciągnęła mnie jego muzyka i to, co w niej słyszę: ambicja, przyspieszenie i kompresja. Tak wiele pomieszczono na singlach z tego okresu: idee, postawy, słowa i eksperymenty muzyczne, które w bardziej folgujących sobie przyszłych latach będą się rozciągać na 35- czy 40-minutowe albumy. Skondensowane do formatu 2-, 3-minutowego możliwości roku 1966 nabierają niesamowicie elektrycznego i intensywnego wyrazu. Dziś, pięćdziesiąt lat później, nadal brzmią wybuchowo.
Prace przygotowawcze do opowieści zacząłem od słuchania nagrań na płytach winylowych 45 RPM, jeżeli tylko było to możliwe. Następnie cofnąłem się do prasy z tamtego czasu. W przypadku USA było to bardziej problematyczne – większość z magazynów poświęconych muzyce popularnej, jak „16” czy „TeenSet”, była miesięcznikami, przez co nie reagowały na wydarzenia tak szybko, jak w tamtym roku należało. Dokładniej tempo zmian odnotowywał tygodnik „KRLA Beat” wychodzący w Los Angeles w roku, w którym miasto stało się międzynarodową mekką popu.
Nic, co ukazywało się wówczas w Ameryce, nie mogło się równać z czterema brytyjskimi tygodnikami: „New Musical Express”, „Melody Maker”, „Record Mirror” oraz „Disc and Music Echo”. Wszystkie pospołu zrelacjonowały ten niezwykły rok szczegółowo, nie pomijają niemal niczego; obok „Rave’a” stanowią wciąż niedostatecznie wykorzystywane źródło historyczne. Na ich pożółkłych stronach znalazłem najbardziej niesamowite stwierdzenia i idee autorstwa nie tylko komentatorów kształtujących ten rok – Penny Valentine, Tony’ego Halla i Dereka Taylora – ale ich rozmówców, samych muzyków.
Ludzie myślą, że krytyczna i zbuntowana kultura młodzieżowa zaczęła się od hipisów i undergroundowej prasy w roku 1967. W prasie muzycznej z 1966, z rubrykami Ralpha J. Gleasona w „San Francisco Chronicle” i nowymi magazynami, które wystartowały w tamtym roku – „Crawdaddy!”, „Mojo Navigator”, „Oracle”, „Heatwave”, „International Times” – są obecne niemal wszystkie idee i postawy, które zdefiniują pozostałe lata dekady: Love Generation, sprzeciw wobec wojny w Wietnamie, krytyka młodzieżowego konsumpcjonizmu, alternatywne społeczeństwo, nowy, jeszcze niepowołany do życia świat.
Książka ta, będąca cyklem esejów, nie ma charakteru definitywnego i nie rości sobie do niego pretensji. Tak się akurat składa, że jedyną z wielkich postaci popu tego roku pozostawioną bez dłuższego omówienia jest Bob Dylan, który jednak co rusz majaczy w tle. Jego zmagania i niesamowite osiągnięcia z roku 1966 dobrze udokumentowali autorzy tacy jak Sean Wilentz, Robert Shelton, Clinton Heylin oraz C.P. Lee i do ich książek pragnę odesłać czytelników. Jeżeli jednak macie ochotę doświadczyć 1966 w formie surowej, wystarczy, że posłuchacie któregokolwiek z akustycznych koncertów Dylana z przełomu kwietnia i maja tego roku.
Są i inne obszary, które z chęcią bym zgłębił: free jazz, początki nowojorskiego minimalizmu i rozpowszechnianie się muzyki dalekowschodniej, happeningi, interwencja Międzynarodówki Sytuacjonistycznej na Uniwersytecie w Strasburgu, a to i tak tylko niektóre z nich. Są to jednak tematy na inną książkę. Ze względu na ilość miejsca, sens i wierność materiałowi postanowiłem ograniczyć pisanie o muzyce do singli, zwłaszcza tych, które trafiły tamtego roku na listy przebojów – „Billboardu” w Stanach Zjednoczonych i „Record Retailera” w Wielkiej Brytanii.
Pod koniec lata 1966 byłem trzynastolatkiem i większą część roku spędzałem, pławiąc się w muzyce, którą oglądałem w telewizji i słuchałem na falach Radio Caroline South. Single, które słyszałem, zapadły we mnie głęboko i pod wieloma względami tamta mieszanka mainstreamowego popu, nurtów hard mod pop, West Coast, soulu i Motown została we mnie jako ideał. O wielu z tych singli piszę na kolejnych stronach i zamieszkującemu je potężnemu, nieokiełznanemu duchowi wolności książka ta jest właśnie poświęcona.