Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

20:32 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
4 lipca 2025
3654 pkt
punktów Virtualo

20:32 - ebook

Wydawało się nam, że przeżyliśmy już wszystko. Nie mogliśmy się bardziej mylić.

W 2024 uznaliśmy, że przeżyliśmy już wszystko.
Najpierw pandemia, potem inflacja, na końcu wojna tuż za granicami kraju.
Chyba dość nieszczęść jak na kilka lat, prawda?
Bo cóż jeszcze mogłoby się wydarzyć?
Tego, co nastąpiło 16 listopada 2024 roku, nie spodziewałby się nikt.

O 18:54 Piotr i Irmina wsiadają do samochodu, by wrócić do domu. Pojęcia nie mają, że lada moment znajdą się w samym środku zamieszania, które przetestuje ich odwagę, wiarę w ludzi i zaufanie do zdrowego rozsądku. Nie spodziewają się bowiem, że już od kilku minut trwa inwazja, jakiej jeszcze ten świat nie widział.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8406-095-7
Rozmiar pliku: 14 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

18:54
Piotr

Choć na lusterku bocznym zgromadziła się wilgoć, Piotr widział wyraźnie zbliżającą się Irminę.

Kobieta wykrzyknęła jeszcze do gospodarzy coś, co przez każdego stojącego z boku zostałoby uznane za wesołe pożegnanie, a potem złapała za klamkę. Mlasnęły otwierane drzwi, a do środka wpadła fala zimnego powietrza przepojonego wonią jej perfum.

Piotr odruchowo skurczył się w sobie.

Irmina rozsiadła się w fotelu pasażera, zatrzasnęła drzwi i zapięła pas. Piotr bez słowa przekręcił kluczyk w stacyjce, próbując odebrać żonie sposobność do skłonienia go do pośpiechu. Nacisnął pedał gazu. Niewielka honda zawróciła wśród kałuż i zaczęła chyłkiem wynosić się z okolicy, do której nie pasowała.

Tak przynajmniej uważał Piotr.

I to było przyczyną, dla której wśród parujących szyb samochodu narastało napięcie.

Irmina pomachała Agacie i Juliuszowi, którzy mimo chłodu nadal stali na werandzie, jakby uznali, że gospodarzom nie wypada schować się do ciepłego wnętrza przed odjazdem gości, po czym westchnęła ciężko i poprawiła pas.

A potem oparła głowę o zagłówek.

Dla Piotra był to znak równie czytelny jak uderzenie w dzwon.

Myślała. Dobierała zdania. Od awantury dzieliły ich raptem chwile.

Honda podskakiwała na wybojach, rozchlapując kałuże, w które wjeżdżał odrobinę za szybko, jakby chciał dać upust przybierającym na sile emocjom. Światło reflektorów prześliz­giwało się po nagich, czarnych pniach przydrożnych drzew, które napierały na osiedle z lewej strony drogi.

„Pieprzony listopad”, pomyślał Piotr, próbując skupić myśli na czymś innym. Na czymkolwiek, byle nie na tym, co nadciągało.

– Nie mogłeś choć spróbować? – spytała Irmina ze wzrokiem wbitym w sufit.

Piotr zwolnił przed kolejną kałużą, ale strugi wody i tak poszły na przednią szybę. Włączył wycieraczki.

– Spróbować czego? – odparł pytaniem na pytanie, choć doskonale wiedział, o co chodzi żonie.

– Nie wiem. – W głosie Irminy pojawiła się lekka drwina. – Może… Nie wiem. Spróbować zachowywać się jak człowiek?

– Musiałabyś… – zaczął, ale zaraz urwał. Irmina nienawidziła, gdy ktoś używał tego słowa w odniesieniu do niej. – Mogłabyś podać jakiś przykład?

– Ja pierdolę.

Piotr drgnął wbrew sobie. Nie znosił, gdy przeklinała.

– Chcesz przykładu? W porządku. Widzimy się ze znajomymi po raz pierwszy od roku, i to tuż po tym, jak wprowadzili się do nowego domu. Specjalnie ze względu na ciebie umawiamy się tak, by była pizza i planszówka, bo sytuacji towarzyskich podobno nie cierpisz. Spotykamy się w miarę wcześnie, żeby się nie zasiedzieć. I co? I co się dzieje?

– Nie wiem – warknął Piotr. – Ale ty masz na pewno wszystko zajebiście poukładane, więc powiedz mi, co się dzieje.

– Wychodzimy pół godziny wcześniej, zostawiając rozgrzebaną grę, niedojedzoną pizzę i towarzyski smród, jakiego w życiu nie spotkałam.

– Rzeczywiście, strasznie to brzmi. Tę pizzę mogliśmy zabrać. Proponowali.

– Nie bądź bezczelny – syknęła Irmina takim tonem, że Piotr aż się odsunął. – A jak jesteś taki mądry, to może, kurwa, spróbowałbyś przekierować choć część swoich talentów na umiejętności społeczne? Co? Choć odrobinkę?

– A co ci niby nie pasowało? – Piotr nadal panował nad głosem, choć dziwił się, jak to w ogóle możliwe. Resory samochodu poskrzypywały, a znad lewego reflektora unosiły się strużki pary po tym, jak ochlapał go wodą z kolejnej kałuży.

– Siedzisz przez pół wieczoru z miną, jakbyś się zeszczał w gacie. Odpowiadasz półsłówkami. Idziesz do kibla i siedzisz tam dziesięć minut. Wyciągasz telefon, żeby przeglądać jebaną Wikipedię. Przy ludziach, kurwa. Przy parze znajomych w naszym wieku, którzy chcieli się z nami zobaczyć, choć…

– Choć co? – spytał przekornie Piotr.

Irmina uderzyła potylicą o zagłówek.

„Choć zapewne mają dziesiątki innych, fajniejszych, bardziej rozrywkowych i bogatszych znajomych”, odpowiedział sobie w myślach.

Czegoś takiego nie mógł powiedzieć na głos.

– Zacznijmy od tego, że to twoi znajomi, a nie moi.

– I co z tego? – parsknęła Irmina. – Spędziłam z Agatą całe studia. Mamy tysiące wspomnień i naprawdę chcę jakoś tę więź utrzymać! Ale nie sądzę, by było to możliwe! A już na pewno nie po takim spotkaniu! Ona nie powie mi tego wprost, ale jestem pewna, że w tle każdej kolejnej rozmowy będzie: „Pamiętam twojego czubka i nigdy nie zapomnę”.

Zabolało. I to bardzo. Piotr poczuł, jak zalewa go nagła fala goryczy. Zapragnął zjechać na zabłocone pobocze, wyjść z samochodu i ruszyć przed siebie, byle jak najdalej od Irminy i jej kąśliwości. Opanował się jednak. Lata temu pozwalał sobie na takie chwile słabości. Ulegał emocjom i szedł przed siebie, kipiąc z gniewu czy frustracji, ale do niczego to nie prowadziło.

Przecież kiedyś i tak musiał wrócić, a Irmina, co udowodniła nie raz, była odporna na pokazy dramatyzmu.

Zwolnił więc tylko, udając, że powoli i ostrożnie objeżdża kolejną kałużę.

– Bardzo mi przykro – powiedział z trudem. – Podniesiesz się jakoś po tym?

Przesadził, z czego zdał sobie sprawę w chwili, gdy te słowa wybrzmiały w ciasnej przestrzeni samochodu. Miał wrażenie, że pracujący na całego nawiew wtłacza do wnętrza coś kwasowego, wręcz zabójczego.

Irmina oddychała pospiesznie, co rzadko jej się zdarzało. Rzadko albo prawie nigdy. Nagle przez jego wzburzenie przebiło się ukłucie niepokoju. Zerknął na nią ledwie zauważalnie. Obawiał się, że na jej policzkach ujrzy łzy, co byłoby dla niego nie do zniesienia. W żółtawym blasku padającym z okien mijanego domu ujrzał, że jej policzki były suche, a twarz całkowicie nieruchoma, jak martwa.

Nie miał pojęcia, co kotłuje się w jej głowie, ale przypuszczał, że jakaś toksyczna mieszanka myśli, która za moment i tak się wyleje, by zatruć do końca to, co zostało z ich związku.

Samochód nadal podskakiwał na nierównościach terenu wyżłobionych przez pracujące tu jeszcze niedawno koparki i betoniarki.

– Nie wiem, jak oni mogą tu żyć – mruknął w nadziei, że Irmina podchwyci temat i całe napięcie jakoś rozmyje się we wspólnym narzekaniu. – Deweloper postawi domy i opchnie je za nie wiadomo jakie pieniądze, ale pierdołami takimi jak asfaltowa droga, chodnik i pełne oświetlenie mogą się przecież zająć władze.

Irmina nie odpowiedziała. Plan nie wypalił.

Wjechali wreszcie na asfaltową drogę. Gdyby nie szybki oddech żony, Piotr byłby przekonany, że jedzie sam.

W świetle reflektorów migotała mżawka.

„A może to mgła?”, pomyślał Piotr, by zająć czymś umysł.

Droga zakręciła lekko, zamigotały odblaski na słupkach, a potem krzyż z hełmem motocyklisty. Skończył się zagajnik lichych sosenek, za nim rozlały się czarne pola, na których skraju migotały pojedyncze światełka. Piotr zadał sobie pytanie, kim są ludzie, którzy tam mieszkają.

„Może gapią się właśnie na jakiś kanał w telewizji – pomyślał. – Może tłuką w jakąś grę czy dopijają kawę przy durnym dzienniku. Może gadają o tym, co mają jutro do zrobienia. Może są szczęśliwi”.

Irmina odkaszlnęła sucho, wyciągnęła spod fotela swój ulubiony bidon i odkręciła go z metalicznym szczęknięciem. Piła długo.

– Nie masz pojęcia, ile mi zabrałeś – powiedziała w końcu cichym, lekko zachrypniętym głosem.

Nigdy dotąd Piotr nie usłyszał tak surowego oskarżenia. Znów zabolało, i to mocno, ale na takie słowa miał już gotową odpowiedź.

– Nie miałem pojęcia, że ta zwietrzała przyjaźń sprzed paru lat ma dla ciebie takie znaczenie – wyrzucił z siebie. – Zresztą jestem czubkiem, co ja mogę wiedzieć. Tylko tyle, że zabrałaś mnie do dwojga obcych mi ludzi, którzy przez bite dwie godziny próbowali na każdym kroku uświadomić mi, jacy są zajebiści. Słyszałaś tego Juliusza? Mało się nie zesrał, tak bardzo chciał mi pokazać swój piec na pellet. A te teksty, gdy się dowiedział, że mamy pompę ciepła? „Zobaczysz, gościu, rachunek za prąd! Zobaczysz!” Co mnie interesuje jego piec? W dupie to mam, tak samo jak jego smartwatcha, nowy samochód i wczasy na Seszelach. A Agata? Mam wrażenie, że wykuła instrukcję do gry na blachę, by móc cały czas spoglądać na mnie znad okularów i z udawanym rozbawieniem komentować wszystko, co robię. Jakby mi zależało, naprawdę. A już ten tekst na koniec: weźcie resztę pizzy, my i tak tego nie zjemy. Ja pierdolę, dosłownie marzę o tym, by dojadać pizzę po jaśniepaństwu.

Odruchowo przyspieszył. Silnik hondy wył coraz głośniej, ewidentnie nieprzygotowany na taki wysiłek. Minął ich jakiś samochód, który w ostatniej chwili wyłączył długie światła. Błysnął jakiś trójkątny znak drogowy, a potem znów wjechali w las. Wycieraczki pracowały równomiernie, ale zostawiały smugi.

„No, jeszcze mi przypomnij, że miałem wymienić pióra”, pomyślał Piotr z wściekłością. Ścisnął kierownicę i pochylił się nad nią, jakby szykował się, by ją wyrwać.

Irmina nie odpowiadała przez moment. Znów napiła się z bidonu.

– Czyli się nie pomyliłam. W istocie, nie masz pojęcia.

Jej głos był martwy. Piotr zerknął w bok i ujrzał, że żona patrzy prosto przed siebie niewidzącym wzrokiem.

Niepokój okazał się tak silny, że przebił się przez jego wzburzenie. Był już świadkiem takich chwil. Tak patrzyła w trakcie pogrzebu swojego ojca, na ostatnim roku studiów, niedługo po tym, jak się poznali. Tak spoglądała kilka lat później, już po ślubie, gdy zrozumiała, że właśnie poroniła, i wtedy, gdy najżyczliwszy z banków skrócił im zdolność kredytową, przez co zamiast domu marzeń zmuszeni byli wybudować coś, co do tej pory pogardliwie nazywała „chałupą”.

Było w tym spojrzeniu coś ostatecznego. Coś, co kojarzyło się z kwitowaniem straty.

Tym razem jednak, jak przeczuwał, winny był tylko on. Nagle zrobiło mu się bardzo ciężko na sercu.

Zerknął na Irminę jeszcze raz.

Oczy jego żony nagle się rozszerzyły.

– Uważaj!19:07
Irmina

Chyba krzyknęła.

W kompletnie irracjonalnym odruchu zaparła się nogami o podłogę i lekko uniosła z fotela. Samochód z piskiem opon zatańczył na mokrej szosie. Przez jej krzyk – a więc jednak krzyczała? – przebiło się wściekłe przekleństwo Piotra. Coś załomotało, trzasnęło, a słupek ze światełkiem odblaskowym zniknął pod maską.

Potem wszystko się zatrzymało. Prawie wszystko.

Z sercem bijącym jak nigdy dotąd patrzyła, jak przez szosę, niczym czarne cienie, przemykają sarny. Jedna za drugą, i jeszcze jedna, i jeszcze. Widywała już ich stadka z okien domu, ale nigdy nie były tak liczne.

Któraś z saren, jedna z ostatnich, zatrzymała się na poboczu i spojrzała na nich jakby z niedowierzaniem. W jej ślepiach błysnęło światło reflektorów, co nadało jej na moment demoniczny wygląd.

Potem Piotr otworzył drzwi, na co spłoszona sarna umknęła z drogi. Do środka samochodu wtargnęło zimno. Irmina rozluźniła mięśnie. Opadła na fotel, rozprostowała palce wbite w tapicerkę, wypuściła powietrze z płuc.

Rejestrowała coraz więcej szczegółów. Nieprzyjemny, choć na szczęście mało wyczuwalny zapach spalenizny. Obłoki czegoś – miała nadzieję, że pary – unoszące się przed reflektorami.

Piekło ją w gardle.

Odkaszlnęła i rozejrzała się w ślad za bidonem, który wypadł jej podczas hamowania. Woda z niego sączyła się powoli na wycieraczkę. Irmina podniosła butelkę i wypiła resztę jej zawartości, po czym otarła usta i z rozmachem włączyła świat­ła awaryjne. Obchodzącego samochód Piotra w regularnych odstępach czasu zaczęła zalewać pomarańczowa poświata.

Irmina powoli się uspokajała. Przyszło jej do głowy, by może również wyjść, ale zrezygnowała. Zamiast tego siedziała i przyglądała się Piotrowi, który kucał przed maską samochodu i coś oglądał.

„Jakby się, kuźwa, na tym znał”.

Wnętrze samochodu, rozjaśniane głównie miodowym blaskiem zegarów, rozświetlił nagle blask z lusterka wstecznego, w którym pojawiły się reflektory nadjeżdżającego pojazdu. Obcy samochód zwolnił, objechał ich hondę i ruszył dalej. Mignął jej kierowca uważnie przyglądający się ich hondzie podczas manewru.

Piotr odczekał, aż auto odjedzie, i wszedł do środka.

– Nic się nie stało – powiedział, nie patrząc na nią. – ABS zadziałał. Skasowaliśmy dwa słupki, ale są plastikowe. Ani rysy.

– To my mamy ABS?

Piotr nie odpowiedział. Wpatrywał się w lusterko boczne.

Irmina przygryzła wargę i przeklęła się w myślach. Wiedziała, że moment jest raczej nieodpowiedni, ale nie umiała się powstrzymać. Nienawidziła tego samochodu – absolutnie nie dlatego, że Agata jeździła nową mazdą w leasingu, ale dlatego, że Piotr uważał go za całkowicie wystarczający dla ich potrzeb i od lat wzbraniał się przed kupnem nowego. Tłumaczyła mu, że to mułowaty, niewygodny kloc z beznadziejną klimą i malutkim bagażnikiem, ale on nie chciał nawet myśleć o zmianie.

„Nie mamy pieniędzy” – mówił.

„Bzdura”, pomyślała ze znużeniem. Pieniądze by się znalazły. Jemu chodziło o coś innego. Nie chciało mu się przebierać w ofertach, jeździć po komisach i rozmawiać z samochodziarzami. Wiedział, że ci natychmiast odkryją, że nie zna się na autach, i wcisną mu byle gówno, a każda historia o oszukiwanych klientach komisów tylko pogłębiała jego upór. Podobnie miała się rzecz z leasingiem czy kredytem. Nie znał się na tym i nie chciał się na tym znać.

Proponowała, że ona się tym zajmie, podobnie jak to miało miejsce z hipoteką, ale wówczas słyszała: „Z hipoteką wyszło średnio. Nie potrzeba nam nowego kredytu. Jak coś pójdzie nie tak, oboje pójdziemy na dno”.

Tekstów z amerykańskich filmów nienawidziła jeszcze bardziej niż jego niechęci do zmian.

I tak oto jeździli małym gównem w kolorze niedoszłych marzeń, w którym było niestety wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić wszystkie jej żale.

Aż, chyba, do dziś.

Zacisnęła powieki i od razu je otworzyła, gdy Piotr, wciąż nie wrzuciwszy jedynki, parokrotnie dodał gazu, jakby znajdował się na starcie wyścigu dla przegrywów. W lusterku potężniały światła kolejnego samochodu, który nadciągał w ich kierunku.

Gdzieś w oddali coś przebiegło przez drogę. Chyba lis.

Patrzyła, jak zwierzę przyspiesza i umyka na pobocze przed wymijającym ich busem, który podkreślił ten manewr naciśnięciem klaksonu.

– Debil – mruknął Piotr.

– Stoisz na wąskim poboczu.

– Przecież musiałem go przepuścić.

– Ten bus jechał powoli – wycedziła, obserwując oddalające się czerwone ślepia pojazdu i numer telefonu firmy obsługującej przewozy do Niemiec. – Każdy sensowniejszy samochód zdołałby ze spokojem wbić się przed niego.

– Po co? – Piotr spojrzał na nią z udawanym zdziwieniem.

– Po nic. Ale lepiej coś umieć, niż udawać, że ta rzecz nie istnieje.

– A co to miało oznaczać? – spytał z goryczą. – Znowu czegoś nie rozumiem, tak? Znowu nie nadążam?

Irmina nie odpowiedziała. Nagle poczuła się strasznie zmęczona.

– Ruszysz w końcu?

Honda powoli wyczołgała się z błota, podskoczyła na skraju asfaltu i potoczyła się przez ciemność, w której nadal majaczyły ledwie widoczne tylne światła busa. Wzrok Irminy odnalazł zegar na desce rozdzielczej.

– Pociąg Klaudii przyjeżdża za półtorej godziny – przypomniała. – Jedźmy do domu. Zdążę jeszcze zrobić jakiś makaron.

– Mieliśmy zamówić sushi.

– Nie przewidziałam, że tak wcześnie wyjdziemy od Rogalskich. Muszę się czymś zająć. A poza tym może lepiej oszczędzajmy pieniądze, co? Jeśli zrezygnujemy z żarcia na wynos, może zdołamy kupić jakiś lepszy samochód.

Była niemal zadowolona z ilości jadu, jaki zdołała wpakować w te kilka zdań. Dostrzegła, że Piotr ledwie zauważalnie drgnął.

Przechyliła głowę i oparła ją o chłodną szybę.

– Samochód ci nie pasuje – stwierdził Piotr. – Dom też nie. Świadomość, że inni rzekomo radzą sobie lepiej, również ci przeszkadza. Ja jestem czubkiem, bo przeglądam Wikipedię w towarzystwie. Co ci właściwie pasuje, Irmina? Co? Czego ty chcesz?

Mówił szybko, coraz szybciej. Tracił tę swoją cholerną flegmę, ale satysfakcja, która obudziła się w niej chwilę temu, rozpuściła się niczym tabletka aspiryny w szklance wody.

Skrzywiła się lekko, ciesząc się, że półmrok we wnętrzu samochodu skrywa ten grymas. Kiedyś, lata temu, podobał się jej charakter Piotra. Ceniła sobie jego niewzruszony spokój, który dla niej, histeryczki i panikary, wydawał się niedościg­nionym marzeniem. Te czasy należały jednak do przeszłości. Nie dawała się już dłużej zwodzić.

„To nie spokój. To gruba, niemal nieprzenikniona warstwa flegmy i obojętności, która skrywa nieporadność”.

– Czego ja chcę? – spytała cicho.

Piotr znów zwolnił, bo na drodze pojawiło się kolejne zwierzę – może zając? Reflektory błysnęły w oczach zwierzaka, który zawrócił i czmychnął tam, skąd przybiegł.

– Chcę normalności – wyszeptała, nie dbając o to, czy Piotr ją słyszy. – Świadomości, że mnie słuchasz, a nie kiwasz głową z przyzwyczajenia. Energii zamiast stanu stand-by. Ambicji zamiast samozadowolenia. Panowania nad sytuacją zamiast serii uników. Pożądania, a nie ru…

Znów drgnął, po czym odgadła, że jej słowa do niego dotarły. Przyspieszył. Zrównali się z busem.

– Jeśli to wszystko ci nie odpowiada…

Uniosła lekko brew i z zainteresowaniem odwróciła ku niemu głowę. Bez względu na to, co właśnie chciał powiedzieć, jego słowa byłyby pierwszym przejawem inicjatywy od miesięcy, jeśli nie lat.

– No? – spytała neutralnym głosem. – Mów. Jeśli mi to nie odpowiada, to co?

– Ja pieprzę – mruknął nagle Piotr, głośniej niż powinien, zupełnie jakby chciał odwrócić jej uwagę od tego, o czym rozmawiali. Mimo to zerknęła na drogę i zesztywniała.

Zbliżali się do skrzyżowania w kształcie litery T, sporego, z oświetlonymi przejściami dla pieszych. Piotr odruchowo zwolnił, ale kierowca busa, który jechał przed nimi, najwyraźniej nie miał zamiaru uczynić tego samego. Pędził ze sporą prędkością prosto na skrzyżowanie, zjeżdżając nieco na bok.

Irmina gwałtownie wciągnęła powietrze.

Prawe koło najechało na krawężnik i przez krótką chwilę bus jechał tylko na dwóch kołach. Potem opadł na cztery ze zgrzytem, który usłyszeli nawet oni, zakołysał się i…

Pognał dalej.

– A ten co odwala? – krzyknął Piotr. – Pojeb jakiś czy co?

Od skrzyżowania odbiegała jeszcze jedna, wąska, gruntowa droga, która wnikała w las. Przez sekundę Irmina próbowała sobie wmówić, że kierowca busa zamierza wjechać dokładnie tam, ale zdrowy rozsądek nie pozwolił jej przyzwyczaić się do tej myśli.

„Przecież, do cholery, nie wjeżdża się w drogę gruntową z taką prędkością! I to hacząc wcześniej o krawężnik!”

Bus wbił się w ciemność w obłędnym wprost tempie. Przez chwilę widzieli jeszcze parę tylnych świateł, podskakujących, w miarę jak pojazd pędził po wybojach, aż w końcu znikły w lesie. Ani na chwilę nie rozbłysły światła hamowania.

Irmina dopiero teraz złapała się na tym, że znów wstrzymuje oddech.

– Co to było? – wykrztusiła.

– Pijany – zawyrokował Piotr. – Na bank pijany! Pamiętasz, jak mnie otrąbił? Po co ktoś miałby trąbić na samochód na pustej drodze? A potem gość stracił panowanie nad kierownicą. Wiesz, co by było, gdyby ktoś jechał z boku? Nigdy czegoś takiego nie widziałem.

– On mógł… On mógł wieźć pasażerów.

– Nie, na pewno nie.

– A skąd ty to wiesz?! – wrzasnęła Irmina.

– Bo nikt, kto wiezie pasażerów, nie zapieprza jak samobójca!

– Przestań się wymądrzać i jedź za nim!

W oczach Piotra pojawiło się wahanie, ale zatrzymał samochód.

– I co mam niby zrobić? Ścigać się z nim?

„Konfrontacja – pomyślała Irmina. – On w tym widzi tylko konfrontację”.

– Nie chcę, żebyś się z nikim ścigał – wycedziła. – Chcę, byś pojechał za tym busem, bo niewykluczone, że dojdzie do wypadku, a ktoś z tych ludzi może potrzebować pomocy!

Zaczęła drżeć.

– Czego ty nie rozumiesz? Jedź za nim!

Piotr nadal nie wrzucił biegu.

– Nie wiem – bąknął. – Ja bym się w to nie mieszał.

– Czemu?

– Bo jesteś fizjoterapeutką, a nie lekarką! Jezu, sam nie wiem! Coś komuś źle nastawisz, to cię potem będą ciągali po sądach!

Irmina miała wrażenie, że świat wokół niej staje w płomieniach.

– Ty cholerny niemoto – wycedziła. – Ty pieprzony…

– O, popatrz! – Piotr wskazał lusterko, w którym coraz silniej migotał kogut nadjeżdżającego radiowozu. – I wszystko, kurna, jasne. Gość spieprzał przed policją.

Wcisnął pedał gazu. Samochód wyrwał do przodu i skręcił w lewo.

– Pomagać pojebanemu piratowi drogowemu, jasne – mruknął. – Ciekawe, czym by się to skończyło. Pamiętasz, co mówił wujek Janek? O swoim koledze tirowcu, który wziął jakiegoś gówniarza na stopa i miał potem stłuczkę?

– Tak – powiedziała pustym głosem Irmina. – Ciągle to powtarzasz. Lubisz tę historię.

– Nie ma w niej nic, co da się polubić.

– Lubisz ją, bo można się za nią chować.

Jej lusterko było obrócone pod złym kątem, a do tego mokre, jednak mimo to miała pewność, że samochód policyjny wypadł na skrzyżowanie, ale nie podążył za busem i teraz oddalał się od ich hondy.

Przypadek?

„Już nigdy się nie dowiem”, pomyślała, znów oparła głowę o szybę i…

…i zamrugała parokrotnie, a następnie, pochyliwszy głowę pod kątem, rozejrzała się, ale ciemne niebo wydawało się puste.

„Złudzenie – pomyślała z przekonaniem, choć jeszcze chwilę temu mogłaby postawić każdą kwotę na to, że przed sekundą czy dwiema widziała przesuwający się po nim obiekt. – „Idiotyczne złudzenie”.

Zobojętniała na cały świat, na powrót pochłonięta egzystencjalnym bałaganem.19:21
Piotr

Dawno nie był tak wściekły.

Wiedział, od początku wiedział, że cała ta wizyta u Rogalskich to jakiś cholerny sprawdzian. Jakiś punkt kontrolny, od którego będzie zależało całe jego późniejsze życie. Nie miał na to wszystko ochoty i słusznie. Słusznie!

„Jeśli coś ci nie pasuje i nie wiesz dlaczego, zaufaj sobie i tego nie rób – powtórzył w myślach zdanie wyczytane kiedyś w internecie. – A sprawa cuchnęła na maksa. Co mnie obchodzi to, że ta małpa to dawna kumpela Irminy? Co mnie obchodzi, że mieliśmy grać w jakąś planszówkę? Ja pieprzę, co za pułapka. A teraz… A teraz?”

Miał wrażenie, że wyjście z tej durnej wizyty było jak naparcie na dźwignię, która uwolniła cały syf tego świata.

„Ile jechaliśmy od Rogalskich? Dziesięć minut? Piętnaście? Zleciało na mnie więcej pretensji niż w ciągu ubiegłego roku!”

O niczym nie marzył bardziej niż o zamknięciu się w pokoju. W ciszy i w ciemności.

„I co jeszcze? Mam gonić za jakimś pojebem, który postanowił, że sobie poszaleje po nocy? I zwieje przed policją? Jasne, już lecę”.

Aż trząsł się ze złości. W ustach czuł wielką suchość i przyszło mu nawet do głowy, by poprosić Irminę o łyk wody z tego jej cholernego bidonu, ale zrezygnował. Nie znosił go, bo był dla niego kontrolką alarmową. Już dawno zauważył, że Irmina popija częściej, gdy szykuje się do jakiejś poważnej rozmowy.

A każda z nich dotyczyła jego.

„Czemu nie zajmiesz się sobą? – przedrzeźniał ją w myślach. – Wiesz, że znowu wypełniłam za ciebie PIT? Kiedy weźmiesz się za ogród? Zastanawiałeś się kiedyś, czy ty w ogóle jesteś ubezpieczony?”

Docisnął gazu, nieświadomie rozpędzając się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

„A co byś zrobił, gdyby mnie zabrakło?”

Wychwycił, że jakieś stworzenie stoi kilkadziesiąt metrów od nich, na środku drogi. Zawahało się, a potem cofnęło i uskoczyło tam, skąd przybiegło.

„Czemu tu tyle zwierząt? – pomyślał, usiłując odpędzić w ten sposób inne wątki. – Gdyby można było… Gdyby można było gwałtownie spuścić kurtynę. Myśleć tylko o tym, o czym chcesz. Zatrzymać napływ tych bzdur…”

Zza zakrętu wyłoniła się jakaś terenówka. Kierowca nie szczędził silnika – samochód wypadł za podwójną linię, zakołysał się podczas gwałtownego manewru i smagnął ich światłami, po czym wrócił na swój pas.

– Widziałaś pajaca? Co się dzisiaj odwala na tej drodze?

Irmina nie odpowiedziała.

„Jasne. Z czubkiem będzie rozmawiać? Z pieprzonym niemotą? Z przygłupem, który nie ma ochoty kupować nowego samochodu? Jasne. Jak jej coś nie pasuje, to wszystko dobrze, a ja muszę dzielnie wypełniać wszystkie zadania, bo w przeciwnym razie jestem debilem”.

Czarne, bezlistne drzewa przemykały za oknami. Honda warczała, jakby oszołomiona prędkością. Irmina siedziała całkowicie nieruchomo i Piotr złapał się na tym, że marzy, by zaczęła grzebać przy radiu i szukać jakiejś stacji. Lub znów podłączyła telefon do kabelka aux i uruchomiła Spotify. Nawet gdyby miała włączyć te swoje bzdury, nieważne. Zniósłby jej beznadziejną muzykę, jeśli miałoby to oznaczać choć chwilowy powrót do normalności.

Niestety, nic z tych rzeczy. Wciąż ani drgnęła, a to oznaczało, że jej myśli potężnieją jak lipcowa burza. Z każdą chwilą stają się coraz bardziej niebezpieczne.

Marzenie o zamknięciu drzwi wyło w nim jak syrena alarmowa.

Droga skręciła raz jeszcze. Przemknęli obok serii zabudowań, niskich, ponurych i brzydkich nawet w blasku słońca, wśród których niczym sztuczne serce migotały światła żabki. Potem apteka, samotne przejście dla pieszych opromieniane rytmicznym blaskiem i znowu surowy, listopadowy las. I kolejny zakręt.

– Mam nadzieję, że przejazd będzie otwarty – rzucił. Na to też lubili narzekać, choć nie miało to sensu.

Chciałby teraz ponarzekać.

Szlaban opadł zapewne dosłownie chwilę temu, bo po przeciwnej stronie nie było żadnego samochodu. Blask rozmieszczonych wzdłuż niego czerwonych lampek odbijał się na mokrym asfalcie, a okrągłe, podwójne oczy sygnalizatora migotały z zimną obojętnością.

„Masz przejebane. Masz przejebane”, zdawały się powtarzać.

Czyli nie dojadą do domu za chwilę. Będą tu jeszcze siedzieć, a Irmina zatruje każdą z dostępnych jej minut. Piotr zaciągnął ręczny i odchylił się na fotelu.

„Niech ten czas leci”.

Irmina odkręciła swój cholerny bidon, przechyliła go do ust, przypomniała sobie, że jest pusty, i znów go zakręciła. Metalowy gwint zgrzytnął cicho.

– Nie dokończyłeś myśli – powiedziała.

Z jakiegoś powodu słowa wypowiadane w ciasnocie samochodu zawsze wybrzmiewały mocniej niż gdziekolwiek indziej.

– Której myśli? – udał, że nie wie, o co chodzi. – Dzielę się wieloma.

– Nie dzielisz się myślami, tylko spostrzeżeniami. I to na ogół nieistotnymi – odparła. – Myśl dziś, jak dotąd, miałeś jedną, ale jej nie skończyłeś. Zacząłeś od słów: „Jeśli ci to nie odpowiada”. Zakładam, że słowo „to” odnosi się do całego naszego związku. Ciekawi mnie, co miało pojawić się później.

– Nic takiego nie powiedziałem.

– Przestań pieprzyć. Co chciałeś powiedzieć?

Kątem oka widział teraz, że zwróciła się ku niemu twarzą, dziwnie zimną i pozbawioną życia. Jej mina kojarzyła mu się z wyrokiem.

– No, nie daj się prosić. – W głosie Irminy pojawiła się udawana, drwiąca czułość. – Dokończ.

– Nie pamiętam, co mówiłem. Byłem zły i w ogóle. Mogło mi się coś wymsknąć.

– Dobrze, a więc potraktujmy to jako ćwiczenie intelektualne – orzekła, tym razem siląc się na beztroskę. – Pomyślmy. Jeśli ci to nie odpowiada, to… No? Jak byś zakończył to zdanie?

– Przestań się ze mnie nabijać – wycedził. Robiło mu się duszno, coraz duszniej.

– Ja tu próbuję z tobą rozmawiać! – parsknęła Irmina. – Dokończ zdanie, no! Zdobądź się wreszcie na odwagę. Taką prawdziwą odwagę! Tym razem nie musisz rzucać się na k10 orków, a wystarczy powiedzieć, co ci leży na sercu. Będziesz umiał? Masz w sobie choć odrobinę hartu ducha?

Coś w nim pękło. Wiedział, że to kompletnie bez sensu i niczego nie rozwiąże, ale logika podpowiadała, że i tak gorzej już być nie może. Pchnął więc drzwi i zatrzasnął je za sobą, wytaczając się na zimne powietrze listopada. Łapał je haustami, oparty o szlaban, opadający nieco pod jego ciężarem.

Honda mruczała cicho. Na plecach czuł ciężki, niemal ołowiany wzrok Irminy. Nerwowym ruchem założył za uszy włosy, które wymknęły się z końskiego ogona.

„Sama tego chciała – pomyślał z trudem. – Wiedziała, czym to się skończy. Wiedziała, że nienawidzę takich chwil”.

Uniósł głowę ku niebu. Gwiazdy, podobnie jak wszelkie jasne punkty w jego życiu, zostały przesłonięte przez gęste chmury.

„Nigdy w życiu nie podniosłem na nią głosu. Nigdy nawet nie pomyślałem o innej kobiecie. Nie chodzę na imprezy, nigdy nie kupiłem niczego drogiego, nie nawalam w gry w internecie. Sprzątam, pracuję, dbam o nią. Nawet myję jej cholerny gabinet. I co? I co z tego mam? Krzyżowy ogień pytań. Listę pretensji. No i oczywiście słowa prawdy. Jak to było?”

Czuł, jak rozlewa się w nim trujące zniechęcenie.

„Jak to było? Czubek, tak? I tchórz, zdaje się też, prawda? Bo nie chciałem jechać za tym busem, a potem wyszedłem z samochodu, gdy postanowiła przycisnąć mnie do muru?”

Piotr oddychał szybko. Nagle, przypuszczalnie po raz pierwszy w życiu, zapytał sam siebie, co zrobiłby ze sobą, gdyby jednak zdecydował się odejść. Ta myśl uwolniła przed nim niezmierzoną przestrzeń, zupełnie jakby życie też miało swoją mgłę wojny.

„Nie mamy dzieci, a ona zarabia równie dobrze jak ja. Mamy za to kredyt, i to wielki, ale co tam, kurwa, mogę dorzucić się do rat. Pieprzę pieniądze. Oddałbym każde za…”

Urwał.

Niewypowiedziane słowa kryły bowiem odpowiedź na jej pytanie.

Przegnał ją natychmiast inny wniosek, o wiele cięższy i ważniejszy. Bo niby… niby dokąd miałby pójść? Co miałby zrobić? Gdzie by się zatrzymał? W motelu, jak w amerykańskich filmach? Jak się wynajmuje mieszkanie? Jak się, do kurwy nędzy, ucieka?

Był w końcu dupkiem i tchórzem. Nic dziwnego, że tego nie potrafił.

Migoczące czerwone światło zgasło na moment, jakby wyrażało swoje politowanie. Piotr spojrzał w jego kierunku i wtedy…

Wtedy dojrzał coś, czego wcześniej nie zauważył.

Kilkadziesiąt, może kilkaset metrów dalej stał pociąg. Był to jeden z tych opływowych, czerwono-białych niby-tramwajów, które śmigały między metropoliami a ich satelitami, hamując z cichym wyciem i bez trudu rozpędzając się do setki, jak nie więcej. Czasami sam podjeżdżał nimi do miasta, bo lubił ich szybkość oraz wygodę.

Nigdy dotąd nie widział jednak pociągu, który bez widocznego powodu stałby na trasie. Za długimi, przyciemnianymi szybami nieruchomego składu rozlewała się całkowita ciemność, a główne reflektory maszyny były przygaszone, jakby z jakiegoś powodu weszła w fazę czuwania. Wyświet­lacz nie pokazywał żadnego kierunku podróży.

„Czy to możliwe, by pociąg tak po prostu się zatrzymał? W środku trasy? Kilkadziesiąt metrów od przejazdu? Może po prostu coś w nim nawaliło?”

Piotr wpatrywał się w nieruchomy pociąg, przekonany, że ten zaraz rozjarzy się światłem i ruszy naprzód.

„Nie znam się na tym, ale ktoś tu się chyba prosi o kłopoty – pomyślał, zadowolony, że może rozgryźć jakiś problem. – Lada moment nadjedzie jakieś Intercity i będzie niezła jatka. A poza tym, jak długo mamy jeszcze stać na tym przejeździe?”

Mżyło. Piotr zamrugał i otarł nos. Skądś dobiegało rozpaczliwe pojękiwanie ambulansu, a odpowiedziało mu inne, chyba policji. Gdzieś za lasem wył pies. Przeraźliwie, jak nie pies.

Piotr nie odrywał wzroku od martwego pociągu.

Mlasnęły otwierane drzwi pasażera, a potem o mokry asfalt stuknął obcas.

– Nie przyszło ci do głowy – odezwała się Irmina, drżąc lekko na chłodzie – jaki ty jesteś przewrażliwiony? Może Agata wcale nie chciała ci niczego udowodnić? Może jej mąż próbował po prostu coś ci pokazać? Może ja chciałam jedynie poznać twoją opinię? Pomyślałeś o tym? Jesteś dzieckiem, Piotr?

„Tak – pomyślał. – Ale przede wszystkim czubkiem i tchórzem”.

Odepchnął się od szlabanu i ruszył w stronę pociągu.

– Piotr? – spytała Irmina. – Chcesz uciec w las czy co?

Nie zwracał na nią uwagi, a przynajmniej tak mu się wydawało. Czubek i tchórz. Czubek i tchórz.

– Co ty odpieprzasz?! – zawołała za nim. – Kurwa, co za…

Nie zarejestrował ostatniego słowa, a żałował. Znów by się czegoś o sobie dowiedział.

Szedł z boku nasypu, co nie było łatwe. To potykał się o kamienie, to znów się z nich ześlizgiwał. Wysupłał z kieszeni telefon i uruchomił latarkę, kątem oka zauważając, że ma kilka nieodebranych połączeń. Nic dziwnego, zawsze miał włączone wyciszenie.

Kolejny powód do krytyki ze strony Irminy, rzecz jasna, która zawsze chciała coś ze sklepu.

Obiecał sobie, że sprawdzi to później. Obojętne mu było, kto do niego dzwoni i po co. Teraz pragnął tylko, by wszyscy zostawili go w spokoju.

Kamienie chrzęściły. Do wycia karetki dołączyło coś drugiego, a potem skądś dobiegł zwielokrotniony echem huk.

„Myśliwi. Pojeby jedne”.

– Piotr, wracaj tutaj!

Nawet się nie odwrócił. Nieco zdyszany, nadal zmierzał w stronę nieruchomego pociągu, wciąż przekonany, że ten nagle się obudzi i ruszy przed siebie.

„Może prądu mu zabrakło czy coś… Na co jeżdżą pociągi? Na prąd chyba. Albo się zepsuł i już wysłali z Głównego drezynę. No ale cóż. Czubek, tchórz i dziecko”.

By dostać się do pociągu, musiał wspiąć się na nasyp i przejść nad szynami wykorzystywanymi przez składy idące w przeciwnym kierunku. Potknął się i uderzył kolanem o wilgotny podkład, po czym zerwał się natychmiast, jakby w obawie, że znikąd wyskoczy rozpędzony pociąg i zmiażdży go na amen.

„Boję się śmierci – pomyślał z ponurym rozbawieniem. – Proszę, proszę. To tak, jakbym miał po co żyć”.

Była to najbardziej ponura myśl, jaką kiedykolwiek do siebie dopuścił, ale nie pojął jej doniosłości. Nie zastanawiał się nawet nad tym, czy w ogóle była poważna.

Jego uwagę w całości pochłonął pociąg.

Reflektory się żarzyły, ale bardzo słabo, przywodząc na myśl ślepia gasnącego smoka; był to jedyny przejaw działania elektryczności. W kabinie maszynisty panował mrok. Piotr nie mógł się dopatrzeć nikogo w środku, i to nawet gdy wszedł na wystające przedłużenie przypominające dyszel. Ogromne czarne lusterka wsteczne, które jego zdaniem po zatrzymaniu składu powinny się złożyć, nadal sterczały na boki niczym psie uszy.

Szedł przed siebie. Gdzieś na niebie furkotał helikopter. Do kakofonii syren dołączyła nowa. Za lasem szczekały psy. Irmina krzyczała, ale Piotr ją zignorował. Coś w tym nieruchomym pociągu go fascynowało, a jednocześnie wywoływało u niego szybsze bicie serca. A poza tym…

„Czubek, tchórz i dzieciak”.

Zeskoczył na nasyp, a kamienie znów zachrzęściły pod podeszwami jego butów. Zrobił krok w tył, by przyjrzeć się uważnie pociągowi. Wiedział już, że ten nie ruszy znienacka. Gdyby doznał awarii w drodze, w środku błyskałyby pewnie latarki uwijającej się załogi. Nie, zapewne unieruchomiły go inne okoliczności, ale… Ale mimo to chciał jeszcze zerknąć przez okna do środka.

Zrobił krok. Potem drugi i trzeci.

I się zatrzymał.

Było ciemno. Nie mógł wiele dostrzec przez przyciemniane szyby, ale mimo to był prawie pewien, że w środku znajdują się pasażerowie. Zgrabiałymi dłońmi wyciągnął telefon i włączył latarkę. Część światła przeniknęła do wnętrza i opromieniła nieruchomą twarz starszego mężczyzny w czapce z daszkiem. Obok niego tkwił chłopak z ogromnymi słuchawkami na uszach. Obaj wydawali się jakby uformowani z wosku.

Siedząca za nimi dziewczyna oparła czoło o szybę. Jej sąsiadka wspierała głową siedzenie przed sobą. Miejsca za nimi były wolne, a mężczyźnie, który zajął kolejne, broda opadła na pierś.

Piotr poczuł suchość w gardle, jeszcze większą niż podczas jazdy samochodem. Przemógł wewnętrzny opór i zastukał w wilgotną szybę, najpierw nieśmiało, a potem mocniej i mocniej. Nikt na niego nie spojrzał.

Serce biło mu teraz jak szalone. Nic z tego nie rozumiał. Nieraz szedł po peronie wzdłuż pociągu, z którego właśnie wysiadł, i większość ludzi w istocie siedziała nieruchomo, ale zwykle trzymali oni w rękach telefony lub rzadziej książki bądź czytniki. W każdej normalnej sytuacji wnętrze ciemnego pociągu wypełniałby błękitnawy blask elektronicznych urządzeń.

Teraz nie widział niczego.

Nie rozumiał przyczyn, dla których to zrobił, ale nagle przyspieszył. Nie dbając o to, że może się potknąć i stoczyć z nasypu, pobiegł przed siebie, by zaraz spojrzeć przez kolejny rząd okien.

Ujrzał tam kolejnych nieruchomych ludzi. Niektórzy trwali w pozycji siedzącej, inni osunęli się na szybę, na oparcie przed sobą, na pusty fotel obok lub nawet na przejście między rzędami. Wyglądali, jakby…

Jakby spali.

– Hej! – wykrztusił. – Hej!

Zastukał kłykciami w wilgotną szybę, a potem zaczął uderzać w nią otwartą dłonią. Potem dotarł do drzwi i parokrotnie nacisnął przycisk, który miał je otworzyć, choć ten nie był podświetlony. Drzwi, rzecz jasna, nie ruszyły się o milimetr.

– Hej! Hej! – wołał i walił w nie, bez przerwy świecąc po nieruchomych twarzach.

Ludzie w środku nadal wyglądali jak stłoczone manekiny sklepowe.

Choć…

Serce Piotra stanęło na moment. Wspiął się na palce i uniósł telefon, by zobaczyć więcej, ale nie zdołał tego zrobić. Zarejestrował jedynie wrażenie, że ktoś zatrzymał się w przejściu między rzędami. Ktoś zgarbiony… Nie, nie zgarbiony… Wygięty!

Ułamek sekundy później groteskowy konduktor odwrócił się i znikł w mroku.

Piotr nigdy dotąd nie czuł takiego przerażenia. Kiedyś, wędrując po lesie, wpadł na dzika, który się spłoszył i umknął, a za nim pobiegły małe warchlaki. Minęło dobrych kilkanaście sekund, nim Piotr uświadomił sobie, w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazł, a potem jeszcze kilkanaście, nim jego kolana zaczęły drżeć.

Tym razem zgroza zawładnęła nim błyskawicznie. Cofnął się, potknął i o mało nie spadł z nasypu, co wywołało gwałtowny przypływ adrenaliny, tak silny, że natychmiast pokonał strach.

Później, gdy myślał o tej chwili, nie mógł pojąć, dlaczego zareagował tak, a nie inaczej. Nie był człowiekiem skłonnym do ryzyka, a niechęć i lęk poczytywał za bardzo ważne sygnały. A jednak rzucił się do pościgu.

Może odwagi dodało mu to, że biegł na zewnątrz pociągu, a nieznany człowiek – istota? – przez jego wnętrze. Wystarczyło jednak kilka kroków, by do oszołomionego umysłu Piotra przedarł się wniosek, że obcy jest o wiele szybszy od niego. Pędząc, nie mógł dostrzec wiele w mrocznym wnętrzu pociągu, ale dotarło do niego, że tamten go wyprzedził. Zbliżali się jednak do końca składu, a każda ucieczka musiała przecież dokądś prowadzić.

Coś mignęło mu w mroku, ledwie, ale to wystarczyło, by dać do zrozumienia, że obcy nadal tam jest, nadal przed nim ucieka. Piotr przypadł do ostatnich drzwi, uderzył otwartą ręką w przycisk, a potem w same drzwi. Starł z nich wilgoć i przysunął oko do szyby.

Mrok wieczoru, przyciemniane szyby i pozbawione świateł wnętrze czyniły jakąkolwiek obserwację praktycznie niemożliwą. Piotr dostrzegł jednak jakiś ruch, dziwaczny, niepasujący do ludzkiej motoryki.

I wtedy się zorientował, że nieznajomy wypadł na zewnątrz przez rozchylone drzwi po drugiej stronie.

Piotr zaklął z wściekłością i znów się zerwał, by obiec tył pociągu, ale istota zdążyła zniknąć. Zdyszany Piotr splunął siarczyście, wpatrując się w mrok między drzewami.

Adrenalina zaczęła przygasać.

„A jeśli on tam jest? Jeśli czeka? Zaczaił się może? Co to w ogóle było? Człowiek? Człowiek, tak?”

Każda kolejna myśl była zimniejsza, a ostatnia wręcz lodowata. Wiedział, że mógłby przebiec jeszcze kilka kroków, by sprawdzić, w jaki sposób nieznajomy otworzył drzwi i czemu on sam temu nie podołał, ale wyobraźnia natychmiast podsunęła mu kilka przerażających scenariuszy.

„A co, jeśli rozerwał je siłą? Albo miał jakiś łom czy coś? A może to był pasażer i wybił szybę tym takim młotkiem do ewakuacji? Ale…”

Przypomniał sobie osobliwy sposób, w jaki poruszał się nieznajomy – dziwaczny, niepasujący do niczego – i nagle resztki zdrowego rozsądku się rozpłynęły.

W tym pociągu wydarzyło się coś, o czym nie chciał myśleć.

Przez lęk i niepewność przebiła się myśl, by zainteresować się losem zamkniętych w środku osób, ale ten pomysł odrzucił jeszcze szybciej.

„Nie, ja… Ja nie. To jakiś… Nie, to nie moja sprawa”.

Wtedy dotarło do niego, że Irmina wciąż coś krzyczy. A zwrócił na to uwagę dlatego, że w jej głosie wibrował strach.

Odwrócił się do niej.

Jego żona machała telefonem i wrzeszczała:

– Piotr! Wracaj tu! Piotr!

Wtedy sygnalizator mignął raz jeszcze, a potem zgasł, a razem z nim lampki rozmieszczone wzdłuż szlabanu, jakaś latarnia w dole drogi i kilka światełek jarzących się tam, gdzie biegły tory. Wyglądało to tak, jakby świat nagle się wyłączył.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij