Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

356 ODDECHÓW: OGIEŃ WIĘZI - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 grudnia 2025
20,19
2019 pkt
punktów Virtualo

356 ODDECHÓW: OGIEŃ WIĘZI - ebook

Kontynuacja powieści 365 oddechów. Dalsze losy bohaterów. Kasia, Donat i Lucas toczą walke o prawde. Kasia spotyka swoją dawna miłość o której nigdy nie zapomniała idzie za losem i BAM reszta przeczyta sie sama.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8440-149-1
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

365 ODDECHÓW: OGIEŃ WIĘZI

Kasia zamarła, wpatrując się w migoczące światło na końcu tunelu. Donat uniósł broń, ustawiając się przed nią.

— Zostań za mną — szepnął.

Kroki były nieregularne, jakby ktoś wlókł jedną nogę. Odbijały się echem od ścian, narastając nieubłaganie. Kiedy postać w końcu wyłoniła się z półmroku, Kasia z dłonią zaciśniętą na ustach ledwo powstrzymała okrzyk.

— Lukas…? — wydusiła.

Mężczyzna zatoczył się, opierając o wilgotną ścianę tunelu. Jego twarz była pobladła, koszula przesiąkła krwią.

— Zamknij broń, Donat… — powiedział chrapliwie, ale z tym samym uporem co zawsze. — Gdybym chciał was zabić, zrobiłbym to, zanim podnieślibyście wzrok.

Donat opuścił pistolet, ale w jego oczach widać było szok i niedowierzanie.

Lukas spojrzał na Kasię — i tylko wtedy jego postawa się złamała. Wysunął rękę, jakby chciał ją dotknąć, ale osunął się na kolano.

Kasia dopadła do niego pierwsza.

— Jesteś ranny! Gdzie… gdzie cię trafili?

— W ramię… i chyba… w bok — syknął. — Ale żyję. Widocznie dzisiaj jeszcze nie moja kolej.

Donat przykucnął obok, odpinając torbę medyczną.

— Powinieneś być martwy — powiedział cicho, bez cienia triumfu. — Jakim cudem…?

Lukas zaśmiał się słabo, bardziej z bólu niż ironii.

— Bo obiecałem jej, że wrócę.

Te słowa zawisły w powietrzu cięższe niż cała skała nad ich głowami.

Kasia odsunęła lepkie od krwi włosy z jego czoła.

— Musimy wyjść z tunelu — powiedziała drżącym głosem. — Jeśli oddziały zejdą na dół, jesteśmy w pułapce.

Lukas skinął głową i spróbował wstać. Donat podtrzymał go pod ramię, nie patrząc mu w oczy.

— Dasz radę? — spytał.

— Muszę. — Lukas wciągnął powietrze przez zęby. — Poza tym… nie zamierzam zostawić was samych. Ktoś musi pilnować, żebyście się nie pozabijali zanim dotrzemy do granicy.

Donat parsknął. Kasia uśmiechnęła się mimo łez. Na krótką chwilę byli znowu drużyną.

Ale tylko na chwilę.

Z tyłu tunelu rozległ się metaliczny trzask. Jakby ktoś otwierał zasuwny właz lub przeładowywał broń.

Wszyscy jak na komendę zastygli.

Lukas zmrużył oczy.

— To nie echo. Ktoś jest za nami.

Donat przybliżył się do Kasi.

— Ruszamy. Teraz. Jeśli to zwiadowcy, mamy trzydzieści sekund przewagi.

Kasia podniosła torbę z danymi. Ciężar zdawał się większy niż kiedykolwiek.

— Gdzie jest najbliższe wyjście? — zapytała.

Lukas wskazał słabo głową.

— Przed nami. Tunel kończy się przy starej stacji pomp. Dalej są zbocza. Jeśli uda nam się wdrapać na półkę skalną, mogą nas zgubić.

— A jeśli to nie zwiadowcy? — zapytał Donat.

Lukas spojrzał na niego twardo.

— To się dowiemy po pierwszym strzale.

Ruszyli. Woda chlupała pod ich butami. Kask światła latarki przecinał ciemność wąskim pasem.

Kasia raz za razem oglądała się za siebie.

I wtedy to usłyszała.

Cichy szept. Zdecydowanie ludzki. Zbyt bliski.

— Kasia…

Jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy.

Bo ten głos nie należał ani do Lukasa, ani do Donata.

I nie powinien należeć do nikogo żywego…„CZARNE ECHO” schodzi z nieba

Szum wirników przechodził z wibracji w huk. Ziemia pod ich stopami drżała, jakby zbliżało się coś cięższego niż śmigłowiec — coś nieuchronnego.

Lukas przykucnął za metalową skrzynią, unosząc broń.

Donat już szykował ładunek hukowy, mrucząc pod nosem przekleństwa.

Kasia cofnęła się o krok, instynktownie bliżej Marka, choć każda cząstka rozsądku krzyczała, że powinna zrobić odwrotnie.

Śmigłowiec zawisł nad ruinami hali, wirniki rozrzucały kurz w obłokach.

Z jego boku opadła lina, a potem druga.

Na ziemię zeskoczył pierwszy operator — czarna maska, pancerz absorbujący energię, karabin z celownikiem elektromagnetycznym.

Za nim kolejnych trzech.

— CZARNE ECHO — wyszeptał Donat. — Elita od brudnej roboty.

Nie biorą jeńców.

Marek już to wiedział.

Jego ciało napięło się nieludzko, jakby każdy mięsień znał ich ruchy, zanim je wykonają.

Operatorzy ustawili się półkolem.

Celownik jednego z nich zatrzymał się na Marku.

— JEDNOSTKA M–01 — rozległ się metaliczny głos przez głośnik hełmu. — Polecenie: powrót do bazy.

Uszkodzenia zostaną naprawione.

Nieautoryzowane jednostki zostaną wyeliminowane.

Lukas syknął:

— Nie jesteś ich własnością. Nie idź do nich.

Marek odsunął się krok w bok. Jego oczy na chwilę pociemniały — implant próbował przejąć kontrolę.

— _Nie mam wyboru._ — wyszeptał prawie bezgłośnie.

I wtedy stało się coś, czego nikt nie przewidział.

Operator po lewej uniósł dłoń i ZROBIŁ SUBTELNY, ALE WYRAŹNY GEST.

Gest, którego żaden członek Czarnego Echa nigdy by nie wykonał:

CISZEJ.

Marek znieruchomiał.

Lukas zmrużył oczy.

Donat drgnął, jakby poczuł, że coś tu… nie gra.

Operator odpiął hełm.

Kasia wstrzymała oddech.

Z pod hełmu wysunęła się twarz…

Znana. Zbyt znana.

— AREK? — wydusiła.

Mężczyzna, który jeszcze godzinę temu miał być zaginiony.

Mężczyzna, który podobno ostrzegał ich o zagrożeniu.

Mężczyzna, który miał być ofiarą — a nie kimś, kto stoi po drugiej stronie lufy.

Arek uniósł karabin, kierując go prosto w stronę Donata.

— Przepraszam — powiedział z zimną rezygnacją. — To nie miało tak wyglądać.

Ale śledziłem was od początku.

TAKI BYŁ ROZKAZ.

Donat zaklął, a Kasia poczuła, jak grunt usuwa jej się spod nóg.

Marek drgnął gwałtownie — instynkt przejął ster.

A potem…

niewiarygodnie szybko, jak włączenie trybu bojowego…

SKOCZYŁ MIĘDZY KASIĘ A LUFĘ ARKA.

W tej samej sekundzie śmigłowiec rozświetlił teren białym światłem reflektora.

Operatorzy Czarnego Echa zaczęli zamykać okrążenie.

Arek szepnął tylko:

— Marek… wracaj. W przeciwnym razie oni wybiją wszystkich.

A wtedy implant na szyi Marka ZAISKRZYŁ —

i do jego głowy wdarł się znajomy, zimny sygnał.

ROZKAZ AKTYWOWANY.

CEL PRIORYTETOWY: KASIA.

Marek gwałtownie wciągnął powietrze.

Jego źrenice zwęziły się do cienkiej linii.

Kasia spojrzała na niego z przerażeniem.

— Marek…?

Ale w jego oczach pojawiło się coś nowego.

Nie człowiek. Nie wspomnienie.

PROGRAM.Nieoczekiwane spotkanie

Kasia zatrzymała się gwałtownie, jakby ktoś chwycił ją za niewidzialną nitkę. Donat odwrócił się pierwszy.

— Co jest? — szepnął ostro.

Ale ona nie odpowiedziała. Wpatrywała się w ciemność za nimi, w ten sam punkt, z którego przed chwilą dobiegł szept.

Lukas, mimo bólu, również spróbował się odwrócić — na tyle, na ile pozwalała mu rana.

— Kto tam jest?! — krzyknął, a echo odbiło się od ścian jak pęknięcie kamienia.

Nic.

Tylko woda spływająca cienkimi strużkami ze sklepienia tunelu.

Kasia otworzyła usta, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, światło latarki Donata padło na coś leżącego na ziemi, kilka metrów za nimi.

— Czekaj… — Donat zmarszczył brwi. — To…

Podszedł powoli, ostrożnie, jakby każdy krok miał uruchomić minę. Kucnął. Kasia szła tuż za nim, nieświadomie zaciskając palce na ramieniu Lukasa.

Donat uniósł leżący na ziemi przedmiot.

Była to KRÓTKA, CZARNA SŁUCHAWKA KOMUNIKACYJNA. Wyłączona. Mokra, jakby ktoś upuścił ją dosłownie chwilę wcześniej.

— To model taktyczny… nie nasz — mruknął. — Ktoś tu był. Niedawno.

Lukas spojrzał na Kasię.

— Powiedziałaś, że słyszałaś głos. Jaki?

Kasia przełknęła ślinę.

— Cichy. Szept. Tak jakby… znajomy. — Zawahała się. — I powiedział moje imię.

Donat spiął się jak struna.

— Kasia, w tym tunelu nie ma nikogo znajomego. Tylko ich. Jeśli ktoś zna twoje imię, to znaczy, że…

Nie dokończył. Bo wszyscy usłyszeli to jednocześnie:

DELIKATNY STUKOT. Jak kroki. Oddalone może o pięćdziesiąt metrów. Nierówne. Ale szybkie.

— Nie możemy tu stać — stwierdził Lukas, siląc się na opanowanie. — Ruszamy do wyjścia. Jeśli to pułapka, nie damy się odciąć.

Donat skinął głową i przesunął się na przód, ale Kasia nie ruszyła.

Coś w tamtym głosie…

Coś w tym, jak wypowiedział jej imię…

Nie brzmiało to jak wróg.

Brzmiało jak ktoś, kto BŁAGA, by go usłyszała.

Lukas dotknął jej ramienia.

— Kasia. Teraz. — Jego oczy były poważne, ostrzejsze niż zwykle. — Chcesz odpowiedzi? Najpierw musisz przeżyć, żeby je dostać.

To przywróciło ją do rzeczywistości. Kiwnęła głową, ruszyła.

Ale zanim odeszli, obejrzała się jeszcze raz. Światło Donata znalazło na ścianie coś, czego wcześniej nie zauważyli — ledwie widoczny, brudny odcisk dłoni przeciągnięty po betonie, jakby ktoś wstał, opierając się o ścianę.

Świeży.

Lukas dostrzegł to również.

— Nie podoba mi się to — mruknął. — Ktokolwiek tu jest, idzie za nami… i to nie przypadek.

Wyszli z tunelu na zimne powietrze. Ścieżka prowadziła w górę, między skałami, a od wschodu nadchodził pierwszy pomarańczowy blask słońca.

Kasia spojrzała na obie strony przełęczy — i nagle wiedziała, że coś jest nie tak.

Włoski na jej karku uniosły się jak pod dotykiem elektryczności.

Bo z lewej strony, na skraju urwiska…

…KTOŚ STAŁ.

Postać w ciemnym płaszczu. Nieruchoma. Jak cień odcięty od reszty świata.

A kiedy wiatr poruszył materiałem, Kasia zobaczyła błysk — metalowego implantu na szyi.

Serce zamarło jej na sekundę.

Znała ten implant.

Znała tę sylwetkę.

Bo jeszcze miesiąc temu mężczyzna noszący ten implant był oficjalnie MARTWY.

Donat podniósł broń.

— To niemożliwe…

Kasia wyszeptała imię, którego nigdy nie spodziewała się wypowiedzieć ponownie:

— MAREK…?

Postać odwróciła głowę w ich stronę.

A w tym samym momencie zza skał dobiegł metaliczny klik — odbezpieczona broń.

Klik odbezpieczanej broni odbił się echem od skał jak pierwszy dźwięk nadciągającej burzy. Lukas, mimo rany, od razu przesunął się przed Kasię, podnosząc broń. Donat stanął po drugiej stronie, gotowy strzelać bez ostrzeżenia.

Postać na urwisku nie drgnęła.

Dopiero po kilku sekundach uniosła ręce, powoli, jakby chciała pokazać, że nie zamierza strzelać.

— Nie róbcie głupstw — powiedział mężczyzna. Jego głos był chropowaty, niższy niż Kasia pamiętała, ale… nie było w nim ani strachu, ani agresji. — Gdybym chciał was zabić, nie gadalibyśmy w pełnym świetle.

— Marek… — Kasia zrobiła krok w jego stronę, ale Lukas natychmiast złapał ją za ramię.

— Nie podchodź. — Jego głos był lodowaty.

Marek powoli ruszył z krawędzi urwiska w ich stronę. Krok po kroku, jakby upewniał się, że nie pobiegną ani nie uciekną. Gdy wszedł w lepsze światło, Kasia aż wstrzymała oddech.

Był chudszy. Twarz miał poszarzałą, jak po ciężkiej chorobie. Na jego szyi błyszczały dwa metaliczne przewody wszczepione w skórę — coś, czego wcześniej nie miał.

I coś jeszcze. W jego oczach — dawniej miękkich, ciepłych — palił się teraz zimny, obcy błysk.

— Powinieneś być martwy — Donat syknął, celując prosto w jego pierś.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij