3M. Miasto, mafia & miłość - ebook
3M. Miasto, mafia & miłość - ebook
Satyryczny wizerunek polskiej policji. Sensacyjna akcja, dużo humoru i erotyki. Piękne kobiety, namiętności, dobre alkohole, media. Ale też zwykła rzeczywistość, samotność bohatera, którego główną codzienną troską jest dobre samopoczucie mieszkających z nim kotów, a przypadkowy zbieg okoliczności wciąga go w świat porachunków gangsterskich na międzynarodową skalę.
Łukasz Gołębiewski – dziennikarz, enolog, wydawca. Autor m.in. powieści: Xenna moja miłość, Melanże z Żyletką, Disorder i Ja, Złam prawo, Bomba w windzie, Krzyk Kwezala, Bandyci Rodriguez, Kobiety to męska specjalność, Widzenia mistrza Hieronima.
--
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-956056-2-8 |
Rozmiar pliku: | 625 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był pociąg ekspresowy do Gdańska „Neptun". Wieczorem, w Dworze Artusa, odbędzie się spotkanie z moim ulubionym pisarzem, Günterem Grassem. Miałem brać udział w tym spotkaniu, akredytowany przez gazetę, umówiony na ekskluzywny, jak to się mówi, półtoragodzinny wywiad. Laureat Literackiej Nagrody Nobla niechętnie udziela wywiadów, załatwienie tej rozmowy graniczyło z cudem, wymagało podchodów pod prezydenta Gdańska i jego osobistej rekomendacji. Oczywiście, nie bez znaczenia była renoma gazety, dla której pracowałem. I dla której już nie pracuję, bo choć nikt tego poza mną jeszcze nie wie, jestem wylany. Może jakoś bym się wytłumaczył w innych okolicznościach, ale to recydywa, spóźniłem się kolejny raz. Znów nawaliłem, jak wiele razy wcześniej, jak pewnie też wiele razy w przyszłości się zdarzy. Nie umiem być na czas.
O wywiadzie z Grassem zawsze marzyłem. Spotkałem go wcześniej kilkakrotnie, pierwszy raz jeszcze w czasach liceum, w czasach PRL, Grass spotkał się z polskimi czytelnikami w Hybrydach. Bulwersował i prowokował. Porównał Matkę Boską do Róży Luksemburg. Nie wszyscy bili mu brawo. Ale ja tak, choć spóźniłem się na spotkanie, patrzyłem z fascynacją. Grass był buntownikiem, też chciałem być buntownikiem. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział o złych sekretach prowokującego pisarza, o skrywanym czarnym mundurze SS. Słuchając Grassa na spotkaniu w Hybrydach, marzyłem, że sam też zostanę pisarzem. Chciałem podejść, porozmawiać, ale nie podszedłem, nie pamiętam już, czy zabrakło mi śmiałości, czy wyszedł, zanim zdołałem się dopchać, jako spóźniony stałem daleko z tyłu.
Rozmawiałem z Grassem później, ale zawsze krótko i przelotnie, dwa razy na targach książki we Frankfurcie, raz w ubiegłym roku w Gdańsku. Podpisał mi kilka swoich książek, przyjął obojętnie komplementy i tyle. A teraz pociąg do Grassa odjechał, następny będzie za trzy godziny, spóźniłem się i tyle z chłopięcych marzeń. Najwyższy czas wydorośleć.
Mam czterdzieści pięć lat, ale emocjonalnie wciąż jestem piętnastolatkiem. Zbuntowany i walczący, nie wiadomo przeciwko czemu i z czym. Pewnie z wiatrakami, pan Kichot od siedmiu boleści. Nie umiem akceptować bliskości i nie chcę być akceptowany. Niczym dziecko obrażony na świat, wyzbyty empatii, zafiksowany w schematach, które kiedyś tam były formą obrony, a dziś są żałośnie nieaktualne, a mimo to nie umiem ich porzucić. Moja rodzina zastępcza to trzy koty, poza nimi emocjonalna pustynia. A pociąg do marzeń właśnie odjechał. Zostałem na peronie Dworca Centralnego bez marzeń, bez pracy, bez przyszłości. Że też zawsze musi mnie coś takiego spotykać.
Ktoś na mnie wpadł, uderzył wielką walizką, nie obejrzał się, nie przeprosił, pognał i chyba zdążył. Machnąłem ręką. Na wszystko. W szczególności na zły los. Wjechałem ruchomymi schodami na górę i w Rossmannie kupiłem ciasteczka Whiskasa dla kotów.
Na dworze zacina deszcz. W takich chwilach pogoda lubi dołożyć swoją kroplę do oceanu nieszczęścia.
Mam trzy koty i one są moim jedynym szczęściem w pechowym życiu. Nic mi się nie udaje, a one mi się udały jak nic. Zwłaszcza ten najmłodszy i najmniejszy, wesoły łobuziak, który bez przerwy piszczy, że jest żądny przysmaków. Nie głodny, żądny. Przysmaków, pieszczot, zabawy. W któryś z pechowych dni, kiedy wychodziłem z sądu z wyrokiem wysokiej grzywny, znalazłem piszczącego maluszka na środku ulicy. Wziąłem. Miał wzdęty brzuch i wyglądało na to, że i on ma pecha. Weterynarz poradził, żebym dał sobie spokój i uśpił od razu, szkoda zwierzaka męczyć. Faszysta. Uważa, że życie można ot tak zgasić, wystarczy zastrzyk i koniec balu panno Lalu. Zabrałem do domu i przez dziesięć dni nie wychodziłem. Poiłem malucha mlekiem z butelki, głaskałem po brzuchu, aż ten przestał być wzdęty.
I tak to kot żyje wesoło do dziś, choć minęły dwa lata. I choć w moim życiu od tamtego dnia wydarzyło się wiele przykrych rzeczy, to Piszczuś, jak go nazwałem, nieodmiennie jest szczęściem, za które co wieczór dziękuję Panu Bogu od Kotów.
Pozostałe dwa koty też dostarczają mi sporo radości. Jestem nieudacznikiem, a jednak mam swój mały szczęśliwy świat. I gdyby dało się tak żyć tylko tym szczęściem… No, ale się nie da.
Tego dnia, kiedy znalazłem Piszczusia na ulicy nomen omen Kocjana, przechrzczonego na Kociana, antypatyczna sędzina wlepiła mi dwa tysiące złotych grzywny za to, że posługiwałem się legitymacją emerycką mojej świętej pamięci babci. Potraktowany jak hiena, choć babcia jeszcze za życia, przybita do łóżka, oddała mi i kartę, i swój stary samochód, gdyż ani z jednego, ani z drugiego nie miała już pożytku. I ja wiele nie skorzystałem. Grzywna za kartę, a samochód i tak wkrótce się rozpadł. Wjechałem ze zbyt dużym impetem na wysoki krawężnik i przerdzewiałe nadwozie odskoczyło od równie skorodowanego podwozia, a koła rozjechały się na cztery strony świata. Zostawiłem grata, zanim pojawił się ktoś, kto by mi wlepił mandat lub inną karę za jazdę złomem. Był zarejestrowany na nieżyjącą już babcię i tym razem nikt mnie nie niepokoił.
Dostałem też dodatkowe 200 złotych kary za rzekomą obrazę sądu. Nikogo nie obrażałem, nie mam tego w naturze. Starałem się wytłumaczyć, że wprawdzie nie jestem emerytem, ale czuję się jak inwalida, więc przesadnie nie nadużywałem babcinych przywilejów. Na to protokolantka parsknęła śmiechem, a sędzina się zaczer wieniła, nabzdyczyła i orzekła, że moje żarty są nie na miejscu i obrażają dostojeństwo sądu. Protestowałem, że to nie żarty, że naprawdę ledwie zipię, ale to tylko pogorszyło sprawę. Nic, szkoda do tego wracać. Grzywnę odpracowałem, bo zapłacić nie miałem z czego, a dzień ten pozostanie i tak w mojej pamięci jako najważniejsze wydarzenie w życiu, bo wychodząc z sądu, znalazłem małego piszczącego przyjaciela.
I powiem tak – nie zamieniłbym Piszczusia na nic, na sławę, pieniądze, szczęście, miłość, najlepszy seks, nic nie jest więcej warte niż mój wesoły włochaty domownik, który każdego ranka budzi mnie swoim mokrym natrętnym noskiem.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej