4 dni w Paryżu - ebook
Cztery noce, które miały być tylko ucieczką od codzienności. Znali się od dawna, ale dopiero Paryż sprawił, że zobaczyli siebie na nowo. Miasto świateł, zapachu wina i ukrytych pragnień staje się tłem dla historii, której nie planowali. Maski, które mieli założyć dla zabawy, zaczynają odkrywać ich prawdziwe oblicza. Kiedy zmysły przejmują władzę, a granice między pożądaniem a uczuciem zaczynają się zacierać, wszystko może się zdarzyć. Bo czasem cztery dni wystarczą, by zmienić całe życie. 18+
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-966-6 |
| Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To motto było dla mnie banalne, nieoczywiste, nierealne… bujda, bajka. Tak myślałam.
Ale…
Pamiętam ten dzień, gdy pierwszy raz Go zobaczyłam. To było dziesięć lat temu.
Jego oczy kryły coś, czego nie mogłam sobie wytłumaczyć, poczułam się wtedy jak irydolog szukający przyczyny choroby.
Wpatrzona w Jego oczy, nie potrafiłam skupić się na niczym innym.
— Co one kryją? — myślałam, wypowiadając te słowa prawie na głos.
Siedział wtedy za biurkiem, z długopisem w ręku, wkładając jego końcówkę do ust i opierając się o fotel, który wyginał się delikatnie pod wpływem ciężaru Jego ciała.
Zastanawiał się nad moją chorobą.
Nie mogłam skupić się na tym, co do mnie mówił. Dla mnie to już był znak, iż dzieje się coś dziwnego.
Wyszłam. Następnie wsiadłam do samochodu, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i powiedziałam sobie: „Nie, Anka. Niech twoja wyobraźnia nie działa zbyt intensywnie”.
Minęło parę miesięcy i odezwałam się znowu. Napisałam SMS.
_Witam, doktorze. Leki zadziałały, ale chciałbym usłyszeć obiektywną ocenę mojego stanu, czy mogłabym umówić się na wizytę w tym miesiącu?_
Pisząc to, miałam nadzieję na szybką odpowiedź.
Zobaczę go? Co powiem? Jak się ubiorę? Jak rozpocznę rozmowę?
W głowie krążyły pytania bez odpowiedzi.
W końcu odpisał.
_Witam. Zapraszam na 10.30._
Odpowiedź normalna, zbyt oficjalna, jakby obojętna.
Odbyłam u Niego kilka wizyt kontrolnych. Rozmawialiśmy też na luźne tematy, lecz nie mogłam do końca Go przejrzeć. Był bardzo tajemniczy.
Życzenia imieninowe, świąteczne czy noworoczne wysyłałam co roku i otrzymywałam krótką odpowiedź: _Dziękuję_.
Było mi mało. Czemu?
Podjęliśmy kolejne rozmowy — o podróżach, które przebyliśmy w danym roku. Krótkie, szybkie wiadomości raz na jakiś czas.
I tak minęło dziesięć lat do momentu, aż na sylwestra wysłałam Mu wiadomość bardziej odważną. Moje zdjęcie z życzeniami.
Pamiętam, że wtedy zadałam pytanie, dlaczego tak rzadko piszemy, a On odpowiedział, że od Nowego Roku się poprawi.
Chwila po godzinie dwudziestej czwartej i otrzymałam wiadomość: _Szczęśliwego nowego roku_.
„Cooooo?!” — pomyślałam.
Dwadzieścia minut po północy, a on już działa?
I tak się zaczęło…
Pisaliśmy ze sobą dzień i noc.
Pamiętam dreszcze na całym ciele, jak zaczęliśmy imaginować sobie spotkanie w hotelu w Gdyni. Był wówczas na jakiejś międzynarodowej konferencji i to była pierwsza z naszych odważniejszych rozmów.
Wirtualnie przytulaliśmy się i całowaliśmy…
Odprowadzał mnie wtedy do pokoju w naszej wybujałej wyobraźni.
Czy On to pamięta?
O naszych dalszych losach opowie ta książka.*
_Paryż niczym zręczny iluzjonista potrafi czarować i wciągać._
Początkowo za każdym razem, gdy jechała na spotkanie z nim, jej wyobraźnia szalała. Na początku imaginowała sobie pocałunek w policzek, ale szybko było jej mało, więc pozwalała myślom na coś więcej. Następny w kolejce był namiętny pocałunek. Jednak jej wyobraźnia była już bardziej dojrzała i bardziej niegrzeczna, więc mogła pozwolić sobie na trochę więcej.
Ania była z tych osób, które lubiły marzyć i lubiła swoje powiedzenie: „dobrze, że za marzenia nie karzą, bo dostałabym dożywocie”.
Oczami duszy widziała, jak On pieprzy ją na biurku w gabinecie. Nie wierzyła jednak, że w ogóle do takiej sceny kiedykolwiek dojdzie.
Ponieważ ich spotkania były początkowo czysto formalne, za każdym razem, gdy z nich wracała, czuła się rozczarowana, ale kto normalny ma takie pomysły.
Każde spotkanie w gabinecie kończyło się tak samo. Szybka pogawędka i brak języka w ustach.
Anka zapominała przy nim, do czego służy język. A to raczej nienormalne, gdyż na co dzień była wygadana oraz energiczna. Co sprawiało, że przy nim czuła skrępowanie?
Czy to dlatego, że zajmował kierownicze stanowisko? W dwóch miejscach, gdzie pracował, miał pod sobą garstkę podwładnych.
A może dlatego, że sprawiał wrażenie poważnego, niedostępnego?
Czy może przez jego oczy… ciemne… brązowe… tajemnicze oczy.
Teraz jednak to już przeszłość. Siedzi w samolocie. Wygodne miejsce zostało zamienione na inną lokalizację, podobno gabaryty samolotu się zwiększyły. Turystom nie wystarcza, że samolot odlatuje stąd dwa razy w tygodniu.
To jej pierwszy samodzielny lot, bez nikogo bliskiego, bez nikogo znajomego. Lekko się stresuje, lecz myśl wypełnia spotkanie z ukochanym i już jest bezpiecznie.
Żartowała z Damianem:
— Kto będzie trzymał mnie za rękę?
— Poprosisz sąsiada z siedzenia obok — zaśmiał się.
— A jak będzie to mężczyzna?
— Wolałbym, abyś poprosiła o to kobietę.
Dość tęgiej postury mężczyzna zajął środkowe siedzenie obok Anki. Rozkraczył się lekko, więc będzie miała mniej swobody niż myślała, jednak wszystko rekompensuje jej miejsce przy oknie. Zwykle takie wybiera.
Lot przebiegał spokojnie, więc senność i przyjemne myśli szybko powróciły.
„Oby tylko wsiąść w prawidłowy autobus” — rozmyślała.
Nigdy nie była w Paryżu. Wydawał jej się mało atrakcyjny, przereklamowany. Dziwiła się początkowo, co Damian może robić tam tak długo i tak często.
Teraz przekona się sama.*
28 kwietnia zeszłego roku, gdy zaparkowała pod jego gabinetem, domyślała się, że tym razem będzie tak samo. Pogawędka i do domu…
Ale jej intuicja była po przeciwnej stronie. Czuła, że to będzie wyjątkowy dzień. Czuła, że coś się wydarzy. A ona, Anka, ufała swojej intuicji.
Zamknęła samochód i pewnym krokiem ruszyła w stronę przychodni. Na końcu korytarza po prawej stronie, nad futryną ostatnich drzwi zobaczyła jego zdjęcie, które miało na celu kierować pacjentów pod odpowiedni gabinet.
„Ładne wyszedł” — pomyślała.
Chociaż ostatnimi czasy dość dużo ze sobą pisali, nie widzieli się dawno.
Wiadomości SMS były coraz odważniejsze — wirtualne buziaki, komplementy, wymyślone historyjki, którymi wymieniali się ukradkiem nocami.
„Wyjdzie, zobaczy mnie i zawoła” — pomyślała. „Jak długo będę czekała w tej cholernej kolejce?”.
Wkrótce drzwi się otworzyły. Gabinet opuściła starsza kobieta, następnie pojawił się On. Miał na sobie biały uniform, wyglądał w nim bardzo atrakcyjnie. Jego ciemne włosy i oczy fantastycznie odbijały się od jasnego stroju. Nadal jest w nim to coś…
Spojrzał na nią.
„W końcu” — pomyślała.
— Pani A. Zapraszam.
Poprawiła kosmyk włosów, zakładając go za ucho, i weszła do gabinetu.
— Siadaj. — Wskazał uprzejmie palcem pomarańczowy fotel, którego boki były już nieco wytarte.
Dało się wyczuć lekkie skrępowanie po obu stronach. W końcu pisali ze sobą już całkiem odważnie.
— Jak było we Francji? — wydusiła po dłuższej chwili.
— Dużo przemieszczania się pociągami, ale udało mi się zwiedzić…
Opowiadał. Ona słuchała go uważnie, lecz z tyłu głowy myślami była gdzie indziej.
Nagle nastała cisza. Wiedziała, że jak za chwilę nie rozpocznie nowego wątku, wizyta skończy się szybko, jak zwykle. Dziś nie mogła do tego dopuścić.
Damian snuł opowieść o wycieczce, jednocześnie czekając na odpowiednią chwilę, aby zbliżyć się do niej. „To już ten moment” — pomyślał.
Anka zamierzała właśnie wydusić z siebie jakieś zdanie, gdy Damian nagle wstał, podszedł do niej i położył delikatnie prawą rękę na jej policzku. Zbliżył dłoń do jej szyi i powoli kierował głowę do ust Anki.
Kobieta zawstydziła się i odwróciła głowę, ocierając się o jego biały uniform, brudząc go przy tym błyszczykiem.
„O cholera, co ty robisz?” — pomyślała. „Czemu się odsuwasz? Przecież właśnie tego chciałaś!”
Czuła niewyjaśnione skrępowanie, a jednocześnie była na siebie strasznie zła.
Mężczyzna powoli zaczął się wycofywać.
„Jest strasznie nieśmiała” — pomyślał. — „Taka dziewczęca, delikatna. Mam nadzieję, że nie ucieknie z gabinetu. Dobry znak, że mnie nie spoliczkowała. Mogę skromnie przypuszczać, że czekała na ten pocałunek, że chciała, abym dziś ją pocałował. Ale skąd ten afront?”
Serce biło jej tak szybko, że spojrzała na swoją pierś, czy oby tego nie widać.
Uśmiechnęła się i zerknęła w okno.
— Co chciałeś zrobić? — Spuściła głowę.
— Chciałem poczuć twoje usta. Chciałem poczuć ciebie.
Nastała chwila ciszy.
— Zastanawiam się — ściszył głos — czy przenosić naszą wirtualną znajomość do rzeczywistości, bo co będzie później?
— Niekiedy lepiej żyć chwilą, a później się martwić, co dalej. — Przez chwileczkę zastanowiła się, czy wypowiedziała w ogóle te słowa na głos.
— No może i masz rację — odpowiedział.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas. Anka ze smutkiem postanowiła zakończyć wizytę. Wiedziała, że on już nie podejmie próby, a ona po prostu zawaliła sprawę na całej linii.
Wstała, podeszła do drzwi, spojrzała na niego i aby rozluźnić atmosferę, wycedziła bezmyślnie:
— Masz coś sprawdzonego na energię? Ostatnio chodzę jakaś ospała, zmęczona.
— Hm?! — Nie spodziewał się takiego zapytania.
— Kawa! — rzuciła, sama odpowiadając sobie na pytanie.
— O, kawa! Jasne, już idę robić.
Damian wyszedł z gabinetu, a Anka zaczęła się śmiać, jednocześnie ciesząc się, że tak wyszło. Przecież myślała o kawie, którą wypije gdzieś na mieście, a teraz On pobiegł, aby ją zaparzyć.
Wciąż będą mogli przebywać we wspólnym towarzystwie. Była podekscytowana.
Szybkim krokiem szedł po korytarzu w kierunku pokoju socjalnego, gdzie równie szybko włączył czajnik i rozsypał mielona kawę do filiżanek.
Anna usiadła i rozejrzała się po pomieszczeniu. W gabinecie panował porządek. Wszystko na swoim miejscu. Dokumenty starannie ułożone, książki posegregowane od największej do najmniejszej. Artystyczny nieład na biurku.
„Zawsze ma taki porządek? Czy może poukładał rzeczy specjalnie dla mnie?”
Uśmiechnęła się na samą myśl.
Minęło kilka minut i do pokoju wszedł Damian. Postawił dwie filiżanki. Wziął jedną do ręki i wypił łyk gorącego napoju.
— Śpieszyłem się, abyś nie uciekła.
Kobieta, zapatrzona w jego twarz, przez parę sekund nie odrywała od niego wzroku, aż w końcu „obudziła się”, mrugnęła kilka razy oczami w celu otrząśnięcia się z letargu i podjęła filiżankę do ręki.
— Uciekła? — wycedziła. — Nie — zaśmiała się.
Kawa była całkiem smaczna, chociaż niesłodka. Nie chciała już prosić go o cukier. Znów wyjdzie i nie będzie go kilka chwil.
Przyjemna rozmowa przy czarnym napoju dobiegała końca i obydwoje ujrzeli dno filiżanek.
Anka podniosła się z fotela jako pierwsza.
— Już czas — stwierdziła i zaczęła kierować się ku wyjściu.
Damian wstał energicznie, podszedł do niej i chwycił ją obiema dłońmi za policzki. Przytrzymał trochę mocniej, jakby bał się, że znowu odwróci głowę, po czym pocałował ją. Pocałunek był delikatny, mężczyzna muskał jej usta. Anka chciała poczuć go bardziej. Zwiększyła więc intensywność pocałunku, wsuwając swój język niemal do jego gardła.
Nie stawiał oporu.
Pocałunki przerwało jednak pukanie do drzwi. Szybko otrząsnęli się i spojrzeli na siebie nieśmiało.
— Pójdę już — rzekła.
Jej policzki były rozpalone.
Pokiwał głową.
Anna chwyciła za klamkę. Uśmiechnęli się na pożegnanie.
„Ależ ona jest słodka” — pomyślał. „Ślicznie się porusza, jak idzie. Ten tył….”
Usiadł na fotelu.
„Mam nadzieję, że zaraz napisze SMS-a.” — Chwycił do ręki komórkę, po czym od razu odłożył ją na biurko. „Czuję, że będzie z tego coś więcej niż tylko skromny pocałunek” — rozmyślał.
Czekał na nią kilka lat. Podświadomie wiedział, że kiedyś będzie mógł ją przynajmniej pocałować, chociaż pragnął ją poczuć w całości, każdy centymetr jej ciała, każdą jej część.
Gdy wychodziła od niego z gabinetu, gdy kilka razy była jego pacjentką, podziwiał jej sylwetkę.
Anka opuściła budynek jakby zahipnotyzowana. Stojąc na parkingu, bezmyślnie poszukiwała samochodu.
Ostatecznie była zadowolona ze spotkania, lecz czuła lekki niedosyt, szczególnie gdy pomyślała, jak mogłaby rozwinąć się sytuacja, gdyby nie pukanie do drzwi.
W końcu odzyskała jasność myślenia i odnalazła swoje auto. Weszła do środka i spojrzała w lustro. Przyłożyła rękę do ust i mocno wypuściła całe powietrze znajdujące się w jej płucach.
— Otrząśnij się — rzekła do siebie.
Z torebki wyjęła telefon i wystukała wiadomość.
„Mm. Jaki słodki pocałunek”.
Czuła, jak jej policzki wciąż płoną.
— W końcu to się wydarzyło — rzekła, spoglądając w lusterko.
W drodze powrotnej do domu analizowała całe spotkanie.
Czy nie powiedziała czegoś głupiego?
Czy oby na pewno spodobał mu się pocałunek?
Czy mogła powstrzymać się od wkładania mu języka do buzi?
I czy ona mu się w ogóle podoba?
„Odpowiedź na te pytania to zagadka, zagadka do rozszyfrowania przy następnym spotkaniu, jeżeli w ogóle do niego dojdzie” — rozmyślała wówczas.
_Najważniejsze jest znaleźć kogoś, kto dotknie twojej duszy nie dotykając nawet twojego ciała._
_I nawet będąc daleko, będzie znacznie bliżej ciebie, niż wszyscy ludzie znajdujący się dookoła._*
Po wyjściu z samolotu od razu kierowała się do wyjścia, zgodnie z instrukcjami Damiana, następnie w lewo i prosto na busparking.
Dwadzieścia minut później była już w drodze do Paryża. Czeka ich jeszcze przejażdżka metrem, ale najważniejsze, że za półtorej godziny będą już razem.
„Siedzę już w autobusie” — napisała.
„A ja już nie mogłem wytrzymać i jestem w Saint-Denis”.
„Półtorej godziny będziesz czekał”.
„Wiem, ale zajechałem jeszcze do katedry. Dwa lata temu, gdy tu przyjechałem, była zamknięta, więc teraz mam okazję. Nowa książka, którą piszę, wymaga ode mnie, abym zrobił zdjęcia królowych Francji, a tam pochowane są prawie wszystkie”.
„Której konkretnie poszukujesz?”
„Aregunda, żona króla Chlotara I”.
„To przynajmniej nie będziesz się nudził”.
Lubiła słuchać, jak opowiada o swoich pasjach i pracy, i wcale jej to nie nudziło.*
Dość często, gdy rozpoczynali swoje potajemne spotkania, spontanicznie lub wymyślając historyjkę dla swoich współmałżonków, rozmowę ze sobą rozpoczynali od opowieści o zdarzeniach w swoich miejscach pracy.
Szli ulicami, trzymając się za ręce. Czuli się tak infantylnie bezpiecznie i swobodnie. Całowali się, ściskali i obejmowali niczym legalna para zakochanych. Nie zważając na to, że mogą spotkać znajome osoby.
Stopniowo jednak zauważali, że przesadzają, i hamowali się w miejscach szczególnie ludnych.
W przychodni, gdzie pracował, pielęgniarki dość szybko zorientowały się, że ma kochankę. Czy plotkowały? Pewnie tak. Nie przejmował się tym jednak.
Któregoś razu, gdy spacerowali tak razem chodnikiem, Anka oparła głowę na jego ramieniu, a Damian objął ją dość czule. Następnie szli obok siebie, a Damian trzymał ją za palec wskazujący.
— Dzień dobry, doktorze. — Usłyszał głos.
Anka automatycznie przyśpieszyła kroku, oddalając się na kilka metrów, a Damian zatrzymał się obok parkującego auta.
— Czy dobrze zaparkowałam? — Głos kobiety dobiegał przez uchyloną szybę samochodu.
Damian przybliżył się i ujrzał dwie znajome pielęgniarki.
— Ach! Dzień dobry — rzekł z uśmiechem na ustach — tak. Parkowanie idealne.
— Nie chciałyśmy przestraszyć pani — ściszonym głosem wypowiedziała kobieta siedząca na miejscu pasażera.
Damian się zaśmiał.
— To małe miasto — rzekła kobieta za kierownicą, śmiejąc się: — tu nie można być incognito.
— Zostałem nakryty — wycedził chichocząc — no cóż.
— Miłego dnia, doktorze.
— Miłego — krzyknął i pobiegł do swojej ukochanej.*
Przepychając się między ludźmi, którzy mozolnie wychodzili z autobusu, Anka czuła potężną ekscytację.
„Wyjdę, zobaczę go i co?” — pomyślała. — „Skoczę na niego, tak jak robimy to na każdym potajemnym spotkaniu? Ale tu, wśród tylu ludzi. Czy będę miała odwagę tak publicznie okazywać uczucia?”
Damian właśnie próbował wyciągać jej torbę z luku bagażowego. Siłował się z nią, gdyż była przygnieciona jakimś ciężkim bagażem.
— Czy ty kradniesz moją walizkę? — Anka rzekła stanowczym głosem.
— Aaaa! — krzyknął Damian. — W końcu jesteś. Jaka śliczna.
Anna wskoczyła na niego, nie zważając na przepychający się tłum, i mocno się uściskali, wymieniając przy typ gorące buziaki.
— Chodź, pędzimy do metra. Póki nie ruszyła jeszcze w tym kierunku armia turystów. — Damian objął ukochaną za szyję, następnie chwycił jej walizkę i złapał mocno za dłoń. — Nie puszczę cię aż do wejścia przez bramki, gdy będziemy opuszczać już Paryż.
Anka uśmiechnęła się, zadowolona.
Damian przytulił ją mocno, podniósł do góry, spojrzał na nią jeszcze raz, uśmiechnął się i znowu przytulił ją z całych sił, po czym powtórnie pocałował.
Zaczęli się śmiać, patrzeć na siebie, znów się objęli i pocałowali.
— Daleko muszę do ciebie jeździć — stwierdziła.
Mężczyzna uśmiechnął się i rzekł:
— Chodź już!
I razem ruszyli w stronę metra.
Miał rację, że kupił wcześniej bilety, bo do biletomatów i kas ustawił się już spory sznur chętnych.
Sprawnie skasowali bilet i zdążyli jeszcze na właśnie odjeżdżającą kolej podziemną.
— Mocno jesteś zmęczona? — zapytał, tuląc ją do siebie.
— Nie. Tak naprawdę zupełnie.
— Super. Liczyłem na taką odpowiedź. Zostawiamy więc torbę i idziemy na miasto.
— Dobrze, ale będę musiała się najpierw trochę odświeżyć.
— Oczywiście, kwiatuszku. — Znów przytulił ją mocno, nie zważając na otaczający ich tłum podróżnych. — Tak się cieszę, że już jesteś.
Często mówił do niej zdrobnieniami, ubarwiając je przeróżnymi przymiotnikami. Szczególnie upodobał sobie „kwiatuszku”, „słodki kwiatuszku”, „radosny kwiatuszku”…
Trzydzieści minut podróży spędzili na przytulaniu się i całowaniu. Jakby świat poza nimi nie istniał. Jakby liczyli się tylko oni. Zwariowali dla siebie. A tu, w Paryżu, będą mogli pokazać światu, jak bardzo się kochają.
Końcowa stacja metra „Saint-Michel Notre-Dame” była tuż obok ich hotelu. Zaraz po wyjściu z podziemi ich oczom ukazała się masa turystów i zorganizowanych grup, trzymających w rękach flagi czy ubranych w jednokolorowe kamizelki, odróżniające ich od pozostałych.
Plac św. Michała udekorowany był monumentalną fontanną o tej samej nazwie. To rzeźba przedstawiająca Archanioła Michała pokonującego diabła w triumfalnym łuku otoczonym skrzydlatymi chimerami lub smokami.
To pierwszy pomnik, jaki Anka zobaczyła, będąc już w Paryżu. Stanęli pośrodku tłumu, trzymając się za ręce.
— Co to za budynek? — zapytała, wskazując na wielki gmach przypominający zamek.
— To budynek sądu — odpowiedział szybko jej kompan. — Chodź, mała. Idziemy do pokoju, przebierzesz się i wychodzimy, a po drodze opowiem ci o wszystkim, co cię tu zaciekawi.
Przeszli kilka kroków.
— Oto okno naszego pokoju. — Wskazał na charakterystyczne okiennice na pierwszym piętrze pięciokondygnacyjnej kamienicy z nadbudowanym piętrem. Wokół budynku ciągnęły się dwie ślicznie przystrojone uliczki. A turyści właśnie w tym miejscu przystępowali, wyciągali z kieszeni telefony komórkowe i robili zdjęcie cudnemu widokowi.
— Aniu, kochanie, muszę ci powiedzieć, że to najładniejszy pokój, jaki miałem dotychczas w Paryżu, a wiesz, że jestem tu często.
Weszli do środka.
— Jest śliczny. Taki akurat dla nas.
Za oknem widać było spacerujących turystów, w pośpiechu robiących fotografie i wędrujących dalej wzdłuż uliczek bądź w kierunku fontanny.
Hotel stał pośrodku dwóch ulic, a pokój posiadał trzy okna, więc mieli widok na całą okolicę.
Bardziej oblegana była uliczka po prawej stronie (rue de la Huchette). Ta średniowieczna droga, prawdopodobnie otwarta na początku XIII wieku, nigdy nie zmieniła nazwy. Pod numerem 5 znajduje się „Caveau de la Huchette”, jedno z najgorętszych miejsc jazzu i paryskiego swingu.
Yves Simon śpiewał tu niegdyś:
_…Rue de la Huchette, Paryż i odrobina deszczu — Smoła na starym bruku — Gdzie nieskończone sny — spędzają czas z nieskończonymi snami…_
Anna wyjrzała przez okno, aby zobaczyć, dokąd tak wędruje mrowie turystów.
Uliczka usłana była kawiarniami i kramami z pamiątkami. Z daleka widać było szyld Teatru de la Huchette, a resztę widoku blokowała lawina kłębiących się, kolorowo ubranych zwiedzających.
— Co jest na końcu ulicy?! — krzyknęła.
— Piękny widok na katedrę. Pójdziemy tam na pewno, jest tam skryte miejsce, z którego wychodzą cudne zdjęcia najczęściej odwiedzanego kościoła w Paryżu.
— Masz na myśli Katedrę Notre Dame?
— Właśnie tak.
Przymknęła okiennice i podeszła do Damiana.
— Kochanie, jest pięknie! — powiedziała podekscytowana.
— Szykuj się, mała, zaraz wychodzimy — rzekł i kolejny już dziś raz uściskał Anię. Teraz ich pocałunki stały się bardzo gorące. Przygryzał jej wargi i całował po całej szyi. Anka lekko pojękiwała. Lubiła, jak całuje i liże jej szyję. Miała wówczas przyjemne dreszcze.
Chwycił ją za pośladki, następnie obejmował całe ciało, jakby chciał dotknąć każdego jej centymetra, jakby zapomniał o jej delikatności.
— Kocham cię — rzekli niemal jednocześnie, po czym zaczęli się śmiać.
Anka stanęła przed lustrem, poprawiając włosy. Miała na sobie aksamitną, białą bluzeczkę, która idealnie podkreślała biust. Jej skóra była gładka i miękka, czuła ciężar piersi napierających na materiał. Przesunęła dłońmi po gładkich nogach. Patrzyła na siebie w lustrze. Nie lubiła siebie podziwiać. Wolała, żeby robił to Damian. Jej oczy były jasne i pełne życia. Niebieskooka szatynka. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, gdy pomyślała o wszystkich możliwościach, które na nią teraz czekały tu, w Paryżu. Tu — z ukochanym.
Damian stanął obok niej.
— Wyglądasz wspaniale — powiedział cicho, całując ją od tyłu w szyję. Kobieta uśmiechnęła się do niego, czując wdzięczność za wszystko, co dla niej robi. Wiedziała, że dziś to dopiero początek ich wspólnej podróży, ale już miała wrażenie, że zmierzają razem do czegoś naprawdę wyjątkowego.
Pomadka zarysowała delikatne jej usta, które zwieńczone prostym, małym noskiem harmonizowały z jej śliczną twarzą. Choć pokrywały ją okresowo krostki trądzikowe, które starała się ukryć, Damian i tak ją podziwiał. Nie przeszkadzały mu.
Jej zgrabne uszka schowane były pod długimi, sięgającymi do łopatek włosami.
Żartowała czasem z Damianem.
„Jaki kolor włosów lubisz u kobiet?”
„Brunetki” — odpowiadał.
„Czyli takie jak moje?”
„Tak, kochanie.”
I śmiali się razem.
On uwielbiał dotykać jej włosów. Bawić się nimi, wąchać, układać. Wtulać się w nie.
Damian wiedział, że jej zgrabna sylwetka i urocza uroda przyciągają uwagę przechadzających się po ulicy. Lubił wówczas dotykać jej szyi czy ramion, dając wyraźny sygnał: „Ona jest tylko moja!”.
Gdy tylko miała czas, uczęszczała na siłownię. Jej trener osobisty ustawiał jej treningi tak, aby ćwiczyła całe ciało, jednak ze zwiększoną intensywnością — pośladki. Pośladki, których Damian uwielbiał dotykać.
Zresztą, niemal podziwiał jej pupę, często fotografując ją, gdy szła czy stała tyłem. I w związku z tym w jego głowie już kształtował się cudowny obraz stojącej tyłem Ani gdzieś przy moście, tu, w Paryżu.
Dwa dni wcześniej spotkał malarza na targu, który odbywał się przy bulwarze de Charonne w dwudziestej dzielnicy.
Ów mężczyzna prezentował wówczas obrazy współczesnych kobiet na ulicach Paryża. Ubrane i roznegliżowane, całkiem nagie i w bieliźnie. Z telefonem komórkowym i na rowerze.
Pobrał od niego wizytówkę i umówił się na kontakt e-mailowy.
Anka zdjęła bluzkę. W czarnej bieliźnie weszła do łazienki. Damian jak zwykle podziwiał ją, gdy tak cudownie kroczy, ubrana tylko w skromne majteczki i delikatny staniczek. Ściągnęła górę. Damian twierdził, że ma idealne piersi, które równie idealnie mieszczą się w jego dłoniach.
Kobieta wzięła prysznic.
Wychodząc z łazienki, otulona jedynie ręcznikiem, podeszła do patrzącego przez okno mężczyzny.
Przytuliła się do niego od tyłu, tak jak lubił. Lubili to obydwoje. Uwielbiali przytulać się do siebie, chłonąć swoje zapachy. To było ich uzależnienie. Uzależnienie od siebie, od smaku, zapachu i widoku. Smaku siebie, swoich ust i każdego centymetra swoich ciał, zapachu powietrza, jakie unosiło się wokół nich. Widoku swoich ciał. Ubranych i nagich, w grubej kurtce i skąpej bieliźnie. Uwielbiali się nawzajem i nie nudzili się sobą ani przez chwilę.
Stali tak, przytuleni, wpatrzeni w ludzi na ulicy.
Nagle Damian się odwrócił i zaczął ją mocno całować. Anka odwzajemniała intensywny pocałunek. Seks umacniał ich związek. Potrzebowali go tak samo mocno obydwoje.
Teraz jego ręka powędrowała pod jej ręcznik i zatrzymała się na jej udzie. Lubił długi wstęp. W końcu skierował swą dłoń na jej gorącą już cipkę. Anka jęknęła cichutko. Jego dotyk podniecał ją tak mocno, że zawsze, kiedy się tam zbliżał, czuła potężne podniecenie. Mężczyzna poczuł jej wilgotną powierzchnię i bawił się delikatnie, muskając ją po wargach.
Anka odwzajemniła dotyk. Jego penis był już gotowy. Duży i odpowiednio naprężony.
— Chcę cię poczuć w sobie — wydusiła. — Proszę.
— Odwróć się! — rozkazał jej.
Anka energicznie wykonała polecenie, opierając ręce na sporym łóżku.
— Mężczyzna przybliżył się do niej, przytulił ją mocno od tyłu, odsunął jej włosy, całując po szyi, po czym wsunął kutasa w jej wilgotną cipkę.
Od początku zaczął energicznie nim poruszać, przyspieszając tempo. Anka głośno jęczała, więc Damian włożył jej palec do buzi.
Lubiła to.
Mężczyzna przerwał niespodziewanie, odwrócił ukochaną i popchnął ją delikatnie na łóżko.
Całował jej piersi, szyję i uszy. Doszedł do ust. Delikatnie musną je swoimi wargami, po czym odsunął się na pewną odległość, aby lepiej ją widzieć.
— Kocham cię — wyszeptał.
Anka chwyciła go za pośladki i przysunęła do siebie, po czym wsunęła jego kutasa do cipki i w takiej pozycji, w różnym tempie, kochali się jakiś czas.
Lubił zwalniać tempo, a odpoczywając, chłonął jej pocałunki. Uwielbiał, jak oddycha prosto do jego ust. Jej zapach był jego uzależnieniem.
Anka często odchylała głowę, a robiła to zwykle specjalnie. Szarpał ją wówczas delikatnie, aby wróciła do poprzedniej pozycji.
Następnie przyjął dogodne ułożenie, po czym posuwał ją bardzo mocno i szybko. Krzyczała.
Przerwał po chwili, aby zsunąć się do jej cipki i wylizać ją bardzo dokładnie.
_Miłość często przychodzi niepostrzeżenie, wpleciona w najprostsze momenty. Te drobne gesty, które wydają się nieznaczące, tak naprawdę budują fundamenty dla głębokich emocji. Kiedy serce otwiera się pod wpływem spontanicznych uśmiechów i bezpretensjonalnych rozmów, odkrywamy, że cały wszechświat może zmieścić się w jednym spojrzeniu. Niech każdy wspólnie spędzony moment w otoczeniu natury przypomina, że największe cuda zaczynają się od najmniejszych iskierek radości._
~Iftikhar Tarar
— Wiesz dobrze, że moglibyśmy tak cały dzień. — Jako pierwsza odezwała się Anna.
— Tak, mała. Masz rację. Zbieramy się.
— Dokąd minie dziś zabierzesz? — zagaiła. — Jest jeszcze widno, więc może siądziemy gdzieś na świeżym powietrzu?
— Najpierw idziemy do sklepu — podszedł do okna. — Spójrz, jest po drugiej stronie ulicy. Kupimy wino i przycupniemy gdzieś nad brzegiem Sekwany wśród paryżan, popijających napoje i zagryzających ser czy inne przekąski.
Wszedł jeszcze do łazienki. Opłukał wodą twarz i użył swoich ulubionych perfum Bleu de Chanel. Zresztą sprezentowała mu je Anka.
Spojrzał w lusterko i ręką potarł po brodzie, sprawdzając zarost.
Nie lubił być ogolony na pupcię niemowlaka. Anna również wolała, gdy jego twarz porasta delikatna broda. Ale rzeczywiście tylko delikatna.
Po siedmiu dniach jego zarost przeszkadzał mu i drażnił go.
Wspominając o włosach… mówił Ani, że uwielbia jej włosy, ale tylko na głowie. Jeżeli dał taki sygnał ukochanej, musiał również się do tego zastosować, jeżeli chodzi o jego ciało.
Golił się więc w okolicach intymnych i pod pachami.
Szatyn o brązowych oczach. Wzrost — nieco ponad sto siedemdziesiąt centymetrów.
Jego nos, lekko krzywy, to pamiątka z dzieciństwa. Kształtne płatki uszu. Uszy, w których ona lubiła świdrować swoim językiem.
Zdjął bluzkę i spodnie i wszedł do wanny.
Anka stała w przedpokoju, zerkając na niego, jak bierze prysznic.
Lubiła dotykać jego klatki piersiowej, lubiła po prostu trzymać na niej swoją dłoń.
Siłownia nie była jego ulubionym miejscem, mimo to ćwiczył trochę, żeby nie wyhodować wielkiego brzucha.
Pośladki miał okrągłe i bardzo fajnie prezentowały się one w obcisłych spodniach.
Trzymał wagę siedemdziesięciu czterech kilogramów, choć gdy pofolgował sobie ze słodyczami, potrafił ją zwiększyć o dwa, trzy kilo.
— Muszę jednak zamknąć ci drzwi — rzekła Anna, susząc włosy. — Jeszcze chwila i dołączę do ciebie, a musimy się ogarnąć i wypić wspólnie dobre wino nad Sekwaną.
Przymknęła drzwi, jednak przed oczami jeszcze chwilę rysowała jej się jego postura. Widziała, jak rozsmarowuje na swoim ciele żel do mycia. Często w wannie czy pod prysznicem myją się nawzajem. Uwielbia, jak on myje jej ciało. Robi to jak wzorowy masażysta.
Odwróciła się, siedząc na dywanie przed łazienką i prostując włosy. Przez uchylone drzwi widać było, jak Damian kontynuuje mycie i bierze do ręki swojego kutasa, który był teraz w lekkim wzwodzie. Wzdrygnęło nią. Przełknęła ślinę.
„Nie — pomyślała — ogarnij się. Nie odpuścisz mu wieczorem, ale teraz skup się na pielęgnacji”.
*
Niejednokrotnie podczas spotkań lubili odgrywać wymyślone scenki.
Któregoś razu ona była jego studentką, która przyszła na zaliczenie zaległego kolokwium.
Miała na sobie biały, obcisły top na ramiączkach i krótką spódnicę w czerwono-czarną kratę. Na nogach czarne podkolanówki z trzema białymi paskami u szczytu. Stopy zaś przyodziała w białe, sportowe obuwie.
Niestety nie zdała także pisemnej poprawki, więc musiała zaliczyć kolokwium ustnie, w dosłownym znaczeniu.
*
Oboje odświeżeni, wyszli w końcu na miasto.
Sklep, który odwiedzili, nie posiadał zbyt dużego wybory win otwieranych bez użycia korkociągu, więc zakupili prosecco.
— W którą stronę idziemy? — zapytała.
— Przed siebie — rzekł i wskazał palcem na most. — Wchodzimy na jedną z dwóch paryskich wysp. Ta nazywa się Île de la Cité. Będziemy szukać dobrego miejsca przy Sekwanie, tam, gdzie jeszcze słońce będzie ogrzewać okolicę.
Przechodząc przez mosty — a były dwa, łączące wyspę po obu stronach — kobieta ujrzała rzekę i płynące po niej statki usłane masą turystów.
— Tam wypijemy wino! — Mężczyzna wskazał palcem miejsce nad brzegiem rzeki, gdzie na drewnianych podestach siedziało sporo młodych osób.
— Cudownie! — krzyknęła i pocałowała go namiętnie. — Wino nad Sekwaną.
Damian stanął i zaczęli całować się na środku mostu nazwanego Mostem Wymiany.
— A dlaczego akurat wymiany? — zapytała z ciekawości.
— Już ci tłumaczę — odrzekł zadowolony, że może jej opowiadać historie i być jej przewodnikiem po Paryżu. — Most swoją nazwę zawdzięcza złotnikom i handlarzom, którzy otworzyli tu swoje sklepy. Było to jeszcze na wcześniejszej wersji mostu, gdzieś w dwunastym wieku. Czyli wymieniali się tu i handlowali.
— Gdzie siadamy? — rzekła, zafascynowana.
Po chwili znaleźli wolne miejsce na chodniku nad brzegiem rzeki. Siedli i od razu przytulili się do siebie. Spojrzeli po okolicy. Sporo osób siedziało w podobny sposób, rozlokowani to nad brzegiem, to nieco w głębi nadbrzeża. Popijali piwo, wino i szampana, zagryzając paluszkami czy orzeszkami. Rozmawiali i gestykulowali przy tym.
Damian przymierzał się do otwarcia musującego wina. Chciał zrobić to delikatnie, ale spektakularnie. No i się udało. Korek wyleciał w powietrze dość wysoko, ale całe szczęście nie wpadł do Sekwany, tylko skierował się na parę siedzącą kilka metrów obok. Dziewczyna w panice zakryła ręką głowę, ale korek spadł tuż obok, nie robiąc nikomu krzywdy. W okolicy rozległ się śmiech i brawa. Damian przeprosił parę, która śmiała się z sytuacji.
Również Anka z Damianem zaśmiali się w głos.
— Dobrze rozpoczęty pobyt — rzekł.
— Za nas i za przygodę w Paryżu — krzyknęła Anka, unosząc kieliszek.
— Za nas, mała — odwzajemnił krzyk.
Kieliszki do wina były plastikowe, turystyczne. Cztery sztuki kupiła jeszcze w Polsce. Nie będą marnować czasu na szukanie ich tu, w Paryżu. A planowali jeszcze wypić wino na Polach Marsowych.
Otuleni sobą, pili łyk za łykiem, całowali się, głaskali i znów przytulali. Obserwowali płynące statki, machając do podróżujących.
Słońce już lekko kryło się za kamienicami i tylko jego strzępki docierały jeszcze do nadbrzeża. Dało się więc poczuć lekki chłodek.
— Chyba jesteś już gotowa na poznanie mojego pomysłu? — niespodziewanie rzekł Damian, przerywając dotychczasową rozmowę. Rozmowę o nich, o mieście i o otaczających widokach.
Naprzeciwko wznosił się kolosalny gmach — Conciergerie, gdzie setki więźniów w czasie Rewolucji Francuskiej było przetrzymywanych przed egzekucją. Sam budynek był swego czasu częścią dawnego Pałacu Królewskiego, gdzieś jeszcze za czasów Ludwika IX Świętego, a był to wiek bodajże trzynasty. Conciergerie zdobyło złą sławę w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej, kiedy zyskało potoczną nazwę „przedpokoju gilotyny”.
Anna podświadomie czekała dziś na niespodziankę, jaką miał jej przygotować.
Trochę zaprzątała jej głowę myśl, że Damian poprosił ją, aby zabrała do walizki seksowną sukienkę.
— Seksowną? — zripostowała.
— To znaczy elegancką, ale nie na przyjęcie u cioci, tylko seksowną do klubu, a także buty na obcasie.
Nie zdradził, co będą robić, a ona też nie dopytywała, przez co trzymał ją nieco w napięciu aż do tej chwili.
Mimo wszystko myśl ta zaprzątała głowę kobiety. Rozważała wykwintną kolację w paryskiej restauracji, może jakieś spotkanie, kameralny koncert, a może wystawę lub pokaz mody.
— Czekaj — przerwała mu. — Wezmę jeszcze ze dwa łyki wina i wówczas mi opowiesz.
Kobieta lubiła niespodzianki, ale podświadomie czuła, że ta będzie jakaś inna, nietypowa, francuska.
— Jesteś gotowa?
— Mów już. Mów — śmiała się.
— A mianowicie… — Spojrzał na nią troszkę zawstydzony. — W Paryżu jest kilka klubów, do których wstęp mają głownie pary — przechylił łyk wina. — Można tam wejść za opłatą i — przetrzymał nieco temat — popatrzeć, jak ktoś inny uprawia seks. — Popatrzył na twarz ukochanej, czekając na jej grymas — i…
— Mów! — śmiejąc się, poganiała go.
— I jak chcesz, możemy tam iść, możemy popatrzeć. A jak będziesz miała ochotę, możemy też coś tam zrobić, znaczy kochać się obok nich.
Anka zakryła usta i oczy dłońmi.
— Nie musimy tam iść, mała, ale myślę, że jesteśmy na to gotowi. — odrzekł, nie czekając na odpowiedź.
Patrzeli na siebie troszkę zawstydzeni. Damian czekał z niecierpliwością, co odpowie Anna.
Kobieta przechyliła lampkę prosecco.
— Pójdziemy tam — powiedziała nieśmiało.
— Aaa! — wrzasnął. — Super, możemy tam iść już dziś.
Na twarzy kobiety zarysowało się zdziwienie, po czym szybko i zdecydowanie odrzekła:
— To chodźmy się szykować!
Damian wstał, podał jej rękę i ruszyli w stronę hotelu.
— Domyślałam się, że będzie to nietypowa propozycja — rzekła.
— Ja też nie wiem do końca, jakie są tam zasady, ale czytałem, że jest to traktowane z najwyższym szacunkiem. Nie chcesz, to się nie angażujesz w sytuację, która się tam będzie toczyła. Kluby są w naszej okolicy, ale możemy podjechać też metrem dwa, trzy przystanki.
— Tak. W szpilkach wolałabym jakąś podwózkę.
— Niestety zasady są takie, że kobiety wchodzą ubrane seksownie, a mężczyźni, ich partnerzy, elegancko i w koszulach. T-shirty i sportowe ubranie nie są wskazane.
Anka założyła więc jasną, krótką sukienkę od Tary Jarmon z wycięciem na brzuchu oraz równie jasne sandały na obcasie marki M. Belarbi, które mają zapięcie na trzy klamry, a paski ozdobione są ćwiekami w kształcie piramidek.
Wyprostowała starannie włosy, pomalowała się mocniej, niż robi to na co dzień, podkreśliła usta różowym błyszczykiem, który schowała do torebki. I tak wiedziała, że jeszcze zanim wyjdą z pokoju, Damian zliże jej ten błyszczyk z ust.
Mężczyzna założył białą koszulę od Pako Lorente, ozdobioną małymi, niebieskimi wzorkami, granatowe spodnie od El Ganso i czarne wyjściowe buty Geox.
Stanęli naprzeciwko dużego lustra, spojrzeli w nim na siebie i uśmiechnęli się.
Wyglądali elegancko i jakże seksownie, ale nie było w tym wulgarnej przesady.
W powietrzu czuć było lekkie zdenerwowanie. Obydwoje nie wiedzieli, jak dokładnie będzie wyglądać ten wieczór.
Wybrali więc przebycie tego odcinka drogi metrem. Ich elegancja zwracała uwagę, zapach unosił się po całym wagonie, którym z całego dnia wędrówek wracali spoceni turyści, a Paryżanie powracali do swoich domów. Wyraźnie ta para odznaczała się w tłumie. Odwiedzający stolicę uznawali ich z pewnością za rodowitych mieszkańców udających się na wykwintne przyjęcie.