4.50 z Paddington - ebook
4.50 z Paddington - ebook
Czy w pociągu jadącym do Brackhampton popełniono morderstwo?
Śledztwo jest trudne i nietypowe: nie znaleziono ofiary, a jedyny świadek podróżował innym pociągiem. Nikt nie wierzy starszej damie upierającej się przy swojej wersji zdarzeń. Intryga się
zagęszcza, gdy dochodzi do kolejnych zabójstw. Panna Marple, detektyw amator, wysyła na miejsce zbrodni swoją młodą przyjaciółkę Lucy Eyelesbarrow.
Czy kobietom uda się zdobyć informacje, które skierują śledztwo na właściwe tory?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6599-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazywam się Herkules Poirot
i jestem prawdopodobnie
największym żyjącym detektywem.
Zagadka Błękitnego Ekspresu
Od 2020 roku obchodzimy stulecie debiutu Christie, jesienią 1920 roku ukazała się bowiem Tajemnicza historia w Styles, gdzie po raz pierwszy czytelnicy mieli okazję zobaczyć w akcji Herkulesa Poirot – poznać jego ikoniczną osobowość, intrygujące metody pracy i ekscentryczny sposób bycia.
Z okazji jubileuszu wydaliśmy zbiór dziesięciu najlepszych kryminałów z detektywem wszech czasów w roli głównej w nowych, stylizowanych na klasyczne, luksusowych okładkach. Każdy z tych dziesięciu tomów opatrzyła posłowiem prof. Anna Gemra, która spuściznę Agathy Christie zna jak mało kto.
Pięć tytułów wybraliśmy w porozumieniu z ekspertami, a pięć kolejnych wskazaliście Wy, czytelnicy biorący udział w plebiscycie, który nie po raz pierwszy udowodnił, że Herkules Poirot rozpala emocje kolejnych pokoleń, a kryminały Christie są ponadczasowymi bestsellerami.
W skład luksusowego zbioru weszły absolutne klasyki światowego kryminału, które każdy szanujący się fan tego gatunku powinien mieć w swojej domowej biblioteczce:
• A.B.C.
• Dwanaście prac Herkulesa
• Kurtyna
• Morderstwo w Boże Narodzenie
• Morderstwo w Mezopotamii
• Morderstwo w Orient Expressie
• Pięć małych świnek
• Śmierć na Nilu
• Tajemnicza historia w Styles
• Zabójstwo Rogera Ackroyda.
Pierwotnie zbiór miał liczyć dziesięć utworów z Herkulesem Poirot w roli głównej, jednak po setkach Waszych wiadomości, telefonów i komentarzy zdecydowaliśmy, że będzie ich więcej i że nie ograniczymy się jedynie do książek z „największym żyjącym detektywem”. W serii pojawiły się również samodzielne powieści, zbiory opowiadań, a także utwory z panną Marple.
Razem z tytułem, który trzymacie w rękach, nasza jubileuszowa kolekcja liczy już kilkadziesiąt pozycji. Mamy w planach kolejne. Które jeszcze? Wiele zależy od Was. Dajcie znać, czego oczekujecie. Bezpośredni kontakt z czytelnikami jest dla nas bardzo ważny. Śledźcie nas na facebook.com/WydawnictwoDolnoslaskie/ oraz na Instagramie (@agathachristiepolska).
Wspólnie z Wami pragniemy świętować sto lat legendy Herkulesa Poirot i sto lat z królową kryminału. Życzymy Wam przyjemnej i satysfakcjonującej lektury.
Patryk Młynek
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław 2023ROZDZIAŁ 1
Pani McGillicuddy, posapując, dreptała po peronie w ślad za bagażowym niosącym jej walizkę. Kobieta była niska i korpulentna, a bagażowy wysoki i żwawy. Na dodatek pani McGillicuddy szła obładowana ogromną liczbą pakunków – był to efekt dnia spędzonego na przedświątecznych zakupach. Ich wyścig okazał się zatem nierówny, bo kiedy bagażowy już skręcał za róg na końcu peronu, pani McGillicuddy podążała jeszcze wzdłuż niego.
Peron 1 nie był w tym momencie nadmiernie zatłoczony, ponieważ pociąg właśnie odjechał, ale przestrzeń poza nim wypełniał tłum ludzi wędrujących jednocześnie w kilku kierunkach: do przejść podziemnych i w przeciwną stronę, do biura rzeczy znalezionych, do herbaciarni, punktu informacji, tablic z rozkładem jazdy i dwóch par drzwi oznaczonych napisami: Przyjazdy i Odjazdy, które prowadziły do świata na zewnątrz.
Pani McGillicuddy wraz ze swoimi pakunkami była popychana tam i z powrotem, ale ostatecznie udało jej się dotrzeć do przejścia na peron 3, gdzie odstawiła jedną z paczek u swych stóp, by znaleźć w torbie bilet, który pozwoliłby jej na przejście koło groźnie wyglądającego konduktora warującego przy bramce.
W tej samej chwili rozległ się chrypliwy, choć starannie modulowany głos:
– Pociąg stojący na peronie trzecim odjeżdża o godzinie czwartej pięćdziesiąt do Brackhampton, Milchester, Waverton, Carvil Junction oraz Roxeter i kończy swój bieg w Chadmouth. Pasażerowie udający się do Brackhampton i Milchester proszeni są o zajmowanie miejsc w ostatnich wagonach. Pasażerowie jadący do Vanequay powinni się przesiąść w Roxeter.
Informacja wyłączyła się z kliknięciem, po czym został nadany komunikat ogłaszający wjazd pociągu z Birmingham i Wolverhampton o 4.35 na peron 9.
Pani McGillicuddy znalazła wreszcie bilet i mogła go okazać. Mężczyzna go skasował i mruknął:
– Na prawo, z tyłu.
Pani McGillicuddy ruszyła wzdłuż peronu i odnalazła bagażowego – stał znudzony i wpatrzony w przestrzeń przy drzwiach wagonu trzeciej klasy.
– Proszę bardzo.
– Podróżuję pierwszą klasą – oświadczyła pani McGillicuddy.
– Nie mówiła pani – burknął bagażowy. Z lekceważeniem omiótł wzrokiem wyglądający na męski jej tweedowy płaszcz w kolorze soli z pieprzem.
Pani McGillicuddy, która z pewnością wspominała o pierwszej klasie, nic nie odpowiedziała. Niestety brakowało jej tchu.
Bagażowy chwycił jej walizkę i pomaszerował z nią do sąsiedniego wagonu, gdzie pani McGillicuddy usiadła w pustym przedziale w kojącej samotności. Pociąg o 4.50 zwykle nie był przepełniony, ponieważ pasażerowie korzystający z pierwszej klasy wybierali albo szybszy poranny ekspres, albo pociąg o 6.30 z wagonem restauracyjnym. Pani McGillicuddy wręczyła bagażowemu napiwek, na który ten spojrzał z rozczarowaniem, wyraźnie uważając, że jego wielkość odpowiada raczej trzeciej niż pierwszej klasie. Natomiast pani McGillicuddy, choć była przygotowana na wydatki związane z wygodną podróżą po nocnej jeździe z północy kraju i dniem szalonych zakupów, nigdy nie była rozrzutna, gdy chodziło o napiwki.
Rozsiadła się wygodniej na miękkich poduszkach i z westchnieniem otworzyła czasopismo. Pięć minut później rozległ się gwizdek i pociąg ruszył. Magazyn wysunął się jej z dłoni, głowa opadła na bok i po trzech minutach pani McGillicuddy już spała. Drzemała przez trzydzieści pięć minut i obudziła się odświeżona. Poprawiając przekrzywiony kapelusz, usiadła prosto i spojrzała przez okno na przesuwający się wiejski krajobraz. Było już całkiem ciemno, typowy ponury i mglisty grudniowy dzień – do Bożego Narodzenia brakowało tylko pięciu dni. Londyn okazał się szary i smutny, tereny podmiejskie również, choć od czasu do czasu rozbłyskały radośnie grupami świateł, gdy pociąg przemykał przez miasteczka i stacje.
– Podajemy ostatnią herbatę – oznajmił pracownik obsługi, pojawiając się nagle jak dżinn w drzwiach prowadzących na korytarz.
Pani McGillicuddy wypiła już herbatę w olbrzymim domu towarowym i w tym momencie nie czuła pragnienia. Steward ruszył dalej korytarzem, powtarzając swój monotonny komunikat. Kobieta z przyjemnością zerknęła na półkę, gdzie leżały jej przeróżne pakunki. Ręczniczki do twarzy okazały się wyjątkowej jakości i dokładnie takie, o jakich marzyła Margaret. Dla Robby’ego kupiła kosmiczne działko, a dla Jean króliczka, oba zakupy były nader udane, natomiast wieczorowy płaszczyk, ciepły, ale elegancki, był właśnie tym, czego sama potrzebowała. No i sweter dla Hectora... Z zadowoleniem pomyślała o rozsądnym doborze prezentów.
Jej błogi wzrok ponownie powędrował do okna, gdy pociąg jadący w przeciwnym kierunku przemknął ze świstem, sprawiając, że okna zadrżały, a ona sama się wzdrygnęła. Pociąg zastukotał na rozjeździe i minął stację.
Potem nagle zaczął zwalniać, zapewne dostosowując się do sygnalizacji świetlnej. Przez dobrą chwilę się wlókł, potem się zatrzymał, a następnie ponownie ruszył do przodu. Minął ich kolejny skład, choć mniej gwałtownie niż poprzedni. Pociąg znowu się rozpędził. W tym momencie inny, jadący także na południe, wjechał na tor obok i zrównał się z nimi. Przez jakiś czas oba pociągi jechały równolegle, to jeden, to drugi wychodził na prowadzenie. Pani McGillicuddy patrzyła przez okno na wnętrze jadących obok wagonów. Większość rolet była opuszczona, ale raz na jakiś czas dało się zauważyć tamtych pasażerów. Ich pociąg nie był zbyt zatłoczony i wiele przedziałów świeciło pustkami.
W chwili gdy oba wagony wydawały się stać koło siebie, jedna z rolet podniosła się z furkotem. Pani McGillicuddy zerknęła w stronę oświetlonego przedziału pierwszej klasy, od którego dzieliło ją najwyżej półtora metra.
I gwałtownie nabrała powietrza, podnosząc się nieznacznie.
Tyłem do okna, a tym samym i do niej, stał mężczyzna. Jego dłonie zaciskały się wokół szyi stojącej na wprost niego kobiety. Powoli, bezlitośnie ją dusił! Miała wytrzeszczone oczy, a jej twarz stawała się fioletowa i przekrwiona. Pani McGillicuddy ze zgrozą obserwowała, kiedy nadszedł jej koniec: ciało zwiotczało i osunęło się na ręce mężczyzny.
Wtedy pociąg pani McGillicuddy ponownie zwolnił, a ten drugi zaczął przyśpieszać. Pomknął do przodu i chwilę czy dwie później zniknął jej z oczu.
Prawie automatycznie dłoń pani McGillicuddy powędrowała do hamulca bezpieczeństwa, ale zatrzymała się w powietrzu, pełna niezdecydowania. Jaki był sens zatrzymywania pociągu, którym podróżowała? Potworność tego, co zobaczyła z tak bliska, niecodzienne okoliczności wydarzenia – to wszystko spowodowało, że zamarła. Jakaś natychmiastowa reakcja była niezbędna – ale jaka?
Drzwi do jej przedziału odsunęły się i konduktor powiedział:
– Bileciki proszę.
Pani McGillicuddy odwróciła się do niego gwałtownie.
– Została uduszona kobieta – oznajmiła. – W pociągu, który właśnie nas minął. Widziałam to.
Konduktor popatrzył na nią zaskoczony.
– Słucham?
– Mężczyzna udusił kobietę! W pociągu. Widziałam to! – Pokazała na okno.
Konduktor wpatrywał się w nią z wyraźnym powątpiewaniem.
– Udusił? – powtórzył z niedowierzaniem w głosie.
– Tak, udusił! Widziałam to, mówię panu. Musi pan natychmiast coś zrobić!
Konduktor odkaszlnął przepraszająco.
– A nie sądzi pani, że może ucięła sobie pani krótką drzemkę i... hm... – Przerwał taktownie.
– Zdrzemnęłam się, ale jeśli pan uważa, że to był sen, to się pan myli. Naprawdę to widziałam, powtarzam panu.
Wzrok konduktora spoczął na czasopiśmie leżącym na siedzeniu. Było otwarte na ilustracji przedstawiającej dziewczynę duszoną przez mężczyznę mierzącego z rewolweru do pary stojącej w drzwiach.
– A nie sądzi pani, że może czytała pani zajmującą historię – zaczął przekonującym tonem – przysnęła pani i obudziła się nieco skonfundowana...
– Widziałam to – powtórzyła pani McGillicuddy, przerywając mu. – I byłam tak samo przytomna jak pan teraz. Zajrzałam przez okno do pociągu jadącego obok i mężczyzna dusił tam kobietę. Chciałabym wiedzieć, co pan zamierza zrobić w tej sprawie.
– Więc... proszę pani...
– Jak mniemam, zamierza pan coś zrobić, prawda?
Konduktor westchnął z niechęcią i zerknął na zegarek.
– Dokładnie za siedem minut dojedziemy do Brackhampton. Złożę zawiadomienie w tej sprawie. W którą stronę jechał ten pociąg, o którym pani wspomniała?
– W tę samą co my, oczywiście. Nie sądzi pan chyba, że byłabym w stanie to wszystko zobaczyć, gdyby pociąg przemknął, jadąc w przeciwnym kierunku?
Konduktor miał taką minę, jakby uważał, że pani McGillicuddy jest w stanie zobaczyć wszystko i wszędzie tam, dokąd poniosłaby ją wyobraźnia. Ale pozostał uprzejmy.
– Może pani na mnie polegać – powiedział. – Przekażę pani oświadczenie. Gdyby mogła pani podać mi swoje nazwisko i adres kontaktowy... tak na wszelki wypadek...
Pani McGillicuddy podała mu adres, pod którym zamierzała się zatrzymać przez kilka dni, oraz swój adres w Szkocji, a on wszystko skrzętnie zapisał. Potem wycofał się z poczuciem, że dobrze spełnił swój obowiązek i skutecznie poradził sobie z uciążliwą użytkowniczką transportu publicznego.
Pani McGillicuddy zmarszczyła brwi wyraźnie nieusatysfakcjonowana. Czy konduktor rzeczywiście zgłosi jej zawiadomienie? Czy może po prostu próbował ją uspokoić? Z pewnością trafiał na wiele podróżujących starszych pań przekonanych, że właśnie odkryły komunistyczny spisek, ktoś dybie na ich życie, widziały latające spodki i tajemnicze statki kosmiczne, a także zgłaszających morderstwa, które nigdy się nie wydarzyły. Jeśli ten mężczyzna uznał ją za jedną z tych kobiet...
Pociąg zaczął zwalniać, stukocząc na rozjeździe i mijając jasne światła sporego miasta.
Pani McGillicuddy otworzyła torebkę, wyjęła rachunek, bo tylko to udało jej się znaleźć, napisała długopisem pośpieszną notatkę na jego odwrocie, wsunęła ją do luźnej koperty, którą szczęśliwie posiadała, po czym zakleiła ją i coś na niej napisała.
Pociąg wtoczył się majestatycznie na zatłoczony peron. Zwyczajowy wszechobecny głos oznajmił:
– Pociąg wjeżdżający na peron pierwszy o godzinie piątej trzydzieści osiem jedzie do Milchester, Waverton, Roxeter i Chadmouth. Pasażerowie udający się do Market Basing proszeni są o przejście do pociągu stojącego przy peronie trzecim. Na torze trzecim stoi pociąg osobowy do Carbury.
Pani McGillicuddy rozejrzała się z niepokojem wzdłuż peronu. Tak wielu pasażerów, a tak mało bagażowych! Ach, tam był jeden! Zamachała na niego władczo.
– Bagażowy! Proszę przekazać to natychmiast do biura zawiadowcy. – Podała mu kopertę i wręczyła szylinga.
Potem z westchnieniem opadła na oparcie. Cóż, zrobiła, co mogła. W myślach już pożałowała wydania szylinga... Sześć pensów wystarczyłoby aż nadto...
Jej myśli tymczasem powędrowały z powrotem do sceny, której była świadkiem. Potworne, tak potworne... Była kobietą o mocnych nerwach, ale aż zadrżała. Cóż za dziwna... wręcz niewiarygodna rzecz jej się przydarzyła – jej, Elspeth McGillicuddy! Gdyby roleta w tamtym przedziale nie poszybowała w górę... Ale była w tym z pewnością ręka Opatrzności.
Opatrzność chciała, aby to ona, Elspeth McGillicuddy, stała się świadkiem przestępstwa. Groźnie zacisnęła usta.
Wśród gwaru głosów, świstu gwizdków i trzasku drzwi pociąg z godziny 5.38 powoli wytoczył się ze stacji Brackhampton. Godzinę i pięć minut później zatrzymał się w Milchester.
Pani McGillicuddy pozbierała swoje pakunki, chwyciła walizkę i wysiadła. Rozejrzała się po całym peronie. Jak już wcześniej oceniła, było zbyt mało bagażowych. A ci, którzy byli widoczni, wyglądali na zajętych przesyłkami pocztowymi i wózkami bagażowymi. Obecnie oczekiwano, że pasażerowie sami będą tachać swoje walizki. Cóż, ona nie mogła nieść walizki, parasolki i wszystkich paczek. Musiała poczekać. W końcu udało jej się złapać bagażowego.
– Do taksówki?
– Ktoś powinien na mnie czekać, jak mniemam.
Przed dworcem w Milchester podszedł do niej taksówkarz obserwujący wejście.
– Pani McGillicuddy? Do St Mary Mead? – zapytał z delikatnym miejscowym akcentem.
Kobieta potwierdziła. Bagażowy dostał odpowiedni, jeśli nie suty napiwek. Samochód z panią McGillicuddy, jej walizką i pakunkami odjechał w noc. Czekała ich prawie piętnastokilometrowa podróż. Siedząc sztywno wyprostowana, pasażerka nie potrafiła się zrelaksować. Musiała znaleźć ujście dla swych emocji. Wreszcie taksówka skręciła w znajomą wiejską uliczkę i stanęła u celu. Pani McGillicuddy wysiadła i ruszyła ścieżką wykładaną kostką ku drzwiom wejściowym. Kierowca wstawił bagaże do środka, gdy drzwi otworzyła starszawa pokojówka. Pani McGillicuddy ruszyła korytarzem prosto do otwartego saloniku, gdzie czekała na nią pani domu – drobna starsza dama.
– Elspeth!
– Jane!
Wymieniły całusy, a następnie bez żadnego wstępu pani McGillicuddy wyrzuciła z siebie:
– Och, Jane! Właśnie widziałam morderstwo!
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------