- W empik go
5 bajek na dobranoc - ebook
5 bajek na dobranoc - ebook
Jeżeli chcecie odpocząć na jakiś czas od czarów i magii, sięgnijcie po „5 BAJEK NA DOBRANOC”. Ich bohaterowie mierzą się z rzeczywistymi problemami, stworzonymi przez siebie lub przez innych – nieraz im nieżyczliwych. W pokonywaniu owych przeciwności nie pomagają im jakieś „tajemne siły”, lecz własne, prawdziwe charaktery, a także np. przyjaźń czy też dobroć człowieka.
A zatem:
– Wilczek wytrwale poszukuje swojej mamy, doświadczając niebezpieczeństw,
– Nietoperzyk Gacuś Wielkie Ucho wikła się w poważne tarapaty przez swoją nadmierną ciekawość,
– Zajączek Szaraczek, z własnej woli, lecz nieproszony poświęca się dla dobra ogółu, wykazując niezwykłą odwagę,
– Bocian, dzięki uporowi i pomocy człowieka, osiąga ważny dla siebie cel życiowy,
– Kaczorek Taś, nieposłuszny marzyciel, niby spełnia swoje marzenie, jednak nie ono okazuje się najważniejsze.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-933-0 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przygoda Wilczka
Część 1
Gęsty las stał ciemny i milczący. Był prawie ciemny, ponieważ jego brzegi omiatało światło zimnego i pucułowatego księżyca. „Srebrny glob” swoimi mroźnymi promieniami niczego nie zamierzał ogrzewać, nawet jeśliby dotarł nimi w głąb ciasno stłoczonego drzewostanu. I był nie całkiem milczący, gdyż od wielkiego mrozu trzaskały od czasu do czasu pękające drzewa, choć ich gałęzie miały grube czapy z puszystego śniegu i powinno było im być ciepło. Owe trzaskania brzmiały jak wystrzały z karabinów.
Mały szary Wilczek na te odgłosy kulił się za każdym razem. Nie rozumiał, dlaczego tak reagował, ale niejasno czuł, że dla niego są one śmiertelnym zagrożeniem. Za to mama Wilczyca wiedziała z doświadczenia, że akurat trzaskające drzewo nie jest dla niej ani dla jej dziecka żadnym niebezpieczeństwem, natomiast huk karabinu… O tak! To było prawdziwe niebezpieczeństwo, o które nie raz w swoim długim życiu się otarła. Ma jeszcze po nim kilka pamiątek w postaci blizn na skórze. Na to bolesne wspomnienie poczuła mimo woli jakby ukłucie w każdej z nich.
Ogromnie zaniepokojony Wilczek chciał przemóc ten strach, ale jakoś nie mógł i odezwał się do mamy:
– Mamusiu, co to takiego? Boję się.
Była to pierwsza zima w jego zaledwie kilkumiesięcznym życiu i pierwsze takie dźwięki, które napawały go niezrozumiałym lękiem, pomimo bliskości Wilczycy.
Dopiero łagodne słowa mamy, która pomyślała sobie, że jest to doskonała chwila, żeby synkowi tę różnicę wytłumaczyć, uspokoiła go:
– Nie bój się tego rodzaju odgłosów, które pochodzą od przyjaznego nam lasu. Las ci krzywdy nie zrobi, pamiętaj o tym. Na razie jesteś mały, więc musisz uważać na lisa i drapieżne ptaki. One nigdy nie są przyjaciółmi ani wilczków, ani innej małej zwierzyny. A odgłos trzaskającego drzewa nie zabija i nie kaleczy. Za to dźwięk bardzo podobny do niego, spowodowany przez człowieka, jest stokroć groźniejszy. Trzeba więc się go bać!
– Człowieka, mamusiu?
– Tak, człowieka, Wilczku.
– A jak on wygląda, bo muszę wiedzieć, czego mam się bać?
– W zasadzie nie musiałabym ci tłumaczyć, ponieważ jakbyś go tylko zobaczył, zaraz poznałbyś i poczuł, że to twój największy wróg na świecie. Jednak wiedz, że chodzi na dwóch nogach jak ptak, tylko na znacznie, znacznie większych, a dwie łapy ma blisko dużej głowy, jak gałęzie przy pniu rosnącego drzewa.
– A czy każdy człowiek jest wrogiem wilków? – pytał dociekliwy Wilczek.
– Nie każdy. Tylko taki, który chce nas zabijać kijem wyrzucającym błysk – nazywa go karabinem – i taki, który nie ma karabinu lub nie chce robić hałasu, więc zakłada po kryjomu na zwierzęta pułapki zwane wnykami, sidłami lub potrzaskami. Jedna z takich pułapek nazywa się nawet „wilczy dół”. Większość ludzi nic do nas nie ma, są nawet tacy, którzy nas lubią, znają i rozumieją. Najczęściej jednak się boją, bo tak naprawdę nas nie znają i często ze strachu wyrządzają nam krzywdę, sądząc, że to my jesteśmy dla nich groźni.
– Ale ci ludzie, którzy zakładają wnyki i robią wilcze doły przeciwko nam, nie są tacy?
– Nie, to źli ludzie. Każdy wilk – czy mały, czy duży, a zwłaszcza mały – musi omijać takiego człowieka z daleka, a właściwie każdego człowieka, gdyż nigdy nie rozpozna, który z nich to przyjaciel, a który wróg – nie pozna przecież jego zamiarów. A człowiek, jak wiadomo, bywa podstępny, bo miewa złe zamiary wobec nas i innej leśnej zwierzyny. No, może jedynie nie jego dzieci, które są od dorosłego człowieka mniejsze, tak jak ty jesteś mniejszy ode mnie. Są łagodne, tak jak ty jesteś łagodny. Ale i dzieci należy unikać, choćby nie chciały ci zrobić nic złego.
– Są dobre, a trzeba ich unikać?… – nie rozumiał dziwujący się Wilczek.
– Właśnie tak, ponieważ w pobliżu dziecka mógłby być człowiek dorosły, i najczęściej jest, a dla małego wilka to wielkie zagrożenie. A poza tym nawet mały człowiek jest większy od wilczka i mógłby cię zabrać do swojego domu jako żywą zabawkę, bo dzieci lubią i kochają małe zwierzątka: czy dzikie, czy domowe. I co byś wtedy bez mamusi i bez lasu zrobił? Dzikie zwierzę zabrane z lasu do ludzkiego domu nigdy już nie jest sobą. I choć już nie rozumie lasu, to jednak dręczy go przez całe życie tęsknota za nim, której też nie potrafi sobie wytłumaczyć. Las staje się dla niego obcy i groźny, tak jak dla nas obcy jest człowiek i jego środowisko. Trzeba więc unikać człowieka za wszelką cenę! Rozumiesz?!…
Z naciskiem zakończyła swoją pierwszą ważną naukę skierowaną do synka, taką jaką wszyscy odpowiedzialni rodzice przekazują dzieciom, by w dalszym życiu postępowały mądrze.
– Chyba tak, mamusiu… Postaram się to wszystko, co mi powiedziałaś, zapamiętać.
Mocniej przytulił się do ciepłego futra Wilczycy, uspokojony zupełnie, nie mając jednak do końca pewności, czy zrozumiał lekcję wilczego bezpieczeństwa.
Leżeli oboje w przytulnej norze. Na tle ciemnego otworu, wśród koron wysokich drzew, jaśniał błyszczący od roziskrzonych i nieprzeliczonych gwiazd firmament. Wilczek, odkąd się urodził i mógł poznawać otaczający go świat, interesował się czarnym niebem z połyskującymi na nim jakby kropkami, jakby koralikami. Teraz też patrzył na wejście do ich mieszkania, czując coś w rodzaju tęsknoty, czy też zdziwienia tym niezrozumiałym dla niego cudem, tam – w górze.
Zauważyła to zawsze bystra mama Wilczyca:
– Lubisz patrzeć na te błyszczące punkciki?
– Tak. Bardzo… Nie wiem jednak dlaczego.
– Chodź. Wyjdziemy na chwilę na zewnątrz. Zobaczymy je w całej okazałości. Ludzie nazywają je gwiazdami.
Wypełzli bez zwłoki i pokonawszy kilkadziesiąt metrów wśród ciemnego lasu i głębokiego śniegu, znaleźli się pod lśniącą brylantowo jakby czaszą ogromnego parasola rozpostartą po horyzont.
– Popatrz, Wilczku, te przepiękne gwiazdy łączą się w różne grupy. Ludzie nazywają takie układy konstelacjami.
Wilczek z zaciekawieniem otworzył szeroko oczy i zaraz je przymrużył, ponieważ olśniły go te feerie światełek, zdawałoby się zawieszone tuż, tuż nad jego głową, aż łezki wypłynęły spod powiek.
– Wśród wielu konstelacji, mających również zwierzęce nazwy, jest też i Wilk, którego w tej części nieba nie widać – wyjaśniała Wilczyca.
– O, czyli ludzie w jakiś sposób szanują nas i pamiętają?
Synek jednak wątpił, czy człowiek jest do końca aż tak zły. Co to jest niebo, nie zapytał.
– Ci, którzy nazwali gwiazdy naszym imieniem, zapewne. Tak ludzie sobie tę grupę gwiazd wyobrażają. O ich stosunku do nas, wilków, nic pewnego powiedzieć nie można.
Mama Wilczyca przyjrzała się baczniej Wilczkowi i poczuła jakiś niepokój, który nakazał jej wypowiedzieć uwagę:
– Pamiętaj, co ci przed chwilą o człowieku powiedziałam!
W tak przepięknie rozgwieżdżoną, zimową i mroźną noc, miliony, ba! miliardy gwiazd – te błyszczące kropki na czarnym jak smoła niebie – mrugają wesoło do siebie: jedne mocniej, inne słabiej. Wydaje się nawet, że są kolorowe. A nigdy im się to mruganie nie nudzi, bo się bardzo lubią… Bawią się też w zgadywankę: „Jaki kształt możemy razem przybrać”. Ludzie nadali tym kształtom nazwy i dzięki ich wyobraźni jedna grupa stała się Łabędziem, inna Andromedą – taką ładną panią; a niedaleko błyszczy Woźnica, który jest w wielkiej rozterce, nie wiedząc, którym Wozem powinien jechać: Małym czy Wielkim? A zresztą stanął mu na drodze Ryś, dziki kot, którego Woźnica chyba się boi, gdyż nie jest uzbrojony (czego może się bać? przecież rysie są małe!). Jednak prosi o pomoc Strzelca, lecz ten mu odmawia, ponieważ właśnie poluje z łukiem na groźnie ryczącego Lwa. A Lew chyba nic jeszcze nie jadł i wygłodniały czai się na Raka – na takiego malutkiego raczka, phi! – który w swojej obronie rozwarł ostre szczypce (czy się obroni?). Jeszcze inna grupa gwiazd utworzyła skrzydlatego konia o imieniu Pegaz, który, choć go o to Woźnica usilnie prosi, nie daje się zaprząc do żadnego z tych Wozów, gdyż jest koniem dzikim i wolnym, i służy twórcom na Ziemi, zwłaszcza poetom – jako natchnienie. Bez niego Woźnica ruszyć w drogę nie może. Gwiazdy połączyły się w gwiezdne ZOO: można tam zobaczyć Żyrafę, Rysia, Jaszczurkę, Małego Lwa i Małego Psa, Psy Gończe (nazwa taka, bo ciągle gonią Lwa), również i Smoka, który swoją szeroko rozwartą paszczą straszy Wielką Niedźwiedzicę i jej córeczkę Małą Niedźwiedzicę, jakby chciał je pożreć; udają wiele, wiele innych zwierząt, albowiem gwiazdy bardzo lubią ziemskie zwierzęta. Tak się bawią, odkąd tylko istnieją. A istniały… zanim jeszcze Stwórca powołał do życia człowieka i inne stworzenia. Nawet jeszcze dużo, dużo wcześniej, to znaczy od kiedy Mu się tak spodobało.
Mama Wilczyca była dumna ze swego synka, albowiem z jego zachowania, przenikliwości myślenia, spostrzegawczości, ciekawości świata wnioskowała, że na pewno kiedyś będzie ważny w stadzie. Tak, była przekonana, że w przyszłości zostanie jego przywódcą, co się rzadko wilczym samcom zdarza. Ale daleka jeszcze do tego droga, na której napotka niejedną przeszkodę do pokonania. Jakie to będą przeszkody? Duże czy małe? Tego na razie nie wie nikt, nawet ona sama. Z wielką czułością i troską spojrzała na śpiącego Wilczka. Nie przewidywała w największych marzeniach (albo obawach), że w tej małej kulce drzemie wielki duch, wielka indywidualność, która już niebawem da o sobie znać.
Wieczór II
Przygoda Wilczka
Część 2
Wydawało się, że obawy Wilczycy o przyszłość synka były nieuzasadnione. Kolejne dni po jej pouczającej rozmowie ze szczenięciem upłynęły nader spokojnie, bez szczególnych zdarzeń: Wilczek baraszkował w norze i jej najbliższym otoczeniu, i jadł. Grzecznie czekał, gdy mama wychodziła na poszukiwanie pożywienia w najbliższej okolicy. W nocy spał, by po przebudzeniu robić dokładnie to samo co minionego dnia, tzn. jadł i się bawił. Próbował włączyć do zabawy swoją mamę, lecz nie zawsze mu się to udawało, może tylko wtedy, gdy Wilczyca chciała poprzez zabawę nauczyć go sposobów samodzielnego zdobywania jedzenia, czyli umiejętności polowania. Był zatem prawie wyłącznie zdany na siebie, gdyż rodzeństwa nie miał. Niestety, był jedynakiem.
Ojciec Wilk zjawiał się w domu bardzo rzadko. Również po to, żeby odpocząć przed następną wyprawą. Polowanie wymagało dużego wysiłku, długiej nieobecności i pokonywania ogromnych odległości. Kiedy wracał, było miło i wesoło, lecz pojawiał się na krótko i dlatego Wilczek, po wyruszeniu ojca na kolejny długi myśliwski wypad, przez parę dni chodził markotny i nawet nie chciało mu się baraszkować jak zwykle. Na szczęście dla niego i Wilczycy (absorbował ją bardziej w tym trudnym dla niego okresie) taki stan rzeczy nie trwał zbyt długo i wszystko szybko wracało do normy, to znaczy do zabawy i jedzenia, aż do ponownego przybycia Wilka.
Pewnego dnia pogoda była nieszczególna, a nawet bez wahania można powiedzieć, że zła. Padał gęsty śnieg, a na dodatek mocny wiatr pędził ogromne śnieżynki we wszystkich kierunkach, jakby z jakiegoś powodu miał zły humor. Zwierzęciu, które przemierzało teraz niebezpieczne ostępy leśne na pewno w jakichś ważnych sprawach (gdyż w błahych byłoby nierozsądnie), zadymka sypała białymi płatami zajadle w oczy, co utrudniało widoczność, zatykała nimi nos, co osłabiało węch, szumiała przeraźliwie w uszach, co pogarszało słuch. Już na dwa kroki nic nie było widać ani czuć, ani słychać. Wszędzie – jak las długi i szeroki – dało się słyszeć wycie wichru i odgłosy do niemożliwości rozkołysanych drzew, które wychylały się mocno na wszystkie strony, strasznie przy tym stękając, jęcząc i trzeszcząc z hukiem, jakby tysiąc uzbrojonych myśliwych polowało w okolicy w taką paskudną pogodę.
W norze było przytulnie i ciepło. Wilczek czuł się tu bezpiecznie. Również ze względu na obecność mamy, która nie ruszała się z miejsca, czuwała przy synku i wyjaśniała mu przyczyny odgłosów dochodzących z zewnątrz. Ale mimo wszystko nieznacznie podrygiwał prawie na każdy huk pękającego drzewa. Wilczyca na te drgania już nie reagowała. „Szczeniaczek musi się do wszystkiego, co leśne, przyzwyczaić” – myślała, nie mając co do tego żadnej wątpliwości.
Nagle Wilczyca poruszyła energicznie uszami. Co to?… Jakiś dźwięk dochodzący z puszczy zaintrygował ją. Wydawało się, że był on daleki i słaby. Małe uszka Wilczka nie wychwyciły go, do matki jednak przez te okropne warunki panujące na zewnątrz dotarł. Wstała na równe nogi, napięła wszystkie mięśnie i zjeżyła sierść. Wilczek po raz pierwszy widział swoją mamę w takim stanie, ale nie zdawał sobie sprawy, o co jej chodziło. Wejście do nory było zakryte białą zasłoną gęsto padającego śniegu. Wilczyca patrzyła badawczo w ten otwór bez zmrużenia oka. Jakiś przymus wewnętrzny, może obawa o bezpieczeństwo szczenięcia, nakazywał jej wyjść na śnieżycę i sprawdzić, czy na pewno się nie myli. Ten dźwięk wprawdzie był jej znany, lecz w tych okolicach, odkąd tutaj zamieszkała, nigdy się nie pojawił.
Już postanowiła. Sierść jej opadła, ale czujność wzrosła. „Trzeba działać na chłodno, bez emocji” – pomyślała. Nakazywało jej tak doświadczenie.
Zwróciła się spokojnie do synka:
– Ty tutaj zostaniesz, a ja za chwilę wrócę.
Nie chciała straszyć Wilczka, niepokoić. Liczyła, że zaraz wróci, że jej się tylko zdawało, że był to fałszywy alarm.
– Dobrze, mamusiu. Coś się stało?…
– Nic takiego, ale muszę sprawdzić. Leż spokojnie i nie ruszaj się stąd.
– Dobrze – zgodził się grzeczny synek.
Matka zbliżyła się do wyjścia. Obejrzała się jednak jeszcze, żeby sprawdzić, w jakiej pozycji zostawia swoje maleństwo. Stwierdziwszy, że Wilczek ułożył się wygodnie, uspokojona wyszła, gotowa stawić czoła wszelkiemu niebezpieczeństwu.
Prawie nic nie widziała (wzrok u wilków jest trochę gorszy od innych zmysłów). Wyostrzony słuch i nie mniej dobry węch pozwalały jej orientować się w terenie. Pomagała także doskonała znajomość okolicy. Wilczyca znieruchomiała i wytężyła oba zmysły z całej siły… Nic niepokojącego się nie działo, tylko ten śnieg, szalejący wiatr i tak bardzo denerwująco hałasujące drzewa, które utrudniały rozpoznanie innych dźwięków!
Drgnęła… „Czy to możliwe?!… A jednak!…”. Powolutku, bardzo powoli, jakby bała się narobić hałasu (przecież i tak nic nieznaczącego w tej zawierusze), jeżyła sierść na grzbiecie i prężyła wszystkie mięśnie do natychmiastowego działania. Otworzyła pysk, odsłaniając rząd białych i ostrych zębów, jakby chciała odstraszyć jakiegokolwiek napastnika. Wykonała trzy wolniutkie kroki, prawie nie stąpając po śniegu. Równie powoli przysiadła na tylnych łapach ze wzrokiem utkwionym w wirującą biel, przygotowana do szalonego skoku… Wydawało się, że nic nie powinna dostrzec w tych straszliwych warunkach rozszalałego żywiołu.
Skok wykonała jednocześnie z okropnym rykiem, jaki wydobył się z zębatej paszczy prawie niewidocznego pośród śnieżycy, olbrzymiego włochatego potwora, który równocześnie zamachnął się w jej kierunku ogromną łapą uzbrojoną w wielkie ostre pazury. Wiedziała, że ze swoim śmiertelnym wrogiem, który stał na tylnych łapach i był potężniejszy od niej, nie wygra. Nie zamierzała go atakować, tylko skręciła w wyskoku błyskawicznie w bok, by zrobić sobie drogę ucieczki w głąb lasu i odciągnąć nieoczekiwanego napastnika jak najdalej od nory i szczenięcia.
Tymczasem Wilczek, znużony oczekiwaniem na powrót Wilczycy, smacznie zasnął. Śnił mu się ojciec, jak bawił się z nim w polowanie, i śniła mu się oczywiście mama, która wróciła, jak obiecała, i nic nie mówiąc, położyła się obok niego, ale nie miała radości w oczach, tylko smutek. „Dlaczego jest smutna, skoro wróciła?” – dziwił się we śnie malec. Ten smutek zrobił na nim tak przykre wrażenie, że się obudził. Mamy przy jego boku niestety nie było… Zmartwił się tym bardzo, ale skoro mamusia kazała mu czekać, postanowił czekać. Czas dłużył się niemiłosiernie. Wilczek zdążył jeszcze raz zasnąć i się obudzić. Mama nie wracała.
Wejście do nory przybrało kolor niebieski. Wilczek poczuł głód. Codziennie o tej porze dostawał swoją porcję jedzenia. Narastający niepokój z powodu nieobecności Wilczycy na razie zabił w nim to przykre uczucie. W końcu postanowił dłużej nie czekać, tylko wyruszyć na jej poszukiwanie. Czuł, że bezczynność nie poprawi mu samopoczucia ani nie sprawi, że pojawi się mama, więc wyczołgał się z jamy i rozejrzał dookoła. Śnieżyca ustała, w słońcu skrzył śnieg, a błękit nieba wyzierający spośród jeszcze bardziej ośnieżonych drzew nadawał bieli odcień niebieskawy. Od tego iskrzenia zmrużył oczy. „Świat jest piękny” – pomyślał z zachwytem, chyba też dlatego, że drzewa stały spokojnie i już nie „strzelały”.
Zachwyt zaraz ustąpił miejsca smutkowi, bo u boku Wilczka nie było kochanej mamy. „Gdzie jej szukać?” – zastanawiał się. Nie panikował i nie rozpaczał. Tylko nie mógł zdecydować się na konkretny kierunek. „Idę tam!” – wybrał prześwit między grupą drzew. Niełatwo mu się szło, albowiem gruba warstwa śniegu utrudniała poruszanie się na małych łapkach. Musiał pokonywać różne przeszkody: większe i mniejsze drzewa powalone przez silny wiatr, trudne do przebycia kopce białego puchu, gęste zarośla, głębokie doły i rowy. Jednym słowem, czekała go ciężka wędrówka w poszukiwaniu mamy. Zostawiał przy tym za sobą wyraźny ślad na śniegu, widoczny nawet z powietrza; niebezpieczny dla niego znak, który mógł zainteresować jego odwiecznych wrogów, gotowych wyrządzić mu krzywdę, z czego nie zdawał sobie sprawy.
Na razie nie napotkał żadnego śladu swojej mamy, a przeszedł już – jak na małego wilczka – spory szmat drogi. Gdy tylko zbliżył się do wielkiego świerka rosnącego na samym końcu leśnego cypla, dostrzegł na śniegu poruszający się cień, a z góry dobiegł go trzepot skrzydeł. Instynktownie skrył się pod jedną z gałęzi, jak pod baldachimem, a uznawszy, że jest już bezpieczny, spojrzał z ciekawością poprzez iglaste gałązki w górę, skąd trzepot ów dochodził. Dostrzegł ogromnego ptaka z wyraźnie zakrzywionym dziobem i szponami gotowymi do schwytania ofiary, którą niechybnie miał być on. Wilczek, ufający całemu światu, choć pamiętał przestrogi Wilczycy, nie mógł wiedzieć, co to znaczy ofiara. Gdy zniknął pod świerkiem, zrezygnowany ptak powstrzymał swój lot i zawrócił, wydając przy tym pisk niezadowolenia z utraconego łupu.
Pomimo natarczywego głodu i nieoczekiwanego spotkania ze skrzydlatym drapieżcą, którego po raz pierwszy w życiu widział, zmęczony trudną drogą, Wilczek zasnął. Nie spał jednak długo. Ocknął się nagle, jakby go złe przeczucie obudziło. Na szarym tle gasnącego dnia dostrzegł dwa zielone punkty – odniósł wrażenie, że zimne – które stale były skierowane na niego. Poczuł się nieswojo, choć – jak każdy z jego rodu – tchórzem nie był. Jak na swój wiek był nawet bardzo odważny. Zrozumiał, że punkciki, które widzi, to oczy. Lecz czyje?… Nie znał ich właściciela, tym bardziej że jego kształt stapiał się powoli z szarówką nastającego wieczoru i ginął w jeszcze większych ciemnościach panujących pod ogromnym świerkiem. Sylwetka nie była imponująca, za to zwracał uwagę nienaturalnie duży ogon. Kto to mógł być?…
– Co tu robisz o tej porze? Nie powinieneś być teraz w domu? – Zimne zielone oczy przemówiły jakby z troską, ciągle wpatrując się intensywnie w Wilczka.
Obcy nie przywitał się ani nie przedstawił, musiał przeto mieć nieuczciwe zamiary, ale szczery Wilczek niczego takiego nie podejrzewał, a intonacja głosu nieznajomego zwiodła go.
– Szukam mamy – przyznał się nieopatrznie całkiem szczerze.
Prawdomówny Wilczek nie zdawał sobie sprawy, jak nieroztropna w tej sytuacji jest szczerość. Nie zachowywał koniecznej ostrożności przy spotkaniu z obcymi, mimo ostrzeżeń Wilczycy. Chyba po prostu o nich zapomniał.
– Taaak? A gdzie jest twoja mama? – Tajemnicza postać starała się powstrzymać całą siłą woli narastające podniecenie na myśl o… o czekającej ją przyjemności, aż oblizała wargi, a mowa jej była nadal przymilna.
– Kazała mi czekać na siebie. Wyszła z domu i nie wróciła. Długo czekałem. Opuściłem norę, by jej szukać. – Głęboka tęsknota zadźwięczała w jego głosie. – Jestem strasznie głodny! – poskarżył się nieznajomemu. Na potwierdzenie dobiegło ich uszu głośne burczenie małego żołądeczka.
– Wiesz co, mam pomysł. Pomogę ci poszukać mamy, ale najpierw zapraszam cię do siebie. To niedaleko. U mnie zjesz i się ogrzejesz, a później będziemy szukać twojej mamy, dobrze? – zachęcał przekonująco nieznajomy.
Jego zielone oczy były zimne jak stal, dlatego lekko je przymknął, żeby nie zniechęcić malucha.
Teren, na którym się znajdowali, był uczęszczany przez mieszkańców lasu, dlatego ten ktoś z kitą chciał stąd szybko i skrycie Wilczka wyprowadzić.
Jakkolwiek Wilczek poczuł mimowolny lęk przed nieznajomym, to jednak nadzieja na pomoc w poszukiwaniu mamy, możliwość zaspokojenia tak nieznośnego głodu i ogrzania się w ciepłym miejscu stępiły niepokój i poczucie zagrożenia. Dlatego maluch zgodził się:
– Dobrze.
Całe szczęście, że Wilczek nie widział jego nienaturalnie radosnej miny. Ale gdyby nawet i widział, to chyba by niczego nie zrozumiał. W naturze postaci z ogonem leżało zachowanie wszelkiej ostrożności, nawet wobec niedoświadczonego wilczego szczenięcia.
Wykonali ledwie parę kroków, gdy zatrzymał ich stanowczy, gruby głos:
– Hola! A dokąd to?!
Wieczór III
Przygoda Wilczka
Część 3
Malec aż przysiadł z wrażenia, choć jak wiadomo – strachliwy nie był, o czym świadczyła jego wyprawa w poszukiwaniu mamy.
Drogę zastąpiła im ogromna postać na wysokich jak szczudła nogach, których podstawą były potężne kopyta, a tak stanowcze słowa wypowiedział wielki brodaty łeb uwieńczony potężnymi rogami podobnymi do łopat. Nieznajomy od razu zaimponował Wilczkowi, który nie mógł na jego widok wyjść z podziwu. Zadarł w górę łebek i patrzył jak urzeczony. Pomyślał: – „Tego to na pewno wszyscy się boją, ale nie mój tata, mimo że jest od niego mniejszy”.
– Dokąd to?! – powtórzył, znowu stanowczo, rogacz. Jego spojrzenie było groźne.
Przygodny towarzysz Wilczka doskonale zrozumiał, że pytanie skierowane było do niego. Wiedział też, o co chodziło srogiemu olbrzymowi, który z góry rozszyfrował jego zamiary, więc milczał, bo cóż by dało tłumaczenie się z podstępnego i niegodziwego planu? Tylko zacisnął mocniej zęby, tak że aż zabolała go szczęka. Pojął bowiem fiasko swoich zabiegów wobec naiwnego szczenięcia, którego los znalazł się już w innych, bezpiecznych dla Wilczka „rękach”. Aż odwrócił głowę, żeby nikt nie zauważył złowrogich błysków w jego oczach. Skrzywił się z rozczarowania. Nawet nie odważył się spróbować odejść bez zgody tamtego.
Natomiast Wilczek zadarł wysoko głowę i zaczął, jak poprzednio, wyjaśniać, dlaczego znalazł się na tej drodze i, wskazując łapką na ogoniastego, powiedział:
– Ten pan zaproponował mi pomoc, tylko najpierw zaprosił mnie do swojego domu, żeby mnie ogrzać i nakarmić, a że jestem bardzo głodny, to zgodziłem się. – Wilczek był urzeczony potęgą nieznajomego i nic a nic się go nie bał.
Głowa z rogami – na tle ciemnego nieba zdawała się być jeszcze większa – przyglądała mu się uważnie i słuchała. Po ostatnim słowie Wilczka przeniosła wzrok na rudzielca i bez zbędnego wyjaśniania kategorycznie rozkazała:
– Ty już nie masz tu nic do roboty. Precz!
Bez słowa sprzeciwu rozkaz został natychmiast wykonany. Niedoszły „wybawca” Wilczka skulił się w sobie, łypnął wściekłym okiem na olbrzyma i – podwinąwszy wielki ogon – zniknął jak niepyszny między ciemnymi drzewami. Ani łba nie śmiał odwrócić.
– Czy wiesz, kto chciał ci niby pomóc? – zapytał rogacz już teraz łagodnie.
– Nie, proszę pana – odpowiedział grzecznie Wilczek.
– A mama opowiadała ci o lisie?…
Na chwilę zapadło milczenie.
– Taaak… Mówiła nawet, żeby lisa unikać, kiedy jest się jeszcze małym, bo może zrobić krzywdę – odpowiedział po zastanowieniu Wilczek. – I pokazywała mi go, ale z daleka – usprawiedliwiał się. – Aha, i jeszcze drapieżnego ptaka, takiego z wielkimi szponami – przypomniał sobie.
– A ty go nie rozpoznałeś? – drążył Łoś.
– Pod tym drzewem – wskazał głową – było ciemno…
Pierwszy raz w swoim życiu Wilczek nie powiedział całej prawdy, bo głupio było przyznać się, że o tej przestrodze mamy i taty na śmierć zapomniał. A ponadto chciał uchodzić w oczach tej potężnej postaci za bohatera. Niepotrzebnie.
– Ja wiem, kim ty jesteś – wilczkiem. A wiesz, kim ja jestem?…
– Nie, proszę pana…
– Jestem Łoś.
– Tak! Tak! Już wiem! Już wiem! Mamusia opowiadała mi o panu, że jest pan jednym z największych mieszkańców lasu. I wilczkom nie robi nigdy nic złego – emocjonował się i nadal z zadartą wysoko główką spoglądał z podziwem na nowego znajomego.
– To i o łosiu zapomniałeś…
Olbrzym rozbawił się w duchu, ale w głosie udał wyrzut.
– I o panu… – przyznał cichutko ze wstydem Wilczek.
Gdyby się wilki czerwieniły, to zapewne zaczerwieniłby się i on.
– My, łosie, mieszkamy częściej na bagnach aniżeli w lesie – wyjaśnił ogromny zwierz. – A o przyjaźni między łosiami i wilkami mamusia coś mówiła?
Wilczek wyrzucił z siebie prędko:
– Że prawdziwej przyjaźni nie może być, bo Natura tak zadecydowała.
Nawet zapomniał, jak mama tłumaczyła, co to jest natura. Wysilał się, wysilał, ale nijak nie mógł sobie przypomnieć. Dobrze, że Łoś go o to nie zapytał, lecz zagadnął:
– A przyjaźń między łosiem a takim małym wilczkiem jak ty jest możliwa?…
Wilczek nie odpowiedział od razu. Pomyślał, że ten wielki Łoś będzie jego przyjacielem, ten, który nikogo w lesie się nie boi! Ani lisa!… Ani… Zastanowił się, czy też…
– Chyba tak – odrzekł w końcu nieśmiało. – Dziękuję ci Łosiu. Tylko powiedz mi, czy ty się boisz mojego… taty? – odważył się zadać to pytanie, ponieważ uważał, że wszyscy powinni się bać jego taty.
– Nie, nie boję się. Nie wchodzimy sobie jednak w drogę, bo się szanujemy – odpowiedział spokojnie, nie obrażając się, nowy przyjaciel Wilczka.
Maluch nie zrozumiał oczywiście, co znaczy słowo „szanujemy”, lecz się do tego nie przyznał, a powinien, bo kto pyta, nie błądzi – mówi nie tylko leśne przysłowie.
– No więc, przyjacielu… Mogę od tej chwili tak do ciebie mówić? – zapytał Wilczka Łoś.
– Proszę – odpowiedział grzecznie Wilczek. Był bardzo szczęśliwy.
– Zanim obmyślimy plan odszukania twojej mamy, musisz coś zjeść.
– Tak, jestem strasznie, strasznie głodny. – Ślinka popłynęła mu z mordki na wspomnienie o jedzeniu.
– Jedzenia, jakie przynoszą do domu twoi rodzice, nie mogę ci zapewnić, ale mleko owszem.
Na myśl o jadłospisie wilków Łoś mimowolnie się wzdrygnął, czego Wilczek nie zauważył. Nawet by nie mógł, bo było ciemno. A olbrzym nie chciał tego pokazać po sobie ze względu na dopiero co zawartą przyjaźń.
– Mleko chyba lubisz? – zapytał retorycznie.
– Bardzo.
Stali wciąż niedaleko rozłożystego świerka. W ciemności widać było już tylko jego kontury.
– Kiedy będę mógł wypić mleko? – niecierpliwił się Wilczek, gdyż odczuwał mocne ssanie w żołądku. – Przepraszam, że tak się denerwuję, ale jestem strasznie głodny.
– Rozumiem. Chodźmy szybko, tak jak tylko możesz, do mojego domu. Nie jestem lisem, więc oczywiście nic ci nie grozi – zapewnił Łoś. – Zresztą jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie, nieprawdaż?
– O tak – zgodził się Wilczek, zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Choć Łoś szedł powoli i bez trudu na swoich szczudlastych nogach, Wilczek ledwo nadążał, prawie przekopując się przez grube, jak dla niego, pokłady śniegu. Z wysiłku wysunął języczek i ciężko dyszał. Głód coraz bardziej pozbawiał go sił. Z tego powodu Łoś dość często przystawał i z wyrozumiałością odwracał łeb, patrząc z bardzo wysoka na przyjaciela swoimi wielkimi, łagodnymi oczami. Wreszcie opuścili las i skierowali się w stronę, gdzie królowała roślinność terenów podmokłych. Zostawiali za sobą ślady, ale nie mogli zostawić cieni – jednego bardzo dużego, drugiego bardzo małego, które cierpliwie szły razem z nimi tak długo, jak długo jasno świecił księżyc.
Za nimi podążał jeszcze jeden cień. Złowrogi. Zapomnieli już dawno o lisie! Ale on nie dał za wygraną; skradał się za nimi w bezpiecznej odległości, kryjąc się gdzie popadnie, byleby go przyjaciele nie zauważyli. Liczył na to, że Łoś w końcu zostawi słabnącego z minuty na minutę Wilczka.
Siarczysty mróz, który coraz bardziej krępował im ruchy, w tym wypadku był sprzymierzeńcem złoczyńcy.
W pewnym momencie Wilczek odezwał się słabnącym głosem:
– Nie mogę już dalej iść, Łosiu… Brakuje mi sił…
Powiedziawszy to, zatrzymał się. Przez króciutką chwilę stał na trzęsących się z wysiłku nóżkach, by zaraz się położyć.
– Może wlazłbyś na mój grzbiet i w ten sposób dowiózłbym cię na miejsce? – zaproponował Łoś zatroskany o los przyjaciela. – To już niedaleko. Tam jest taki ciemniejszy pas na horyzoncie. To zarośla i grupa drzew, tam mieszkam.
Dla olbrzyma było to niedaleko, dla Wilczka – jeszcze niemały kawał drogi.
Szczeniak nawet nie podniósł głowy, żeby się przekonać. Zupełnie opadł z sił.
– Widzę, że nic z tego nie będzie – zrezygnował Łoś. Pomyślał przez chwilę i głośno postanowił: – Ha, nie ma innej rady! Pójdę sam i przyniosę ci to mleko. Wydaje się, że tu jesteś bezpieczny.
Rozejrzał się po okolicy. Noc była jasna, co pozwalało dostrzec niemało szczegółów, które nie wzbudziły żadnych podejrzeń, więc uspokojony Łoś zapewnił przyjaciela:
– Nie martw się. Niedługo wrócę z mleczkiem dla ciebie, tylko bądź cierpliwy i czekaj.
Nie chciał już odpowiedzi, której i tak by nie otrzymał, tylko ruszył z kopyta, wyrzucając spod nóg fontanny białego puchu.