Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

55, czyli Pamiętnik Wariatki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

55, czyli Pamiętnik Wariatki - ebook

Oto Monika, przez przyjaciółki nazywana „Wariatką”. Tak jak wiele z nas czyni ona noworoczne postanowienia. Pragnie rozpoczynający się rok przeżyć inaczej, tak aby w swoje następne urodziny, które wypadają dokładnie 1 stycznia, mieć u boku miłość swego życia. Wkrótce się okaże, że przezwisko bardzo do niej pasuje. Bo czyż nie jest szaleństwem udawanie damy do towarzystwa jedynie po to, aby zatrzymać przy sobie mężczyznę? Czy miłość budowana na kłamstwie ma szansę przetrwać? Bohaterka niczym Kopciuszek wkracza na salony świata reklamy. A jej skłonność do popadania w kłopoty i gafy, które popełnia, sprawiają, że wpada na trop afery związanej z nielegalnymi wysypiskami. I nagle robi się niebezpiecznie… Ta pełna humoru sytuacyjnego, tajemnic, miłości powieść sprawi, że czytelniczki będą w trakcie lektury na zmianę śmiać się i wzruszać. Książka do ostatnich wersów trzyma w napięciu. Czy noworoczne życzenie Moniki ma szansę się spełnić? Przekonajcie się, przeglądając kartki z jej pamiętnika

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396719713
Rozmiar pliku: 851 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 STYCZNIA

Nowy Rok

Nie­na­wi­dzę syl­we­stra! I nie cho­dzi mi o mniej lub bar­dziej przy­stoj­ne­go przed­sta­wi­cie­la płci prze­ciw­nej, lecz o ten wy­jąt­ko­wy, ostat­ni wie­czór roku, któ­ry lu­dzie spę­dza­ją na sza­lo­nych za­ba­wach, pod­czas gdy mnie do­pa­da­ją szpo­ny sa­mot­no­ści. Po­tem wi­tam pierw­szy dzień no­we­go roku w pod­łym na­stro­ju. A jest to dzień szcze­gól­ny. Dziś są też moje uro­dzi­ny, a mnie ogar­nę­ło do­brze zna­ne od lat uczu­cie żalu po sa­mot­nie spę­dzo­nym wie­czo­rze. Może to nie do koń­ca wła­ści­we okre­śle­nie, bo są prze­cież chłop­cy. Moje dzie­ci, Ar­tur i Mi­ron. Pierw­szy z nich to stu­dent, dru­gi jest uczniem jed­ne­go z tech­ni­ków w mia­stecz­ku. Zu­peł­ne prze­ci­wień­stwa. Do nie­daw­na spę­dza­łam syl­we­stra z nimi, ale te­raz to się zmie­ni­ło – zni­ka­ją z domu i dzwo­nią o pół­no­cy z ży­cze­nia­mi.

To nie­spra­wie­dli­we, że ko­lej­ne po­że­gna­nie sta­re­go roku wy­glą­da­ło do­kład­nie tak jak wszyst­kie po­przed­nie. Co rok obie­cu­ję so­bie, że bę­dzie ina­czej, że nie spę­dzę syl­we­stra w domu, może gdzieś pój­dę, może wy­ja­dę. Ale sama czu­ła­bym się dziw­nie, więc zo­sta­ję. Ru­ty­na, sche­mat, sza­blon. Jak zwał, tak zwał. Wiem, że ży­cie ucie­ka i za rok znów mogę ża­ło­wać, że nic się nie zmie­nia. Kie­dyś pró­bo­wa­łam, prze­cież nie je­stem sa­mot­ną wy­spą, ale… gdy ma się za sobą nie­zbyt uda­ne mał­żeń­stwo i jest się, jak to żar­to­bli­wie okre­ślam, „roz­wie­dzio­ną wdo­wą”, to na­gle czło­wiek sta­je się za­gro­że­niem dla ko­le­ża­nek i ich „cu­dow­nych” mę­żów. Ni stąd, ni zo­wąd prze­sta­ją cię za­pra­szać, tak jak­byś była trę­do­wa­ta. Usil­ne pró­by utrzy­ma­nia kon­tak­tów koń­czą się fia­skiem. Na szczę­ście nie wszyst­kie. Ży­cie moc­no zwe­ry­fi­ko­wa­ło zna­jo­mo­ści, ale te, któ­re zo­sta­ły, mogę na­zwać przy­jaź­nia­mi. Mam też ta­kie zna­jo­me, któ­re żyją od­waż­nie, ska­cząc z kwiat­ka na kwia­tek. Te pa­trzą na mnie z po­li­to­wa­niem, jak­bym była za­kon­ni­cą. A mnie z tym do­brze. Przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wa­ło…

Cza­sa­mi spo­glą­dam na sie­bie w lu­strze. Sta­ję w ła­zien­ce nago i oglą­dam swo­je cia­ło, któ­re zmie­nia się wraz z prze­mi­ja­ją­cy­mi po­ra­mi roku jak w za­klę­tym cy­klu. Od ja­kie­goś cza­su jest mnie znacz­nie wię­cej. Cóż, tyję – i to też jest nie­za­prze­czal­ny fakt. Jed­nak moje cia­ło mo­gło­by się jesz­cze po­do­bać. Tyle lat bez do­ty­ku męż­czy­zny, bez tego bły­sku w oczach, któ­ry kre­śli w prze­strze­ni nie­do­po­wie­dze­nia i sce­na­riu­sze tego, co mo­gło­by się za chwi­lę stać. Tyle lat nie­sa­mot­nej sa­mot­no­ści. Ba­łam się; tak, mó­wię szcze­rze, ba­łam się ko­lej­ne­go związ­ku. Ze stra­chu przed zra­nie­niem i od­rzu­ce­niem po­tra­fi­łam do­sko­na­le prze­pło­szyć ewen­tu­al­ne­go kan­dy­da­ta. Moje spoj­rze­nie przy­bie­ra­ło zde­cy­do­wa­nie nie­przy­jem­ny wy­raz, co mó­wi­ło samo za sie­bie. No i ta moja nie­pew­ność i po­czu­cie, że je­stem brzyd­ka, że nikt się mną nie za­in­te­re­su­je. To ab­sur­dal­ne, wiem, ale ta­kie my­śli ogar­nia­ły mnie czę­sto. Poza tym ciu­chy… Ab­so­lut­nie nie za duży de­kolt, ja­kieś ta­kie bab­ci­ne fa­ta­łasz­ki, w któ­rych wy­glą­dam ni­ja­ko. Tak, cza­sem i ja za­kła­dam coś sek­sow­ne­go, ale czu­ję się wte­dy dziw­nie. I te spoj­rze­nia mo­ich dzie­ci… Pa­trzą na mnie tak, jak­bym się wy­głu­pi­ła. Niby wciąż mó­wią: „Mamo, znajdź so­bie ko­goś!”, ale nie za­chwy­cał ich wi­dok przy­pad­ko­wych zna­jo­mych, któ­rzy cza­sa­mi, bar­dzo rzad­ko, wpa­da­li na kawę. Sło­wa jed­no, a miny i ton dru­gie. Nie po­zwa­la­łam więc so­bie na flir­ty ani rand­ki. Przy­zwy­cza­iłam się do swo­jej sa­mot­no­ści.

Ale coś we mnie pęka, gdy spę­dzam ko­lej­ny syl­we­stro­wy wie­czór z lamp­ką Pic­co­lo i wpa­tru­ję się z bal­ko­nu w barw­ne fe­erie fa­jer­wer­ków, któ­re zna­czą nie­bo nie­sa­mo­wi­ty­mi roz­bły­ska­mi. Są pięk­ne, ale mnie przy­po­mi­na­ją o prze­mi­ja­niu. Nik­ną szyb­ko, jak se­kun­dy no­we­go roku. Po­zo­sta­je na­gła ci­sza i prze­czu­cie, że zna­jo­ma pust­ka wciąż czu­je się jak u sie­bie. Bied­ne psy, wy­stra­szo­ne hu­kiem i sza­łem ra­do­ści wła­ści­cie­li, wy­glą­da­ją nie­pew­nie spod ka­nap, nie wie­dząc, czy mogą już wyjść, czy le­piej jesz­cze nie. Tak, ko­niecz­nie mu­szę coś zro­bić z moim ży­ciem, tyl­ko co? Więk­szość lu­dzi coś so­bie po­sta­na­wia. Po­dej­mu­je wy­zwa­nia bądź skła­da so­len­ne obiet­ni­ce, że z no­wym ro­kiem to… i tu na­stę­pu­je dłu­ga li­sta przy­rze­czeń. Może i ja tak po­win­nam zro­bić? Może to mnie zmo­ty­wu­je, by ina­czej spę­dzać czas, wyjść z czte­rech ścian czy jak mówi moja zna­jo­ma, prze­kro­czyć swo­ją stre­fę kom­for­tu. Po­dob­no je­stem za mło­da, aby cze­kać na śmierć. Cia­ło też daje znać, że wy­pa­da­ło­by za­dbać o nie­któ­re czę­ści, bo za­mien­nych nie ma. A przy­naj­mniej nie wszyst­kich.

Tak więc ja, Mo­ni­ka, pięć­dzie­się­ciocz­te­ro­let­nia ko­bie­ta o ja­snych oczach i ciem­nych wło­sach (tu chy­ba tro­chę prze­sa­dzi­łam, bo po­ja­wia mi się co­raz wię­cej si­wych), skła­dam obiet­ni­cę ten rok prze­żyć ina­czej niż po­przed­nie! Tak, by w swo­je pięć­dzie­sią­te pią­te uro­dzi­ny mieć przy boku mi­łość ży­cia. Jak to zro­bić? Tu po­ja­wia się dy­le­mat. Bo nie jest ła­two zmie­nić sta­re na­wy­ki i wejść na nową ścież­kę. Przy­zwy­cza­je­nie to dru­ga na­tu­ra czło­wie­ka, tak przy­naj­mniej mó­wią. Może po­win­nam zro­bić coś dla mnie nie­ty­po­we­go? Po­grą­żo­na w swo­im tro­chę cha­otycz­nym, ale i nie­po­zba­wio­nym pew­nej ru­ty­ny ży­ciu nie wiem, co bym tak na­praw­dę mo­gła zmie­nić. Na­rze­kam na sa­mot­ność, ale ni­g­dy nie zdo­by­ła­bym się na za­ło­że­nie kon­ta na por­ta­lu rand­ko­wym. Może coś ta­kie­go od­mie­ni­ło­by mój los? Kto wie. Za­pa­lam się do tego po­my­słu, by po chwi­li wró­cić na wła­ści­we dla mnie tory i krę­cić z nie­chę­cią gło­wą. Jed­nak coś z tyłu szep­ce mi do ucha, bym spró­bo­wa­ła. Kusi… Na pew­no nie może być tak, jak do­tych­czas!

Po­dob­no jaki pierw­szy dzień no­we­go roku, ta­kie wszyst­kie ko­lej­ne, wsta­łam więc z moc­nym po­sta­no­wie­niem, że bę­dzie ina­czej. Może gdy­by spadł śnieg, po­szła­bym po­zjeż­dżać na san­kach. Za­wsze to coś in­ne­go. Miesz­kam w ma­łym mia­stecz­ku, gdzie każ­dy ma przy­pię­tą ja­kąś łat­kę. Ja by­łam tą po­rząd­ną, któ­ra chęt­nie spę­dza dni w domu i po­ma­ga in­nym. Nikt na­wet nie po­my­ślał, że no­szę w du­szy dzi­kie pra­gnie­nia. I tak nie­któ­rzy mie­li mnie za dzi­wacz­kę, bo nie mie­ści­ło im się w gło­wie, że ktoś może nie lu­bić al­ko­ho­lu. No cóż, ja nie lu­bię. Czy w związ­ku z tym po­win­nam za­cząć pić? Nie, to nie dla mnie. Ale… Może war­to po­pró­bo­wać ja­kichś wy­śmie­ni­tych trun­ków? To też by­ła­by pew­na od­mia­na.

Jed­nak je­stem za­wie­dzio­na. Zu­peł­nie nie mam po­my­słu na to, co mo­gła­bym zmie­nić. Ten dzień spę­dzę więc tra­dy­cyj­nie… po­czy­tam, po­oglą­dam te­le­wi­zję, wyj­dę na spa­cer z kij­ka­mi.

Wie­czo­rem po­czu­łam, że mój lap­top nie­sa­mo­wi­cie mnie przy­cią­ga. Jak­by czy­tał mi w my­ślach. Mu­szę uwa­żać, bo tak dziw­nie się zło­ży­ło, że we­szłam na „za­ka­za­ną” stro­nę. Z oba­wą roz­glą­da­łam się, czy moi chłop­cy gdzieś się nie po­ja­wią. Mie­li ten nie­zno­śny zwy­czaj przy­glą­da­nia się temu, o czym pi­szę i na ja­kiej je­stem stro­nie. Hmm, chy­ba po­win­no być od­wrot­nie? Czu­łam pod­nie­ce­nie, jak­bym co naj­mniej mia­ła za mo­ment upra­wiać seks, a to tyl­ko re­je­stra­cja w ser­wi­sie rand­ko­wym! Mój wy­ostrzo­ny słuch wy­ła­wiał na­głe trzesz­cze­nia szyb w oknach, wy­da­wa­ło mi się, że po­ru­szy­ła się za­sło­na, ale to pew­nie moje na­pię­te ner­wy pła­ta­ły fi­gle. No i w koń­cu sta­ło się – mam kon­to! Zdję­cie co praw­da sprzed trzech lat, ale niech bę­dzie. Czu­ję się tro­chę dziw­nie, jak gdy­bym zo­sta­ła wy­sta­wio­na na li­cy­ta­cję, ca­sting czy coś w tym sty­lu. Krót­ki opis nie od­da­wał w peł­ni mo­jej oso­bo­wo­ści. Na­gle zro­bi­ło mi się głu­pio. A je­śli ktoś ze zna­jo­mych to zo­ba­czy? Oba­wa przed tym, co po­wie­dzą lu­dzie, nie po­zwo­li­ła mi na re­ali­za­cję wie­lu pra­gnień. Za­wsze oba­wia­łam się tego, co ktoś o mnie po­my­śli. Je­stem taka układ­na, ale prze­cież i tak wszyst­kich nie za­do­wo­lę. Za­wsze znaj­dą się tacy, któ­rzy coś skry­ty­ku­ją. Czy więc war­to się tak za­drę­czać opi­nia­mi in­nych? Sie­dzę te­raz przed włą­czo­nym lap­to­pem i świe­żo za­ło­żo­nym pro­fi­lem i cze­kam. Na co? Wy­da­wa­ło mi się, że za­raz ktoś na­pi­sze, a tu nic… Hmm… kla­pa! Je­stem tu już od dzie­się­ciu mi­nut i nikt nie wy­słał do mnie wia­do­mo­ści. Może jed­nak dam so­bie spo­kój z tym por­ta­lem. Tu pew­nie kró­lu­ją same sek­sow­ne bab­ki, a ja – ze swo­ją prze­cięt­ną uro­dą – nie mam szans na zna­le­zie­nie ko­go­kol­wiek. Niby mó­wią, że je­stem ład­na, ale znam wła­sne man­ka­men­ty. Po­my­ślę o czymś in­nym. A może jed­nak zro­bię li­stę i będę się jej trzy­ma­ła?

Za­snę­łam szczę­śli­wa. Bę­dąc gdzieś na po­gra­ni­czu jawy i snu, po­czu­łam, że ko­lej­ny syl­we­ster na pew­no bę­dzie inny.4 STYCZNIA

Cho­le­ra, jak ten czas pę­dzi! Mi­nę­ły już trzy dni no­we­go roku, a ja wciąż tkwię w sta­rych sche­ma­tach. Jak tak da­lej pój­dzie, to na­stęp­ne­go syl­we­stra rów­nież spę­dzę sama. Zima też nie roz­piesz­cza – plu­cha na ze­wnątrz przy­po­mi­na ra­czej je­sień.

– Ja chcę śnie­gu! – krzyk­nę­łam roz­ża­lo­na sza­ro­ścią.

– Mamo, co się sta­ło? – Za­sko­czo­ny syn sta­nął w drzwiach sa­lo­nu. No tak, na­wet krzyk­nąć so­bie nie wol­no, bo już wszy­scy zbie­ga­ją prze­ję­ci z pię­tra. Cho­ciaż wła­ści­wie to po­win­nam się cie­szyć, że tak się mną in­te­re­su­ją.

– Nic ta­kie­go, po pro­stu so­bie krzyk­nę­łam. A co, nie wol­no?

– Wol­no, wol­no… – Mi­ron mach­nął ręką z re­zy­gna­cją i wró­cił do po­ko­ju. A ja zaj­rza­łam na swój pro­fil na jed­nym z por­ta­li spo­łecz­no­ścio­wych. Jak do­brze, że ktoś wy­my­ślił taki spo­sób ko­mu­ni­ka­cji ze zna­jo­my­mi. Wpraw­dzie nie na­le­ża­łam do osób, któ­re pu­bli­ku­ją zdję­cia każ­de­go spo­ży­wa­ne­go kęsa, ale po­do­ba­ło mi się, że świat, któ­ry zda­je się bar­dzo od­le­gły, znaj­du­je się na­gle w za­się­gu wzro­ku i dło­ni.

Uśmiech­nę­łam się, wi­dząc wia­do­mość od Pio­tra. Ku­zyn jak zwy­kle py­tał, co u mnie. Na­pi­sał krót­ko, jak wraz z ro­dzi­ną spę­dzi­li świę­ta, i prze­sy­łał po­zdro­wie­nia. Cie­szy­łam się, że mam kon­takt z krew­ny­mi, któ­rzy miesz­ka­ją da­le­ko ode mnie. Wtem do­zna­łam olśnie­nia!

– Eu­re­ka! Prze­cież Piotr może mnie wpro­wa­dzić w taj­ni­ki mor­so­wa­nia! – krzyk­nę­łam z ra­do­ścią, ale szyb­ko za­kry­łam usta dło­nią i spoj­rza­łam w kie­run­ku drzwi od po­ko­ju. Tym ra­zem Mi­ron się nie po­ka­zał, a ja wró­ci­łam do mo­je­go od­kry­cia. Przy­po­mnia­łam so­bie ku­zy­na i jego pa­sję. Od daw­na ob­ser­wo­wa­łam jego po­czy­na­nia. Po­dzi­wia­łam też jego przy­ja­ciół i zna­jo­mych, grup­kę pa­sjo­na­tów lo­do­wa­tych ką­pie­li, a na­wet… trosz­kę im za­zdro­ści­łam. Je­stem zmar­z­lu­chem i ta­kie atrak­cje zde­cy­do­wa­nie mnie od­stra­sza­ją. Ale prze­cież w tym roku chcę zro­bić coś no­we­go, in­ne­go. Może na po­cząt­ku war­to za­cząć od ką­pie­li w zim­nej wo­dzie? A że lu­bię wie­dzieć jak naj­wię­cej o tym, co mnie in­te­re­su­je, od razu za­czę­łam prze­glą­da­nie nie­zli­czo­nych ar­ty­ku­łów na te­mat mor­so­wa­nia. Za­głę­bia­łam się we wszyst­kie prze­ciw­wska­za­nia, po­zna­łam licz­ne za­le­ty tego spor­tu. Czy to wła­ści­wie jest sport? Czy tyl­ko ak­tyw­ne spę­dza­nie cza­su? Nie­waż­ne! Na­gle por­tal, któ­ry wcze­śniej prze­glą­da­łam, za­sko­czył mnie mnó­stwem zdjęć i po­stów do­ty­czą­cych mor­so­wa­nia. Czyż­by ktoś czy­tał mi w my­ślach? Dla­cze­go po­przed­nio tego nie wi­dzia­łam? A może po pro­stu nie zwra­ca­łam na to uwa­gi, bo mnie nie in­te­re­so­wa­ło. To tak jak z sa­mo­cho­da­mi. Gdy upa­trzy­łam so­bie ja­kiś mo­del i by­łam zde­cy­do­wa­na na za­kup, na­gle wo­kół za­uwa­ża­łam całe mnó­stwo po­dob­nych. Zu­peł­nie jak­by po uli­cach jeź­dzi­ły tyl­ko ta­kie auta!

Za­mknę­łam lap­top z moc­nym po­sta­no­wie­niem, że od ju­tra za­czy­nam mor­so­wa­nie. Wy­da­wa­ło mi się, że wiem już wszyst­ko. Za­sta­na­wia­łam się na­wet, czy nie skon­tak­to­wać się z gru­pą mor­sów dzia­ła­ją­cych w moim mie­ście. Na zdję­cia z ich ką­pie­li też się na­tknę­łam. Może war­to do nich do­łą­czyć? By­ło­by świet­nie, gdy­by uda­ło się na­mó­wić na to moje przy­ja­ciół­ki. Je­dy­ne, któ­re mnie nie opu­ści­ły. Tak, ży­cie we­ry­fi­ku­je zna­jo­mo­ści i przy­jaź­nie.

Za­czę­łam od tego ostat­nie­go. Wy­bra­łam nu­mer Ka­mi­li. Peł­na en­tu­zja­zmu roz­ta­cza­łam przed nią wi­zję wspól­ne­go mor­so­wa­nia. Mia­łam na­dzie­ję na­mó­wić jesz­cze Syl­wię, dru­gą z przy­ja­ció­łek. Ka­mi­la jed­nak szyb­ko ostu­dzi­ła mój za­pał.

– Wa­riat­ka z cie­bie! Ty to masz za­wsze sza­lo­ne po­my­sły – stwier­dzi­ła z dez­apro­ba­tą.

– Ale… Ka­mi­la! Wie­le osób te­raz mor­su­je, to jest bar­dzo zdro­we – pró­bo­wa­łam ją prze­ko­nać.

– Nie! Na to mnie nie na­mó­wisz! Brrr… Na samą myśl robi mi się zim­no. Coś ty zno­wu wy­my­śli­ła?! – W gło­sie Ka­mi­li sły­sza­łam wy­raź­ną na­ga­nę.

– Jak nie, to nie! Ja w każ­dym ra­zie spró­bu­ję! – rzu­ci­łam wo­jow­ni­czo. – Chcę w tym roku zro­bić coś no­we­go. – Na­gle za­czę­łam się uspra­wie­dli­wiać. Przy Ka­mi­li za­wsze czu­łam się, jak­bym była wa­riat­ką wy­my­śla­ją­cą nie­sa­mo­wi­te rze­czy. Dla­cze­go się z nią przy­jaź­ni­łam? Już nie pa­mię­ta­łam.

Roz­łą­czy­łam się, a mój en­tu­zjazm zma­lał. Wa­ha­łam się, czy za­dzwo­nić do Syl­wii. W koń­cu wy­bra­łam jej nu­mer. Nie­ste­ty był za­ję­ty. Zro­bi­łam so­bie her­ba­tę i spró­bo­wa­łam po­now­nie. Tym ra­zem ode­bra­ła.

– Cześć, Syl­wia.

– Cześć – pa­dło po dru­giej stro­nie słu­chaw­ki.

– Mam dla cie­bie pro­po­zy­cję… – za­czę­łam.

– Cze­kaj, cze­kaj! Nic nie mów! – prze­rwa­ła mi. – Niech zgad­nę! Pew­nie chcesz, że­bym z tobą we­szła do lo­do­wa­tej wody! Mam ra­cję? – Syl­wia le­d­wie wy­trzy­my­wa­ła, aby nie wy­buch­nąć śmie­chem.

– Tak, wła­śnie tak. A ty skąd wiesz? Je­steś ja­sno­wi­dzem? – za­żar­to­wa­łam, choć sta­ło się dla mnie ja­sne, że Ka­mi­la już mnie ubie­gła i zre­la­cjo­no­wa­ła Syl­wii moje „sza­leń­stwa”.

– Tak, masz ra­cję, je­stem wróż­ką, któ­rej do­no­szą taj­ni współ­pra­cow­ni­cy – ro­ze­śmia­ła się. – A tak po­waż­nie, to pew­nie się już do­my­śli­łaś, że Ka­mi­la dzwo­ni­ła. Po­in­for­mo­wa­ła mnie o tym ta­kim to­nem, że w pierw­szej chwi­li po­my­śla­łam, że ktoś umarł. Że­byś ty ją sły­sza­ła… – ro­ze­śmia­ła się znów Syl­wia.

Uwiel­bia­łam jej po­czu­cie hu­mo­ru. Za­wsze po­tra­fi­ła po­pra­wić mi na­strój. Nie była tak sztyw­na jak Ka­mi­la, ale też nie mie­wa­ła tak sza­lo­nych po­my­słów jak ja. Zresz­tą to, co dla jed­nych jest sza­leń­stwem, dla in­nych jest zu­peł­nie nor­mal­ne.

Pa­mię­ta­łam do­kład­nie, kie­dy za­czę­ły mnie okre­ślać „sza­lo­ną wa­riat­ką”. Było upal­ne lato, więc wy­bra­ły­śmy się na spa­cer i na lody. Po raz pierw­szy za­ło­ży­łam wte­dy swo­je cu­dow­ne, nie­ziem­sko pięk­ne san­da­ły. I czu­łam się w nich bar­dzo ele­ganc­ka. Było świet­nie do mo­men­tu, kie­dy oba za­czę­ły mnie ob­cie­rać. Na sto­pach szyb­ko po­ja­wi­ły się bą­ble. Spa­cer, któ­ry po­cząt­ko­wo był przy­jem­no­ścią, stał się praw­dzi­wą ka­tu­szą. W pew­nym mo­men­cie zdję­łam buty, ze­szłam na traw­nik obok chod­ni­ka i z ulgą wes­tchnę­łam:

– Jak cu­dow­nie… Dłu­żej bym już nie wy­trzy­ma­ła. – W tym sa­mym mo­men­cie moje spoj­rze­nie pa­dło na twarz Ka­mi­li. Ma­lo­wa­ła się na niej złość.

– Ty tak na po­waż­nie? Nie wstyd ci? Lu­dzie pa­trzą! – wy­rzu­ci­ła z sie­bie jed­nym tchem. Syl­wia zaś wy­bu­chła śmie­chem. Jed­nak Ka­mi­la wciąż spo­glą­da­ła na mnie kar­cą­co.

– Chcesz tak iść? Nie wy­głu­piaj się. Ro­bisz nam ob­ciach! – ode­zwa­ła się gło­sem zim­niej­szym niż lody, któ­re nie­daw­no zja­dły­śmy.

– Dziew­czy­ny, ja nie da­ła­bym już rady zro­bić choć­by ma­lut­kie­go krocz­ku w tych bu­tach. Te­raz pój­dę traw­ni­kiem, a jak się skoń­czy, spró­bu­ję je za­ło­żyć i ja­koś dojść do domu.

– Wiesz co? Wa­riat­ka z cie­bie – pod­su­mo­wa­ła Ka­mi­la, gdy ko­lej­ny prze­cho­dzień obej­rzał się za mną i uśmiech­nął.

– Oj tam, oj tam! Za­raz wa­riat­ka – ode­zwa­ła się Syl­wia. – Może jest tro­chę sza­lo­na, ale prze­cież nie robi nic złe­go. Nad mo­rzem czę­sto spo­ty­ka­łam oso­by bez bu­tów spa­ce­ru­ją­ce po…

– Pew­nie po pla­ży – prze­rwa­ła jej Ka­mi­la.

– A wła­śnie, że po traw­ni­kach – do­koń­czy­ła Syl­wia. – Ka­mi­la, wy­lu­zuj! Co mia­ła zro­bić? Te­raz wy­glą­da tak ro­man­tycz­nie… Wiatr we wło­sach, spa­cer boso po tra­wie, buty w dło­ni…

– I pot na czo­le – za­żar­to­wa­łam, aby roz­ła­do­wać at­mos­fe­rę.

Syl­wia ro­ze­śmia­ła się gło­śno, a ja ra­zem z nią. Ka­mi­la w koń­cu nie wy­trzy­ma­ła i przy­łą­czy­ła się do nas.

– Obie je­ste­ście sza­lo­ne wa­riat­ki! – do­da­ła, ale już zu­peł­nie in­nym to­nem.

– Hmm, to tro­chę ma­sło ma­śla­ne – skwi­to­wa­łam i zno­wu się ro­ze­śmia­ły­śmy. Od tam­tej pory Ka­mi­la co ja­kiś czas stwier­dza­ła sta­now­czo, że je­stem wa­riat­ką. A mnie to wca­le nie prze­szka­dza­ło. Te­raz jed­nak tro­chę mnie ru­szy­ło, że Ka­mi­la za­dzwo­ni­ła do Syl­wii, by po­in­for­mo­wać ją o mo­ich za­mia­rach.

– Po­wiedz mi, że cho­ciaż ty nie uwa­żasz, że po­stra­da­łam ro­zum, i przy­łą­czysz się do mnie – ode­zwa­łam się bła­gal­nym gło­sem.

– Dwa razy „nie”! – Przy­ja­ciół­ka za­sko­czy­ła mnie swo­ją od­po­wie­dzią.

– To zna­czy? – Nie bar­dzo wie­dzia­łam, jak to ro­zu­mieć.

– Nie je­steś wa­riat­ką i nie przy­łą­czę się do cie­bie.

– Dla­cze­go?

– Dla­cze­go co? Dla­cze­go nie je­steś wa­riat­ką czy dla­cze­go się do cie­bie nie przy­łą­czę? – dro­czy­ła się ze mną Syl­wia.

– Dla­cze­go nie chcesz mor­so­wać?

– Ach, to! Ko­cha­na, czy ty wy­obra­żasz so­bie mnie, taką ba­ry­łecz­kę, jak wcho­dzę do zim­nej wody? Pew­nie od razu za­mie­ni­ła­bym się w bry­łę lodu i trze­ba by było wy­cią­gać mnie dźwi­giem – za­żar­to­wa­ła ze swo­jej wagi.

– Syl­wia, prze­sa­dzasz! Ja też mam spo­re krą­gło­ści. Daj spo­kój! – pró­bo­wa­łam ją prze­ko­nać.

– Mo­ni­ka, to nie dla mnie. Może kie­dyś spró­bu­ję. Te­raz mu­sia­ła­bym py­tać le­ka­rza, czy w ogó­le mogę. Ale ty dzia­łaj, je­śli chcesz.

– Ro­zu­miem, na­praw­dę. Przy­naj­mniej nie uwa­żasz mnie za wa­riat­kę…

– No coś ty! Prze­cież wie­le osób mor­su­je. Na­wet ta Ewa ode mnie, ze szkol­ne­go se­kre­ta­ria­tu. Dla mnie to nic dziw­ne­go – stwier­dzi­ła Syl­wia.

Ucie­szy­łam się z tej od­po­wie­dzi i po chwi­li po­że­gna­łam z przy­ja­ciół­ką. Wes­tchnę­łam głę­bo­ko. Moje roz­mów­czy­nie nie były za­in­te­re­so­wa­nie ką­pie­la­mi w lo­do­wa­tej wo­dzie. Ja jed­nak nie mia­łam za­mia­ru się pod­dać. Po­now­nie chwy­ci­łam za te­le­fon i, ko­rzy­sta­jąc z ko­mu­ni­ka­to­ra, na­pi­sa­łam do Pio­tra z proś­bą o kil­ka rad dla po­cząt­ku­ją­cej wiel­bi­ciel­ki mroź­nych wy­zwań. Nie spo­dzie­wa­łam się, że ku­zyn za­raz od­dzwo­ni. W jego gło­sie usły­sza­łam wy­raź­ną ra­dość. En­tu­zja­stycz­nie pod­szedł do mo­ich pla­nów. Tłu­ma­czył, co bę­dzie mi po­trzeb­ne i jak wy­ko­nać roz­grzew­kę. Nie było to wszyst­ko ta­kie pro­ste, jak mi się wy­da­wa­ło. W pew­nym mo­men­cie zwąt­pi­łam, czy po­do­łam. Piotr miał radę i na to.

– Wiesz, może wstrzy­maj się te dwa dni. Nie­dłu­go świę­to Trzech Kró­li, a wiem, że ty je­steś ko­ściół­ko­wa. Mo­żesz się prze­zię­bić i nie bę­dziesz mo­gła uczest­ni­czyć we mszy. Naj­le­piej gdy­byś za­czę­ła od ja­kie­goś ma­łe­go zbior­ni­ka, wejdź po ko­la­na do wody i sprawdź, jak za­re­agu­je twój or­ga­nizm. Tyl­ko pa­mię­taj o roz­grzew­ce! Nie ma tam ja­kiejś wody koło cie­bie? – do­py­ty­wał Piotr.

– Ow­szem, jest! Bu­tel­ko­wa­na! – za­żar­to­wa­łam. – Albo oczko wod­ne w ogro­dzie – wy­pa­li­łam prze­ko­na­na, że to też ku­zyn od­bie­rze jako żart. On jed­nak stwier­dził, że to ide­al­ne miej­sce jak na po­czą­tek. Prze­ko­nam się, czy mi taki sport od­po­wia­da, a je­śli tak, to za­wsze mogę się przy­łą­czyć do ja­kiejś lo­kal­nej gru­py mor­sów.

Na te sło­wa za­czę­łam się tak gło­śnio śmiać, że aż mu­sia­łam odło­żyć te­le­fon. Po­mysł wy­dał mi się idio­tycz­ny. Gdy po­now­nie chwy­ci­łam za apa­rat, Piotr wy­bił mi żar­ty z gło­wy.

– Spró­buj, co ci szko­dzi? – na­ma­wiał.

– A jak mnie są­sie­dzi zo­ba­czą? – Nie­co zbi­ta z tro­pu za­czę­łam roz­wa­żać moż­li­wość wej­ścia do oczka wod­ne­go.

– To naj­wy­żej we­zmą cię za wa­riat­kę i za­dzwo­nią po od­po­wied­nie służ­by – za­żar­to­wał te­raz ku­zyn.

– Hmm, po­dej­rze­wam, że ta­kie zda­nie mają o mnie od daw­na. Kie­dyś Słom­czyń­ska przy­ci­na­ła ży­wo­płot, a ja aku­rat ćwi­czy­łam przy mu­zy­ce. Zo­ba­czy­łam, że sztur­cha tego swo­je­go chło­pa w bok i wska­zu­je na mnie, a po­tem wy­mow­nie puka się w czo­ło. Do­brze, że ży­wo­płot jest te­raz już cał­kiem wy­so­ki, to może mnie nie za­uwa­żą. Spró­bu­ję zro­bić tak, jak mi do­ra­dzi­łeś.

– Tyl­ko pa­mię­taj o bu­tach do wody, czap­ce i rę­ka­wicz­kach. No i ko­niecz­nie zrób roz­grzew­kę – upo­mi­nał Piotr.

Za­pa­mię­ta­łam jego rady, ale mój brak cier­pli­wo­ści prze­wa­żył nad roz­sąd­kiem. Po­sta­no­wi­łam spró­bo­wać swo­ich sił na­za­jutrz. By­łam prze­ko­na­na, że żad­ne prze­zię­bie­nie mnie nie do­pad­nie.5 STYCZNIA

No i do­igra­łam się! Leżę w łóż­ku z go­rącz­ką. Gdy­by dziew­czy­ny mnie te­raz zo­ba­czy­ły, uśmia­ły­by się z mo­jej na­iw­no­ści. Ale za­cznę od po­cząt­ku.

Oczy­wi­ście po wczo­raj­szej roz­mo­wie z Pio­trem od sa­me­go rana no­si­ło mnie po ca­łym domu. Co rusz chwy­ta­łam za ko­stium, aby go za­ło­żyć i wyjść na ze­wnątrz, po czym re­zy­gno­wa­łam. Wyj­rza­łam też na ta­ras i spo­glą­da­łam na ta­flę wody, któ­ra tego ran­ka po­kry­ła się cien­ką war­stwą lodu. Było o wie­le chłod­niej niż wczo­raj. W pew­nym mo­men­cie za­czę­łam się na­wet śmiać sama z sie­bie. Ja mia­ła­bym tam wejść? Prze­cież było tak zim­no, że wstrzą­sa­ły mną dresz­cze. Ale tuż po prze­kro­cze­niu pro­gu domu znów ogar­nę­ła mnie ocho­ta na to, aby jed­nak za­żyć zim­nej ką­pie­li. Po­sta­no­wi­łam, że jed­nak spró­bu­ję. Po­tem przy­go­tu­ję obiad, a cie­pły po­si­łek na pew­no mnie roz­grze­je. Jak zde­cy­do­wa­łam, tak zro­bi­łam. Za­ło­ży­łam ko­stium, buty, rę­ka­wicz­ki i czap­kę. Mo­jej de­ter­mi­na­cji nie osła­bił na­wet mroź­ny po­dmuch, jaki po­czu­łam tuż po otwar­ciu drzwi na ta­ras. Zgod­nie z za­le­ce­niem roz­po­czę­łam roz­grzew­kę. Dziw­ne, ale po­czu­łam się szczę­śli­wa, a ra­do­ści do­peł­nił śnieg, któ­ry opa­dał gru­by­mi płat­ka­mi na traw­nik. Kie­dy zro­bi­ło mi się już znacz­nie cie­plej, zde­cy­do­wa­łam się wejść do wody. Zbior­nik w ogro­dzie był dość spo­ry, ale nie­zbyt głę­bo­ki, przy­naj­mniej nie mu­sia­łam się oba­wiać, że uto­nę, bo pły­wać nie­ste­ty nie umia­łam. Sta­łam już kil­ka chwil tuż przy brze­gu, lecz nie mo­głam się zde­cy­do­wać na wej­ście do wody, a ro­bi­ło się co­raz chłod­niej.

– Do od­waż­nych świat na­le­ży! – Zde­cy­do­wa­łam się w jed­nej se­kun­dzie, sta­wia­jąc krok w zim­ne wody ogro­do­we­go oczka. – Cho­le­ra! – wy­rwa­ło mi się z ust gło­śne prze­kleń­stwo. – Ale zim­no! – ję­cza­łam.

Woda rze­czy­wi­ście się­ga­ła tyl­ko nad ko­la­na, ale nie tak to so­bie wy­obra­ża­łam. Od­wró­ci­łam się w stro­nę brze­gu z za­mia­rem wy­do­sta­nia się z tej lo­do­wa­tej ką­pie­li, gdy na­gle po­śli­zgnę­łam się i wy­lą­do­wa­łam na ple­cach. Mi­lio­ny lo­do­wa­tych igieł wbi­ja­ły się w moje bied­ne cia­ło. Czap­ka i rę­ka­wi­ce ocie­ka­ły wodą. Wy­gra­mo­li­łam się z tru­dem na brzeg. Przy­po­mnia­łam so­bie jesz­cze o jed­nej za­sa­dzie, któ­rą po­mi­nę­łam. Ni­g­dy nie wcho­dzić do wody sa­mej. W tym mo­men­cie do­tarł do mnie roz­ba­wio­ny głos są­siad­ki.

– Sta­siu! Chodź, zo­bacz! Ale wa­riat­ka! – usły­sza­łam zza ży­wo­pło­tu. Pew­nie aku­rat wy­szli na bal­kon i mnie zo­ba­czy­li. Tego mi tyl­ko bra­ko­wa­ło. Do­pa­dłam do drzwi ta­ra­so­wych, jak­by mnie ktoś go­nił. Wbie­głam do po­ko­ju i, trzę­sąc się z zim­na, wy­cie­ra­łam zmar­z­nię­te, mo­kre cia­ło. Skost­nia­ły­mi dłoń­mi pró­bo­wa­łam za­ło­żyć su­che ubra­nie. Szczę­ka­łam zę­ba­mi, a fakt, że są­sie­dzi byli świad­ka­mi tej ką­pie­li, przy­wo­ły­wał na moją twarz ru­mie­niec. Do­brze, że moi chłop­cy mnie nie wi­dzie­li, ale by mie­li ubaw! W uszach cią­gle po­brzmie­wa­ły mi drwi­ny są­sia­da, któ­ry nie prze­bie­rał w sło­wach: „Zu­peł­nie jej od­bi­ło! Chodź, nie patrz na tę wa­riat­kę!”.

I tak oto moi są­sie­dzi utwier­dzi­li się w opi­nii, że coś ze mną nie w po­rząd­ku. Nie pod­da­wa­łam się jed­nak ne­ga­tyw­nym my­ślom. Tak jak pla­no­wa­łam, zro­bi­łam obiad, któ­ry zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi moc­no mnie roz­grzał. Tak moc­no, że wie­czo­rem le­ża­łam z czter­dzie­sto­stop­nio­wą go­rącz­ką. A moi sy­no­wie za­cho­dzi­li w gło­wę, gdzie ja się tak okrop­nie prze­zię­bi­łam. Oj, gdy­by tyl­ko wie­dzie­li…8 STYCZNIA

Wresz­cie do­szłam do sie­bie. Przez pa­mięt­ne nur­ko­wa­nie w lo­do­wa­tej wo­dzie nie by­łam w ko­ście­le, są­sie­dzi mają mnie za wa­riat­kę, a do tego mu­sia­łam wziąć zwol­nie­nie le­kar­skie. Ta­kie są skut­ki no­wo­rocz­nych po­sta­no­wień. A żeby było śmiesz­niej, na to nie­szczę­sne kon­to w ser­wi­sie rand­ko­wym za­czę­ły przy­cho­dzić wia­do­mo­ści. I to ja­kie! Szczy­tem bez­czel­no­ści czy nie wiem sama cze­go była wia­do­mość od mło­de­go chło­pa­ka o pseu­do­ni­mie Ogier. Czy ja na za­miesz­czo­nym zdję­ciu wy­glą­dam na de­spe­rat­kę, któ­ra za­do­wo­li się byle kim? Na­praw­dę są ko­bie­ty, któ­re wią­żą się z part­ne­ra­mi w wie­ku swo­ich dzie­ci? Zresz­tą niech każ­dy robi so­bie, na co ma ocho­tę. Ja ta­kich ofert nie chcę wi­dzieć na oczy! A tek­sty o tym, że „żona mnie nie ro­zu­mie” czy „je­stem sa­mot­ny w związ­ku”, po pro­stu mnie złosz­czą. Ab­so­lut­nie mnie to nie in­te­re­su­je. Po­sta­no­wi­łam usu­nąć kon­to. Nie tędy dro­ga. Chcia­łam coś zmie­nić w swo­im ży­ciu, ale nie je­stem na tyle zde­spe­ro­wa­na, aby uwi­kłać się w ja­kieś cho­re re­la­cje. O, nie! Tak nie bę­dzie! Już ja znaj­dę coś od­po­wied­nie­go dla sie­bie.

I znów za­snę­łam z my­ślą, że na­stęp­ne­go dnia tra­fię na coś, co mnie za­in­te­re­su­je.10 STYCZNIA

Nie usu­nę­łam jed­nak kon­ta. A wszyst­ko przez te oczy… Przy­stoj­ny bru­net o smut­nym, ta­jem­ni­czym spoj­rze­niu, któ­ry do mnie na­pi­sał, spra­wił, że bar­dzo chcia­łam go po­cie­szyć i przy­tu­lić do ser­ca. Jest po­waż­nie cho­ry i chciał­by jesz­cze przed… śmier­cią spo­tkać mi­łość swe­go ży­cia. Ko­rzy­sta z tych por­ta­li, aby ją od­na­leźć. Po­czu­łam ja­kiś zgrzyt. Sło­wo „por­ta­li” dało mi do my­śle­nia. Chy­ba po­ga­dam o tym z dziew­czy­na­mi. Mają mnie wie­czo­rem od­wie­dzić. Pew­nie znów będę się tłu­ma­czyć ze zwa­rio­wa­nych po­my­słów.

Już po wi­zy­cie. Szcze­rze im opo­wie­dzia­łam o moim no­wo­rocz­nym po­sta­no­wie­niu. O kon­cie na por­ta­lu też. Choć przy­zna­ję, że pew­ne szcze­gó­ły po­mi­nę­łam. Po co mają mi wy­po­mi­nać wpad­kę z mor­so­wa­niem. Za­sko­czy­ły mnie, zwłasz­cza Ka­mi­la. Nie było upo­mi­na­nia, oce­nia­nia, kry­tycz­nych uwag. Wręcz prze­ciw­nie. Dziew­czy­ny na­ma­wia­ły mnie, abym ko­goś po­zna­ła. Oczy­wi­ście prze­strze­ga­ły przed oszu­sta­mi, dla­te­go zde­cy­do­wa­ły, że trze­ba mnie pil­no­wać i ewen­tu­al­ny kan­dy­dat musi przejść przez gę­ste sito ich wy­ma­gań.

Za­mu­ro­wa­ło mnie. Do­słow­nie od­ję­ło mi mowę. Ale po­tem po­ka­za­łam im ostat­nią wia­do­mość. Roz­czu­li­ły się nad bie­da­kiem tak bar­dzo, że w koń­cu nie wie­dzia­łam, czy kpią, czy na po­waż­nie się nad nim uża­la­ją.

– No nie! Mo­ni­ka, ty tak na se­rio?! – usły­sza­łam. – Prze­cież od razu wi­dać, że hi­sto­ria jest na­cią­ga­na. Pew­nie ten fa­cet wie­le na­iw­nych ko­biet ura­czył taką łza­wą opo­wiast­ką. I te „por­ta­le, na któ­rych szu­ka szczę­ścia”! Daj spo­kój! – prze­ko­ny­wa­ły mnie jed­na przez dru­gą.

– Ale… dziew­czy­ny! On tak pa­trzy z tego zdję­cia, że aż mi ser­ce krwa­wi – wy­zna­łam, bo fa­cet zmięk­czył mnie tym spoj­rze­niem.

– Aleś ty na­iw­na! Nie, nie mo­że­my cię z tym zo­sta­wić sa­mej, bo wpad­niesz w kło­po­ty! Bę­dzie­my cię pil­no­wać – ro­ze­śmia­ła się Ka­mi­la.

– Nie uwa­ża­cie tego za dzi­wac­two? Na­praw­dę? – To py­ta­nie skie­ro­wa­łam głów­nie do niej.

– Nie. Po­wiem ci na­wet, że cór­ka mo­jej sio­stry tak wła­śnie po­zna­ła swo­je­go męża. Nie wszy­scy to na­cią­ga­cze. Ale trze­ba mieć się na bacz­no­ści. Dla­te­go ra­zem z Syl­wią bę­dzie­my śle­dzić two­je wy­czy­ny.

Przy­ja­ciół­ki ro­ze­śmia­ły się, a ja po­zby­łam się obaw, że mnie nie ro­zu­mie­ją. Jed­nak ocho­ta na bu­szo­wa­nie po­śród ofert na por­ta­lu zu­peł­nie mi prze­szła. Mo­gła­bym wpa­ko­wać się w ja­kieś kło­po­ty. Po co mi to. Kie­dy dziew­czy­ny już po­szły, swo­im zwy­cza­jem za­mie­rza­łam za­szyć się z książ­ką i kub­kiem go­rą­cej her­ba­ty pod moim ulu­bio­nym ko­cem. Coś mi jed­nak na to nie po­zwa­la­ło. Ja­kiś we­wnętrz­ny głos ostrze­gał przed po­wro­tem do ru­ty­ny. Nie mia­łam nic prze­ciw­ko otu­le­niu się czymś cie­płym i lek­tu­rze, ale prze­cież obie­ca­łam coś zmie­nić w swo­im ży­ciu.

– To nie zna­czy, że na­gle zre­zy­gnu­ję z czy­ta­nia – mruk­nę­łam pod no­sem, jak­bym chcia­ła prze­ko­nać samą sie­bie. Książ­ka po­chło­nę­ła mnie bez resz­ty. I tak mi­nął ko­lej­ny dzień.15 STYCZNIA

Czas tak szyb­ko pły­nie, a ja, za­pra­co­wa­na, prze­sta­ję zwra­cać uwa­gę na mi­ja­ją­ce dni. Tym bar­dziej że każ­dy ko­lej­ny jest po­dob­ny do po­przed­nie­go. Jak na ra­zie z mo­ich po­sta­no­wień nie­wie­le wy­cho­dzi. Po­mi­ja­jąc wpad­kę z mor­so­wa­niem. Ale mam prze­czu­cie, że zna­la­złam w koń­cu coś dla sie­bie. A po­mógł mi przy­pa­dek. Tak to cza­sem w ży­ciu bywa. Gdy stu­dio­wa­łam, czy­li bar­dzo, bar­dzo daw­no temu, uwiel­bia­łam wy­jaz­dy do te­atru. Dla mnie to był zu­peł­nie inny świat, miej­sce, w któ­rym czu­łam się, jak­bym do­ty­ka­ła ta­jem­nic. Pew­nie dla nie­któ­rych to nic ta­kie­go. Mnó­stwo osób cho­dzi do te­atru, oglą­da spek­ta­kle na sce­nie domu kul­tu­ry w na­szym mie­ście. Ja rów­nież, ale te­raz po­sta­no­wi­łam jeź­dzić do Ło­dzi. To za­le­d­wie go­dzin­na po­dróż po­cią­giem i już je­stem. Dzi­wi­łam się sama so­bie, że wcze­śniej na to nie wpa­dłam. Do­pie­ro wczo­raj, gdy prze­glą­da­łam por­tal spo­łecz­no­ścio­wy, bez­myśl­nie ga­piąc się na prze­wi­ja­ne stro­ny, na­gle w oczy rzu­ci­ła mi się re­kla­ma spek­ta­klu w Te­atrze Wiel­kim.

– Dla­cze­go nie? – szep­nę­łam do sie­bie, gdy na­gły im­puls nie po­zwo­lił mi prze­su­wać pal­cem da­lej. Z cie­ka­wo­ścią śle­dzi­łam tekst. – Hmm, brzmi cie­ka­wie. Za­py­tam dziew­czy­ny, czy chcą się ze mną wy­brać. To prze­cież żad­ne sza­leń­stwo – po­sta­no­wi­łam.

Moje przy­ja­ciół­ki nie wy­ka­za­ły jed­nak en­tu­zja­zmu, na­wet Syl­wia.

– Zim­no jest. Chce ci się je­chać, i to po­cią­giem?

– Wiesz, że nie czu­ję się pew­nie, jeż­dżąc po więk­szych mia­stach au­tem – uspra­wie­dli­wia­łam się, bo nie za­mie­rza­łam brać ze sobą sa­mo­cho­du.

– Nie wia­do­mo, o któ­rej skoń­czy się spek­takl. Za­nim wró­ci­my, bę­dzie po pół­no­cy. Nie, chy­ba nie dam rady – zde­cy­do­wa­ła Syl­wia. Ka­mi­la też nie pla­no­wa­ła wy­pra­wy do te­atru, może wio­sną, gdy zro­bi się cie­plej. Przy­naj­mniej żad­na nie stwier­dzi­ła, że je­stem wa­riat­ką. Ja nie zre­zy­gno­wa­łam. Mu­szę tyl­ko po­my­śleć, w czym je­chać. Tak daw­no nie by­łam w te­atrze, a zo­sta­ły mi tyl­ko trzy dni. Dzia­ła­łam bez za­sta­no­wie­nia i ku­pi­łam bi­let na Cy­ru­li­ka se­wil­skie­go już na 18 stycz­nia! Tro­chę szko­da, że po­ja­dę sama, ale co mi tam.17 STYCZNIA

No i włą­czy­ło się moje ase­ku­ra­cyj­ne my­śle­nie. Na­gle po­ja­wi­ło się ty­siąc po­wo­dów, aby się tam nie wy­bie­rać. Dzi­wi­łam się sama so­bie, że po­ja­dę bez ko­le­ża­nek, zimą, po­cią­giem, nie wia­do­mo, jak bę­dzie z po­wro­tem, bo nie­ste­ty prze­siad­ka jest w Ko­lusz­kach, zo­sta­wię dzie­ci same… I wła­śnie to ostat­nie stwier­dze­nie spra­wi­ło, że po pro­stu się ro­ze­śmia­łam.

– Ja­kie z nich dzie­ci?! Ar­tur stu­diu­je we Wro­cła­wiu, a Mi­ron za­my­ka się w po­ko­ju i cza­sa­mi nie wi­dzę go cały dzień. Mu­szę wyjść z mo­jej stre­fy kom­for­tu. Jak dłu­go jesz­cze sama sie­bie będę za­my­kać w czte­rech ścia­nach? A po­tem się dzi­wię, że spę­dzam sa­mot­ne syl­we­stry – prze­ko­ny­wa­łam samą sie­bie.

Jed­nak oba­wy nie mi­nę­ły. No cóż, nie tak ła­two zmie­nić przy­zwy­cza­je­nia. Po­sta­no­wi­łam jed­nak nie re­zy­gno­wać i po­je­chać. Je­że­li nie bę­dzie mi to od­po­wia­da­ło, to już wię­cej się tam nie wy­bio­rę. I tyle!18 STYCZNIA

Je­stem w Ło­dzi. Pół go­dzi­ny temu wy­sia­dłam na dwor­cu Łódź Fa­brycz­na. Wy­sia­dłam i onie­mia­łam. Tak wie­le się tu zmie­ni­ło. To miej­sce było zu­peł­nie inne, niż je za­pa­mię­ta­łam.

Prze­strzeń i kli­mat pew­nej nie­zwy­kło­ści spra­wi­ły, że mo­gła­bym tu zo­stać i sie­dzieć, i sie­dzieć, po­dzi­wia­jąc. Kto wie, czy nie będę do tego zmu­szo­na, bo mogę nie zdą­żyć na po­ciąg po­wrot­ny, a na ko­lej­ny mu­sia­ła­bym cze­kać dwie i pół go­dzi­ny. Nie­ste­ty po­łą­cze­nie jest fa­tal­ne, a to za­le­d­wie go­dzi­na jaz­dy. Na­wet przez mo­ment ża­ło­wa­łam, że nie mam od­wa­gi wy­brać się sa­mo­cho­dem. Ale po co mia­łam się stre­so­wać po­dró­żą czy szu­ka­niem miej­sca par­kin­go­we­go. To mia­ła być dla mnie przy­jem­ność. Zbli­ża­łam się do pla­cu Dą­brow­skie­go i po chwi­li wy­ło­nił się przede mną gmach te­atru. Smu­kłe ko­lum­ny oświe­tlo­ne bla­skiem lamp spra­wi­ły, że się uśmiech­nę­łam. Na­gle wró­ci­ło wie­le wspo­mnień, a ja za­trzy­ma­łam się na chod­ni­ku z tym obłęd­nym uśmie­chem na ustach, bo któż z nas nie wspo­mi­na z sen­ty­men­tem lat mło­do­ści? Gdy w koń­cu prze­kro­czy­łam próg te­atru i sta­nę­łam w holu, po­czu­łam się, jak­by uby­ło mi trzy­dzie­ści lat. Wcią­gnę­łam w noz­drza woń tego miej­sca, roz­ko­szu­jąc się mie­szan­ką za­pa­chu dam­skich per­fum i wody ko­loń­skiej.

– Dla­cze­go tu wcze­śniej nie przy­je­cha­łam? – szep­nę­łam ci­cho.

Nie wie­dzia­łam, gdzie szu­kać szat­ni, więc po pro­stu ob­ser­wo­wa­łam in­nych i wkrót­ce tam tra­fi­łam. Roz­glą­da­łam się do­oko­ła. Wie­le się tu zmie­ni­ło. W za­sa­dzie wszyst­ko. Było nie­sa­mo­wi­cie.

– Cud­nie jest – ode­zwa­łam się znów sama do sie­bie.

Męż­czy­zna sto­ją­cy przede mną od­wró­cił się. Na jego twa­rzy ma­lo­wa­ło się za­sko­cze­nie.

– Prze­pra­szam, pani mó­wi­ła do mnie? – za­py­tał uprzej­mie.

Zdzi­wio­na spoj­rza­łam w jego ciem­no­nie­bie­skie oczy, po­tem prze­nio­słam spoj­rze­nie na wy­dat­ny pod­bró­dek, by po se­kun­dzie mi­mo­wol­nie zmie­rzyć męż­czy­znę wzro­kiem od stóp po czu­bek czar­nej czu­pry­ny. No nie tak cał­kiem czar­nej, bo tuż nad usza­mi wło­sy miał szpa­ko­wa­te.

– Nie, dla­cze­go pan tak my­śli? – wy­rwa­ło mi się.

– Sły­sza­łem, że coś pani mó­wi­ła, a sko­ro obok nie ma ni­ko­go… – Nie do­koń­czył, po­nie­waż nie­spo­dzie­wa­nie dla sie­bie sa­mej po­now­nie się ode­zwa­łam:

– Za­pew­ne znów mó­wi­łam sama do sie­bie. Pro­szę nie zwra­cać na mnie uwa­gi, wa­riat­ki już tak mają. – Mia­ło to brzmieć jak żart, lecz mina męż­czy­zny wska­zy­wa­ła na brak po­czu­cia hu­mo­ru. Z ulgą spoj­rza­łam więc na wy­cią­gnię­tą dłoń szat­niar­ki i po­da­łam jej płaszcz, cie­sząc się w du­chu, że nie mu­szę już pa­trzeć w kie­run­ku nie­zna­jo­me­go. Ten jed­nak na­chy­lił się nad moim uchem i szep­nął:

– Mam się bać? – A wi­dząc moją peł­ną kon­ster­na­cji minę, uśmiech­nął się i de­li­kat­nie ski­nąw­szy gło­wą, ru­szył w kie­run­ku grup­ki męż­czyzn, któ­rym to­wa­rzy­szy­ły mło­de ko­bie­ty. Jed­na z nich po­de­szła do mo­je­go roz­mów­cy i, uca­ło­waw­szy jego po­li­czek, przy­tu­li­ła się do nie­go. Męż­czy­zna ob­jął ją w pa­sie, przy­cią­ga­jąc moc­no do sie­bie. Jak dla mnie zbyt moc­no, wy­glą­da­ło to jak de­mon­stra­cja, jak­by chciał się po­pi­sać. Tyl­ko przed kim?

– Hmm… a więc są ra­zem. Szko­da – szep­nę­łam pod no­sem, lecz już po chwi­li skar­ci­łam się w my­ślach. Co za pa­skud­ny na­wyk. Kie­dyś ktoś na­praw­dę weź­mie mnie za wa­riat­kę.

Rzu­ci­łam ostat­nie spoj­rze­nie w kie­run­ku nie­zna­jo­me­go i jego to­wa­rzy­szy. Zda­wa­ło mi się na­wet, że ten spo­glą­da na mnie z za­gad­ko­wym uśmie­chem. Ale uzna­łam to za ab­surd. Przy­pad­ko­wa wy­mia­na zdań nie mia­ła szans na kon­ty­nu­ację. Fa­cet naj­wi­docz­niej gu­sto­wał w du­uużo młod­szych ko­bie­tach, ubra­nych w kuse spód­nicz­ki, ze szpo­na­mi, ja­kich nie po­wsty­dził­by się ża­den dra­pież­nik. No cóż, był pew­nie w wie­ku zbli­żo­nym do mo­je­go, ale ta­kie jak ja pięć­dzie­się­cio­lat­ki z nad­wa­gą, w do­dat­ku w skrom­nej czar­nej su­kien­ce na pew­no nie bu­dzą jego za­in­te­re­so­wa­nia. Choć zda­wa­ło mi się, że co ja­kiś czas zer­kał w moim kie­run­ku, cią­gle z tym ta­jem­ni­czym wy­ra­zem twa­rzy. Ale może było to tyl­ko złu­dze­nie. Pew­nie ta mło­da dziew­czy­na po­wie­dzia­ła coś za­baw­ne­go. Wi­dać było, że sta­ra się jak może, aby przy­kuć jego uwa­gę. W prze­strze­ni roz­legł się gong i czas było po­szu­kać swo­je­go miej­sca. Ope­ra prze­nio­sła mnie w pew­ne ma­gicz­ne ob­sza­ry w mo­jej du­szy, o któ­rych ist­nie­niu już za­po­mnia­łam. Po­wo­li kieł­ko­wa­ło we mnie coś na kształt prze­świad­cze­nia, że wszyst­ko jesz­cze przede mną.

W prze­rwie ob­ser­wo­wa­łam in­nych wi­dzów. Mia­łam na­dzie­ję, że nie wi­dać po mnie tre­my i za­gu­bie­nia. By­łam prze­cież sama. Tro­chę krę­po­wał mnie ten fakt, ale cie­szy­łam się, że zde­cy­do­wa­łam się na wy­jazd. Gdzieś w tłu­mie mi­gnął mi nie­zna­jo­my z szat­ni z nie­od­łącz­ną to­wa­rzysz­ką ucze­pio­ną jego ra­mie­nia. Wię­cej tego wie­czo­ru już ich nie zo­ba­czy­łam.

Gdy ode­bra­łam płaszcz, po­pę­dzi­łam na sta­cję. Po­śpiech to był je­dy­ny mi­nus tego wie­czo­ru. Zdą­ży­łam na po­ciąg w ostat­niej chwi­li. Sie­dząc w cie­płym prze­dzia­le, mia­łam czas na prze­my­śle­nia i za­sta­no­wie­nie się nad tym, co się wy­da­rzy­ło. To był cu­dow­ny ko­niec dnia. Na wspo­mnie­nie za­ska­ku­ją­cej wy­mia­ny zdań z nie­zna­jo­mym na mo­jej twa­rzy za­go­ścił uśmiech. Wie­dzia­łam już, że wy­pra­wy do te­atru wej­dą na sta­łe do mo­je­go ka­len­da­rza. Po­sta­no­wi­łam też, że na­stęp­nym ra­zem ubio­rę się nie­co… swo­bod­niej. Ża­ło­wa­łam, że nie mia­łam cza­su po­spa­ce­ro­wać po mie­ście. Piotr­kow­ska ze świą­tecz­ny­mi ilu­mi­na­cja­mi mu­sia­ła wy­glą­dać ba­jecz­nie. Po­sta­no­wi­łam spraw­dzić przy­szły re­per­tu­ar i po­szu­kać ja­kie­goś ho­te­li­ku, aby móc prze­no­co­wać, a nie pę­dzić szyb­ko na po­ciąg. Może wte­dy będę mo­gła po­dzi­wiać roz­świe­tlo­ną Piotr­kow­ską? Wró­ci­łam my­śla­mi do py­ta­nia męż­czy­zny. Nic mu nie od­po­wie­dzia­łam, bo prze­cież mnie nie trze­ba się bać. Ale wte­dy wła­śnie moja sa­mot­ność na mo­ment przy­ga­sła, aby po chwi­li dać o so­bie znać tę­sk­no­tą za bli­sko­ścią.

No cóż… Gdzie ja mam zna­leźć tę mi­łość, sko­ro fa­ce­ci w moim wie­ku wolą mło­de dziew­czy­ny? Sama nie wie­dzia­łam, dla­cze­go tak na­gle za­czę­łam my­śleć o przed­sta­wi­cie­lach płci prze­ciw­nej. Tyle lat sa­mot­no­ści spra­wi­ło, że prze­sta­łam do­strze­gać ich obec­ność. Te­raz coś się we mnie obu­dzi­ło. Nie wie­dzia­łam tyl­ko, czy to do­brze, czy źle.19 STYCZNIA

Spraw­dzi­łam re­per­tu­ar i chy­ba w stycz­niu wy­bio­rę się do te­atru jesz­cze raz. Trud­no. Moje fi­nan­se mu­szą to udźwi­gnąć. Może tym ra­zem Syl­wia i Ka­mi­la będą chcia­ły po­je­chać. Je­śli nie, to znaj­dę ja­kiś uro­czy ho­te­lik przy Piotr­kow­skiej i tam prze­no­cu­ję. Jak sza­leć, to sza­leć. A tak poza tym – to nuda. Żad­nych fa­ce­tów na ho­ry­zon­cie. Wszy­scy za­pa­dli chy­ba w sen zi­mo­wy. Kie­dyś pew­nie się sku­szę i zaj­rzę na ten por­tal rand­ko­wy, ale w tym mo­men­cie mnie tak­że ogar­nął zi­mo­wy le­targ. Obym tyl­ko nie po­rzu­ci­ła wy­zwa­nia, za­nim je na do­bre roz­po­czę­łam.

– Nie, nie, nie i jesz­cze raz nie! Tym ra­zem mu­szę wy­bie­rać inne ścież­ki. Wte­dy do­pie­ro uda mi się zna­leźć mi­łość – mo­ty­wo­wa­łam samą sie­bie na głos.21 STYCZNIA

Co ja mam z tymi mo­imi psiap­siół­ka­mi! Znów mnie wy­śmia­ły, a Ka­mi­la na­wet po­pu­ka­ła się w czo­ło.

– Ko­bie­to, co ty wy­pra­wiasz? Prze­cież za­po­wia­da­ją ta­kie ochło­dze­nie, że nosa nie chce się wy­sta­wić z domu, a co do­pie­ro je­chać do te­atru. A co bę­dzie, je­śli nie zdą­żysz na po­ciąg? Bę­dziesz mar­z­ła na dwor­cu? – Ka­mi­la uwa­ża­ła mój po­mysł za zwa­rio­wa­ny.

– Prze­sa­dzasz, dzi­siej­sze dwor­ce nie przy­po­mi­na­ją tych z cza­sów na­szych wo­ja­ży. Kie­dy ostat­nio je­cha­łaś po­cią­giem? – Moje py­ta­nie za­wi­sło bez od­po­wie­dzi.

Po chwi­li jed­nak Ka­mi­la ode­zwa­ła się cha­rak­te­ry­stycz­nym dla sie­bie to­nem oso­by wszyst­ko­wie­dzą­cej:

– Ja swo­je wiem. Na szczę­ście nie mu­szę ko­rzy­stać z ko­lei. Moim au­tem wszę­dzie do­ja­dę.

– No tak, to chy­ba alu­zja do mnie. Nie mu­sisz mi przy­po­mi­nać, że je­stem ta­kim kiep­skim kie­row­cą. – Nie­świa­do­mie po­wie­dzia­łam to ta­kim to­nem, że Ka­mi­la na­tych­miast prze­pro­si­ła i za­pew­ni­ła, że nie chcia­ła mnie ura­zić. Czy­li jed­nak tro­chę jej na mnie za­le­ży. Zda­nia co do wy­jaz­du na spek­takl jed­nak nie zmie­ni­ła. Syl­wia rów­nież, ale obie­ca­ła, że wio­sną chęt­nie się ze mną wy­bie­rze. Trud­no!

Nie na­my­śla­jąc się dłu­go, ku­pi­łam bi­le­ty. Do te­atru i na po­ciąg. Chcia­łam jesz­cze po­szu­kać ja­kie­goś noc­le­gu, bo może się zda­rzyć, że nie zdą­żę na po­ciąg, i co wte­dy? W głę­bi du­szy jed­nak czu­łam, że to tyl­ko wy­mów­ka. Po pro­stu chcia­łam prze­żyć kil­ka nie­zwy­kłych chwil, po­spa­ce­ro­wać Piotr­kow­ską, po­za­chwy­cać się świetl­ny­mi ilu­mi­na­cja­mi, po­czuć się przez chwi­lę ko­bie­tą, nie tyl­ko mat­ką. To ta­kie pro­ste, zwy­czaj­ne przy­jem­no­ści, któ­re nie wy­ma­ga­ły ja­kie­goś szcze­gól­ne­go za­cho­du. Wy­star­czy­ło wsiąść do po­cią­gu i już po go­dzi­nie wę­dro­wać ulicz­ka­mi. Trze­ba tyl­ko po­ko­nać wła­sne le­ni­stwo. No, może ra­czej przy­zwy­cza­je­nia i na­wy­ki. Przede wszyst­kim trze­ba chcieć. Jak to mó­wią, dla chcą­ce­go nic trud­ne­go.

Nie wiem dla­cze­go, ale całe po­po­łu­dnie nu­ci­łam sło­wa pio­sen­ki Re­me­dium Ma­ry­li Ro­do­wicz. Kie­dy ko­lej­ny raz się na tym zła­pa­łam, spoj­rza­łam na sie­bie w lu­strze z roz­ba­wie­niem.

– Oj, coś ci za we­so­ło – za­żar­to­wa­łam, pa­trząc na swo­je od­bi­cie. Ale tak, mu­sia­łam przy­znać, że by­łam z sie­bie dum­na. Nie zre­zy­gno­wa­łam z wy­jaz­du i już cie­szy­łam się na spa­cer. Szko­da tyl­ko, że sa­mot­ny…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: