Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

6 najpiękniejszych powieści historycznych - ebook

Data wydania:
21 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

6 najpiękniejszych powieści historycznych - ebook

Zbiór sześciu najpopularniejszych powieści historycznych Wacława Gąsiorowskiego, polskiego powieściopisarza, dziennikarza i publicysty, a także scenarzysty. Utwory te nawiązują przede wszystkim do epopei napoleońskiej i powstania listopadowego. Autor opisuje w nich wiele autentycznych postaci z tamtych czasów.

Multibook zawiera następujące powieści:

"Pigularz"

"Huragan"

"Rok 1809 Powieść historyczna z epoki napoleońskiej"

"Pani Walewska Powieść historyczna z epoki napoleońskiej"

"Księżna Łowicka Powieść historyczna z XIX wieku"

"Szwoleżerowie gwardii"

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8217-443-4
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Pigularz

Buda

Puer

Kolega

Pod cmentarzem

Szpital

Farmaceuta skończony

Huragan

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVII

Rok 1809. Powieść historyczna z epoki napoleońskiej

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Pani Walewska. Powieść historyczna z epoki napoleońskiej

Tom I

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Tom II

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Przypisek

Księżna Łowicka. Powieść historyczna z XIX wieku

Tom pierwszy

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Tom drugi

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Szwoleżerowie gwardii

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVIIPigularz

Buda

Warszawa udawała się na spoczynek. Wielki zegar kolejowy ponurym basem obwieścił godzinę dziesiątą. Ulice wyludniały się stopniowo, sklepy zamykano z łoskotem, dokoła zalegała pustka i cisza przerywana dalekim echem turkotu nieuchwytnego szmeru.

Na rozległym placu śródmieścia, w trzypiętrowej, narożnej kamienicy czuwała jeszcze pierwszorzędna apteka, bijąc potokami białego światła rozpływającego się w cieniach ponurej nocy marcowej.

W aptece kończono dzienne obrachunki. Pan Edward Gędźba, współwłaściciel firmy „Gędźba i Miłecki”, stał pochylony nad szufladą kasową i sapiąc przeraźliwie, rachował pieniądze; starszy pomocnik, Werda, dodawał książkę odręcznej sprzedaży, z materialni dochodził szept prowadzonej rozmowy; służący Józef, zamiatał podłogę.

– Proszę! – zaczął po chwili pan Gędźba, typując do szuflady drobne pieniądze do zmiany i odkładając na bok sporą paczkę banknotów.

– Receptura ośmnaście kopiejek dziesięć, odręczna dwadzieścia czterdzieści, wody pięć – dyktował Werda – razem czterdzieści trzy pięćdziesiąt.

– Hm! – mruknął pryncypał – mało, panowie, zapisujecie... z groszówek blisko piętnaście rubli!...

Pomocnik wzruszył ramionami i wyszedł w głąb aptecznych pokoi.

Gędźba pieniądze do sąsiedniego gabinetu odniósł, do kasy schował i obejrzawszy nie wykupione lekarstwa, zakomenderował w stronę laboratorium: – Zamykać!

Dwu zaspanych służących zaczęło powoli opuszczać karbowane żaluzje, w materialni rozległy się głębokie westchnienia.

Pryncypał atoli miał jeszcze zamiar dłuższą chwilę zabawić, bo rozsiadł się na czerwonej, aksamitnej kanapce pod oknem i zawołał cichym, przeciągłym głosem:

– Panie Władysławie!

Z głębi lokalu apteki wybiegł siedemnastoletni młodzieniec i rumieniąc się z lekka, obrzucił pytającym spojrzeniem swego chlebodawcę.

– Panie Władysławie! – powtórzył cicho Gędźba, wpadając w ton słodkiej przyjaźni. – Co pan robi?...

– Ja... panie?! – odpowiedział z cicha młodzieniec. – Doprawdy nie wiem!...

– Rozumiem. Jest pan pierwszy dzień w aptece! Otóż muszę pana objaśnić. W aptece jest robota zawsze: gdy jej nie ma, trzeba umieć ją znaleźć. Jeszcze pan nic nie umie, należy więc ciągle przyglądać się i uważać. Tymczasem trzeba być posłusznym chłopaczkiem, grzecznym. Trzeba wstawać rano, nie tak bardzo, o siódmej, i przede wszystkim zetrzeć kurze w aptece, stoły, szuflady, loże i trzy dolne półki dokoła. W sobotę, raz na tydzień, przychodzi kobieta, która obciera całą aptekę. Panu Władysławowi może się to nie podoba... ale jest to zwyczaj przyjęty od dawna. Papierosów palić nie wolno. Raz w tygodniu, od południa, we środy, będzie miał pan wychodnię. Pomocnicy dostają pieniądze na życie, pan jednak będzie miał obiady i śniadania; na bułki otrzyma pan sześćdziesiąt kopiejek miesięcznie. Mam nadzieję, że pan...

– Będę się starał zasłużyć sobie na względy – przerwał rezolutnie Władysław.

– Tak sądzę. Niech pan przy tym pamięta, że dawniej inną trzeba było przechodzić szkołę!...

Za drzwiami materialni rozległ się stłumiony chichot. Gędźba brwi zmarszczył i ciągnął dalej:

– Kiedy ja byłem uczniem u Wankego, mówiono mi „ty”! Pan Władysław zrozumiał?

„Ty” mnie mówiono! Musiałem nadto czyścić wszystkie naczynia, szpadle, menzurki, a nawet chodzić w piątki z panią Wanke do miasta. Czy pan Władysław rozumie? Twarda była szkoła, ale dobra! Dziś czasy się zmieniły... byle smarkacz rolę pana odgrywa! Będąc uczniem, wstawałem o szóstej, dyżurowałem przez całe trzy lata, w nocy biegałem po piwnicach i górach, parobek był wobec mnie osobą! Rygor zawsze ogromny... za uszy się nieraz oberwało! Czy pan Władysław rozumie?...

Zapytany kiwnął machinalnie głową.

– To bardzo dobrze! Proszę to, co mówiłem dobrze sobie zapamiętać!

Gędźba wstał z kanapki, odwrócił się plecami do młodzieńca, skinął na służącego, palto wdział i trzaskając drzwiami apteki, wrzasnął przeraźliwie:

– Dobranoc panom!

– Dobranoc! – odpowiedziały chórem głosy z materialni.

Apteka była zamknięta.

Pan Władysław spojrzał dziwnie za wychodzącym, pryncypałem, skłonił się jego plecom i ocierając pot z czoła, wszedł do materialni.

Na jego widok gwar i hałas powstał nie do opisania.

– Patrzcie, jaki puer czerwony! – wołał drugi pomocnik, Stefan Werbel, targając z lekka rękaw Władysława.

– To ci mu Gędziuś wypalił! – chichotał starszy uczeń, Smaczyński.

– No; no! Dajcie pokój! Małemu to dobrze zrobi, nosa mu utarli, nie nie szkodzi! – mitygował Werda.

– Jakby młodego pana nie trzeba było nakręcić! – mruczał Józef, służący, rozstawiając na środku materialni żelazne łóżko dla dyżurnego. Władysław, milcząc, usiadł przy małym stoliczku obok szafy z flaszkami.

– Mieliśmy puera warchoła, teraz będziemy mieli melancholika – zaczął Werbel.

– Niech go starzy wezmą w obroty, to się w mig melancholia ulotni – dorzucił Smaczyński.

– Przepraszam panów – spytał nieśmiało Władysław – czy w aptece nie ma jakiej dzisiejszej gazety?...

– Gazety! Cha! Cha! – wybuchnęli zebrani.

– Panowie! Puer ma fioła!... Proponuję aqua sedativa na głowę!

– Daj pokój, Michałku! Komuś się zdaje, że będzie się zabawiał lekturą!... – cedził pogardliwie Werbel.

– Sądzę, że od jutra rana zaprenumeruje się kilka pism dla łaskawego użytku!... Naturalnie!

Taki pan Władysław! – drażnił Smaczyński. – Boli pana główka? Pewno boli?...

Do rozmowy znów wtrącił się Józef:

– Et, proszę panów, to nic, ale z tym panem to nie tylko łóżko, pościel i rzeczy przyjechały, ale jeszcze szafa i całe dwie skrzynie książek; Aż niepodobna! Gdzie się to podzieje?... Stoją na środku pokoju u panów!...

– Co?! – wykrzyknął Werda, marszcząc brwi, i skierował się przez laboratorium do sypialni pomocników. Za Werdą poszli Werbel i Smaczyński, za nimi Władysław i Józef.

Na środku niewielkiej izdebki, zastawionej trzema łóżkami i kilku kuframi, piętrzyły się rzeczy Władysława z niewielka szafką na przedzie.

– Któż był taki mądry? – irytował się Werda. – Wynieść mi zaraz stąd! W naszym mieszkaniu nie ma miejsca na takie graty! Szafę i skrzynię zabrać na strych, a łóżko także!...

– Za pozwoleniem! – protestował poruszony Władysław. – Łóżko będzie mi potrzebne!...

– Na co? Przecież pan będzie spał w pudle!...

– Cha! Cha! Do pudła... do pudła... – skrzeczał Smaczyński.

– Ależ, panowie! Mnie pan Miłecki właśnie... mówił!...

– Co pan Miłecki! Ja panu pokażę. Słuchać! – wrzasnął zaperzony Werda, wymachując rękoma.

– Józef, Wojciech! Wyrzucić mi w tej chwili!...

– Panie – prosił Władysław – szkoda! Przecież książki wiele miejsca nie zabiorą, przydać się mogą i panom! Jest tam biblioteka po ojcu... chętnie pożyczę...

– Macie! Smarkacz pan jesteś! Będziesz starszych rozumu uczył!...

– Zostawcie! – wtrącił się Werbel: – Nie irytujcie się! Puer ma przewrócone w głowie!

Wyniesie się to wszystko do suszarni, i po hałasie!...

Ze stołu w laboratorium zwlókł się drugi służący, Wojciech, i klnąc, jął razem z Józefem wynosić szafę i skrzynie na strych, Panowie farmaceuci powrócili wzburzeni do materialni i zaczęli raczyć się piwem. Władysław blady, drżący stał wsparty pod ścianą w sypialni. W głowie mu się mąciło, nie mógł zebrać myśli. Za cóż go sponiewierano? Czym zasłużył sobie na takie obejście? Wszak dopiero dwie godziny jest w aptece...

Mała, kopcąca lampka rzucała niepewne światło. Stos rzeczy Władysława zmniejszał się stopniowo; została w końcu pościel i podłużny kuferek.

– To weź do materialni – dyrygował Józef, potrącając nogą tłumok – a kuferek stanie w laboratorium pod stołem!

– Gdzie więc będę spał? – zapytał Władysław niepewnym głosem.

– Gdzie? Jak przyjdzie czas, to się pan dowie! – odparł hardo Józef.

– Tylko bardzo proszę grzeczniej odpowiadać! – zaczął ostro Władysław, hamując wybuch gniewu.

– O! Patrzcie!... – odrzekł pogardliwie służący. – Jeszcze pana tu nie było, a ja już byłem!

Grzeczniej! Pójdziesz pan do pudła, i już!...

– Słuchaj ty... bo...

– Ja się tam gróźb pańskich nie boję! Jeszcze! Powiedział panu pan Werda, że pan do pudła pójdzie!

– Chodź, głupi – przerwał Wojciech – co będziesz słuchać!

Władysław w bezsilnym uniesieniu zagryzł do krwi wargi.

Ładnie go tu przyjmowano! Gdybyż choć jedno dobre słowo usłyszał! Więc całe trzy lata praktyki?!... Nie! On nie zniesie – rzuci wszystko i pójdzie sobie! Pójdzie? Gdzie? Zabrzmiało w uszach pytanie i otrzeźwiło go. Tak, on tu zostać musi, bo inaczej być nie może...

Potok nasuwających się Władysławowi myśli przerwało wejście Smaczyńskiego i Werdy.

– Puer, do pudła – zaskrzeczał pierwszy.

– Proszę stąd! – potwierdził Werda. – Tu nie miejsce dla pana!...

– Panowie – próbował perswadować Władysław – pójdę, ale cóż ja wam...

– No, no! Bez romansów... i spać – przerwał starszy pomocnik – a o siódmej proszę być na nogach.

Władysław poszedł w milczeniu do materialni, ścigany śmiechem Smaczyńskiego. Werbel, wpółrozebrany, leżał na łóżku dyżurnego, paląc papierosa. Wojciech znosił pościel Władysława. Wreszcie zbliżył się do stojącej pod oknem wielkiej, czworokątnej komody i rzekł, spoglądając na nowicjusza:

– To jest pańskie pudło...

Władysław po raz pierwssy w życiu zapoznawał się z dziwacznej konstrukcji łóżkiem.

Była to wielka, czworotątna skrzynia, której przednia ściana wysuwała się i łącznie z pustym wnętrzem komody stanowiła rodzaj szlabana na ziemi, deski rozłożonej na podłodze.

Chcąc się położyć w tym zaimprowizowanym łóżku, należało najpierw stanąć na poduszkach, a następnie uchwyciwszy się krawędzi skrzyni, nogi powoli posuwać w kierunku pudła.

Wstawanie było mniej skomplikowane, bo polegało tylko na umiejętności chodzenia na czworakach.

Władysław obojętnie patrzył na swoje pudło. Zaciął się w sobie i postanowił przemóc wszystko. Było już późno. Czas by się było położyć. Nowicjusz próżno szukał, gdzie by ubranie ulokować.

Dwa krzesełka zajął Werbel na swoją garderobę. Wierzch zaś pudła był zastawiony pustymi słojami i naczyniami aptecznymi.

Wtem z materialni rozległ się krótki, nerwowy odgłos dzwonka elektrycznego.

– Tyran! – zawołał Werbel. – Otwieraj!

Zaspany Józef po małej chwili wysunął się spoza szaf ze szkłem i poszedł otworzyć.

We drzwiach, prowadzących do apteki, ukazał się młody człowiek, w kapeluszu na bakier, z twarzą rozpromienioną.

– Jak się masz, Kulasie! – zaczął przybyły krzykliwie.

– Jak się masz! Wyczekiwałem z niecierpliwością. Spać mi się chce, a ty marudzisz!...

Przecież miałeś mnie zastąpić?...

– Więc co? – odparł zagadnięty. – Dziś moja wychodnia, mogłem i wcale na noc nie wrócić!...

Złaź z łóżka, niech cię... podyżuruję!... Ale!... To macie nowego puera!... Dzień dobry panu! Moje uszanowanie panu puerowi!...

Władysław się skłonił z daleka.

Werbel zbierał ubranie.

– Cóżeś dziś porabiał? – zapytał.

– Co?! Fiu! Używałem jak pies w studni. Najpierw spotkałem się z Jankiem Kręckim w cukierni, później byłem na „Nitouche”. Powiadam ci, Kirszenmanka śpiewa! No, paradne!

Słowo honoru! Znakomita!... Zaraz, czekaj!... Aha!... „Był sobie dragon, tęgi żołnierz!” Floridor jest niezrównany! Po teatrze poszliśmy na piwo do Czarnej Rózi! Janek mnie namawiał, żebym jeszcze z nim szedł... lecz dałem pokój... floty braknie... koniec miesiąca!... Wstawiliśmy po cztery przepalanki, trzy szkła piwa... kawałek chabaniny w buzię i... jestem!... Tylko... na „Nitouche” idź, idź koniecznie!

– Pójdę, pójdę... naturalnie!

– A cóż Zimorodek i Grzebała?... Śpią?...

– Pewnie!... Czas i na mnie! Dobranoc ci!... Jutro idę do babki...

– A idź... do dziadka! Żebyś pan zdrów był...

Werbel, utykając z lekka na lewą nogę, powlókł się do sypialni.

Przybyły mierzył jakiś czas krokami wąską materialnie, wreszcie, spojrzawszy na stojącego nieruchomie Władysława, stanął przed nim i zapytał z komicznym uśmiechem:

– Pan puer? Z kimże mam rozkosz?

– Władysław Turkowski – odrzekł nowicjusz.

– Kazimierz Pracki!... Do usług! Bardzo mi przyjemnie.

Władysław patrzył apatycznie na wielki, podłużny napis na porcelanowej tabliczce.

– No? – począł znów Pracki. – Jesteśmy skwaszeni? Bajki, kolego! Nie podoba się oficyna?

Czy pan puer mówi, czy nie mówi? Może papierosika?... Palicie?

Zasypany pytaniami młodzieniec zrazu zmarszczył się, lecz spojrzawszy na otwartą, wesołą twarz Prackiego, odpowiedział z cicha:

– Ano palę!...

– Więc brać. Proszę! Siadaj no pan! Możeś śpiący?...

– Nie, nie bardzo...

– Widział pan Kirszenmankę?

– Nie widziałem!

– To pan żałuj! Cukierek, nie dziewczyna! Ciarki aż przechodzą!... W gardle mi zaschło...

Napiłbym się czego! A pan?...

– Z ochotą – odrzekł Władysław, czując budzącą się w nim sympatię do Prackiego. A Pracki wstał, przyniósł z podręcznej lodowni syfon wody sodowej, naczynie porcelanowe z apteki i wysuwając szufladkę z górnej kondygnacji szaf materialni, zapraszał Władysława:

– Teraz jazda, panie! Szukasz szklanki? Nauczże się: przyzwoity farmak pije ze słoika...

O! W naczyniu jest syrupus rubi idei... czyli „malinowy sos”, a tu, w szufladce, są migdały do fabrykowania emulsji i odżywiania pigularzy! Pan byś chciał może skórki panieńskiej!... Niestety, starzy pasta altheae zamykają na klucz w szafce, w gabinecie... Z rzeczy jadalnych... pozostają tylko rotuale menthae piperitae, czyli miętowe pastylki... zresztą, jeżeli kto lubi suszone maliny, pasta pectoralis, rzecz nie tylko dobra do kaszlu... no i... cukier.

Władysław z dziecinną ochotą raczył się wodą z sokiem, ćmił papierosy i z zachwytem spoglądał na Prackiego. Ten ostatni nie okazywał mu niechęci ani swej wyższości – przeciwnie, w jego szorstkim obejściu było coś przyjaznego, życzliwego. Nowicjusz przy tym czuł potrzebę wygadania się, podzielenia z kimkolwiek wrażeń. Pracki zaś, z natury rozmowny, był dziś w wyśmienitym humorze.

– Więc, kochany panie Władysławie... chcesz zostać aptekarzem... Idea głupia... myśl marna!

– Dlaczegoż to?...

– Dlaczego? Bo ojciec miał trzech synów: dwóch było mądrych, a trzeci... farmak! Bo ani chleba, ani swobody, ani niezależności mieć nie będziesz, bo cię buda zje... Chyba, że masz grosze, oficynę sobie kupisz albo ożenisz się z jaką bogatą szewcówną...

– Za pozwoleniem! – zaoponował Władysław. – Farmacja nie jest gorszą od innych...

– Taak! Hm! A coś pan dotąd porabiał?...

– Byłem w gimnazjum. Sześć klas prawie przebrnąłem, w końcu sprzykrzyła mi się ta walka. Książki nie było za co kupić, na ubranie, na wpis nigdy nie starczyło... pozostawały korepetycje. Ale sztubakom płacą marnie! Miałem trzy godziny dziennie po trzy ruble miesięcznie.

Zwariować chyba. Śnieg, deszcz... wal na piechotę z jednego końca miasta na drugi...

Wprawdzie tu mi płacić nie będą, ale zawsze życie jest, dach jest... wuj coś dołoży i przynajmniej nie ma tej gorączki! Rzuciłem szóstą klasę, i koniec. Trzy lata to nie wiek.

– Opowiadanie! Przede wszystkim zrobiłeś pan wielkie głupstwo, żeś do szóstej klasy dosiedział.

– A to dlaczego?! – pyta zdziwiony Władysław.

– Bo zmarnowałeś dwa lata czasu na próżno. Gdybyś wyszedł z czwartej, już byś kończył praktykę, a tak...

– Być może. Jednak wiadomości zdobyte mogą się przydać...

– Na co? Kto tu będzie cenił... pańską szóstą klasę! Pan się naucz infusa nastawiać, dekokty gotować, pigułki kręcić, proszki ważyć... To zgoda. Ale w aptece!... Szkoda dwu lat!

Byłbyś młodszym i potulniejszym...

– Stało się! Cofnąć się już nie mogę... Chociaż, powiem szczerze, przyjęcie, jakiego doznałem dzisiaj ze strony kolegów pańskich... No, bo że Gędźba w rezultacie paternoster mi wypalił, pewno taki zwyczaj, lecz ci panowie nie wiem...

– Cha! Cha! Rozumiem!...

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: