- promocja
7 lat później - ebook
7 lat później - ebook
Nikki i Sebastian. Ogień i woda.
Sebastian Larabee i Nikki Nikovski – prowadzący spokojne i uporządkowane życie młody lutnik z bogatej nowojorskiej rodziny oraz obdarzona ogromnym temperamentem piękna modelka i malarka – zakochują się w sobie szaloną, gwałtowną miłością. Nie zważając na ostrzeżenia, wierząc w mit o przeciwieństwach, które się przyciągają, pobierają się pod wpływem chwili. Wkrótce na świat przychodzą dzieci – bliźniaki Camille i Jeremy. Różnice nie do pogodzenia, które na początku stanowiły coś w rodzaju zakazanego owocu, dodając ich związkowi pieprzyku, nieuchronnie prowadzą do konfliktu. Ciągłe kłótnie, brak zgody co do sposobu wychowania dzieci, a nawet oskarżenia o zdradę, skutkują wzajemną nienawiścią oraz zgodną decyzją o rozwodzie.
Sebastianowi zostaje powierzona opieka nad córką, a Nikki – nad synem. Oboje organizują sobie życie na nowo, trzymając się jak najdalej od siebie. Camille jest wychowywana przez ojca według surowych, konserwatywnych zasad, Jeremy zaś ma wolną rękę we wszystkim; matka wybacza mu każde nieposłuszeństwo.
Mija siedem lat. Któregoś dnia Jeremy tajemniczo znika. Ucieczka z domu? Wypadek? Porwanie? Nie chcąc kontaktować się z policją, Nikki zwraca się o pomoc do byłego męża. Próbując ratować dzieci, Nikki i Sebastian wplątują się w skomplikowaną i niebezpieczną przygodę, która z Nowego Jorku zawiedzie ich do Paryża, a potem do serca amazońskiej dżungli. Czy zmuszeni działać razem, odnajdą bliskość, którą uważali za straconą na zawsze?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8215-215-9 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sebastian Larabee i Nikki Nikovski – spokojny i uporządkowany lutnik z bogatej rodziny oraz pełna temperamentu modelka i malarka – zakochują się w sobie szaloną, gwałtowną miłością. Nie zważając na ostrzeżenia, pobierają się pod wpływem chwili. Wkrótce na świat przychodzą dzieci – bliźniaki Camille i Jeremy. A różnice charakterów, które wcześniej dodawały ich związkowi smaku, stają się nie do pokonania.
Po rozwodzie Sebastianowi zostaje powierzona opieka nad córką, a Nikki – nad synem. Mija siedem lat. Któregoś dnia Jeremy znika. Ucieczka z domu? Wypadek? Porwanie? Nie chcąc kontaktować się z policją, Nikki zwraca się o pomoc do byłego męża. Próbując ratować dzieci, Nikki i Sebastian wplątują się w skomplikowaną i niebezpieczną przygodę, która z Nowego Jorku zawiedzie ich do Paryża, a potem do serca amazońskiej dżungli. Czy zmuszeni działać razem, odnajdą bliskość, którą uważali za straconą na zawsze?GUILLAUME MUSSO
Autor szesnastu bestsellerów, od dziewięciu lat nieprzerwanie utrzymujący się na pierwszym miejscu listy najpopularniejszych francuskich pisarzy. Debiutował w 2001 r. thrillerem Skidamarink, doskonale przyjętym przez krytykę. Druga powieść, Potem…, zainspirowana wypadkiem samochodowym, z którego cudem uszedł z życiem, rozpoczęła jego spektakularną międzynarodową karierę. Łączny nakład jego powieści – przełożonych na 42 języki – przekroczył 35 milionów egzemplarzy. Kluczem do sukcesu Musso jest łączenie wątków miłosnych, kryminalnych i – czasami – fantastycznych, w doskonałym i niemożliwym do naśladowania stylu.
guillaumemusso.com1
Zwinięta pod kołdrą Camille obserwowała przycupniętego na brzegu okna kosa. Za szybą szumiał jesienny wiatr. Promienie słońca igrały w liściach drzew, odbijając się złotymi refleksami w przeszklonym dachu. Całą noc lało, za to teraz błękitne czyste niebo zapowiadało piękny październikowy dzień.
Leżący koło łóżka kremowy golden retriever podniósł łeb i wystawił nos.
– Chodź, Buck, chodź szybko, pieseczku! – zaprosiła go Camille na łóżko, klepiąc dłonią w poduszkę.
Pies nie dał sobie powtarzać zaproszenia dwa razy. Jednym susem znalazł się koło pani, żeby dostać porcję porannych pieszczot. Dziewczyna pogłaskała go, popieściła okrągły łeb i oklapnięte uszy, po czym zmusiła się do wstania.
– Rusz się, staruszko!
Z żalem wydobyła się z ciepłej miękkiej pościeli. Raz-dwa włożyła dres, potem wsunęła stopy w adidasy, a blond włosy ściągnęła w luźny kucyk.
– No, Buck, idziemy pobiegać! – rzuciła, już biegnąc po schodach prowadzących do salonu.
*
Dwupiętrowy budynek, którego centralny punkt stanowiło obszerne atrium, skąpany był w słońcu. Ta elegancka miejska rezydencja z brązowego kamienia należała do rodziny Larabee od trzech pokoleń.
Trzy poziomy, urządzone nowocześnie, minimalistycznie, z przestronnymi pokojami, ozdobione były malarstwem z lat dwudziestych. Na ścianach wisiały obrazy Marca Chagalla, Tamary Łempickiej i Georges’a Braque’a. Mimo obecności tych płócien skromny wystrój wnętrza przywodził na myśl raczej Soho i TriBeCę niż konserwatywną Upper East Side.
– Tato? Jesteś tam? – spytała Camille, wchodząc do kuchni.
Wzięła sobie szklankę zimnej wody i rozejrzała się dokoła. Ojciec najwyraźniej zjadł już śniadanie. Na lśniącym blacie obok niedopitej filiżanki kawy i resztki bajgla leżał „Wall Street Journal”, który Sebastian Larabee przeglądał każdego ranka, oraz numer magazynu „Strad”.
Nadstawiwszy ucha, Camille usłyszała prysznic na piętrze. Widocznie ojciec był jeszcze w łazience.
– Hej! – Klepnęła Bucka i zatrzasnęła drzwi lodówki, żeby przeszkodzić mu w chwyceniu resztki pieczonego kurczaka. – Śniadanie później, ty łakomczuchu!
Założyła słuchawki na uszy i wybiegła truchtem z domu.
Domostwo rodziny Larabee znajdowało się między Madison i Park Avenue, na wysokości Siedemdziesiątej Czwartej Ulicy, w ładnym, otoczonym drzewami zakątku. Mimo wczesnej godziny w dzielnicy panował ruch. Między willami i eleganckimi budynkami przejeżdżały taksówki i prywatne limuzyny. Dozorcy w uniformach gorliwie uczestniczyli w tym oszałamiającym balecie, zatrzymując yellow cabs, otwierając drzwi samochodów, ładując do środka bagaże.
Camille dotarła kłusem do Piątej Alei i wbiegła w Millionaire’s Mile, aleję miliarderów, ciągnącą się wzdłuż Central Parku, na której znajdowały się najbardziej prestiżowe muzea miasta: Metropolitan, Muzeum Guggenheima, Neue Galerie…
– No, piesku, dawaj! Najpierw obowiązek, potem przyjemność! – rzuciła w kierunku Bucka, kierując się szybszym krokiem na ścieżkę dla biegaczy.
*
Sebastian Larabee, upewniwszy się, że Camille już nie ma w domu, wyszedł z łazienki i udał się do jej pokoju na cotygodniową kontrolę. Wprowadził ją, kiedy córka zaczęła dorastać.
Z ponurym wzrokiem i zmarszczonymi brwiami wyglądał jak w swoje złe dni, ponieważ od wielu tygodni czuł, że ona coś przed nim ukrywa, widział, że mniej interesuje się nauką i grą na skrzypcach.
Sebastian ogarnął spojrzeniem pomieszczenie: był to duży pokój dorastającej dziewczyny, utrzymany w tonacji pastelowej i emanujący poetycznym spokojem. Promienie słońca grały w muślinowych firankach. Na wielkim łóżku leżały kolorowe poduszki i zmięta kołdra. Sebastian odsunął pościel i usiadł na materacu.
Wziął do ręki smartfon z nocnego stolika. Bez oporów wprowadził cztery cyfry PIN-u, który podpatrzył, gdy córka telefonowała. Aparat się odblokował. Sebastian poczuł przypływ adrenaliny.
Za każdym razem, kiedy potajemnie ingerował w życie osobiste Camille, bał się tego, co może odkryć.
Do tej pory nie znalazł niczego złego, ale kontynuował kontrole…
Sprawdził wykaz ostatnich połączeń, które odebrała i które sama nawiązała. Znał na pamięć wszystkie jej numery: koleżanek z Saint Jean Baptiste High School, nauczycielki skrzypiec, partnerki od gry w tenisa…
Nie było żadnego chłopca. Żadnego intruza. Żadnej groźby. Uff!
Zainteresował się ostatnio wgranymi zdjęciami. Nic groźnego. Zdjęcia z urodzin małej McKenzie, córki mera, z którą Camille chodziła do szkoły. Żeby niczego nie przeoczyć, zrobił zoom na butelki w poszukiwaniu alkoholu. Tylko coca-cola i soki owocowe.
Następnie przejrzał pocztę, SMS-y, historię nawigacji w sieci i wiadomości błyskawicznych. Tutaj również wszystkie kontakty były jasne, a treść rozmów niewinna.
Trochę się uspokoił.
Odłożył telefon na miejsce, potem sprawdził przedmioty i papiery na biurku. Leżący na wierzchu laptop go nie zainteresował.
Pół roku wcześniej zainstalował na nim keylogger. Dzięki temu programowi szpiegowskiemu otrzymywał regularnie wyczerpujące zestawienie stron odwiedzanych przez Camille, jak również zapis jej poczty elektronicznej i rozmów na czacie. Oczywiście to posunięcie było potajemne. Dobre duchy z pewnością by go potępiły, zaliczając do grupy ojców nadużywających swoich praw. Ale Sebastian się nie przejmował. Jako ojciec miał obowiązek przewidzieć i oddalić od córki potencjalne niebezpieczeństwa. Cel uświęcał środki.
Nie chcąc, żeby Camille go nakryła, rzucił okiem przez okno i dopiero zabrał się za dalsze sprawdzanie. Przeszedł do części pokoju oddzielonej wezgłowiem łóżka, w której była garderoba. Metodycznie otwierał wszystkie szafy i zaglądał pod każdą kupkę ubrań. Skrzywił się na widok manekina w sukience bez ramiączek, według niego zbyt śmiałej dla dziewczyny w wieku jego córki.
Odsunął drzwi szafki z butami i odkrył parę nowych pantofelków: lakierki na wysokich obcasach od Stuarta Weitzmana. Popatrzył na nie zaniepokojony. Był to symbol, którego widok go zabolał, gdyż oznaczał zbyt wczesną chęć córki do przemiany z gąsieniczki w motyla.
Zirytowany, odstawił je na miejsce i od razu zauważył elegancką różowo-czarną papierową torbę z symbolem znanej firmy bieliźniarskiej. Otworzył ją z obawą i zobaczył satynowy komplet: stanik bardotka i koronkowe majteczki.
– No, tego już za wiele! – wybuchł, rzucając torbę w głąb szafy. Z wściekłością trzasnął drzwiami bieliźniarki, gotów natychmiast objechać córkę za ten zakup. Ale potem, nie wiedzieć czemu, pchnął drzwi łazienki. Przejrzał dokładnie zawartość kosmetyczki i wyjął z niej listek z tabletkami. Seria numerów oznaczała, kiedy i którą należy wziąć. Z dwóch rządków jeden był napoczęty. Sebastian poczuł, że ręce mu się trzęsą. Złość zmieniła się w panikę, kiedy uświadomił sobie ewidentny fakt, że jego piętnastoletnia córka bierze tabletki antykoncepcyjne.2
– No, Buck, wracamy do domu!
Po dwóch okrążeniach trasy golden retriever zaczął już dyszeć ze zmęczenia. Umierał z chęci wskoczenia do wielkiego stawu za ogrodzeniem. Camille przyspieszyła i zakończyła bieg sprintem. Trzy razy w tygodniu, w celu zachowania formy, biegała w Central Parku na dwuipółkilometrowej trasie wokół stawu Reservoir.
Przez chwilę szła z rękami opartymi na biodrach, żeby odzyskać regularny oddech, a potem spokojnie ruszyła ku Madison, między rowerzystami, młodzieżą na rolkach i wózkami dziecięcymi.
– Jest tu ktoś?! – wykrzyknęła, otwierając drzwi domu.
Nie czekając na odpowiedź, wbiegła po trzy stopnie na piętro do swojego pokoju.
Muszę się sprężać, bo nie zdążę! – pomyślała zdenerwowana, wchodząc pod prysznic. Umyła się, wytarła, skropiła perfumami i poszła do garderoby wybrać ubranie.
To najważniejszy moment dnia… uświadomiła sobie.
Chodziła do Saint Jean Baptiste High School, katolickiej szkoły dla dziewcząt. Było to elitarne liceum, przyjmujące dzieci bogatej nowojorskiej socjety. Panowały w nim ścisłe reguły, które nakazywały noszenie mundurka: plisowanej spódnicy, żakietu z herbem szkoły, białej koszulowej bluzki i opaski na włosach.
Ten elegancki, lecz surowy strój dziewczęta mogły na szczęście urozmaicać dodatkami. Camille zawiązała wokół szyi fantazyjny szeroki krawat i posmarowała wargi malinowym błyszczykiem.
Na zakończenie podkreśliła stylizację preppy jaskraworóżową it bag, którą dostała na urodziny.
– Dzień dobry, tato! – rzuciła, siadając przy bufecie na środku kuchni.
Ojciec nie odpowiedział. Camille spojrzała na niego. Wyglądał bardzo elegancko w ciemnym garniturze o włoskim kroju. Zresztą to ona sama doradziła mu ten fason marynarki: z opadającymi ramionami, wciętą w pasie, która doskonale leżała. Ojciec miał zatroskany wyraz twarzy i szklany wzrok. Stał bez ruchu przed wielkim oknem.
– Czy wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Camille. – Zrobić ci jeszcze kawy?
– Nie.
– Trudno! – rzuciła lekko.
W kuchni unosił się w powietrzu przyjemny zapach tostów. Camille nalała sobie do szklanki soku pomarańczowego i rozwinęła serwetkę leżącą koło talerzyka, z której wypadł… listek z jej tabletkami.
– Czy możesz mi to wyjaśnić?! – spytała drżącym głosem.
– To raczej ty powinnaś to wyjaśnić mnie! – zawołał ojciec.
– Grzebałeś w moich rzeczach! – oburzyła się Camille.
– Nie zmieniaj tematu! Co robią tabletki antykoncepcyjne w twojej kosmetyczce?
– To moja prywatna sprawa! – zaprotestowała dziewczyna.
– To nie jest prywatna sprawa, gdy chodzi o piętnastolatkę.
– Nie masz prawa mnie szpiegować!
Sebastian podszedł do niej, wymachując groźnie wskazującym palcem.
– Jestem twoim ojcem i mam wszystkie prawa!
– Daj mi spokój! Wtrącasz się we wszystko: sprawdzasz moich przyjaciół, to, gdzie chodzę, moją korespondencję, filmy, które oglądam, książki, które czytam…
– Posłuchaj, wychowuję cię sam od siedmiu lat…
– Przecież tego chciałeś!
Zniecierpliwiony Sebastian uderzył pięścią w stół.
– Odpowiedz mi na pytanie: z kim sypiasz?
– Nie twoja sprawa! Nie muszę cię pytać o pozwolenie! To nie twoje życie! Nie jestem już dzieckiem!
– Jesteś zbyt młoda, żeby utrzymywać stosunki seksualne. To lekkomyślność! Czego szukasz? Chcesz zniszczyć całą swoją dotychczasową pracę na kilka dni przed konkursem Czajkowskiego?
– Och, mam dość skrzypiec! A zresztą mam też w nosie ten cały konkurs! Nie zamierzam do niego przystępować! No, masz, wygrałeś!
– Akurat! To najłatwiejsze wyjście! Teraz powinnaś ćwiczyć dziesięć godzin dziennie, żeby mieć choć szansę zabłyśnięcia! Zamiast tego kupujesz seksowną bieliznę i buty, których cena musi się równać dochodowi narodowemu Burundi.
– Przestań się mnie czepiać! – wykrzyknęła Camille.
– A ty przestań się stroić jak dziwka! Wyglądasz jak… jak twoja matka! – wrzasnął Sebastian, tracąc kompletnie panowanie nad sobą.
Zdumiona gwałtownością jego słów, odparła atak:
– Jesteś nienormalny!
Tego było już za wiele. Kompletnie wyprowadzony z równowagi, zamachnął się i wymierzył córce siarczysty policzek. Pod wpływem silnego uderzenia dziewczyna straciła równowagę, taboret, na którym siedziała, zachwiał się i przewrócił.
Oszołomiona, podniosła się i chwilę stała nieruchomo, jeszcze pod wrażeniem tego, co się stało. Opanowawszy zdenerwowanie, złapała torebkę, zdecydowana ani sekundy dłużej nie zostawać w tym samym pomieszczeniu co ojciec. Sebastian starał się ją zatrzymać, ale odepchnęła go i wyszła z domu, nie zamykając za sobą drzwi.3
Coupé z ciemnymi szybami wjechało w Lexington i skręciło w Siedemdziesiątą Trzecią Ulicę. Sebastian opuścił na szybę osłonę przeciwsłoneczną. Jesień roku dwa tysiące dwunastego wydawała się wyjątkowo piękna. Myśląc o kłótni z Camille, czuł się przygnębiony. Pierwszy raz podniósł na nią rękę. Świadomy upokorzenia, jakie musiała przeżyć, głęboko żałował swojej impulsywnej reakcji, ale była ona proporcjonalna do uczucia zawodu, którego doznał.
To, że jego córka może prowadzić życie seksualne, załamało go. Wszystko następowało zbyt szybko, podważało plany, jakie miał w stosunku do niej. Lekcje gry na skrzypcach, studia, perspektywa różnych zawodów… Nie było tu miejsca na nic nieprzewidzianego.
Żeby się uspokoić, wziął głęboki oddech i wyjrzał przez okno samochodu. Tego pięknego jesiennego poranka wiał lekki wiatr i chodniki Upper East Side pokrywały liście o ognistych kolorach. Sebastian był przywiązany do tej zamożnej, opierającej się upływającemu czasowi dzielnicy, w której mieszkali przedstawiciele wyższych klas społecznych Nowego Jorku. Dyskretna, wyrafinowana elegancja tej enklawy aksamitnego komfortu miała na niego uspokajający wpływ. Czuł się, jakby przebywał w szklanej kuli, z dala od zgiełku.
Wyjechał na Piątą Aleję i skręcił w stronę Central Parku, cały czas myśląc o córce i ich kłótni. Z pewnością był zaborczym ojcem, ale w ten właśnie sposób – może niezręczny, zgoda – okazywał Camille miłość. Może powinien spróbować odnaleźć sprawiedliwy podział między poczuciem ojcowskiego obowiązku chronienia córki a jej pragnieniem niezależności? Przez kilka sekund łudził się, że to jest proste i że się zmieni. Potem przypomniał mu się blister z pigułkami antykoncepcyjnymi i wszystkie dobre postanowienia wzięły w łeb.
*
Od czasu rozwodu wychowywał Camille sam. Był dumny, że dał jej wszystko, czego potrzebowała: miłość, troskę, wykształcenie. Zawsze wyprzedzał życzenia córki i ją dowartościowywał. Zawsze też był obecny przy niej, traktował swoje ojcostwo bardzo poważnie, angażował się w sprawdzanie pracy domowej, kontrolował postępy w nauce gry na skrzypcach, pilnował, by nie opuszczała lekcji jazdy konnej.
Z pewnością coś przegapił, na pewno nie wszystko mu się udawało, ale starał się, jak mógł. W obecnych dekadenckich czasach przede wszystkim chciał przekazać córce pewne zasady moralne. Chronił ją przed podejrzanym towarzystwem, przestrzegał przed pogardą, cynizmem i miernotą. Przez wiele lat mieli ze sobą dobry, serdeczny kontakt. Camille zwierzała mu się ze wszystkiego, często prosząc o radę i stosując się do niej. Była dumą jego życia: dorastająca panna, inteligentna, subtelna i pracowita, prymuska w szkole i być może – przyszła wielka skrzypaczka. Ale od kilku miesięcy często się kłócili i musiał przyznać, że czuł się coraz bardziej bezradny przy tej niebezpiecznej przeprawie przez rzekę dojrzewania.
*
Taksówkarz z tyłu nacisnął klakson, żeby zwrócić mu uwagę, że dawno zapaliło się zielone światło. Sebastian westchnął głęboko. Już nie rozumiał ludzi, nie rozumiał młodych, nie rozumiał tych czasów. Wszystko go złościło lub wywoływało w nim strach. Świat tańczył nad przepaścią, zewsząd czyhało niebezpieczeństwo.
Oczywiście należało nadążać za pędzącym czasem, stawiać czoło przeciwnościom, nie załamywać rąk, ale ludzie już w nic nie wierzyli. Punkty odniesienia znikały, ideały ginęły. Nadszedł kryzys gospodarczy, potem ekologiczny i społeczny. Stary system przemijał, politycy, rodzice i nauczyciele się poddawali.
To, co działo się z Camille, podważało wszystkie jego zasady i tylko pogłębiało niepokój.
Sebastian zamknął się w sobie, żył we własnym świecie. Obecnie rzadko opuszczał swoją dzielnicę, a jeszcze rzadziej Manhattan.
Był cenionym lutnikiem i uwielbiał samotność, więc coraz częściej zamykał się w pracowni. Przez całe dnie jedynym jego towarzyszem pozostawała muzyka. Obrabiał wtedy dłutem instrumenty, modelując ich barwę i brzmienie, żeby tworzyć pojedyncze egzemplarze, z których czuł się dumny. Jego pracownia lutnicza miała przedstawicielstwa w Europie i Azji, ale on sam nigdy tam nie był. Stosunki towarzyskie ograniczał do niewielkiego kręgu znajomych, głównie ludzi ze środowiska muzyki klasycznej albo potomków patrycjuszowskich rodzin od pokoleń mieszkających na Upper East Side.
Sebastian spojrzał na zegarek i dodał gazu. Na poziomie Grand Army Plaza minął jasnoszarą fasadę starego hotelu Savoy i zaczął slalomem wyprzedzać samochody i dorożki z turystami, żeby jak najszybciej dotrzeć do Carnegie Hall. Wjechał na parking podziemny naprzeciw legendarnej sali koncertowej i wsiadł do windy, żeby dostać się do swojej pracowni.
Przedsiębiorstwo Larabee & Son zostało założone przez jego dziadka, Andrew Larabee, pod koniec lat dwudziestych ubiegłego wieku. Z czasem skromna rodzinna firma rozwinęła się i zrobiła światową karierę; teraz był to adres nie do pominięcia w dziedzinie wytwarzania i konserwacji starych instrumentów.
Sebastian, gdy tylko znalazł się w pracowni, odetchnął z ulgą. Panowała tu atmosfera spokoju i bezpiecznego komfortu. Czas jakby stanął w miejscu. Przyjemne wonie drewna klonu, wierzby i świerku mieszały się z bardziej odurzającymi zapachami werniksu i rozpuszczalników.
Lubił tę szczególną atmosferę rzemiosła jakby z innej epoki. W osiemnastym wieku szkoła w Cremonie wyniosła sztukę lutniczą na szczyty perfekcji. Od tamtych czasów technika niewiele się zmieniła. W świecie ciągłych zmian ta stabilność miała w sobie coś uspokajającego.
Przy warsztatach lutnicy i praktykanci pracowali nad różnymi instrumentami. Sebastian przywitał się z Josephem, szefem atelier, który był zajęty nastawianiem kołków w altówce.
– Ludzie z firmy Farasio dzwonili w sprawie bergonziego. Sprzedaż została przyspieszona o dwa dni – wyjaśnił, strzepując wiórki ze skórzanego fartucha.
– Przesadzają! Jak mamy zdążyć z tym zamówieniem? – zaniepokoił się Sebastian.
– Aha, i chcieliby dziś dostać certyfikat autentyczności. Myślisz, że to możliwe?
Sebastian był nie tylko utalentowanym lutnikiem, lecz także uznanym ekspertem w dziedzinie starych instrumentów.
Przybrał zbolałą minę. To miała być najważniejsza sprzedaż roku. Rezygnacja z niej byłaby nie do pomyślenia.
– Muszę skompletować notatki i zredagować raport, ale jeśli usiądę do tego natychmiast, wieczorem wszystko będzie gotowe.
– Dobrze! Zadzwonię do nich.
*
Sebastian poszedł do wielkiego salonu recepcyjnego o ścianach obitych liliowym aksamitem. Do sufitu przyczepiono w charakterze ozdoby około pięćdziesięciu skrzypiec i altówek. To stanowiło o oryginalności sali, która miała niezwykłą akustykę. Wielu wybitnych artystów z całego świata kupowało tu lub poddawało renowacji swoje instrumenty.
Sebastian usiadł przy stole i założył okulary w cienkiej oprawie, po czym wziął do rąk instrument, którego ekspertyzę miał sporządzić. Była to prawdziwa rzadkość: skrzypce należały do Carla Bergonziego, najzdolniejszego ucznia Stradivardiego. Na instrumencie zapisano rok jego wykonania: 1720. Egzemplarz zachował się w zadziwiająco dobrym stanie i słynny dom aukcyjny Farasio zamierzał uzyskać za niego podczas najbliższej jesiennej aukcji co najmniej milion dolarów.
Jako specjalista o światowej sławie Sebastian nie mógł sobie pozwolić na pomyłkę przy wydarzeniu o takiej randze. Podobnie jak enolog lub perfumiarz miał w pamięci miliony szczegółów charakterystycznych dla każdej szkoły lutniczej: Cremona, Wenecja, Mediolan, Paryż, Mirecourt… Jednak mimo tak wielkiego doświadczenia trudno mu było potwierdzić ze stuprocentową pewnością autentyczność danego instrumentu i przy każdej kolejnej ekspertyzie narażał swoją reputację.
Ostrożnie umieścił skrzypce między ramieniem a podbródkiem, wziął smyczek i zagrał pierwsze takty którejś z partit Bacha. Dźwięk, który wydobył się z instrumentu, był wyjątkowy, przynajmniej do chwili, gdy jedna ze strun nagle pękła i tak jak puszczona gumka strzeliła go w policzek. Zaskoczony, odłożył instrument. Czuł się podenerwowany i spięty, co odbiło się na jego grze! Nie umiał się skupić i zapomnieć o porannej kłótni z córką. Wciąż słyszał jej zarzuty i coraz bardziej się nimi przejmował. Musiał się zgodzić, że częściowo miała rację. Tym razem przeholował. Przerażony myślą, że ją utraci, wiedział, że jak najszybciej musi się z nią z powrotem dogadać, ale bał się, że to będzie trudne. Spojrzał na zegarek i wyjął komórkę. Lekcje się jeszcze nie zaczęły, może mu się uda… Zadzwonił, ale usłyszał automatyczną sekretarkę.
Nie ma co marzyć…
Wiedział, że teraz otwarta dyskusja skazana była na niepowodzenie. Trzymał ją za krótko, więc pozornie musi trochę ustąpić… W tym celu potrzebował jednak pomocnika. Kogoś, kto pomógłby mu odzyskać zaufanie Camille. Gdy wróci między nimi zrozumienie, wtedy on postara się wyjaśnić całą sprawę z pigułkami antykoncepcyjnymi i przemówi córce do rozsądku. Ale kogo mógłby poprosić o wstawiennictwo?
Przeanalizował w myślach kilka opcji. Przyjaciele? Miał dużo znajomych, ale nikogo na tyle bliskiego i godnego zaufania, by móc się zwierzyć z tak osobistego problemu. Jego ojciec zmarł w zeszłym roku. Co do matki, to nie była osobą, którą można by nazwać nowoczesną. Jego przyjaciółka, Natalia, właśnie wyjechała do Los Angeles z New York City Ballet.
Pozostawała matka Camille, Nikki…4
Nikki…
Nie, to niemożliwe! Nie rozmawiali ze sobą od siedmiu lat. Zresztą raczej umrze, niż poprosi o pomoc Nikki Nikovski!
Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że niewykluczone, że właśnie ona pozwoliła Camille brać tabletki antykoncepcyjne! Byłoby to do niej podobne. Nikki kierowała się w życiu swobodą obyczajów i wszystkimi tymi niby-postępowymi teoriami, według których należało dzieciom pozwolić na niezależność, ślepo im ufać, nie karać ich, nie uznawać żadnych autorytetów, być tolerancyjnym pod każdym względem, czyli uznać całkowitą wolność, wynikającą z nieświadomości i naiwności.
Zastanowił się nad tym chwilę. Czy było możliwe, że Camille poprosiła o radę nie jego, ale swoją matkę? Nawet przy tak intymnym problemie jak antykoncepcja wydało mu się to mało prawdopodobne. Przede wszystkim dlatego, że Nikki prawie nie widywała córki, a poza tym Nikki – z własnej woli lub nie – zawsze trzymała się z daleka od jej edukacji.
Za każdym razem, gdy wracał myślami do swojej byłej żony, Sebastian odczuwał rozgoryczenie i złość. Złościł się zresztą tylko na siebie, gdyż klęska ich związku wydawała się nieuchronna od samego początku. To małżeństwo było największą pomyłką jego życia. Stracił w nim złudzenia, spokój ducha i radość życia.
Nie powinni się nigdy spotkać ani sobie spodobać! Dzieliło ich wszystko: pochodzenie społeczne, wykształcenie i wyznanie. Mieli krańcowo różne temperamenty i charaktery! A jednak się w sobie zakochali.
*
Kiedy Nikki wylądowała na Manhattanie, przeniósłszy się tu z rodzinnego New Jersey, była początkującą modelką, marzyła o karierze aktorskiej i o musicalach na Broadwayu. Żyła beztrosko z dnia na dzień i na luzie.
Miała żywy, ekstrawertyczny umysł i we wszystko angażowała się z pasją, była zniewalająca i umiała to wykorzystać, żeby dopiąć celu. Ale wszystko robiła z przesadą, z przesadą poddawała się emocjom i z przesadą je wyrażała. Odczuwała potrzebę potwierdzania swojej wartości w oczach mężczyzn i bez przerwy igrała z ogniem, gotowa przeholować, byle tylko upewnić się w swojej uwodzicielskiej sile.
Była dokładnym przeciwieństwem Sebastiana.
Sebastian zachowywał się powściągliwie i z rezerwą. Wychował się w bogatym mieszczańskim domu i odebrał staranne wykształcenie. Snuł długoletnie plany, których się zawsze trzymał.
Wszyscy z jego otoczenia, i rodzice, i przyjaciele, szybko się zorientowali, co się święci, i od razu go ostrzegli, że Nikki nie jest dla niego dobrą partnerką. Ale Sebastian się uparł. Jakaś przemożna siła przyciągała ich ku sobie. Oboje uwierzyli w naiwny i banalny mit o przeciwieństwach, które się przyciągają.
Uważali, że mają szczęście. Pobrali się pod wpływem chwili i Nikki od razu zaszła w ciążę. Na świat przyszły bliźniaki: Camille i Jeremy. Po szalonej młodości Nikki zapragnęła stabilizacji i rodziny. Sebastian, nieco sztywny z powodu swojego konserwatywnego środowiska, myślał, że w tym związku znajdzie ucieczkę od dotychczasowego śmiertelnie nudnego życia. Każde z nich traktowało tę miłość jako wyzwanie, każde chciało skosztować zakazanego owocu. Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna. Różnice, które na początku dodawały pieprzyka ich związkowi, szybko stały się powodem irytacji, a potem niekończących się kłótni.
Nawet po narodzinach bliźniaków nie udało im się znaleźć wspólnych wartości, co pozwoliłoby im ewoluować w małżeństwie. Konieczność ustalenia zasad, jak wychowywać bliźnięta, jeszcze bardziej pogłębiła konflikt. Nikki była za tym, żeby dzieciom dawać wolną rękę; Sebastian uważał, że jest to zbyt niebezpieczne. Starał się ją przekonać, że osobowość dziecka powinna się rozwijać z poszanowaniem pewnych niewzruszonych zasad. Absolutnie nie umieli się dogadać i każde broniło zaciekle swoich racji. Tak to było. Dorosłych ludzi się nie zmieni. Nie można zburzyć fundamentów czyjejś osobowości.
Rozstali się na skutek przykrego wydarzenia, które Sebastian potraktował jako zdradę. Nikki według niego przekroczyła granice tego, co on mógł znieść. Wydarzenia, które nastąpiły, zdruzgotały go i były sygnałem alarmowym, żeby zakończyć ten bezsensowny związek.
Aby uratować z tego chaosu dzieci i uzyskać wyłączne prawo opieki nad nimi, Sebastian zaangażował znanego specjalistę od rozwodów i prawa rodzinnego. Adwokat przyłożył się wyjątkowo dobrze do tego, żeby zmieszać Nikki z błotem po to, by zrezygnowała z własnej woli ze swoich praw rodzicielskich. Sprawy jednak okazały się trudniejsze, niż przewidywano. Sebastian w końcu zaproponował żonie, że on zrezygnuje z praw do opieki nad Jeremym, ale zatrzyma Camille. Nikki, żeby nie stracić wszystkiego w długo trwających procesach sądowych, zgodziła się na taki podział.
Tak więc od siedmiu lat Camille i Jeremy mieszkali w różnych domach, pod opieką dwóch różnych dorosłych, którzy wychowywali ich diametralnie różnie. Odwiedziny u „drugiego rodzica” były rzadkie i dokładnie zaplanowane. Camille miała prawo widywać matkę co drugą niedzielę. W tym samym czasie Jeremy mógł widywać ojca.
Wprawdzie ich małżeństwo okazało się prawdziwym piekłem, ale było to dawno. Lata mijały i Sebastian zorganizował sobie życie. Teraz Nikki była już niknącym wspomnieniem. Czasem, ale bardzo rzadko, do jego uszu dochodziło coś na jej temat, poprzez Camille. Kariera modelki nie wypaliła, kariera aktorska nigdy się nie zaczęła. Z ostatnich wieści: Nikki zrezygnowała z pozowania do zdjęć, z castingów i marzeń o karierze aktorskiej i poświęciła się malarstwu. Jej płótna były czasem wystawiane w gorszych galeriach, na Brooklynie, a o niej samej słyszało niewiele osób. Co do mężczyzn, to podobno zmieniała ich jak rękawiczki i nigdy nie trafiła na tego właściwego. Miała wyjątkowy talent do przyciągania takich, przez których cierpiała, a oni szybko orientowali się w jej słabych stronach, uderzali w bolące miejsca i starali się to wykorzystać. Podobno z wiekiem starała się ustabilizować swoje życie uczuciowe. Według słów Camille od kilku miesięcy spotykała się z jakimś nowojorskim gliną. Oczywiście o dziesięć lat od niej młodszym. Z Nikki nic nigdy nie było proste.
*
Dzwonek telefonu wyrwał Sebastiana z zamyślenia. Spojrzał na komórkę i otworzył oczy ze zdumienia. Oto zdarzyło się coś bardzo dziwnego, bo na ekranie wyświetliło się nazwisko Nikki Nikovski.
W pierwszym odruchu odsunął telefon od siebie. Praktycznie nie miał żadnych kontaktów z byłą żoną. W rok po rozwodzie widywali się jeszcze przelotnie podczas „wymiany” dzieci, ale ich stosunki ograniczały się obecnie do kilku informacyjnych SMS-ów, aby zgrać codwutygodniowe wizyty dzieci. Jeśli Nikki dzwoniła do niego, to znaczy, że zdarzyło się coś niedobrego.
Camille… pomyślał, odbierając.
– Nikki?
– Dzień dobry, Sebastianie.
Natychmiast wyczuł w jej głosie niepokój.
– Co się stało?
– To Jeremy… Czy miałeś z nim ostatnio kontakt?
– Nie, dlaczego pytasz?
– Zaczynam się martwić. Nie wiem, gdzie on jest.
– Jak to?
– Nie był w szkole ani wczoraj, ani dziś. Jego komórka nie odpowiada i nie nocował w domu od…
– Chyba żartujesz! – przerwał jej. – Nie wrócił na noc do domu?
Nikki nie odpowiedziała od razu. Przewidywała jego irytację i wyrzuty.
– Już od trzech nocy nie ma go w domu.
Sebastian przestał oddychać. Ścisnął telefon tak, że zbielały mu palce.
– Zawiadomiłaś policję?
– To nie jest dobry pomysł.
– Dlaczego?
– Proszę, przyjedź, wszystko ci wyjaśnię.
– Już jadę – rzekł i się rozłączył.