7EW - ebook
7EW - ebook
Co by się stało, gdyby nastąpił koniec świata?
Kiedy kataklizm przemienia Ziemię w tykająca bombę zegarową, rozpoczyna się rozpaczliwy wyścig z tym, co nieuchronne. Zostaje opracowany ambitny plan, który ma zagwarantować przetrwanie ludzkości poza obszarem ziemskiej atmosfery, ale na nieustraszonych pionierów czyhają nieprzewidziane niebezpieczeństwa. Ostatecznie zostaje ich dosłownie garstka…
Pięć tysięcy lat później ich potomkowie –trzy miliardy ludzi zaliczające się do siedmiu odrębnych ras – rozpoczynają kolejną zuchwałą podróż w nieznane, na obcą planetę, którą kosmiczna katastrofa i upływ czasu zmieniły nie do poznania. Na Ziemię.
Neal Stephenson –obdarzony oszałamiającą wyobraźnią literacki geniusz i wizjoner – łączy naukę, filozofię, technikę, psychologię i literaturę w arcydziele prozy spekulatywnej, w którym wizja przyszłości jest zarazem niecodzienna i upiornie znajoma. Podejmuje ważne współczesne idee i niewiarygodne wyzwania w absolutnie wspaniałej sadze – śmiałej, wciągającej i zapierającej dech w piersi.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67353-98-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Epoka
Jednego Księżyca
Księżyc eksplodował bez uprzedzenia i bez żadnego widocznego powodu. Jeden dzień dzielił go od pełni. Była godzina 05:03:12 czasu UTC. W późniejszym okresie chwilę tę przyjęto nazywać A+0.0.0 lub po prostu „Dniem Zero”.
Astronom-amator z Utah był pierwszym człowiekiem na Ziemi, który zdał sobie sprawę, że dzieje się coś niezwykłego. Chwilę wcześniej dostrzegł plamę wykwitającą w rejonie formacji Reiner Gamma, w pobliżu księżycowego równika. Przypuszczając, że ma przed sobą obłok pyłu wzniecony uderzeniem meteorytu, wyjął telefon i zaczął wysyłać doniesienie o wydarzeniu na swojego bloga, poruszając zesztywniałymi kciukami (znajdował się wysoko w górach, gdzie powietrze było równie przejrzyste jak zimne) najszybciej, jak potrafił, żeby tylko zagwarantować sobie palmę pierwszeństwa. Inni astronomowie wkrótce zwrócą teleskopy na tę samą chmurę pyłu – może nawet już to robili! – ale on, jeśli tylko będzie odpowiednio szybko przebierał kciukami, pierwszy zawiadomi świat o swoim odkryciu. Zdobędzie sławę. Jeżeli meteoryt zostawił po sobie widoczny krater, może nawet nazwą go na jego cześć.
Jego nazwisko zostało zapomniane. Prawdę mówiąc, domniemany krater przestał istnieć, zanim jeszcze jego odkrywca zdążył na dobre wyciągnąć telefon. Razem z nim przestał zresztą istnieć cały Księżyc.
Kiedy astronom schował telefon i znów przytknął oko do okularu, zaklął pod nosem, ponieważ pole widzenia wypełniła brunatna plama; musiał niechcący trącić przyrząd, układ optyczny rozjechał się i zgubił ostrość. Zaczął kręcić pokrętłem ostrości. Nie pomagało.
W końcu odsunął się od teleskopu i gołym okiem spojrzał na miejsce, w którym powinien znajdować się Księżyc. W tym momencie przestał być naukowcem dysponującym wiedzą zastrzeżoną dla wybranych i stał się jednym z milionów mieszkańców obu Ameryk, którzy z zaskoczeniem i nabożnym lękiem śledzili najbardziej niezwykły widok, jaki człowiek kiedykolwiek oglądał na niebie.
Kiedy w filmie planeta eksploduje, zmienia się w ognistą kulę i po prostu przestaje istnieć. Z Księżycem było inaczej. Agent (bo tak ludzie nauczyli się nazywać tajemniczy czynnik odpowiedzialny za jego zniszczenie) z całą pewnością wyzwolił ogromną ilość energii, nie dość jednak dużą, żeby spopielić całą księżycową materię.
Wedle najpowszechniej przyjętej teorii zaobserwowany przez astronoma z Utah obłoczek pyłu był skutkiem zderzenia. Inaczej mówiąc, pewien czynnik zewnętrzny (zwany z angielska „Agentem”) przebił powierzchnię Księżyca, wniknął głęboko do jego wnętrza, a następnie uwolnił przenoszoną energię – albo, co jest równie prawdopodobne, po prostu przebił się na wylot, wyzwalając po drodze dostateczną ilość energii, żeby doprowadzić do rozpadu planety. Według innej hipotezy Agent – w czasach prehistorycznych pogrzebany we wnętrzu Księżyca przez obcych – był urządzeniem zaprogramowanym na detonację w chwili wystąpienia określonych warunków.
Tak czy inaczej, skutki były dwojakiej natury: po pierwsze, Księżyc rozpękł się na siedem dużych odłamków i niezliczone mrowie mniejszych; po drugie, odłamki te odsunęły się od siebie wystarczająco daleko, żeby dało się je postrzegać jako odrębne obiekty (olbrzymie, chropowate głazy), a zarazem nie dość daleko, by to rozproszenie postępowało. Szczątki Księżyca utworzyły spętane siłą przyciągania skupisko gigantycznych głazów, które po chaotycznie wykreślonych orbitach okrążały wspólny środek ciężkości.
Ten punkt – niegdysiejszy środek Księżyca, teraz zaś wyłącznie abstrakcyjny punkt w przestrzeni – nadal krążył wokół Ziemi, dokładnie tak samo, jak czynił to od miliardów lat. Od tej pory, ilekroć mieszkańcy Ziemi spoglądali w nocne niebo, zamiast Księżyca widzieli w jego miejscu konstelację wolno koziołkujących białych złomów skalnych.
Ściśle rzecz biorąc, to właśnie zobaczyli, gdy opadł kurz, bo przez pierwsze kilka godzin zamiast Księżyca widoczna była nieco większa od niego chmura pyłu, która przed świtem poczerwieniała i na oczach zdumionego astronoma-amatora zaszła za zachodnim widnokręgiem Utah. Azja przez całą noc mogła oglądać plamę w księżycowym kolorze, w której pomału wyróżniały się jaśniejsze plamy, gdy drobinki kurzu zaczęły grawitować ku najbliższym cięższym odłamkom. Europa, a później także Ameryka mogły już rozkoszować się wyraźnym widokiem nowego stanu rzeczy: w miejscu, w którym powinien znajdować się Księżyc, po niebie szybowało siedem olbrzymich głazów.
***
Zanim luminarze nauki, dowódcy wojskowi i przywódcy polityczni zaczęli używać słowa „Agent” na określenie tego czegoś, co rozerwało Księżyc na kawałki, hasło to w umyśle przeciętnego członka opinii publicznej budziło skojarzenia głównie na poziomie filmów klasy B – z „tajnym agentem” lub „agentem FBI”. Osobnicy bardziej obyci z językiem nauk ścisłych mogli używać go również na określenie niektórych substancji chemicznych – na przykład „cleaning agent”, czyli „środek czyszczący”. Tymczasem najlepsze przybliżenie znaczenia, jakie słowo to miało już na zawsze przyjąć, można znaleźć w anglojęzycznej nomenklaturze szermierczej. Kiedy na treningu jeden z uczestników przeprowadza natarcie, drugi zaś się przed nim broni, napastnika nazywa się „agentem”, broniącego zaś „patientem”. Agent działa. Patient pozostaje bierny. W tym konkretnym przypadku agent o nieznanym charakterze oddziałał na Księżyc. Księżyc i zamieszkująca podksiężycowe królestwo ludzkość stali się biernymi ofiarami tego działania. Być może za jakiś czas ludzie przebudzą się, sami zaczną działać i również staną się agentami – na razie jednak i przez wiele, wiele lat w przyszłości mieli pozostać biernymi patientami.