9 z dziewięciu światów - ebook
9 z dziewięciu światów - ebook
Jak dobrze znasz dziewieć światów nordyckich?
Czy nie mylą ci się te wszystkie „heimy”?… Ich rozróżnienie ułatwi ten zbiór niesamowitych opowieści – każda rozgrywa się w innym świecie i jest opowiedziana przez inną postać z cyklu „Magnus Chase i Bogowie Asgardu”. Nawet jeśli ci to nie rozjaśni w głowie, przynajmniej dowiesz się, jak Alex uratował Amira z opałów, w których główną rolę odegrały spodnie, jak Samira ukradła olbrzymowi harfę, a Mallory nauczyła smoka obrzucać innych obelgami – iprzeżyjesz z bohaterami wiele fantastycznych przygód. Tylko uważaj na Thora, który truchta przez wszystkie dziewięć światów, ciągnąc za sobą smugę smrodu…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66173-02-6 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MOI EINHERJARZY mają takie powiedzenie: „Czasem jesteś toporem, a czasem odciętą głową”. Tak mi się to podoba, że zamówiłem koszulki z tym napisem do sklepu z upominkami w hotelu Walhalla.
Jako Wszechojciec, bóg mądrości, król Asów i władca całego Asgardu jestem zwykle toporem. Silnym. Potężnym. Władczym.
Zwykle, jak powiedziałem. Bo raz, niezbyt dawno temu… Cóż, powiedzmy, że coś poszło wtedy nie tak.
Zaczęło się od tego, że Hunding, odźwierny Walhalli, powiadomił mnie, że w Sali Biesiadnej Poległych panuje jakieś zamieszanie.
– Zamieszanie? – spytałem, otwierając drzwi sali.
Plask!
– Walka na jedzenie, lordzie Odynie!
Odkleiłem plaster surowego Saehrimnira z policzka.
– Widzę.
Nie była to byle jaka walka na jedzenie. Była to walka walkirii na jedzenie. Nade mną kilkanaście, a może i więcej rekruterek poległych latało i nurkowało, bombardując się nawzajem biesiadnym mięsiwem, ziemniakami, chlebem i innymi artykułami spożywczymi.
– Dosyć tego! – Mój głos wypełnił salę falą uderzeniową. Walka ustała. – Rzućcie broń.
Steki z Saehrimnira i inne produkty upadły na ziemię.
– A teraz posprzątajcie ten bałagan i zastanówcie się nad tym, co tu zrobiłyście.
Gdy walkirie udały się na poszukiwanie mopów, skinąłem na Hundinga, który kulił się w kącie.
– Chodź ze mną.
Szliśmy przez hotel Walhalla, wieczne domostwo einherjarów – śmiertelników, którzy zginęli bohaterską śmiercią. Moje szlachetne walkirie zajmują się przyprowadzaniem poległych właśnie do Walhalli, w której ci dzielni wojownicy trenują, by stanąć po stronie bogów do walki przeciwko olbrzymom podczas Sądnego Dnia, Ragnaröku. (Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tym programie życia wiecznego, zajrzyjcie do mojej broszury informacyjnej zatytułowanej Umrzeć, aby walczyć).
Przystanąłem u dołu murowanej klatki schodowej.
– Od śmierci Gunilli, kapitan walkirii, niektóre z moich służek stały się dość… niesforne. – Dotknąłem policzka tam, gdzie uderzył mnie kawałek surowego mięsa. – Miałem nadzieję, że same wybiorą swoją nową kapitan. Skoro tego nie uczyniły, muszę dokonać wyboru osobiście.
Na twarzy Hundinga odmalowała się ulga.
– Czy wybrałeś już następczynię Gunilli, lordzie Odynie?
Niestety nie wybrałem. Osoba, o której najpierw myślałem, Samira al-Abbas, wolała zostać moją walkirią do specjalnych poruczeń. Nie miałem drugiej kandydatki, na razie.
– Powiedz thanom, by przyprowadzili kandydatki do Sali Tingu za godzinę. Gdybyś mnie potrzebował, będę przyglądał się dziewięciu światom z Hlidskjalfa. I wiesz co, Hundingu?
– Tak, lordzie?
– Nie potrzebuj mnie.
Wszedłem po schodach do mojego pawilonu i usiadłem ciężko na Hlidskjalfie, magicznym tronie, z którego mogę spoglądać na dziewięć światów. Siedzisko obite gronostajami otuliło moje pośladki w miękkim uścisku. Odetchnąłem głęboko kilka razy, by się skupić, a potem poświęciłem uwagę innym światom.
Zaczynam zwykle od pobieżnego przeglądu mojego własnego królestwa, Asgardu, a potem obserwuję pozostałe osiem: Midgard, krainę ludzi; Alfheim, królestwo elfów; Wanaheim, dziedzinę bogów Wanów; Jötunheim, krainę olbrzymów; Niflheim, świat lodu i mgieł; Helheim, królestwo tych, którzy zmarli w niesławie; Nidawellir, mroczny świat krasnoludów; i Muspellheim, dom ognistych olbrzymów.
Tym razem nie ruszyłem się poza Asgard. Z powodu kozłów.
A konkretnie kozłów Thora, Marvina i Otisa. Stały na Bifroście, radioaktywnym Tęczowym Moście łączącym Asgard z Midgardem, i miały na sobie śpiochy. Nigdzie ani śladu Thora – a to już było dziwne. Zwykle trzymał Marvina i Otisa przy sobie. Codziennie zabijał je i zjadał, a one następnego ranka znów ożywały.
Jeszcze bardziej niepokojące było to, co robił Heimdall, strażnik Bifrostu. Podskakiwał na czworakach jak jakiś świr.
– No więc oto co macie robić – mówił do Otisa i Marvina pomiędzy jednym podskokiem a drugim. – Swawolić. Dokazywać. Harcować. Dobra?
Rozgarnąłem chmury.
– Heimdall! Co, na Helheim, się tu dzieje?!
– O, cześć, Odynie! – Aż mnie zęby zabolały od piskliwego od helu głosu Heimdalla. Zamachał do mnie fabletem. – Kręcę filmik z uroczymi koźlątkami do historyjki snapchatowej. Filmiki z uroczymi koźlątkami są ogromnie popularne w Midgardzie. Ogromnie! – Rozłożył szeroko ręce, żeby pokazać, jak ogromnie.
– Nie jestem koźlątkiem! – warknął Marvin.
– Jestem uroczy? – zdziwił się Otis.
– Odłóż ten fablet i wracaj natychmiast do obowiązków!
Według przepowiedni pewnego dnia olbrzymy wtargną na Bifrost – będzie to znak, że nadchodzi Ragnarök. Zadaniem Heimdalla jest zadęcie na alarm na rogu Gjallarze, a tej roboty nie zdoła wykonać, jeśli będzie kręcił historyjki snapchatowe.
– A mogę najpierw skończyć ten filmik o uroczych koźlątkach? – błagał Heimdall.
– Nie.
– Buuu… – Popatrzył na Otisa i Marvina. – No to chyba kończymy, chłopaki.
– Wreszcie – westchnął Marvin. – Idę sobie poskubać.
Zeskoczył z mostu i poleciał w dół, ku niemal pewnej śmierci i zmartwychwstaniu następnego dnia. Otis mruknął coś na temat trawy, która jest zieleńsza tam, gdzie nas nie ma, a potem skoczył za Marvinem.
– Heimdallu – powiedziałem oschłym tonem – czy muszę ci przypominać, co mogłoby się stać, gdyby choć jeden Jötun wkradł się do Asgardu?
Heimdall zwiesił głowę.
– Emoji przepraszające.
Westchnąłem.
– No tak, już dobrze. Ja…
Kątem oka zauważyłem jakiś ruch w ogrodzie hotelu Walhalla. Skupiłem wzrok, by się temu przyjrzeć. I natychmiast tego pożałowałem.
Thor, odziany tylko w skórzane spodenki, z rozstawionymi szeroko nogami, pochylał się, skręcał, robił przysiady… i pierdział. Do kostki miał przymocowany przedmiot przypominający kształtem valknut, symbol złożony z trzech splecionych trójkątów.
– Co, na litość moją, robi mój syn? – spytałem zadziwiony.
– Kto, Thor? – Heimdall obejrzał się. – To rozgrzewka przed maratonem przez dziewięć światów.
– Maraton. Przez dziewięć światów – powtórzyłem.
– Tak. Jeśli jego FitnessKnut, to coś, co ma na kostce, zarejestruje dziesięć milionów kroków, będzie mógł wystąpić w serialu w midgardzkiej telewizji. To dlatego zajmowałem się jego kozłami. Powiedział, że będą go spowalniać.
– To idiotyczne!
– Nie do końca. Kozły nie są znane z szybkości. No chyba że lecą w dół.
– Nie o to mi chodziło… Zresztą nieważne. – Przyłożyłem złożone w trąbkę dłonie do ust. – Thor! Thor!
– Słucha metalu. – Heimdall poklepał się po uszach.
– Muzyki metalowej?
– Nie, metalu. Rudy żelaza, rudy miedzi, ołowiu… – Heimdall przerwał. – A może powiedział: „Metalliki”?
Na szczęście właśnie w tej chwili kruk posłaniec wleciał do pawilonu z wezwaniem na spotkanie thanów.
– W końcu – mruknąłem, śpiesząc do Sali Tingu. – Chwila dla zdrowych zmysłów.
Otworzyłem drzwi do sali konferencyjnej i ujrzałem, jak moi zaufani doradcy obracają się w kółko w miękkich skórzanych fotelach.
– Kto będzie się obracał najdłużej bez rzygania, wygrywa! – wrzasnął jeden z Eryków.
– Thanowie! – ryknąłem. – Proszę o spokój!
Doradcy szybko przysunęli fotele do stołu (poza Snorrim Sturlusonem, który chwiejnie dobiegł do najbliższego kosza na śmieci i zwymiotował). Zająłem miejsce u szczytu stołu i kiwnąłem głową do Hundinga.
– Wprowadź kandydatki.
Pierwszą z nich była Frejdis, córka Eryka Czerwonego. Frejdis była niegdyś wspaniałą walkirią. Ale sądząc po zgarbionych plecach, nieobecnym uśmiechu i zasnutych mgłą oczach, czas nie obszedł się z nią łagodnie.
– Eryku… Twoja córka jest, mówiąc wprost, stara – zauważyłem.
Eryk wycelował we mnie dwa palce.
– Stary to to samo co doświadczony, prawda?
– Nie w tym wypadku. – Podziękowałem Frejdis za jej dawną służbę i odesłałem ją. Odeszła, kulejąc.
Następna była Kara, pełna dobrych chęci, ale niezdarna niedojda, która bez przerwy chichotała. Została walkirią tylko dzięki wielowiekowej przyjaźni z Helgim, menedżerem hotelu Walhalla. Miła dziewczyna? Tak. Zasługująca, by w jej ręce złożyć dowodzenie moimi wojowniczkami?
– Eee, nie. – Tak brzmiała moja odpowiedź na pełne nadziei spojrzenie Helgiego.
Boudikę, budzącą postrach królową Celtów i walkirię od roku 61, nominował Davy Crockett. Wmaszerowała energicznie przez drzwi z mieczem w ręku, omiotła niecierpliwym wzrokiem salę, a potem odchyliła głowę do tyłu i wydała z siebie wściekły wrzask.
– Powiedziano mi, że będzie tu coś do jedzenia!
Zdekapitowała najbliższą lampę podłogową i wybiegła.
Chwyciłem palcami nasadę nosa.
– Przynajmniej nie ma możliwości, by kolejna kandydatka była jeszcze gorsza.
Kolejna kandydatka była jeszcze gorsza.
Do sali wczłapała, powłócząc nogami, zgrzybiała wiedźma o siwych włosach zlepionych w strąki, w brudnych łachmanach. Smród jej ciała wypełnił mi nozdrza i jednocześnie uderzyło mnie, że wiem, kim ona jest. Poderwałem się z tronu i przywołałem Gungnira, moją magiczną włócznię.
– To ty!
Wiedźma wydała z siebie chichot, gęsty od flegmy.
– Ooo, pamiętasz mnie, co, jednooki staruszku?
– Wygnałem cię z szeregów walkirii już całe wieki temu! – Spiorunowałem wzrokiem thanów. – Kto się ośmielił postawić przede mną tę wiedźmę?
– Och, nie wrzeszcz na nich – upomniała mnie. – Kiedy usłyszałam, że wybierasz nową kapitan walkirii, nie mogłam się oprzeć.
Wykaszlała coś paskudnego do dłoni i wytarła to o swoje łachmany.
– Najmocniej przepraszam, lordzie Odynie – wyszeptał Hunding – ale kto to?
– Hladgunnr – warknąłem. – Córka Hel, wnuczka Lokiego. Swego czasu nie dawała nam żyć w Walhalli swoimi sztuczkami.
Hladgunnr wydała okrzyk radości.
– A pamiętasz, jak ułożyłam ścieżkę z orzechów, żeby poprowadzić Ratatoska do drzewa Laeradr?
– To byłaś ty?! – wykrzyknął Snorri. – Obelgi wiewiórki skwasiły miód z mleka Heidrun! – Ukrył twarz w dłoniach. – Kolacja była katastrofą!
– Cóż mogę rzec? – Mrugnęła do mnie. – Psoty to moja specjalność.
Powietrze wokół niej zadrżało i zaczęła się kurczyć.
W głowie rozbrzmiały mi dzwonki alarmowe.
– Hladgunnr odziedziczyła oszukańcze skłonności Lokiego, ale nie jego moc zmieniania kształtu.
Zanosząc się od skrzypiącego śmiechu, oszust przeistoczył się w bielika amerykańskiego.
– Utgarda-Loki. – Dreszcz strachu przeniknął thanów, gdy wymówiłem imię króla górskich olbrzymów. Wycelowałem ostry koniec Gungnira w ptaka. – Jak zdołałeś przedostać się do tego świata?
Orzeł wykrzywił dziób w uśmiechu.
– Pojawiła się nieoczekiwana okazja… i skorzystałem z niej.
Skrzywiłem się.
– Heimdall i jego filmik o koźlątkach.
– Nie jestem koźlątkiem! – wrzasnął gdzieś na zewnątrz hotelu Marvin.
– A co z Hladgunnr? – spytałem.
– Przyszła do mnie, po tym jak ją wypędziłeś. Okropny zapach ciała, ale doskonałe źródło informacji, aż do końca. Jej końca oczywiście. – Utgarda-Loki przesunął końcówką skrzydła po swoim gardle. – Wcielenie się w nią było dla mnie pestką. A ośmieszenie cię przed twoimi thanami to dodatkowy plus.
Usłyszałem aż nadto. Zamachnąłem się i rzuciłem włócznią. Nigdy nie chybiała… A mimo to przeleciała obok ptaka. Jakim cudem?…
Utgarda-Loki aż zaniósł się śmiechem.
– Potężny Odyn oszukany przez odrobinę magii odkształcającej? Cóż za wspaniały dzień!
Zamrugałem i zobaczyłem, że orzeł nie siedzi już na stole – a może nigdy na nim nie siedział? Teraz był przy otwartym oknie. Zasalutował mi skrzydłem, a potem poderwał się do lotu ku odległym górom Jötunheimu.
Osunąłem się na tron.
– Wyjść.
Thanowie szybko opuścili salę. W ciszy, która zapadła, w głowie krążyła mi jedna myśl: Czasem jesteś toporem, a czasem odciętą głową.
Nigdy w życiu nie czułem się aż tak zdekapitowany. Nie podobało mi się to. Więc postanowiłem stać się toporem.
– Hunding, przestań się czaić w holu i przyjdź tu.
Odźwierny wychylił głowę zza framugi.
– Nie czaiłem się – powiedział obronnym tonem. – Po prostu ociągałem się z odejściem.
– Wejdź. Musisz zrobić dla mnie trzy rzeczy. Po pierwsze, znajdź sposób, żeby monitorować FitnessKnut Thora. I informować stale, gdzie się znajduje.
– A nie będzie po prostu biegł przez światy po kolei?
Skrzywiłem się.
– Thor ma fatalny zmysł orientacji. Najprawdopodobniej będzie poruszał się chaotyczną trasą. A teraz przechodzimy do kolejnego punktu. Każ, by drużyny einherjarów przypuszczały znienacka ataki na Bifrost. Chcę wiedzieć, że Heimdall ma się na baczności.
– Dobrze, lordzie. A po trzecie?
– Powiadom thanów, że od jutra przez pewien czas będę niedostępny. – Zmieniłem postać: z jednookiego boga mądrości o surowym wyglądzie stałem się urodziwą dwuoką kobietą w kolczudze. – Pomieszkam z moimi walkiriami, by samodzielnie zdecydować, która z nich zasługuje, by zostać dowódczynią.
Hunding uniósł krzaczastą brew.
– To pomysł ściągnięty od Utgardy-Lokiego, lordzie Odynie?
– Jeśli patrzy się uważnie, mądrość można znaleźć wszędzie. – Przerwałem. Przyszło mi coś do głowy. – Dajmy to na koszulkę. Aha, Hundingu?
– Tak, lordzie?
Powróciłem do mojej prawdziwej postaci.
– Pobierz filmiki z uroczymi koźlątkami na mój fablet. Muszę się dowiedzieć, o co cały ten raban.