- W empik go
A jeśli spróbujemy? - ebook
A jeśli spróbujemy? - ebook
A jeśli spróbujemy…
Megan Maxwell
Szalona powieść o zranionej kobiecie, która zostaje swingerką
Nazywam się Verónica Jiménez, mam trzydzieści osiem lat i jestem niezależną, ciężko pracującą, i, według tych, którzy mnie znają, dość upartą i kontrolującą kobietą. OK, przyznaję – jestem. Ale czy ktoś jest idealny?
Kiedyś wierzyłam w istnienie księżniczek i książąt, do czasu, gdy mój książę nie zamienił się w ropuchę. Wtedy przestałam wierzyć w romantyzm. Więc ku przerażeniu otoczenia wyznaczyłam sobie trzy zasady, by cieszyć się seksem bez zobowiązań.
Pierwsza: nigdy nie podrywać żonatych mężczyzn. Nigdy nie robię nic, czego nie chciałabym, żeby mi zrobiono.
Druga: praca i zabawa nigdy nie mogą iść w parze. Przenigdy!
I trzecia, ale nie mniej ważna: zawsze z mężczyznami poniżej trzydziestki. Dlaczego? Bo wiem, że robią to z tego samego powodu co ja – dla zabawy.
Mogę zapewnić, że jak dotąd te zasady zawsze się sprawdzały. Jednak podczas jednej z moich podróży służbowych poznałam Naima Acostę, faceta po czterdziestce, pewnego siebie, atrakcyjnego, seksownego i niezwykle romantycznego, który doprowadza mnie do szaleństwa.
Już sam jego widok sprawia, że moje serce przyspiesza. Gdy słyszę jego głos, zalawa mnie fala gorąca. Na samą myśl o nim czuję, jak słonie dudnią w moim żołądku. Wiem, że jesteśmy bardzo różni, ale przeciwieństwa się przyciągają, a my ciągle się zderzamy, próbujemy i...
No cóż, lepiej się zamknę, dam Ci czytać, a jak skończysz, to powiesz mi, czy Ty byś spróbowała...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67502-61-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wydawca nie ma żadnej kontroli nad stronami internetowymi autora lub osób trzecich ani nad zawartą w nich treścią, nie ponosi więc żadnej odpowiedzialności, która mogłaby z nich wynikać.ROZDZIAŁ 1
Właśnie wyszłam z biura, jadę taksówką, słuchając muzyki płynącej z radia.
Nucę piosenkę _Tacones rojos_¹ Sebastiana Yatry, uśmiecham się, spoglądając na moje buty, i jednocześnie myślę o dziewczynce o moich oczach. Ta piosenka zawsze poprawia mi nastrój i podnosi mnie na duchu.
Centrum Madrytu, jak zwykle o siódmej wieczorem, to jeden wielki chaos. Samochody. Klaksony. Ludzie biegający z miejsca na miejsce, ale ja lubię obserwować ten wielojęzyczny tłum. Jestem kosmopolitką.
Dzwoni moja komórka. Właśnie otrzymałam wiadomość:
_523._
Uśmiecham się, bo to znak, że już na mnie czeka, odpisuję więc:
_Dwie minuty._
Poprawiam dolną część sukienki i w tym momencie taksówkarz zatrzymuje auto, mówiąc:
– Dojechaliśmy, panienko! Dwadzieścia dwa euro, trzydzieści eurocentów.
Wyjmuję kartę i po pomyślnie przeprowadzonej operacji odbieram paragon, jestem bowiem niezależna finansowo, co oznacza, że mogę sobie odliczyć kurs od podatku. Żegnam się z sympatycznym kierowcą, zamykam drzwiczki i wchodzę do hotelu.
Pewnym krokiem zmierzam w kierunku wind. Już znam drogę. Jestem tu nie po raz pierwszy. Spoglądam na zegarek.
Mam półtorej godziny do następnego spotkania, które odbędzie się w pobliżu.
Spokojnie czekam na windę. Wsiadam i wybieram przycisk piątego piętra.
Jadąc w górę, przeglądam się w lustrze, poprawiam wygląd. Winda się zatrzymuje, wysiadam i w moich czerwonych, wysokich szpilkach dochodzę do drzwi z numerem 523. Pukam. Otwiera Aleksander, okryty jedynie ręcznikiem przepasanym wokół bioder. Uśmiecha się. Odwzajemniam uśmiech.
_Jak wspaniale!_
Nie tracąc czasu, wchodzę do pokoju. Gdy tylko drzwi się zamykają, bez słów, bez żadnego powitania poddajemy się naszej gorącej fantazji, całujemy się, a moja torebka spada na podłogę.
Aleksander obejmuje mnie rękami w pasie i, nie odrywając od siebie ust, dochodzimy do krzesła. Tam przestajemy się całować. Wyjmuję telefon i z mojej listy Spotify wyszukuję utwory kubańskich zbieraczy trzciny cukrowej. Takiej muzyki pragniemy na nasze chwile szaleństwa. Gdy zaczyna brzmieć _I Gotta Feeling,_ w wykonaniu The Black Eyed Peas, zostawiam komórkę na łóżku. Zrywając ręcznik z Aleksandra, uprzedzam:
– Mam godzinę.
Aleksander przytakuje. Jego twardy członek już jest gotowy do rozpoczęcia naszej gry i, przyznaję, mam już mokre wargi. W ułamku sekundy mój kochanek zakłada prezerwatywę, a ja, bez rozbierania się, siadam na nim. Nie mam na sobie majtek. To część naszej gry. Gdy jego członek całkowicie we mnie wchodzi, dyszymy z rozkoszy.
_Jak cudownie!_
Uwielbiam żądzę, którą czuję, gdy cały jest we mnie. Całując go z autentyczną rozkoszą, zaczynam się poruszać, nasze oddechy się krzyżują, dyszymy coraz silniej, nasze serca biją coraz szybciej.
Wierzę w miłość fizyczną. Mniej wierzę w uczucia. Romantyzm… A co to jest? Ssę mocno, do granic możliwości.
Mój zimny charakter sprawia, że stosuję określone reguły w seksie. Nigdy nie mieszam pracy z przyjemnością. Nie ma mowy o małżeństwach. Żadnej nostalgicznej muzyki w trakcie spółkowania, a moi partnerzy mają maksimum trzydzieści lat. Dzięki temu to ja zawsze gram pierwsze skrzypce, nie dając im możliwości wyrażania opinii. Podobnie jak oni cieszę się seksem bez miłości, sprawia mi on przyjemność.
Przez dobrych kilka minut ujeżdżam Aleksandra, szukając zaspokojenia dla samej siebie. Wiem, że on stara się o to samo dla siebie. To część naszej gry.
Trzymając go za szyję, pobudzam się, podczas gdy moje biodra, żyjące własnym życiem, balansują nad nim, dyszę z czystej rozkoszy.
_O Boże, jakże tego potrzebowałam!_
Kilka minut później, gdy oboje przeżyliśmy orgazmy, rozłączamy się i otwieramy hotelową lodówkę, żeby sięgnąć po wodę. Chce nam się pić.
Znamy się z Aleksandrem od półtora roku. Poznaliśmy się na czacie o seksie. Konkretnie na czacie dla swingersów_._ On ma dwadzieścia siedem, ja trzydzieści osiem lat i żadne z nas nie chce zobowiązań. Od pierwszej chwili istniał _feeling_ między nami i zawsze, gdy się spotykamy, uprawiamy dobry seks i cieszymy się naszymi fantazjami erotycznymi.
Uczucie zwane miłością i romantyzm od dawna nie istnieją w moim życiu. Nie mam na to czasu. Dlatego zawsze skupiam się na mężczyznach młodszych ode mnie i takich, którzy nie komplikują mi życia. Jestem kobietą niezależną, która wie, czego chce, i nie ma co o tym więcej rozprawiać.
Gdy piję wodę, stwierdzam, że Aleksander i ja patrzymy na nasze telefony. Jesteśmy pracoholikami. On jest prawnikiem. Ja pracuję w reklamie. Na moje szczęście zarówno on, jak i wszyscy pozostali moi przyjaciele mający prawo do seksu ze mną są tacy jak ja. To osoby, które nie szukają miłości ani komplikacji. Pragną tylko okazjonalnego seksu, po którym każde z nas wraca do swojego świata.
Wiem, że taki sposób życia, w którym do zbliżenia zupełnie nie są potrzebne głębsze uczucia, niektórym może wydawać się beznamiętny czy nawet nieludzki, ale taki wybrałam, bo w moim życiu i w moim ssaniu ja dowodzę i, jak na razie, tyle mi wystarcza.
Ktoś puka do drzwi. Patrzymy z Aleksandrem na siebie. Wiemy, że to Mario, starszy mężczyzna, też ze świata swingersów_._ Uwielbia patrzeć, a czasem dotykać, a ponieważ dla nas to, że ktoś patrzy na nas lub nas dotyka, jest jedną z fantazji, poprosiłam go, żeby dzisiaj przyszedł.
Aleksander otwiera drzwi. Mario wchodzi bez słowa. Pozdrawia mnie uśmiechem i rozsiada się w fotelu. Wszyscy wiemy, po co tu jesteśmy. Niczego nie trzeba wyjaśniać.
Włączam alarm w komórce. Muszę wiedzieć, kiedy minie czterdzieści pięć minut. Aleksander zbliża się do mnie. Tym razem jego dłonie błądzą po moim ciele pod czujnym spojrzeniem Mario. Odstawiam buteleczkę z wodą, odkładam moją komórkę. Rozpinam sukienkę, która spada na podłogę.
Mario i Aleksander mnie obserwują. Podoba im się to, co widzą. Nie wyglądam źle, chociaż nie jestem również piękną laską. Ej, zaraz, ale jestem skuteczna!
Całuję go z rozkoszą. Całujemy się, a ja mój tyłek podstawiam pod twarz Mario i czuję, jak on dotyka moich pośladków. Daje mi kilka klapsów, podczas gdy Aleksander mnie całuje. Dobrze znamy tę grę, nie pierwszy raz robimy to razem. Mario sięga po żel i zabawkę analną leżącą na stole. Dokładnie smaruje ją żelem, rozchyla moje pośladki i wkłada mi przedmiot w odbyt. Prowokacyjnie całujemy się, podczas gdy Aleksander zakłada sobie kolejną prezerwatywę. W moim telefonie brzmi tymczasem piosenka _Toxic_ Britney Spears. Podniecamy się nawzajem żądni seksu; Mario nie spuszcza z nas wzroku. Aleksander chwyta mnie w ramiona, a ja, zapewniając Mario dokładny widok na zabawkę analną, żądam:
– Wyruchaj mnie.
Robi to, i to jak!
Pożądliwie szukam ust Aleksandra, a on raz za razem porusza się we mnie; patrzymy sobie w oczy, dysząc z rozkoszy i szaleństwa.
Szalony, gorący seks w tej chwili jest tylko seksem. Rozkoszuję się nim i moimi fantazjami erotycznymi wolnymi od tabu.
Po gorącym napadzie szału następny akt odbywa się na łóżku. Jesteśmy nienasyceni. Mario zmienia pozycję, żeby widzieć nas lepiej z bliska i poruszać we mnie zabawką analną. To jest igraszka, której chcemy i którą się wszyscy rozkoszujemy. Gdy w mojej komórce dzwoni alarm na znak, że muszę wyjść za piętnaście minut, Mario wyjmuje ze mnie zabawkę. Biorę szybki prysznic bez moczenia włosów, ubieram się w łazience, wchodzę do pokoju i stwierdzam, że Mario już wyszedł. Podchodzę do łóżka, na którym nagi Aleksander przegląda swój telefon. Zabieram moją komórkę.
Wyłączam muzykę i mrugam do Aleksandra. On, widząc, że się zbieram, wstaje i podchodzi do mnie.
– Mam nadzieję, że następnym razem będziesz mogła zostać dłużej – mówi.
Przytakuję z uśmiechem. Też mam taką nadzieję. Daję mu przelotnego całusa, biorę torbę i wychodzę.
Mam spotkanie służbowe!ROZDZIAŁ 2
_O matko! Ależ jestem zdenerwowana!_
Stoję w drzwiach Teatro Real w Madrycie, gdzie czekam na rodziców i przyjaciół. Tymczasem palę papierosa. Wiem, że to niezdrowe i źle widziane, ale co tam, mam ten jeden nałóg! Inni mają swoje uzależnienia i nawyki, a przecież się ich nie czepiam.
Dzisiaj wieczorem moja córka ma swój ostatni występ z przyjaciółmi. Jestem rozemocjonowana, trochę wesoła, ale też trochę smutna, bo wiem, że od jutra zmieni się życie jej i moje.
Słyszę dźwięk motoru. To jedzie moja przyjaciółka Amara. Widzę, jak wjeżdża na chodnik i zatrzymuje swój motocykl. Zdejmuje kask i, zsiadając z wdziękiem, podśpiewuje: „Kim jest ten mężczyznaaa…?”.
Śmieję się. Poprzedniego wieczoru spacerowałyśmy razem po Madrycie i śpiewałyśmy tę piosenkę za każdym razem, gdy dostrzegłyśmy faceta, który nam się podobał albo wydawał jednym z tych, co to na ich widok zapiera dech w piersiach. Bawiłyśmy się świetnie!
Amara zakłada łańcuch zabezpieczający motocykl przed kradzieżą, podchodzi do mnie i przytulamy się. Od wielu lat jest moją dobrą przyjaciółką i uwielbia moją córkę.
– Po każdym naszym wypadzie coraz trudniej mi się pozbierać – szepczę.
Obydwie się śmiejemy, a ona, udając podchmieloną, bełkocze.
– Królowo, to dlatego, że się starzejemy.
– Eeeeej… – ja też się śmieję rozbawiona.
Śmiejemy się do rozpuku, a Amara nagle mówi:
– Słyszałam, że ktoś postanowił zawojować cały świat podczas swojej następnej podróży.
Znów wybuchamy śmiechem, bo mówi o mnie. Wczoraj wieczorem, pijąc drinka za drinkiem, obiecałam, że podczas planowanego wkrótce zagranicznego wyjazdu spróbuję pójść do łóżka z mężczyznami z różnych kontynentów. Gdy chcę coś powiedzieć, ona, zmieniając ton głosu, stwierdza:
– Dzisiaj nie jest mój najlepszy dzień.
– Co się dzieje?
Amara wzdycha i wzrusza ramionami.
– W szpitalu powiedzieli mi dziś rano, że nie przedłużą mi kontraktu.
– A kiedy wygasa? – zapytałam zmartwiona.
– W styczniu.
– Nie mów!
Przyjaciółka przytakuje.
– Zdaje się, że na moje miejsce dadzą córce jakiegoś lekarza.
Jestem zrozpaczona. Amara jest doskonałą pielęgniarką i położną.
Nie wiem, jak poradziłabym sobie z moją córką w kilku sytuacjach, gdyby nie ona. Kiedy zamierzam coś powiedzieć, ona, wcielenie żywotności, postanawia:
– Królowo, ale teraz nie mówmy o smutkach.
– Lepiej nie – potwierdzam i, coś sobie przypominając, pytam: – Kiedy występują twoje dzieci?
Amara, poza pracą w szpitalu, uczy dzieci w miejskiej pływalni w Madrycie pływania synchronicznego. Gdy była młoda, brała udział w zawodach w tej dyscyplinie, do chwili, gdy z powodu kontuzji musiała przerwać treningi.
– W piątek – mówi.
Spoglądamy na siebie porozumiewawczo, a ona z sarkazmem pyta:
– Jesteś gotowa pójść ze mną z okazji naszych urodzin na koncert mojego ukochanego Manuela Carrasca? Już mam dwa bilety!
Śmieję się na tę propozycję. Nasze urodziny przypadają tego samego dnia, 30 września. Chcę wybić jej z głowy pomysł koncertu, ale ona już zdążyła zakpić:
– Ach, przepraszam…, przecież ty nie uznajesz muzyki romantycznej, ale posłuchaj, co ci powiem: masz przechlapane! Idziesz ze mną, bo ani Mercedes, ani Leo akurat nie mogą.
Śmiejemy się, nie potrzeba więcej słów. Po chwili ona zmienia temat i pyta:
– Jak się ma nasza dziewczynka?
– Doskonale!
Mój telefon zaczyna dzwonić. Amara zabiera mi z rąk jeden bilet i mówi, całując mnie w policzek:
– Czekam na was w środku! Kooooocham cię…
Uśmiecham się, bo powiedzenie „kocham cię” jest czymś bardzo naszym. Kiedy Amara odchodzi, zaglądam do mojego telefonu. Z pewnością dzwonią z pracy. Nie odbiorę połączenia. Co więcej, wyłączam telefon. Nie chcę, by ktokolwiek pozbawił mnie radości z dzisiejszego wieczoru.
Chowając komórkę do torebki, z czułością patrzę na maluchy, które przechodzą obok mnie z rodzicami. Poprzebierane są za elfy i wróżki. Jakie śliczne! Dzieciaki są podenerwowane i przejęte. Od dłuższego czasu przygotowywały ten występ. Uśmiecham się, wspominając moją córkę, gdy była w ich wieku. Jak ten czas leci!
– _Darling!_
To głos mojej matki. Oboje z ojcem przyszli na występ swojej wnuczki. Wyglądają bardzo ładnie. Ubrali się z tej okazji niezwykle elegancko. Ojciec, który już nie może cudowniej wyglądać, poprawia marynarkę i mamrocze:
– Nie mam zwyczaju wychodzić tak wystrojony.
Moi rodzice od pewnego czasu mają duży sklep winiarski w Aluche. Kiedyś była to mała piwniczka z winami. A Aluche jest dzielnicą, w której wychowałam się i mieszkałam do czasu, aż wreszcie, z dużym wysiłkiem, zdobyłam niezależność i wyprowadziłam się razem z moją córką. Rodzice jednak nadal tam mieszkają.
Z zadowoleniem dotykam krawata ojca i daję mu całusa.
– Wyglądasz naprawdę wspaniale – stwierdzam.
Mama uśmiecha się szczęśliwa. Dotykając włosów, szepcze z angielskim akcentem:
– Jak wygląda mój włoski kok prosto od fryzjera? Rosi mnie tak uczesała.
– Mamo, wyglądasz prześlicznie!
– Tak się wyszykowała, na wypadek gdyby spotkała jakiego Gavilana.
Na te słowa taty śmieję się. On też. Jeśli coś jest pasją mojej mamy, to telewizyjny serial o Gavilanach.
– Rogelio, _my love,_ setki tysięcy razy powtarzałam ci, że moim Gavilanem jesteś ty!
Tata całuje moją mamę, a ja patrzę na nich zachwycona. Uwielbiam widzieć, jak się kochają. To mnie urzeka. Po tym, jak mama palcem starła z ust taty ślad po jej szmince, pytam:
– Jak się ma Tinto?
Tinto to psiak – członek rodziny. Mieszaniec yorkshire z chihuahua, niezwykle żywotny, ale ma już 14 lat i zbliża się jego starość. W ubiegłym miesiącu napędził nam stracha, bo nagle przestał jeść i wstawać. Dzięki troskliwej opiece i weterynarzowi Tinto wrócił do sił.
– Ten bezwstydnik ma się lepiej niż ja – stwierdza ojciec.
Wszyscy troje śmiejemy się, po czym tata pyta:
– Myszeczka ma się dobrze?
Potwierdzam, wiedząc, że chodzi mu o wnuczkę:
– Ma się wspaniale i bardzo chce, żebyśmy zobaczyli ją tańczącą. Wręczam im bilety i proponuję:
– Wejdźcie, zajmijcie miejsca. Amara jest już w środku. Ja zaczekam na Leo i Mercedes.
Bez wahania biorą bilety i, rzucając mi przelotny uśmiech, znikają w wielkich drzwiach wejściowych.
– Verónica! – słyszę, że ktoś mnie woła.
Spoglądam w prawo i uśmiecham się na widok Gustava Petrova, właściciela szkoły tańca i słynnego tancerza baletu klasycznego, zadomowionego w Hiszpanii. Jest tancerzem, ale jednocześnie producentem i dyrektorem artystycznym. Jak zawsze zachwyca mnie _glamour_ bijący od tego mężczyzny, gdy się porusza. Podchodzi do mnie i dajemy sobie dwa serdeczne całusy. Znamy się od bardzo dawna.
– Denerwujesz się? – pyta.
Uśmiechając się, przytakuję.
– Zoé sprawi, że zabraknie nam słów, zapewniam cię! – twierdzi.
Wiem, że ma rację. Moja córka to fenomen baletowy. Towarzyszka Gustava, której oczywiście nigdy wcześniej nie widziałam, patrzy na niego, więc on z galanterią dokonuje prezentacji:
– Verónico, przedstawiam ci Amelię Serapovą. Amelio, to jest Verónica, dobra przyjaciółka i matka jednej z moich uczennic.
Wymieniamy uśmiechy. Gustav to interesujący Rosjanin, ale absolutnie nie w moim typie. Zawsze brylował wśród kobiet. Ja nadal uśmiecham się do jego pięknej kobiety, gdy ona, wskazując na dziewczynki przechodzące obok nas, mówi:
– Z pewnością twoja mała dobrze wypadnie.
Ponownie przytakuję. I z absolutnym przekonaniem stwierdzam:
– Ani przez sekundę w to nie wątpię.
Kobieta uśmiecha się. Moja pewność sprawia jej przyjemność.
– W jakim wieku jest twoja córka? – dopytuje.
Spoglądamy na siebie z Gustavem, uśmiechamy się porozumiewawczo. Mając świadomość, jak ta kobieta zareaguje, rzucam:
– Dwadzieścia trzy.
– Dwadzieścia trzy miesiące? – pyta zaskoczona.
– Nie. Dwadzieścia trzy latka – wyjaśniam.
Zawsze, gdy mówię o wieku mojej córki, ludzie są zaskoczeni i mrugają z niedowierzaniem. Gustav i ja śmiejemy się. Ileż to razy przez te lata słyszeliśmy takie samo pytanko?
Ja mam trzydzieści osiem lat. Wiem. Niewiele osób w moim wieku ma tak dużą córkę, ale mówię zupełnie naturalnie:
– Urodziłam ją, gdy miałam piętnaście lat. To, co zaczęło się jako błąd młodości, stało się najbardziej trafionym wydarzeniem w moim życiu.
Kobieta jest zaskoczona, ale zgadza się. Wszyscy reagują tak samo. Jakże to możliwe, że mogę mieć tak dorosłą córkę, będąc tak młodą kobietą?
Rzeczywistość jest, jaka jest. Gdy byłam na wakacjach w Torremolinos z moimi rodzicami, wujostwem i kuzynami, poznałam przystojnego Włocha, szarlatana o imieniu Gianmarco. W ciągu jednego miesiąca poczułam się jak dziewczyna, którą spotkało największe szczęście na świecie, bo wpadłam w oko temu włoskiemu przystojniakowi.
Spędziłam z nim niewyobrażalne lato. Przyjaciele, motocykle, imprezy na plaży, ze spacerami i z trzymaniem się za ręce, przy wtórze romantycznych piosenek o miłości, śpiewanych przez mojego ulubionego piosenkarza, którym był Luis Miguel.
Byłam tak zakochana w Gianmarco, a on tak romantyczny i rzucający urok, że aż straciłam dziewictwo w apartamencie zajmowanym przez niego i grupę jego przyjaciół. Od tamtego razu nie przestaliśmy rozkoszować się uprawianiem seksu każdej nocy.
To stało się naszym nałogiem!
Czas wakacji dobiegł końca. Mój włoski ukochany i ja żegnaliśmy się, płacząc i obiecując sobie miłość na wieki. Wymieniliśmy się adresami. Chcieliśmy być w stałym kontakcie, bo przecież nasza miłość była jeszcze bardziej niezwykła niż ta pomiędzy Romeo i Julią.
Pierwszego dnia po powrocie do Madrytu natychmiast do niego napisałam. Następnego dnia też. Oczywiście trzeciego dnia podobnie. Musiałam wiedzieć, co się z nim dzieje. Czy o mnie pamięta? Dwa tygodnie później moje listy wróciły z adnotacją, że adresat nieznany. Ponownie napisałam, ale stało się to samo. Wtedy zdałam sobie sprawę z okrutnej rzeczywistości: zostałam oszukana jak jakaś głupia małolata. To, co czułam do niego, nie zostało odwzajemnione. Dla mnie Gianmarco był pierwszą miłością. Ja dla niego byłam głupiutką gąską, która tamtego lata pozwoliła się uwieść w Torremolinos. Tą, która bez doświadczenia w seksie pozwoliła mu sobą zawładnąć.
Złamał mi serce, przestałam jeść i bezustannie płakałam. Jednocześnie szukałam wytłumaczenia tego, co mi się przytrafiło, i w kółko słuchałam kolejnego i kolejnego pięknego bolera w wykonaniu Luisa Miguela.
O, matko, jak ja się samobiczowałam tymi piosenkami!
Gianmarco, ten idiota, którego uważałam za miłość mojego życia, któremu powiedziałam „kocham cię”, śmiał się ze mnie. Czyż mogłam być bardziej naiwna?
Rodzice, widząc, w jakim byłam stanie, troszczyli się o mnie. Byli przy mnie, pocieszali, jak potrafili, w mojej „chorobie” z powodu nieszczęśliwej miłości. Nie przyznałam się im, że uprawiałam z nim seks. To już byłoby dla nich za wiele. Przecież miałam zaledwie piętnaście lat!
Pamiętam, że tata codziennie, wracając ze swojej winiarni, kupował moje ulubione kinder niespodzianki w piekarni Jesús, żeby choć na chwilę wywołać uśmiech na mojej twarzy.
Z dnia na dzień przestałam płakać, gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży.
_O matko moja… O matko…_
_Jestem w ciąży z Włochem, o którym nic nie wiem: ani jak się nazywa, ani gdzie mieszka!_
Na Boga, miałam tylko piętnaście lat!
Nie ma co się dziwić, że początkowo reakcja moich rodziców nie była przyjemna, zwłaszcza że długo milczałam ze strachu przed karą. Dowiedzieli się o ciąży, gdy byłam w szóstym miesiącu. Pewnego popołudnia poczułam się bardzo źle, więc zawieźli mnie na ostry dyżur. To, co miało być, ich zdaniem, zapaleniem wyrostka robaczkowego, okazało się ciążą w drugim trymestrze.
Mój biedny ojciec kupował mi kinder niespodzianki, a okazało się nagle, że jajkiem niespodzianką jestem ja sama. Niespodzianka!
Początkowo moi rodzice rozważali wiele rozwiązań, dla mojego własnego dobra. Mama jest Angielką, ojciec – Hiszpanem. Susan i Rogelio. Ona nowoczesna, on – przywiązany do tradycji, ale połączenie ich dwojga zawsze było idealne. Ostatecznie, mimo że byłam piętnastoletnim dzieckiem, rodzice wysłuchali mnie i uszanowali to, o co ich poprosiłam.
Chciałam urodzić moje dziecko. Wiedziałam, chociaż nie byłam tego w pełni świadoma, że dziecko oznacza koniec mojego dzieciństwa, poświęcenie spotkań z koleżankami, imprezowania, letnich obozowisk pod namiotami, nauki w szkole, poznawania chłopaków itd. Jednak przez tych sześć miesięcy czułam ruchy mojego dziecka w brzuchu, co tylko mnie umacniało w przekonaniu: nie chcę się go pozbyć. Mimo niedojrzałości byłam na tyle rozsądna, że rozmawiałam z moimi rodzicami, a oni ostatecznie uszanowali moją decyzję.
Zoé urodziła się dokładnie w przewidzianym terminie, czyli w maju. Po unormowaniu się tego, co było możliwe w naszym życiu, zaczęłam chodzić do szkoły wieczorowej, żeby dokończyć naukę. Zawsze było dla mnie jasne, że chcę się rozwijać. Nie powstrzymało mnie przed tym bycie samotną matką.
Gdy skończyłam szkołę średnią, zachęcona przez rodziców i znów z ich pomocą zaczęłam studiować marketing i reklamę.
Od dawna chciałam obmyślać strategię sprzedaży w naszej rodzinnej winiarni.
Mając córeczkę, skończyłam naukę później niż rówieśnicy, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Najważniejsze, że ukończyłam też studia. Osiągnęłam mój cel. Pragnąc wspierać rodziców w ich biznesie, doradziłam im, żeby rozwinęli interes do postaci wyspecjalizowanej winiarni.
Zaufali mi i zrobili, jak im poradziłam. Wykorzystałam wiedzę o technikach, którą zdobyłam na uniwersytecie, i dzięki temu wkrótce ich sklep zaczął prosperować jak nigdy wcześniej.
Sukces, który osiągnęłam z naszą winiarnią, był tak duży, że inni sprzedawcy win zainteresowali się moją pracą. Chcieli współdziałać, chcieli, abym prowadziła ich kampanie reklamowe. Ostatecznie, widząc, że to daje mi przyszłość, otworzyłam w wieku dwudziestu pięciu lat moje małe przedsiębiorstwo marketingowo-reklamowe, które nazwałam Doskonałą formułą. Rodzice nie mogli uwierzyć w mój sukces!
Z biegiem lat ułożyłam swoje sprawy. Wychowując córkę, troszcząc się o moich bliskich, pracując wiele godzin na dobę, żeby rozwijać firmę i zapominając o życiowym romantyzmie, cieszyłam się życiem tak, jak mogłam najlepiej.
Trafne oceny ujawniły, że mam jakiś zmysł pozwalający przewidywać, które wina hiszpańskie okażą się popularne na stołach w innych krajach. Moja sława rosła, a przedsiębiorstwo się rozwijało. Dzisiaj mogę stwierdzić, że jestem kobietą, z którą wiele firm, szczególnie winiarskich, chce współpracować.
Zostałam nawet prezenterką na zbliżającym się Międzynarodowym Konkursie Enologów, w którym walczy się o Nagrodę Farpón. Konkurs odbędzie się w Kasynie w Madrycie 7 października.
Rodzice są ze mnie bardzo dumni. Po pierwsze, dlatego że pokazałam im, iż od kiedy urodziła się Zoé, stałam się dojrzała i zaangażowałam się w jej życie i wychowanie na sto procent tak, jak im obiecałam. Po drugie, dlatego że jestem wojowniczką, która idzie naprzód mimo przeszkód, jakie napotyka na swojej drodze życia. Po trzecie, dlatego że zupełnie samodzielnie stworzyłam własną firmę.
Osiągnęłam to wszystko, ale jestem zupełnie pewna, że bez nich, bez taty i mamy, bez ich pomocy, ich cierpliwości i ich bezwarunkowej miłości do Zoé i do mnie wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Mam szczęście nie tylko mieć wyjątkowych rodziców, ale też cudowną córkę i wspaniałych przyjaciół. Zoé zawsze była dzieckiem bardzo czułym i dobrze uczącym się, do tego stopnia, że zdarzało mi się mieć wątpliwości, czy to możliwe, że jest moją córką. Jest również uparta, co, według rodziców, odziedziczyła po mnie, a niekiedy jest trochę skurczybykiem, co bez wątpienia odziedziczyła po swoim włoskim ojcu. No, dobrze, ale mogę zdecydowanie powiedzieć, że jest naszą rodzinną dumą. Dla niej powtórzyłabym wszystko, absolutnie wszystko, przez co przeszłam, aby życie ponownie postawiło ją na mojej drodze.
W sferze osobistej nie dążyłam do stabilizacji, nigdy nie miałam stałego partnera, co nie podobało się rodzicom. Tak naprawdę wychowywanie córki i wykuwanie mojej przyszłości sprawiło, że jestem bardzo niezależna, a jeśli chodzi o mężczyzn, postanowiłam, że będę z nimi spędzać miłe chwile, ale zero zobowiązań. Zdrada ze strony włoskiego idioty odcisnęła na mnie takie piętno, że stałam się kobietą zimną, która nawet przestała słuchać romantycznej muzyki. Żegnaj, Luisie Miguelu!
Wykreśliłam romantyczność z mojego życia, tak samo jak porywy miłości i te wszystkie szaleństwa, którym ulega młoda dziewczyna. Zwyczajnie rozkoszuję się zaspokajaniem fantazji z chłopakami młodszymi ode mnie, aby uniknąć problemów z zakochaniem się. Gdy mija ta chwila, każde z nas idzie w swoją stronę. Mnie wystarcza miłość i opieka nad córką. A facetem niech opiekuje się jego matka!
Nasza relacja z Zoé jest fantastyczna. Poza byciem matką i córką jesteśmy dla siebie przyjaciółkami. Ona daje mi tysiące powodów do radości. Zawsze o wszystkim rozmawiałyśmy normalnie, poczynając od rozmów o seksie. Ani ja nie jestem zakonnicą, bo mam wiele związków seksualnych, ani nie jest nią moja córka, choćby nie wiem, jak bardzo była czuła i dobra. Zawsze chciałam, aby Zoé nie postrzegała seksu jako tematu tabu, tylko żeby rozkoszowała się nim bezpiecznie i z pełną świadomością tego, co robi.
Moja mama uważa, że rozmawianie z Zoé o seksie to dodawanie Myszeczce zbyt wiele skrzydeł. Ja pragnę, aby Myszeczka potrafiła fruwać, aby wzlatywała i wracała na ziemię bez problemów.
Myśląc o tym wszystkim, usłyszałam, jak Gustav mówi:
– Przyszli twoi przyjaciele. My idziemy do środka.
Zadowolona puszczam mu oko. Odwracam się i, patrząc na Leo i Mercedes, pokazuję na zegarek:
– Byliśmy umówieni piętnaście minut temu.
– Leo się spóźnił.
– Mercedes Romero, jakże możesz być taką kłamczuchą?! – protestuje Leo.
Gest Mercedes sprawia, że się uśmiecham. Zawsze lubiłam jej szaleństwo, a szczególnie gdy, patrząc na Leo, mówi:
– Leo Morales, czyżbyś właśnie nazwał mnie kłamczuchą?
– Oczywiście – potwierdza Leo.
Mercedes uśmiecha się i puszcza do mnie oko.
– Gdy pojechałam po tego typa, okazało się, że zdołał wymusić na Pili obietnicę, że przygotuje na kolację dla dzieci zupę z gwiazdkami i panierowane kotlety z kurczaka. Nic go nie powstrzymało!
Leo ponownie wzdycha. Pili to jego żona.
– Właśnie to dzisiaj będzie na kolację – mruczy. – Musiałem to powiedzieć Pili, bo znam moje dzieci i, ponieważ wiedzą, jak mama nie lubi gotować, szybko przekonują ją, żeby zamówiła pizzę. A właśnie, że nie! Dzisiaj wieczorem ma być zupa z gwiazdkami i kotlety z kurczaka.
Słysząc te słowa, uśmiechnęłam się.
Leo jest głową rodziny pełną gębą, bardzo odpowiedzialnym. Bardzo lubi gotować i opiekować się swoją żoną i dziećmi Marco i Ricardo. Wiele lat temu, widząc, że Pili, jako dobra szefowa ważnej kompanii samochodowej, zarabia dużo więcej pieniędzy niż on, a ludzie o tym gadają – Leo postanowił przestać pracować w administracji firmy kurierskiej i zajął się domem i dziećmi. Mówi, że jest szczęśliwy, robiąc to, co robi, i nie ma o czym dyskutować.
Leo i Pili są szczęśliwi, że tak ułożyli swoje życie, a my, którzy ich kochamy, cieszymy się ich szczęściem. Byłoby wspaniale, gdyby było więcej mężczyzn takich jak Leo, tymczasem zawsze to my, kobiety, musimy rezygnować z pracy, aby mężulkowie mogli czuć się samcami alfa w swoich domach.
Macham do mam kilkorga dzieci, które znam, a Leo mówi:
– Zdycham. Chyba wczoraj wieczorem przesadziliśmy z piciem.
Przyznaję mu rację i śmieję się, gdy słyszę, co jeszcze dodaje:
– Chyba nawet nie muszę się upewniać, że to, co wczoraj obiecałaś, to był tylko zwykły żart!
Mercedes i ja spoglądamy na siebie, wiemy, o czym on mówi.
– Leo Morales, nie bądź przestarzały! – mruczy moja przyjaciółka. – Jeśli nasza Wero chce zdobyć i poznać nieznane ciała mężczyzn z innych kontynentów, to nie burz jej planu!
Śmiejemy się rozbawione. Mercedes obejmuje naszego przyjaciela i mówi:
– Zgoda, przyznaję, to ja się spóźniłam. Nie on.
– O rety, dziękuję! – wykrzykuje Leo.
– Gadałam przez telefon z piękną rudowłosą i nie mogłam przerwać rozmowy…
– Z Dalilą? – pytam zaciekawiona.
Mercedes przytakuje. To jej była partnerka, kobieta, którą uwielbia i stara się odzyskać. Leo, zmieniając ton głosu, szepcze:
– Idź z nią jutro na kolację.
– No nieeee! – żartuję.
Mercedes, moja wspaniała Mercedes Romero, przytakuje, kiwając głową i oświadcza:
– Wreszcie osiągnęłam to, że pójdzie ze mną na kolację.
Spoglądamy na siebie z Leo. Naszym zdaniem Dalila nie jest kobietą, na jaką zasługuje Mercedes, ale rozumiejąc, że należy uszanować miłosne wybory, uśmiechamy się i przytulamy Mercedes. Razem z Amarą stanowimy Komando Opuncji! Nawet nasza grupa na WhatsAppie tak się nazywa. Wszystko zaczęło się od śmiechu i żartów, ale ostatecznie tak się poukładało między nami, że stanowimy zwartą grupę.
Leo, Mercedes, Amara i ja jesteśmy różni, ale tacy sami. Skomplikowani, ale bezproblemowi. Głupi, ale sprytni. A co najważniejsze – naprawdę kochamy się nawzajem.
Wszystkich troje poznałam w parku, w Aluche, podczas kolejnego popołudnia, gdy spacerowałam sama z Zoé, a właśnie zaczął padać deszcz. Pchając wózeczek, szybko schroniłam się pod jedynymi arkadami na osiedlu. Wtedy przyszła dziewczyna, Mercedes, po chwili facet, Leo, a na koniec przyszła Amara. Rozpadało się jeszcze bardziej. Zaczęła się wielka ulewa i nie mogliśmy się stamtąd ruszyć. Zaczęliśmy więc rozmawiać, a Zoé swoimi uśmiechami zdobyła ich serca.
Kilka dni później spotkaliśmy się w osiedlowej piekarni i, jakbyśmy znali się od zawsze, przywitaliśmy się i umówiliśmy na spotkanie tego samego popołudnia, pod tymi samymi arkadami, pod którymi widzieliśmy się po raz pierwszy. Oczywiście z Zoé. Nie musiałam nic mówić, aby Leo, Amara i Mercedes doskonale rozumieli, że muszę zająć się moją córką, bo moi rodzice pracowali. Od tamtego dnia, mimo że nasze życia z biegiem lat się zmieniały, nigdy nie oddaliliśmy się od siebie. Jesteśmy przyjaciółmi, a przede wszystkim jesteśmy jak rodzina! To dla nas absolutnie jasne.
– Jak się ma nasza dziewczynka? – pyta Leo.
Nabieram powietrza, gaszę papierosa i mówię:
– Trochę niezdecydowana, ale ma się dobrze. Zaraz ją zobaczycie.
Wszyscy troje uśmiechamy się, Mercedes nagle pyta zaskoczona:
– Zgubiłaś komórkę?
Rozśmiesza mnie to, bo zawsze trzymam ją w ręku.
– Jest w mojej torebce, wyłączona – odpowiadam.
Przyjaciele patrzą po sobie zdziwieni. Jeśli jest cokolwiek typowego dla mnie, to właśnie telefon komórkowy, działający dwadzieścia cztery godziny na dobę, z powodu mojej pracy. Dlatego Leo szepcze:
– Kim ty jesteś, gdzie do cholery jest moja Wero?
Śmiejemy się i przepychamy nawzajem, a Mercedes pyta:
– Czy moja dziewczynka ma już spakowane walizki?
Na te słowa z żalem przytakuję, kiwając głową, a kiedy czuję, że broda zaczyna mi drżeć, Leo odzywa się, biorąc mnie pod ramię:
– Zero dramatów w Komando Opuncji, wchodzimy do środka!
Na szczęście przerywa zapowiadające się dramatyczne przedstawienie. Jestem mu wdzięczna. Jeszcze będę mieć czas na rozpaczanie jutro na lotnisku. Znając mnie, zapewne zaleję łzami cały terminal, powodując powódź.
Chwilę później dochodzimy do miejsca, gdzie siedzą moi rodzice i Amara. Mercedes i Leo witają ich serdecznie, a kiedy już wszyscy siadają, mój tata przygląda mi się uważnie:
– Mysza, dobrze się czujesz?
Uśmiecham się. Ja jestem „mysza”, a Zoé „myszeczka”… A co! Takie tam wymysły mojego taty, bo obydwie lubimy tańczyć.
Zawsze uwielbiałam taniec i dlatego, gdy Zoé była jeszcze małą dziewczynką, zapisałam ją na lekcje baletu klasycznego, podczas gdy sama tańczyłam z Amaro salsę. Jednak nigdy nie wyobrażałam sobie, że te lekcje, które moja córka uwielbiała od pierwszego dnia, staną się jej przyszłością. Wiedząc, że mój ojciec martwi się, bo moja córka następnego dnia opuszcza rodzinne gniazdo, biorę go za rękę i mówię:
– Ona i ja mamy się dobrze. Nie martw się.
Tata spogląda na mnie i potakuje, kiwając głową. Daje mi ten jeden ze swoich czułych całusów w czubek mojego nosa, bo wie, że jestem ckliwa w tej kwestii, i mówi:
– Myszeczka wylatuje z gniazda, tak jak ty wyleciałaś z nią. Teraz ty musisz zacząć żyć, córko. Już czas, prawda?!
– Tato, ja mam swoje życie! – żartuję.
Mój tata, którego milczenie znaczy więcej niż słowa, które wypowiada, burczy pod nosem:
– Wiem, że masz swoje życie. Ale jako twój ojciec, chcę…
– Już dosyć z tym narzeczonym! – ucinam.
Tata przemilcza. Wiem, że bardzo cierpi, gdy patrzy, jaka jestem oziębła wobec mężczyzn, więc zmieniając temat, pyta mnie:
– Przygotowałaś swoją maksipodróż?
Uśmiecham się. Tak tata nazywa mój planowany i opłacony ze wszystkimi wydatkami przez klienta długi objazd po jego winnicach w Teksasie, Argentynie, RPA, Australii i Chinach. Chce, żebym odwiedziła je, żebym zorientowała się w specyfice każdego miejsca i bym mogła zorganizować światową superkampanię dla jego win.
Od dwóch miesięcy odwlekam ten wyjazd. Na szczęście klient, choć trochę specyficzny, gburowaty mruk, bardzo chce pracować ze mną, więc zgadza się na odkładanie wyjazdu. Wie, że z powodu podróży będę ponad dwadzieścia dni poza Hiszpanią, więc czeka, aż Zoé wyjedzie, żeby on mógł podróżować ze mną.
– Wszystko przygotowane.
– Kiedy ruszasz?
– Za piętnaście dni.
Tata uśmiecha się. Wiem, że jest dumny ze mnie i z mojej odwagi w interesach.
– Objedziesz cały świat. Nazwę cię Willy Fog!
Oboje śmiejemy się. Gdyby tata wiedział, o czym rozmawiałam z moimi przyjaciółmi, przeżyłby szok. On, patrząc na scenę, pyta:
– Co będzie tańczyć myszeczka?
Wzruszam ramionami. Zoé i cała ekipa trzymali to w tajemnicy.
– Tato, nie mam pojęcia – odpowiadam. – Jak wyjdzie na scenę, to zobaczymy.
– Cokolwiek to będzie, spodoba się nam!
– Jestem tego pewna – oświadczam z satysfakcją.
Po kilku minutach w teatrze gasną światła i zaczyna się spektakl.
Jak można było oczekiwać, najpierw na scenie pojawiają się maluszki. Mają po pięć–sześć latek, jak moja Zoé, gdy zaczynała. Cała publiczność wybucha gromkim śmiechem, widząc, jak tańczą tak rozkosznie niezdarnie i sprawiają, że chciałoby się je wszystkie zjeść, całując.
W następnej godzinie kolejne grupy wychodzą na scenę i popisują się swoimi zdolnościami baletowymi. My na widowni wiemy, jak dzieci z biegiem lat, w dużej dyscyplinie, rozwijają umiejętności i tańczą coraz lepiej. Rozkoszujemy się spektaklem.
Scena znów pustoszeje. Rozbłyskają silniejsze światła i przed publicznością staje Gustav, dyrektor artystyczny wydarzenia. Przez kilka minut wita się z nami, czyli przyjaciółmi i rodzinami artystów, jak ich nazywa. Zachwyceni słuchamy, gdy opowiada o wielkim zaangażowaniu dzieci i o tym, jak bardzo jest szczęśliwy, że może je pokazać.
Po krótkim milczeniu zaczyna mówić o ostatnim występie, a ja, razem z moimi rodzicami i przyjaciółmi, przeżywam wielkie emocje. Oto teraz jest kolej naszej dziewczynki, mojej Zoé, i jej partnera Adriana, najzdolniejszych uczniów, którzy już stają się absolwentami.
Dla szkoły baletowej fakt, że Zoé i Adrian wyjeżdżają do Nowego Jorku, aby dawać lekcje baletu w jednej z tamtejszych akademii Gustava, to zaszczyt. Po wygłoszeniu pochwał na ich temat Gustav schodzi ze sceny, a ja biorę głęboki wdech.
_Do boju!_
Gdy tylko przygasają światła, moja mama spogląda na mnie z uśmiechem; nagle słyszę pierwsze akordy melodii i instynktownie zakrywam usta dłonią. _Czy to możliwe?_
Tata bierze mnie za rękę, jest tak samo podekscytowany jak ja. Patrzymy na siebie, uśmiechamy się, a łzy zaczynają płynąć po naszych twarzach. Moja mama, wzruszona jak my, otwiera torebkę i na lewo i prawo rozdaje chusteczki jednorazowe.
Zoé, nasza Zoé, zatańczy do tej muzyki, która jest tak szczególna dla nas. Chodzi o trzecią część przepięknej fortepianowej suity bergamasque Claude’a Debussy’ego _Światło księżyca._ Od mojego wczesnego dzieciństwa tata puszczał ją na gramofonie w niedziele, żeby mnie budzić, i zgodnie z tradycją włączał ją też dla Zoé.
Piękne wspomnienia przywodzi nam na myśl ta melodia!
Pełni emocji patrzymy na scenę i wreszcie jest moja mała. Tak cudowna. Tak piękna. Tak elegancka w swoich eterycznych i płynnych ruchach, w jej stroju w kolorze niebieskiego błękitu, z upiętymi włosami. Tańczy w takt cudownej melodii razem ze swoim partnerem Adrianem.
Wstrzymuję oddech, nie mogę oderwać od nich oczu. Są wspaniali! Zoé, moja Zoé, przyćmiewa światło. Porywa swoimi delikatnymi i ostrożnymi ruchami. Nawet nie jestem w stanie mrugać oczami. Naprawdę widzę, nie dlatego, że jestem jej matką, że moja dziewczynka doskonale wie, jak to trzeba robić.
Zawsze słyszałam, że muzyka budzi nieskończone emocje. Radość, smutek, erotyzm, odprężenie. Ja słuchając tej cudnej melodii i widząc moją córkę, mogę tylko myśleć o pięknie i miłości. To piękno łączące Zoé i tę cudowną muzykę. Chociaż po mojej twarzy łzy płyną strumieniami, jak woda z odkręconego kranu, rozkoszuję się, raduję i smakuję każdą chwilę tego magicznego i cudownego momentu, aby na całą wieczność zapisał się w mojej pamięci i w moim sercu.
Przyznam szczerze, że Zoé jest prawdziwą i najczystszą miłością mojego życia. Gdy kończy się utwór i cisza opanowuje teatr, wiem, że wszyscy trwają zauroczeni. Wiem, że wszyscy są wzruszeni i zachwyceni tym, co zobaczyli. Wiem, że moje serce wybuchnie ze szczęścia i dumy, a mój ojciec wstaje i, nie przejmując się, że łzy mu ciekną z oczu, oklaskuje jak nikogo w swoim życiu. Wszyscy, idąc za jego przykładem, wstają z krzeseł.
Och, ależ przeżycie!
To, co łączy moją córkę i sztukę, nie jest czymś zwyczajnym. Kiedy Zoé wreszcie odnajduje nas w tłumie publiczności i uśmiecha się do nas, ostatecznie nie wytrzymuję! Umieram z miłości!ROZDZIAŁ 5
Wystrojona w czerwony komplet bielizny i wysokie czarne buty wchodzę do hotelu, w którym umówiłam się z Marco, żeby zwyczajnie cieszyć się seksem. Biorę klucz z recepcji i pewna siebie idę do windy. Naciskam przycisk siódmego piętra i przeglądam się w lustrze. Kokieteryjnie układam włosy, podmalowuję usta i gdy drzwi się otwierają, wychodzę i ruszam do pokoju 706.
Wchodząc do środka, słyszę spokojną muzyczkę. Jest też kubełek z lodem i z otwartą butelką szampana. Słyszę, że w łazience leje się woda i wyobrażam sobie, że Marco bierze prysznic.
Kładę torbę na jednym z krzeseł, biorę kieliszek, nalewam sobie szampana i upijam łyk. Mmmm, jaki smaczny! Siadam na łóżku i uśmiecham się.
Wiem, że bycie w tym pokoju z Marco oznacza miło spędzony czas. On i ja doskonale się rozumiemy w sprawach seksu. Zdejmuję sukienkę i wracam na łóżko, układam się pośrodku, siadam, opierając się o wezgłówek.
Spokojnie popijam szampana, wyłączam muzykę, którą słyszałam, biorę telefon i z listy moich Spotify wyszukuję i włączam _Womanizer_ Britney Spears. Zupełnie co innego niż to, co słyszałam przed chwilą.
Zmiana muzyki dała sygnał Marco, że już jestem w pokoju, i po kilku sekundach on staje przede mną zmoczony i nagi.
_O matko moja…, o matko… Ależ z niego adonis!_
Z nim nie będę tańczyć w świetle księżyca, ale jest więcej niż pewne, że wkrótce przeżyjemy wspaniałe chwile.
Uśmiecha się, podchodzi do mnie, całuje mój tatuaż mandali, który mam na ramieniu, i pyta:
– Jaki miałaś dzień?
– Jak jeden z wielu – odpowiadam bez namysłu.
Chociaż to nie do końca prawda. Bo dzwoniła do mnie Zoé. Bezpośredni lot do Nowego Jorku trwał siedem godzin i już są na miejscu z Michaelem. Tęsknię za nią, ale dobrze się czuję, bo wiem, że jest szczęśliwa. Nade wszystko pragnę jej szczęścia.
Marco szybko pokazuje mi podłużne pudełko, mówiąc:
– Dzisiaj to dostaliśmy.
Uśmiecham się i otwieram wieko, a kiedy wyjmuję zabaweczkę czarnego koloru, Marco dodaje namiętnym tonem:
– To wspaniały wibrator masujący, delikatny i jedwabisty, z silikonu. Jego główka jest elastyczna i ma dziesięć prędkości wibrowania.
Zachwycona oglądam prezent od Marco. On wkłada wibrator do kubełka z lodem, obok szampana.
– Pomyślałem, że ci się spodoba.
Bez wahania potwierdzam. Będę zachwycona. Daję mu bardziej niż gorącego całusa w usta. Kiedy przestajemy się całować, stwierdzam:
– Ty sam się przekonasz, czy mi się podoba, czy nie.
Jak dobrze się rozumiemy. Marco bierze opakowanie z prezerwatywą i otwiera. W okamgnieniu ją zakłada, a ja, patrząc na wibrator w kubełku z lodem, myślę, że igraszki już się zaczęły!
Nic nie mówiąc, Marco nalewa szampana sobie i dolewa do mojego kieliszka. Ja zmysłowo proszę:
– Dzieciaku, sprawmy sobie przyjemność.
Marco uśmiecha się.
Przez chwilę wpatrujemy się sobie oczy, milcząc. Widzę jego cudowne podniecenie. Rozsuwam uda prowokacyjnie i z pożądaniem; on jest w tym dobry.
– Zdejmij mi majtki – żądam.
Marco odstawia kieliszek z szampanem i wchodzi na łóżko. Kładzie dłonie na moich kolanach i całuje je. Najpierw jedno, potem drugie, przesuwa dłonie po wewnętrznej stronie moich ud, aż dochodzi do majtek i, tak jak go prosiłam, zdejmuje mi je.
Ależ szarpnięcie! Gdy majtki wylatują w powietrze, zaczyna brzmieć piosenka _Run Run Run_ Jill Scott, a tymczasem Marco całuje moje kostki, najpierw jedną, potem drugą. Jest na tym skupiony, widzę, jak jego język powoli przesuwa się do góry po mojej łydce i dochodzi do kolana.
– Podnieś się i wypróbuj upominek – mówię cicho.
Tak jak oczekiwałam – spełnia moje polecenie. Nadal pieści wewnętrzną stronę mojego prawego uda, a ja rozkoszuję się patrzeniem, jak on przez cały czas przesuwa się do góry, aż jego gorące usta dotykają mojego wilgotnego wejścia do pochwy.
Gdy czuję usta Marco w samym środku mojego pragnienia, zaczynam dyszeć. On, jak zawsze, mówi o pieprzyku, który mam obok łechtaczki. Uwielbia go. Od tej chwili wiem, że będzie robić, o co go poprosiłam, i – rozkoszując się – zamykam oczy z błogim uśmiechem.
Marco sprawia, że czuję, jak po całym moim ciele rozchodzi się żar pożądania. Czuję, jak jego język wchodzi we mnie i wychodzi ze mnie, aż skupia się na mojej łechtaczce.
_Och, tak!_
Cichy szum zaczyna być słyszalny. Nie otwieram oczu, ale wiem, że to wibrator. Kiedy wibracje przenoszą się na moje uda, czuję, że odlatuję. Ta sama wibracja jest w mojej pochwie, a kiedy zatrzymuje się na mojej łechtaczce, wypełnia mnie rozkosz. _Och, tak! Och, tak!_ Cudowny prezent!
Zachwycona cała oddaję się tej chwili. Czuję, że wibracje są coraz silniejsze. _Och!_
Marco delikatnie szczypie ustami wewnętrzną stronę moich ud, a wibrator porusza się w mojej pochwie. Nagle wibracja „wybucha” i sprawia, że krzyczę z rozkoszy. Jednocześnie otwieram oczy, patrzę na Marco i szepczę:
– Jest cudowny.
Marco uśmiecha się namiętnie.
– Nie przestawaj! – żądam.
Nie przestaje. Porusza wibratorem w mojej pochwie, na łechtaczce, na moich udach, ja jęczę i prężę się z rozkoszy przed tym mężczyzną, który daje mi tak cudowne prezenty.
Nie wiem, jak długo trwamy w tym stanie. Jedyne, co wiem, to, że czuję rozkosz, rozkosz i rozkosz, aż moja niecierpliwość sprawia, że zbieram się w sobie, przewracam go na łóżko. Wibrator spada na bok, ja siadam okrakiem na Marco i biorę w ręce jego twardy członek, wkładam go sobie tam, gdzie pragnę, i – szukając dla mnie zaspokojenia po tym, co sprowokował nowy wibrator – spuszczam się na partnera.
Marco i ja dyszymy. To, co właśnie zrobiłam, ogromnie nas podnieciło. Trzymając Marco za szyję, jak bestia poruszam biodrami w rytm rozbrzmiewającej muzyki zbieraczy trzciny. Nie przestaję, aż do chwili, gdy krzyk spełnionej rozkoszy wyrywa się najpierw z moich ust, a kilka sekund później – z ust Marco.
Przez ponad dwie godziny rozkoszowaliśmy się seksem bez tabu dla żadnego z nas. Teraz odpoczywamy, rozmawiamy i znów się bawimy, aż do chwili, gdy alarm w mojej komórce dzwoni i obydwoje wiemy, że mamy pół godziny na prysznic. Pokój mieliśmy tylko na trzy godziny.
Jak zawsze, gdy wychodzimy z hotelu, idziemy coś przegryźć i wypić trochę alkoholu w klubie dla swingersów_._ Jeszcze przez kilka godzin rozkoszujemy się naszymi fantazjami, a potem żegnamy się „do następnego razu”.