- promocja
A między nami wspomnienia - ebook
A między nami wspomnienia - ebook
Pamięć i wspomnienia. Tylko one pozostaną.
Życie nie oszczędzało Ady. Wczesne macierzyństwo, niedojrzały partner i doskwierająca samotność całkowicie zmieniły jej podejście do świata i ludzi. Kolejna tragedia, po której trudno się pozbierać,
i dotkliwe rozstanie sprawiły, że kobieta nie widzi już celu i sensu życia.
Przepełniona rezygnacją, jedzie nad morze, by odwiedzić babcię Marysię, w rodzinie uznawaną za zdystansowaną i raczej oziębłą. Starsza pani zabiera wnuczkę w sentymentalną podróż, która zaczyna się niedługo przed wojną. Opowiada dzieje swojego życia, dotąd skrzętnie skrywane przed światem.
Czy historia wielkiej, zakazanej miłości sprzed lat będzie dla wnuczki lekcją i sprawi, że zapragnie znowu żyć? Co łączy te dwie kobiety, skoro dzieli tyle lat? Czy okażą się dla siebie ratunkiem?
Gabriela Gargaś w poruszającej opowieści o pięknie i sile miłości w trudnych, nieludzkich czasach, o wojnie i pragnieniu zachowania namiastki normalności i o tym, że mimo przerażających doświadczeń, z którymi trudno się pogodzić, trzeba znaleźć w sobie siłę, by dalej żyć.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67176-54-5 |
Rozmiar pliku: | 615 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdy z nas ma swoją historię utkaną z tysięcy przeżyć. Każda historia to suma doświadczeń i wyborów. To trudne relacje, uśmiechy i wylane łzy. Upadki i wzloty. Choć ja wolę sądzić, że tych wzlotów jest więcej niż upadków. Są historie głośno wypowiedziane i te, o których nikt nie słyszał. Każda historia coś znaczy. Każdy uśmiech, każda łza, każde szczęście i każde cierpienie kształtują nasze człowieczeństwo.
Dla każdego człowieka jego własna historia jest najważniejsza. Historia, która ukształtowała taką, a nie inną jednostkę.
— Wiesz, że czasami chciałabym zniknąć — powiedziałam do babci.
— Wiem, wiem — odpowiedziała z rozbrajającą szczerością. — I na pewno nie tylko ja to wiem, ale też tamten pan w garniturze biegnący do pracy, i dziewczyna o smutnym spojrzeniu karmiąca łabędzie, i szczęśliwa mężatka, i dorastający chłopak. Wszyscy przynajmniej jeden raz w życiu chcieli na chwilę zniknąć, zapomnieć, zakopać się w swojej norze, do której nikt nie ma dostępu. Każdego spotkało mniejsze lub większe nieszczęście. Każdy z nas miał kiedyś złamane serce, rozdartą duszę. Dokonał złego wyboru, postawił wszystko na jedną kartę.
— Czasami trudno się podnieść.
— Bardzo trudno, zwłaszcza kiedy wszystko cię boli. Tylko że życie biegnie do przodu — czy tego chcemy, czy nie. Nie warto rozpamiętywać tego, co boli, lepiej się skupić na tym, co dobre.
Długo nie mogłam zasnąć.
Myślałam o mężczyźnie, którego tak bardzo kochałam. Pamiętam, jak sześć lat temu uwierzyłam w nas. I chciałam, żeby to, co nas łączyło, było na zawsze, ale wiem, że teraz nie ma dla nas szansy. Pamiętam wszystkie te chwile, w których zamykaliśmy cały nasz świat: słodycz truskawek, spacer boso po zroszonej trawie, wspólne śniadania, pocałunki na dzień dobry, wszystkie początki i końce… Uwielbiałam czuć w sobie jego słowa.
Tak pięknie do mnie mówił. Potrafił zaczarować mnie słowami. Te mnie rozgrzewały, kiedy było mi zimno. A ja miałam łzy w oczach, kiedy tak czule do mnie mówił — taki ze mnie tkliwy wrażliwiec. Potrafiliśmy rozmawiać ze sobą godzinami, a ja już wtedy bałam się, że wyczerpiemy wszystkie tematy do rozmowy i nadejdzie taki dzień, kiedy nie będziemy mieli już sobie nic do powiedzenia.
I nadszedł ten dzień, kiedy nie tylko nie mogliśmy ze sobą rozmawiać, ale nawet na siebie patrzeć. To znaczy, ja nie mogłam patrzeć na niego. Nienawidziłam go i kochałam… A może na odwrót: najpierw kochałam, a potem nienawidziłam?
Zacisnęłam mocniej powieki. Tęsknię za nim. W myślach prowadzę z nim rozmowy:
— Tęsknię za listami, których do mnie nie napisałeś.
— Wiesz, ja nie lubię pisać esemesów.
— Tęsknię za widokiem twojej uśmiechniętej twarzy.
— Wiesz, ja nie lubię za długo patrzeć w monitor.
— Tęsknię za naszymi długimi rozmowami.
— Wiesz, ja nie lubię pić kawy w pośpiechu, parzy w usta.
— Tęsknię za twoim czułym dotykiem, długim pocałunkiem.
— Wiesz, szybki seks mnie nie zadowala.
— Tęsknię.
— Wiesz, ja naprawdę tęsknię do ciebie…
Następnego dnia poszłam do parku. Od kilku dni przychodziłam tam codziennie. Siadałam na ławce otoczonej z dwóch stron krzewami. Z dala od ludzkich spojrzeń czułam się dobrze. Praktycznie trudno mnie było dojrzeć, więc sama mogłam obserwować ludzi. Codziennie do parku przychodziła szykowna staruszka. Ubrana w popielaty sweter, eleganckie spodnie. Jej głowę zdobił szary kapelusik ozdobiony czerwoną wstążką. Podpierała się laską, widać było, że chodzenie sprawia jej już trudność. Mimo wszystko jej ruchy były pełne lekkości, jakby na przekór całemu światu, na przekór starości chciała iść do przodu, czuć każdy mięsień, każdą komórkę swojego ciała, czuć życie. Zanim dotarła do ławki, zatrzymała się, przymknęła powieki i głęboko westchnęła. Myślę, że była uparta i lekko zadziorna. W jej oczach malowało się dobro i jakaś olbrzymia radość. Siadała na ławce naprzeciwko mnie. Nasze spojrzenia dość często się krzyżowały, ale wtedy ja przesuwałam się na koniec ławki, chowając się za zaroślami.
To był ten gorszy dzień. Wciąż mi się one zdarzały. Mimo że od tragedii minęło już sześć lat, ja wciąż rozmyślałam o tym, co się stało. Praktycznie codziennie rozdrapywałam rany, ale tego dnia były one tak poszarpane, że mocno krwawiły.
Usiadłam na ławce i płakałam. Po pewnej chwili płacz zamienił się w szloch. I nagle poczułam czyjś dotyk na swoim ramieniu. To była ta staruszka. Z jej twarzy biło ciepło, którym mogłaby obdarzyć niejedną osobę. Miała oczy tak błękitne jak toń wody w ciepłe, letnie popołudnie. Wyjęła z kieszeni chusteczkę i otarła mi łzy. Zdziwiło mnie jej zachowanie, ale poczułam to ciepło, które rozprzestrzeniło się w moim ciele. Między mną a nią działo się coś dziwnego, wręcz metafizycznego. A potem ona chwyciła moje dłonie w swoje ręce.
— Nie znam cię i bardzo tego żałuję, bo widzę w twoich oczach tyle smutku… I mogłybyśmy porozmawiać o tym, co cię boli, i o tym, z czego się kiedyś śmiałaś, ale jesteśmy tu tylko na chwilę… Nie znam cię, ale kimkolwiek jesteś, życzę ci szczęścia… Jesteś wyjątkowa. Każdy z nas jest niepowtarzalny. I gdybym była czarodziejką, sięgnęłabym po różdżkę i spełniła twoje marzenia. Wymalowałabym na twoich ustach uśmiech, dałabym ci trochę pewności siebie, odpędziłabym tę troskę z twojego serca. I uniosłabym twoją dłoń wysoko, byś mogła sięgnąć gwiazd, bo zasługujesz na to, co najlepsze. I pewnie teraz wszystko wydaje ci się takie pogmatwane i poplątane, ale uwierz mi, kiedyś wszystko się wyprostuje i będzie lepiej. Będzie lepiej! Zaufaj mi. Szkoda, że tak mało się znamy… — powiedziała i uśmiechnęła się do mnie.
I ja odwzajemniłam jej uśmiech. Chciałam coś powiedzieć, ale zrezygnowałam.
Staruszka chwyciła swoją laskę i ruszyła w stronę bramy. Długo patrzyłam w tamtą stronę. A potem, nie wiadomo dlaczego, przypominała mi się historyjka opisana w jednej z gazet:
— Dzień dobry. Mam zamiar wyruszyć na poszukiwanie Szczęścia. Chciałbym zaopatrzyć się na drogę.
— Proszę się rozejrzeć.
— Ile kosztuje Miłość?
— Jest najcięższa, daleko pan z nią nie zajdzie. Zresztą, mając Miłość, pan w ogóle nigdzie nie pójdzie… Wyrzucić też jej się nie da, bo szkoda — to jest bardzo droga Miłość.
— Dobrze, w takim razie wezmę Słowa.
— Słowa to dobry wybór… Prawie nic nie ważą, tym bardziej że są puste… Można w nich przechowywać różne różności.
— Doskonale… A może wezmę też kilka Słodkich Ambicji?
— Nie wiem, czy pan je udźwignie. No i są piekielnie drogie.
— A to tam, takie piękne… Co to jest?
— To jest Wolność. W rękach głupca waży tyle, co solidny nagrobek… W rękach mistrza umożliwia latanie.
— Zajrzę po nią w drodze powrotnej…
— No to jak, zdecydował się pan?
— Tak. Chyba wezmę Nic. To chyba nic nie waży?
— Nic waży tyle, ile Miłość, Słowa, Ambicje i Wolność razem wzięte. Choć nie waży nic…
— To co mam kupić?
— Zważę panu trochę Świadomości. Produkt zbędny, ale uspokaja…
Świadomość. Jest naprawdę ważna. Muszę sobie uświadomić, że trzeba iść dalej, że niestety nic już nie będzie takie jak dawniej.
Już czas. Prawda, Michasiu?
Nigdy więcej nie spotkałam tej staruszki, mimo że wyczekiwałam jej w parku. Przychodziłam tam niemal codziennie, ale jej nie było. Chciałam jej podziękować za to, że otarła moje łzy i złapała moje dłonie w swoje ręce. Potrzebowałam wtedy drugiego człowieka jak nigdy wcześniej.Rozdział 2
Pisałam artykuł, który był na „już”. Dobrze mi szło, ale kolejne minuty tak szybko uciekały. Kiedy spojrzałam na zegarek, była 12.45, a przecież o 13.00 odbierałam z przedszkola Michasia. Co prawda przedszkole było całkiem niedaleko, ale i tak tę drogę musiałam pokonać biegiem. A że kondycja matki-Polki nie była zbyt dobra, co chwila przystawałam, by złapać oddech.
Chciałam skrócić sobie drogę i poleciałam na przełaj, przez niewielką górkę. Bez namysłu rozpędziłam się, by zbiec na dół. Było dość ślisko po porannym deszczu, więc buty zaczęły się ślizgać po mokrej trawie i stało się. Nogi poleciały w górę, a ja na plecy, w sam środek błotnego bajora. Podniosłam się szybko. Głowa bolała. Na szczęście po szybkich oględzinach uznałam, że wszystko jest na miejscu i będę żyć. Jednak z moich włosów kapało błoto, a spodnie i kurtka były w opłakanym stanie. Co tu zrobić? Wyjęłam z kieszeni telefon. Trzynasta. No nic, muszę iść po syna. Weszłam do przedszkola, a oczy innych mam momentalnie skierowały się w moją stronę. Czułam się głupio, ale postanowiłam zbyć mój wygląd uśmiechem. Rozdawałam więc uśmiechy na lewo i prawo, a błoto skapywało ze mnie. Kap, kap, kap.
— Mamusiu, co się stało? — Michaś wyszedł z sali zdumiony.
— Brałam błotną kąpiel.
— Jesteś krejzolką — wybuchnął śmiechem. Ja też zaczęłam się śmiać. Rechotaliśmy całą drogę do domu.
— Mamusiu, powiedz prawdę, czemu wytarzałaś się w błotku?
— A co? Tylko ty możesz? — Puściłam do niego oko.
— Kiedy ja to robię, to nie jesteś zadowolona.
— Chodź. — Wzięłam go za rękę. — Przed naszym blokiem jest błotna kałuża. Zrobimy to we dwoje.
Jego oczy zrobiły się duże jak spodki.
— Wytarzamy się w błocie?
— Pewnie!
Zrobiliśmy to. Obydwoje staliśmy potem na chodniku oblepieni błotem. Roześmiani i bardzo szczęśliwi.
Michaś był bardzo radosnym i bezpośrednim dzieckiem. Mówił to, co myślał. Chyba wszystkie dzieci tak mają i to jest u nich takie piękne. Bez żadnej ściemy, tylko trach, ciach, kawa na ławę.
Kiedy mój synek miał cztery latka, zaczęłam studia. Wybrałam naukę zaoczne. W weekendy rodzice opiekowali się Michasiem, a ja biegłam na uniwersytet. Może dlatego, że zajęcia odbywały się tylko dwa dni w tygodniu, nie miałam kontaktu z innymi studentami. Nie zawarłam żadnych bliższych znajomości.
Był niedzielny wieczór i jedliśmy właśnie lody z moim synem. Byłam już na trzecim roku. I wtedy ktoś zapukał do mych drzwi. Włożyłam sweter, żeby ukryć poplamiony T-shirt.
Na progu stała Karolina. Była moją znajomą z grupy. Praktycznie ze sobą nie rozmawiałyśmy, bo uważałam, że ta dziewczyna jest z innej bajki. Ubrana zawsze nienagannie w firmowe ciuchy, z burzą tlenionych loków, mocnym makijażem. Nawet Agacie opowiadałam o Karolinie, nazywając ją „paniusią”.
— Karolina??? — Byłam tak zdziwiona, że otworzyłam buzię.
— Cześć. — Uśmiechnęła się do mnie, ukazując białe uzębienie.
Cholera, nawet zęby ma perfekcyjne — pomyślałam.
— Przyniosłam ci twoją torbę. — Wyciągnęła w moim kierunku plecak, który nosiłam na zajęcia.
Faktycznie! Kiedy tato napisał mi esemes, że przyjechali po mnie z Michasiem i czekają na parkingu, wybiegłam z sali, zapominając o bożym świecie.
— Dzięki. Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam? — zapytałam głupio.
— Przepraszam, ale sprawdziłam w twoich dokumentach.
— Tak, tak. Dzięki. Wiesz…
Zanim zdążyłam dokończyć to, co chciałam powiedzieć, z pokoju wyłonił się Michał i stanął koło mnie. Buzię miał upaćkaną lodami.
— To do niego się spieszyłam. — Wskazałam ręką na syna.
— Nie dziwię się.
Karolina kucnęła i przywitała się z Michałem. Wyciągnął do niej rękę.
— Masz brudną łapkę — powiedziałam, spoglądając na lepiącą się czekoladową dłoń synka.
— Nic nie szkodzi. — Karolina podała malcowi swoją rękę i potrząsnęła nią delikatnie. — Jestem Karolina — przedstawiła się.
— Michał. — Mój synek uśmiechnął się do niej szeroko, aż na jego policzkach pojawiły się dołeczki.
— Mamo, to ta Karolina, z którą studiujesz? — zwrócił się do mnie.
— Tak.
— Nie wygląda jak zadzierająca nosa paniusia.
Spojrzałyśmy na siebie z Karoliną. Na chwilę odebrało mi mowę.
Moje kochane dziecko — pomyślałam. — Zawsze wkopie mamusię.
— Dziękuję ci jeszcze raz, że przyniosłaś mi do domu moją zgubę. — Czułam, jak rumieńce wpełzają na moje policzki. — I…
Karolina, o dziwo, uśmiechnęła się do mnie.
— Zapraszamy cię do środka — zaproponował Michaś. — Mamusiu, to nieładnie rozmawiać z kimś w progu. Zawsze mi to powtarzasz. Mamy dobre lody, czekoladowe. — Synek był rozpromieniony.
— Chętnie zjem z wami czekoladowe lody. To moje ulubione.
Patrzyłam na Karolinę z niedowierzaniem.
Nie wyglądała na taką osobę, która je czekoladowe lody, raczej na taką, co na śniadanie, obiad i kolację delektuje się liściem sałaty. A potem przebiega kilka kilometrów, żeby go spalić.
— Pozory mylą — szepnęła mi do ucha, kiedy zdejmowała płaszcz i buty.
Spędziliśmy ze sobą miły wieczór. Karolina świetnie bawiła się z moim synem, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Zwłaszcza kiedy skakali razem z sofy, a potem turlali się na dywanie. W końcu Michaś zasnął w jej objęciach.
— Dziękuję za cudowny wieczór — powiedziała, kiedy wróciłam z pokoju Michasia.
— To ja dziękuję.
— Masz wielkie szczęście, cudowny dzieciak.
— Wiem.
— To ja już pójdę.
— Zaczekaj! — Złapałam ją za rękę. — Wcale nie myślę o tobie jak o zadzierającej nosa paniusi.
Uśmiechnęła się.
— Myślisz.
— Okej — skapitulowałam. — Myślałam, ale dzisiaj… Zostań jeszcze chwilę. Pogadamy. Napijemy się wina.
Usiadła z powrotem na kanapie. Otworzyłam butelkę wina. Wyciągnęłam też z lodówki winogrona i ser.
— Moja mama była właścicielką firmy, która dość dobrze prosperowała — zaczęła swoją opowieść. — Miała sporo pieniędzy, które lokowała na kontach, zakładała lokaty. Ciągle sobie odmawiała tego czy tamtego. Firma zbankrutowała, mama wpadła w depresję. Zmarła dwa lata później. Nie użyła niczego z tego życia. Rozumiesz, co mam na myśli?
— Chyba tak.
— Dlatego ja żyję inaczej. Chodzę w markowych ciuchach, bo lubię, bo mnie na to stać. Uwielbiam moje włosy. Kręcę je w loki, farbuję, eksperymentuję, bo tak wyrażam swoje uwielbienie do moich kudłów. I naprawdę mam w nosie, co myślą o mnie inni. Niech myślą — zaczęła się śmiać. I ja roześmiałam się razem z nią.
Ciąg dalszy w wersji pełnej