- W empik go
A w Hong Kongu - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
A w Hong Kongu - ebook
"A w Hong Kongu" to relacja z porywającej wyprawy do chińskiego miasta. Autor opisuje swoje wspomnienia z trzech dni pełnych fascynujących przygód.
Książka jest częścią całego cyklu relacji z podróży.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-919-3 |
Rozmiar pliku: | 5,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tytuł zaczerpnąłem ze słynnej wypowiedzi Posła Piotra Gadzinowskiego w Sejmie Rzeczpospolitej, za którą to zresztą, poseł otrzymał nagrodę srebrnych ust programu III Polskiego Radia.
Panie Marszałku, Wysoka Izbo, w Hongkongu. Panie Marszałku, gdybym powiedział pomidor to rozumiem, ale powiedziałem Hongkong. Być może posłowie Prawa i Sprawiedliwości nie wiedzą, co to jest Hongkong, ale gdyby się położyli na kuli ziemskiej. Panie Marszałku zadaję pytanie. Panie Marszałku, Wysoka Izbo, w Hongkongu istnieje urząd antykorupcyjny…
Oczywiście moje skojarzenia z Hong Kongiem nie dotyczą urzędu antykorupcyjnego, ale wypowiedź posła Gadzinowskiego natychmiast mi się przypomniała, gdy pomyślałem, jaka motywacja spowodowała, że się właśnie do Hong Kongu wybieramy. Jedziemy tam, bo Hong Kong istnieje, nie tylko urząd antykorupcyjny, ale wiele jeszcze ciekawszych rzeczy, i skoro są to powinniśmy je zobaczyć. Do dziś z wielkich metropolii tego świata zobaczyłem, między innymi, Bangkok, Singapur czy Kair oraz Rzym i Paryż. Co prawda Hong Kong nie leżał wprost na trasie naszych wakacji 2017, ale w końcu z Bangkoku daleko nie jest a na dodatek udało się kupić bilety Warszawa — Bangkok i Hong Kong — Warszawa za rozsądną cenę, choć tak zwane bilety łączone zwykle są sporo droższe. W ten sposób unikamy efektu „tam i z powrotem” oraz mamy jeden dzień stracony na podróż z powrotem do Bangkoku mniej. Nie dość tego, polecimy do Hong Kongu z Phuket, bo wypoczywamy po sąsiedzku na Lancie. Całkiem dobry plan.
Zbierając informacje nie obiecywałem sobie za wiele. Moi przyjaciele, którzy Hong Kong znają, nie tylko, nie wydawali się zauroczeni miastem, ale wręcz z ich wypowiedzi czuć było jakąś niechęć do tej, w końcu jednej z najsłynniejszych w świecie, metropolii. Rafał utrzymywał, że nic ciekawego, że jeden dzień na zwiedzenie Hong Kongu to w sam raz, a Kasia dopytywana o szczegóły, stawała się coraz bardziej enigmatyczna. Teraz wiem dlaczego, ale zdecydowanie po fakcie.
Ciekawość jest jedną z największych ludzkich motywacji, poza pierwotnymi potrzebami, może nawet najważniejszą. Dlatego sam zobaczę jak jest z tym Hong Kongiem naprawdę. I będę mógł później zawsze powiedzieć, gdy stosowna do tego trafi się sytuacja, „a w Hong Kongu …”.Nocą wszystkie koty są szare
Do Hong Kongu przylatujemy nocą po całym dniu podróży z Lanty. Zawsze tak jest, niby tylko trzy godziny lotu z Phuket, ale najpierw musieliśmy pięć godzin na lotnisko w Phuket jechać a poza tym czas, który trzeba zarezerwować na odprawy, żeby mieć pewność, że się poleci dochodzi już do trzech godzin. I tak, wyruszyliśmy mocno rano a odlatujemy tuż przed zmierzchem. Gdy samolot zniża się do lądowania, jest już czarna noc.
Co jest Makau, co Hongkong Island a co Kowloon, nie wiem. Pod nami liczne wyspy świateł, których za nic nie mogę skojarzyć z konkretnymi miejscami. Próbuje je jakoś rozpoznać, ale to marzenie ściętej głowy. Lądujemy na wyspie Lantau, a konkretnie, na sztucznym lądzie usypanym tuż przy jej brzegu. Hong Kong International to kolejne na świecie lotnisko, które zostało stworzone od podstaw, na morzu. Gdy dochodzimy do pasa, cały czas nad wodą, widzę światła dolotowe pasa umieszczone na barkach zakotwiczonych w morzu. Siadamy dosłownie kilkadziesiąt metrów od brzegu. Poprzednie lotnisko, położone w samym mieście nie było już w stanie obsłużyć zwiększającego się ruchu, poza tym trzeba było pilotów specjalnie szkolić żeby trafili w lotnisko. I chyba właśnie piloci najbardziej ucieszyli się z jego zamknięcia. Za to nie można już zobaczyć przerażających zdjęć ogromnych samolotów lecących kilka metrów ponad chińskimi domami. Nie tylko samolotów już nie ma, chińskich domów też. Teraz są chińskie wieżowce.
Lotnisko jest ogromne, i pełno tu Chińczyków. Właściwie poza nimi nikogo tu nie ma. Próżno szukać „bladych twarzy”, poza nami nie widziałem w samolocie nikogo. Z roku na rok spada ilość europejskich turystów w Azji i z roku na rok przybywa Chińczyków.
Długa droga do wyjścia, bardzo długa. Dwa spore przystanki specjalnym pociągiem, do którego wsiadamy po i tak długiej peregrynacji korytarzami, schodami ruchomymi a to w górę a to w dół. W końcu zamiast do hali przylotów trafiamy na peron kolejowy.
To jakaś epidemia o skali światowej, lotniska tak się rozrastają, że nie tylko jest kłopot z dotarciem do nich, ale same w sobie stają się komunikacyjnym wyzwaniem. Lotnisko w Hong Kongu jest kolejnym, gdzie trzeba było zbudować wewnętrzne metro, żeby poradzić sobie z ruchem pasażerów. Ciekawe czy walizki też wożą pociągiem, pewnie tak, bo jakim cudem trafiłyby do hali przylotów w rozsądnym czasie.
Wreszcie, po kolejnych korytarzach docieramy do kontroli paszportowej, już w hali głównej lotniska. Dla obywateli UE przekraczanie granicy Hong Kongu to czysta formalność. Nawet nie mam stempla w paszporcie, włożyli mi tylko małą karteczkę z datą, kiedy z pożądanego gościa stanę się gościem niepożądanym. Tak dla przypomnienia, gdybym się zapomniał.
Za to znów długo czekamy na bagaże. A czas leci, już późna pora się robi.
W hali są tysiące ludzi, gwar taki, że człowiek własnych myśli nie słyszy. A to tylko przedsmak tego, co nas czeka za progiem. No może nie dosłownie, bo koło lotniska zbudowali dopiero jedno osiedle mieszkaniowe, ale w perspektywie, kto wie, czy nie wybudują na wyspie Lantau Hong Kong 2.
Do miasta jest dość daleko, my mamy równo 40 kilometrów do przejechania, ale transport w Hong Kongu jest znakomity. Najszybciej do centrum dowozi pociąg zwany Airport Express. Niestety, podobni jak w Kuala Lumpur, nie jest to tania zabawa. Przejazd całej trasy to wydatek 115 hkd. A i tak ze stacji Hong Kong Station trzeba jeszcze dojechać na miejsce, metrem lub autobusem. Za drogo i za dużo kłopotu z przesiadką. Wybieramy znacznie tańsze rozwiązanie, Airport Express. Są to specjalne linie obsługujące ruch z i na lotnisko. Autobusy mają na dole ogromne stelaże na bagaż, bez limitu, a na piętrze wygodne fotele. Jazda trwa około godziny, wybierając odpowiednią linię, można podjechać praktycznie w każdy kąt miasta. My mamy przystanek około 200 metrów od celu. Cena jednego przejazdu to 40 hkd. Są też zwykłe autobusy za około 20 hkd, te jadą dłużej, ale jak wszystkie w Hong Kongu, są klimatyzowane.
Wychodząc z bagażami trafiamy prosto na stację kolei, przy której znajduje się punkt obsługi turystycznej. Tam właśnie można kupić dowolne bilety oraz uzyskać niezbędne informacje. Kupujemy za 150 hkd karty Octopus, 50 to kaucja a 100 na przejazdy. Dodam jeszcze, że taksówka kosztowałaby nas około 400 hkd, a to spora różnica.
Jedziemy linią Airport Express A11, który obsługuje północną część wyspy Hong Kong, przejeżdżając przez całą skyline. Pierwsze osiedle mieszkaniowe, jeszcze na wyspie Lantau, pokazuje jak wygląda budownictwo Hong Kongu. Wysokie mrowiskowce z małymi komórkami do mieszkania. Na razie widzę tylko małe światełka okien w czymś sięgającym na tyle wysoko, że z okien autobusu końca nie widać. Potem jedziemy wzdłuż terminala kontenerowego, jednego z największych na świecie. Tu praca nigdy się nie kończy, w żadne święta, terminal pracuje non stop. Na redzie stoją setki statków czekających na swoją kolej. Jedziemy, jedziemy i końca nie widać. Za to widać od razu, dlaczego Hong Kong to takie ważne miejsce na mapie świata. Tu nie tylko zawiera się transakcje obejmujące handel między Azją a resztą świata, tu również fizycznie się te towary ekspediuje. Pod nami miliony kontenerów, załadowane towarami, które na co dzień spotykamy w naszych sklepach.
Za terminalem zaczyna się Kowloon, czyli część miasta Hong Kong położona na kontynencie. Jedziemy szeroką autostradą wzdłuż brzegu, widać tylko niesamowitą ilość światełek w mrowisku, którym w zasadzie jest Kowloon. Między lądem a wyspą są dwa podmorskie tunele, wjeżdżamy w zachodni.
Po pokonaniu tunelu jesteśmy w centrum tuż koło końcowej stacji Airport Express oraz stacji metra Central a także słynnego Victoria Harbour. To właśnie jest Hong Kong, ten z filmów i książek, ten najprawdziwszy. Tylko, że w nocy wszystkie koty są szare, jak powiada stare, chińskie zresztą, przysłowie.
Masa krętych ulic i budynków wyższych niż da się z autobusu zobaczyć. Na Hennessy Road kłębią się tłumy. Jest późny wieczór, ale miasto tętni życiem. Wszystko jest otwarte, pełno świateł, kolorów, blasku. Wysiadamy przy Sugar Street. I jakby obuchem po łbie dostał. Jest koszmarnie gorąco, jeszcze bardziej wilgotno i przede wszystkim głośno. Z cichego autobusu dostajemy się w „all that jazz”, no to teraz naprawdę witamy w Hong Kongu.
Po 14 godzinach podróży stoimy w samym środku czegoś, co mnie przerasta, przynajmniej w tej chwili. Mamy tylko jeden cel, doczołgać się do hostelu. Na szczęście nie jest daleko, ale „pierwsze wrażenie” jest mocne.
Jeszcze ze 300 metrów i docieramy na Paterson Street. Wejście A, ledwo widoczne pośród kolorowych witryn bardzo, ale to bardzo ekskluzywnych sklepów. Potem się okazało, że okno z naszego pokoju było tuż nad witryną Versace. Na 3 piętrze jest recepcja. Płacimy, za ręczniki trzeba zapłacić kaucję, i idziemy z recepcjonistką … na zewnątrz. Znów ze wszystkimi bagażami.
Pokoje mamy w wejściu C. Ta Pani na zdjęciu nie jest taka groźna, ale akurat „złapałem” ją na zdjęciu z kijem.
Kilka słów o budynku, bo jest to bardzo charakterystyczne i typowe dla całego miasta. Pełno w nim bardzo obszernych gmachów, które buduje się dla zysku. Co w nich będzie, to już zależy od tego, co się da sprzedać. Efekt jest taki, że w jednym budynku mogą być ekskluzywne galerie handlowe, hostele, przestrzenie biurowe i zwykłe mieszkania. Do wyboru do koloru, co kto sobie życzy. Zwykle wychodzi po prostu szalony melanż. Tak też jest w przypadku budynku zwanego Paterson Building, bo one zwykle mają swoje charakterystyczne nazwy.
Na dole mamy galerię Fashion Walk, na zdjęciu widać witrynę bezpośrednio pod naszym oknem.
Gdy wejdzie się do środka wejścia C, mamy zwykłą klatkę schodową typową dla budynku mieszkalnego. Na parterze ciasny, jak wszystko w Hong Kongu, hall ze skrzynkami pocztowymi i dwie windy, przed którymi jest lada, za która urzęduje ochroniarz.
Windy, dwie, są na sześć osób, ale choć było nas czwórka, z walizkami nie da rady. Dwie osoby i dwie walizki to wszystko, co się udało wepchnąć, nie bez trudu zresztą.
Na 2 piętrze, pierwszego nie ma, jest nasz Hostel. To po prostu jedne z drzwi na korytarzu. Za nimi coś w rodzaju „recepcji”, czyli kolejna lada, duża lodówka do dyspozycji gości, wielki wiatrak pod sufitem i klaustrofobiczny korytarzyk z drzwiami do pokojów. Nasz apartament na zdjęciu po prawej, tak mały, że nie ma gdzie postawić walizki. Ale to cały Hong Kong. I taka przyjemność kosztuje 250 pln za noc. W Tajlandii byłby luksusowy apartament.
Mamy tak dość, że natychmiast idziemy spać. To nie jest zabawa dla starszych panów.Hong Kong w cztery godziny
W Hong Kongu nigdy nie ma słonecznej pogody, no prawie nigdy. Dziś jest ten wyjątkowy dzień, od rana niebo czyste, ani obłoczka w polu widzenia. Przez pole widzenia rozumiem niewielki skrawek widoczny prostopadle nad głową. Resztę zasłaniają domy. Nie chce mi się liczyć pięter, ale tak koło 30 to chyba minimum. Są i wyższe. Z rozkładu okien widać, że mieszkania są mikroskopijne, na luksusy niewielu może sobie pozwolić.
Po porannej kawie z Tajlandii pora poszukać czegoś do jedzenia. Dokładnie po drugiej stronie ulicy mamy duży market sieci Wellcome. Czynny całą dobę, wielki i bardzo obficie zaopatrzony. Wiem, bo zawsze się dobrze do wyjazdu przygotowuję.
Wiem też, że nie poszalejemy, oprócz piwa, wszystko inne da dobrze do wiwatu. A towary z Europy to już będzie absolutny luksus.
Gosia musi zapomnieć o jogurtach. Duży grecki jogurt to wydatek 76 hkd. Obłęd, jogurt za 38 złotych? A Wiesław już chciał kupić dla Lali. Pożałował, ale Lala sobie odbiła kupując ćwiartkę chleba za podobną cenę. Zwykły chleb tostowy kosztuje ponad 20 hkd. Kupiłem mały za 10. Najtańsza woda 2 l za 8, może być. Kupiłem dwie małe zapiekane kanapki po 10. Duży sandwich straszy ceną 56. Ale mój wzrok przyciągnęła kaczka. Za 35 hkd mam solidną porcję na minimum dwa posiłki. Do tego za 20 solidne pudło nudli okraszonych kapustą i marchewką. W sam raz na posiłek dla dwojga.
Panie Marszałku, Wysoka Izbo, w Hongkongu. Panie Marszałku, gdybym powiedział pomidor to rozumiem, ale powiedziałem Hongkong. Być może posłowie Prawa i Sprawiedliwości nie wiedzą, co to jest Hongkong, ale gdyby się położyli na kuli ziemskiej. Panie Marszałku zadaję pytanie. Panie Marszałku, Wysoka Izbo, w Hongkongu istnieje urząd antykorupcyjny…
Oczywiście moje skojarzenia z Hong Kongiem nie dotyczą urzędu antykorupcyjnego, ale wypowiedź posła Gadzinowskiego natychmiast mi się przypomniała, gdy pomyślałem, jaka motywacja spowodowała, że się właśnie do Hong Kongu wybieramy. Jedziemy tam, bo Hong Kong istnieje, nie tylko urząd antykorupcyjny, ale wiele jeszcze ciekawszych rzeczy, i skoro są to powinniśmy je zobaczyć. Do dziś z wielkich metropolii tego świata zobaczyłem, między innymi, Bangkok, Singapur czy Kair oraz Rzym i Paryż. Co prawda Hong Kong nie leżał wprost na trasie naszych wakacji 2017, ale w końcu z Bangkoku daleko nie jest a na dodatek udało się kupić bilety Warszawa — Bangkok i Hong Kong — Warszawa za rozsądną cenę, choć tak zwane bilety łączone zwykle są sporo droższe. W ten sposób unikamy efektu „tam i z powrotem” oraz mamy jeden dzień stracony na podróż z powrotem do Bangkoku mniej. Nie dość tego, polecimy do Hong Kongu z Phuket, bo wypoczywamy po sąsiedzku na Lancie. Całkiem dobry plan.
Zbierając informacje nie obiecywałem sobie za wiele. Moi przyjaciele, którzy Hong Kong znają, nie tylko, nie wydawali się zauroczeni miastem, ale wręcz z ich wypowiedzi czuć było jakąś niechęć do tej, w końcu jednej z najsłynniejszych w świecie, metropolii. Rafał utrzymywał, że nic ciekawego, że jeden dzień na zwiedzenie Hong Kongu to w sam raz, a Kasia dopytywana o szczegóły, stawała się coraz bardziej enigmatyczna. Teraz wiem dlaczego, ale zdecydowanie po fakcie.
Ciekawość jest jedną z największych ludzkich motywacji, poza pierwotnymi potrzebami, może nawet najważniejszą. Dlatego sam zobaczę jak jest z tym Hong Kongiem naprawdę. I będę mógł później zawsze powiedzieć, gdy stosowna do tego trafi się sytuacja, „a w Hong Kongu …”.Nocą wszystkie koty są szare
Do Hong Kongu przylatujemy nocą po całym dniu podróży z Lanty. Zawsze tak jest, niby tylko trzy godziny lotu z Phuket, ale najpierw musieliśmy pięć godzin na lotnisko w Phuket jechać a poza tym czas, który trzeba zarezerwować na odprawy, żeby mieć pewność, że się poleci dochodzi już do trzech godzin. I tak, wyruszyliśmy mocno rano a odlatujemy tuż przed zmierzchem. Gdy samolot zniża się do lądowania, jest już czarna noc.
Co jest Makau, co Hongkong Island a co Kowloon, nie wiem. Pod nami liczne wyspy świateł, których za nic nie mogę skojarzyć z konkretnymi miejscami. Próbuje je jakoś rozpoznać, ale to marzenie ściętej głowy. Lądujemy na wyspie Lantau, a konkretnie, na sztucznym lądzie usypanym tuż przy jej brzegu. Hong Kong International to kolejne na świecie lotnisko, które zostało stworzone od podstaw, na morzu. Gdy dochodzimy do pasa, cały czas nad wodą, widzę światła dolotowe pasa umieszczone na barkach zakotwiczonych w morzu. Siadamy dosłownie kilkadziesiąt metrów od brzegu. Poprzednie lotnisko, położone w samym mieście nie było już w stanie obsłużyć zwiększającego się ruchu, poza tym trzeba było pilotów specjalnie szkolić żeby trafili w lotnisko. I chyba właśnie piloci najbardziej ucieszyli się z jego zamknięcia. Za to nie można już zobaczyć przerażających zdjęć ogromnych samolotów lecących kilka metrów ponad chińskimi domami. Nie tylko samolotów już nie ma, chińskich domów też. Teraz są chińskie wieżowce.
Lotnisko jest ogromne, i pełno tu Chińczyków. Właściwie poza nimi nikogo tu nie ma. Próżno szukać „bladych twarzy”, poza nami nie widziałem w samolocie nikogo. Z roku na rok spada ilość europejskich turystów w Azji i z roku na rok przybywa Chińczyków.
Długa droga do wyjścia, bardzo długa. Dwa spore przystanki specjalnym pociągiem, do którego wsiadamy po i tak długiej peregrynacji korytarzami, schodami ruchomymi a to w górę a to w dół. W końcu zamiast do hali przylotów trafiamy na peron kolejowy.
To jakaś epidemia o skali światowej, lotniska tak się rozrastają, że nie tylko jest kłopot z dotarciem do nich, ale same w sobie stają się komunikacyjnym wyzwaniem. Lotnisko w Hong Kongu jest kolejnym, gdzie trzeba było zbudować wewnętrzne metro, żeby poradzić sobie z ruchem pasażerów. Ciekawe czy walizki też wożą pociągiem, pewnie tak, bo jakim cudem trafiłyby do hali przylotów w rozsądnym czasie.
Wreszcie, po kolejnych korytarzach docieramy do kontroli paszportowej, już w hali głównej lotniska. Dla obywateli UE przekraczanie granicy Hong Kongu to czysta formalność. Nawet nie mam stempla w paszporcie, włożyli mi tylko małą karteczkę z datą, kiedy z pożądanego gościa stanę się gościem niepożądanym. Tak dla przypomnienia, gdybym się zapomniał.
Za to znów długo czekamy na bagaże. A czas leci, już późna pora się robi.
W hali są tysiące ludzi, gwar taki, że człowiek własnych myśli nie słyszy. A to tylko przedsmak tego, co nas czeka za progiem. No może nie dosłownie, bo koło lotniska zbudowali dopiero jedno osiedle mieszkaniowe, ale w perspektywie, kto wie, czy nie wybudują na wyspie Lantau Hong Kong 2.
Do miasta jest dość daleko, my mamy równo 40 kilometrów do przejechania, ale transport w Hong Kongu jest znakomity. Najszybciej do centrum dowozi pociąg zwany Airport Express. Niestety, podobni jak w Kuala Lumpur, nie jest to tania zabawa. Przejazd całej trasy to wydatek 115 hkd. A i tak ze stacji Hong Kong Station trzeba jeszcze dojechać na miejsce, metrem lub autobusem. Za drogo i za dużo kłopotu z przesiadką. Wybieramy znacznie tańsze rozwiązanie, Airport Express. Są to specjalne linie obsługujące ruch z i na lotnisko. Autobusy mają na dole ogromne stelaże na bagaż, bez limitu, a na piętrze wygodne fotele. Jazda trwa około godziny, wybierając odpowiednią linię, można podjechać praktycznie w każdy kąt miasta. My mamy przystanek około 200 metrów od celu. Cena jednego przejazdu to 40 hkd. Są też zwykłe autobusy za około 20 hkd, te jadą dłużej, ale jak wszystkie w Hong Kongu, są klimatyzowane.
Wychodząc z bagażami trafiamy prosto na stację kolei, przy której znajduje się punkt obsługi turystycznej. Tam właśnie można kupić dowolne bilety oraz uzyskać niezbędne informacje. Kupujemy za 150 hkd karty Octopus, 50 to kaucja a 100 na przejazdy. Dodam jeszcze, że taksówka kosztowałaby nas około 400 hkd, a to spora różnica.
Jedziemy linią Airport Express A11, który obsługuje północną część wyspy Hong Kong, przejeżdżając przez całą skyline. Pierwsze osiedle mieszkaniowe, jeszcze na wyspie Lantau, pokazuje jak wygląda budownictwo Hong Kongu. Wysokie mrowiskowce z małymi komórkami do mieszkania. Na razie widzę tylko małe światełka okien w czymś sięgającym na tyle wysoko, że z okien autobusu końca nie widać. Potem jedziemy wzdłuż terminala kontenerowego, jednego z największych na świecie. Tu praca nigdy się nie kończy, w żadne święta, terminal pracuje non stop. Na redzie stoją setki statków czekających na swoją kolej. Jedziemy, jedziemy i końca nie widać. Za to widać od razu, dlaczego Hong Kong to takie ważne miejsce na mapie świata. Tu nie tylko zawiera się transakcje obejmujące handel między Azją a resztą świata, tu również fizycznie się te towary ekspediuje. Pod nami miliony kontenerów, załadowane towarami, które na co dzień spotykamy w naszych sklepach.
Za terminalem zaczyna się Kowloon, czyli część miasta Hong Kong położona na kontynencie. Jedziemy szeroką autostradą wzdłuż brzegu, widać tylko niesamowitą ilość światełek w mrowisku, którym w zasadzie jest Kowloon. Między lądem a wyspą są dwa podmorskie tunele, wjeżdżamy w zachodni.
Po pokonaniu tunelu jesteśmy w centrum tuż koło końcowej stacji Airport Express oraz stacji metra Central a także słynnego Victoria Harbour. To właśnie jest Hong Kong, ten z filmów i książek, ten najprawdziwszy. Tylko, że w nocy wszystkie koty są szare, jak powiada stare, chińskie zresztą, przysłowie.
Masa krętych ulic i budynków wyższych niż da się z autobusu zobaczyć. Na Hennessy Road kłębią się tłumy. Jest późny wieczór, ale miasto tętni życiem. Wszystko jest otwarte, pełno świateł, kolorów, blasku. Wysiadamy przy Sugar Street. I jakby obuchem po łbie dostał. Jest koszmarnie gorąco, jeszcze bardziej wilgotno i przede wszystkim głośno. Z cichego autobusu dostajemy się w „all that jazz”, no to teraz naprawdę witamy w Hong Kongu.
Po 14 godzinach podróży stoimy w samym środku czegoś, co mnie przerasta, przynajmniej w tej chwili. Mamy tylko jeden cel, doczołgać się do hostelu. Na szczęście nie jest daleko, ale „pierwsze wrażenie” jest mocne.
Jeszcze ze 300 metrów i docieramy na Paterson Street. Wejście A, ledwo widoczne pośród kolorowych witryn bardzo, ale to bardzo ekskluzywnych sklepów. Potem się okazało, że okno z naszego pokoju było tuż nad witryną Versace. Na 3 piętrze jest recepcja. Płacimy, za ręczniki trzeba zapłacić kaucję, i idziemy z recepcjonistką … na zewnątrz. Znów ze wszystkimi bagażami.
Pokoje mamy w wejściu C. Ta Pani na zdjęciu nie jest taka groźna, ale akurat „złapałem” ją na zdjęciu z kijem.
Kilka słów o budynku, bo jest to bardzo charakterystyczne i typowe dla całego miasta. Pełno w nim bardzo obszernych gmachów, które buduje się dla zysku. Co w nich będzie, to już zależy od tego, co się da sprzedać. Efekt jest taki, że w jednym budynku mogą być ekskluzywne galerie handlowe, hostele, przestrzenie biurowe i zwykłe mieszkania. Do wyboru do koloru, co kto sobie życzy. Zwykle wychodzi po prostu szalony melanż. Tak też jest w przypadku budynku zwanego Paterson Building, bo one zwykle mają swoje charakterystyczne nazwy.
Na dole mamy galerię Fashion Walk, na zdjęciu widać witrynę bezpośrednio pod naszym oknem.
Gdy wejdzie się do środka wejścia C, mamy zwykłą klatkę schodową typową dla budynku mieszkalnego. Na parterze ciasny, jak wszystko w Hong Kongu, hall ze skrzynkami pocztowymi i dwie windy, przed którymi jest lada, za która urzęduje ochroniarz.
Windy, dwie, są na sześć osób, ale choć było nas czwórka, z walizkami nie da rady. Dwie osoby i dwie walizki to wszystko, co się udało wepchnąć, nie bez trudu zresztą.
Na 2 piętrze, pierwszego nie ma, jest nasz Hostel. To po prostu jedne z drzwi na korytarzu. Za nimi coś w rodzaju „recepcji”, czyli kolejna lada, duża lodówka do dyspozycji gości, wielki wiatrak pod sufitem i klaustrofobiczny korytarzyk z drzwiami do pokojów. Nasz apartament na zdjęciu po prawej, tak mały, że nie ma gdzie postawić walizki. Ale to cały Hong Kong. I taka przyjemność kosztuje 250 pln za noc. W Tajlandii byłby luksusowy apartament.
Mamy tak dość, że natychmiast idziemy spać. To nie jest zabawa dla starszych panów.Hong Kong w cztery godziny
W Hong Kongu nigdy nie ma słonecznej pogody, no prawie nigdy. Dziś jest ten wyjątkowy dzień, od rana niebo czyste, ani obłoczka w polu widzenia. Przez pole widzenia rozumiem niewielki skrawek widoczny prostopadle nad głową. Resztę zasłaniają domy. Nie chce mi się liczyć pięter, ale tak koło 30 to chyba minimum. Są i wyższe. Z rozkładu okien widać, że mieszkania są mikroskopijne, na luksusy niewielu może sobie pozwolić.
Po porannej kawie z Tajlandii pora poszukać czegoś do jedzenia. Dokładnie po drugiej stronie ulicy mamy duży market sieci Wellcome. Czynny całą dobę, wielki i bardzo obficie zaopatrzony. Wiem, bo zawsze się dobrze do wyjazdu przygotowuję.
Wiem też, że nie poszalejemy, oprócz piwa, wszystko inne da dobrze do wiwatu. A towary z Europy to już będzie absolutny luksus.
Gosia musi zapomnieć o jogurtach. Duży grecki jogurt to wydatek 76 hkd. Obłęd, jogurt za 38 złotych? A Wiesław już chciał kupić dla Lali. Pożałował, ale Lala sobie odbiła kupując ćwiartkę chleba za podobną cenę. Zwykły chleb tostowy kosztuje ponad 20 hkd. Kupiłem mały za 10. Najtańsza woda 2 l za 8, może być. Kupiłem dwie małe zapiekane kanapki po 10. Duży sandwich straszy ceną 56. Ale mój wzrok przyciągnęła kaczka. Za 35 hkd mam solidną porcję na minimum dwa posiłki. Do tego za 20 solidne pudło nudli okraszonych kapustą i marchewką. W sam raz na posiłek dla dwojga.
więcej..