Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

A z popiołów zrodzi się ogień - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

A z popiołów zrodzi się ogień - ebook

Jedna z najpopularniejszych serii dla młodzieży ostatnich lat! Sabaa Tahir to gwiazda literatury YA na całym świecie i powraca na polski rynek w nowym wydaniu!

Laia jest niewolnicą. Elias żołnierzem. Żadne z nich nie jest wolne.

W Imperium Marsyjskim, jakikolwiek bunt od razu kończy się ze śmiercią. Ci, którzy nie oddają swojej krwi i ciała Cesarzowi, ryzykują egzekucje swoich bliskich i zniszczenie wszystkiego, co dla nich drogie.

To właśnie w tym brutalnym świecie, inspirowanym starożytnym Rzymem, Laia mieszka ze swoimi dziadkami i starszym bratem. Rodzina ledwo wiąże koniec z końcem mieszkając na peryferiach  państwa. Nie kwestionują woli władców i starają się nie wychylać. Widzieli już, co się dzieje z tymi, którzy to robią.

Ale kiedy brat Laii zostaje aresztowany za zdradę, dziewczyna jest zmuszona podjąć działanie. W zamian za pomoc rebeliantów, którzy obiecują ocalić jej brata, zaryzykuje życie, szpiegując dla ich sprawy z wnętrza największej akademii wojskowej Imperium.

Tam Laia spotyka Eliasa, najlepszego żołnierza szkoły — i w tajemnicy, najbardziej niechętnego do walki. Elias chce uwolnić się od tyranii, której inni wojownicy nauczają go egzekwować. On i Laia wkrótce zrozumieją, że ich losy są ze sobą splecione i że ich wybory zmienią los wszystkich ludzi w państwie.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67551-81-6
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I: Laia

Mój starszy brat wraca do domu o ciemnej godzinie przed świtem, kiedy nawet duchy już śpią. Czuć od niego woń stali, węgla i kuźni. Śmierdzi wrogiem.

Przeciska się przez okno, chudy niczym strach na wróble. Jego bose stopy cicho przesuwają się po trzcinowej podściółce. Gorący wiatr od pustyni wpada za nim do wnętrza i szeleści wiotkimi zasłonami. Szkicownik upada mu na podłogę, a on szybkim ruchem stopy wpycha go pod swoją pryczę, tak jakby pozbywał się węża.

„Gdzie byłeś, Darinie?”, w myślach znajduję odwagę, by zadać mu to pytanie, a Darin ufa mi na tyle, by odpowiedzieć. „Dlaczego wciąż znikasz z domu? Dlaczego, skoro babcia i dziadek cię potrzebują? Skoro ja cię potrzebuję?”.

Od niemal dwóch lat co noc chcę go o to zapytać i ciągle nie znalazłam dość odwagi. Z rodzeństwa został mi tylko on. Nie chcę, żeby odciął się ode mnie tak jak od wszystkich innych.

Dzisiaj wieczorem jest jednak inaczej: wiem, co zawiera jego szkicownik. I wiem, co to oznacza.

– Powinnaś już dawno spać – szepcze Darin, przerywając moje myśli. Wyczuwa pułapki niczym kot. Odziedziczył ten talent po naszej matce. Siadam na pryczy, a on zapala lampę. Nie ma sensu udawać, że śpię.

– Przecież obowiązuje zakaz wychodzenia na ulicę, a koło naszego domu przechodziły już trzy patrole. Martwiłam się.

– Potrafię unikać żołnierzy, Laiu. Lata praktyki. – Opiera brodę na zagłówku mojej pryczy i uśmiecha się słodkim, krzywym uśmieszkiem naszej mamy. Znam ten uśmiech: dodaje mi nim otuchy zawsze wtedy, gdy budzę się z koszmaru albo kiedy kończy nam się ziarno. Ta mina mówi: „Wszystko będzie dobrze”.

Podnosi leżącą na moim posłaniu książkę i odczytuje tytuł:

– Nocne zgromadzenie. Brzmi złowieszczo. O czym to jest?

– Dopiero zaczęłam czytać. To opowieść o dżinnach… – Milknę. Sprytnie. Bardzo sprytnie. Uwielbia słuchać opowieści i doskonale wie, że ja lubię je snuć. – Zapomnij. Gdzie byłeś? Dziadek miał dzisiaj rano mnóstwo pacjentów.

„A ja cię zastąpiłam, bo dziadek sam nie da rady przyjąć tylu osób. Co oznacza, że babcia sama musiała rozlewać do słoików konfiturę dla handlarza i przez to nie zdążyła. Teraz kupiec nam nie zapłaci i tej zimy będziemy głodować. Dlaczego, na niebiosa, nic cię to nie obchodzi?”.

Mówię to wszystko tylko w myślach. Z twarzy Darina znika uśmiech.

– Nie nadaję się do leczenia innych – mówi krótko. – Dziadek o tym wie.

Mam ochotę odpuścić, ale wtedy przypominam sobie obwisłe ramiona dziadka tego ranka. Myślę o szkicowniku.

– Dziadek i babcia polegają na tobie. Przynajmniej z nimi pogadaj. Minęły już całe miesiące.

Czekam, żeby powiedział mi, że nic nie rozumiem, że mam mu dać spokój. Tymczasem Darin kręci głową, opada na swoją pryczę i zamyka oczy, jakby nie potrafił się zdobyć na odpowiedź.

– Widziałam twoje rysunki – wyrzucam z siebie pospiesznie.

Darin natychmiast unosi głowę i patrzy na mnie z kamienną twarzą.

– Nie szpiegowałam – zastrzegam. – Ze szkicownika wypadła luźna kartka. Znalazłam ją dzisiaj rano, kiedy wymieniałam trzcinę na podłodze na świeżą.

– Powiedziałaś babci i dziadkowi? Widzieli to?

– Nie, ale…

– Laiu, posłuchaj…

Do dziesięciu piekieł! Nie mam ochoty tego słuchać! Nie chcę słyszeć jego wymówek.

– To, co widziałaś, jest niebezpieczne – tłumaczy. – Nikomu o tym nie mów. Nigdy. Stawką jest nie tylko moje życie, ale także innych…

– Pracujesz dla Imperium, Darinie? Dla Marsyjczyków?

Milczy. Wydaje mi się, że widzę odpowiedź w jego oczach, i kręci mi się w głowie. Czy mój brat zdradza własny lud? Trzyma stronę Imperium?

Zrozumiałabym, gdyby gromadził ziarno, sprzedawał książki czy uczył dzieci czytać. Byłabym dumna, że robi coś, na co ja nigdy bym się nie odważyła. Imperium Marsyjskie napada, więzi i zabija ludzi za takie „zbrodnie”, ale jeśli ktoś pokazuje sześciolatce litery, to nie jest zły, przynajmniej nie w oczach mojego ludu, ludu Uczonych.

To, co robi Darin, jest jednak chore. To zdrada.

– Imperium zabiło naszych rodziców – szepczę. – I naszą siostrę.

Mam ochotę na niego wrzasnąć, ale dławię się słowami. Wojownicze Imperium Marsyjskie podbiło krainę Uczonych pięćset lat temu i od tamtej pory jego obywatele przez cały czas prześladują nas i uciskają. Kiedyś Imperium Uczonych słynęło na całym świecie z najwybitniejszych akademii i bibliotek. Teraz większość naszych obywateli nie potrafi odróżnić szkoły od zbrojowni.

– Jak mogłeś stanąć po stronie Marsyjczyków? No jak, Darinie?

– To nie tak, jak myślisz, Laiu. Wszystko wyjaśnię, ale…

Nagle przerywa i podnosi błyskawicznie dłoń, by mnie uciszyć, gdy chcę spytać o obiecane wyjaśnienie. Przechyla głowę ku oknu.

Przez cienkie ściany słyszę, jak dziadek chrapie, babcia przewraca się przez sen na drugi bok, a na dworze grucha gołąb. Znane odgłosy, kojarzące się z domem.

Darin słyszy jednak coś jeszcze. Krew odpływa mu z twarzy, a w oczach dostrzegam błysk strachu.

– To obława – szepcze.

– Ale jeżeli pracujesz dla Imperium… – „…dlaczego żołnierze mieliby nas nachodzić?”.

– Nie pracuję dla nich – oznajmia spokojnie. Spokojniej, niż się czuję. – Ukryj szkicownik. Chcą go znaleźć. To po niego tu przyszli.

Wypada przez drzwi, a ja zostaję sama. Moje stopy poruszają się niczym zanurzone w gęstej melasie, a ręce mam jak dwa drewniane kloce. „Pospiesz się, Laiu!”.

Zwykle Imperium urządza obławy w środku dnia. Żołnierze chcą, żeby matki i dzieci Uczonych patrzyły, żeby ojcowie i bracia widzieli, jak kolejna rodzina trafia w niewolę. Każdy atak podczas dnia wygląda strasznie, lecz nocny jest jeszcze gorszy. Marsyjczycy pojawiają się w nocy wtedy, gdy Imperium nie życzy sobie świadków.

Zastanawiam się, czy to się dzieje naprawdę, czy to tylko koszmar. „To prawda, Laiu. Ruszaj się”.

Wyrzucam szkicownik przez okno prosto w żywopłot. To kiepska kryjówka, ale nie mam czasu. Babcia wchodzi do pokoju, utykając. Jej dłonie, które potrafią tak pewnie mieszać konfiturę w słoikach czy zaplatać mi włosy, trzęsą się teraz niczym łopoczące gorączkowo skrzydła, ponaglając mnie do wyjścia z pokoju.

Wyciąga mnie na korytarz. Darin stoi z dziadkiem u tylnych drzwi. Siwe włosy dziadka są zmierzwione jak stóg siana, a ubranie ma całe pomięte, jednak na jego twarzy nie został nawet cień snu. Mamrocze coś do mojego brata, po czym wręcza mu największy z kuchennych noży babci. Nie wiem, po co zadaje sobie ten trud. Pod uderzeniem marsyjskiego ostrza wykonanego z serryjskiej stali zwykły nóż rozleci się na kawałki.

– Ty i Darin wyjdziecie tylnymi drzwiami – mówi babcia, gorączkowo wodząc wzrokiem od jednego okna do drugiego. – Jeszcze nie okrążyli domu.

„Nie. Nie. Nie”.

– Babciu – szepczę niemal niedosłyszalnie i potykam się, kiedy pcha mnie ku Darinowi.

– Ukryj się na wschodnim krańcu Dzielnicy… – Dławi się dalszym ciągiem zdania, kiedy dostrzega za obszarpanymi zasłonami we frontowym oknie błysk twarzy z płynnego metalu. Czuję skurcz w żołądku.

– Zamaskowany – oznajmia. – Przyszli z Zamaskowanym. Uciekaj, Laiu, zanim dostanie się do środka.

– A co z tobą? I z dziadkiem?

– Powstrzymamy ich przez chwilę. – Dziadek delikatnie popycha mnie ku drzwiom. – Zachowaj swoje tajemnice, kochanie. Słuchaj się Darina, on o ciebie zadba. Leć!

Pada na mnie wąski cień Darina. Brat łapie moją rękę, kiedy drzwi zamykają się za nami. Pochyla się, by wtopić się w ciepłą noc, a potem rusza cicho po sypkim piasku podwórza. Chciałabym czuć taką pewność siebie, jaką zdradzają jego ruchy. Chociaż mam już siedemnaście lat i jestem dość dorosła, by kontrolować swój strach, ściskam jego dłoń tak, jakby była to jedyna trwała rzecz na tym świecie.

„Nie pracuję dla nich” – powiedział Darin. W takim razie dla kogo? Jakimś cudem dostał się wystarczająco blisko kuźni Serry, by na rysunkach przedstawić ze szczegółami proces tworzenia najcenniejszej broni Imperium. Skimy, te niezniszczalne wygięte ostrza, potrafią przeciąć trzech ludzi za jednym zamachem.

Pół tysiąclecia temu Uczeni zostali zmiażdżeni podczas inwazji Imperium Marsyjskiego, ponieważ nasza broń łamała się w zetknięciu z ich wysokiej jakości stalą. Od tamtej pory nie dowiedzieliśmy się niczego o sztuce wytwarzania skim. Marsyjczycy zazdrośnie strzegą swoich tajemnic, całkiem jak skąpcy pilnujący złota. Osoba złapana na wałęsaniu się bez powodu w pobliżu kuźni naszego miasta, wszystko jedno, Uczony czy Marsyjczyk, ryzykuje egzekucję.

Jeżeli Darin nie pracuje dla Imperium, jak dostał się w pobliże kuźni Serry? Jak marsyjscy żołnierze dowiedzieli się o jego szkicowniku?

Po przeciwnej stronie domu w drzwi frontowe uderza pięść. Szurają buty i dźwięczy stal. Rozglądam się gorączkowo wokoło, spodziewając się dostrzec gdzieś srebrne zbroje i czerwone peleryny legionistów Imperium, ale na podwórzu panuje spokój. Mimo rześkiego nocnego powietrza pot nadal spływa mi po karku. Z daleka, z akademii Czarnego Stoku, gdzie kształcą Zamaskowanych, dobiega dudnienie bębnów. Ten dźwięk wyostrza strach, który wbija mi się w sam środek brzucha. Imperium nie wysyła tych potworów o srebrnych twarzach na każdą obławę.

Znów rozlega się łomotanie do drzwi.

– W imieniu Imperium Marsyjskiego – odzywa się zirytowany głos – żądam, byście otworzyli te drzwi.

Darin i ja w jednej chwili zastygamy bez ruchu.

– To nie brzmi jak Zamaskowany – szepcze mój brat. Zamaskowani przemawiają cicho, a ich słowa przecinają rozmówcę niczym skima, ich osławiona broń. Gdy legioniści pukają i wydają rozkazy, Zamaskowany przenika do wnętrza domu i zabija wszystkich, którzy staną mu na drodze.

Brat patrzy mi prosto w oczy, a ja wiem, że myślimy o tym samym. Jeśli Zamaskowanego nie ma wraz z resztą żołnierzy przed drzwiami, to gdzie się znajduje?

– Nie bój się, Laiu – mówi szeptem Darin. – Nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało.

Chcę mu wierzyć, ale strach wydaje mi się falą przypływu, szarpiącą mnie za kostki i wciągającą pod powierzchnię morza. Przypominam sobie małżeństwo sąsiadów: trzy tygodnie temu zostali zaskoczeni, wtrąceni do więzienia, a potem sprzedano ich w niewolę. „Przemytnicy książek” – wyjaśnili żołnierze Imperium. Pięć dni później jeden z najstarszych pacjentów dziadka, dziewięćdziesięciotrzylatek, który ledwie kuśtykał, został stracony we własnym domu. Poderżnięto mu gardło od ucha do ucha. „Współpracował z ruchem oporu”.

Co zrobią żołnierze z babcią i dziadkiem? Uwiężą ich? Uczynią z nich niewolników?

Zabiją ich?

Docieramy do tylnej bramy. Darin staje na palcach, żeby otworzyć zasuwkę, lecz powstrzymuje go jakiś chrobot w alejce po drugiej stronie bramy. Nagły podmuch posyła w powietrze chmurę kurzu.

Darin wpycha mnie za siebie. Zaciska dłoń na rękojeści noża tak, że bieleją mu kostki, a tymczasem brama otwiera się z cichym piskiem. Zimny palec strachu przesuwa mi się po plecach. Wyglądam zza ramienia brata w alejkę.

Nic tam nie ma poza przesypującym się niemal bezszelestnie piaskiem. Nic, tylko przelotne podmuchy wiatru i zamknięte okna u naszych śpiących sąsiadów.

Wzdycham z ulgą i wysuwam się zza pleców brata.

W tej samej chwili Zamaskowany wyłania się z ciemności i wchodzi przez bramę.II: Elias

Dezerter umrze jeszcze przed świtem.

Jego ślady ciągną się zygzakiem przez zakurzone katakumby Serry niczym trop rannego jelenia. Tunele go wykończyły. Powietrze jest tu zbyt ciężkie, a smród zgnilizny i śmierci – zbyt bliski.

Kiedy zauważam te ślady, mają już ponad godzinę. Strażnicy zdążyli złapać trop tego gościa. Biedny sukinsyn. Jeżeli ma szczęście, zostanie zabity podczas pościgu. Jeśli nie…

„Nie myśl o tym. Schowaj plecak. Wydostań się stąd”.

Kości trzeszczą, kiedy wciskam pakunek wyładowany żywnością i wodą do krypty w ścianie. Helene nie dałaby mi żyć, gdyby zobaczyła, jak traktuję zmarłych… Ale gdyby dowiedziała się, po co tu jestem, bezczeszczenie szczątków byłoby jej najmniejszym zmartwieniem.

„Nie dowie się. Przynajmniej do chwili, kiedy będzie już za późno”. Czuję ukłucie wyrzutów sumienia, lecz wypieram je. Helene jest najsilniejszą osobą, jaką znam. Da sobie świetnie radę beze mnie.

Chyba po raz setny oglądam się przez ramię. W tunelu panuje cisza. Dezerter odciągnął żołnierzy w przeciwnym kierunku, lecz bezpieczeństwo to iluzja. Wiem, że nie należy jej ufać. Pracuję szybko, piętrząc kości z powrotem przed kryptą, by zatrzeć ślady po sobie. Zmysły mam wyostrzone do granic możliwości, by zauważyć wszystko, co mogłoby odbiegać od normy.

Jeszcze jeden dzień. Cały jeden dzień tej paranoi, ukrywania się i kłamstw. Jeden dzień do końca nauki, a potem będę wolny.

Kiedy ponownie układam czaszki w krypcie, gorące powietrze porusza się leniwie, niczym niedźwiedź budzący się ze snu zimowego. Zapach trawy i śniegu przebija się przez cuchnący oddech tunelu. Mam tylko dwie sekundy, by odsunąć się od krypty i uklęknąć, sprawdzając podłoże, tak jakby mogły pozostać na nim jakieś ślady. Po tych dwóch sekundach nie jestem już sam.

– Eliasie? Co ty tu robisz?

– Nie słyszałaś? Mamy dezertera w tunelach – odpowiadam, cały czas skupiając uwagę na zakurzonej podłodze. Pod srebrną maską, sięgającą od czoła do brody, moja twarz powinna pozostać nieprzenikniona, ale Helene Aquilla i ja jesteśmy bliskimi przyjaciółmi niemal od czternastu lat, przez całe szkolenie w Akademii Wojskowej Czarnego Stoku, toteż prawdopodobnie słyszy nawet moje myśli.

Okrąża mnie w milczeniu, a ja spoglądam prosto w jej oczy, przejrzyste i błękitne, zupełnie jak ciepłe morza wokół południowych wysp. Maska spoczywa na mojej twarzy: oddzielny i obcy byt, ukrywający moje rysy i emocje. Maska Hel przylega jednak do jej oblicza jak druga srebrna skóra, toteż dostrzegam lekkie zmarszczenie brwi, gdy na mnie spogląda. „Odpręż się, Eliasie” – powtarzam sobie w myślach. „Przecież szukasz tylko dezertera”.

– Nie przechodził tędy – oznajmia Hel. Przesuwa dłonią po włosach, jak zawsze splecionych w ciasną koronę. – Dex wziął kompanię pomocniczą z północnej wieży do Wschodniego Odgałęzienia. Myślisz, że go złapią?

Siły pomocnicze, chociaż wyszkolone gorzej niż legioniści (nie mówiąc już o Zamaskowanych), są mimo to bezlitosnymi tropicielami.

– Oczywiście, że go schwytają – odpowiadam, na próżno usiłując ukryć gorycz w głosie. Helene rzuca mi ostre spojrzenie. – Tego tchórzliwego łajdaka – dodaję. – A tak poza tym, dlaczego nie śpisz? Nie trzymałaś warty dzisiaj rano. – „Już ja o to zadbałem”.

– To te cholerne bębny. – Helene rozgląda się po tunelu. – Wszystkich budzą.

Bębny. No oczywiście. „Dezerter”, załomotały w środku nocnej warty. „Kto żyw i na służbie – na mury”. Helene musiała przyłączyć się do polowania, a Dex, mój porucznik, powiedział jej, w jakim kierunku się udałem. Nie widział w tym nic złego.

– Myślałem, że dezerter mógł iść właśnie tędy. – Odwracam się od ukrytego plecaka, by spojrzeć w głąb tunelu. – Chyba się jednak myliłem. Powinienem dogonić Dexa.

– Niechętnie to przyznaję, ale zwykle się nie mylisz. – Helene przechyla głowę i uśmiecha się do mnie. Znów czuję wyrzuty sumienia, pozbawiające tchu jak cios w brzuch. Będzie wściekła, kiedy się dowie, co zrobiłem. Nigdy mi nie wybaczy. „To bez znaczenia. Zdecydowałeś. Nie możesz się teraz wycofać”.

Hel przesuwa po zapylonej podłodze lekką, dobrze wyćwiczoną dłonią.

– Nigdy przedtem nie widziałam tego tunelu.

Po karku pełznie mi kropla potu. Ignoruję ją.

– Gorąco i śmierdzi – podsumowuję. – Tak jak wszędzie w tunelach. – Mam przy tym ochotę dodać: „Chodźmy już stąd”, ale to byłoby równie czytelne jak wytatuowany na czole napis: „Knuję coś niedobrego”. Dlatego milknę i opieram się ze skrzyżowanymi ramionami o ścianę katakumb.

„Pole bitwy jest moją świątynią” – powtarzam w myślach inkantację, której nauczył mnie mój dziad, tego samego dnia, gdy mnie poznał. Miałem wtedy sześć lat. Upiera się, że wyostrza ona umysł, tak jak osełka – miecz.

„Czubek miecza jest mym kapłanem.

Taniec śmierci to moja modlitwa.

Cios zabójczy wolność mi daje”.

Helene zerka na moje zamazane ślady i jakimś cudem podąża za nimi wzrokiem ku krypcie, w której upchnąłem plecak, ku górze czaszek. Wyczuwam jej podejrzliwość i nagle atmosfera pomiędzy nami staje się napięta.

„Cholera!”.

Muszę ją jakoś zdekoncentrować. Kiedy przenosi wzrok pomiędzy kryptą a mną, moje oczy leniwie błądzą po jej sylwetce. Do pełnych sześciu stóp brakuje jej dwóch cali, czyli jest o pół stopy ode mnie niższa. To jedyna uczennica w Czarnym Stoku. Jej smukła, silna sylwetka, przyodziana w dopasowany czarny mundur, jaki noszą wszyscy, którzy się tu uczą, zawsze przyciągała spojrzenia pełne podziwu – ale nie moje. Zbyt długo się przyjaźnimy.

„No już, zauważ to. Zauważ, jak się na ciebie pożądliwie gapię, i wścieknij się”.

Patrzę jej prosto w oczy bezczelnie, niczym marynarz zaraz po zawinięciu do portu, a ona otwiera usta, jakby chciała się na mnie wydrzeć, po czym znów zerka w stronę krypty.

Jeśli zobaczy plecak i domyśli się, co knuję, jestem skończony. Może nie ma ochoty na mnie donieść, ale prawo Imperium wymaga, żeby to zrobiła, a Helene nigdy w życiu nie złamała prawa.

– Eliasie…

Przygotowuję się, by skłamać. „Chciałem się wyrwać tylko na parę dni, Hel. Potrzebuję czasu dla siebie, żeby wszystko przemyśleć. Nie chciałem cię martwić”.

BUM-BUM-bum-BUM!

Bębny.

Bez zastanowienia przekładam zmienny rytm na wiadomość, którą ma przekazać. „Dezerter schwytany. Wszyscy uczniowie natychmiast udadzą się na centralny dziedziniec”.

Czuję w żołądku nagły ciężar. Naiwnie łudziłem się, że uciekinier dotrze przynajmniej do miasta.

– No, szybko im poszło – odzywam się. – Powinniśmy wracać.

Ruszam ku głównemu tunelowi. Helene podąża za mną, tak jak przypuszczałem. Prędzej wbiłaby sobie sztylet w oko, niż sprzeciwiła się bezpośredniemu rozkazowi. Helene to autentyczna Marsyjka, bardziej lojalna wobec Imperium niż wobec własnej matki. Jak każda dobra uczennica wśród Zamaskowanych wyznaje dewizę Czarnego Stoku: „Obowiązek aż do śmierci”.

Zastanawiam się, co by powiedziała, gdyby poznała prawdziwą przyczynę mojej obecności w tunelach.

Zastanawiam się, jak by się poczuła, gdyby dowiedziała się, jak bardzo nienawidzę Imperium.

Próbuję zgadnąć, co by zrobiła, gdyby odkryła, że jej najlepszy przyjaciel planuje dezercję.III: Laia

Zamaskowany powoli wchodzi przez bramę. Jego wielkie dłonie zwisają wzdłuż ciała. Dziwny, jasny metal, któremu ta formacja zawdzięcza swoją nazwę, przylega od czoła do brody niczym srebrna farba, ujawniając rysy jego twarzy, cienkie brwi i wystające kości policzkowe. Pokryta miedzianymi płytkami zbroja układa się na umięśnionym ciele, podkreślając jego siłę.

Kolejny podmuch wiatru wydyma jego czarną pelerynę. Zamaskowany rozgląda się wokół podwórza, tak jakby przybył na przyjęcie wyprawiane w ogrodzie. Patrzy na mnie jasnymi oczami, mierzy wzrokiem od stóp do głów i zatrzymuje się na mojej twarzy. Przygląda mi się beznamiętnie, jakby był gadem, nie człowiekiem.

– Co za śliczna buzia – odzywa się.

Rozpaczliwie obciągam poszarpany rąbek sukienki, żałując, że nie mam na sobie bezkształtnej spódnicy do kostek, którą noszę na co dzień. Zamaskowany ani drgnie. Nic w jego twarzy nie zdradza mi, o czym może myśleć, ale potrafię to odgadnąć.

Darin zasłania mnie całym ciałem i spogląda na ogrodzenie, tak jakby oceniał czas potrzebny na dotarcie do niego.

– Jestem sam, chłopcze – zwraca się do mojego brata Zamaskowany martwym głosem. – Reszta naszych ludzi przeszukuje wasz dom. Jak chcesz, możesz uciekać. – Odsuwa się od bramy. – Nalegam jednak, żebyś zostawił dziewczynę.

Darin unosi nóż.

– O, jakiś ty rycerski – mówi tamten.

Po czym uderza w błysku miedzi i srebra, niczym grom z jasnego nieba. Wciągam gwałtownie powietrze… I w tej samej chwili Zamaskowany przyciska twarz mojego brata do piasku i przygważdża jego wijące się ciało kolanem. Nóż babci upada na ziemię.

Moje gardło eksploduje krzykiem, doskonale słyszalnym w ciszy letniej nocy. Sekundę później czubek skimy łaskocze moje gardło. Nawet nie zauważyłam, jak Zamaskowany dobył broni.

– Cicho – rozkazuje. – Ręce do góry. I do środka.

Szarpnięciem jednej ręki podnosi Darina za kark, a w drugiej trzyma skimę, którą popycha mnie przed sobą. Mój brat kuleje, z jego twarzy sączy się krew, a oczy zachodzą mu mgłą. Walczy z uściskiem jak ryba na haczyku, lecz napastnik tylko zaciska mocniej dłoń.

Tylne drzwi domu się otwierają i pojawia się w nich legionista w czerwonej pelerynie.

– Dom zabezpieczony, dowódco.

Zamaskowany popycha Darina w jego kierunku.

– Związać go. Silny z niego chłopak.

Potem chwyta mnie za włosy, mocno, aż krzyczę z bólu.

– Mmm. – Nachyla się do mojego ucha, a ja się krzywię. Przerażenie odbiera mi głos. – Zawsze mi się podobały ciemnowłose.

Ciekawe, czy ma siostrę, żonę czy jakąkolwiek kobietę. Nawet gdyby miał, byłoby to bez znaczenia. Nie jestem dla niego częścią czyjejkolwiek rodziny. Jestem rzeczą, którą należy poskromić, wykorzystać i porzucić. Zamaskowany ciągnie mnie korytarzem do pokoju od frontu tak jak myśliwy ciągnący zdobycz. „Walcz” – powtarzam sobie w myślach. „Walcz!”. Jednak kiedy wyczuwa moje żałosne wysiłki, zaciska mocniej dłoń, a moją czaszkę przeszywa ból. Rozluźniam mięśnie i pozwalam mu się ciągnąć dalej.

W pokoju legioniści stoją w szeregu wśród powywracanych mebli i potłuczonych słoików z konfiturami. „Teraz handlarz nic nie dostanie”. Tyle dni spędzonych nad parującymi garnkami, aż moje włosy i skóra zaczęły pachnieć morelami i cynamonem. Tyle słoi, wyparzonych i wysuszonych, napełnionych, zamkniętych i uszczelnionych. Wszystko to na nic. Kompletnie na nic.

Lampy oświetlają straszną scenę: babcia i dziadek klęczą na środku podłogi z dłońmi związanymi za plecami. Wojskowy trzymający Darina popycha go na podłogę obok nich.

– Dowódco, czy mam związać również dziewczynę? – Inny żołnierz chwyta sznur wiszący u pasa, ale Zamaskowany zostawia mnie pomiędzy dwoma krzepkimi legionistami.

– Nie sprawi nam kłopotów. – Spogląda na mnie ostrym wzrokiem. – Prawda?

Kręcę głową i kurczę się, nienawidząc siebie za tchórzostwo. Sięgam do wytartej bransolety matki, którą noszę powyżej łokcia, i dotykam znajomego wzoru, szukając w nim siły… lecz nie odnajduję nic. Matka by walczyła. Wolałaby raczej zginąć, niż znosić takie poniżenie. Tymczasem ja nie jestem w stanie się poruszyć. Obezwładnia mnie mój własny lęk.

Do pokoju wchodzi legionista, jego twarz zdradza zdenerwowanie.

– Dowódco, tu tego nie ma.

Zamaskowany mierzy wzrokiem mojego brata.

– Gdzie szkicownik?

Darin patrzy prosto przed siebie i milczy. Oddycha cicho, miarowo i wygląda na to, że znów nad sobą panuje. W gruncie rzeczy wydaje się niemal spokojny.

Zamaskowany nieznacznie kiwa dłonią. Jeden z legionistów chwyta babcię za kark i uderza jej wątłym ciałem o ścianę. Babcia przygryza wargę, w jej oczach pojawiają się błękitne iskry. Darin próbuje wstać, ale inny żołnierz go przytrzymuje.

Człowiek w masce unosi odłamek szkła z jednego z potłuczonych słojów. Wysuwa język niczym wąż i kosztuje odrobinę konfitury.

– Szkoda, żeby to wszystko się zmarnowało. – Muska twarz babci krawędzią szklanej skorupy. – Kiedyś musiałaś być piękną kobietą. Co za oczy! – Odwraca się do Darina. – Mam je wyłupić?

– Szkicownik jest za oknem małej sypialni. W żywopłocie – wydobywam z siebie zaledwie szept, ale żołnierze to słyszą. Zamaskowany daje znak i jeden z legionistów znika w korytarzu. Darin na mnie nie patrzy, lecz i tak czuję jego przerażenie. Mam ochotę wrzasnąć na cały głos: „Dlaczego kazałeś ukryć go właśnie mnie? Dlaczego przyniosłeś tę przeklętą rzecz do domu?”.

Legionista wraca ze szkicownikiem. Kolejne sekundy wydają się ciągnąć bez końca, a jedyny dźwięk, jaki rozlega się w pokoju, to szelest przewracanych kartek, kiedy Zamaskowany przegląda zawartość zeszytu. Jeśli reszta wygląda tak jak strona, którą znalazłam, wiem, co zobaczy: noże, miecze i pochwy Imperium Marsyjskiego, obrazy kuźni, receptury, instrukcje… Rzeczy, których żaden Uczony nie powinien znać, a co dopiero opisywać ich na papierze.

– Jak się dostałeś do Dzielnicy Zbrojowni, chłopcze? – Zamaskowany podnosi wzrok znad obrazków. – Czy ruch oporu przekupił jakiegoś robotnika spośród Plebejuszy, żeby cię tam przemycił?

Tłumię łkanie. Czuję ulgę, że Darin nie zdradził, ale jednocześnie mam ochotę nawrzeszczeć na niego i wyzwać go od głupców. Związki z ruchem oporu Uczonych oznaczają wyrok śmierci.

– Sam się tam przekradłem – wyjaśnia mój brat. – Nie mam nic wspólnego z ruchem oporu.

– Widziano, jak wchodziłeś wczoraj wieczorem do katakumb podczas zakazu. – W głosie Zamaskowanego pobrzmiewa znudzenie. – W towarzystwie znanych buntowników spośród Uczonych.

– Wczoraj wieczorem Darin wrócił do domu dobrze przed godziną zakazu – odzywa się dziadek, a ja czuję się dziwnie, słysząc kłamstwo z jego ust. To jednak bez znaczenia. Zamaskowany patrzy wyłącznie na mojego brata. Bez jednego mrugnięcia czyta z jego twarzy jak z książki.

– Aresztowaliśmy dzisiaj tych buntowników – oznajmia. – Jeden z nich przed śmiercią wyjawił twoje imię. Co z nimi robiłeś?

– Poszli za mną – odpowiada spokojnie Darin. Tak jakby już kiedyś był przesłuchiwany. Jakby się w ogóle nie bał. – Nigdy wcześniej ich nie spotkałem.

– A jednak zdawali sobie sprawę, że znajdę tu szkicownik. Wyśpiewali mi o nim wszystko. Skąd o nim wiedzieli? Czego od ciebie chcieli?

– Nie wiem.

Zamaskowany przyciska mocniej szklany odłamek do miękkiej skóry pod okiem babci, a ona rozdyma nozdrza. Krople krwi płyną wzdłuż zmarszczek po jej twarzy.

Darin wciąga gwałtownie powietrze. To jedyna oznaka napięcia.

– Chcieli mojego szkicownika – mówi. – Odmówiłem, przysięgam.

– Gdzie się znajduje ich kryjówka?

– Nie widziałem. Zasłonili mi oczy. Byliśmy w katakumbach.

– Gdzie w katakumbach?

– Nie widziałem, zasłonili mi oczy.

Zamaskowany przygląda się mojemu bratu przez dłuższą chwilę. Nie mam pojęcia, jak Darin może zachowywać spokój pod tym spojrzeniem.

– Jesteś przygotowany na przesłuchanie – mówi Zamaskowany, a w jego głosie słychać cień zaskoczenia. – Wyprostowane plecy, głęboki oddech, takie same odpowiedzi na różne pytania. Kto cię szkolił, chłopcze?

Kiedy Darin milczy, tamten wzrusza ramionami.

– Kilka tygodni w więzieniu rozwiąże ci język.

Wymieniamy z babcią przerażone spojrzenia. Jeżeli Darin skończy w imperialnym więzieniu, nigdy go już nie zobaczymy. Będą go przesłuchiwać przez wiele tygodni, a potem albo sprzedadzą do niewoli, albo zabiją.

– To tylko chłopiec… – mówi powoli dziadek, tak jakby próbował uspokoić wściekłego pacjenta. – Proszę…

Błysk stali i dziadek pada jak kamień. Zamaskowany porusza się tak szybko, że nie rozumiem, co zrobił… do chwili, kiedy babcia rzuca się naprzód, przenikliwie krzycząc, a w jej głosie brzmi tak dojmujący ból, że padam na kolana.

„Dziadek. Niebiosa, tylko nie dziadek!”. Do głowy przychodzi mi tuzin zaklęć i obietnic. „Już nigdy mu się nie sprzeciwię, nigdy nie zrobię nic złego, nigdy nie będę się skarżyć na przydzieloną pracę, jeżeli tylko dziadek przeżyje!”.

Babcia rwie włosy z głowy i przeraźliwie wrzeszczy. Gdyby żył, nigdy by sobie na to nie pozwoliła. Dziadek by tego nie zniósł. Spokój Darina znika jak ścięty kosą. Jego twarz blednie z przerażenia, przenikającego do szpiku kości.

Babcia dźwiga się z trudem na nogi i robi jeden chwiejny krok ku Zamaskowanemu, a on wyciąga do niej dłoń, tak jakby chciał chwycić ją za ramię. Ostatnią rzeczą, jaką dostrzegam, są oczy babci, szeroko otwarte ze zgrozy. Zaraz potem nadgarstek Zamaskowanego w ciężkim ochraniaczu przesuwa się błyskawicznym ruchem w poprzek jej gardła, zostawiając na nim cienką czerwoną linię, która rośnie coraz szybciej, a jej czerwień staje się coraz intensywniejsza. Babcia upada.

Jej ciało uderza o podłogę z łomotem. Oczy ma wciąż otwarte i pełne łez, gdy krew wylewa się z jej szyi i wsiąka w dywan, który utkałyśmy razem poprzedniej zimy.

– Dowódco – melduje jeden z legionistów. – Została godzina do świtu.

– Wyprowadźcie stąd chłopaka. – Zamaskowany nie zaszczyca babci ani jednym spojrzeniem. – A potem spalcie ten dom.

Odwraca się teraz ku mnie, a ja chciałabym móc zniknąć niczym cień na ścianie za plecami. Pragnę tego mocniej niż czegokolwiek wcześniej, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, jakie to niemądre. Pilnujący mnie żołnierze uśmiechają się do siebie, kiedy Zamaskowany powoli rusza w moim kierunku. Patrzy mi prosto w oczy tak, jakby potrafił wyczuć zapach mojego strachu, jak kobra hipnotyzująca ofiarę.

„Nie, proszę, nie! Zniknąć… Chcę zniknąć!”.

Mój prześladowca mruga, przez jego twarz przemyka coś dziwnego – nie potrafię rozpoznać, zaskoczenie czy szok. To nie ma znaczenia, bo w tej samej chwili Darin rzuca się na niego z podłogi. Podczas gdy ja kuliłam się ze strachu, on rozplątywał więzy. Rozczapierza dłonie niby szpony, skacząc Zamaskowanemu do gardła. Wściekłość daje mu siłę lwa i przez sekundę wygląda całkiem jak nasza matka: miodowozłota czupryna lśni, oczy błyszczą, a usta krzywią się w złowrogim warknięciu.

Zamaskowany cofa się o krok, prosto w kałużę krwi rozlaną wokół głowy babci, i oto Darin go dopada, obala na podłogę i zasypuje ciosami. Legioniści zamierają z niedowierzaniem, lecz po sekundzie przytomnieją i ruszają naprzód, krzycząc i przeklinając. Zanim dopadną Darina, on wyciąga sztylet zza pasa przeciwnika.

– Laiu! – wrzeszczy. – Uciekaj!

„Nie uciekaj. Pomóż mu. Walcz”.

W tej chwili przypominam sobie jednak zimne spojrzenie Zamaskowanego, groźbę przemocy w jego oczach. „Zawsze mi się podobały ciemnowłose”. Zgwałci mnie, a potem zabije.

Dygocę ze strachu i wycofuję się do korytarza. Nikt mnie nie zatrzymuje. Nikt mnie nie zauważa.

– Laiu! – krzyczy Darin głosem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałam. Gorączkowym, brzmiącym jak głos kogoś w śmiertelnej pułapce. Kazał mi uciekać, ale gdybym to ja tak krzyknęła, przyszedłby mi z pomocą. Nigdy by mnie nie zostawił. Zatrzymuję się.

„Pomóż mu” – rozkazuje głos w mojej głowie. „No już, rusz się!”.

Dołącza do niego drugi głos, mocniejszy, bardziej natarczywy.

„Nie dasz rady go ocalić. Rób, co mówi. Uciekaj!”.

Kątem oka dostrzegam migotanie płomieni i wyczuwam dym. Jeden z legionistów podpalił już dom. Za parę minut będzie po wszystkim.

– Tym razem zwiążcie go porządnie i wrzućcie do celi przesłuchań. – Zamaskowany podnosi się z podłogi, pocierając szczękę. Kiedy dostrzega, jak wycofuję się korytarzem, podejrzanie nieruchomieje. Ociągając się, patrzę mu prosto w oczy, a wtedy on przechyla głowę na bok.

– Uciekaj, dziewczynko – mówi.

Mój brat wciąż walczy, a jego krzyki przeszywają mi serce. Wiem, że będę je wciąż słyszała, że będą odbijać się echem w mojej głowie w każdej godzinie każdego dnia, do końca życia, chyba że naprawię to zło. Wiem to doskonale.

Mimo to uciekam.

» » »

Zatłoczone ulice i zakurzone bazary Dzielnicy Uczonych rozmazują się w panicznym pędzie wokół mnie niczym krajobraz z koszmaru. Z każdym krokiem mój mózg krzyczy, żebym zawróciła, pobiegła z powrotem i pomogła Darinowi. Z każdym krokiem staje się to mniej prawdopodobne, aż ta możliwość w ogóle znika, aż jedyne słowo, jakie przychodzi mi do głowy, to: „uciekaj!”.

Żołnierze biegną za mną, lecz to ja dorastałam pomiędzy przysadzistymi domami Dzielnicy Uczonych, wybudowanymi z suszonej cegły, toteż szybko gubię pogoń.

Zaczyna świtać, a ja zwalniam biegu, teraz utykam, wędrując od jednej alejki do drugiej. Dokąd mam iść? Co robić? Potrzebuję planu, ale nie wiem nawet, od czego zacząć. Kto mi pomoże? Kto mnie pocieszy? Sąsiedzi mnie przegonią, obawiając się o swoje życie. Cała moja rodzina albo nie żyje, albo została uwięziona. Moja najlepsza przyjaciółka Zara zniknęła po nalocie w zeszłym roku, a inni przyjaciele mają własne problemy.

Zostałam sama.

Gdy wschodzi słońce, okazuje się, że zawędrowałam do pustego budynku w najstarszej części Dzielnicy. Wypatroszony gmach stoi przygięty do ziemi niczym ranne zwierzę w labiryncie innych podupadłych domów. W powietrzu unosi się smród śmieci.

Kulę się w kącie pokoju. Warkocz mi się rozplótł i teraz moje włosy zwisają w nieporządnych kosmykach. Czerwony ścieg, którym obrębiono rękaw mojej sukienki, rozerwał się i wysnuła się z niego jasna przędza. Babcia obszyła mi rękawy na moje siedemnaste urodziny, żeby ożywić trochę ten bury przyodziewek. Tylko na taki prezent mogła sobie pozwolić.

A teraz nie żyje. Tak samo jak dziadek. Jak moi rodzice i siostra, którzy zmarli dawno temu.

I Darin. Schwytany. Zawleczony do celi przesłuchań. Kto wie, jak okrutnie potraktują go tam żołnierze Imperium.

Życie składa się z tak wielu nieznaczących chwil, aż pewnego dnia nadchodzi jeden moment, który określa wszystkie następne. Taka decydująca chwila nastąpiła w moim życiu, kiedy Darin do mnie krzyknął. To był egzamin z odwagi, z siły. A ja go oblałam.

„Laiu! Uciekaj!”.

Dlaczego go posłuchałam? Powinnam była zostać. Powinnam była coś zrobić. Jęczę i łapię się za głowę. Wciąż go słyszę. Gdzie teraz jest? Czy żołnierze już zaczęli go przesłuchiwać? Będzie się zastanawiał, co się ze mną stało. Będzie dociekał, jak ukochana siostra mogła go zostawić na pastwę losu.

Wtem moją uwagę przyciąga ulotny ruch gdzieś w cieniu. Włosy na karku jeżą mi się ze strachu. Czy to szczur? Kruk? Cienie się przesuwają, aż w pewnej chwili rozbłyskuje pośród nich para złośliwych oczu. Sekundę później do pierwszej pary dołączają następne, wąskie i złowrogie.

„Halucynacje” – stawia diagnozę głos dziadka w mojej głowie. „Objaw wstrząsu”.

Halucynacje czy nie, cienie wyglądają coraz bardziej realnie. Ich oczy lśnią ogniem niczym miniaturowe słońca. Okrążają mnie jak stado hien, z każdym krokiem coraz śmielsze.

– Widzieliśmy cię – syczą. – Znamy twoją słabość. Brat przez ciebie umrze.

– Nie… – szepczę, ale cienie mają rację. Zostawiłam Darina, porzuciłam go. Tak, kazał mi uciekać, jednak to bez znaczenia. Jak mogłam tak stchórzyć?

Chwytam bransoletę matki, ale jej dotyk sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. Matka przechytrzyłaby Zamaskowanego i ocaliła jakoś Darina, babcię i dziadka.

Nawet babcia okazała się ode mnie dzielniejsza. Babcia, stara i krucha, z płonącymi oczami. Z kręgosłupem ze stali. Nasza matka odziedziczyła po niej ten ogień, a po matce – Darin.

Ale nie ja.

„Uciekaj, dziewczynko”.

Cienie przysuwają się jeszcze bliżej, a ja zamykam oczy, mając nadzieję, że znikną. Chwytam myśli galopujące mi w głowie i próbuję je okiełznać.

Gdzieś daleko słyszę krzyki i tupot obutych stóp. Jeżeli żołnierze wciąż mnie szukają, nie jestem tu bezpieczna.

Może powinnam pozwolić, żeby mnie znaleźli i zrobili ze mną, co chcą? Porzuciłam najbliższego krewnego. Zasługuję na karę.

A jednak ten sam instynkt, który kazał mi uciekać przed Zamaskowanym, pomaga mi teraz wstać. Wychodzę na ulicę i znikam w gęstniejącym porannym tłumie. Kilku znajomych Uczonych przygląda mi się uważnie, niektórzy nieufnie, inni ze współczuciem. Większość jednak w ogóle na mnie nie patrzy. Zastanawiam się teraz, ile razy minęłam na tych ulicach jakiegoś uciekiniera, kogoś, kogo pozbawiono właśnie całego świata.

Zatrzymuję się na chwilę, by odpocząć w alejce śliskiej od ścieków. Po drugiej stronie Dzielnicy bije w gorące niebo gęsty, czarny dym; im wyżej się wznosi, tym bledszy się staje. To płonie mój dom. Konfitury babci, lekarstwa dziadka, rysunki Darina, moje książki. Przepadło. Wszystko, czym byłam, przepadło.

„Nie wszystko, Laiu. Nie Darin”.

Na środku alejki, zaledwie kilka metrów ode mnie, tkwi w podmurówce metalowa krata. Tak jak wszystkie podobne kraty w Dzielnicy, prowadzi do katakumb Serry, gdzie można znaleźć szkielety, duchy, szczury, złodziei… a także – być może – ruch oporu Uczonych.

Czy Darin dla nich szpiegował? Czy to oni przerzucili go do Dzielnicy Zbrojowni? Nieważne, co mój brat powiedział Zamaskowanemu. To jedyna sensowna możliwość. Krążą plotki, że bojownicy ruchu oporu stają się coraz śmielsi, że werbują nowych członków już nie tylko spośród Uczonych, ale także Marinian z wolnego państwa Marinn na północy i członków Plemion, których pustynne terytorium jest protektoratem Imperium Marsyjskiego.

Dziadek i babcia nigdy nie rozmawiali przy mnie o ruchu oporu, lecz czasem późnym wieczorem słyszałam, jak mamroczą, że buntownicy uderzyli na Marsyjczyków i uwolnili więzionych Uczonych. Jak opowiadają sobie szeptem o bojownikach, którzy napadli na jedną z karawan kupieckich Imperium Marsyjskiego, prowadzonych przez ich handlarzy, Merkatorów, i zabili członków ich wyższej kasty, Prześwietnych. Tylko ruch oporu stawia czoła Marsyjczykom. Ci nieuchwytni zabójcy to jedyna broń, jaka pozostała Uczonym. Jeśli ktokolwiek potrafi dostać się w pobliże kuźni, to tylko oni.

Właśnie wówczas zdaję sobie sprawę, że ruch oporu mógłby mi pomóc. Napadnięto nas w naszym domu, a potem go spalono i zabito moją rodzinę, ponieważ dwóch buntowników podało imperialnym śledczym imię mojego brata. Jeśli znajdę ludzi z ruchu oporu i wyjaśnię, co zaszło, może pomogą mi uwolnić Darina z więzienia. Nie tylko dlatego, że są mi to winni, ale przede wszystkim dlatego, że przestrzegają Izzatu, kodeksu honorowego równie starego jak nasz lud. Przywódcy ruchu to najlepsi i najdzielniejsi z Uczonych. Powiedzieli mi to rodzice, zanim Imperium ich zabiło. Jeśli poproszę buntowników o pomoc, nie odmówią mi.

Podchodzę do kraty.

Nigdy nie byłam w katakumbach Serry. Setki mil tuneli i komór wiją się pod całym miastem, niektóre pełne zbieranych przez wieki kości. Nikt już nie używa krypt do pochówków i nawet Imperium Marsyjskie nie dysponuje pełnymi planami katakumb. Jeśli Imperium mimo całej swej potęgi nie potrafi wytropić buntowników, to jak ich znajdę?

„Nie przestawaj ich szukać, aż dopniesz swego”. Unoszę kratę i gapię się w czarną dziurę poniżej. Muszę tam zejść. Muszę znaleźć ludzi z ruchu oporu, bo jeśli tego nie zrobię, mój brat nie ma najmniejszych szans na przeżycie. Jeżeli nie znajdę bojowników i nie przekonam ich, żeby mi pomogli, nigdy więcej nie zobaczę Darina.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: