Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Abecelki i duch Bursztynowego Domu - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
7 lipca 2025
E-book: EPUB,
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
39,90
3990 pkt
punktów Virtualo

Abecelki i duch Bursztynowego Domu - ebook

Akcja opowieści rozgrywa się w miasteczku Głębokie. Franek wraz z Olkiem i Dorotą, przyjaciółmi z przedszkola, rozpoczynają naukę w klasie I. Pełen humoru opis ich zkolnych perypetii splata się z tajemnicą Bursztynowego Domu i mieszkającego w nim ducha. Dzieci dowiadują się bowiem, że tylko one mogą uwolnić ducha od cierpień...

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-9229-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TO JA, FRANEK

Cześć! To ja, Franek. Tak mam na imię. Do niedawna rodzice nazywali mnie Fruniuś albo Funiuś, jakbym był pieskiem czy kotkiem. Na szczęście już im przeszło. Niedługo pójdę do pierwszej klasy i nie chciałbym, żeby dzieciaki wołały na mnie Fruniuś! Kici, kici! Dopiero najadłbym się wstydu.

Z całej rodziny tylko ja tak fruniusiowo się nazywam. Mama ma na imię Ania, tata Adam, a moja starsza siostra – to Magda. Mieszkamy w małym domku razem z babcią Irenką. Na wszelki wypadek jeszcze raz się przedstawię, bo chyba zapomniałem o nazwisku. Nazywam się Franek Kosowski.

Mam czarne włosy, niebieskie oczy i odstające uszy. Nie martwię się tym jednak. Chciałbym za to być wyższy. Babcia Irenka uważa, że wygaduję głupstwa.

– Jesteś dość wysoki – mówi. – Ale stanowczo powinieneś przytyć!

Pewnie dlatego wciąż namawia mnie do jedzenia. Za to moja siostra mi dokucza.

– Gdybym ja miała takie odstające uszy, to pomachałabym nimi kilka razy i odleciała z bocianami do ciepłych krajów – powiedziała ostatnio.

Od razu się zemściłem za takie gadanie. Przyniosłem do domu największą ropuchę, jaką znalazłem w ogródku, i włożyłem ją do szuflady, w której Magda trzyma pamiętnik. Szuflady nie domknąłem, żeby się ropucha nie udusiła. Kiedy Magda ją zobaczyła, o mało nie odleciała do ciepłych krajów, chociaż nie ma odstających uszu.

– Iiiiiiii! – krzyczała, jakby umiała wymawiać tylko „i”.

Biedna ropucha tak się wystraszyła, że aż się trzęsła. Musiałem ją zabrać na noc do łóżka, żeby się uspokoiła. Bałem się trochę, że mama zobaczy i będzie krzyczeć, bo ropucha była brudna, a pościel czysta, ale nie za to dostałem burę. Kiedy zasnąłem, ropucha uciekła do pokoju rodziców i polizała mamę w ucho. Co było dalej, wolę nie opowiadać…

Opowiem za to o moim miasteczku. Nazywa się Głębokie, bo leży nad rzeką, która nazywa się Głęboka. Tak naprawdę, to wody w niej tyle, co w kałuży po deszczu. Tylko wiosną i jesienią przybiera, a wtedy rzeczywiście jest głęboka. Mój dom stoi przy ulicy Makowej. Nasza uliczka jest cicha, częściej można spotkać tu psa czy kota niż samochód. Mama mówi, że to dobrze. W małym miasteczku powinno być mało samochodów, bo wtedy jest mniej spalin i jest czyste powietrze.

Ja myślę, że Głębokie nie jest małe. Jest w sam raz. Choć wszystko zależy od tego, czy po mieście jeździmy samochodem, czy chodzimy pieszo. Kiedy idę z babcią Irenką w odwiedziny do wujka Karola, to idziemy i idziemy, a nasze miasteczko ciągnie się i ciągnie. A gdy jadę z tatą tą samą drogą, to zaraz jesteśmy na miejscu. To tak jak z naszą rzeką: niby jest głęboka, a nie jest.

Babcia Irenka mówi, że za nic nie przeniosłaby się do większego miasta, bo w Głębokiem jest wszystko, co potrzeba. Myślę, że babcia ma rację. Mamy park, do którego przylega moje podwórko i plac zabaw. Po drugiej stronie parku, przy ulicy Głównej, znajduje się moja szkoła podstawowa. A w centrum, na rynku kwadratowym jak herbatnik, stoi Studnia Życzeń i ratusz z obrotowymi drzwiami. Można chodzić w kółko, aż się w głowie zakręci. Ja nie próbowałem, ale wszyscy tak mówią. To znaczy mówi tak Olek – mój kolega. On podobno próbował.

Oprócz tego są u nas trzy szkoły, szpital i cztery banki. Są też ruiny starego zamku i Bursztynowy Dom, w którym podobno straszy. O tym jednak opowiem później.

TATA NIE MOŻE TRAFIĆ NA IMIENINY

Moja mama nie lubi samochodów. Inaczej niż tata. On nigdzie nie rusza się bez samochodu. Zawsze gdy się gdzieś wybieramy, mama woli iść, a tata jechać. Mama mówi, że od tego ciągłego jeżdżenia tata zapomni kiedyś, jak się chodzi.

Pewnego dnia wybraliśmy się samochodem do wujka Karola na imieniny. Tata ruszył i tak się rozpędził, że nie wiadomo kiedy minął dom wujka. Nagle znaleźliśmy się poza miastem. Mama powiedziała, że jej to nie dziwi, a tak naprawdę, to gdybyśmy poszli pieszo, bylibyśmy szybciej. Tata odparł, że to nie jego wina, tylko naszego miasteczka, bo jest małe, więc nawet rozpędzić się porządnie nie można. A mama na to, że to wyłącznie wina taty, bo w samochodzie zapomina o całym świecie. W dodatku pędzi jak szalony.

– Kiedyś wpadniemy pod ciężarówkę albo pod pociąg! – zawołała zdenerwowana, bo właśnie nadjeżdżał pociąg.

Tata zahamował przed przejazdem, więc nie wpadliśmy pod pociąg. Mimo to mama chciała wysiąść i iść piechotą do wujka. Ale się rozmyśliła. Pewnie dlatego, że założyła buty na wysokich obcasach. Z tego wszystkiego to i mnie się dostało. Kiedy machałem maszyniście i pasażerom, jeden chłopak pokazał mi język. Ja pokazałem mu swój, dłuższy. Mama to zobaczyła i trzepnęła mnie ręką po języku.

Tymczasem tata zdążył zawrócić, ale znowu nie zauważył domu wujka.

– Gdyby dom Karola choć trochę różnił się od innych domów, to bym go nie minął – stwierdził.

Dodał też coś, czego nie zrozumiałem, bo powiedział, że wujek nie jest oryginalny. Zastanawiałem się, czy wujek Karol to tylko podróba? I gdzie w takim razie podział się oryginał, czyli prawdziwy wujek? Tata dodał jeszcze coś bardzo brzydkiego. Nie powtórzę tego, bo brzydkich wyrazów nie wolno powtarzać. Mama mówi, że one same wyrywają się dorosłym z ust, a potem dorośli tego żałują i jest im wstyd.

Tata dalej coś mruczał pod nosem i w końcu mama zawołała:

– Nie narzekaj, tylko po prostu się przyznaj, że nie lubisz mojego brata!

Tata nic nie odpowiedział. Chyba żałował, że brzydki wyraz wyrwał mu się z ust. Domu wujka jednak znów nie zauważył, więc zawiózł nas prosto do naszego garażu.

W końcu poszliśmy, tak jak chciała mama – na piechotę. Tylko już bez taty, bo on zapomniał, jak się chodzi na nogach.

CZY W SUPERMARKECIE POTRZEBNY JEST DETEKTYW?

Moja siostra puka się palcem w czoło, gdy słyszy, iż cieszę się z pójścia do pierwszej klasy. Co ona wie? Myślę, że będzie super! Będę miał wreszcie prawdziwe wakacje. Magda już ze cztery razy miała prawdziwe wakacje. To ja musiałem wyrzucać śmieci, biegać do sklepu po lody i ścierać kurze. A ona tylko powtarzała: „Niech to Franek zrobi, ja mam wakacje!”.

Poskarżyłem się mamie:

– Mamo, to niesprawiedliwe!

Na to mama najspokojniej w świecie odpowiedziała:

– Dajmy Magdzie nacieszyć się wakacjami. Cały rok sumiennie pracowała.

Tak? A ja czym mam się cieszyć? Cały rok rysowałem, malowałem, budowałem domy z klocków, grałem w piłkę, jeździłem na rowerze, a w urodziny babci Irenki zaśpiewałem: „Sto lat!”. Ale jak dotąd nikt nie powiedział: „Dajmy Frankowi nacieszyć się wakacjami!”.

Teraz to wszystko się zmieni. Idę do szkoły, więc będę miał wakacje jak Magda.

Mam już wszystko, co jest potrzebne w szkole. Dziś byłem na zakupach. Rodzice specjalnie wcześniej wyszli z pracy i zaraz po obiedzie pojechaliśmy do supermarketu. Tylko babcia Irenka nie chciała jechać.

– Nie lubię tych wielkich sklepów – tłumaczyła. – Ledwie wejdę do środka, od razu kręci mi się w głowie. Zgubię się i kłopot gotowy. Musielibyście wynająć detektywa, żeby odnalazł wam babcię.

– Babciu, gdybyś się zgubiła, na pewno znaleźlibyśmy cię w dziale obsługi klienta – powiedziałem.

I wyobraziłem sobie, jak pani woła przez mikrofon na cały sklep: „Odnaleziona babcia Irenka czeka na Franka i jego rodziców w dziale obsługi klienta! Prosimy o odebranie babci i odwiezienie jej do domu!”.

Strasznie mnie to rozbawiło.

Do supermarketu przyjeżdża tak dużo ludzi, że faktycznie można się zgubić. Sam już parę razy się zgubiłem. Kiedyś nawet na własne życzenie, jak powiedział ochroniarz. Schowałem się za dinozaurem, który reklamował serki. Na nieszczęście ten dinozaur się przewrócił, bo niechcący stanąłem mu na ogonie. Narobił strasznego huku. Wtedy przybiegł ochroniarz i mnie znalazł.

Dziś musiałem przyrzec tacie, że będę grzecznie chodził za wózkiem z zakupami i nigdzie się nie schowam.

Przyjechałem robić zakupy do szkoły, więc nie zamierzałem się gubić, nawet na własne życzenie. Jednak takie grzeczne chodzenie za wózkiem jest strasznie nudne. O mało się nie zanudziłem na śmierć. Mama z Magdą wrzucały do wózka same niepotrzebne rzeczy: ubrania i jakieś jedzenie. Na szczęście wreszcie doszliśmy do półek z przyborami szkolnymi.

– Wybierz sobie zeszyty – powiedziała mama, więc przejrzałem wszystko, co leżało na półkach.

Tata się zniecierpliwił i przyszedł mi pomóc. Wybraliśmy zeszyty z piłkarzami z ostatnich mistrzostw świata. Oprócz nich kupiliśmy ołówki, długopisy, kredki, plastelinę, no i oczywiście plecak. Jest naprawdę superowy! Ma różne bajery, odblaski, kieszonki, podwójne dno i nadruki z samochodami wyścigowymi. W domu spakowałem do niego wszystko, co rodzice kupili mi w sklepie. Część musiałem upchnąć, bo zamek nie chciał się dopiąć. Zarzuciłem plecak na ramiona i… o mało się nie przewróciłem. Takie to wszystko było ciężkie.PLECAK NIE CHCE IŚĆ DO SZKOŁY

Pierwszego września z samego rana umyłem się starannie, ubrałem odświętnie, zjadłem śniadanie i niecierpliwie czekałem, aż mama powie: „Idziemy do szkoły!”.

Czekanie zawsze jest nudne. Najpierw siedziałem w fotelu i rozglądałem się na wszystkie strony. Potem zacząłem podskakiwać na jednej nodze, a później na drugiej. Policzyłem książki na półce. W końcu w rogu pod sufitem wypatrzyłem pajęczynę. Widziałem ją już wczoraj, ale wczoraj się nie nudziłem, więc mi nie przeszkadzała. Podsunąłem fotel do ściany, postawiłem na nim krzesło i wlazłem na samą górę. Już prawie sięgałem ołówkiem pajęczyny, gdy krzesło się zachwiało i spadłem na podłogę. Trrrach! – coś strasznie zatrzeszczało.

– Nic mi nie jest! – zawołałem, choć trochę wystraszyłem się tego „trrracha”.

Do pokoju wpadła babcia Irenka.

– Coś ty znowu narozrabiał? – zapytała.

Na nogawce wymacałem sporych rozmiarów dziurę.

– Ściągaj spodnie! Musimy to zszyć – poleciła babcia i pobiegła po igłę z nitką.

Mama powiedziała jednak, że na szycie nie ma już czasu i kazała mi włożyć stare spodnie. Szybko się uwinąłem ze spodniami. Podniosłem plecak, włożyłem go na plecy, a on znowu pociągnął mnie do tyłu.

– Co ty do niego włożyłeś? Szybko! Wypakuj to, co niepotrzebne, bo zaraz się spóźnimy!

Skąd mogłem wiedzieć, co mi się przyda w pierwszym dniu szkoły?

Po chwili do mojego pokoju zajrzał tata:

– Zdecyduj się, czy chcesz iść do szkoły, czy nie, bo mama stoi w korytarzu już ubrana i przebiera nogami.

– Ja chcę, ale mój plecak nie chce – odpowiedziałem.

Tata pomógł mi zdjąć plecak. Potem wyjął z niego prawie wszystkie rzeczy. Zostawił tylko jeden zeszyt, ołówek, kredki i gumkę.

– Pierwszego dnia nie musisz zabierać do szkoły całego pokoju – powiedział i założył mi leciutki już plecak na ramiona.

Gdybyście wiedzieli, ile rzeczy tata nosi do pracy. Mówi, że to na wszelki wypadek. Babcia Irenka też wiele rzeczy nosi na wszelki wypadek. Nawet gdy nie pada, bierze parasolkę. A w torebce ma stare klucze, które niczego już nie otwierają, i kalendarzyki z trzech ostatnich lat, i zepsutą komórkę, i dwa notesy, bo jeden może się zgubić.

– Teraz idę uporządkować torebkę babci – roześmiał się tata.

Mama na to powiedziała, żeby tata lepiej zajął się swoim plecakiem, bo ostatnio widziała w nim nawet butelkę oleju samochodowego, chociaż to plecak na kanapki do pracy.

Nie czekaliśmy na to, co tata odpowie. Mama popatrzyła na zegarek i stwierdziła, że już jesteśmy spóźnieni.LEPIEJ BYĆ ABECELKIEM

Szkoła jest niedaleko. Wystarczy przecisnąć się przez dziurę w siatce i pobiec przez park aż do furtki, która prowadzi na szkolne boisko. Niestety, mama powiedziała, że nie przejdzie przez dziurę, bo ma na sobie nową sukienkę. Dodała, że mnie też odradza, bo dzisiaj już podarłem jedne spodnie. Poszliśmy więc prosto, najpierw ulicą Makową, a potem Główną.

W szkole było tyle ludzi, co w supermarkecie. Rozglądaliśmy się po korytarzu, aż mama zobaczyła tabliczkę z napisem: „Id”.

Przecisnęliśmy się przez tłum rodziców, dziadków i babć.

W głębi korytarza stała szczupła pani. To ona trzymała tabliczkę.

– Przepraszamy. Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy aż tak bardzo. Mieliśmy w domu małą katastrofę – powiedziała mama.

– Nie szkodzi. W pierwszym dniu szkoły uczniowie często napotykają nieprzewidziane przeszkody. Zwłaszcza Abecelki – odpowiedziała pani. – Ty jesteś Franuś, prawda? Ja jestem Ewa i będę cię uczyć.

Skinąłem głową i uśmiechnąłem się do niej.

– Kim są Abecelki? – zapytałem.

– Starsze dzieci nazywają tak pierwszoklasistów. Ładnie, prawda?

Fajnie – pomyślałem. – Lepiej być Abecelkiem niż pierwszakiem.

– Przepraszam – wtrąciła mama. – Muszę już iść, bo spóźnię się do pracy. Do widzenia pani. A ty, Abecelku – zwróciła się do mnie – nie dokazuj i nie zgub się babci w drodze do domu.

Pani Ewa poprosiła inne dzieci z Id, żeby pożegnały się z rodzicami, i poprowadziła nas szerokim korytarzem. Skręcaliśmy dwa razy, aż doszliśmy do biało-zielonych drzwi. Pani otworzyła je szeroko i wprowadziła nas do sali, która była taka duża jak trzy moje pokoje. A może nawet cztery? I wszystko było zielone: stoliki, krzesła, dwie szafy, biurko, zasłony, a nawet tablica.

Olek powiedział, że jest zielono jak w lesie.

– Ciekawe, czy grzyby też tu rosną? – zapytałem i obaj się roześmialiśmy.

Potem usiadłem przy oknie. Obok mnie usiadł Olek. Miejsce przed nami zajęła Dorota. Ją też znam od zawsze. Razem chodziliśmy do przedszkola: ja, Olek i Dorota.

Pani Ewa przywitała się z nami raz jeszcze i każdemu podawała rękę. Teraz mogłem jej się przyjrzeć. Miała krótkie włosy, proste i trochę żółte, jak jajka z naszego bazarku. Olek powiedział, że pani Ewa jest blondynką i że to fajnie.

– Dlaczego? – zapytałem.

Powiedział, że nie wie, ale jego tata mówi, że blondynki są fajne.

Pani Jola z zerówki nie była blondynką, a też jest fajna. Myślę, że to nie zależy od koloru włosów.

Do domu wróciłem z babcią, bo mama i tata byli w pracy. Na szczęście tym razem niczego nie podarłem.

– No i jak było? – spytała babcia Irenka.

– Superowo, babciu! Miałem prawdziwą przerwę i nareszcie mogłem sobie pokrzyczeć! Bo na przerwie można krzyczeć, ile się chce, nie to, co w domu!I SIĘ ZGUBIŁEM

Trzeci dzień jestem uczniem, a mam już tyle do zapamiętania, że chyba o czymś zapomnę. Pani Ewa mówi, żebym się tym nie martwił, bo na pewno pomoże mi Figielek. Chciałbym, żeby tak było, bo inaczej, jak mówi babcia, „głowa mi pęknie”. Figielek mieszka w naszej klasie na gazetce. Będzie naszym duszkiem-opiekunem przez cały rok. Fajnie się nazywa. Kiedy powiedziałem o nim mamie, stwierdziła, że to imię w sam raz dla mnie, bo ciągle płatam figle.

Figielek musi mi pomóc zapamiętać imiona wszystkich dzieci z naszej klasy, imię pani wychowawczyni, a nawet imię szkoły. Dotąd nie wiedziałem, że szkoły też mają imiona. Myślę, że to dobrze. U nas są aż trzy szkoły, więc bez imion można byłoby się pogubić. Chociaż z drugiej strony, szkoły mają numery, więc nikt nie musi wołać ich po imieniu.

Moja szkoła nosi imię Mikołaja Kopernika.

– Mikołaj Kopernik odkrył, że Ziemia kręci się wokół słońca – wymądrzał się tata.

No przecież wiem.

Ciekawe, jak on to odkrył? Chodził dookoła Ziemi i robił zdjęcia słońcu?

Kiedy pani Ewa oprowadzała nas po szkole i opowiadała o Koperniku, bardzo uważałem, żeby się nie zgubić, ale i tak się zgubiłem. Zajrzałem tylko za jedne drzwi, bo były pomalowane na czarno, inaczej niż pozostałe. Za drzwiami stały połamane krzesła i tablice. Rozejrzałem się i zaraz wróciłem na korytarz, jednak tu już nikogo nie było. No i się zgubiłem. Znam drogę z szatni do klasy i z klasy do łazienki, ale tutaj byłem po raz pierwszy. Chodziłem po korytarzu w różne strony i gubiłem się coraz bardziej.

Wreszcie, całkiem przypadkiem, trafiłem na swoją salę. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem jednak obcą panią i obce, starsze dzieci.

– O, Abecelek! – zawołały chórem na mój widok. A ich pani uśmiechnęła się do mnie.

– Zgubiłeś się, Abecelku? – zapytała.

– Nasza pani mnie zgubiła – odpowiedziałem, a dzieci zaczęły chichotać.

Obca pani zwróciła im uwagę, że nasza szkoła ma dużo zakamarków, więc nietrudno się zgubić.

– Z której jesteś klasy? – spytała ponownie.

– Z tej samej co Olek, Dorota, Piotrek, Kamil, Jaś, Adam, Marta i Ania – wyliczyłem imiona wszystkich dzieci z naszej klasy i się nie pomyliłem.

Ale obca pani wyglądała tak, jakby niczego nie zrozumiała.

– Nasza klasa ma biało-zielone drzwi i jest cała zielona w środku – dodałem.

Chciałem jeszcze powiedzieć, że nasza pani ma na imię Ewa. Już miałem otworzyć usta, gdy ktoś zapukał i do sali weszli Olek, Dorota i reszta dzieciaków. Za nimi stała pani Ewa.

– Jest moja zguba! – zawołała na mój widok. Miała zaróżowione policzki. Widocznie strasznie się spieszyła, żeby mnie znaleźć. – Bałeś się? – spytała, biorąc mnie za rękę.

– Nie, chociaż przez chwilę czułem się jak „owca w wielkim mieście” – odparłem.

Pani Ewa zapytała, kto to taki ta owca.

– To kreskówka dla dzieci na kablówce – podpowiedział Olek.

– Dobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie – rzekła z ulgą nasza pani.

Dla mnie nie wszystko skończyło się szczęśliwie. Teraz Olek i Piotrek, ile razy przechodzą obok, wołają: „Owca w wielkim mieście!”.

Bałem się, że będą wołać na mnie jak na kota, a w końcu zostałem „owcą”.

Jak pech – to pech!
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij