Ad infinitum - ebook
Ad infinitum - ebook
Michał Protasiuk
Ad infinitum
Życie Tomasza stanęło na krawędzi. Jego małżeństwo przeżywa kryzys, a córeczka, chora na autyzm, została porwana. Kto za tym stoi i czego chce od rodziny Tomasza?
Akcja wielowątkowego thrillera Michała Protasiuka wiedzie od Warszawy, przez Lizbonę, siedzibę CIA w Langley, aż po Budapeszt, ten historyczny i ten współczesny. Kim jest wykorzystywana w eksperymentach tajnych służb Trójca Święta, zdolna zaburzać prawdopodobieństwo zdarzeń? Co łączy amerykańskiego profesora fizyki, węgierską policjantkę i byłego pracownika służby bezpieczeństwa, a teraz człowieka o tysiącu tożsamości i twarzy? I dlaczego w to wszystko został zamieszany Tomasz i jego autystyczne dziecko?
„Ad infinitum” czerpie zarówno z literackiej tradycji powieści szpiegowskich Johna Le Carre’a, jak i thrillerów Dana Browna. Tym razem jednak zagadka, która zafascynowała bohaterów, związana jest nie z historią, lecz z fizyką cząstek, budową świata i judaistyczną mistyką.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64384-10-3 |
Rozmiar pliku: | 975 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TOMASZ/ WARSZAWA
Ciemność, która zapadła po tym, jak Adrianna opuściła żaluzje i zgasiła światło, była ciemnością zupełną. Tomasz poruszył się niespokojnie; spadał w gładką czerń bez punktów podparcia, bez możliwości zaczepienia wzroku. Oddychał ciężko. Gorący mrok przykucnął na klatce piersiowej, uciskał płuca, położył hebanową dłoń na ustach. Tomasz dusił się, chciał krzyczeć.
— Odsłoń okno — jęknął.
— Pada deszcz — odpowiedziała dziewczyna.
— Co z tego? — Stoczył się z łóżka i drżącymi dłońmi szarpnął za sznurek rolety.
Na zewnątrz szalała wichura. Burzowe chmury wisiały nisko nad Warszawą, kłębiły się na niebie po linię horyzontu. Niczym monstrualna, optyczna gąbka pochłaniały jasność stolicy. Blask latarni ulicznych, wystawy sklepów, reflektory samochodów – każde źródło światła rozpraszało się, ginęło, pożarte przez kłębowiska cumulonimbusów.
— Uwielbiam ten widok — powiedziała Adrianna, sięgając po papierosa.
Odrzuciła prześcieradło i usiadła na łóżku, poprawiając poduszkę. Była naga. Wymacała stojącą na podłodze popielniczkę. Pomarańczowa końcówka papierosa zataczała w półmroku epicykle.
— Zaraz zaczną walić pioruny. Popatrzymy? Zostaniesz jeszcze? — Zaciągnęła się i wypuściła dym ustami. — Nigdy nie pytałam, ile kosztuje wynajęcie kawalerki na ósmym piętrze apartamentowca.
— I nie pytaj. — Tomasz naciągnął bokserki, usiadł na podłodze, plecami opierając się o przyjemnie chłodną szybę. Był mokry od potu. Patrzył na Adriannę, jak strzepuje popiół z papierosa – cienkiego mentolowego vogue’a – jak krzyżuje nogi, poprawia włosy, odchyla głowę i spokojnie oddycha. Naga dziewczyna zachowywała się naturalnie, nie krępowała się nagością.
— Zawsze mnie śmieszyło, że trzydziestoośmioletni facet nosi gacie w słoniki. Wiem, nie kończ, kupuje ci żona na wyprzedaży w hipermarketowych koszach.
Tomasz uśmiechnął się, nie zareagował na zaczepkę. Wciąż nie doszedł do siebie po niespodziewanym napadzie klaustrofobii. Antropomorficzna czerń wokół niego jak topologiczna pułapka, która oddzieliła go od rzeczywistości i wypączkowała w innym wszechświecie.
— Źle się czujesz? Boli cię serce? Może powinieneś iść do lekarza, zrobić EKG? W twoim wieku wieńcówka już zabija.
— Zaraz mi przejdzie. Jak studia? — Zmienił temat.
— Jakoś. Raz lepiej, czasem gorzej. Nie jesteś moim ojcem. Nie musisz pytać. To moja sprawa.
— Nie jestem. Ciekawe, co o nas myśli ochroniarz na portierni? Zastanawiałaś się kiedyś?
— Myśli, że jesteś moim tatą? Moim bratem? Kochankiem? Kto go tam wie.
Mrok rozświetliła błyskawica i w pokoju zrobiło się jasno jak w dzień. Adrianna oddychała coraz szybciej, powietrze pachniało elektrycznością, seksem i tytoniem. Wciąż panowała nieznośna duchota i Tomasz myślał – chwycić krzesło za oparcie, zbić okno, niech do środka wtargnie wichura, krople deszczu zawirują na ostrych krawędziach szyb.
Sięgnął po pilota od klimatyzacji i obniżył temperaturę.
— Znów będziemy siedzieć w lodówce?
— Nie mogę oddychać. Jest za gorąco.
Kolejny piorun, tym razem bardzo blisko. Błysk i huk w tym samym momencie. Ada jęknęła i położyła dłoń na piersiach.
— Podnieca cię to? — rzucił rozbawiony.
— Może. Może właśnie o tym marzę? Kocham się z dzikim facetem na sawannie, leżymy w wysokiej trawie, leje deszcz, walą pioruny. Trzęsę się z zimna pod jego umięśnionym ciałem. Skąd wiesz, jakie mam fantazje seksualne? Znasz mnie? Może czytam historyczne romanse Nory Roberts albo Sagę o Ludziach Lodu? — Uśmiechnęła się i okryła prześcieradłem. Warknęła klimatyzacja, pompując do pokoju zimne powietrze. — Zaraz będę miała gęsią skórkę.
— Gęsia skórka jest podniecająca. — Tomasz dźwignął się z podłogi i stanął w oknie. Z wysokości ósmego piętra patrzył na Warszawę tonącą w starotestamentowym potopie, na kule gradu bijące w dachy zaparkowanych samochodów, studzienki kanalizacyjne rzygające spienioną wodą, przemokniętych przechodniów, wygięte wichurą parasole. — A tak w ogóle, to chyba trochę cię znam.
— Tylko tak ci się wydaje.
Usiadł na łóżku i wygrzebał spod prześcieradła stopę Ady. Dziewczyna malowała paznokcie na niebiesko, płytki miały kształt symetrycznych trapezów.
— Masz łaskotki? — Delikatnie przejechał opuszkiem palca po podbiciu. Po urodzeniu Alicji sprawdzał w ten sposób odruch Babińskiego. Nowo narodzona córka przekrzywiała wówczas stopę do środka, wyginając paluch ku górze. Atawistyczna pozostałość po małpach, prowadzących nadrzewny tryb życia.
— Zostaw! — Ada wyrwała się i przeturlała pod ścianę. Prześcieradło zsunęło się na podłogę i dziewczyna znów była naga. — Nie lubię tego.
— Mam iść? Jesteś zmęczona? Po dwóch latach masz mnie dość? Powiedz.
— No nie, coś ty, możesz zostać. Zostań, ile chcesz. Tylko daj mi kilka minut. — Zsunęła się z łóżka i poszła do łazienki.
Wiódł za nią wzrokiem, patrzył na smukłe nogi kochanki, krzywiznę pośladków, profil linii pleców, opadające na ramiona jasne włosy. Dziewczyna zniknęła za drzwiami łazienki, szum prysznica był głośniejszy niż warczenie klimatyzatora. Tomasz zebrał porozrzucane po wykładzinie ubranie. Garniturowe skarpetki do pół łydki, zaprasowane w kant spodnie, letnia koszula z krótkim rękawem. Z nocnej szafki zdjął zegarek. Sprawdził godzinę.
Idzie pod prysznic nie później niż kwadrans po stosunku, pomyślał markotnie, kładąc się na łóżku i opierając głowę na skrzyżowanych z tyłu dłoniach. Patrzył w sufit. Czekał. Zastanawiał się, czy Adrianna uważa go za starca. Jak to jest, kiedy się z nim kocha, o czym wtedy myśli?
Za drzwiami łazienki zakręcono prysznic. Szurnęły rozsuwane drzwi kabiny. Tomasz zamknął oczy. Na obrazku pod powiekami: dziewczyna stoi przed lustrem, wciera krem w dwudziestotrzyletnie piersi. Chciałby to zobaczyć i zapamiętać, ale wiedział, że w końcu i tak zapomni. Entropia życia wsysała nieubłaganie.
Dochodziła dziewiętnasta. Za oknem wciąż trzaskały pioruny, a on leżał w ubraniu w skołtunionej pościeli, w której jeszcze dwadzieścia minut temu uprawiał intensywny seks. Atak duszności minął i znów czuł się dobrze. Wiecznie napięte mięśnie karku rozluźniały się, czemu towarzyszyło przyjemne pulsowanie w dole szyi. W takich chwilach nie myślał o niczym ważnym: wyobrażał sobie Adriannę, jak stoi pod prysznicem, kropelki wody na piersiach dziewczyny. Jaki ma wtedy wyraz twarzy? Nie planował powrotu do domu, rozmowy z żoną, kolejnej błahej wymówki, dlaczego został dłużej w pracy. Nie tęsknił za córką i jej osobliwym światem, pogmatwanym królestwem architektury niemożliwej, Escherowskim labiryntem ślepych uliczek, zdradliwych zapadni, wstęg Möebiusa i pętli bez wyjścia.
Co będzie dalej z Adrianną i z nim?
Wolał się nie zastanawiać. Dziewczyna kończyła czwarty rok studiów, międzynarodowe stosunki gospodarcze, w przyszłym tygodniu miała ostatni egzamin w sesji letniej. Zostało dwanaście miesięcy. Co potem? Wyprowadzi się z Warszawy, wróci do małego miasteczka na ścianie wschodniej? Może znajdzie pracę w stolicy jako asystentka w międzynarodowej korporacji, zacznie wynajmować kawalerkę z chłopakiem, jeździć do pracy metrem, odkładać pieniądze na mieszkanie? A on? Co zrobi? Znów ukradkiem (na służbowym laptopie) zacznie przeglądać internetowe strony w poszukiwaniu nowej, młodszej kochanki?
Drzwi łazienki otworzyły się i do pokoju weszła Adrianna. Miała na sobie czerwony szlafrok frotté. Mokre włosy związała wysoko, prawie na czubku głowy.
— Masz chłopaka? — zagadnął, nie ruszając się z łóżka.
Zatrzymała się niespodziewanie pomiędzy drzwiami łazienkowymi a panoramicznym oknem, zamierzając opuścić roletę, odciąć dopływ naturalnego światła, aby płuca Tomasza znów wypełniły się czarną farbą, lepkim i śmierdzącym płynem o konsystencji oleju.
— Co to za pytanie? — obruszyła się. Podeszła do barku i sięgnęła po butelkę żurawinowej finlandii. — Nie powinieneś pytać. Umawialiśmy się inaczej. Zrobić ci drinka? Jesteś samochodem?
Skinął głową.
Ada była poirytowana.
— Co ty o mnie wiesz? Tak naprawdę. Zastanawiałeś się kiedyś?
— Przestań — jęknął. To była ostatnia rzecz, o jakiej chciał rozmawiać. Wiedziała o tym, czytała emocje z jego twarzy, ale mimo wszystko brnęła z uporem w bagno niechcianych tematów. Dlaczego?
— Pieprzymy się średnio dwa razy w tygodniu, a ty…
— Hej!
Poskutkowało. Dlaczego to powiedziała? Jaki efekt chciała uzyskać? Za oknem znów łupnął piorun, pokój rozświetlił trupio blady rozbłysk, który niczym fotograficzny flesz wypalił w pamięci Tomasza stop-klatkę. Adrianna stoi przy barku i odkręca butelkę wódki. Szlafrok sięga nad kolana, poniżej lśnią nakremowane łydki. Sylwetka dziewczyny lekko przekrzywia się w prawą stronę, poprzez rozchylone usta widać końcówkę języka. Spojrzenie płonie.
— Mi też nalej — powiedział. — Mało wódki, dużo soku. A zastanawiałaś się, co z nami będzie za rok? Skończysz studia, znajdziesz normalną pracę, stałego chłopaka. Zerwiemy wtedy?
Adrianna uśmiechnęła się kącikiem ust – poza kontrolą, w sposób całkowicie nieuświadomiony. Wódka chlupała przez dozownik do szklanki z grubego szkła, gdzieś na zewnątrz toczył się świat, zmokłe psy podkulały ogony, wichura rozgrzebywała śmietniki i łamała gałęzie drzew. Wyły samochodowe alarmy, ale wewnątrz mieszkania Ady panowała idealna cisza.
— A rzucisz dla mnie rodzinę? — zapytała.
Rzucisz dla mnie rodzinę? Tomasz znieruchomiał w połowie – ruchu, gestu, słowa. Zupełnie nowa myśl, nieoczekiwana perspektywa. Jak szybki cios w splot słoneczny; znów zaczął się dusić.
— Rzucisz dla mnie rodzinę? — powtórzyła. — Zrobisz to? Pytam zupełnie serio.
Tomasz usiadł na łóżku i zgarbiony patrzył na wykładzinę podłogową, zanurzył stopy w długim włosiu. Oddychał ciężko, a każdy oddech sprawiał ból.
— I co wtedy z nami będzie?
Ada oparła szklankę o krawędź ust, upiła małego łyka i skrzywiła się.
— Za mało wódki. — Sięgnęła po butelkę. Wzruszyła ramionami. — Wszystko zależy od ciebie. Wytrzymasz życie w jednym mieście z byłą żoną i córką? A może wyniesiemy się z tego zapyziałego kraju?
— Dziesięć lat temu pracowałem na kontrakcie w Budapeszcie. — Tomasz wstał z łóżka i podszedł do Adrianny. — Tam urodziła się Alicja. To były najpiękniejsze chwile mojego życia. Zanim Ewa zaszła w ciążę.
Chciał chwycić ją za rękę, ale dziewczyna zrobiła krok do tyłu, wyswobadzając się z uścisku. Nie powiedziała nic, ale popatrzyła mu uważnie w oczy, zmrużyła powieki i zacisnęła usta, aż zbielały wargi.
— Naprawdę tego chcesz? Nie myślałem… Bardzo tego chciałem, ale… Jesteś pewna?
— Gdybym nie była, tobym nie zaproponowała.
Kilka minut później siedzieli na podłodze, opierając się plecami o łóżko. Palili papierosy, strzepując popiół do postawionej pomiędzy nimi popielniczki. Na zewnątrz wiatr rozganiał burzowe chmury, które przetaczały się jak piekielne wierzchowce nad dachami domów, masztami telefonii komórkowej, kominami i antenami satelitarnymi. Nie rozmawiali. Tomasz porządkował myśli.
* * *
Spotykał się z dziewczyną ponad dwa lata. Poznali się przez Huberta – kolegę Tomasza z biura. Hubert był lekko po czterdziestce, piastował stanowisko dyrektora finansowego, miał sporą nadwagę i wiecznie kłócił się z żoną. Kluczowa rozmowa, wywracająca na nice porządek małżeńskiej rutyny, miała miejsce w sylwestrowy wieczór, który spędzili na firmowym balu.
Tomasz siedział za stołem, próbował jeść, ale każda potrawa miała smak tektury; wlewał w siebie morze alkoholu, jednak wódka jakby zmieniła się w wodę i nie był pijany, choć desperacko pragnął się upodlić, zwymiotować w kiblu, obrzygać pantofle, stracić przytomność i cały następny dzień nie wstawać z łóżka. Jego żona na samym początku imprezy znikła w tłumie, otoczona towarzystwem podobnych do siebie sfrustrowanych bab pod koniec czwartej dekady życia. Nawet nie próbowali ze sobą tańczyć, nie było sensu udawać szczęśliwej pary. Nikt się nie nabierze.
Wtedy dosiadł się do niego Hubert. Wypili razem kilka kolejek wódki, wymienili kolekcję niezobowiązujących zdań. Hubert spojrzał mu głęboko w oczy, zobaczył w nich pustkę, westchnął, poklepał go po ramieniu i powiedział:
— Przejdźmy się. Pogadajmy.
Ze szklaneczkami w dłoniach wyszli na przeszklone patio. Po drugiej stronie szyby prószył drobny śnieg, świat wyglądał bajkowo i owa nierzeczywistość scenerii męczyła Tomasza, który nie potrafił przezwyciężyć dojmującego poczucia uczestnictwa w szeroko zakrojonej manipulacji. Hubert odstawił szklankę na stolik, złożył dłonie na wylewającym się zza paska brzuchu.
— Odmieniłem swoje życie — powiedział. — Kardiolog straszył zawałem, a teraz… Wszystkie wyniki idealne. Współczesna medycyna stoi bezradna w obliczu cudu — zarechotał.
Tomasz przysunął nos do zaparowanej szyby, patrzył na płatki śniegu wirujące w świetle latarni ogrodowej, świeże ślady kroków odciśnięte w białym puchu. Nie odpowiadał.
— Cud nazywa się Natalia i ma dwadzieścia jeden lat. Studiuje. Poznaliśmy się przez internet. Układ jest czysty jak łza niemowlaka. Wynajmuję jej mieszkanie i dorzucam kilka stówek tygodniowo. W zamian mam dziewczynę na wyłączność. Żebyś ją zobaczył! Nigdy nie boli jej głowa, zawsze ma ochotę na seks. Mówi, że pierwszy raz zarabia w ten sposób, nie robi tego zawodowo, po prostu studiuje i potrzebuje mieszkania i forsy. A żadna kurwa z agencji, nawet najdroższa, najbardziej luksusowa call girl, się do niej nie umywa. I w dodatku można z nią pogadać. Nie tylko o tipsach i solarium.
— I rekomendują ją kardiolodzy…
Roześmieli się.
— Naprawdę znacznie mi się poprawiło. Seks z nią rozładowuje cały stres. Do zera. Po sesjach z Natalią jestem zupełnie innym człowiekiem, tryskam energią, mam na wszystko siły, znów mi się chce…
— Jaki ma to związek ze mną? — Tomasz wszedł mu w słowo.
— Też powinieneś spróbować czegoś podobnego. Męczysz się, człowieku. — Hubert protekcjonalnie poklepał go po ramieniu. — Widać na kilometr. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale wiesz, jak jest. Nie układa się z żoną, córka choruje. Powinieneś mieć coś z życia.
Tomasz zastanowił się, czy może po prostu dać mu w mordę: niech grube cielsko dyrektora finansowego runie na szklaną płaszczyznę, ostre krawędzie szyby pokaleczą obwisłe policzki, a czerwona krew chluśnie na biały śnieg. Co w niego wstąpiło? Dlaczego opowiadał takie rzeczy? Nie byli nawet bliskimi kolegami.
Z wyrazu twarzy Tomasza Hubert wyczytał obawę.
— Spełniam prośbę Natalii — jąkał się i tłumaczył. — Jej koleżanka, nazywa się Adrianna, również szuka sponsora. Pomyślałem o tobie, ale jeśli nie jesteś zainteresowany, nie ma problemu, przestanę ci zawracać głowę. Zapomnijmy o sprawie, pogadajmy o piłce nożnej i samochodach.
Tomasz wyjrzał przez okno na zaśnieżony, nierzeczywisty świat. A potem spojrzał na Huberta i jego małe, czarne oczka zapadnięte w tłustej twarzy. W źrenicach dyrektora finansowego płonęły gwiazdy, odbijała się w nich cała Droga Mleczna. Hubert był najszczęśliwszym facetem na ziemi, gościem, który chwycił życie za rogi.
— Daj mi jej numer — Tomasz wypluł z siebie słowa szybko, niewyraźnie. — Daj mi numer do tej Adrianny.
— Nie pożałujesz, stary, gwarantuję ci. Jeszcze do mnie wrócisz i podziękujesz. — Sięgając po komórkę, Hubert zanosił się śmiechem, a jego brzuch skakał niby potrząśnięty kisiel.
Tomasz zadzwonił dwa tygodnie później. Dwa bardzo ciężkie tygodnie później. Były momenty, kiedy sięgał po telefon, zamierzając wykasować numer dziewczyny z karty SIM, ale w ostatniej chwili zmieniał zdanie. Bił się z myślami każdego wieczoru, gdy wracał po pracy do domu i patrzył na Ewę: jak krząta się po kuchni, robi kolację, smaruje masłem kromkę pszennego chleba, wyjada łyżeczką jogurt. Gdy spędzał czas z Alicją, budującą z klocków Lego asymetryczne gmachy, których architektura gwałciła prawa grawitacji. Gdy patrzył w matowe, autystyczne oczy córki, wyprute z empatii i emocji.
Nie podjął decyzji pod wpływem impulsu. To był długi, narastający proces. Wcale nie pokłócił się z Ewą, niczego sobie nie wypominali, nie szeptali przekleństw (cicho, by nie słyszała Alicja). Nic z tych rzeczy. Był wczesny, styczniowy wieczór i Tomasz zajrzał do lodówki.
— Skończyło się piwo — powiedział. — Skoczę do sklepu. Przynieść ci coś?
Ewa w milczeniu pokręciła głową. Do Adrianny zadzwonił, wracając z zakupami. Przyciskał do ucha telefon, dłoń bez rękawiczki zgrabiała z mrozu. Dziewczyna miała zestresowany głos, jak początkująca operatorka na bankowym call center. Denerwowała się bardziej niż Tomasz. Ustalili termin spotkania i szczegóły pierwszego kontaktu. Nie spotkają się na mieście. Nikt nie powinien zobaczyć ich razem. Przyjedzie do niej, do wynajętej kawalerki w wielkopłytowym, bloku, niedaleko stacji metra Natolin. Wtedy Tomasz zdecyduje, co dalej. Brnąć w temat, czy wycofać się rakiem.
Pojechał następnego dnia, urwał się wcześniej z pracy. Adrianna otworzyła drzwi. Miała proste włosy do ramion, pachniała egzotyczną przygodą i nieodpowiedzialnością. Stała w progu i uśmiechała się nieśmiało.
— Cześć, jestem Ada — powiedziała na powitanie.
— Tomek — odrzekł. — Miło cię poznać.
Adrianna nie była piękna i nie oszołomiła Tomasza wyglądem. Wyglądała jak skromna studentka drugiego roku SGH, szara myszka w kolejce do punktu ksero, ściskająca w dłoniach pożyczone notatki z wykładów. Do jej urody dorastał powoli, stopniowo uczył się delektować szczegółami: wypukłością kości policzkowych, symetrycznością piersi, wcięciem w talii. Kiedy gładził jej jasną, lekko piegowatą skórę na przedramionach, zapominał o wszystkich modelkach, aktorkach i prostytutkach. W takich chwilach Adrianna stawała się jedyną kobietą na świecie, punktem odniesienia definiującym kanony kobiecej urody.
Dziewczyna zaparzyła herbatę malinową, usiedli w ciasnej kuchni na taboretach z Ikei, zaczęli rozmawiać. Znacznie więcej mówiła Adrianna. Nie szukała słów, nie jąkała się, nie pauzowała, ale jednocześnie unikała kontaktu wzrokowego.
Pochodziła z małej miejscowości niedaleko wschodniej granicy. Rodzicom się nie przelewało, ale postanowili zainwestować w córkę i wysłali ją na studia do Warszawy. Na marketing i zarządzanie. Znalazła niedrogie mieszkanie, ale półtora roku później właściciel wymówił umowę. Mogła mieszkać do końca lutego, potem nie będzie miała gdzie się podziać. Rynek nieruchomości zwariował, ceny wynajmu strasznie poszły w górę. Nie ma kasy, szuka możliwości dorobienia.
Tomasz milczał. Drobnymi łykami pił gorącą herbatę. Słuchał. Rekonstruował w myślach obraz Adrianny. Poukładana. Zorganizowana. Z silną potrzebą kontroli nad otoczeniem. Tkwiła w niej nieludzka racjonalność, zapobiegliwość, wykluczająca jakąkolwiek spontaniczność w ich – no właśnie, jak to nazwać, przecież nie „związku”; w ich „układzie”. Miała przygotowane odpowiedzi na wszystkie pytania. Jej stawka na miesiąc wynosi dwa i pół tysiąca plus wynajęcie kawalerki. Najlepiej gdzieś przy metrze, w ostateczności przy tramwaju, ale akurat tutaj może negocjować. Białołęka i Ursus zdecydowanie odpadają, niechętnie Wola i generalnie prawa strona Wisły. W zamian może do niej przychodzić maksymalnie trzy razy w tygodniu. Terminy spotkań wyznacza on, ale informuje ją z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem. Uprawiają seks wyłącznie w prezerwatywie (ona kupuje). Spotykają się wyłącznie w wynajętym mieszkaniu. Nie pokazują się razem na mieście, nie zabiera jej na wakacje i wyjazdy służbowe, obojętnie, w kraju czy za granicą. Tak brzmią warunki brzegowe.
Adrianna mówiła i uśmiechała się nieśmiało, ale coś ją wyraźnie gryzło. Jakby miała wszystkiego dość i chciała jak najszybciej spławić Tomasza. Ten jednak spławić się łatwo nie dał, bo dziewczyna zafascynowała go – niedostępnością i dystansem, który podświadomie budowała poprzez mowę ciała. Tykał kuchenny zegar, wystygła malinowa herbata, a Adrianna zbliżała się do puenty swojej opowieści.
— Pewnie nie chcesz kupić kota w worku — powiedziała wreszcie i spuściła spojrzenie na podłogę.
— O czy mówisz? — wyjąkał.
— Wiesz.
Skinął głową.
— Kiedy?
— Nie dzisiaj. Nie jestem gotowa. Może być jutro?
— Może.
Przyjechał następnego dnia, zdenerwowany jak gimnazjalista na pierwszej randce. Wcześniej siedząc za biurkiem, nie potrafił się skupić na pracy. Cały czas myślał o Adriannie – w co się ubierze, jak będzie wyglądał sam seks? Czy po prostu dziewczyna na łóżku rozłoży nogi, zamknie oczy i przygryzie wargi, byle szybciej, do finału…?
Drżała mu dłoń, gdy położył palec na dzwonku do drzwi. Adrianna otworzyła natychmiast, jakby czaiła się w przedpokoju. Ubrana była raczej skromnie – prosta, czarna sukienka nieco za kolana, czarne rajstopy i buty na płaskim obcasie. A czego się spodziewał? Że założy lateksowy kostium, chwyci w dłoń bicz i przyszpili Tomasza do podłogi szpiczastym pantoflem?
Usiedli w kuchni. Adrianna zapaliła aromatyczną świeczkę i odgrzała lasagne. Pili czerwone wino. Tomasz początkowo oponował: przecież przyjechał samochodem, jak wróci do domu? Wreszcie machnął ręką i pomyślał, że jakoś to będzie.
Jadł lasagne, widelec ślizgał się po talerzu, a powietrze ciążyło ołowianym napięciem, i wcale nie miał pewności, czy spotkanie skończy się seksem. Okropnie się męczył, połykał kawałki gorącego makaronu, które parzyły podniebienie i przełyk. Rozmawiali o błahostkach. W zachowaniu Ady nie było nic, co zapowiadałoby przyszłą intymność. Do czasu.
Po kolacji dopełnili kieliszki winem i przeszli do pokoju. Usiedli na kanapie, dziewczyna włączyła nastrojową muzykę z komputera, zgasiła górne oświetlenie, zostawiła tylko lampkę przy biurku. Znikło napięcie, poruszali się spokojnie, niespiesznie. Tomasz wreszcie poczuł się odprężony. Mógł delektować się każdą sekundą, zamknął oczy i oddychał zapachem Adrianny: świeżością, morską bryzą, lasem po deszczu.
Dziesięć minut później spocony Tomasz zsunął się z dziewczyny i poszedł do łazienki. Czuł się doskonale. Wszedł po prysznic. Strumień gorącej wody spłukał z ciała pot i zapach dwudziestojednolatki. Wrócił do pokoju. Adrianna leżała naga na łóżku i paliła papierosa. Zdziwił się, po raz kolejny tego wieczoru. Dziewczyna nie krępowała się nagością. Nie zakrywała wstydliwie piersi, a on patrzył łapczywie na jej brodawki, na sterczące, wciąż sztywne sutki.
— I jak? — zapytała.
Wzruszył ramionami.
— Świetnie. Chyba się domyślasz. A co u ciebie?
— Bosko. — Strząsnęła popiół na skrawek gazety. — Dogadamy się?
— Chyba tak. Są fajne nowe bloki na Mokotowie, niedaleko SGH. Zorientuję się, po ile chodzi wynajem kawalerek i dam znać.
— Brzmi genialnie. — Uśmiechnęła się.
— Będziemy w kontakcie. Mogę do ciebie zadzwonić? Na ten numer, który…
— Zadzwoń. — Skinęła głową. — Najszybciej, jak będziesz coś wiedział.
Adrianna zafascynowała Tomasza. Mógłby powiedzieć: dziewczyna stała się jego własnością, ale naprawdę nigdy jej nie posiadł. Coś jakby lizał cukierek przez złotko. Ada miała zawsze dobry humor, uśmiechała się, chętnie słuchała litanii utyskiwań i narzekań, nigdy nie bolała jej głowa, nie wymawiała się okresem. Ale udawała – każde słowo, mowa ciała, gest, skrzywienie warg, uniesienie brwi, zmarszczenie noska, wszystko było perfekcyjnym fałszem, wystudiowaną aktorską pozą, przećwiczoną przed lustrem podczas porannej toalety. Tomasz wiedział, że dziewczyna do niego nie należy, chociaż ma ją na każde skinienie. Podtrzymywanie osobliwej relacji, owego stanu posiadania/nieposiadania, wydawało się mu warte każdej złotówki. Niczym bohater koszmarnego snu zdzierał kolejne zasłony odgradzające od prawdy i rzeczywistości. Reakcja na opowiedziany dowcip: przypadł jej do gustu, czy uśmiechnęła się z grzeczności? Nieoczekiwany pocałunek w policzek na pożegnanie: gest spontaniczny czy wyreżyserowany? Ile było w tym prawdziwej Adrianny, a ile modelu Adrianny skonstruowanego na potrzeby Tomasza?
Kim była prawdziwa Adrianna?
Czy prawdziwa Adrianna w ogóle istniała?
Na początku traktował to zagadnienie jako ciekawostkę, osobliwe intelektualne wyzwanie, rebus. Wkrótce stało się to jego obsesją. Z Adą rzeczy potoczyły się jak z każdym nałogiem. Przez długi czas myślał, że wszystko ma pod kontrolą i może wycofać się w każdej chwili, powiedzieć „stop”, przerwać transfer gotówki i poszukać innej utrzymanki: młodszej, ładniejszej, bardziej doświadczonej w łóżku. Potrafi przerwać grę w każdej chwili, ale po co ma to robić, skoro teraz jest mu dobrze.
Jednak jak w każdym uzależnieniu – w pewnym momencie przekroczył niewidzialną linię, punkt przełomowy, zza którego nie było powrotu do starej rzeczywistości. Kiedy to się stało? Tomasz nie potrafił powiedzieć, nie potrafił wskazać dokładnego momentu, konkretnego spotkania. Ale wreszcie zrozumiał, że nie wyobraża już sobie innego życia. Że wizyta u kochanki jest kulminacyjnym momentem dnia, czeka na nią długie biurowe osiem godzin i myśli o dziewczynie, kiedy przeżywa codzienne katusze domowego ogniska. Strategia obrana przez niego na dłuższą metę była samobójcza, ale z chorobliwą fascynacją brnął w związek, obserwując postępujący proces autodestrukcji.
Nie przywiązuj się do niej zbyt mocno, szeptał w nielicznych momentach Tomasz racjonalny. Wkrótce skończy studia, wyjdzie z Warszawy, i co wtedy zrobisz? Wpadniesz w depresję? Łykniesz tabletki nasenne i odwiozą cię na sygnale na płukanie żołądka? Nie zakochuj się w niej, nie masz przecież siedemnastu lat. Ale było już za późno.
Zakochał się, chociaż nie wiedział o niej praktycznie nic, znał tylko „Adriannę w oczach Tomasza”, sztuczny twór, przefiltrowany przez własne zachcianki i oczekiwania, predefiniowany strukturą ich zależności: sponsor–utrzymanka.
— Jaka jesteś naprawdę? — pytał czasami dziewczynę, kiedy wypili o jedną butelkę wina za dużo i siedzieli na podłodze, paląc papierosy. — Kto tam siedzi, w samym środku?
— Taka jestem — odpowiadała wówczas Adrianna. — Właśnie taka. A ty jaki jesteś?
— Taki. — Nie znajdywał lepszej odpowiedzi. — Taki.
A teraz ona pytała, czy rzuci dla niej rodzinę.
* * *
Jezus Maria, przecież to był właśnie znak, na który Tomasz czekał od zawsze. Jednak pierwsza reakcja była inna: zawrót głowy, nasilający się ból w piersiach, wataha trwożnych myśli. Dlatego zareagował spokojnie, zadał badawcze pytanie i obserwował reakcję.
— Naprawdę chcesz, abym rzucił dla ciebie żonę? Chcesz ze mną być… na poważnie? Już nie będziesz udawać? — Zamierzał zaciągnąć się papierosem, ale gdy zbliżył palce do ust, zobaczył, jak trzęsą się mu dłonie. Zgniótł peta w popielniczce.
— Już pytałeś. A ja odpowiedziałam. — Ada nie odwróciła się w jego stronę, wciąż wyglądała przez okno, na szarą Warszawę podbarwioną pomarańczowymi smugami zachodzącego słońca. Dziewczyna dźwignęła się z podłogi i podeszła znów do barku. — Mam ochotę na alkohol — powiedziała. — Chcę dzisiaj się skuć do nieprzytomności. Nalać ci jeszcze?
— Naprawdę?
— Nigdy w życiu nie byłam bardziej poważna niż teraz.
Coś pękło. Nagle i nieodwołalnie. Tomasz udławił się własnym oddechem. Po raz pierwszy Adrianna stała przed nim naga i skrępowana nagością znacznie wstydliwszą niż fizjologiczne detale. Wreszcie nie było „konstruktu Adrianny dla Tomasza”, ale Adrianna odsłonięta, najprawdziwsza w prawdzie, Adrianna taka, jaką jest późnym wieczorem, kiedy wychodzi z łazienki i kładzie się do łóżka, kiedy nie musi już udawać przed nikim, nawet przed sobą. Tomasz chciał powiedzieć wszystko, ale nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa.
— Będę wracał samochodem.
— Możesz taksówką.
— Ale dziś jest piątek.
System samochodowo-taksówkowy był jednym z elementów piramidy kłamstw i wykrętów, jakie w ciągu minionych dwóch lat Tomasz zbudował przed żoną. Do Adrianny zwykle przyjeżdżał popołudniem, po pracy. W domu tłumaczył się pilnym projektem, ważnym spotkaniem, grą w squasha, wizytą w galerii handlowej. Bardzo często tłumaczyć się nie musiał, gdyż Ewa przesiadywała w biurze po godzinach i wracała do domu jeszcze później niż on. Alicją zajmowała się wówczas opiekunka, a przed nią Tomasz nie musiał improwizować wymówek. W mieszkaniu Ady często pili alkohol – dziewczyna miała dobrze zaopatrzony barek, uwielbiała robić drinki, eksperymentować z nowymi smakami. Tomasz wracał wtedy do domu taksówką, zostawiając samochód na parkingu przed blokiem kochanki.
W taksówce od razu organizował sobie transport na następny dzień (aby rano uniknąć krępujących telefonów do korporacji taksówkarskiej i wścibskich pytań żony). Jechał wówczas pod mieszkanie Ady i odbierał samochód, którym finalnie docierał do pracy. Perfekcyjny system zawodził wyłącznie w piątki – w soboty do pracy nie jeździł i trudno byłoby znaleźć przed Ewą wymówkę, dlaczego musi zrywać się z samego rana i jechać po samochód porzucony na parkingu na drugim krańcu Warszawy.
Dzisiaj był piątek. I co z tego? Dzisiaj mógł zmienić reguły gry. Miał ku temu szczególną okazję. Zaczynał się karnawał, pierwsza odsłona niekończącej się fiesty. Festiwalu nieodpowiedzialności.
Skinął głową.
— Nalej, koniecznie. Mam ochotę świętować. Wrócę taksówką, nie ma problemu.
Adrianna uśmiechnęła się, a w odpowiedzi na jej uśmiech Tomasz poczuł uścisk w żołądku. Chciało mu się płakać, nie potrafił powstrzymać wzruszenia. Podobny stan odczuwał tylko raz w życiu, kilka chwil po narodzinach Alicji, kiedy węgierscy lekarze wyszli z sali operacyjnej (Ewa rodziła przez cesarskie cięcie) i pokazali mu owinięte w becik dziecko. Maluch był brzydki jak noc, umazany w mazi płodowej, z nieforemną główką, szerokim czołem i gęstymi włoskami na plecach. Tomasz płakał i na szpitalną podłogę kapały wielkie łzy młodego taty.
— Płaczesz? Coś się stało?
Ada podeszła do niego i kucnęła. Szlafrok rozchylił się na piersiach. Tomasz spojrzał dziewczynie prosto w oczy – gdzie skrzyły się płomienie i eksplodowały supernowe; gdzie przeglądał się cały wszechświat.
— Nie sądziłem, że kiedykolwiek to od ciebie usłyszę… Cholernie się cieszę… Po prostu.
— Co o tym myślisz? Nie powiedziałeś. Zrobisz to?
Tomasz wstał, zbliżył się do dziewczyny na tyle, by odebrała to jako ingerencję w przestrzeń prywatną.
— A czego się spodziewałaś? Po takim czasie? To nie jest oczywiste?
— Jest.
Ada uśmiechnęła się, a jej uśmiech był zupełnie inny niż wszystkie dotychczasowe uśmiechy. Tomasz miał wrażenie, że dziewczyna pierwszy raz w jego obecności uśmiechnęła się szczerze.
— Bardzo się bałam. Mimo wszystko nie wiedziałam, jak zareagujesz. Mogłeś się wkurzyć, zbluzgać, zerwać umowę… Zaryzykowałam.
Tomasz odstawił na wykładzinę pękatą szklankę z drinkiem i oparł ręce na ramionach Ady. Przyciągnął ją do siebie i przytulił. Przyciskał twarz do mokrych włosów, chłonął woń dziewczyny i sztucznie owocowy zapach szamponu. Adrianna odwzajemniła uścisk i trwali tak, spleceni, niczym jedno zdeformowane ciało, syjamski potwór, osobliwość natury, człowiek dwugłowy, czworonożny i czterooczny. Tomasz zaczął mówić chaotycznie o świetnym prawniku specjalizującym się w sprawach rodzinnych, polecanym przez kolegę z pracy, nie można przecież zaniedbać strony formalnej rozwodu, Ewa będzie strasznie zaskoczona, w sumie nieco jej żałuje, ale przecież nie mogą dalej żyć w taki sposób, coś się skończyło dawno temu, cztery–pięć lat, nie pamięta kiedy dokładnie.
A Adrianna głaskała go po głowie i powtarzała:
— Wszystko będzie dobrze… Niczym się nie przejmuj. Nie działajmy nerwowo. Chcę jeszcze skończyć studia. Potem stąd wyjedziemy. Jeszcze nie teraz… Za rok. Przemęczysz się jeszcze ten rok? Jeszcze rok możemy żyć w ten sposób? Powiedz, że możemy…
Tomasz kiwał głową, gotowy zgodzić się na wszystko, byle owa chwila trwała wiecznie, a on nie musiał myśleć o powrocie do domu, o wymówkach przed Ewą i nieuleczalnie chorej córce.
Potem wypili do dna drinki i zaczęli się kochać. Po wszystkim Ada wyślizgnęła się z lepkiego uścisku Tomasza i zniknęła za drzwiami łazienki. Jemu zaś nie chciało się ruszać z wykładziny, przetoczył się na plecy i leżał – zupełnie nagi, mokry i śmierdzący – wpatrując się w sufit. Znów zaczęło go boleć serce, kłuło w klatce piersiowej. Bez wizyty u kardiologa się nie obędzie, pomyślał, ale szybko o tym zapomniał, wyobrażając sobie Adriannę pod prysznicem. Może wskoczy do kabiny i będzie się kochać trzeci raz, rozkręci gorącą wodę, aż zaparuje lustro, położy dłoń na biodrach dziewczyny i posadzi ją na pralce? Trzeci raz? W tym wieku? Zapomnij, zganił się w myślach. Z trudem się podniósł i zgięty wpół, usiadł na łóżku. Z łazienki wyszła Ada.
— Znów cię boli?
Skinął głową.
— Muszę wracać do domu — powtarzał z uporem i stanowczością charakterystyczną dla osób pijanych. — Do domu. Jak najszybciej. Zamów mi taksówkę. Muszę być przed dwudziestą. Tylko… Jeszcze rok udawania. Ewa nie może się dowiedzieć. Urządzi mi piekło. Powiem jej za rok.
— Nigdy mi nie opowiadałeś o swojej żonie.
— Jesteśmy ortogonalni. — Tomasz zatrzymał się przed drzwiami łazienki. — Ortogonalni jak dwa wektory spotykające się w przestrzeni. Przecinamy się w jednym punkcie, łączy nas jedna rzecz. Nasza córka. Oprócz tego funkcjonujemy w odrębnych światach, i niech tak zostanie.
— Nie rozumiem.
Wewnątrz łazienki nie dało się oddychać. Dusiła para wodna, na policzkach kwitły czerwone plamy, człowiek pocił się jak w fińskiej saunie. Tomasz oparł się o umywalkę i zacisnął zęby, a każdy oddech rozsadzał klatkę piersiową. Wdech i wydech, wdech i wydech, przed oczami czarne kleksy, serce zwalniało i przyspieszało, chciało mu się rzygać, czuł parcie na stolec. Odkręcił zimną wodę, przemył twarz. Pomogło. Założył bokserki, koszulę i skarpetki – nie lubił ubierać się przy Adzie. Umył zęby – a ilekroć robił to w sponsorowanym mieszkaniu, czuł wstyd i zażenowanie, jak alkoholik, który po wypiciu pięciu piw siada za kierownicą i łyka miętową pastylkę na wypadek policyjnej kontroli. Z dziąseł obficie leciała krew, pluł do wnętrza białej umywalki czerwonawą mieszanką pasty do zębów i śliny. Jak u dentysty.
Dwa lata wcześniej, gdy nie odwiedzał jeszcze Adrianny, gabinet stomatologiczny był jedynym miejscem, gdzie Tomasz doświadczał fizyczności istnienia. Pozostałe dni, tygodnie, miesiące – całe życie przelatywało przed oczami jak nudny film oglądany w luksusowym kinie. Dopiero dentysta przywracał na chwilę doświadczenie prawdziwego istnienia. Jesteś workiem ciała, kości i krwi – słyszał Tomasz w warkocie niskoobrotowego wiertła. Popatrz, wystarczy cię dotknąć, a krwawisz, poruszyć odsłonięty nerw, a zwijasz się z bólu. Z tego powodu nigdy nie brał znieczulenia.
Czy kiedykolwiek miał wyrzuty sumienia? Nim pojawiła się Adrianna, nie był świętoszkiem. Pierwszy raz zdradził Ewę cztery lata wcześniej, na wyjeździe służbowym. Dziewczyna miała na imię Magda, była najzwyklejszą w świecie świeżo upieczoną absolwentką architektury, która robiła staż w firmie i trafiła pod opiekę Tomasza. Niska brunetka w okularach, nieco zbyt pulchna, z brzydką cerą. Dlaczego poszli do łóżka? Bo tuż przed wyjazdem posprzeczał się z Ewą, mieli ciche dni i uwiedzenie zakompleksionej stażystki stanowiło formę odreagowania? Dziewczyna nie opierała się, myślała, że w ten sposób załatwi sobie przedłużenie umowy o pracę. Nie załatwiła. Wtedy – za pierwszym razem – Tomasz czuł się źle.
Rankiem następnego dnia nie potrafił dojść do siebie. Długo wymiotował do hotelowej umywalki, chociaż poprzedniego wieczoru wypił zaledwie trzy piwa.
Kolejne przypadkowe kobiety przychodziły i odchodziły. Samotne wieczory daleko od domu, ulotka agencji towarzyskiej wyciągnięta zza wycieraczki samochodu zaparkowanego przed hotelem – wystarczał impuls. O Ewie w takich momentach nie myślał prawie nigdy. Może czasem, kiedy trzaskały drzwi, on gasił światło, leżał w ciemnościach i wspominał gorące lato w Budapeszcie, kiedy samochody tonęły w płynnym asfalcie, a z pejsów ortodoksyjnych Żydów zmierzających na modły do Nagy Zsinagóga kapały krople potu.
Na zaparowanym lustrze napisał palcem „KOCHAM CIĘ, BUZIAKI”. Następnie ubrał się do końca i z kieszeni marynarki wyciągnął kopertę. Przeliczył banknoty i dorzucił jeszcze dwie stówy. Nienawidził tego robić, miał skojarzenia z wizytą u prostytutki, dlatego wolał zostawiać pieniądze na pralce, niż wręczać je Adzie osobiście. Dziś w takim momencie nie potrafiłby spojrzeć dziewczynie w oczy.
Później przytulił się do niej na pożegnanie i puścił oczko.
— Kiedy się zobaczymy? — zapytała.
— Wpadnę we wtorek. Po pracy. Pasuje ci?
Skinęła głową.
Przed blokiem czekała taksówka. Wsiadł do samochodu, jechał ulicami wyludnionej Warszawy, alkohol szumiał w głowie. Tomasz wyglądał przez okno, widział monstrualne kałuże, połamane gałęzie drzew, kolorowe reklamówki, które wichura wygrzebała ze śmietników. Nawałnica wreszcie oddaliła się od miasta i zapadła śmiertelna cisza. Siedział w kilkunastoletnim mercedesie, szczelnie odgrodzony od dźwięków świata zewnętrznego. Kierowca włączył płytę z muzyką poważną, cicho jęczały skrzypki, ale Tomasz słyszał wyłącznie bicie własnego serca.
Taksówka wbiła się do ruchu na Niepodległości. Tomasz mrugał intensywnie oczami i ledwo poznawał, gdzie się znajduje. Niby wszystko wyglądało tak samo, migały uliczne sygnalizatory, samochody rozjeżdżały liście zerwane z drzew przez wichurę, piękne kobiety uśmiechały się zalotnie z billboardów, a jednak Tomasz znajdował się już w innej rzeczywistości niż jeszcze kilka godzin temu. Taksówka jechała coraz szybciej, a on zanurzał się w sobie, zatracał myśli w szemraniu krwiobiegu. Dziwaczny stan – zawieszenie ponad prawami fizyki, wyjęcie poza nawias poznawalnego wszechświata – trwał dwa kwadranse, aż samochód wjechał na osiedle, kierowca odwrócił się do nieruchomego pasażera i obwieścił koniec kursu.
Tomasz ukłonił się ochroniarzowi, wjechał windą na drugie piętro i długo szukał klucza w aktówce. Nie zdążył włożyć go do zamka. Ewa natychmiast otworzyła drzwi, jakby czekała po drugiej stronie. Może rzeczywiście tak było, kto ją wie?
Chciał odwrócić spojrzenie, udawać, że jej nie dostrzega, unikać kontaktu wzrokowego. Nie udało się. Ewa tarasowała wejście do mieszkania.
— Stało się coś? — zapytał.
Oczy kobiety były czerwone, całe zapłakane. Na głowie szopa potarganych włosów. Nawet się zdziwił. Jego żona nigdy tak nie wyglądała.
Coś się stało.
— Gdzie byłeś? Nie odbierałeś. Dzwoniłam piętnaście razy — wysyczała.
Już chciał powiedzieć, że wyskoczyli po robocie z kumplami na browara, knajpa w podziemiach, nie było zasięgu – otwierał usta, ale nie odezwał się. Ewa nie dała mu dojść do słowa.
— Ktoś porwał Alicję — obwieściła i wybuchła płaczem.
Znany i uporządkowany świat Tomasza Szymkowiaka rozsypał się po raz kolejny tego dnia.TRZY
TOMASZ/ WARSZAWA
Jak to się stało?
Opiekunka Alicji, Elżbieta, miała czterdzieści cztery lata, wykształcenie pedagogiczne i doświadczenie w pracy z dziećmi autystycznymi. Przychodziła do domu państwa Szymkowiaków pięć razy w tygodniu o godzinie siódmej trzydzieści, mijając się w drzwiach z Tomaszem, wiecznie spóźnionym do pracy. Zamieniała kilka słów z Ewą, ustalała, co przygotować na obiad, i do osiemnastej, czasem dziewiętnastej (zależy, kto z rodziców wrócił wcześniej z pracy) spędzały czas we dwie – Elżbieta i Alicja.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki