- promocja
- W empik go
Admiraletto C - ebook
Admiraletto C - ebook
Epicka fantasy z gorącymi romansami nastolatków, urodzonych w różnych środowiskach, których łączy czas dojrzewania, pierwsze miłosne przygody, wzajemne pokonywanie niebezpieczeństw i przyjaźń ze smokami. Uwaga! „Admiraletto C” to wersja „Admiraletto” przeznaczona dla młodych czytelników. Usunięto w tej wersji opisy niektórych scen oraz fotografie zawierające artystyczną nagość. Jeśli chcesz pełną wersję, wybierz „Admiraletto” bez litery „C” na końcu tytułu.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Uwaga!
„Admiraletto C” to wersja „Admiraletto” z usuniętymi fotografiami zawierającymi artystyczną nagość i opisami niektórych scen.
Jeśli chcesz pełną wersję, dla dorosłych, wybierz „Admiraletto” bez litery „C” na końcu tytułu.
––––––––
© Arnold Buzdygan
[email protected]
Wrocław 2024
Spis treści
1. Matkowizna Lodowych Gór.........................4
2. Niefrasobliwość młodości..........................22
3. Odrzucone smoczątko.............................36
4. Tajemniczy prezent...............................59
5. Starcie z dziwożonami............................73
6. Dzień Wyboru...................................90
7. Wstrząsająca zawartość..........................101
8. Prastare talizmany...............................110
9. Kaleka czy mutant?.............................126
10. Smocze jaja...................................143
11. Porwania.....................................151
12. Almanach....................................173
13. Świat inny niż się wydawał.......................192
14. Zamieszki....................................201
15. Jezioro skrywające przeszłość....................212
16. Niespodziewane przyjaźnie......................226
17. Nierówna walka...............................244
18. Skarb grobowca z głębin.........................260
19. Czas Wielkiej Uciechy..........................299
W następnej części.................................305
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| | | |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
1. MATKOWIZNA LODOWYCH GÓR.
Znaleźli ich z samego rana.
Miejsce znaczyła ziemia stratowana
Plamy krwi, posoka i spalona trawa...
Tam leżeli cali zakrwawieni
W ubraniach ogniem przypalonymi
Safir uniosła głowę i zobaczyła przemieszczającego się w powietrzu smoka ziejącego płomieniami. Płomieniami, które w niezwykle widowiskowy sposób - topiąc i odparowując na swej drodze powierzchnię lodu - zmierzały w jej stronę. Widok był równie piękny co przerażający.
Safir gwałtownie wyrwała się ze snu – jej serce kołatało jak szalone.
– O Matko Wszechmogąca! Za jakie winy muszę śnić takie koszmary!? – wzniosła modlitewną skargę do Stwórczyni. – Chyba za dużo bajek Matki mi opowiadały. Była cała zdyszana, wnętrze geru wypełniał skwar. Znaczyło to, że znowu spała prawie do południa i lejący się z nieba żar pokonał chłód lodowego podłoża. Przeciągnęła się jak foka, odrzuciła skóry, wciągnęła buty na bose stopy i wyszła przed ger.
Przyjemnie chłodząca morska bryza musnęła jej nagie ciało. Rozglądnęła się. Matka i ciotka odpoczywały na hamakach w cieniu baldachimu i rozgrywały partyjkę szachów. Podeszła do nich i wprawnym okiem szybko oceniła sytuację.
– Jeszcze dwa ruchy Hetmana i Królowa już nie będzie miała się gdzie ruszyć – wtrąciła się. Ciotka Taa z Matką Taa popatrzyły na nią oburzone.
– Nie musisz podpowiadać jak ciotka może zrobić mi szach mata! – skarciła ją Matka Taa dobrodusznie
– To będzie pat, Mamo Taa – roześmiała się. – Królowa nie będzie miała się gdzie ruszyć, ale nie będzie pod biciem. Możesz to jeszcze zremisować!
– A sio! – odpędziła ją gestem ciotka wskazując jednocześnie za jej plecy. – Idź się ubrać bo KaTuu zaraz straci palca!
Safir odwróciła się. Faktycznie! KaTuu, przysadzisty mężczyzna w średnim wieku, patrzył na nią w ewidentnie lubieżny sposób. Stracił przy tym kontakt z rzeczywistością i właśnie przypalał sobie palca pod soczewką. Widać już było dymek przypalanej skóry, gdy w końcu poczuł ból i zabierając rękę z garnka syknął rozdrażniony sam na siebie. Natychmiast wsadził rękę w kopiec śniegu.
KaTuu należał do nielicznej grupy mężczyzn, którzy mieli prawo wchodzić do stref zarezerwowanych wyłącznie dla kobiet. Ich zadaniem było służyć kobietom, także w zakresie pielęgnacji ich ciał, wykonywania masaży i zabiegów upiększających, przez co mieli pełny kontakt z kobiecą intymnością. Dlatego też Safir zupełnie nieskrępowana swoją nagością podeszła do niego i zaglądnęła do kotła.
– Co tam pichcisz?
– Witaj Dziewko Safir! Dziś będzie pyszny gulasz z morsa! Palce lizać – dodał patrząc na nią sugestywnie.
Safir wystawiła mu język i odwróciła się. Wracając do wnętrza geru, powabnym, lekko balansującym krokiem, jeszcze mu się odgryzła przez ramię:
– Nie dla foki szpyrka!
Kobiety obserwujące całą sytuację roześmiały się.
– Zadziora z tej Twojej Safir, tylko strasznie chuda jakaś taka, a przecież czas jej Inicjacji już nadszedł. Nadal nie chce poznać uroków dorosłości?
– Masz podwójną rację Matko Taa. Już ponad sto osiemdziesiąt Księżyców minęło od czasu gdy się urodziła. I prawda to Ci, że utuczyć ją trzeba. Ale jak to zrobić gdy zamiast leżeć i pachnieć woli z chłopcami się szlajać!? Wydaje mi się, że na razie zbytnio to lubi i nie chce się pozbawić tej rozrywki.
Ciotka Taa pokiwała ze zrozumieniem głową:
– Nic na siłę, nic na siłę... Choć takie męskie zajęcia nie przystają damom, nawet w dziewczęcym wieku. Dajmy jej jednak czas – Matka Wszechmogąca już o to zadbała by zew kobiecości był silniejszy niż takie przyjaźnie z chłopcami. Wkrótce sama przemożnie zapragnie Uciechy.
Kobiety znowu się roześmiały.
W tym czasie Safir wśliznęła się w swoją drugą skórę, wzdrygając się tylko na jej wilgotny chłód, po czym wybiegła z jurty i szybkim krokiem wyszła za obręb wiatrochronu. Potem równie energicznie zeszła do linii wody, wykutymi w lodzie schodami.
Chłopcy, w ilości czterech osób, jej rówieśnicy, siedzieli na platformie - pontonie zbudowanym z kości, ścięgien i skór waleni, przymocowanym solidnie do lodu i oprawiali swoje dzisiejsze łowy. Czerwień spływającej krwi mocno odcinała się na biało-błękitnym lodzie.
Safir uśmiechnęła się do nich na powitanie pokazując rząd równych, białych zębów, a oni odwzajemnili się własnymi powitalnymi uśmiechami. Lubiła z nimi przebywać, szczególnie od kilku Księżyców. To wtedy do ich góry dobiła łódź innego klanu i w zamian za zasoby zostawiła jednego z chłopców – MaTiego. Od razu wpadł jej w oko, choć na jego policzku wypalone było Znamię i jako porządna dziewczyna powinna trzymać do niego dystans. Bo kto to widział by dama obdarzała sympatią kogoś kto rodząc się uśmiercił swoją matkę?
A jednak!
Safir od razu go polubiła, a późniejsze wspólne zajęcia pokazały, że MaTii był wspaniałym, niezwykle bystrym kompanem. Na dodatek obdarzonym inteligentnym i dociekliwym umysłem, dorastającym jej własnemu. Było dla niej trudną konstatacją bo bądź co bądź był to osobnik płci męskiej, a nie żeńskiej! Safir nie znała żadnego innego mężczyzny, który potrafiłby swobodnie czytać, nie mówiąc o liczeniu do więcej niż do setki.
A MaTii potrafił! Nauczył się od niej liter i sztuki czytania choć go tego świadomie nie uczyła, a jedynie przy nim nieopatrznie czytała na głos. Sam zapamiętał wygląd sylab i potem już poszło samo. W błyskawicznym tempie. Prosząc go o przepytywanie siebie, przekazała mu całą swoją wiedzę, wszystko to czego się uczyła. Chętnie nawet nauczyłaby go grać w szachy, ale bała się, że Matki to spostrzegą i zrobi się z tego tak paskudna afera, że go natychmiast odprawią. Już to, że wie tyle co dziewczyny w jego wieku, że potrafi czytać i tak zaawansowanie rachować, musieli zachować w ścisłej tajemnicy.
Safir usiadła na krawędzi platformy, spuściła nogi do wody i pochyliwszy się, nabrała w dłoń wodę i ochlapała nią swój strój dla ochłody.
– Już jest ciepła – skonstatowała.
– Tak, wczoraj przekroczyliśmy granicę prądów – potwierdził MaTii. – Przyszły już nawet sygnały, że na Wielkiej Górze mężczyźni zaczęli szykować się do Wielkiej Fiesty.
– Jeszcze tylko 8 księżyców i my też będziemy mogli wziąć w tym udział – zauważył LuTuu.
– Wreszcie dotknę kobiece piersi! – napalił się HeTuu.
Chłopcy zarechotali pożądliwie.
– O tak! – LuTuu przybił mu piątkę.
Safir, popatrzyła na nich ze zdziwieniem. Mimo, że przebywała z nimi codziennie, coraz częściej zaskakiwali ją dziwnymi gadkami.
– Przecież możecie sobie podotykać moje już teraz – stwierdziła.
Przez chwilę chłopców zamurowało, pierwszy otrząsnął się HeTuu. Jego twarz wykrzywił grymas zniesmaczenia:
– A kto by chciał!? – wyrzucił z siebie z lekką odrazą. – Kogo by interesowały cycki kumpla! – dokończył stawiając czysto retoryczne pytanie.
MaTii niedowierzająco pokręcił głową: jak ten HeTuu coś palnie, to...
Safir wzruszyła tylko ramionami.
– Nie, to nie. – odparła.
– Jednakowoż – LuTuu zaczął nieśmiało, po czym nabrał śmiałości – ja chętnie bym ...
– Teraz to się wypchajcie! – żachnęła się Safir.
LuTuu zrobił smętną minę, ale Safir zmieniła już temat:
– Płyniemy na łowy? – zapytała. – Pogoda jest przepiękna!
– My już byliśmy gdy Ty sobie smacznie spałaś – ostudził jej zapał LuTuu. – Nie chce mi się znowu wiosłować.
– Wcale nie tak smacznie – odburkła Safir, wspominając dziwny, męczący sen – miałam koszmar, jakiś smok chciał mnie spalić.
- Smoki nie istnieją – zauważył MaTii – są tylko w bajkach, żeby straszyć nimi niegrzeczne dzieci. Może też jako nie spełnione marzenie ludzi chcących latać.
- Przecież na smokach ludzie mogą latać – wtrącił się LuTuu - jeśli tylko się z jakimś zaprzyjaźnią.
- To mit! - powiedział twardo MaTii – Tak jak o tych górach całych z rud wystających ponad wody oceanu zamiast gór lodowych. Widziałeś żeby ruda utrzymywała się na wodzie? Nic z tego! Tonie jak tylko roztopi się warstwa lodu, w którym jest uwiązana.
- No dobra, a skąd się wzięły te rudy w lodzie? - Safir zadała podchwytliwe pytanie.
- Przecież nikt tego nie wie. – odparł MaTii – Dlatego ludzie wymyślają sobie takie mity. Nie istnieją żadne góry z rud bo są za ciężkie i od razu by zatonęły. Nie istnieją żadne latające i ziejące ogniem pingwiny, bo powietrze jest zbyt rzadkie by utrzymać jakiekolwiek zwierzę a już szczególnie z człowiekiem na grzebiecie. Powietrze to nie woda.
- Mogą korzystać z magii! - zaoponował LuTuu.
- Ta, jasne... Widziałaś gdzieś jakieś latające zwierzę, gadającego pingwina albo działanie magii? – zwrócił się rozbawiony w stronę Safir.
Safir lekko naburmuszona przebiegiem rozmowy wzruszyła tylko ramionami:
- Ktoś chętny popływać?
Popatrzyła z nadzieją na MaTii. Ten zrozumiał znaczenie błagalnego spojrzenia.
– Ja mogę z Tobą popłynąć – zadeklarował się. Safir uśmiechnęła się triumfująco. Na niego zawsze mogła liczyć. Postanowiła mu to wynagrodzić.
Wsiedli we dwójkę do łodzi – wykonanej z tych samych materiałów co ponton – i odpłynęli od lodowej góry. Jednak tym razem nie łowy były w głowie dziewczyny, lecz kąpiel w ciepłym morzu. W końcu tyle księżyców na to czekała! MaTii rytmicznie wiosłował, a ona podziwiała jego tworzącą się już muskulaturę i leniwie rozmyślała nad naturą rzeczy zachwycając się pięknem świata. Ich lodowa góra prezentowała się okazale i majestatycznie. Różne odcienie bieli, przechodzące stopniowo w błękit, skrzyły się wspaniale w pełnym słońcu, gdzieniegdzie wydobywając barwy pełnej tęczy. Kolory uzupełniały żółte, czerwone i brązowe odcienie złóż rudy, przebijające się przez lód na pewnej wysokości. Był jak kolorowa blizna, choć przecież tak cenny i pożądany. Safir zamyśliła się na chwilę. Matka Wszechmogąca naprawdę dała im w obfitości wszystko co potrzeba do życia! Na górze życiodajne Słońce, Księżyc odmierzający czas i gwiazdy do nawigacji, pod spodem niezgłębione morze pełne rozpuszczonych w nim pierwiastków a także ryb, ssaków i innych żyjątek dających wszystko co potrzeba do przeżycia i zabawy.
Czego chcieć więcej!?
Cały czas odpływali od góry, aż wreszcie uznała, że dość się oddalili by zimne wody, z topniejącego lodu góry lodowej, nie chłodziły ciepłych prądów, więc zakomenderowała:
– Stop!
Z tej odległości, ludzie na górze byli tylko sylwetkami.
– Masz ochotę popływać? – zapytała retorycznie. Wstała i zrzuciła z siebie strój stając przed nim całkowicie naga.
MaTii patrzył na nią z rozdziawioną buzią. Wtedy dostrzegła coś dziwnego w jego oczach i wyrazie twarzy.
– Nie są tak duże jak innych kobiet – zaczęła się tłumaczyć zmieszana, ale nie zdążyła skończyć bo MaTii jej przerwał.
– To nie dlatego! Jesteś piękna! Nigdy nie widziałem nic tak pięknego! – wyszeptał do niej zaaferowany.
Safir zarumieniła się na te komplementy, czuła... nie! Wiedziała po tonie głosu, że są absolutnie szczere.
MaTii natychmiast się rozebrał i stanął w łodzi twarzą do Safir.
Nagle łodzią zakołysała jakaś większa fala i młodzi wpadli w swoje objęcia. Stali przez chwilę przytuleni do siebie, dziwne przyjemne odczucia targały ich emocjami i ciałami. MaTii przechylił się mocno i oboje przelecieli przez burtę wpadając do wody.
Śmiech ich baraszkowania niósł się daleko. Wkrótce dołączyły do nich dwa delfiny, popisując się przed nimi wyskokami ponad powierzchnię wody.
Matka z Ciotką wyszły za obręb siedziby i stanąwszy na krawędzi góry zaczęły obserwować pluskających się w oddali młodych. Nawet z tej odległości widać było, że nie są ubrani.
– Nie jest dobrze – zauważyła Ciotka Taa – młoda chyba ma się ku temu napiętnowanemu. Może to też jest jeden z powodów, dla których nie spieszy się z Inicjacją?
– Na to wygląda – zgodziła się Matka Taa. – Musimy przekonać ją do towarzyszenia nam na Wielką Górę.
Ciotka Taa uśmiechnęła się przebiegle:
– A tam upojona Nektarem Uciech, ochoczo podda się Inicjacji.
– Jakbyś czytała mi w myślach!
– Wieści niosą, że nowych trutni w tym roku ma być niezły urodzaj!
– dodała Ciotka Taa. – Aż jestem ciekawa na ile kwadr wystarczy nam nektaru?
– Przestań! – ofuknęła ją Matka Taa – Dobrze wiesz, że nie mogę się doczekać! Już mi się opatrzyły te nasze. - Matka Taa wymownie spojrzała w stronę pracujących u podnóża góry mężczyzn. – Od kilku Księżyców tylko oni i oni i oni. Najwyższy czas na urozmaicenie!
Kobiety zamilkły, rozmarzyły się na temat tego co się szykuje. Ich twarze przybrały błogi wyraz.
Wtem góra zadrżała i rozległ się głuchy pomruk.
- Oho! Zaczyna się pękanie góry. - skonstatowała spokojnie Matka Taa.
- Nic dziwnego, to już połowa Pory Słonecznej - zauważyła Ciotka Taa - Kilka Księżyców nieustannego nasłonecznienia robi swoje. Trzeba będzie się przenieść na nową zanim zacznie się Pora Nocy
– I tak na tej już prawie okrążyliśmy Matkę Lodowych Gór. - dodała smutno.
Matka Taa zauważyła ton jej głosu:
- To smutek czy nostalgia?
- Niepokój. – odparła Ciotka Taa – Od jakiegoś czasu męczą mnie koszmary, ciągle te same.
- Jakie?
- Nie uwierzysz albo będziesz się śmiała.
- Nie kryguj się opowiadaj. – żachnęła się Matka Taa.
- Najpierw widzę ogromne stada gniazdujących smoków, potem zaraz jęzor płomienia sunącego po powierzchni lodu w moją stronę. Nie wiem co dalej bo się wtedy budzę.
Matka Taa rozśmiała się na głos.
- Przecież smoki nie istnieją!
- A nie mówiłam, że będziesz się śmiać? - obruszyła się Ciotka Taa.
- No dobra. Dręczą Cię w snach wymysły z mitów i bajek dla dzieci? Czy to nie dziwne? - zdziwiła się Matka Taa.
- Właśnie dlatego tak to mnie niepokoi. - odparła Ciotka Taa.
Obie zamilkły zafrapowane zanurzając się w rozmyślaniach na ten temat.
Nagle wzdrygnęły się, jakby owiał ich mroźny podmuch.
- Zawsze wyczuwałaś zagrożenia. Musimy o tym powiedzieć Radzie Matek na najbliższym spotkaniu – zdecydowała Matka Taa.+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| | | |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
2. NIEFRASOBLIWOŚĆ MŁODOŚCI.
Zobaczyłem go idącego pieszo obok konia. Schodził z góry uliczki i wyróżniał się, bo choć nie był stary, włosy miał całkiem białe. Nie przeczuwałem wtedy, że los jeszcze nie raz skrzyżuje nasze ścieżki.
Podszedł do mnie i zapytał:
- Stajenny?
- Nie Panie, jam syn karczmarza, ale wiem jak konia oporządzić...
- Masz tu 10 miedziaków - w powietrzu szerokim łukiem zawirowała moneta, chwyciłem ją pewnie i uśmiechnąłem się do Białowłosego - i daj mu najlepszego owsa jakiego masz ... bez ostu !
- Panie, żadnego ostu, klnę się....
Nie odpowiedział i wszedł do naszej karczmy. Rozradowany sowitą zapłatą w podskokach pobiegłem z koniem do stajni. Wprowadziłem go do środka i stwierdziłem, że sam jednak nie dam rady ściągnąć wypchanych juków.
Ech - westchnąłem na głos - mus mi po brata podejść.
Zostawiwszy konia, chyżo wbiegłem do izby i zamarłem... Za przyjezdnym stało dwóch wykolejeńców w groźnej pozie, a trzeci ubliżał mu stojąc u jego boku. Jak nic szykowała się następna awantura... Popatrzyłem na ojca, ale ten - jak zwykle - przezornie udawał, że nic nie zauważa. W jednej chwili wyleciał mi z głowy powód, dla którego tutaj przyszedłem. Z ciekawością obserwowałem zajście. Byłem pewny, że tamci popełniają błąd zaczepiając przyjezdnego. Nie wiem skąd się brało owo przekonanie - czy z pewności, jaka emanowała z jego postaci, czy też z powodu miecza, nietypowo przerzuconego przez plecy, czy też z powodu jego długich, srebrnych włosów mimowolnie budzących szacunek. W każdym razie przeczucie nie zawiodło mnie... Jeden z drągali wytrącił piwo z ręki nieznajomego, chwycił go za pierś...
I się zaczęło...
Wszystko stało się tak szybko, że niewiele z tego zarejestrowałem:
błysk miecza...
bryzgającą krew...
krzyk... gruchot mebli.
Zanim mrugnąłem powiekami tamci leżeli posiekani na podłodze.
Ciszę jaka zapanowała w izbie zakłócił jedynie piskliwy, paniczny krzyk kobiety. Białowłosy oparł się plecami o ścianę i spięty, uważnie rozglądał się po sali. Kręcił przy tym płynnie i majestatycznie mieczem, rozglądając się czujnie wokół. Nikt inny się nie ruszył.
Patrzyłem na niego pełen podziwu - już wiedziałem, kim chciałbym zostać!
Krzyk kobiety zwabił do karczmy strażników. Choć już nie raz bywały tutaj bójki, to jednak widok jatki zaskoczył ich. Dostrzegli winowajcę i chwycili za miecze. Jednakże nie kwapili się do walki. Pomimo liczebnej przewagi widok trzech leżących ciał ostudzał ich zapał. Gdy nieznajomy wyciągnął jeszcze sztylet dowódca straży kazał jednemu ze swoich biec po pomoc, a Białowłosemu drżącym głosem rozkazał rzucić broń. Nie na wiele mu się to zdało... Obcy sięgnął po medalion wiszący na jego piersi i wykonał nim dziwne znaki w powietrzu - błysnęło a ja tracąc nagle wszystkie siły osunąłem się na podłogę.
Ocuciły mnie nieprzyjemne klepnięcia w policzek. Otworzyłem oczy. Nade mną pochylał się mój brat, który wcześniej uderzał mnie bezlitośnie po twarzy. Za nim stał ojciec i mój najlepszy druh Nekaah oboje z widoczną troską w oczach.
- No wstawaj, posprzątać tu trzeba - rzekł twardo ojciec jak tylko zobaczył, że nic mi nie jest - do roboty... a nuże!
Nekaah podał mi dłoń i pomógł mi wstać. Trzy trupy leżały nieruszone. Gdy je zobaczyłem, do mojej świadomości dotarł obrzydliwy smród... Smród krwi i wnętrzności z trzewi wypełniający całe pomieszczenie. Zwymiotowałem. Brat i ojciec z niesmakiem odwrócili głowy, ale nic nie powiedzieli. Tylko Nekaah patrzył na to spokojnie.
- My już rzygaliśmy - powiedział z uśmiechem - chyba trzeba wszystkie okna otworzyć. Chodź pomogę Ci w sprzątaniu.
- A co z Nieznajomym? - zapytałem ojca.
- Nic ino za strażą poszedł... Pewnikiem u naszego starosty o strzydze gadać będzie...
- Strzydze ? Czy to był...
- Tak, dyć znaku jego nie widziałeś? - zdziwił się karczmarz i splunął - tfu, mutancie nasienie...
- A ja też taki będę ! - zakrzyknąłem w przypływie afektacji.
- I ja ! Ja też ! - skwapliwie dodał mój przyjaciel.
- Głupcy! - śmiechem skwitował to mój brat - oni przez całe lata przez mistrzów są szkoleni, eliksirami różnymi truci, z emocji wyprani... Nigdy tak silni i szybcy nie będziecie. Lepiej wybijcie to sobie z głowy. No już ... do roboty dzieciaki...
- A przekonasz się... - głucho odpowiedział mu Nekaah - nikt nam nie dorówna... Nawet ten, który tutaj był. A starosta nas prosić będą, coby strzygę od uroczyć! Zobaczysz!
- Tak będzie! - dodałem twardo i uroczyście. Nie zrobiło to jednak na nikim oczekiwanego przeze mnie wrażenia a wręcz przeciwnie - spowodowało ogólną wesołość. Gdy dumni i obrażeni wychodziliśmy z wiadrami po wodę oni ciągle się jeszcze śmiali.
**
Wchodząc w ciemność wnętrza stodoły natychmiast wyczułem zagrożenie - coś czaiło się za moimi plecami. Zwinąłem się w pół i runąłem w półobrocie na ziemię i skierowałem ostrze swojego drewnianego „miecza” w stronę majaczącej przede mną sylwetki opartej o ścianę stodoły. Jednak to co zobaczyłem całkowicie mnie zaskoczyło. W mroku kryła się jakaś naga młoda dziewczyna. Zanim zdążyłem się nad tym zastanowić w drzwiach stodoły pojawił się Nekaah. Widząc, że dzierżę w dłoni „miecz”, natychmiast wyciągnął swój.
- Ćwiczymy tutaj? - zapytał i wtedy też dostrzegł dziewczynę.
- Przeszkodziłem w czymś? - zapytał lekko zmieszany.
- Jeśli nawet to nie mi – odparłem rozbawiony.