- W empik go
Adwokat spraw ostatnich. Śmierć na żywo - ebook
Adwokat spraw ostatnich. Śmierć na żywo - ebook
Śmierć jest może końcem życia, ale na pewno nie kłopotów.
Co łączy coraz popularniejszą w internecie grę z serią brutalnych morderstw w świecie rzeczywistym? Zgorzkniały adwokat Maks Werben i ambitna policjantka Tamar Sarnecka łączą siły, by rozwikłać zagadkę brutalnego morderstwa zanim życie straci kolejny pacjent szpitala psychiatrycznego. Ani się obejrzą, a wyścig z oprawcą zamieni się w walkę o ich własne życie.
Dla miłośników ciemnych historii w stylu Raymonda Chandlera czy Stephena Kinga.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-270-4914-4 |
Rozmiar pliku: | 588 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Światła zgasły i zapadła ciemność. Telefony, radio i telewizja zamilkły. Zakłócenia i przerwy w dostawie prądu uniemożliwiały połączenie z internetem. Nie działało ogrzewanie, ani klimatyzacja.
Głos wypowiadający te słowa był mechanicznie równy i pozbawiony emocji, stwierdzał jedynie fakty, co było jeszcze bardziej przerażające.
– Na początku ludzkość odmawiała uznania, że nastał czas zagłady. W wielu tliła się nadzieja, że to chwilowe, że po kilku dniach blackoutu świat wróci na dawne tory. Ale tak się nie stało. Wtedy wybuchła panika. Ludzie rzucili się do sklepów po towary pierwszej potrzeby. Początkowo kraje próbowały wprowadzić reglamentację. Przez pierwszy miesiąc społeczeństwo podporządkowywało się nakazom rządów. Kiedy jednak strach zaczął narastać, puściły wszystkie tamy i zaczął się armagedon.
...Uciekinier w srebrzystym kombinezonie, w pleksiglasowym hełmie na głowie i z butlą tlenową na plecach, szedł ostrożnie szerokim korytarzem. Właśnie przedarł się przez usypisko sczerniałych okładzin i płyt. Oddarte z lica ściany i podłoga ukazywały stalowe kratownice przetykane kolorowymi ciągami biegnących między nimi przewodów elektrycznych.
Po drugiej stronie zwałowiska trafił na luk windy, której srebrne drzwi były szeroko rozwarte. Zajrzał w ciemną czeluść. Światło reflektorów zamontowanych po obu stronach hełmu wyłowiło trzy piętra niżej zablokowaną klatkę szybu windy...
...Uciekinier stał chwilę nad automatem, któremu po długiej walce strzaskał kwadratowy czerep. Załamały się pod nim zmęczone nogi. Wsparł się zadyszany o iskrzący tors, podczas gdy mechaniczny strażnik coraz wolniej domagał się okazania mu jakiejś przepustki.
Po krótkim odpoczynku uniósł się ciężko na nogi i, zataczając, poszedł dalej w poszukiwaniu wyjścia...
...Po trzech godzinach i pięćdziesięciu czterech minutach błądzenia w podziemnym labiryncie zawalonych korytarzy, porwanych klatek schodowych, szybów wind, przejść i tuneli, Uciekinier stracił siły. Nie mógł już iść, czołgał się więc po posadzce zasypanej plastikowym śmieciem i metalowym złomem. Wydawało się, że każdy kolejny ruch – przełożenie ramienia, podciągnięcie na rękach i przesunięcie się kilkanaście centymetrów do przodu – będzie ostatnim. On jednak walczył, chociaż na wygraną nie miał już żadnej nadziei.
Wreszcie jego oddech stał się rwący, świszczący i z trudem wymuszany. Zaczął się dusić. W butli zabrakło tlenu. Ze złudną nadzieją, że na zewnątrz znajdzie zbawienny haust powietrza, nieszczęśnik zerwał z głowy kask.
Z pleksiglasowej kuli wyłoniła się głowa mężczyzny w średnim wieku, z rudą kępą włosów na czubku łysej czaszki. Z szeroko otwartymi ustami rozglądał się wokół gasnącym wzrokiem. Każdy oddech parzył. Przysłonił usta rękawem. Sięgnął po leżącą na podłodze laskę grafitu i desperacko dźwignął się na chwiejne nogi. Stanął przy stalowej ścianie, z której została oderwana szerokim płatem gąbczasta osłona. Zaczął pospiesznie pisać krzywymi literami: _Przeszedłem dwa poziomy. Na trzecim czekała na mnie śmierć. Jeśli dotrzesz w to miejsce, zmów modlitwę za spokój mej..._
Grafit wypadł z dłoni, a Uciekinier osunął się na kolana. Wysokie stężenie trujących gazów dusiło płuca i świadomość. Zakasłał krwią, której czerwone rozbryzgi naznaczyły stalową powierzchnię. Potem, niczym manekin, który stracił podparcie, sztywno przewrócił się na bok i po kilku sekundach przedśmiertnych drgawek ostatecznie znieruchomiał.ROZDZIAŁ DRUGI
W progu kancelarii adwokackiej pojawiła się przygarbiona staruszka.
– Słyszałam, że mecenas Maksymilian Werben pomaga ludziom, którzy potrzebują pomocy – powiedziała i zdecydowanie stuknęła laską w podłogę. – Ja potrzebuję pomocy.
Sekretarka sięgnęła po interkom i poinformowała adwokata o klientce. Kiedy za staruszką zamknęły się drzwi gabinetu, Brygida przysiadła przy włączonym interkomie.
Okazało się, że starsza pani oraz jej sąsiedzi – równie wiekowi jak ona – są nękani przed nowego właściciela, który kupił kamienicę wraz z lokatorami i teraz, nie zważając na jakiekolwiek normy społeczne, postanowił się ich pozbyć. Nikt z urzędu dzielnicowego nie może, lub nie chce, im pomóc. Kiedy sąsiedzi pani Leokadii, starsze małżeństwo, straszone codziennie przez najemników nowego właściciela popełniło samobójstwo, stara kobieta postanowiła sama szukać ratunku. Stąd jej obecność w gabinecie adwokata o złotym sercu, jak powiedziała. Werben tylko chrząknął, nieco zażenowany.
Brygida nie zdziwiła się, że jej pryncypał natychmiast wziął sprawę i ledwie za staruszką zamknęły się drzwi, zlecił jej kilka spraw do wykonania. Uruchomił także swoich zaufanych informatorów, którzy mieli zebrać wszelkie dostępne dane na temat sytuacji prawnej kamiennicy i jej właściciela o wszystko mówiącej ksywie „Szczur”. Wkrótce to od nich dowiedział się, że kiedy wieść o samobójstwie lokatorów dotarła do kamienicznika, ten skwitował to krótkim: „Jebać ich”.
Miesiąc później, kiedy rano Brygida zajechała samochodem pod kancelarię, zobaczyła, jak pani Leokadia przytula się do Maksa, potem on się schyla, a kobieta kreśli mu na czole krzyżyk. Na koniec Maks pocałował starszą kobietę w rękę i odprowadził do czekającej przy krawężniku taksówki. Koszt przejazdu pokryła ich kancelaria, jak wyczytała Brygida z rachunków, które pod koniec dnia wpisywała do dziennych wydatków firmy. Sekretarka uśmiechnęła się lekko, ucieszona, że sprawa została zakończona po myśli wiekowych lokatorów, i o niej zapomniała.
Jednak historia ze Szczurem miała ciąg dalszy. Kilka dni później Brygida dowiedziała się z prasy, że deweloper uległ podejrzanie nieszczęśliwemu śmiertelnemu wypadkowi. Dziennikarze zaczęli się zastanawiać nad dziwnością owego zgonu. Następnego dnia do kancelarii zapukała policja. Młody gliniarz, który przedstawił się jako podkomisarz Jakiśtam, miał minę szeryfa, który nie tylko w samo południe, ale choćby i co godzina gotów był rozprawiać się z bandytami.
Na pytanie o szefa, Brygida wskazała drzwi gabinetu na wprost.
– Nie powie mu pani, kto przyszedł? – W głosie młodego gliniarza usłyszała nutę żalu, że odbiera mu możliwość efektownego wejścia.
Już chciała powiedzieć, że nie ma zwyczaju anonsować byle kogo, ale uznała, że gość nie zasługuje na aż taki słowny wysiłek, więc tylko wzruszyła ramionami. Policjant bez pukania nacisnął klamkę. Z tego co zdążyła zobaczyć, zanim zamknął za sobą drzwi, Werben siedział z nogami na biurku i ze słuchawkami na uszach, gdyż o tej porze zawsze słuchał metal rocka.
PODKOMISARZ WOŹNIAK doznał zawodu, gdy za biurkiem zamiast wielkiego faceta, który pretendowałby do miana Supermana (po tym, co słyszał na temat Werbena tak go sobie wyobrażał), zobaczył przeciętnego, szczupłego mężczyznę w typie intelektualisty. Adwokat miał niczym niewyróżniającą się twarz, nieco za duży nos i odstające uszy. To było jego pierwsze spotkanie z ewentualnym podejrzanym po tym, jak przed miesiącem przyjęto go do wydziału kryminalnego. Skończył policyjną akademię z wyróżnieniem i postanowił, że tak samo będzie oceniany przez nowych przełożonych.
Werben ściągnął z uszu słuchawki, wstał – był dość wysoki, ale lekko się garbił, jakby z obawy, że za chwilę uderzy o coś głową – i spojrzał pytająco na gościa.
Gliniarz podsunął mu pod nos legitymację służbową
– Podkomisarz Woźniak. Musimy porozmawiać – oznajmił tonem, jakby chciał powiedzieć: „Przyszedłem cię aresztować”, i bez zaproszenia usiadł na wprost biurka.
Ćwiczył ten ton od dłuższego czasu i wreszcie miał sposobność, by go zastosować. Zamierzał też rozwalić się nonszalancko w fotelu („nigdy nie siadaj sztywno, półdupkiem jak petent, bo tak cię będą traktować”, uczył go starszy kolega w komisariacie), kiedy dostrzegł lodowate spojrzenie Werbena. Odruchowo wyprostował się.
– Czym zatem mogę służyć? – Uśmiech adwokata był wymuszony i pozornie grzeczny.
– Znalazłem pańską wizytówkę. – Sięgnął do kieszeni i pokazał Werbenowi kartonik w foliowej torebce.
– Niepotrzebnie osobiście pan się fatygował z jej oddaniem. Trzeba było zostawić w sekretariacie i ewentualnie powiedzieć, ile należy się za fatygę.
Adwokat powiedział to z poważną miną i podkomisarz Woźniak dopiero po chwili się zorientował, że z niego zadrwiono. Miał ochotę ostro odpowiedzieć, ale nic sensownego nie przyszło mu do głowy.
– Znaleźliśmy ją przy trupie. Chcę wiedzieć, skąd się tam wzięła i jakie są pana powiązania z denatem – wyjaśnił i rzucił prawnikowi kolejne wyćwiczone spojrzenie, mówiące, że jeśli ten nie wytłumaczy się natychmiast, odczuje na ciele chłodny dotyk kajdanek.
MAKS CHWILĘ przyglądał się młodemu policjantowi spod przymrużonych powiek. Chłopak najwyraźniej niedawno skończył Szczytno. Ilu już w życiu widział takich chłystków, którym władza rozsadza czachę, a potem jeden z drugim długo główkują, dlaczego inni się z nich śmieją.
Pochylił się nad biurkiem, jakby chciał powiedzieć coś w sekrecie.
– Mógłby pan szerzej rozwinąć temat? Przy czyim trupie? I dlaczego sądzi pan, że mógłbym służyć wam w tej sprawie pomocą?
Wrócił na oparcie fotela, nie spuszczając wzroku z gościa. Widział, jak tamtemu powoli robi się jakby niewygodnie na zajmowanym miejscu.
– Przed tygodniem, po godzinnych wysiłkach strażaków, udało się wydobyć z ulicznego kanału ściekowego niejakiego Radosława Kasprzyckiego. – Policjant zamilkł i z pewnością oczekiwał, że Maks zapyta zaskoczony: „Tego Kasprzyckiego?” Ale kiedy adwokat nie zareagował, kontynuował: – Wiemy, że jedna z lokatorek kamienicy, której był właścicielem, zwróciła się do pana o pomoc, gdyż denat próbował eksmitować ją z zajmowanego mieszkania. To znaczy, kiedy jeszcze żył – dojaśnił bez sensu.
Maks zmarszczył brwi, jakby starał się coś sobie przypomnieć. Wreszcie się rozpogodził.
– Pamiętam. Dwa tygodnie temu odwiedziłem tego pana. – Maks zrobił minę winowajcy. – Zagroziłem mu, że jeśli nie poniecha niezgodnych z kodeksem karnym działań przeciw lokatorom, sprawa trafi do sądu. Tam, za naruszenie prawa może być skazany na dwa lata bezwzględnej odsiadki w zakładzie karnym. Nie wspominając o wypłacie odszkodowania.
– I co?
– Facet kazał mi wynosić się do diabła i obiecał, że w przypadku następnej wizyty wyrzuci mnie przez okno. Perspektywa niezbyt przyjemna, gdyż siedziba jego firmy mieściła się na dziewiętnastym piętrze biurowca. Myśli pan, że nie powinienem z nim tak grzecznie rozmawiać?
Tym razem podkomisarz Woźniak nie dał się nabrać.
– Ciekawy zbieg okoliczności. Kasprzycki ma pana groźby gdzieś, więc nie zamierza się wycofać, a tydzień później ktoś wciska go do studzienki ściekowej i to tak, że biedak zaklinował się metr nad głównym kolektorem ściekowym. Szczury obgryzły mu nogi aż do kolan. Na żywca. W końcu jego jęki zwróciły uwagę przypadkowego bezdomnego, który wezwał pogotowie. Kasprzycki zmarł wkrótce po przewiezieniu do szpitala. Z upływu krwi, no i odniesionych ran... – Policjant skrzywił się, jakby ten widok wciąż tkwił mu pod powiekami.
– A to pech – zasępił się Maks. – Wyobrażam sobie, że wtedy znaleźliście przy nieboszczyku moją wizytówkę?
Podkomisarz puścił pytanie mimo uszu.
– Uważamy, że mógł pan mieć związek z tą śmiercią.
Maks spoważniał.
– Zdradzi mi pan, jaki?
Policjant poruszył się na krześle i nieco przesunął się do przodu. Wyglądało, że jeszcze trochę, a przyjmie pozę petenta zawsze niepewnie siedzącego na brzegu.
– Chodzą słuchy o zemście – powiedział. – Trudno podejrzewać staruszków, że wcisnęli faceta do studzienki...
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.