Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Afera w kosmosie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Afera w kosmosie - ebook

Do końca pobytu w Bazie Księżycowej Alfa zostało osiemset sześćdziesiąt osiem dni. Gdy ktoś usiłuje otruć najwredniejszego z mieszkańców, multimiliardera Larsa Sjoberga, robi się niebezpiecznie. Sprawę może rozwiązać tylko Dash, który już nie raz udowodnił talent detektywistyczny, działając w ekstremalnych, księżycowych warunkach.

Ostatni tom kosmicznej trylogii Stuarta Gibbsa, autora bestsellerowych powieści z serii Szkoła szpiegów, jest połączeniem rasowego kryminału, dowcipnej przygodówki i fantastyki naukowej. Poprzednie części serii to „Śledztwo w kosmosie” i „Zguba w kosmosie”. Dynamiczne ilustracje do polskiego wydania cyklu stworzyła Marta Krzywicka.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-838-0185-8
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prawdziwej Violet – najlepszej córce we wszechświecie

SPIS MIESZKAŃCÓW BAZY KSIĘŻYCOWEJ ALFA

Pierwsze piętro:

Apartament nr 1

Apartament i biuro dowódczyni bazy

Nina Stack, dowódczyni Bazy Księżycowej Alfa

Apartament nr 2

Apartament rodziny Harris-Gibson

Dr Rose Harris, geolożka lunarna

Dr Steven Gibson, specjalista ds. górnictwa

Dashiell Gibson (13 lat)

Violet Gibson (6 lat)

Apartament nr 3

Apartament rodziny Howardów

Dr Maxwell Howard, specjalista ds. inżynierii lunarnej Bazy Księżycowej Beta

Kira Howard (12 lat)

Apartament nr 4

Apartament rodziny Brahmaputra-Marquez

Dr Ilina Brahmaputra-Marquez, astrofizyczka

Dr Timothy Marquez, psychiatra

Cesar Marquez (16 lat)

Rodrigo Marquez (13 lat)

Inez Marquez (7 lat)

Apartament dla turystów

Apartament rodziny Sjobergów

Lars Sjoberg, przemysłowiec

Sonja Sjoberg, jego żona

Patton Sjoberg (16 lat)

Lily Sjoberg (16 lat)

Apartament nr 5

(zarezerwowany dla tymczasowych rezydentek bazy)

Apartament nr 6

(zarezerwowany dla tymczasowych rezydentów bazy)

Apartament nr 7

Dawny apartament doktora Ronalda Holtza, zarezerwowany dla nowego lekarza (Uwaga: proces selekcji w toku; nowy rezydent przyleci dopiero w ramach Misji nr 8).

Parter:

Apartament nr 8

Dawny apartament Terrence’a Grisana, zarezerwowany dla nowego specjalisty ds. konserwacji (Uwaga: proces selekcji w toku; nowy rezydent przyleci dopiero w ramach Misji nr 8).

Apartament nr 9

Dr Wilbur Janke, astrobiolog

Apartament nr 10

Dr Daphne Merritt, robotyczka

Apartament nr 11

Dr Chang Kowalski, geochemik

Apartament nr 12

Apartament rodziny Goldstein-Iwanyi

Dr Shari Goldstein, specjalistka ds. lunarnego rolnictwa

Dr Mfuzi Iwanyi, astronom

Kamoze Iwanyi (7 lat)

Apartament nr 13

Apartament państwa Kim-Alvarez

Dr Jennifer Kim, geolożka, sejsmolożka

Dr Shenzu Alvarez, specjalista ds. wydobycia wody

Apartament nr 14

Dr Wiktor Balnikow, astrofizyk

Apartament nr 15

Apartament rodziny Chen-Patucket

Dr Jasmine Chen, starsza koordynatorka techniczna Bazy Księżycowej Beta

Dr Seth Patucket, astrobiolog

Holly Patucket (13 lat)

(Uwaga: rodzina Chen-Patucket przyleci dopiero w ramach Misji nr 9. Do tego czasu apartament będzie służył tymczasowym rezydentom bazy).

OFICJALNE PROCEDURY NASA NA WYPADEK KONTAKTU Z INTELIGENTNYM ŻYCIEM POZAZIEMSKIM

OSTRZEŻENIE

Dokumenty przechowywane w tym dossier są ściśle tajne. Mogą się z nimi zapoznać jedynie urzędnicy rządowi mający dostęp do informacji niejawnych z najwyższą klauzulą poufności. Czytanie, kartkowanie, a nawet przeglądanie następnych stron bez odpowiednich uprawnień stanowią ciężkie przestępstwa, za które grozi minimum pięć lat w więzieniu federalnym. Jeśli ma Pan/i stosowne poświadczenie bezpieczeństwa oraz wierzy, że doszło do kontaktu z inteligentnym życiem pozaziemskim – albo jest on nieuchronny – proszę złamać pieczęć i czytać dalej.

1

NIELEGALNY BASEBALL

Rok ziemski 2041

Księżycowy dzień nr 252

Nieludzko wczesna pora

Na moje trzynaste urodziny tata dał mi najwspanialszy prezent, jaki mogłem sobie wymarzyć: zabrał mnie na dwór, aby pograć w piłkę.

Pewnie zaraz pomyślicie, że na całej kuli ziemskiej nie ma większego skąpiradła, ale muszę wam coś wyjaśnić.

Po pierwsze, mój ojciec nie mógł być największym sknerą na Ziemi choćby z tego powodu, że żyliśmy na Księżycu.

Należeliśmy do grupy pierwszych lunarnych kolonizatorów. Razem z garstką innych naukowców i ich dzieci mieszkaliśmy w Bazie Księżycowej Alfa – pierwszym skupisku ludzkim w przestrzeni pozaziemskiej. Kiedy NASA zwerbowała nas do tego projektu, roztoczyła przed nami wizję najcudowniejszego, najwspanialszego i najbardziej niesamowitego miejsca we wszechświecie.

Prawda okazała się zupełnie inna.

Tak naprawdę życie na Księżycu okazało się o wiele trudniejsze, niż mogliśmy się spodziewać. Dorosłym było ciężko, a dzieci miały jeszcze bardziej przekichane. Nie dość, że musieliśmy jeść to samo beznadziejne, odwodnione jedzenie co dorośli, spać w tych samych ciasnych komorach i użerać się z tymi samymi sadystycznymi toaletami, to jeszcze mieliśmy całe mnóstwo innych problemów.

Na przykład brak przyjaciół. Wprawdzie w bazie mieszkały inne dzieci, ale nie miałem żadnego wpływu na ich wybór. Byłem skazany na ich towarzystwo, a spędzanie czasu z moim jedynym księżycowym rówieśnikiem, Roddym Marquezem, nie należało do najfajniejszych. Kojarzycie, jak na Ziemi rodzice czasem wyciągają was na noc do domu swoich przyjaciół, żebyście spędzili trochę czasu z ich synem czy córką, chociaż dobrze wiedzą, że za sobą nie przepadacie? No to wyobraźcie sobie, że zamiast tylko tam zanocować, zostajecie na trzy lata. I nie macie dokąd uciec.

To był nasz kolejny problem na Księżycu. Nie mogliśmy wyjść na dwór, żeby się pobawić. Nigdy. Opuszczanie bazy groziło poważnym niebezpieczeństwem. Na zewnątrz można było zginąć na tysiąc różnych sposobów – straciliśmy już w ten sposób jedną osobę, a niewiele brakowało, żebyśmy stracili drugą. Dlatego NASA zabroniła dzieciom wychodzić z bazy. Cały czas na Księżycu mieliśmy spędzić w budynku mniejszym niż przydrożny motel.

Choć było to wbrew zasadom, na własnej skórze doświadczyłem, jakie niebezpieczeństwa kryją się na powierzchni Księżyca. Wychodziłem tam już cztery razy: najpierw kiedy szedłem do bazy z rakiety, którą przylecieliśmy, a potem w trzech sytuacjach awaryjnych. Podczas dwóch wypadów prawie umarłem, czyli moje szanse otarcia się o śmierć wynosiły pięćdziesiąt procent. Jak rzut monetą. Mało optymistyczna perspektywa.

A mimo to rozpaczliwie chciałem tam wrócić.

Dostawałem świra od siedzenia non stop w bazie. Zresztą nie ja jeden. Nawet moja sześcioletnia siostra Violet, która zwykle była wesoła jak animowana wiewiórka, nie mogła już wytrzymać w zamknięciu. W ciągu ośmiu miesięcy spędzonych na Księżycu zdążyła setki razy obejrzeć każdy odcinek swojego ulubionego programu telewizyjnego, a teraz wciąż męczyła mamę i tatę, żeby pozwolili jej wyjść na zewnątrz i się pobawić.

– Nie możesz – padała nieuchronna odpowiedź.

– Dlaaaaczeeeeegooooo?! – zawodziła Violet. – Nudzi mi się tutaj. Na Księżycu nie ma nic do roboty.

– To nieprawda – odpowiadali zgodnym chórem rodzice. – Możesz zagrać w jakąś grę. Albo przeczytać książkę. Możemy ci tu wgrać tysiące książek.

– Chcę pojeździć na rowerze! – Violet była nieprzejednana.

– Twój rower został na Ziemi.

– No to chcę się przejechać księżycowym łazikiem. Tak jak Dash.

– To była sytuacja kryzysowa. Poza tym Dash prawie umarł w deszczu meteorytów.

– Przynajmniej przeżył coś interesującego. Ja nigdy prawie nie umieram. Nigdy nie mogę nic zrobić. Nienawidzę tej głupiej bazy!

W tym momencie rodzice stawali się trochę skołowani. Najlepiej byłoby powiedzieć, że „nienawiść” to nieco za mocne słowo, a baza nie jest głupia, ale tak naprawdę żadne z nich nie pałało wielką miłością do Bazy Księżycowej Alfa. Chyba oboje mieli wyrzuty sumienia, że zgłosili naszą rodzinę do tej kosmicznej misji. Co tłumaczyłoby także, czemu tata obudził mnie o drugiej w nocy w moje urodziny, żeby porzucać ze mną piłką do baseballa.

– Dash – szepnął, lekko mną potrząsając. – Mam dla ciebie niespodziankę.

Zaspany usiadłem na dmuchanym materacu i natychmiast walnąłem głową w niski sufit kapsuły do spania. Nawet po ośmiu miesiącach pobytu w bazie nie przyzwyczaiłem się do tego, że nasze sypialnie były wielkości trumny. Spojrzałem na zegarek i jęknąłem.

– Tato, jest środek nocy...

– Wiem.

– ...i mam urodziny.

– Przepraszam. To jedyna pora, kiedy mogę cię zabrać na zewnątrz, żeby Nina nas nie zauważyła.

– Na zewnątrz?! – krzyknąłem. – Po co?

– Ćśś! – Tata przyłożył palec do ust. – Pomyślałem, że może miałbyś ochotę spróbować niskograwitacyjnych sportów ekstremalnych.

Zamrugałem oczami w ciemności. Próbowałem się zorientować, czy to kiepski żart, czy raczej miły sen.

– Nie wolno mi wychodzić z bazy.

– Uznałem, że w twoje urodziny możemy zrobić wyjątek. Co ty na to?

Zeskoczyłem z kapsuły do spania, zanim zdążył skończyć zdanie. Błyskawicznie włożyłem koszulkę i naciągnąłem szorty na bokserki, w których spałem.

– A meteoryty?

– Nie martw się. Kilkanaście razy sprawdzałem atmosferę. W promieniu ponad trzystu tysięcy kilometrów nie ma żadnych chmur meteorytów ani kosmicznych odpadów. Ale na wszelki wypadek będziemy się trzymać blisko bazy.

– Dobra.

Wiedziałem, że jeśli miałby we mnie uderzyć meteoryt, odległość od bazy byłaby nieistotna. Zginąłbym na miejscu. Ale przy czystym niebie nie było takiego ryzyka. Poza tym tata nie brałby mnie na zewnątrz, gdyby uważał, że coś mogłoby mi się stać.

– A Nina?

– Śpi. Jeszcze dwie godziny temu rozmawiała z Ziemią przez KosmoLink, ale od tamtej pory nie słyszałem ani słowa.

Nina Stack dowodziła Bazą Księżycową Alfa. Była twarda jak skała i okazywała mniej więcej tyle emocji co blender (dlatego wszystkie dzieciaki mówiły na nią „Nina Machina”). Jej pokój sąsiadował z naszym, a jeśli przyłożyło się ucho do cienkiej ściany, można było usłyszeć wszystko, co działo się w środku. Skoro więc tata powiedział, że Nina śpi, to pewnie naprawdę spała.

– Czy otwarcie śluzy nie uruchomi jakiegoś alarmu? – zapytałem.

– Normalnie pewnie tak by się stało. Ale Chang pokazał mi, jak zhakować system.

Chang Kowalski był najlepszym przyjacielem mojego ojca w bazie i najmądrzejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. Jeśli ktoś miałby wiedzieć, jak włamać się do systemu, to właśnie on.

– No chodź – pospieszał mnie tata. – Zanim obudzimy twoją siostrę.

Nie wspomniał nic o mamie, dlatego zerknąłem w stronę jej kapsuły. Nie spała. Przyglądała się nam i chyba była lekko zazdrosna, że to tata wyjdzie ze mną na powierzchnię Księżyca, a nie ona.

– Wszystkiego najlepszego – szepnęła. – Bawcie się tam dobrze.

– Dzięki, mamo.

Uśmiechnęła się do mnie melancholijnie.

– Nie wierzę, że mam nastoletniego syna. Ale jestem stara!

– W ogóle nie wyglądasz – odparował tata. – Jesteś dokładnie taka jak wtedy, gdy cię poznałem.

– To przez niską grawitację. Poczekaj, aż zobaczysz mnie na Ziemi.

– Tam będziesz wyglądać jeszcze lepiej. Obiecuję. – Po tych słowach tata pocałował mamę (odwróciłem wzrok), chwycił naszą piłkę do baseballa i wyprowadził mnie przez drzwi.

Wyjście na zewnątrz zajęło nam piętnaście minut. Nie jest łatwo włożyć skafander, a lepiej się przy tym nie pomylić. Inaczej można zamarznąć na śmierć albo udusić się w efekcie wycieku tlenu. Albo jedno i drugie. Woleliśmy uniknąć każdej z tych ewentualności. Dlatego bardzo ostrożnie wkładaliśmy nasze kombinezony kosmiczne, a potem dwa, trzy, a nawet cztery razy skontrolowaliśmy się nawzajem.

– Wszystko w porządku ze skafandrem? – zapytał tata. Na głowach mieliśmy hełmy, więc choć staliśmy tuż obok siebie, komunikowaliśmy się przez radio.

– Chyba tak – odpowiedziałem. – Tylko wydaje się trochę ciaśniejszy w ramionach niż wtedy, kiedy ostatni raz byłem na powierzchni.

– Naprawdę? – zdziwił się tata, po czym na jego twarzy pojawił się przebłysk zrozumienia. – Jejku! – westchnął. – No przecież.

– Co się stało?

– Urosłeś.

Gdyby nie hełm, walnąłbym się dłonią w czoło. W ciągu ostatnich paru tygodni zacząłem gwałtownie rosnąć. Na razie były to może ze trzy centymetry, ale na Księżycu miało to zupełnie inne konsekwencje niż na Ziemi. Zabrałem z domu tylko kilka koszulek – wszystkie zrobiły się już za ciasne i za krótkie, więc musieliśmy poprosić NASA, by w następnej rakiecie zaopatrzeniowej wysłano mi nowe. To samo stało się z moją jedyną parą trampek – musiałem odciąć im nożem czubki, żeby zrobić miejsce na palce. A jeśli chodzi o skafander...

Wszystkie kombinezony kosmiczne zostały specjalnie zaprojektowane dla każdego lunarnauty z osobna. Wiele części mojego skafandra odpowiadało konkretnie moim wymiarom – na przykład hełm – czyli osoba znacznie większa albo mniejsza ode mnie nie mogłaby go użyć. Tyle że NASA, która jeszcze do niedawna produkowała takie kombinezony tylko dla dorosłych, zapomniała o jednej bardzo ważnej sprawie. Dzieci rosną. A kto wie, czy w warunkach znacznie niższej księżycowej grawitacji nie działo się to szybciej niż na Ziemi. Po trzech latach na Księżycu skafandry na pewno będą na nas za małe.

Oczywiście sam wcześniej na to nie wpadłem, podobnie jak chyba nikt do tej pory.

– Myślisz, że nadal mogę go bezpiecznie włożyć? – zapytałem.

– Tak – uspokoił mnie tata. – Nie urosłeś aż tak bardzo. Ale ciekawe, czy twoja siostra wciąż mieści się w swój. Trochę podrosła, odkąd tu przyjechaliśmy, a ostatni raz miała go na sobie osiem miesięcy temu. Powinna go przymierzyć. Podobnie jak reszta dzieci.

– Zwłaszcza Roddy – dodałem, mając na myśli Rodriga Marqueza, czyli jedynego chłopaka w moim wieku, na którego towarzystwo byłem tu skazany. – Chyba nie urósł wzwyż, ale na pewno jest szerszy, niż kiedy tu przylecieliśmy.

Roddy był jedyną osobą, która na Księżycu przytyła. Należał do nielicznych Lunatyków, którym smakowało kosmiczne jedzenie, a poza tym regularnie migał się od dwóch godzin codziennej gimnastyki mającej powstrzymać zanik mięśni i kości spowodowany niską grawitacją. Byłem ciekaw, czy po powrocie na Ziemię, gdzie przyciąganie jest większe, Roddy będzie w ogóle miał siłę wstać.

Ojciec nic nie odpowiedział. Na jego twarzy malowało się teraz zmartwienie.

– Coś się stało, tato? – zapytałem.

– Hm? – Ojciec odwrócił się w moją stronę, przerywając rozmyślania. Uśmiechnął się do mnie, ale nie wyszło to do końca naturalnie. – Nie, po prostu myślałem o tych skafandrach. Przypomnij mi, żebyśmy jutro z samego rana sprawdzili, czy twoja siostra wciąż mieści się w swój.

– Z samego rana? – zdziwiłem się. – Przecież mamy tu zostać jeszcze dwa i pół roku. Jeśli nie dłużej.

– Tak, ale zawsze może wydarzyć się jakaś awaria, z powodu której będziemy musieli się ewakuować.

Ojciec oczywiście miał rację, ale odniosłem wrażenie, że trapi go coś innego.

– Chyba jesteśmy gotowi – powiedział, nim zdążyłem pociągnąć go za język. – Chodźmy, bo jeszcze ktoś nas tu zobaczy.

Podniósł piłkę do baseballa, otworzył wewnętrzne drzwi śluzy i wszedł do środka. Podążyłem za nim. Byłem jak naelektryzowany.

Po tym, jak kilka razy omal nie umarłem na powierzchni Księżyca, myślałem, że będę się bardziej denerwował – ale to było zupełnie co innego. Wtedy się spieszyłem, bo od moich działań zależało czyjeś życie. Tym razem wychodziłem z bazy, żeby się pobawić. A poza tym był ze mną tata, co robiło wielką różnicę.

Serio, cały sens wyprawy na Księżyc tkwi w tym, żeby przejść się po jego powierzchni. Przez te wszystkie lata ludzie marzyli o kosmosie, a nie o gniciu w zamkniętej bazie. Chcieli na zawsze zostawić w księżycowym pyle odciski swoich butów, wspiąć się na góry, na których nigdy wcześniej nie stanął żaden człowiek, spojrzeć w niebo i zobaczyć w oddali naszą planetę. Z pierwszego lądowania na Księżycu pamiętamy tylko dwie i pół godziny, które Neil Armstrong i Buzz Aldrin spędzili na jego powierzchni, a nie dziewiętnaście przesiedzianych przez nich w module księżycowym.

Komora śluzy zdekompresowała się, po czym przy drzwiach zewnętrznych zapaliło się zielone światło – sygnał, że mogliśmy wyjść na zewnątrz.

– Świeci słońce – zauważył tata. – Opuść przyłbicę.

Nie musiał mi tego mówić. Na Księżycu nie ma atmosfery, więc w bezpośrednim świetle słonecznym temperatura przekracza dwieście stopni Celsjusza. Bez lustrzanej osłony nasze głowy upiekłyby się jak popcorn w mikrofalówce.

Tata też opuścił przyłbicę. Zamiast jego twarzy widziałem teraz krzywe lustro, a w nim swoje odbicie.

Ojciec otworzył zewnętrzne drzwi śluzy i wyskoczyliśmy na powierzchnię Księżyca.

Przed nami rozpościerała się równina księżycowego pyłu, iskrząca się w słonecznych promieniach. Niebo nad naszymi głowami było czarne jak smoła – jedyny jasny punkt stanowiła unosząca się nad horyzontem Ziemia. Zatrzymałem się i przez kilka sekund zawiesiłem na niej wzrok. Była taka piękna! I tak bardzo chciałem znów tam być...

Tata chyba to wyczuł – zresztą pewnie myślał o tym samym – dlatego stuknął mnie w hełm, żeby wyrwać mnie z zadumy.

– Ej! – zawołałem, odwracając się w jego stronę.

W odpowiedzi podniósł piłkę i kazał mi stanąć jak najdalej.

Tak też zrobiłem. Dużymi susami pokonywałem powierzchnię Księżyca. Miałem z tym pewne trudności, bo księżycowy pył był gęsty i trochę lepki, a waga mojego skafandra neutralizowała efekt niskiej grawitacji. Ale i tak cieszyłem się, że w ogóle mogę pobawić się na zewnątrz.

Ostatni raz graliśmy w piłkę ponad osiem miesięcy wcześniej, jeszcze zanim polecieliśmy na Księżyc. Gdy ukończyliśmy szkolenia w Centrum Lotów Kosmicznych imienia Lyndona B. Johnsona w Houston, wróciliśmy do domu na Hawaje, żeby pożegnać się z rodziną i przyjaciółmi, po raz ostatni wybrać się w góry i złapać kilka fal na desce. Mieliśmy mieszane uczucia. Z jednej strony wiedzieliśmy, że przez następne trzy lata nie zrobimy żadnej z tych rzeczy, a z drugiej wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani wizją podróży w kosmos. Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy, że życie w Bazie Księżycowej Alfa będzie o wiele trudniejsze, niż obiecywała NASA.

Wprawdzie w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy mogłem trochę porzucać sobie piłkę wewnątrz bazy, ale to nie to samo co gra na dworze. Poza tym, jak możecie się domyślić, za każdym razem pojawiała się Nina i kazała mi natychmiast przestać, zanim zrobię komuś krzywdę albo coś zepsuję. To samo działo się, kiedy z innymi dzieciakami próbowaliśmy zagrać w cokolwiek innego: berka, ciuciubabkę, a nawet chowanego. Oficjalnie jedyne miejsce przeznaczone do aktywności fizycznej w Bazie Księżycowej Alfa stanowiła siłownia, ale było tam za mało miejsca do zabawy. Kolejny dowód na to, że dzieci na Księżycu miały przechlapane.

Teoretycznie w bazie nie powinno być żadnej piłki, bo ktoś mógłby zrobić sobie nią krzywdę, ale tata znalazł sposób, żeby obejść przepisy. Każdy lunarnauta mógł zabrać ze sobą na Księżyc kilka wyjątkowych „przedmiotów osobistych”, które miały nam przypominać o domach. Tata podrobił więc na piłce do baseballa podpis legendarnego miotacza Sandy’ego Koufaxa i stwierdził, że to nasza rodzinna pamiątka.

Oddaliłem się od ojca o jakieś czterdzieści metrów i odwróciłem w jego stronę.

Rzucił do mnie piłkę. Sęk w tym, że nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły w niskiej grawitacji. Piłka wystrzeliła mu z ręki i przeleciała jakieś kilka pięter nad moją głową.

– O kurde! – zawołał tata.

Odwróciłem się i pobiegłem za piłką. Na szczęście nie było trudno śledzić jej lot. Na tle czarnego nieba świeciła niczym reflektory nadjeżdżającego samochodu. Pokonałem niewielki krater uderzeniowy, cały czas ją obserwując, po czym rzuciłem się, żeby ją złapać. Chwyciłem ją w powietrzu i wylądowałem na brzuchu, ryjąc długą bruzdę w księżycowym pyle. Nie wypuściłem jednak piłki z rąk. Podniosłem się na nogi i zdałem sobie sprawę, że oddaliłem się od ojca niemal na odległość boiska. Triumfalnym gestem uniosłem piłkę, żeby mu się pochwalić.

– Brawo, Dash! – zawołał wesoło. – Chyba właśnie zostałeś najlepszym łapaczem w historii ludzkości! Willie Mays może się schować!

Sam też krzyknąłem z radości. Chociaż mój skok za piłką był lekkomyślny i dziecinny. Mogłem zderzyć się z księżycową skałą i zniszczyć skafander – który był teraz tak pokryty pyłem, że czyszczenie go zajęłoby z godzinę. Ale i tak czułem się wspaniale.

– Zobaczmy, czy dam radę ją do ciebie odrzucić! – wykrzyknąłem.

– Tylko ostrożnie – ostrzegł mnie tata. – Wcale nie rzucałem mocno. Jeśli zrobisz to z całej siły, poślesz piłkę na orbitę.

– Tak jest – przytaknąłem, po czym puściłem lekko piłkę do baseballa w jego stronę, jakbyśmy grali w piłkę na naszym podwórku na Hawajach. Oczywiście doleciała aż do niego – a nawet kawałek dalej.

Przeleciała mu nad głową, odbiła się od drzwi śluzy i zaryła w księżycowy pył u jego stóp.

– No dobra – powiedział tata. – Chyba załapaliśmy, o co tu chodzi. Zobaczmy, jak daleko damy radę rzucać. Założę się, że spokojnie pobijemy rekord najdłuższego rzutu w historii.

Zrobiłem kilka kroków w tył, a tata posłał piłkę w moim kierunku. Teraz, kiedy miał już większą świadomość, jak to działa w niskiej grawitacji, wycelował o wiele lepiej. Złapałem piłkę, zrobiłem parę kolejnych kroków w tył i odrzuciłem ją do niego. Ciągnęliśmy tę grę przez kilka minut, aż doszliśmy do odległości prawie dwóch boisk. To z całą pewnością był rekord świata. A wcale nie rzucaliśmy z całej siły.

Moglibyśmy kontynuować, ale zaczynaliśmy mieć problemy z widocznością. Ojciec stał się niewielkim punktem na horyzoncie i musiał mnie ostrzegać, kiedy rzuca, żebym w ogóle wiedział, gdzie mam patrzeć. Gdybyśmy zgubili piłkę w księżycowym pyle, nigdy byśmy jej nie znaleźli – a najbliższy sklep sportowy był ponad czterysta tysięcy kilometrów stąd.

Mimo to moją uwagę cały czas przykuwała Ziemia wisząca nade mną na niebie.

Kosmicznie pragnąłem wrócić do domu.

Od ośmiu miesięcy nie miałem w płucach świeżego powietrza. Nie pojechałem na żadną wycieczkę, nie jeździłem na rowerze ani nie widziałem zwierzęcia, które nie byłoby obiektem laboratoryjnego eksperymentu. Prawie każdy posiłek, który jadłem, był odwodniony, naświetlony, poddany termostabilizacji i skurczony do małej, obrzydliwej kostki. Umierałem z tęsknoty za smakiem lodów, świeżego łososia, a nawet sałaty.

Ale najbardziej brakowało mi wody.

Nie spodziewałem się, że tak będzie. Dopiero na Księżycu, gdzie było jej bardzo mało, przestałem traktować ją jak coś oczywistego. Tęskniłem za porządnym ciepłym prysznicem. (W bazie musieliśmy się myć pod cienką strużką zimnej wody, a i ten luksus był dostępny tylko raz na kilka tygodni). Tęskniłem za pływaniem w oceanie. Tęskniłem za możliwością odkręcenia kranu i napicia się wody, która niedawno spadła z nieba – a nie takiej, która dwa tysiące razy została wypita, wysiusiana i poddana uzdatnianiu. Tęskniłem za wszystkim, co wiąże się z burzą – za kroplami na skórze, dudnieniem grzmotów, połyskującą tęczą i zapachem powietrza tuż po deszczu. Tego wszystkiego brakowało w moim życiu przez ostatnie osiem miesięcy.

Oprócz jednej, o wiele zbyt krótkiej chwili.

Miesiąc wcześniej, z pomocą kosmitki Zan Perfonic, udało mi się mentalnie przenieść na Ziemię i zobaczyć z moją najlepszą przyjaciółką Riley Bock. Przez jakieś dwie sekundy miałem wrażenie, jakbym znowu stał na plaży Hapuna na Hawajach – nie oglądał jej na ekranie astrowizora, tylko naprawdę tam był. Czułem na skórze oceaniczną bryzę, a pod stopami chłodny, mokry piasek. Wdychałem słone powietrze. Wokół mnie promieniowało ciepło zachodzącego słońca i ziemi.

A potem straciłem kontakt.

Pewnie myślicie, że mi odbiło. Że przez ten czas spędzony w księżycowym zamknięciu zwariowałem i mam halucynacje.

Ale nie jestem świrem. Zan istniała naprawdę. Pierwszy raz nawiązała ze mną łączność dwa miesiące wcześniej. Na początku komunikowała się z doktorem Holtzem, lecz kiedy został zamordowany, zwróciła się do mnie, by kontynuować kontakt z rasą ludzką. Byłem jedyną osobą, z którą rozmawiała, a wszystko odbywało się w myślach. Zan potrafiła ukazać się w mojej głowie i porozumiewać się ze mną za pomocą jakiegoś bardzo zaawansowanego intergalaktycznego szóstego zmysłu. (Dzięki temu nie musiała spędzać kilkuset tysiącleci na lotach międzyplanetarnych, żeby spotkać się ze mną twarzą w twarz. Mogłem też rozmawiać z nią bez świadków, co było dobre, bo Zan chciała utrzymać nasze kontakty w tajemnicy). Nie wiedziałem, jak ona to robi. Tak naprawdę nie miałem nawet pojęcia, jak mi się to udało. Rozpaczliwie usiłowałem powtórzyć tamto doświadczenie. Bezskutecznie. Zan wiele razy próbowała mi wyjaśnić, jak to działa, ale jej słowa były dla mnie czarną magią.

W pewnym sensie spędzenie tych kilku sekund na Ziemi było nawet gorsze niż całkowity brak kontaktu z naszą planetą. Te parę chwil przypomniało mi o wszystkim, za czym tęskniłem, i rozbudziło we mnie ochotę na więcej. Jakbym dostał do spróbowania maluteńki kęs czekolady, a potem się dowiedział, że to wszystko, na co mogę liczyć przez następne dwa i pół roku. A niemożność powrotu – czy nawet zrozumienia, jak w ogóle udało mi się tam choć na moment przenieść – doprowadzała mnie do szaleństwa.

Kiedy tak wpatrywałem się w Błękitną Planetę, myślałem tylko o tym, jak cudownie byłoby znów zanurzyć się w wodzie.

– Dash! Uwaga!

Okrzyk ojca wyrwał mnie z zadumy – w samą porę, abym zobaczył lecącą prosto na mnie piłkę. Kiedy marzyłem o Ziemi, tata bardzo precyzyjnie zagrał w moją stronę. Nie miałem nawet czasu zareagować. Piłka trafiła mnie w sam środek przyłbicy. Zatoczyłem się do tyłu, potknąłem o fragment kosmicznej skały i wylądowałem na tyłku.

Tata wybuchnął śmiechem.

– Co się stało? – zapytał. – Odpłynąłeś?

– Chyba tak. – Chwiejnie podniosłem się na nogi. Piłka leżała jakieś dwa metry dalej w kupce księżycowego pyłu.

– Patrzyłeś na Ziemię? – spytał tata. Nagle spoważniał.

– Tak – przyznałem. – Nie wierzę, że dopiero za dwadzieścia osiem miesięcy polecimy do domu. Osiemset sześćdziesiąt osiem dni. Nie żebym liczył.

Tata przez chwilę milczał. Nie byłem pewien, czy czuł się winny za to, że sprowadził mnie na Księżyc, czy zastanawiał się, co powiedzieć, czy po prostu przerwała nam się łączność radiowa. Wreszcie się odezwał:

– Właśnie. Jest coś, o czym musimy porozmawiać.

Zaniepokoił mnie jego smutny ton. Jakby miał mi do przekazania jakieś bardzo złe wieści.

– O co chodzi? – zapytałem.

Zanim jednak zdążył mi odpowiedzieć, naszą rozmowę przerwał inny głos.

Wściekły głos Niny Stack.

– Stevenie, Dashiellu! Co wy tam robicie?!

Zamiast przestraszyć się dowódczyni, tata odezwał się najradośniej, jak potrafił, wiedząc, że ją to wkurzy:

– Dzień dobry, Nino! Prowadziliśmy właśnie z Dashem badania naukowe na temat fizycznych właściwości sferycznych pocisków wprawionych w ruch na powierzchni Księżyca.

Niny to jednak nie rozbawiło. Dla niej nic nigdy nie było zabawne.

– Masz w ogóle pojęcie, ile protokołów bezpieczeństwa łamiecie, przebywając teraz poza bazą? – spytała.

– Siedemnaście? – strzelił tata.

– Siedemdziesiąt sześć – poprawiła go Nina. – Macie natychmiast wracać do bazy.

– Daj spokój, Nino. Bądź człowiekiem – poprosił ojciec. – Dashiell ma dziś urodziny. A poza tym nie robimy nic niebezpiecznego...

– Każde wyjście na powierzchnię Księżyca jest niebezpieczne – oznajmiła Nina. – Kto jak kto, ale wy powinniście o tym wiedzieć. A biorąc pod uwagę to wszystko, co się tu teraz dzieje, naprawdę nie potrzebuję kolejnego nieszczęścia.

Zastanawiałem się, co Nina miała na myśli, mówiąc: „To wszystko, co się tu teraz dzieje”. Nie miałem jednak okazji jej zapytać.

– Możesz nam dać jeszcze dziesięć minut? – spytał tata.

– Nie! Cały czas mam was na oku. Jeśli natychmiast nie udacie się z powrotem do bazy, udzielę wam nagany za niesubordynację. – Nina zwracała się właśnie do jednego z najlepszych geologów na świecie, ale mówiła takim tonem, jakby karciła przedszkolaka.

– Poważnie? – zdumiał się tata. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem?

Choć mogło się wydawać, że ojciec się z nią droczy, wiedziałem, o co mu chodzi. Nina niedawno sama złamała bardzo wiele zasad obowiązujących w bazie – o wiele poważniejszych niż te, które my właśnie ignorowaliśmy – i mogłaby za to zostać zwolniona ze służby. Wprawdzie sama ujawniła NASA swoje działania, ale tata, mama i inni Lunatycy wystosowali w jej sprawie listy poparcia, w których powołali się na okoliczności łagodzące, by mogła zachować stanowisko dowódczyni.

– Do czego zmierzasz? – spytała chłodno Nina.

– Chciałbym, żeby mój syn mógł w swoje urodziny spędzić jeszcze dziesięć minut na powierzchni Księżyca – odparł tata.

– Daj spokój, tato – powiedziałem, nie chcąc, by miał przeze mnie problemy. – Możemy już wracać...

– Nie. – Głos taty był stanowczy. – Przez ostatnie osiem miesięcy byłeś modelowym lunarnautą. Nawet wówczas, gdy inni zawiedli.

Te ostatnie słowa były ewidentnie skierowane do Niny.

– Zasługujesz na to. A jeśli mam być szczery, zasługujesz na o wiele więcej. Dlatego uważam, że Nina mogłaby przynajmniej...

Tata nie dokończył zdania, bo w tym momencie z głośników dobiegł wysoki, pełen przerażenia krzyk.

Dźwięk przekazywany przez radio był trochę stłumiony, ale i tak aż podskoczyłem.

To nie Nina krzyczała. Głos niósł się z oddali, jakby z głębi bazy. Nie miałem pojęcia, kto krzyczał – nie byłem nawet w stanie rozpoznać, czy to mężczyzna, czy kobieta – lecz wiedziałem jedno.

Ktoś w Bazie Księżycowej Alfa miał poważne kłopoty.

Fragment Oficjalnych procedur NASA na wypadek kontaktu z inteligentnym życiem pozaziemskim

© Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA), Dział Spraw Pozaziemskich, 2029 (klauzula poufności: ściśle tajne)

PRAWDOPODOBIEŃSTWO KONTAKTU

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat stało się jasne, że w naszej galaktyce jest ogromna liczba planet. Wokół właściwie każdej gwiazdy, na którą skierowaliśmy teleskop, orbituje co najmniej jedna planeta. Oczywiście na większości z nich nie ma warunków umożliwiających powstanie życia, ale skoro tylko w naszej galaktyce jest ponad sto miliardów gwiazd, wystarczy, by choć niecały procent z nich miał w swoim otoczeniu nadającą się do zamieszkania planetę, a da to setki milionów planet, na których teoretycznie mogło rozwinąć się życie. Można więc założyć, że miliony planet faktycznie są zasiedlone przez inteligentne istoty. Z całą pewnością niektóre z nich daleko przewyższają nas pod względem rozwoju technologicznego oraz potrafią – i chcą – podróżować na takie planety jak nasza. Dlatego pytanie, jakie należy sobie postawić, nie brzmi: czy ludzkość kiedykolwiek nawiąże kontakt z przedstawicielami obcej cywilizacji, tylko: kiedy to nastąpi.

Niniejszy podręcznik ma służyć pomocą w razie takiego epokowego wydarzenia. Dział Spraw Pozaziemskich NASA przygotowuje się na tę ewentualność od kilkudziesięciu lat. W tym celu zgromadziliśmy niesamowity zespół astronomów, astrobiolożek, lingwistów, lekarek, inżynierów i specjalistek do spraw wojskowości. Dzięki ich wspólnej pracy możemy być pewni, że kiedy nadejdzie ten dzień, kontakt z obcymi przebiegnie bez żadnych zakłóceń.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: