-
nowość
-
promocja
Afera z Austen czyli nierozważna i nieromantyczny - ebook
Afera z Austen czyli nierozważna i nieromantyczny - ebook
Miłość wymaga czasu – dosłownie!
„Afera z Austen” to pełna humoru i uroku komedia romantyczna – hołd dla Jane Austen, celebracja drugich szans i dowód na to, że miłość może przetrwać nawet podróż w czasie.
Tess Bright wreszcie dostała rolę życia – ma zagrać w filmowej adaptacji „Opactwa Northanger” Jane Austen. To jej szansa na nowy początek i możliwość uhonorowania mamy, która była wielką fanką autorki. Niestety, los stawia jej na drodze Hugh Balfoura – sztywnego, perfekcyjnego i… irytująco przystojnego brytyjskiego aktora. Ich współpraca to recepta na katastrofę.
Podczas zdjęć dzieje się jednak coś, co zmienia wszystko. Niespodziewany wypadek przenosi Tess i Hugh dwieście lat wstecz – w sam środek epoki regencji. Aby wrócić do swoich czasów, muszą nauczyć się grać rolę w świecie, w którym nie ma kamer, a każdy nieostrożny ruch może zmienić bieg historii.
Czy zdołają odnaleźć drogę do domu, nie komplikując przeszłości? I czy iskry, które dotąd wywoływały tylko kłótnie, mogą stać się początkiem czegoś znacznie bardziej niebezpiecznego… i pięknego?
„Ciepła, dowcipna i czarująca – wzruszająca komedia romantyczna”. – Alexandra Vasti, autorka bestsellerów „USA Today”
„Absolutnie wyśmienita historia z motywem podróży w czasie”. – Clare Gilmore, autorka bestsellerów „USA Today”
„Zadziorna, pełna uniesień i wzruszająca… Nie da się jej oprzeć”. –Emma Lord, autorka bestsellerów „New York Timesa”
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8417-540-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest prawdą powszechnie znaną, że kobiety od niepamiętnych czasów (a przynajmniej od 1995 roku) mają obsesję na punkcie Colina Firtha. Moja matka nie była wyjątkiem.
W niektórych z moich najwcześniejszych wspomnień siedzimy przytulone na kanapie – ona z wielką miską popcornu na kolanach – i oglądamy Elizabeth Bennet besztającą pana Darcy’ego za jego żałośnie nieudane pierwsze oświadczyny. Pewnego razu mama wymierzyła pilotem w ekran i zatrzymała ekranizację BBC na chwilę wystarczająco długą, żeby powiedzieć: „Widziałaś, jakie to było fatalne? Możesz mi wierzyć, że oświadczyny twojego ojca były jeszcze gorsze”.
Tata nigdy nie był częścią naszego życia. Kiedy mama poinformowała go, że jest w ciąży, bez większego przekonania zasugerował ślub, ale ona wiedziała, że jeśli sama idea małżeństwa budzi w nim tak niewielki entuzjazm, to będzie jej lepiej bez niego.
Czasem w książkach Jane Austen bohaterka odrzuca propozycję małżeństwa, żeby skłonić swojego zalotnika do powrotu i większego zaangażowania w starania o jej rękę. Ale szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby mama tego chciała. Zawsze potrafiła odróżnić fikcję od rzeczywistości.
Nie oznacza to jednak, że nie kochała fikcji.
_Rozważna_ _i_ _romantyczna_, _Duma_ _i_ _uprzedzenie_, _Mansfield Park_, _Emma_, _Perswazje_ i _Opactwo Northanger_ to sześć niezbyt długich książek, które stanowią znaczącą większość spuścizny Jane Austen i które na wieczność ugruntowały jej pozycję w gronie geniuszy literatury angielskiej. To również sześć książek, które moja mama kochała bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Jeśli nie liczyć mnie. Nigdy nie wątpiłam, że jestem jej numerem jeden, ale też nigdy nie wątpiłam, że Jane Austen depcze mi po piętach.
Urodziłam się i dorastałam w południowej Kalifornii, ale już w wieku siedmiu lat umiałam mówić z brytyjskim akcentem tak przekonująco, jakbym wychowała się w Surrey. Przychodziło mi to równie naturalnie jak oddychanie, co było oczywiście konsekwencją tego, że w naszym mieszkaniu adaptacje dzieł Austen leciały właściwie bez przerwy, w zapętleniu, stanowiąc swojego rodzaju biały szum. Często nawet nikt nie siedział przed telewizorem. Przygotowywałam w kuchni sałatę na obiad, a z sąsiedniego pomieszczenia dobiegał mnie głuchy odgłos strzał wbijających się w tarczę, do której posyłali je grana przez Gwyneth Paltrow Emma oraz pan Knightley.
Jeśli spojrzeć z perspektywy czasu, nie ma nic zaskakującego w tym, że zostałam aktorką. Telewizor był w naszym domu świętością: jego ciepły szmer nieustannie rozbrzmiewający w tle dodatkowo wzmagał już przytulną atmosferę. I chociaż w naszym mieszkaniu panowało coś, co można by nazwać bezładną kakofonią komfortu i kolorów, pilnowałyśmy, żeby nic nie przesłaniało widoku ekranu. Właściwie była to jedyna uporządkowana strefa w katastrofalnie zabałaganionej dwupokojowej przestrzeni. Na wszystkich krzesłach leżały tu dziergane na drutach koce. Każda płaska powierzchnia była zastawiona kubkami po kawie ze śladami szminki na brzegach. W okresie mojego dzieciństwa częściej niż dwa razy w miesiącu zamawiałyśmy z mamą na kolację chińszczyznę, ponieważ przywożono ją w komplecie ze sztućcami, a to oznaczało, że mogłyśmy odwlec mycie naczyń o jeszcze jeden wieczór. Myślę, że pierwszy raz zobaczyłam podłogę naszego salonu, kiedy miałam dwadzieścia trzy lata i zaczęłyśmy się pakować przed przeprowadzką.
Właśnie zakończył się pierwszy sezon _Chucka Browna_, a ja po raz pierwszy w życiu naprawdę miałam pieniądze. Nie takie, jakie zarabiały supergwiazdy Hollywood, ale zagrałam jedną z głównych ról w niespodziewanym hicie, a kolejne sezony miały mi zapewne przynieść podwyżki. Wypłaciłam kwotę, którą zarobiłam za wszystkie dwadzieścia dwa odcinki, i każdy cent, który został mi po odprowadzeniu podatków, wykorzystałam, żeby kupić mamie niewielki dom z dwiema sypialniami w Thousand Oaks. Był idealny. Biały tynk i czerwone drzwi frontowe. Chociaż mój serial kręcono głównie w Vancouver, wiedziałam, że będę często latać do Los Angeles i znajdziemy czas i energię, żeby uczynić ten budynek prawdziwym domem.
Myślałam, że mama będzie mieszkać w Thousand Oaks przez następne czterdzieści lat. Że pewnego dnia będzie zapraszać mnie i moje dzieci na Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Ale pół roku po tym, jak się wprowadziłyśmy, usłyszała diagnozę.
A po roku już jej nie było.ROZDZIAŁ 3
Dochodzę do siebie powoli, mrugając leniwie, jakbym w dzień wolny od zdjęć budziła się w wygodnym hotelowym łóżku, pospawszy dłużej, niż zdarzyło mi się to od miesięcy. Nagle dociera do mnie, że leży na mnie coś niemożliwie ciężkiego, co odcina mi dopływ światła. Wrzeszczę, bo wydaje mi się, że doświadczam właśnie jednego z tych ataków demonicznego paraliżu sennego, o którym filmiki oglądałam na TikToku. Mój przerażony okrzyk sprawia, że ciężar podryguje i stacza się ze mnie, a ja uświadamiam sobie, że nie zostałam nawiedzona. Po prostu moja twarz była dotychczas wciśnięta w ciemny materiał kamizelki Hugh.
Leżę na plecach na polu porośniętym dzikimi kwiatami. Nade mną rozciąga się olśniewająco błękitne niebo, na którym widać jedynie pojedyncze chmurki.
Na ziemi obok mnie Hugh spogląda w górę, mrużąc oczy w wyrazie zdziwienia. Nawet gdy patrzę na niego pod tym nieszczególnie pochlebnym kątem, wyraźnie widzę, dlaczego jest gwiazdą filmową. Te jego kości policzkowe zapierają dech w piersiach!
– Co do…? – mamrocze.
Gdzieś z tyłu mojej głowy formuje się niewyraźnie wspomnienie. Kłóciliśmy się. Nie pamiętam wiele więcej, ale kłótnię tak. Zasugerował, że jestem analfabetką.
Zwijam dłoń w pięść i uderzam go w ramię. Moja powściągliwość szybko znika. Jęczy zaskoczony tym nagłym atakiem.
– A to za co? – pyta.
– Za pana Knightleya – odpowiadam i krzywiąc się, rozprostowuję i wyginam palce. Ten cios pewnie zabolał mnie równie mocno jak jego. Pierwszy raz zastanawiam się, czy pod arystokratycznym kostiumem Hugh nie kryją się czasem niezłe bicepsy.
– Co? – Hugh wydaje się nieco zagubiony.
– Za pana Knightleya – powtarzam. – Powiedziałeś, że znam tamten cytat tylko dlatego, że to kwestia Gwyneth Paltrow. Ale to wcale nie są słowa Emmy, tylko pana Knightleya. Może byś to wiedział, gdybyś przeczytał książki Austen tyle razy, ile razy przeczytałam je ja. Ty zmurszały, mizoginiczny, uprzywilejowany ćwoku.
Hugh odpycha się od ziemi, żeby usiąść.
– Okej. Chryste… – Unosi ręce w geście kapitulacji. Prycham, nadal nieusatysfakcjonowana. – Co tym razem?
– Chryste – naśladuję jego wykwintny akcent. – I to ma być język dżentelmena? Twoja „metoda” z pewnością nie pozwala wzywać nadaremno imienia Pana, jako że duchowny Henry Tilney bez wątpienia by tego nie zrobił.
Hugh posyła mi spojrzenie równie śmiercionośne jak cyjanek.
– Naprawdę wydaje mi się, że mamy w tej chwili poważniejsze problemy, panno Bright.
– Na przykład jakie?
Hugh energicznym gestem wskazuje na otoczenie: piękne, zielone pole, na którym nie widać ani kamer, ani choćby jednego członka ekipy filmowej. Powoli, ale nieuchronnie po moim kręgosłupie pnie się dreszcz.
– Gdzie się wszyscy podziali? – pytam.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_