- W empik go
Afryka. Opowieści podróżne - ebook
Afryka. Opowieści podróżne - ebook
„W tej książce zebraliśmy opowieści o Afryce oglądanej z perspektywy podróżnika – nieśpiesznego przechodnia. Przemierzającego uważnie rozliczne kraje i niezmierzone przestrzenie. Chłonącego obrazy, poznającego dzieje, zwyczaje, religie, mity, obrzędy. A przede wszystkim chcącego zrozumieć drugiego człowieka.
Reportaże, proza literacka, eseje, relacje z podróży znanych polskich – współczesnych – autorów. Wszystkie były publikowane w „Kontynentach” w latach 2012–2017. A kryterium ich doboru? Proste, jak to w „Kontynentach”: liczy się opowieść.
Zatem:
Tu opowiada się o Afryce” – redaktor naczelny „Kontynentów”, Dariusz Fedor
Spis treści
1. Marcin Jamkowski: Egipt – Samaen, egzorcysta Koptów
2. Wojciech Jagielski: Kongo – Chciałem płynąć Kongiem w dół
3. Marcin Kydryński: Liberia – Z umiłowania wolności
4. Piotr Lipiński: Etiopia – Czemu, Etiopio, skrywasz Arkę Przymierza?
5. Marcin Kydryński: Burkina Faso – Ścieżki wiary
6. Aleksandra i Jacek Pawliccy: Namibia – Himba
7. Krzysztof Środa: Maroko, czyli o delikatności
8. Bartek Sabela: Sahara Zachodnia. El Aaiun
9. Marek Pernal: Etiopia - Harar, sezon w piekle
10. Artur Gutowski: Tanzania – Czarni biali
11. Anna Arno: Maroko – Marznę w Maroku
12. Iza Klementowska: Mozambik – Dokąd, Portuguesa?
13. Marek Pernal: Wyspy Zielonego Przylądka – Sal. Tropem atrakcji
14. Wojciech Jagielski: Burkina Faso – Ballada o dobrym szeryfie
15. Anna Alboth: Madagaskar – Malgasz, miszmasz, marazm
16. Arun Milcarz: Czad – Transport ognistej północy
17. Szymon Hołownia: Burkina Faso – Trzeba tworzyć świat dobry
18. Paulina Wilk: Uganda – Po drugiej stronie wzgórza
19. Mateusz Marczewski: Maroko – Kod As-Sawiry
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-943281-2-2 |
Rozmiar pliku: | 958 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ze wzgórz okalających Malagę od północy widać ją niewyraźnie. Wyostrza się o zachodzie słońca, zwłaszcza w bezchmurną pogodę. Niebo o tej porze przybiera czasem niepokojącą marakujową barwę. W takim świetle góry po tamtej stronie wyglądają jak kreślone ołówkiem z twardym grafitem. Trwa to tylko kilka chwil i trzeba bardzo uważać, by nie przeoczyć kulminacji. Bo gdy słońce zetknie się z horyzontem, obraz znika.
Niekiedy powietrze jest rozedrgane i wówczas ostre kontury afrykańskich szczytów jakby miękną, już nie wycinają się tak zdecydowanie z marakujowego nieba. Fotograf powiedziałby, że ten obraz, tym razem spod miękkiego ołówka, to szumy. A ja za tym odległym widokiem – raz ostrym, raz rozedrganym, innym razem pływającym w powietrzu z chmurami, widziałem Afrykę ze swoich wyobrażeń, z dziecięcych lektur, z tęsknot, z opowieści. Afrykę wyobraźni – z daleka.
W andaluzyjskim porcie w Tarifie zobaczyłem Afrykę z bliska. Za wysoką na parę metrów, poszarpaną siatką stały – na wyciągnięcie ręki – promy-monstra. Szedłem między nimi jak po jakim Wall Stretcie trzeciej kategorii, w dusznym cieniu, bo wiatr od morza przez tę ciasnotę nie mógł się przecisnąć, a słońce przebić. Ale był upał. Wokół krzątały się jakieś podejrzane typy z paczkami, z tobołkami, w pośpiechu, ze spuszczonymi głowami. A za siatką, przy promach, stali ludzie. Młodzi, szczupli, wysocy. Przybysze z serca Afryki, gdzieś z pustyni czy zza niej. W grupkach po kilku, w tych swoich nieśmiertelnych kurtkach i czapkach wełnianych, z dobytkiem w ogromnych torbach przewieszonych przez ramię, albo w dłoniach, albo pod nogami. Tylko mężczyźni, żadnych kobiet. Stali i patrzyli prosto w oczy. Milczeli. Oczekiwali. A ja poczułem się bezsilny. Uciekłem stamtąd szybko na słońce, na wiatr.
To też była Afryka – z bliska.
W tej książce zebraliśmy opowieści o Afryce oglądanej z perspektywy podróżnika – nieśpiesznego przechodnia. Przemierzającego uważnie rozliczne kraje i niezmierzone przestrzenie. Chłonącego obrazy, poznającego dzieje, zwyczaje, religie, mity, obrzędy. A przede wszystkim chcącego zrozumieć drugiego człowieka.
Reportaże, proza literacka, eseje, relacje z podróży znanych polskich – współczesnych – autorów. Wszystkie były publikowane w „Kontynentach” w latach 2012–2017. A kryterium ich doboru? Proste, jak to w „Kontynentach”: liczy się opowieść.
Zatem:
Tu opowiada się o Afryce.
Dariusz Fedor
redaktor naczelny „Kontynentów”Marcin Jamkowski
Dziennikarz, podróżnik, fotograf i filmowiec
Samaen, egzorcysta Koptów
Marcin, ty za blisko podchodzisz, jak zdjęcia robisz. Wygoniony Szatan może w ciebie wejść! Ale nic się nie bój, od razu ojciec Samaen ci w czoło krucyfiksem przyłoży i z ciebie też wygoni. Spoko.
– Jeśli nie byłeś na Mokattamie, to nie wąchałeś nigdy smrodu. Nic nigdy nie zalepiło ci dziurek w nosie tak gęsto słodkawym, mdłym fetorem rozkładających się resztek jedzenia, smrodem świńskich odchodów, dymem palonego plastiku. Dziwisz się, że nie chcemy tu obcych? Naprawdę? A ty pokazałbyś gościom takie miejsce? Chciałbyś, żeby w tych swoich taksówkach złapanych w centrum Kairu, z otwartymi tylko na chwilę szybami – bo się boją zżygać od tych smrodów – robili ci zdjęcia długimi obiektywami, jak jakimś dzikim kotom na safari? „Och, jaką pan ma ciężką pracę”. No, a jaką mam mieć?! Jestem chrześcijaninem w islamskim kraju. Rektorem stołecznego uniwerku to ja raczej nie zostanę. Ha, ha! I wy tak te śmieci zbieracie z całego Kairu? Mon Dieu! O la la! I przywozicie je tutaj? Ojej! I składacie je na parterach swoich domów? Incredible! I tam je przebieracie i segregujecie, a wasze dzieci w nich pląsają, jak nasze na playgroundzie w Central Parku? I potem te posegregowane śmieci sprzedajecie? No to jest całkiem niesamowite. Patrz, kochanie, to niesamowite. No, to na nas już pora. Bye!”. O, patrz, znowu jedzie jakiś, zaraz egzotyczne zdjęcie zrobi. No, wezmę kamień do ręki, jak zobaczy, to może szyby nie uchyli. Nie, nie rzuciłbym, no coś ty! A w życiu! Agresja to nie ja. Ale złość mnie straszna bierze, jak mnie tak traktują. Jak eksponat, kurwa. Chodź do środka, sztangi poprzerzucać, co tak stać będziemy na ulicy. Sami sobie tę siłownię zbudowaliśmy.
Dlaczego w ogóle z tobą gadam? Ty nie jesteś zabbaliin – śmieciarz jak my. Przyjechałeś z Bolandy i też nam robisz tu zdjęcia. Moglibyśmy cię przegonić jak innych. No, ale ty zamieszkałeś tu z nami. W tym pierdolniku. Chodzisz do tych samych knajp co my, jesz to nasze najtańsze koszeri z mieszanego ryżu, makaronu i ziemniaków i pijesz kahłe – czarną jak smoła kawę z naszych małych szklanek. Nie brzydzisz się nam podać ręki. Zapamiętujesz nasze imiona. I palisz sziszę tak jak my. Nie te perfumowane tytonie dla pedałów z Hurghady, tylko mielone liście z oazy Ad-Dachla, które wozimy przez pustynie, jak z Kairu jedziemy odwiedzić nasze chrześcijańskie rodziny w Asjut. A ile to żon z tamtej wsi przy okazji do Kairu przywieźliśmy! Człowieku!
Ale ci powiem, dobrze się stało, że przyjechałeś tu z tym księdzem, z Mario, co się zajmuje klasztorem na wzgórzu. Ludzie od razu łaskawiej popatrzyli. No tak – byłym księdzem, klerykiem właściwie, masz rację. Tym wariatem, rzeźbiarzem, który na linach się wiesza i wycina w żywej skale Mokattamu święte płaskorzeźby. On też Polak? Co ty powiesz!
Tyle już tu u nas widziałeś… Do klasztoru jeszcze pójdziemy, tam ci egzorcyzmy pokażemy, chcesz? Że jak? Że nie wierzysz w egzorcyzmy? W ręczne wypędzanie diabła krzyżem? No to zobaczymy, jak ci włosy na plecach dęba staną. Jak ze strachu w majty narobisz, chłopaku, na widok kapłana, co Szatana wygania puknięciem w czoło drewnianym krucyfiksem.
Poczekaj, poczekaj Marcin, a ty to nie jesteś czasem muzułmaninem? Jak to, skąd taki pomysł? Bo tatuażu nie masz! My wszyscy mamy. O tu, na dłoni. Pod kościołem go sobie jednego dnia śmignąłem. Zobaczysz sam w niedzielę, jak znów przyjedzie objazdowy punkt tatuażu. Każdy Kopt ma wytatuowany krzyż. Nie wiedziałeś? Zawsze gdzieś na wierzchu – najlepiej na dłoni. Piątkę przybijasz kolesiowi i od razu wiadomo, czy jest nasz, czy trefny jakiś. A zobacz Malika, to ten, co wyciska w kącie. Przy kciuku krzyż ma rzecz jasna wydziargany – taki trochę równiejszy od waszego, wschodni. Bo my w ogóle tak trochę bardziej wschodni, jak Grecy prawie jesteśmy katoliccy. Do tej samej Matki Boskiej się modlimy i Boga tego samego co i wy wzywamy, i Jezusa też, tyle że po arabsku. O, właśnie – sam zobacz, jak Malik wstał z ławeczki po wyciskaniu, to jego Jezus wydziargany na plecach wygląda od potu, jakby płakał, co nie? A zobacz Ahmeda – ma zwiastowanie na klacie. Ten, co się podciąga na drążku, to Samuel – on ma na plecach ukrzyżowanie. Ja mam trzy tatuaże – Jezusa na bicepsie z boku, krzyż oczywiście na dłoni i Matkę Boską jeszcze. Czekaj no chwilę, bo teraz moja kolej na wyciskanie. W imię-ojca-sto-dwadzieścia!
Chodźmy już do klasztoru. O, tam, na wzgórzu. Zobacz, kapłan idzie, poprosimy go o błogosławieństwo. No to co, że tak na ulicy. Chodź, nie zaszkodzi. Klęknij. No widzisz? Podziękuj. Po arabsku. Ślicznie.
Ostatnio z muzułmanami to burzliwie nawet było. Najechali nas tu z policją, że niby świńska grypa szaleje i Mubarak kazał stada świń powybijać – chciał nam dopiec, bo oni przecież wieprzowiny nie jadają. Aleśmy ich przegnali z Mokattamu i nawet trochę ofiar było. Świeć nad nimi, Panie. Szkoda każdego. Ale to tutaj nic nowego, my tak tu z nimi niby sąsiedzi, ale od początku szorstko.
Skręcamy tutaj i jeszcze tylko kawałek pod górę. To święta góra. Dlaczego święta? To ty nie wiesz? Bo tu cud był! Nawet Marco Polo o nim pisał. W X wieku kalif Al-Muizz Li Din Illah przeczytał fragment Biblii: „Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: »Przesuńsię stąd tam!«, a przesunie się”. No i dawaj ten kalif do naszego patriarchy Abrahama, by przesunął górę Mokattam. O, tę wielką, co to dzielnica nasza śmieciarzy pod nią cała się rozłożyła. I powiedział mu tak: jak się nie uda, to przechodzisz na islam, wyjeżdżasz z Egiptu albo głowę kładziesz pod topór. No i nie było wyjścia – dzień i noc się modlili nasi, aż tu trzeciego dnia „trach!” – jak nie łupnie! Góra drgnęła. Kalif zwiał jak niepyszny, potem mówił wszystkim, że to trzęsienie ziemi tylko zwykłe było, jakie tu się zdarzają, ale my nie mamy wątpliwości, że to Bóg górę Mokattam dla patriarchy Abrahama kawałek przesunął.
My tu gadu, gadu, a na miejscu już jesteśmy. W górze Mokattam wykuliśmy własnymi rękami siedem kościołów. Po co aż tyle? Bo my, Koptowie, w jednym kościele tylko jeden raz dziennie mszę odprawiamy. Ten największy to Szymona Szewca, świętego i cudotwórcy z X wieku – i klasztor, i kościół. Na kolana szybko! Bo to sam ojciec Samaen przechodził. Na egzorcyzmy już idzie. Szybko, wchodźmy. Tylko ostrożnie, bo tu w dół po schodach stromo.
Słyszysz muzykę? To nasze modlitwy. Pieśni, psalmy, litanie. Ojciec Samaen już przed ołtarzem, zobacz. Jak ja widzę tę jego siwą brodę długą, to sobie myślę, że on jak święty wygląda. I jeszcze w tej czerni, taka godność z niego bije. Szatan to pryska z opętanych na sam jego widok! Jak to: „to śmieszne”? To normalne! Szatan wchodzi przecież w ludzi i w nich siedzi czasem. Kieruje ich losem, życiem, czynami i słowami. Siedzi jak jakiś wirus. I jak z chorobą do lekarza idziesz, tak z opętaniem do egzorcysty. Jak szukasz lekarza, to chcesz najlepszego. I egzorcysty też. A ojciec Samaen jest najlepszy z najlepszych. Sławę ma taką, że ludzie z całej Doliny Nilu do niego się zjeżdżają i znad morza, i z Synaju. A nawet z Sudanu. Czasami to nie tylko chrześcijanie tu przychodzą, ale nawet i muzułmanie, wiesz? Boże mój, jak mi ich żal. Jak oni się czują, gdy tak przed krzyżem, co w niego nie wierzą, muszą się ukorzyć? Ale leczy ich ojciec tak samo skutecznie jak i naszych.
Czasem trudno taki egzorcyzm idzie, oj, trudno, jak po grudzie. O, zobacz – ten młody w dżinsach przystojniak. On już tu trzeci raz przychodzi, a Szatan nie chce opuścić jego ciała. Rozmawiałem z jednym z kapłanów – mówił, że on cyrograf musiał spisać, pakt jakiś z diabłem zawrzeć i teraz nie chce się z niego wycofać, a Szatana pozbyć się bez tego nie da. Ciekawe, co mu obiecał w zamian? Kobietę może? Albo forsy dużo. Sam zobacz – tylko ojciec Samaen go pokropił święconą wodą i już w spazmach go wygięło. Jakby kwasem go ktoś skrapiał! Mój Boże, ależ cierpi. Krzyż egzorcysty mu do czoła teraz przykłada, zobacz, jak się wije biedny, jakby oparzył go ten mały krucyfiks. O, a teraz ojciec Samaen tchnął w niego Ducha Świętego. I zobacz – upadł, turla się i krzyczy! Tylko co to za język? Suahili jakieś jakby, ale nie, to coś innego. Szatan przemawia przez niego po swojemu. Nie wierzysz? Ja na twoim miejscu przeżegnałbym się chociaż. Zobacz, przytomność chyba stracił. Nie, nie, wymiotuje żółcią. Szatan z niego wychodzi, może dziś się uda. Śpiewajmy, żeby dodać mu sił! Oj, bez przytomności coś tam jednak długo leży i chyba niewyleczony dziś on ci będzie z Szatana. Jeszcze tu wróci. Jeszcze tu wróci... Może ten diabelski kontrakt swój przyniesie wtedy. A ty coś widzę, że pobladłeś. Co tam seplenisz? Średniowiecze? No, nie przesadzaj. Facet dżinsy ma i zegarek, ostrzyżony modnie, żel na włosach. Tylko przypadłość ma taką, że go Szatan opętał. To nic takiego, radzimy sobie tu z tym przecież.
Ile ten ojciec Samaen ma sił do tej walki z Szatanem, sam zobacz, ile to już osób ustawiło się tu do niego. Boją się – to prawda, że strach widać po nich. Ściśnięte twarze, zgaszone spojrzenia. Jak wchodzą pojedynczo przed ołtarz, to nogi mają jak z waty. Popatrz na tę matkę, co syna trzyma w ramionach – upadł jak długi, kiedy ojciec Samaen diabła z niego wypędził. Ale nic to, zaraz i on do siebie tutaj dojdzie. A gdzie ten diabeł idzie, jak wychodzi z delikwenta? Chcesz wiedzieć? A to ciekaw jednak jesteś? Zdarza się, mój drogi, że w kogoś innego wchodzi od razu. Mieliśmy tu takie przypadki, że ojciec Samaen wyganiał Szatana przy ołtarzu, a tu fik! Ktoś z wiernych w drugim końcu kościoła pada jak długi. Od razu wiadomo, że to w niego Szatan wlazł. Zanieśliśmy takiego świeżo opętanego przed ołtarz i ojciec Samaen i z niego złego wygonił raz-dwa. Ty blisko nich stoisz, jak zdjęcia robisz, to i w ciebie może taki wygoniony Szatan wejść. Ale nic się nie bój, od razu ojciec Samaen ci w czoło krucyfiksem przyłoży i z ciebie też wygoni! Spoko.
Zobacz, teraz będzie ciekawie, ta też z cyrografem przyszła. W tym woreczku ma jakieś magiczne przedmioty. Różne tu już widziałem – i krwią na papierze coś nabazgrane i kurze łapy jakieś od wiejskich czarownic i gwoździe jakieś pokrwawione i paznokcie brudne pozdzierane. Czego to Szatan nie wymyśli na człowieka pokuszenie. Mają tu jednego takiego w parafii, bardzo mocnego w wierze, i on te cyrografy pali od razu jeszcze w kościele. Czujesz smród? Czujesz. Poszedł kontrakt z dymem! O, widzę, że i gęsią skórę masz. Przerażony? Każdy pierwszy raz jest przerażony. Ja też byłem. Teraz to w jakiś trans przy tych pieśniach wpadam. Oj, dobrze mi wtedy! Trochę słucham, trochę się modlę, cały czas się lekko kołyszę. Jest świetnie. Spróbuj. Czy wolisz zobaczyć, co z tą kobietą od cyrografu? Padła od przyłożenia krzyża do czoła. Ojciec Samaen ją podnosi, modli się i krzykiem nakazuje Szatanowi opuszczenie jej ciała. Raz, drugi i trzeci. Kobieta padła, ale wstała. O, zobacz, już o własnych siłach idzie. A jaka szczęśliwa! Jeszcze ojciec Samaen test przeprowadza. Wydaje jej proste polecenia, każe tupnąć nogą. Bo jeśli człowiek jest opętany, Szatan nie pozwoli mu wykonywać poleceń kapłana. A z nią, sam zobacz, wszystko dobrze.
Inkwizycja, mówisz? Szamaństwo? Nie, po prostu nie ogarniasz. Za bardzo jesteś racjonalny. Wy wszyscy przyjeżdżacie z tej swojej Północy i jesteście tacy kurwa racjonalni i poukładani. Czasami to patrzeć na was nie mogę. Rzygać mi się chce. Jakby jeden już tylko wymiar ziemia miała. Jakby duch zniknął. A tu proszę! Schodzisz do wykutego w skale kościoła i oglądasz wypędzanie Szatana! Jesteś świadkiem walki Wielkiego Dobra z Wielkim Złem! I co? I jak ten twój ciasny, ograniczony zachodni umysł to wytłumaczy? No jak?
Ania, Mario, Magid – dziękuję
Tekst opublikowany pierwotnie w „Kontynentach” nr 2/2012