- W empik go
Afrykańskie upały - ebook
Afrykańskie upały - ebook
Monon jest aktorką u progu kariery. W dniu wręczenia pierwszej znaczącej nagrody teatralnej zdarza się niespodziewanie coś, co rozbija jej świat na drobne kawałeczki. Ból po osobistej tragedii próbuje stłumić intensywną pracą jako korespondentka wojenna… i nie tylko. Przekazanie relacji dziennikarskiej z ogarniętej chaosem Libii jest jedynie przykrywką dla niebezpiecznej i pełnej zagadek misji. Szukając tajemniczej kobiety, którą ma sprowadzić z powrotem do Europy, Monon usiłuje wreszcie odnaleźć także samą siebie.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7564-496-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po kolejnej nieprzespanej nocy spędzonej w Maison Les Cas poranna kawa stawia mnie na nogi i smakuje trochę inaczej niż zwykle. Nie mogłam spać i wypaliłam za dużo papierosów. Nie potrafię już dobrze spać. Patrzę w lustro. Nabierając głębokiego oddechu, z wytrenowaną perswazją, deklamuję do swojego odbicia: zrobisz wszystko tak jak trzeba i wrócisz. Targają mną wszystkie przeciwstawne emocje: ciekawość, strach, zaangażowanie, ambicja, a przy tym dziwne, niczym nieuzasadnione – spokój i radość. Pamiętaj tylko, żeby trzymać się planu i na wszystko znać odpowiedź. Godziny treningów zrobiły swoje. Tak… perfekcja, performance, zorganizowanie, wiedza i umiejętności, których przez lata uczył mnie Jean. Wyłapał mnie z tłumu na Placu Papieskim w Avignonie podczas festiwalu teatralnego. Zaczęliśmy rozmawiać, i tak się zaczęło. Potem przeszkolił. Ja jednocześnie studiuję i wykonuję zlecone mi misje ratunkowe na całym świecie. Perfekcyjnie opanowana organizacja czasu, z którą nauczyłam się żyć. Tak, bo tego trzeba się nauczyć. Niektórzy twierdzą, że zorganizowanie to synonim nerwicy… i szlag by trafił te plany krótkoterminowe…
Wrzucam ostatnie, starannie przygotowane notatki, paszport, zakładam wygodne buty. Noc, cisza w domu, całuję śpiących domowników, szepcząc cicho: „Do zobaczenia”, i wychodzę, samochód czeka. Zostawiając za sobą świadomość tego, co przede mną, wszystkich i nawet samą siebie, zamykam drzwi.
To bardzo interesujące, jak dalekie można pokonywać odległości, by znaleźć to, czego się szuka, uzyskać odpowiedzi na pytania, których się nawet nie znało.
Znajoma twarz Clauda uśmiecha się szeroko zza szyby.
– Dzień dobry, Monon! Za ile mamy być na Charles De Gaulle? Opowiesz mi kiedyś, dokąd tak ciągle znikasz?
– Mój drogi Claudzie, oczywiście, ale pod warunkiem, że ty zrobisz to samo. Wtedy obiecuję, że kiedyś to zrobię i przegadamy całą noc, a teraz proszę, noga na gaz!
Uwielbiam tę jazdę nad ranem pustymi ulicami Paryża. Przekraczając dozwolone granice prędkości, puszcza na full: Highway to hell. Nomen omen…?
– Zwolnij, Claud! Dzisiaj przesadzasz!
– Dbam o ciebie!
Rozbraja mnie tym swoim szelmowsko-figlarnym uśmieszkiem. Dobrze mnie zna i wie, czego potrzebuję. Zawsze był taki.
Na studiach wałęsaliśmy się razem godzinami po ulicach Paryża, galeriach i koncertach, rozciągając swoje dalekosiężne wizje przyszłości i kariery. Wspólne etiudy, scenariusze, szkice i niedokończone płótna. Kiedyś mi powiedział: „Będziesz zawsze przed kimś lub przed czymś uciekać, ale nigdy nie uciekniesz przed samą sobą”. On mieszkał w opuszczonych lokalach, ja wylegiwałam się w superkomfortowych rezydencjach. To był jego wybór. Zniknął na jakiś czas, mówiąc, że ma dość Paryża i strzelili mu w nogę, wyjeżdża. Potem nagle pojawił się, oznajmiając uroczyście, jakby nigdy nic: „Jestem!”.
Jego świat? Jest uznanym w tej chwili reżyserem, odnosi w tej dziedzinie sukcesy – a mnie ciągle namawia do powrotu, bo wie, jak bardzo uwielbiałam zatracać się w artystycznej bohemie. Tak, chętnie – tylko te najtrudniejsze scenariusze do zrealizowania mam w realu. Gdybyś tylko wiedział…
Dziwne, znam go tyle lat, a naprawdę nic o nim nie wiem. Specyficzna przyjaźń, ale jedno za drugim wskoczyłoby w ogień. Tak, nie do końca nasze wybory.
Najlepszy kumpel, z którym nie mogę być do końca szczera, ale za to z którym zawsze mogę się dobrze pośmiać, no i jedyny zaufany kierowca.
O czym ja teraz myślę? W ogóle się nie koncentruję, i właśnie o to chodzi. Przed akcją – chwila totalnej ignorancji umysłowej.
Jesteśmy na miejscu, wysiadamy z samochodu.
– Wracaj szybko! Już tęsknię!
– Tak, Claud, wrócę.
Muszę to wypowiedzieć głośno, bo to taki nasz rytuał. Wtedy wracam i chwytam nowy dzień.
W holu czekają: dwójka, trójka, piątka; czwórki jeszcze nie ma. Paul jak zwykle się zabawił, pojawi się w ostatniej chwili. Też był wczoraj w Maison Les Cas. Adam podaje nam pączki i idziemy pić wspólną kawę. Mamy godzinę do odlotu, a Paula w dalszym ciągu nie ma, nie odpowiada na telefony. Musimy się przeorganizować?
– Laurent, masz aparat? – pytam nerwowo. – To pracujesz ze mną.
Przesiadamy się w Salonikach, lecimy do Trypolisu.
– Massimo już na nas czeka – oznajmia wszystkim Adam.
Massimo to nasz anioł stróż i tłumacz. Zbieramy materiał i wracamy.
– Monon, piszesz i wrzucasz jak najszybciej na bieżąco to, co masz. Taki plan.
Każdy wie, co ma robić, jasne.
Sprawdzam telefon, wszyscy opisani, meldunek w centrali i u Jeana. Jest, mam. Wydaje mi się, że Paul chyba się domyśla, że nie bez kozery jestem nadgorliwa przy wyjazdach, muszę być zatem bardziej ostrożna. Posługujemy się między sobą numerami, żeby było bezpieczniej: jedynka – Monon, dwójka – Bastien, trójka – Laurent, czwórka – Paul, piątka – Michael. Zbieramy się do odprawy. Ja oczywiście mam za dużo bagażu, więc przekładam trochę rzeczy do walizek swoich „liczebników”. Tak, nigdy nie mogłam do końca zapanować nad swoim bagażem, bo wszystko może mi się przydać.
Paul wpadł na lotnisko w ostatniej chwili. Staram się skupić, ale jestem za bardzo na niego wściekła.
– Paul, jak to jest, że ja zawsze zdążę na czas, a ty musisz się zawsze spóźnić!
– Monon, ach, przepraszam!
– W porządku. Zawsze to samo, Paul. Słuchaj teraz uważnie. Po wprowadzeniu w Libii przez Zgromadzenie Narodowe nowego prawa, opartego na prawie szariatu, będziesz grał rolę mojego męża. Przede wszystkim zaś masz udokumentować właściwie temat. Zbieramy informacje dotyczące progresu stabilizacji w procesie tworzenia nowego państwa.
– Jasna sprawa, o nic się nie martw!
Ja przede wszystkim muszę potwierdzić miejsce pobytu Viktorii i poznać jej cele. Ostatnio widziano ją w Bengazi, tam też przez chwilę powinnam ostatecznie się znaleźć. Od momentu wylądowania w Trypolisie nazywam się Miriam. Słucham dyskretnie na słuchawkach detali na temat zaginionej dziewczyny. Przyłączyła się kilka miesięcy temu do Powszechnego Kongresu Narodowego. Rodzina wysyłała rozpaczliwe błagania policji, by ją odszukać i doprowadzić do domu. Historia dość banalna i powszechna, ale tym razem jednak okaże się wyjątkowa.
Poznała Roomiego w Algierii, wzięła ślub, i wbrew wszystkim sygnałom ostrzegawczym, ściągnęła następnie do Francji. Opłaciła bilet, zapłaciła za wszystko. Ten potem ją okradł, pobił, groził śmiercią i porzucił. Ona krótko po tym zniknęła. Szukała jej cała policja we Francji i nie znalazła. Gdyby przypadkiem nie pojawiło się jej imię w rozmowie korespondenta Czech z Jeanem, nawet byśmy nie wiedzieli, że żyje i jest w Libii, a sprawa zostałaby zamknięta.
– Kim jesteś, Viktorio? Odnajdę cię – głośno myślę.