- nowość
- W empik go
After Hours - ebook
After Hours - ebook
Dwudziestoletnia Vienna Flores w poszukiwaniu lepszego życia przeprowadza się do Las Vegas. Niestety po przyjeździe do miasta bardzo szybko wpada w kłopoty, brudząc drogi garnitur przypadkowo spotkanego nieznajomego.
Wkrótce okazuje się, że to groźny bandzior o pseudonimie Wron. Dziewczyna chce jak najszybciej zapomnieć o tym niefortunnym zdarzeniu i ma nadzieję, że więcej nie natknie się na tego człowieka na swojej drodze.
Kiedy jednak dostaje pracę w klubie jako striptizerka, nie ma pojęcia, że jej życzenie się nie spełni. Vienna ma wykonać prywatny taniec dla stałego klienta Aarona Laurence, znanego wszystkim jako Wron.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-863-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Zrozumiesz, gdy dorośniesz.
Mój wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem jego błękitnych oczu. Harry uważnie mnie obserwował. Nie miałam w sobie wystarczająco sił, by mu odpyskować. Chciałam wrócić do swojego pokoju i zakopać się pod kołdrą. Zawsze tak robiłam. Zawsze, gdy czułam choć odrobinę dyskomfortu, uciekałam do swojego pokoju. Zawsze się poddawałam. Nie potrafiłam nigdy stanąć oko w oko z daną sytuacją i pokazać, co w związku z nią czuję. Nieważne, jak bardzo pragnęłam to w sobie zmienić, zawsze kończyło się leżeniem pod kołdrą.
Wzięłam głęboki wdech. Lekko uniosłam podbródek.
– Dlaczego? – zapytałam go wprost. – Bo nie zdołasz sam utrzymać mieszkania?
Mój brat wpatrywał się we mnie jak w jakąś świruskę, a ja mu jeszcze nawet nie powiedziałam, co tak naprawdę leży mi na sercu. Cofnęłam się o krok i na moment oderwałam od niego spojrzenie.
– Nie poradzisz sobie tam – powiedział pewnym tonem. – Jesteś gówniarą, która nic nie wie o prawdziwym życiu. Gdyby rodzice usłyszeli twój popieprzony pomysł, na pewno by cię wyśmiali.
Zdawałam sobie z tego sprawę, ale kiedy Harry powiedział to na głos, uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
– I o to chodzi! Chcę wszystkim pokazać, że dam sobie radę – zamaskowałam wahanie.
Czułam jednak nadchodzące z jego strony pytanie. Zbyt dobrze go znałam, by teraz nie usłyszeć…
– A co, jeśli jednak nie dasz rady? Kto ci pomoże na innym kontynencie?
Kto mi pomoże? No właśnie, nie będę tam miała znajomych, brata, rodziny… Ale czy to nie właśnie od nich chcę uciec? Pragnę zacząć od nowa, w nowym mieście, w nowym mieszkaniu, z nowymi ludźmi.
Zaryzykować.
– Teraz milczysz – parsknął brat.
Mój brat przeszedł przez podobne piekło jak ja, a i tak się nie dogadywaliśmy. Po wszystkim, co razem przeżyliśmy, nadal nie umieliśmy się trzymać razem. A mimo to on znaczył dla mnie tak dużo. Ale czy ja coś znaczyłam dla niego? Byłam dla niego tylko upierdliwą młodszą siostrą.
Teraz, gdy miałam już dwadzieścia lat i chciałam coś zmienić w swoim życiu, brat stanął na mojej drodze. Próbował mnie zniżyć do takiego poziomu, że zaczęłam w siebie wątpić, nawet jeżeli nie miałam ku temu żadnego realnego powodu.
To mieszkanie było tak toksyczne, a nie dostrzegał tego żaden z licznie odwiedzających nas gości. I właśnie to stanowiło kolejny powód do ucieczki.
Mocno przygryzłam dolną wargę, ostatni raz spojrzałam bratu w oczy i odwróciłam się na pięcie. Wzięłam głęboki wdech przez nos i ruszyłam przed siebie. Za sobą usłyszałam tylko prychnięcie. Przewróciłam na to oczami i zniknęłam u siebie.
Mój pokój był tu najmniejszym pomieszczeniem. Kiedy po przekroczeniu progu chłodny wiatr owiał moją skórą, a po chwili dostałam gęsiej skórki, spojrzałam w stronę uchylonego okna. Bawełniane zasłony poruszały się pod wpływem wiatru. Stanęłam przy oknie i wyjrzałam na zewnątrz. W Luksemburgu zawsze było pochmurnie i rzadko można było dostrzec promienie słońca. A dziś od rana zbierało się na ulewę. Podeszłam do szafy i wygrzebałam zza stosu ubrań niewielką i nieco podniszczoną kopertę. Usiadłam na podłodze i ostrożnie ją otworzyłam. Miałam w ręku wszystkie swoje oszczędności. Resztę zarobionych pieniędzy odebrał mi Harry. Nie musiałam się długo zastanawiać, na co poszły. Alkohol, narkotyki, kluby… Dlatego od jakiegoś czasu zaczęłam chować gotówkę do szafy.
Jakiś czas temu wujek ze Stanów, którego nie widziałam od lat, załatwił mi pracę w pewnym biurze architektonicznym, potem pomógł ogarnąć sprawy wizowe i wszystkie dokumenty. Byłam mu ogromnie wdzięczna, bo choć nie widzieliśmy się od lat, od razu mi pomógł i nie zadawał zbędnych pytań. A kilka godzin temu dostałam potwierdzenie, że mnie przyjęli. Zaoferowali mi sporą kwotę i na dodatek bilety do Las Vegas. Tym już się nie musiałam martwić. Zostało mi jeszcze mieszkanie. Schowałam kopertę z pieniędzmi i podniosłam się, by następnie usiąść na łóżku z laptopem na kolanach. W chwili, w której komputer się włączał, zaczęłam się zastanawiać, jak będzie tam wyglądało moje życie codzienne. Praca, wynajęte mieszkanie, może poznanie kogoś i sporadyczne wyjścia do restauracji, kin albo klubów… A jeśli z nikim się nie zaprzyjaźnię? Co ja będę robić w takim wielkim mieście sama?
Boże, nie mogę w siebie wątpić.
Jeżeli chcę udowodnić światu, że sobie poradzę, muszę po pierwsze sama w to uwierzyć.ROZDZIAŁ 1
Vienna
„Witamy w Las Vegas!”
Kiedy minęłam ten stojący po prawej stronie drogi znak, odruchowo uniosłam kąciki ust i z ciekawością wyjrzałam przez szybę samochodu. Im głębiej wjeżdżaliśmy w zabudowania, tym bardziej mi się podobało. W Internecie przeczytałam dużo na temat Las Vegas. To miasto otoczone suchym, pustynnym krajobrazem, co faktycznie mogłam przedtem dostrzec. Teraz otaczały nas same budynki.
Nie wierzyłam, że naprawdę tu jestem.
Taksówkarz zatrzymał się pod właściwym adresem i pomógł mi z bagażem, ale miałam przy sobie tylko jedną torbę na kółkach, więc facet nie musiał się męczyć. Budynek, w którym miałam zamieszkać, przypominał zwykły blok. Po wyblakłej beżowej elewacji wniosłam, że był dość stary.
Po przekroczeniu progu mieszkania odszukałam wzrokiem najbliższy włącznik światła, a gdy je zapaliłam, po raz pierwszy mogłam ujrzeć wnętrze. Rozejrzałam się uważnie, w prawej dłoni ściskając klucze, a w lewej trzymając ważne dokumenty dotyczące wynajmu. Pierwsze, co przykuło moją uwagę, to czarne worki leżące w kącie korytarza. Nie miałam pojęcia, kto je tu zostawił, ale wydobywał się z nich niemożebny smród. Zamrugałam kilka razy i przełknęłam z trudem ślinę.
Mogło być gorzej.
Grymas niezadowolenia na mojej twarzy pogłębił się, gdy dostrzegłam na podłodze plamy, schodzącą z framugi farbę, rozbite na podłodze szkło i pajęczyny w każdym możliwym kącie.
No i ten okropny zapach.
Stałam jak wryta. Pomyślałam, że jeszcze mogę się cofnąć i stąd wybiec. Może taksówka nie zdążyła odjechać? Głęboko westchnęłam i z wahaniem spojrzałam za siebie, w głąb klatki schodowej. Po chwili jednak zebrałam się na odwagę i popchnęłam bagaż do środka, a on wjechał prosto w rozbite szkło. Świetnie. Zamknęłam za sobą metalowe drzwi i w pierwszym odruchu postanowiłam otworzyć wszystkie okna. Najpierw w skromnym salonie przy równie niewielkiej kuchni. Wróciłam na korytarz i otworzyłam drewniane drzwi do sypialni. Łóżko wydało się w porządku. Obstawiałam, że będzie gorsze. Tymczasem materac okazał się wygodny i to był pierwszy z plusów tego mieszkania. Kiedy otworzyłam okno w sypialni, odkryłam, że wychodzi prosto na… ceglaną ścianę. Prychnęłam pod nosem i odwróciłam się od tego widoku. Została mi jeszcze łazienka. Znajdowała się tuż obok drzwi wejściowych. Toaleta, umywalka i pralka. I najlepsze z najlepszych, czyli prysznic. Drugi plus. Zdaje się, że ostatni.
Nagle zaburczało mi w brzuchu, więc schowałam klucze do torebki, a dokumenty pod materac, tak na wszelki wypadek. Bagaż upchnęłam do łazienki. Wyszłam z mojego nowego mieszkania i ruszyłam schodami na parter. Nie było tu nawet windy. Czemu mnie to zdziwiło…
Kiedy znalazłam się na zatłoczonej ulicy, aż zmrużyłam lekko oczy. Po chwili rozejrzałam się w poszukiwaniu szyldów McDonald’sa lub KFC. Bez skutku. Zacisnęłam wargi i wyciągnęłam komórkę z tylnej kieszeni jeansów. Weszłam w Google Maps i z przerażeniem odkryłam, że najbliższy Mac jest dwadzieścia kilometrów stąd! Bez jaj.
Byłam przecież w samym centrum miasta! Musieli tu mieć przynajmniej jeden fast food.
Zawiedziona ruszyłam na drugą stronę ulicy i weszłam do pierwszej napotkanej restauracji. Nie rozglądałam się po wnętrzu. Nie musiałam, wystarczyło zerknąć przy wejściu na kartę dań i ich ceny. Szybko policzyłam w głowie, czy starczy mi pieniędzy.
Okej. Nie było tak źle. Zanim dotarłabym gdziekolwiek, gdzie jest taniej, umarłabym z głodu albo została napadnięta w jakimś ciemnym zaułku.
Ściągnęłam płaszcz i gdy miałam go przerzucić przez krzesło, chwycił go jakiś chłopak. Podniosłam na niego wzrok i przyjęłam postawę obronną. Na szczęście to był tylko kelner.
– Nie zgub go! To mój ulubiony. – Wskazałam na niego palcem. – A w dodatku nie mam innego – dodałam ciszej.
– Bez obaw, proszę pani – zapewnił i przytaknął głową.
Śledziłam każdy jego ruch, gdy szedł odwiesić moje ubranie. W tym czasie prześlizgiwałam się wzrokiem po pozostałych gościach restauracji. Kobiety w wieczorowych sukienkach, a mężczyźni w drogich dwuczęściowych garniturach. Dziwne miejsce, pomyślałam, bo z zewnątrz nie wyglądało na tak eleganckie.
Celowo usiadłam tyłem do tego wyfiokowanego towarzystwa. Przed sobą miałam szybę, przez którą mogłam poobserwować normalnych ludzi na ulicy. Sięgnęłam po kartę, by wybrać coś na szybko, bo coraz bardziej burczało mi w brzuchu. Poza tym w zwykłym sweterku, jeansach i czarnych botkach nie bardzo tu pasowałam.
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam czytać. Nie mieli kebabów. Nie znalazłam burgerów. Nie mogłam tu też zamówić pizzy. Czyli zostały tylko makarony.
Kiedy już, gryząc z nerwów policzek, zastanawiałam się nad carbonarą, do mojego stolika wrócił mężczyzna, który zabrał mój płaszcz. Trzymał w ręku tablet do przyjmowania zamówień.
– Co pani podać? – spytał spokojnym tonem i zlustrował przy tym moją twarz, podczas gdy ja nadal zastanawiałam się nad daniem.
– Poproszę carbonarę.
– A do picia?
Pokręciłam głową i powróciłam spojrzeniem do karty dań.
– Wodę.
– Gazowaną?
– Bez gazu. – Zamknęłam menu i odłożyłam je na bok.
Odrzuciłam na plecy blond włosy i skupiłam się na ruchu ulicznym za szybą restauracji. Jedni się spieszyli, inni, jakby mieli na wszystko czas, szli przed siebie powoli. Niektórzy się obściskiwali, a inni sprzeczali, wymachując przy tym rękoma. Przed chwilą mignął mi ktoś z uśmiechem na twarzy, a potem tuż przy szybie na krótką chwilę zatrzymała się kobieta. Zdążyłam zauważyć, że miała łzy w oczach. Pomyślałam, że życie jest tak nieprzewidywalne. Budzisz się, mając u swojego boku miłość swojego życia, robicie razem śniadanie i rozchodzicie się do swoich spraw, a wieczorem się dowiadujesz, że ta osoba skrywa przed tobą najokropniejsze sekrety. Nadal przerażało mnie to, jak ludzie potrafią być dla siebie podli.
Nagle do mojego stolika przysiadł się jakiś facet w garniturze i zasłonił mi cały widok.
– Dzień dobry, jestem Gordian Davies. – Wyciągnął do mnie dłoń. Jego brodę przetykały delikatne pasma siwizny, co świadczyło, że ma już swoje lata.
– Vienna Flores – przedstawiłam się uprzejmie, choć wciąż byłam zaskoczona tym wtargnięciem w moją przestrzeń.
– Śliczne imię. I ciekawy akcent, nie jest pani stąd?
– Dziękuję, przyleciałam z Europy – wydusiłam.
– To wspaniale! Witamy w Las Vegas, a czy byłaby pani może zainteresowana pracą w tym barze? – spytał wprost. – Mogłaby pani wieczorami uzbierać na nowy płaszcz, a może nawet kilka – nawiązał do mojej rozmowy z kelnerem. Sprytne.
Mężczyzna szeroko się do mnie uśmiechnął, a jego usta wyglądały przy tym jak usmażony i pomarszczony bekon.
– Nie jestem zainteresowana. – Uniosłam lekko podbródek. – Jutro mam pierwszy dzień w nowej pracy, nie potrzebuję drugiej – starałam się brzmieć pewnie, choć wcale się tak nie czułam.
– No cóż, przynajmniej spróbowałem. – Wzruszył ramionami. – Zostawię pani swoją wizytówkę. Jeśli zmieni pani zdanie…
– Okej, dziękuję – przerwałam mu i schowałam szybko kartonik do kieszeni jeansów.
Odprowadziłam mężczyznę wzrokiem i ponownie skupiłam się na tym, co działo się za oknem. Z podbródkiem opartym na dłoniach obserwowałam mężczyznę w płaszczu, który właśnie przystanął przy bezdomnej kobiecie. Ta już od dłuższego czasu siedziała na ziemi, otulona brązową chustą. Teraz podniosła na niego wzrok, a on wyciągnął z kieszeni portfel. Widziałam, jak podaje jej banknot i mówi coś, na co ona kiwa głową i przykłada dłonie do serca w geście podziękowania.
Są też ludzie o dobrym sercu, pomyślałam.ROZDZIAŁ 2
Vienna
Usłyszałam za sobą dziwny dźwięk, jakby ktoś głośno westchnął. Mój wzrok powędrował w tamtą stronę. Właśnie wchodziłam do budynku, w którym miałam pracować. Takie niepokojące odgłosy na dzień dobry? Roześmiałabym się, gdyby nie oceniające spojrzenie sekretarki spoglądającej na mnie zza kontuaru.
– Vienna Flores? – odczytała moje imię z urządzenia, które trzymała w dłoni. Przełknęłam ślinę, starając się zignorować jej postawę.
– Tak. Zgadza się. – Zrobiłam kilka pewnych kroków w jej stronę.
– Taki ubiór jest tutaj niedozwolony. – Wskazała palcem na moje ciuchy.
Na te słowa wyprostowałam plecy i wypięłam pierś do przodu.
– To w czym mam chodzić? – spytałam, krzyżując ramiona na piersi.
Miałam na sobie jeansy i gruby czerwony sweter. Co w tym takiego złego?
– Tutaj ma pani dress code. – Wystawiła w moją stronę grubą czarną teczkę z logo firmy. Pokręciłam głową. Wciąż nie widziałam nic niepoprawnego w swoim ubiorze.
– Mam to wszystko teraz przeczytać? – Ściągnęłam brwi w zdziwieniu. – Nie ma szans. Gdzie mogę znaleźć pana Santanę? – spytałam, ignorując wyciągniętą w moją stronę teczkę.
– Lepiej niech pani się przebierze, zanim szef panią zobaczy. – Ciemnowłosa kobieta przyglądała mi się niemal z obrzydzeniem na twarzy.
Nie skomentowałam tego.
– Gdzie go znajdę? – spytałam za to ponownie. Uniosłam przy tym podbródek, by dodać sobie pewności.
– Dwunaste piętro – oznajmiła z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
Odwróciłam się na pięcie i żwawo pomaszerowałam przed siebie, by jak najszybciej oddalić się od sekretarki. Wcisnęłam guzik przywołujący windę, a po chwili jej drzwi się rozsunęły. Pojechałam na wskazane piętro, a po drodze wyciągnęłam komórkę, by sprawdzić, która godzina. Tylko dziesięć minut spóźnienia. Bywało gorzej.
Zaczynałam jednak odczuwać stres. Przyleciałam do Las Vegas właśnie dla tej pracy. Nie mogłam tego spieprzyć, bo co zrobię bez niej?
Wyszłam na korytarz i po chwili dotarłam do właściwych drzwi. Biuro pana Santany. Poczułam nieprzyjemny dreszcz przechodzący przez całe ciało. Poprawiłam torebkę na ramieniu i zapukałam do drzwi. Zależało mi na tej pracy. Przyleciałam tutaj wyłącznie w tym celu. Może powinnam była posłuchać tej babki na dole? Przecież jeśli mnie wywalą, będę musiała wrócić do Europy. Do Luksemburga. Na myśl o tym nerwowo przygryzłam wargę. Powody, dla których uciekłam, były zbyt ważne.
Przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę, ale było już za późno na rozmyślania, bo zza drzwi dobiegł mnie mocno zachrypnięty głos:
– Proszę.
Uspokój się, Vienna, powtórzyłam w myślach ostatni raz i chwyciłam za klamkę. Duże pomieszczenie, do którego ostrożnie weszłam, urządzono w eleganckim stylu. Przy ogromnym czarnym biurku siedział mężczyzna. Nie patrzył na mnie. Trzymał za to długopis i skupiał się na pisaniu.
– Dzień dobry – wydukałam zakłopotana.
Facet podniósł głowę dopiero na dźwięk zamykanych przeze mnie drzwi. Czarny garnitur. Lekki zarost. Wyraźnie zarysowana szczęka. Szybko oceniłam, że to jeden z przystojniejszych mężczyzn, jakich miałam okazję widzieć.
– Trzynaście minut spóźnienia – zauważył i spiorunował mnie spojrzeniem.
Stanęłam jak wryta. Liczył, skubany.
– Przepraszam – wymamrotałam, bo tylko na to było mnie stać.
– Usiądź. – Stanowczo wskazał głową na krzesło przed sobą.
Nerwowo przełknęłam ślinę. Zmusiłam się do słabego uśmiechu i ruszyłam na wskazane przez niego miejsce.
– Zacznijmy od tego… – Zlustrował wzrokiem mój ubiór.
Wzięłam głęboki wdech i z całych sił powstrzymywałam się przed przewróceniem oczami. Normalnie bardziej interesowałoby mnie to, co Kylie Jenner zjadła na śniadanie, niż co on ma do powiedzenia na temat mojego ubioru. No ale chciałabym się tu utrzymać, więc uznałam, że chyba jakoś to zniosę…
– …że masz chodzić w sukienkach – mówiąc to, podniósł na mnie wzrok.
Jego karmelowe oczy pociemniały, a usta rozciągnęły się w nieco obleśnym uśmiechu. – Obcisłych i krótkich – dodał, przesuwając kciukiem i palcem wskazującym po zaroście. – Najlepiej szarych, czarnych, białych, beżowych lub granatowych – wyliczył na koniec.
Przepraszam, co?!
– Mam świecić tyłkiem przed wszystkimi? – wyrwało mi się pod wpływem emocji, bo nie dowierzałam w to, co właśnie usłyszałam.
– Oczywiście, że nie. – Pokręcił głową. – Nie przed wszystkimi – wyjaśnił, prostując plecy i rozsiadając się wygodniej w fotelu.
Ale dupek. I ja się kimś takim stresowałam?
– Po drugie. Nie toleruję spóźniania się – dodał oschłym tonem.
Z tym też mogłam mieć mały problem.
– Po trzecie. Pracuje tu pani ze mną w ciągu dnia, a wieczorami będę pani przesyłał dokumenty do uzupełnienia.
– Nie będę miała wolnych wie… – nie dokończyłam, bo mi przerwał.
– Dokładnie. Ma pani tylko wolne niedziele – doprecyzował. – Czas do pierwszej wypłaty zaczniemy liczyć za dwa tygodnie.
– Co? Dlaczego? – Rozchyliłam usta z niedowierzania.
– Ma pani dwadzieścia lat. To będą dwa tygodnie próbne.
Nie wiedziałam nic o jakimkolwiek okresie próbnym.
– Mam przeżyć dwa tygodnie za darmo? Potrzebuję pieniędzy na jedzenie, mieszkanie, ten cały dress code… – zaczęłam wymieniać, odliczając na palcach.
– Dwa tygodnie szybko miną – zapewnił, kręcąc z zadowoleniem głową.
– Nie ma mowy. Albo pan mi płaci, albo… – zawahałam się.
– Albo? – Podniósł brew. – Myślisz, że znajdziesz tutaj pracę na każdym rogu? I to taką, w której będą płacić równie dobrze jak ja? – Skrzyżował ramiona na piersi, przez co jego mięśnie napięły się pod marynarką. – Nawet z tak ładną buźką i włosami niczego w Las Vegas nie osiągniesz.
Co za cham!
– Dziękuję za komplement. Do widzenia. – Podniosłam się z krzesła, bo tego już było dla mnie za dużo.
Złość dosłownie we mnie zabuzowała. Nie tego się spodziewałam. Rozumiałam, że trzeba się dopasowywać, ale nie zamierzałam pracować sześć dni w tygodniu przez niemal całą dobę w obcisłych sukienkach i na dodatek przez pierwsze dwa tygodnie za darmo! Nie było mowy. Z tą myślą opuściłam to miejsce.
Refleksja: „Co ja najlepszego zrobiłam” przyszła dopiero w drodze do mieszkania. Mieszkania, za które musiałam przecież jakoś zapłacić.
*
Na miejscu już tak na szczęście nie śmierdziało. Rzuciłam torbę na blat kuchenny i rozejrzałam się bez konkretnego celu. Czułam, jak cała twarz mi płonie. Zawiodłam samą siebie. Jak ja sobie to w ogóle wyobrażałam? Że polecę do obcego miasta na drugim końcu świata, zgłoszę się do pracy w jakimś wielkim biurze, wynajmę najtańsze mieszkanie i dalej wszystko pójdzie po mojej myśli? Tymczasem od samego początku nic tu nie szło po mojej myśli.
Opadłam na starą, miejscami już podartą kanapę i przymknęłam powieki.
Nawet nie mam tu znajomych.
Nie mam tu nic.
Jedynie dach nad głową.
No właśnie… Przygryzłam wargę i zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, jak utrzymać ten stan. Na początek jednak wpadłam na inny pomysł. Podniosłam się z kanapy i ruszyłam do drzwi. Już na korytarzu uważnie się rozejrzałam. Do którego sąsiada zapukać? Czy ja w ogóle mam tu sąsiadów? Stanęłam przy pierwszych z brzegu drzwiach i podniosłam rękę, by zapukać. Czekałam chwilę, ale nikt nie otwierał. Chyba nikt tu nie mieszkał. Zeszłam na niższe piętro i zapukałam do brązowych drzwi. Niemal od razu się otworzyły. W progu stanęła ciemnowłosa kobieta.
– Eee… dzień dobry. Jestem Vienna, mieszkam nad panią – wyjaśniłam, nerwowo wsuwając palce do tylnych kieszeni spodni.
– Bella – przedstawiła się z uśmiechem i poprawiła swoją krótką fryzurkę.
– Miło mi panią poznać. Jestem tu nowa i nie mam u siebie dużo rzeczy, dlatego przyszłam zapytać, czy mogłaby mi pani pożyczyć gąbkę i płyn do sprzątania? – Uśmiechnęłam się lekko.
– Oczywiście. Wchodź. – Brunetka ruszyła w głąb mieszkania.
Kiedy szłam za nią, aż wytrzeszczyłam oczy. Czemu u mnie jest tak brzydko, a u niej wygląda jak w pieprzonym pałacu? Dobra, bez przesady. Ale meble miała ładne i zadbane. Jej kuchnia prezentowała się o niebo lepiej niż moja. Wszystko było tu jak nowe. A ja dostałam taki burdel.
– Długo tu pani mieszka? – spytałam z ciekawości.
– Kilka miesięcy. Miałam problemy z mężem i musiałam się wyprowadzić – wytłumaczyła, a potem zacisnęła wargi w wąską linię. – I nie musisz mówić do mnie tak oficjalnie, przejdźmy na ty – zaproponowała.
Ja w tym czasie wciąż rozglądałam się po pomieszczeniu, w którym moja sąsiadka dodała sporo elementów od siebie. Jej ulubiony kolor to na pewno zielony. Prawie wszystko było tu bowiem w różnych odcieniach zieleni, włączając w to rośliny w każdym możliwym miejscu.
Przypomniał mi się rodzinny dom. Moja mama była wielką wielbicielką kwiatów. Gdy byłam mała, miała swoją kwiaciarnię, codziennie tworzyła wymyślne bukiety na różne okazje i wkładała w to całą siebie, na dodatek tańcząc do muzyki z lat osiemdziesiątych. Po szkole, zamiast wracać do domu, wolałam pójść potowarzyszyć mamie w pracy. Wszędzie, gdzie się nie odwróciłam, stały kwiaty, więc do teraz ich zapach kojarzy mi się z dobrymi chwilami z mojego dzieciństwa.
Wszystko było idealnie do pewnego momentu. Na tej samej ulicy pojawiła się inna kwiaciarnia i przez pierwsze tygodnie moja mama nie widziała w tym nic złego, aż zaczęliśmy tracić stałych klientów. Z każdym dniem było ich coraz mniej, a biznes zaczął upadać. Przez dwa tygodnie przyglądałam się, jak mama traci kontrolę nad sytuacją i samą sobą. Jej miłość do kwiatów również zaczynała znikać. Każdego dnia widziałam, jak się poddaje. Miałam wtedy tylko siedem lat, ale uznałam, że nie mogę do tego dopuścić, więc wpadłam na znakomity pomysł. Wlałam do pustej butelki wszystkie znalezione w domu detergenty. Nie mówiąc o niczym mamie, wśliznęłam się do kwiaciarni tej wstrętnej kobiety, podlałam wszystkie kwiaty moją zabójczą mieszanką i uciekłam. Mama nigdy się o tym nie dowiedziała…
– Mam już wszystko!
Wróciłam spojrzeniem do sąsiadki, która niosła właśnie w moją stronę wiadro, gąbkę, szmatkę, szczotkę i mleczko do sprzątania.
– Dziękuję bardzo. – Uśmiechnęłam się szeroko.
– Wpadnij jutro na kawę lub herbatę – zaprosiła mnie, odprowadzając do drzwi.
– Z wielką chęcią.ROZDZIAŁ 3
Vienna
Puściłam ulubioną playlistę i postanowiłam zabrać się do roboty. Kiedy do moich uszu dotarły pierwsze nuty The Party & The After Party od The Weeknd, związałam długie włosy w wysoki kucyk, włożyłam wygodne dresy i top na ramiączkach. Namoczyłam gąbkę w wodzie z płynem. Wycisnęłam ją i zaczęłam zmywać blat kuchenny z kurzu, okruszków i wyschniętych, klejących śladów po butelkach albo szklankach. Kiedy po kilku ciężkich próbach wszystkie zeszły, zabrałam się za mycie szafek nad blatem. Otworzyłam pierwszą po prawej i z ulgą zauważyłam talerze. Ucieszyłam się, że nie muszę kupować nowych, ale uznałam, że te jako pierwsze muszą przejść dezynfekcję. Wyciągnęłam wszystko, co było w szafkach, i odłożyłam na stół za mną. Umyłam każdą półkę, następnie zabrałam się za mycie talerzy, misek, sztućców, kubków i szklanek.
Zaczęłam ruszać biodrami do rytmu piosenki. Podczas sprzątania mogłam odłożyć swoje problemy na bok. Za dzieciaka tego nie lubiłam, bo mama każdego sobotniego ranka budziła mnie odgłosem odkurzacza. To już zdążyło zamienić się w traumę. Zachichotałam pod nosem. Kazała mi latać z mopem i zmywać podłogi, bo tylko to umiałam robić i nie musiała po mnie poprawiać. Teraz, gdy już trochę dorosłam, sama po sobie sprzątałam. I gdy nikt mi nie kazał tego robić, mogłam to w końcu polubić, a nawet z czasem traktować jak rodzaj terapii zajęciowej.
Wszystkie śmieci z salonu wrzuciłam do wielkiego czarnego wora, który znalazłam w szafce pod zlewem. Tych podejrzanych z korytarza pozbyłam się od razu. Zrobiłam również małe przemeblowanie. Przesunęłam kanapę na drugą stronę pokoju, a mały telewizor postawiłam na szafce, która w kuchni jedynie zabierała miejsce, a tu pasowała idealnie.
Zadowolona oparłam dłonie na biodrach. Naprawdę poprawił mi się humor. Za oknem robiło się już ciemno, więc lekko przyspieszyłam ze sprzątaniem sypialni i łazienki. Po wszystkim włożyłam na siebie kurtkę, chwyciłam za klucze i wyszłam ze swojego mieszkania z workiem śmieci. W drugiej ręce trzymałam wiaderko z rzeczami, które pożyczyła mi sąsiadka. Stanęłam przed jej drzwiami i zapukałam, a ona je natychmiast otworzyła.
– Dziękuję bardzo – podziękowałam Belli i oddałam wszystkie przedmioty.
– Nie ma sprawy. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to śmiało, wpadaj do mnie – zapewniła wesoło.
– Mam szczęście do tak cudownej sąsiadki – przyznałam, uśmiechając się do kobiety.
Pożegnałyśmy się i ruszyłam z workiem na sam dół. Wyszłam z budynku na ulicę. Las Vegas w nocy wyglądało jeszcze lepiej niż w świetle dziennym. Zaczęłam rozmyślać nad spacerem po mieście, ale najpierw musiałam wyrzucić śmieci.
Wyglądałam jak żul, ale zbytnio mnie to nie obchodziło, bo przecież nikt mnie tu nie znał. Przeszłam na drugą stronę ulicy, by po chwili znaleźć się przy wielkim szarym kontenerze. Otworzyłam go, a wtedy buchnął na mnie taki smród, że aż poczułam odruch wymiotny. Przyłożyłam dłoń do ust i oddaliłam się na kilka kroków. Wstrzymałam oddech i wzięłam duży zamach, by wykonać celny rzut. W chwili, gdy chciałam już posłać worek do pojemnika, usłyszałam za sobą męski głos:
– Kurwa!
Zmarszczyłam czoło i jak poparzona odwróciłam się do tyłu. Za mną stał mężczyzna i trzymał się za twarz. Dostrzegłam na jego garniturze czerwoną plamę. On też tam spojrzał.
– Co to, do jasnej cholery, jest?
Zerknęłam na worek w swoich dłoniach. Zwróciłam uwagę na dziurę, z której kapała teraz woda. To pewnie z tego starego słoika po kiszonych ogórkach albo tego po ketchupie, które znalazłam za lodówką. Już chciałam coś powiedzieć, jakoś to wytłumaczyć, przeprosić go, ale mnie zamurowało. Stałam przed dwa razy większym mężczyzną i milczałam.
– Zapłacisz za to – warknął, wskazując na swój garnitur. – Wiesz, gówniaro, jaka to jest marka? – Stanął ze mną twarzą w twarz.