- W empik go
Afterlife Hell - ebook
Afterlife Hell - ebook
Kiedy ukochany mąż zostaje porwany do piekła, świat Joanny wywraca się do góry nogami. Zdeterminowana, aby go ocalić, wyrusza w mroczną podróż, gdzie czekają na nią liczne niebezpieczeństwa i wyzwania.
Uzbrojona w odwagę, kobieta przekracza granice znanego świata i stawia czoła piekielnym otchłaniom.
Czy będzie miała siłę by przetrwać i ocalić to, co dla niej najważniejsze?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-971368-1-6 |
Rozmiar pliku: | 345 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedyś…
Stałam na skraju lasu. Pełna obaw, ale i determinacji, i czekałam, aż się pojawią. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi. Najpierw zmieniło barwę na ostry pomarańcz, a teraz znikało za gęstymi koronami drzew, ostatkiem sił oświetlając opadające gwałtownie ku dolinie Kamiennej sporej wielkości zbocze. Widok ten przypominał scenę jak z romantycznego filmu, przyprawiając o szybsze bicie serca. Nie na darmo nazwano to miejsce Złotym Widokiem. Tym razem jednak nie skupiałam się na górskim krajobrazie. Czułam się tak, jakbym szła na skazanie. Moje życie zależało od ich decyzji, bo to w ich rękach spoczywała moja przyszłość.
Mieli pojawić się dopiero wtedy, kiedy zapadnie ciemność, by w razie nieprzewidzianych okoliczności schować się za zasłoną nocy, ewentualnie wrócić do swojego świata. Wielka Trójca Władców Ziemi, nasi nauczyciele. Byliśmy wybrani przez nich jako dobre duchy Ziemi. Tak właśnie siebie nazywaliśmy. Zawsze gotowi do pomocy, każdy z innym darem. Nie praktykowaliśmy czarnej magii, nie nazywaliśmy siebie czarownikami, czarownicami czy wiedźmami, chociaż tak naprawdę po części nimi byliśmy. Potrafiliśmy tworzyć mikstury przywracające życie i poskramiające „tych złych”. Gdyby ludzie o nas wiedzieli, nie wiem, czy nadal potrafiliby żyć beztrosko i spokojnie, jednak prawda o nas była całkiem prosta. Pomagaliśmy, leczyliśmy i wspieraliśmy na duchu. Pamiętam, jak przesiadywałam w otoczeniu zebranych w lesie ziół, które rozkładałam na starym dębowym stole, i z uwielbieniem wdychałam ich cudowną woń i aromat, zanim powstała z nich lecznicza mikstura. Godzinami studiowałam prastare księgi zawierające receptury ze wszystkich stron świata, których datowanie sięgało najodleglejszych czasów, i uczyłam się na pamięć właściwości wszystkich roślin. Mieszałam je, oddzielałam jedne od drugich, z namaszczeniem i starannością rozcierałam w kamiennym moździerzu, prezencie od Filipa, ich listki, kwiatostany i łodygi, by w końcu uzyskać taką miksturę, jakiej potrzebowałam. Każda była jak prawdziwe dzieło sztuki, wymagające cierpliwości, wiedzy i odpowiednich zdolności. Wiele razy musiałam eksperymentować, zanim znalazłam idealne proporcje składników. Czasami czułam się jak alchemik, który odkrywa odwieczne tajemnice natury. Było to emocjonujące i satysfakcjonujące zarazem, zwłaszcza gdy widziałam, jak moje mikstury przynoszą ludziom ulgę i przywracają im zdrowie. W takich momentach moje oczy błyszczały szczęściem, a to dawało mi siłę i motywację do coraz to wydajniejszych efektów. Moje mikstury i eliksiry były symbolem mojego zaangażowania, wiedzy i miłości do ludzi.
Mogli pojawić się w każdej chwili. Rozglądałam się nerwowo w obawie, by niczego nie przegapić. Mój puls stale przyśpieszał. Co do jednego nie miałam wątpliwości – to było to miejsce. Miejsce spotkań.
Nagle drzewa po mojej prawej ręce zaczęły szeleścić mimo bezwietrznej pogody. Zwiastowało to tylko jedno. Otrzymali moje wezwanie i przybyli. „Teraz tylko muszę w stanowczy sposób przedstawić im swoje argumenty i będzie po sprawie”, pomyślałam z determinacją.
– Po co nas wezwałaś, Joanno? – rozpoczął bez grzecznościowych wstępów Liczyrzepa, czy jak kto woli Karkonosz, Król Gór, a raczej dobry duch pilnujący flory i fauny w granicach swojego królestwa. Był władcą Karkonoszy, strzegł tu swoich podziemnych skarbów. Wielu myślało, że to tylko legenda, ludzie uważali go początkowo za złego ducha. Nic bardziej mylnego.
– Rzadko kiedy ktoś wzywa nas wszystkich, a poza corocznymi obchodami świąt równonocy nie ukazujemy się bez konkretnej potrzeby – dodał Świętowit, bacznie mi się przyglądając. Za nimi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy stał Filip. Czułam, że wie, po co się tu znalazłam. Wystarczyło jedno moje spojrzenie, a jego wzrok przenikał wszystkie moje myśli. Był naszym najstarszym i najmądrzejszym opiekunem, zajmował się nami i analizował wszystkie możliwe moce, jakie posiadaliśmy.
Gdyby ktoś ze zwykłych ludzi usłyszał, że spotkałam się z Władcami Ziemi, dla większości istniejących jedynie w legendach, uznałby mnie za wariatkę, którą należałoby zamknąć w zakładzie dla obłąkanych i nafaszerować lekami na wyprostowanie mózgu. Ale prawda była taka, że oto właśnie stali przede mną, wraz z największym i najmądrzejszym specem od białej magii.
– Chcę, żebyście pomogli mi pozbyć się moich zdolności – powiedziałam wprost.
Zaczęli mnie okrążać i energicznie kręcić głowami.
– To niemożliwe! Urodziłaś się z nimi. Są nierozerwalną częścią ciebie i nic na to nie poradzisz. Nie wyrzekniesz się swego przeznaczenia. – Wzrok Liczyrzepy przeszył mnie na wylot.
– Nic nie rozumiecie! – podniosłam głos do krzyku. – Dlaczego nikt mnie nie uprzedził? Dlaczego nikt mnie nie zapytał, czy chcę być pieprzoną czarownicą?!
Trzy pary oczu rozszerzyły się jeszcze bardziej. Nie lubili krzyków, a tym bardziej tych, którzy się im sprzeciwiali. Na mnie jednak zawsze patrzyli przychylniej. Dlaczego, nie wiem. Kiedyś się nad tym zastanawiałam, ale dotąd nie znalazłam odpowiedzi. Wiedziałam tylko tyle, że umiem więcej niż inni. Odczytywałam aurę człowieka i potrafiłam stwierdzić, czy jego ciało toczy choroba, czy raczej cierpi jego dusza. Z dużym wyprzedzeniem wyczuwałam istoty nadprzyrodzone i czające się niebezpieczeństwo. O tak, w tym byłam najlepsza ze wszystkich. Umiałam czytać w myślach, a także instynktownie znajdowałam odpowiedzi na wszelkie pytania. No i te moje prorocze sny. Czasem męczące, jednak w większości z pozytywnym przekazem. Wykazywałam też, a raczej przede wszystkim, niezwykły talent do magii, a moje zdolności rozwijały się w zawrotnym tempie. Moje zaklęcia posiadały potężną moc. Przewidywałam przyszłość i komunikowałam się z duchami. Moja wiedza o magii była tak rozległa, że często konsultowali się ze mną wielcy czarodzieje i czarownice. Chcąc nie chcąc, wszyscy ważni liczyli się ze mną i moimi zdolnościami.
– Mówiłaś, że nie nazywasz siebie czarownicą. – Patrzyli na mnie z kpiącym rozbawieniem, ale mało mnie to nie obchodziło.
– Jak zwał, tak zwał, chodzi o to, że nikt mnie nie poinformował, że jeśli się zakocham, mój wybranek zginie. Kto wymyślił tak popieprzone prawo?!
– My – odpowiedzieli jednocześnie bez cienia skruchy.
„No tak, krótko, zwięźle i na temat”, pomyślałam i przewróciłam ostentacyjnie oczami. Tak na ogół wyglądała rozmowa z nimi, jeśli ktoś chciał zrobić coś nie po ich myśli.
– Pamiętaj, nie tylko posiadasz wyjątkowe zdolności, lecz także strzeżesz tajemnicy Liczyrzepy. On ma moc kontrolowania natury i chronienia jej przed wszelkimi zagrożeniami. Tylko ty znasz miejsce ukrycia starożytnego manuskryptu, dzięki któremu jest on nieśmiertelny i dysponuje potężną mocą – po tych słowach Świętowit skierował wzrok na Karkonosza, ledwie zauważalnie opuszczając swoje cztery głowy na znak szacunku dla Króla Gór. – Zresztą nie my cię wybraliśmy, prawda? – obdarzył mnie znaczącym spojrzeniem. – Nie jest nam też wiadome, kiedy i czy w ogóle pojawi się twój następca.
„Rzeczywiście bogowie są leniwi i tylko wypatrują okazji, by się kim wysłużyć. Głównie narzekają, i robią to doskonale”, pomyślałam mimo woli, a na twarzy Filipa pojawił się lekki uśmiech. Użył swojego daru i przeczytał moje myśli. Tak, ten najpotężniejszy z nas też to potrafił. Byliśmy jedynymi znanymi mi śmiertelnikami z tą niezwykłą umiejętnością.
– To znajdźcie kogoś, przeszkolcie, czy jak tam uważacie. Ja chcę być normalną kobietą, a nie jakimś dziwolągiem. Nie chcę mieć nic wspólnego z magią, demonami i istotami z zaświatów. Czy wyraziłam się jasno?
– Zakochałaś się. Wiesz też, że grozi mu niebezpieczeństwo – stwierdził bez ceregieli Liczyrzepa.
Sama chciałam im to powiedzieć, ale oczywiście już wiedzieli. Spojrzałam w gwieździste niebo, pełna zadumy. Podjęłam decyzję i nie zamierzałam się wycofywać: zrobię wszystko, żeby uratować ukochanego i mieć go zawsze przy sobie.
– Zaczynają kręcić się koło nas ogary – stwierdziłam ze złością, gdyż nawet ja nie potrafiłam powstrzymać tych diabelskich stworzeń. Służyły Welesowi, piekielnemu bogowi, który pilnował bram Czyśćca i tylko on miał nad nimi władzę. – Mnie nie zrobią krzywdy, ale nie będę czekać i patrzeć, aż Kubie stanie się coś złego. Dlatego was wezwałam.
– Kimże jest ten człowiek, że dla niego wyrzekasz się własnego dziedzictwa? Jest tego wart? – odezwał się tym razem Filip.
On mnie rozumiał. Krążyły pogłoski, że sam się kiedyś zakochał, lecz jako najpotężniejszy nie miał wyboru i musiał zrezygnować z miłości do śmiertelniczki. Uciekł i zaszył się głęboko w górach, by zapomnieć o ukochanej. Przez jakiś czas pilnowały jej ogary, lecz gdy okazało się, że parę tę nic już nie łączy, odeszły, a po dziewczynie słuch zaginął. Gadano, że zakochała się w kimś innym i wyjechała, choć nikt nigdy tego nie potwierdził. Nikt też nie mógł jej szukać. Tak nakazywało nasze prawo. Od tamtej pory Filip z dwójką bogów tworzyli najpotężniejsze trio na Ziemi.
– Jest moim światłem – z rozmarzeniem przymknęłam oczy – słońcem rozpoczynającym każdy dzień i światłem rozświetlającym drogę w ciemności. Moim bijącym sercem i rytmem życia. Moim sensem istnienia.
– To tylko głupie ludzkie gadanie. Dziś go kochasz, jutro możesz nienawidzić, i co wtedy?! – przerwał mi ze złowrogim błyskiem w oczach Karkonosz, po czym zaczął nerwowo krążyć wokół własnego głazu. – Zresztą nie posiadamy odpowiednich mocy.
– Wy nie posiadacie mocy? To niby kto je posiada? To przecież wy znacie wszelkie tajniki magii. Musi być jakiś sposób, żebym była całkiem zwyczajna i nie wmówicie mi, że tak nie jest! – krzyknęłam, rozwścieczona ich impertynencją.
Nic nie odpowiedzieli. Odwrócili się do mnie plecami i zapatrzyli w ciemność spowijającą masyw górski, w te dziewicze widoki tak chętnie podziwiane za dnia. Wiedziałam, że liczą się z tym, że nie odpuszczę. To oni wszystkiego mnie nauczyli i wpoili prawo, którego sami kurczowo się trzymali.
Pierwszy z zadumy wyrwał się Świętowit. Mimo mroku chował pod czarną peleryną swoje cztery twarze skierowane każda w inną stronę świata. W końcu ukazał jedną z nich. Nigdy nie widziałam wszystkich naraz.
– Jest jeden sposób. Jeden jedyny. Ale nie daję gwarancji na to, że w pewnym momencie nie przypomnisz sobie o magii – stwierdził niechętnie po chwili namysłu.
– Jak to? – Zdumiona i zszokowana, stałam w ciemnościach naprzeciw nich.
– Nie ma magii na to, żeby wyzbyć się tego, co zostało nam dane raz na zawsze, ale jest sposób, żeby to wyciszyć, uśpić, a nawet o tym zapomnieć.
– Tylko tyle? Pierwsze słyszę. Nigdy nie mówiliście, że…
– Myśleliśmy, że nie będzie to konieczne. Wszystkim odpowiada to, że są inni, że potrafią więcej niż zwykli ludzie. Nikt do tej pory nie chciał dobrowolnie wyrzec się magii.
– Nie powiedziałabym, że nikt nie chciał – odgryzłam się.
– To nie jest tak – odezwał się Filip. – Na pewno słyszałaś różne opowieści na mój temat. – Skinęłam głową na potwierdzenie. – Ale ja nie prosiłem o to co ty. Wiedziałem, że nie ma odwrotu. Ale to zupełnie inna historia. Wiesz, kim jestem i jakie piastuję stanowisko. Jestem ponad wami i nie mogę tego zmienić. Straciłem swoją śmiertelność, swoją miłość. Naszego prawa nie można zmienić, niestety. Ale mam nadzieję, że tobie bogowie będą przychylni i poznasz smak prawdziwej miłości.
W tym momencie dwie postacie zmroziły go wzrokiem. Nie takich słów spodziewali się po Filipie. Jednak tkwiła w nim cząstka człowieczeństwa, której go nie pozbawili, choć z pewnością próbowali.
– A więc jest pewien sposób – kontynuował – chociaż wielce niewygodny, bo musimy przydzielić ci opiekuna, żeby cię chronił. No i nigdy więcej nie będziesz mogła pojawić się w tym miejscu. Inaczej czar pryśnie.
– Nie bardzo rozumiem. – Byłam kompletnie zdezorientowana.
– Możemy wytworzyć w twojej głowie mur oddzielający magiczne zdolności od zwyczajnej ludzkiej egzystencji. Będziesz żyła jak do tej pory, tylko twoje umiejętności zostaną ukryte. Nie będziesz pamiętać o nich, o nas, o demonach, z którymi walczyłaś, by chronić ludzi, ani o naszej tajemnicy.
– Gdzie jest w tym wszystkim haczyk? – Musiał być, bo znałam życie i wiedziałam, że nie wszystko jest tak piękne, jak z pozoru wygląda.
– Słyszałaś, nigdy więcej nie możesz pojawić się w miejscu, w którym się znajdujemy, to znaczy przy grobie Karkonosza, gdyż magia tego miejsca sprawi, że mur w twojej głowie pęknie i rozsypie się jak domek z kart. A nie wiemy, jakie mogłoby to przynieść konsekwencje, oprócz tego oczywiście, że wszystko byś sobie przypomniała. – Wyczułam bijący od niego smutek. – Jako twój opiekun nie mogę i nie chcę pozwolić na to, aby stało ci się coś złego.
Nic z tego nie rozumiałam. Niby nie istniała taka magia, abym mogła żyć jak normalny człowiek i raz na zawsze zapomnieć o swoich zdolnościach, a jednak był cień nadziei i jeszcze coś – zagrożenie. Ale miłość, ta prawdziwa, potrafi przenosić góry, dlatego wiedziałam, że cokolwiek miałoby się stać, i tak złapię się każdego sposobu, aby zaznać prawdziwej miłości.
Spojrzałam odruchowo w lewo na dobrze wszystkim znany grób Karkonosza, chociaż w niczym go nie przypominał. Była to wielka granitowa płyta z napisem w języku niemieckim: „Rübezahl Grab”. Wielki napis i wielka legenda, że to właśnie pod nią znajdują się wrota do podziemnego królestwa Ducha Gór. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, ile jest w tym prawdy, nie wiem, czy to miejsce wciąż byłoby tak chętnie i tłumnie odwiedzane. Powinno być raczej oznaczone tabliczką: „Miejsce, w którym legendy stają się rzeczywistością”. O tak, to byłby idealny napis.
– Spodziewam się, że nie możecie od razu zbudować mi w głowie tego waszego muru – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Wiedziałam, że u nich nic nie jest poste i natychmiastowe. Do tego lubili manipulować faktami i grać na czas. Pewnie spodziewali się, że ostatecznie zmienię zdanie. Niedoczekanie!
– Powiedzieliśmy, że jest pewien sposób i jego konsekwencje, a nie, że tego chcemy i postąpimy zgodnie z twoją wolą. To zbyt ryzykowne. Powtarzam, nie wiemy, co się z tobą stanie, gdy mur pęknie i twoje wspomnienia zaleją ci umysł. Dlatego musimy podzielić twoją duszę na dwie części. Ludzka dusza to nie gumowa piłka. Jest wrażliwa i nietrwała, ale silniejsza, niż możesz sobie wyobrazić.
– Na dodatek powrócą ogary, a wiesz, jakie są niebezpieczne. Będziesz zbyt słaba, żeby ochronić swojego wybranka, a gdy on stanie z nimi w szranki, przepadnie w Czyśćcu na wieki.
– Żartujecie sobie, prawda?! Nie wierzę w takie historyjki. Skoro jest jakiś sposób, pomóżcie mi. Przysięgam, że nawet jeżeli mur pęknie, i to z mojej winy, pogodzę się z przeznaczeniem. Nie zastraszycie mnie – zakończyłam i spojrzałam na nich przenikliwie. Porozumiewali się bez słów, ale potrafiłam skoncentrować uwagę i dzięki temu co nieco zrozumieć.
– Za dwa dni, w czasie pełni księżyca, wróć w to miejsce. Wtedy będziemy mogli sprawić, by czar zadziałał. Ale pamiętaj, każda decyzja niesie za sobą określone następstwa. Jeśli mur w twojej głowie pęknie, nie będziemy w stanie was uratować. Uprzedzając twoje pytanie, tak, was, gdyż wtedy nie tylko ty będziesz w niebezpieczeństwie, lecz także on. Od chwili przemiany będziecie jednością, i to w dosłownym znaczeniu. My rezydujemy na Ziemi i nie mieszamy się w sprawy Ciemności. Pamiętaj, już nie nas będziesz potrzebować, a władców piekieł, bo to do nich trafi twój wybranek. A my nie wchodzimy sobie w drogę. Takie mamy zasady i obowiązuje nas traktat, który stanowi fundament harmonii kosmicznej i zapewnia, że władcy Piekła, Nieba i Ziemi mogą rządzić swoimi królestwami według własnych zasad i nie ingerują w sprawy innych królestw. Dzięki temu wszechświat pozostaje w równowadze – stwierdził kategorycznie Świętowit.
Spodziewałam się, że to on podejmie ostateczną decyzję. W końcu mówiono o nim, że jest najwyższym z ziemskich bogów. Nikt dotąd mu się mu przeciwstawił. Wiadomo, po kątach każdy gadał i był najmądrzejszy, ale jeszcze nikt nie odważył się powiedzieć mu coś krytycznego prosto w oczy.
– Pamiętaj, decydujesz o życiu was obojga, nie tylko o swoim. Przemyśl to dokładnie jeszcze raz – odezwał się tym razem Karkonosz. – Jakąkolwiek podejmiesz decyzję, będziemy w tym miejscu za dwa dni, dokładnie o północy. Poczekamy na ciebie tylko do świtu, czyli dokładnie tyle, by móc spełnić twoje życzenie. Masz mało czasu, ale wierzę w twój rozsądek. A jeśli zrezygnujesz, już nigdy nie będziesz mogła prosić o to samo.
Nagle mgła spowiła miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stali. Zniknęli. No tak, tego można się było po nich spodziewać. Za każdym razem to oni decydowali, kiedy zakończą spotkanie. Cieszyłam się jednak, że pozostawili mi wybór, choć nie przypuszczałam, że skutki mogą okazać się tak kategoryczne i nieodwracalne. Miałam dwa dni na podjęcie decyzji. Nie chciałam narażać ukochanego na niebezpieczeństwo, chociaż już był zagrożony i pilnowałam go na każdym kroku. Gdyby się dowiedział, że wszędzie noszę ze sobą sól na duchy, a tym bardziej że wsypuję mu ją po ziarenku do kieszeni, uznałby mnie za wariatkę. Tak samo gdyby wiedział, że breloczek do kluczyków, który ode mnie ostatnio dostał, to Klucz Salomona, a nie zwyczajna ozdoba.
Wciąż wpatrywałam się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stali, i, zamyślona, obserwowałam rzednącą powoli mgłę. Moje myśli bezwiednie pobiegły do czasów, kiedy między mną a Jakubem zrodziła się miłość.
To był ciepły czerwcowy dzień. Z przyjaciółką postanowiłyśmy oderwać się od codzienności i zaszyć na weekend w małej nadmorskiej miejscowości Darłowo, by rozkoszować się spokojem i morskim klimatem. Zarezerwowałyśmy ostatni apartament w hotelu kilka kroków od piaszczystej plaży, wzdłuż której biegła urokliwa spacerowa kładka. W tym samym hotelu znalazł się też Kuba z kolegami, by spędzić nad morzem wieczór kawalerski. Zwrócili naszą uwagę, gdyż bezceremonialnie robili sobie zdjęcia przy samochodzie, którym przyjechałyśmy. Fakt, auto Oli zwykle wzbudzało zainteresowanie. W końcu nie co dzień widzi się czerwone New Beetle z wypasionymi felgami i lustrzanymi tylnymi szybami. Ale nie tłumaczyło to ich zachowania, którym wzbudzili wściekłość właścicielki tego cudeńka.
Jakuba znałam już wcześniej, mieszkaliśmy blisko siebie i chodziliśmy do tej samej podstawówki, jednak dopiero w Darłowie połączyło nas uczucie. Nie odstępował mnie wtedy na krok. Był szarmancki i opiekuńczy. Co prawda, mając jakieś jedenaście lat, rozwścieczył mnie, gdy przyszedł do nas z rodzicami i wrzucił mi za koszulkę żabę znalezioną w ogrodzie. Twierdził, że zrobił to z czystej sympatii. Jako młody chłopak nie wiedział, jak mi powiedzieć, że mnie lubi. Odegrałam się na nim już następnego dnia w szkole. Kiedy tylko zabrzmiał pierwszy dzwonek na przerwę, podeszłam do naszej nauczycielki języka polskiego i powiedziałam, że marzeniem Kuby jest zagrać rolę Romea w szkolnym przedstawieniu, tylko wstydzi się do tego przyznać. Nauczycielka początkowo przyglądała mi się podejrzliwie, bowiem Kuba nigdy nie wykazywał najmniejszego zainteresowania sztuką i nie należał do kółka teatralnego. Jednak plan się powiódł i zmieszany chłopak nie wiedział, jak się z tego wywinąć. Na samo wspomnienie min jego kupli, którzy nazwali go żartobliwie Adonisem, do tej pory się uśmiecham. Wtedy dotarło do niego, że jestem twarda i nie dam sobą pomiatać. Nigdy więcej nie zrobił mi psikusa. Za to w sztuce odwalił kawał dobrej roboty, bo dostał owacje na stojąco, a nauczycielka jeszcze długo rozwodziła się nad jego talentem aktorskim.
W tamtym pamiętnym czasie dużo rozmawialiśmy o życiu, o nas, o jego studiach i pracy w USA, o naszym wspólnym życiu w Szczecinie. Wiedzieliśmy, że los bywa przewrotny. Czułam wówczas, że otwiera się dla nas coś nowego. Coś, czego każdy z nas się bał, a jednocześnie pragnął doznać.
Potrząsnęłam energicznie głową, by wrócić myślami do rzeczywistości, a ta nie rysowała się różowo. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam biec w kierunku, z którego przyszłam. Musiałam się wyspać, aby stawić czoła zmartwieniom, które miały niebawem nadejść.ROZDZIAŁ DRUGI: JOANNA
Pięć lat później…
– Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! A może bardziej niech żyje mi! Wszystkiego najlepszego, kochanie – usłyszałam śpiewny głos męża.
Mój biologiczny budzik jeszcze się nie uruchomił, i nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Dłuższą chwilę zajęło mi dojście do siebie po tym, jak wyrwał mnie ze snu najważniejszy człowiek w moim życiu. Jakub pod tym względem był best of the best. Takich niespodzianek jak on nie robił nikt. Pamiętał o każdej ważnej dla nas dacie. Urodziny, imieniny, rocznice. Teraz właśnie obudził mnie śpiewem w dniu moich trzydziestych urodzin – zadowolony, z uśmiechem na twarzy, co najmniej jakby wygrał w totka. Podejrzewałam, że to dopiero początek. Nie budziłby mnie skoro świt tylko po to, by odśpiewać mi „Sto lat”, tym bardziej że mieliśmy kilka dni zasłużonego urlopu.
– Dziękuję, kochanie – odpowiedziałam, po czym dostałam namiętnego buziaka, a już po chwili patrzyłam wielkimi oczami, jak wyjmuje zza pleców bezowy torcik w kształcie serca.
– Kocham cię najmocniej na świecie, a zaraz po tobie słodkości – uśmiechnęłam się niewinnie.
– To jeszcze nie wszystko. Przyniosłem ci napój bogów, ty mój kawoszu. Mam nadzieję, że wystarczy ci godzina na ogarnięcie się i spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy.
– Spakowanie? – Zamurowało mnie.
– Właśnie! Zabieram cię w podróż i chciałbym, abyśmy wyjechali najpóźniej około siódmej i zjedli obiad już w górach.
Zerwałam się z piskiem i rzuciłam mu się na szyję. Kochaliśmy góry prawie tak samo jak siebie. Zauroczyły nas jakieś pięć lat temu i nawet niefortunny wypadek z moim udziałem tego nie zmienił. A było tak, że zasłabłam na szlaku. Pech chciał, że wyszłam wtedy sama. To miał być krótki spacer. Jakub w tym czasie przygotowywał auto do podróży, gdyż na drugi dzień rano mieliśmy wracać do domu, a ja postanowiłam kawałek się przejść. Nagle upadłam i uderzyłam głową o konary drzew. Znaleźli mnie na szlaku przypadkowi turyści. Miałam szczęście, bo zdążyło się już ściemnić. Gdy się ocknęłam, podprowadzili mnie do stojącej nieopodal willi, w której wynajmowaliśmy apartament. Pamiętałam jedynie, że dotarłam do Złotego Widoku. Ostatni raz przed wyjazdem chciałam spojrzeć na widoczne stamtąd góry i obejrzeć malowniczy zachód słońca. Całe szczęście, że skończyło się jedynie na kilku siniakach i szwankującej pamięci, jak gdyby przez ten wypadek powstała luka w moich wspomnieniach.
– Jedziemy do Szklarskiej Poręby, w to samo miejsce, w którym byliśmy ostatnim razem. Nawet udało mi się wynająć ten sam apartament. Wyobraź sobie, że właściciel, pan Rafał, doskonale nas pamięta, a nawet twój wypadek. Miałem mu obiecać, że tym razem będę cię pilnował – oznajmił ze śmiechem, po czym zaczął kroić tort. Zauważyłam z pewnym zdziwieniem, że przygotował również kawę dla siebie, mimo że pijał ją niezwykle rzadko.
– To wspaniała wiadomość! Te kilka dni odpoczynku dobrze nam zrobią, a spacery po ukochanych Karkonoszach pozwolą nam się prawdziwie zrelaksować. Szkoda, że tak rzadko tam jeździmy – skonstatowałam.
– Chciałem ci tylko zapowiedzieć, że wziąłem sobie do serca słowa pana Rafała i nigdzie cię samej nie puszczę, więc wybij sobie z głowy samotne wędrówki. A gdy wrócimy, urządzimy ci prawdziwą imprezę urodzinową. Już mówiłem Oli, jak zwykle jest zachwycona. Ale najpierw góry – zakończył z radosnym uśmiechem.
I jak tu go nie kochać? Mój szalony mąż i najwierniejszy przyjaciel w jednej osobie. Nie byliśmy idealni, o nie. Zdarzały się nam kłótnie i wymiana zdań. Ale to trwało tylko chwilę, i już po kilku minutach jedno tuliło się do drugiego. Tego nam wszyscy zazdrościli. Nikt nas nigdy nie poróżnił i nie próżni. Mieliśmy swoich „wrogów”, osoby nam nieżyczliwe. Ludzie zazdroszczą innym pozycji, pieniędzy, dóbr materialnych, choć sami nie robią nic, żeby cokolwiek w swoim życiu zmienić. Należało się na nich uodpornić.
– Niestety nasza praca, a bardziej moja, nie pozwalają nam na częste wyjazdy – spoważniał – ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni.
– Wiem, kochanie – potwierdziłam jego słowa – ale to nie czas na smutki. Jedziemy w góry, tra-la-la! – zaczęłam śpiewać i skakać po łóżku jak małe dziecko. A co mi tam, w końcu miałam urodziny.
Jakiś czas temu zamieszkaliśmy w Szczecinie. Jakub pełnił funkcję dyrektora w dużej firmie budowlanej. Nawał obowiązków związanych z budową nowego centrum handlowego nie pozwalał mu na dłuższy wypoczynek, zwłaszcza kilkunastodniowy. Na szczęście lubił swoją pracę i chętnie się w nią angażował. Ja jako trenerka personalna również miałam szczelnie wypełniony grafik. Kochałam swoją pracę i ludzi, którym pomagałam odzyskać nie tylko figurę, ale – co równie ważne – wiarę w siebie. Szukali u mnie poczucia własnej wartości, bo tego, szczególnie kobietom, najbardziej brakowało. Nasze spotkania nie ograniczały się jedynie do ćwiczeń fizycznych. Dużo rozmawiałyśmy, wymieniałyśmy poglądy i wspierałyśmy jedna drugą na duchu. Często pojawiały się łzy. Niemal każda, która zgłaszała się do mnie, za cel stawiała sobie bardziej to, żeby stać się tak silną jak za dawnych lat, niż zrzucić kilka kilogramów.
W końcu mogliśmy zapomnieć o pracy. Czekał nas relaks, lenistwo i wędrówki górskimi szlakami. „Najwyższy czas na pakowanie”, pomyślałam z przyjemnym uczuciem zbliżającej się podróży i zaczęłam grzebać w szafie w poszukiwaniu butów trekkingowych i ciuchów odpowiednich na górskie wyprawy.
Zaledwie pół godziny zajęło mi spakowanie walizek. Akurat gdy kończyłam, do sypialni wszedł Jakub.
– Jesteś gotowa? Świetnie. Sprawdzę jeszcze olej i powietrze w oponach, a ty w tym czasie coś zjedz, żebyś nie jechała z pustym żołądkiem. Po drodze zatrzymamy się na porządne śniadanie – zakomunikował po żołniersku.
– Proszę bardzo, bagaże przygotowane do drogi. – Udałam, że salutuję. – Zaraz zrobię sobie kanapkę i możemy ruszać.
– Doskonale. Gaz już zakręciłem, a ty wyłącz korek z prądu, ten pierwszy po lewej.
– Daj mi dziesięć minut. I zabierz wszystko, żebyśmy nie musieli się wracać, bo wiesz, to przynosi pecha – rzuciłam ze śmiechem, gdy wychodził na podwórze. Wiedziałam, że nie wierzy w zabobony. To facet twardo stąpający po ziemi, przesądy ewidentnie go irytowały. Ja wolałam dmuchać na zimne, dlatego zawsze tak mówiłam, gdy zbliżał się moment wyjazdu. Nie zwracał mi już uwagi jak dawniej, że przesadzam, teraz widziałam w jego oczach tylko rozbawienie.
Zabrałam się za szykowanie śniadania w towarzystwie dziwnego przeczucia. Coś we mnie drgnęło. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Czułam, że coś odnajdę. Coś, co ciągle umykało mojej podświadomości. Lekarze twierdzili, że to stres pourazowy, dlatego moja pamięć chwilami mnie zawodziła. Ale ja wewnętrznie czułam, że nie w tym rzecz. Pamiętałam wszystkich i wszystko, a zaniki były chwilowe i dotyczyły pojedynczych sytuacji. Jakby ktoś wyciął mi z pamięci niewygodne fragmenty zdarzeń. Jakby zniknęła pojedyncza klatka z filmu. Od chwili wypadku stałam się też bardzo wrażliwa. Jak twierdził mój luby, tylko ja potrafiłam rozpłakać się na widok sceny, w której umierała Smerfetka, a jej towarzysze przywracali ją do życia za pomocą magii. W takich sytuacjach największy ubaw miała córka Oli, bo ciocia płakała „na bajkach”. No ale zawsze twierdziłam, że lepiej mieć uczucia w nadmiarze, niż nie mieć ich wcale.
„Co ma być, to będzie”. Chwyciłam parasol i wyszłam pewnym krokiem na podwórko, gotowa na górską przygodę.
– Uprzedzając twoje pytanie: tak, wszystko wyłączyłam i zamknęłam. Możemy ruszać.
– Zuch dziewczyna. Wskakuj i startujemy. – Poczekał, aż się usadowię, dopiero wówczas włączył silnik i wprawił auto w ruch. – A właśnie, zostawiłem wczoraj zapasowe klucze u rodziców, obiecali wpadać codziennie i sprawdzać, czy w naszym domu wszystko w porządku.
– Super, dziękuję za wszystko, kochanie – odpowiedziałam z uśmiechem i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek.
Chwilę później jechaliśmy drogą ekspresową S3 w kierunku Szklarskiej Poręby.ROZDZIAŁ TRZECI: JOANNA
Siedziałam wygodnie w skórzanym fotelu i rozkoszowałam się zapachem wnętrza uwielbianego przez nas audi. Czarna, lśniąca w słońcu maszyna oznaczona czterema srebrnymi pierścieniami. Nasze auto, doskonale dopracowane i zadbane przez Jakuba, niemal członek rodziny. Jedno z wielu marzeń, które dzięki sporym wysiłkom i determinacji udało nam się zrealizować.
Przymknęłam oczy, rozkoszując się napływającymi myślami. Ten nagły, zupełnie niespodziewany wyjazd sprawił, że niemal unosiłam się ze szczęścia nad ziemią. Naszym największym wrogiem był czas, którego mieliśmy zaledwie małą garstkę. Zobowiązania wobec firmy zajmowały Kubie większą część życia. Goniły go terminy i nie byliśmy w stanie tego przeskoczyć. Widywaliśmy się w przelocie, najczęściej wieczorem przy kolacji (o ile kanapkę skonsumowaną w biegu i popitą szklanką świeżo wyciśniętego soku można nazwać kolacją), po której mój małżonek wracał do pracy – jak twierdził „tylko na krótką chwilę” – uzupełnić dokumentację z budowy. Prawda była taka, że ta „krótka chwila” zamieniała się w godzinę lub dwie, a ja w tym czasie pogrążałam się w błogim śnie. A tymczasem proszę, byliśmy w drodze do miejsca, które uwielbialiśmy i czekała nas wspaniała perspektywa spędzenia wspólnie kilku beztroskich dni w otoczeniu ukochanych gór.
Po chwili naszły mnie wspomnienia sprzed lat, gdy uciekałam od wszelkiego rodzaju aktywności fizycznej. W-f w szkole był dla mnie czarną magią, czułam się wtedy jak przybysz z obcej planety – zupełnie nie ma swoim miejscu. Kurs trenera personalnego zrobiłam po ukończeniu studiów, kiedy zachorowała moja babcia. Zdiagnozowano u niej raka. Na liczne pytania dlaczego odpowiadałam, że to mój sposób na ucieczkę od bólu. Wiedziałam, że ją stracę, a ta myśl była dla mnie nie do zniesienia. Musiałam gdzieś ulokować myśli i zmęczyć się fizycznie, bo to najbardziej pomagało. Wcześniej jako piętnastolatka przeżyłam śmierć dziadka, który był dla mnie jak ojciec, bo własnego nie miałam, dlatego świadomość straty babci bolała podwójnie.
Treść tylko w pełnej wersji książki.