Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Agencja rozbitych serc. Zemsta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Agencja rozbitych serc. Zemsta - ebook

Zemsta Agencja Rozbitych Serc

Agata traci pracę w kancelarii prawnej.

Popełniła tylko jeden błąd – wdała się w romans z szefem. Kiedy żona dowiedziała się o Agacie, ta wylądowała za drzwiami biura z kartonem, z którego dyndało zdjęcie kota, zamocowane do klipsa osadzonego w serduszku z pleksi. Agata nie chciała wracać do rodzinnego domu, ale ofert pracy jakoś brakowało. No i każdy zadawał jej pytanie – „a na czym pani zna się najlepiej?”. Na popaprańcach, kłamcach, oszustach, manipulatorach? Tak. Jedyna szansa to firma specjalizującą się w otwieraniu oczu równie jak ona naiwnym kobietom! A że imię dostała po słynnej autorce kryminałów, założyła agencję detektywistyczną, specjalizującą się w demaskowaniu niewiernych mężów i nieuczciwych kochanków. Kawalerka jest zbyt mała, by mogła stać się jej biurem, Agata postanawia więc zaadaptować auto na swoje miejsce pracy. I tak oto Agencja Rozbitych Serc rusza z piskiem opon ku czasem naprawdę zagmatwanym historiom, by odkrywać prawdę, która bywa zupełnie nieoczekiwana. A nade wszystko nieustająco nieść załamanym kobietom wsparcie, czasem wzmocnione jakimś procentem. I tylko jedno spędza Agacie sen z powiek – jak zemścić się na byłym szefie?

Tym razem słynne i dobrze znane fankom poczucie humoru autorki zostanie przetestowane w serii detektywistycznych zagadek z obowiązkowym suspensem.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66630-34-5
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1. PANI JUŻ DZIĘ­KU­JEMY

Roz­dział 1
PANI JUŻ DZIĘ­KU­JEMY

Podobno kobieta, która nosi dobre buty, ni­gdy nie jest brzydka.

Tak powie­działa Coco Cha­nel, a jej raczej nale­ża­łoby wie­rzyć.

Zgrabna blon­dynka w ele­ganc­kim kostiu­mie w kolo­rze bla­dego różu doda­łaby jesz­cze, że kobieta w dobrych butach z pew­no­ścią odnio­sła suk­ces. A sły­chać to bar­dzo wyraź­nie po stu­ko­cie szpi­lek na kamien­nej posadzce.

Blon­dynka weszła wła­śnie do wyło­żo­nego egzo­tycz­nym drew­nem i czar­nym mar­mu­rem holu budynku, w któ­rym mie­ściły się eks­klu­zywne biura. Pew­nym sie­bie ruchem zdjęła ciemne oku­lary, uśmiech­nęła się cza­ru­jąco do ochro­nia­rza i ruszyła w kie­runku windy, która cicho mknęła przez kolejne pię­tra. Jej wyło­żone lustrami wnę­trze upew­niło kobietę, że wygląda świet­nie. Prze­cze­sała pal­cami lekko pod­krę­cone na koń­cach włosy i z wysoko pod­nie­sioną głową wyszła z windy wprost do kan­ce­la­rii praw­nej z wiel­kim zło­tym napi­sem „K&H&M” nad recep­cją, która była jej miej­scem pracy. Dziew­czyna miała na imię Agata, a zanim przy­stą­piła do obo­wiąz­ków służ­bo­wych, zer­k­nęła jesz­cze w głąb kory­ta­rza, któ­rym wła­śnie prze­cho­dził „M.” z szyldu, czyli Jerzy M., jeden ze współ­wła­ści­cieli. Agata posłała mu naj­sek­sow­niej­szy ze swo­ich uśmie­chów, a on popra­wił nie­sforny, spa­da­jący mu na oko siwy lok, spoj­rzał na nią swo­imi zie­lo­nymi oczami i powie­dział:

– Agata, wpad­nij do mnie, pro­szę. Teraz.

Po czym znik­nął za drzwiami gabi­netu, rów­nie solid­nymi jak reszta wystroju wnę­trza.

Są ponie­działki pełne nadziei, pro­mienne niczym uśmiech dziecka i piękne jak ukwie­cona łąka. Bywają rów­nież magiczne wtorki, pach­nące świeżo zmie­loną kawą oraz wyjąt­kowo gów­niane środy. To była wła­śnie środa. W maju, czyli jed­nym z pięk­niej­szych mie­sięcy w roku, a jed­nak – jak się oka­zało – nie dla wszyst­kich. W tę środę życie trzy­dzie­sto­jed­no­let­niej Agaty wywró­ciło się do góry nogami. Co tu dużo mówić: prze­żyła szok. Nie ona pierw­sza, nie ostat­nia, a jed­nak wstrzą­snęło nią to bar­dziej niż infor­ma­cja o kolej­nych pod­wyż­kach wywozu śmieci na jej ele­ganc­kim osie­dlu. Być może dla­tego, że wia­do­mość, którą prze­ka­zał jej przy­stojny szpa­ko­waty part­ner z kan­ce­la­rii K&H&M, cał­ko­wi­cie zachwiała przy­szło­ścią Agaty, a nawet posta­wiła ją pod wiel­kim zna­kiem zapy­ta­nia.

– Ty chyba żar­tu­jesz? – zapy­tała po raz drugi, a ponie­waż drzwi do gabi­netu były zamknięte i znaj­do­wali się w nim sami, mogła pozwo­lić sobie na zlek­ce­wa­że­nie uprzej­mego „pro­szę pana”.

W końcu nie dalej jak wczo­raj upra­wiali seks, a od pół roku mieli romans, co nie­uchron­nie spo­ufala.

– Nie­stety – roz­ło­żył ręce. – Siła wyż­sza.

– To zna­czy? – Agata patrzyła na niego, nie­wiele rozu­mie­jąc. Kiedy kochasz się z kimś dwa razy w nocy i kiedy ten ktoś jest w tobie bar­dzo dosłow­nie, zakła­dasz, że łączy was coś wię­cej, coś z czego być może wykluje się kolejny etap. Ale nie­ko­niecz­nie masz tu na myśli zwol­nie­nie z pracy z dość męt­nym uży­ciem zwrotu „siła wyż­sza”.

Agata nie była jed­nak głu­pia i od razu domy­śliła się o co cho­dzi.

– Żona się o nas dowie­działa, prawda? – spy­tała cel­nie.

Męż­czy­zna sie­dzący na skó­rza­nym fotelu (kolor cap­puc­cino, firma wło­ska, droga, ale z tra­dy­cjami) w tym roku koń­czył pięć­dzie­siąt sześć lat. Dobry wiek dla męż­czy­zny na kochanki, gor­szy na roz­wód, zwłasz­cza kiedy nie posia­dało się roz­dziel­no­ści mająt­ko­wej, a żona rów­nież była praw­ni­kiem.

– Wszystko prze­my­śla­łem i, nie­stety, nie mogę pod­jąć innej decy­zji.

Agata wzięła głę­boki oddech.

– Nie dalej jak tydzień temu zapew­nia­łeś mnie, że nie łączy was nic poza nazwi­skiem, że miłość wypa­ro­wała z was obojga, macie oddzielne sypial­nie i odmienne poję­cie szczę­ścia – Agata wyre­cy­to­wała to zda­nie ze spo­ko­jem, choć krew w jej żyłach coraz moc­niej się burzyła.

Jerzy M. przy­gryzł dolną wargę.

– Ja dużo mówię – oznaj­mił w końcu.

Agata nie­mal zachły­snęła się wła­snym odde­chem.

– To czę­sta cecha u praw­ni­ków, fakt – zgo­dziła się – ale nie byli­śmy na sali sądo­wej. Sądzi­łam, że mówisz prawdę. Błąd w myśle­niu?

Jerzy M. spoj­rzał na nią bez uśmie­chu.

– Pro­blem mię­dzy nami polega na roz­bież­no­ści ocze­ki­wań – oznaj­mił nagle, a potem wstał i zaczął prze­cha­dzać się po gabi­ne­cie.

Agata ze zdu­mie­niem zaob­ser­wo­wała, że wygląda nie­mal iden­tycz­nie jak pod­czas roz­praw. Lekko pochy­lony, zmru­żone oczy, krok powolny, ale sta­now­czy, wska­zu­jący palec pra­wej dłoni lekko wycią­gnięty i odru­chowe doty­ka­nie skroni. Samych kro­ków nie było sły­chać, ale to dla­tego, że gabi­net był wyście­łany cze­ko­la­do­wym, mięk­kim dywa­nem, ide­al­nie dobra­nym pod kolor ciem­nych mebli, wyko­na­nych z afry­kań­skiego drewna ama­za­que.

– Ty marzysz o sta­bi­li­za­cji, a ja ją już mam.

– Chyba odro­binę nie­sta­bilną jed­nak – zauwa­żyła zło­śli­wie.

Jerzy M. zatrzy­mał się w pół kroku i rzu­cił jej pobłaż­liwe spoj­rze­nie.

Wytrzy­mała jego wzrok, w końcu była przy­zwy­cza­jona do tej mało wyszu­ka­nej i dość okle­pa­nej praw­ni­czej gry aktor­skiej.

– Wy, kobiety, wybie­ga­cie myślami do przodu co naj­mniej o kilka lat za daleko – powie­dział w końcu.

Agata prych­nęła.

– Wy z kolei nie wybie­ga­cie w ogóle.

Jerzy M. bez­rad­nie roz­ło­żył ręce.

– Otóż to. My cie­szymy się daną chwilą i danym momen­tem.

– Oraz orga­zmem – pod­su­nęła mu.

– Tak, tym zwłasz­cza – nie mógł się nie zgo­dzić. – Kiedy jed­nak musisz poło­żyć na jed­nej szali nie­pew­ność, a na dru­giej przy­zwy­cza­je­nia, zwy­cię­żają zazwy­czaj te dru­gie. Nikt nie chce rewo­lu­cji w życiu, zwłasz­cza kiedy tak naprawdę wcale na nią nie czeka.

– No tak, bzy­ka­nie to tylko miły prze­ryw­nik mię­dzy jedną a drugą sprawą – uświa­do­miła sobie Agata.

– Z całą pew­no­ścią nie jest to coś, co zmusi nas do rzu­ce­nia wszyst­kiego i wyje­cha­nia w Biesz­czady – nawią­zał zgrab­nie do słyn­nej histo­ryjki krą­żą­cej od lat w sieci.

Agata zro­zu­miała, że z nim nie wygra. Nie w słow­nym poje­dynku i nie w sytu­acji, w któ­rej on tak naprawdę wcale jej nie kocha. Dla­czego kobiety tak szybko widzą miłość, cho­ciaż nic na nią nie wska­zuje? Bo ktoś wyszep­tał im czułe słówka do ucha? Bo ktoś przy­niósł kwiaty, zabrał na kola­cję i jęczał na widok mło­dego ciała w czer­wo­nym koron­ko­wym body? To nie­moż­liwe, żeby być aż tak bar­dzo głu­pim i naiw­nym. A jed­nak. Każ­dego dnia, każ­dej minuty tysiące, a nawet miliony kobiet na całym świe­cie nabie­rały się od lat na to samo. I cią­gle wie­rzyły w miłość, myląc ją ze zwy­kłym orga­zmem męż­czy­zny, o któ­rym na ogół bar­dzo nie­wiele wie­działy.

– To twoja żona kazała zwol­nić mnie z pracy, prawda? – spy­tała cicho.

Jerzy M. znowu usiadł w swoim mięk­kim, wło­skim fotelu i się­gnął po fili­żankę z kawą. Fili­żanka była por­ce­la­nowa i pocho­dziła z limi­to­wa­nej kolek­cji Vil­le­roya&Bocha, choć w tej chwili nie miało to chyba zbyt wiel­kiego zna­cze­nia.

– Popro­siła, żebym zała­twił wszystko naj­le­piej, jak potra­fię.

– Wyrzu­ce­nie mnie z pracy jest jedy­nym pomy­słem, na jaki wpa­dłeś?

– Zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej sku­tecz­nym – przy­znał. Odci­nam się od prze­szło­ści. Będę teraz wier­nym mężem i spró­buję wyna­gro­dzić mojej żonie krzywdy, które wyrzą­dzi­łem – wyre­cy­to­wał jesz­cze, jak miał w zwy­czaju robić z mowami koń­co­wymi. I jakby na potwier­dze­nie jego słów drzwi do gabi­netu nagle się otwo­rzyły i naj­pierw wszedł per­wer­syj­nie wielki kosz z różami nieco tylko mniej­szymi od stu­let­nich dębów, a chwilę potem wychy­liła się zza niego postać Robu­sia, który w kan­ce­la­rii był chłop­cem do wszyst­kiego.

Agata przez uła­mek sekundy pomy­ślała, że te kwiaty to dla niej, że jed­nak mu głu­pio, że prze­pra­sza i znaj­dzie jakieś roz­wią­za­nie. Kobieca naiw­ność bowiem umiera ostat­nia. Ale za to w strasz­li­wych mękach.

Jerzy M. ski­nął głową na widok bukietu, a potem wstał i wło­żył mię­dzy pąki wła­sno­ręcz­nie pod­pi­sany liścik.

– Pro­szę dostarcz to Annie M. jak naj­szyb­ciej! – powie­dział i podał chło­pa­kowi stu­zło­towy bank­not. Na jego widok Robu­siowi poja­śniała twarz. – Pre­mia eks­tra, dosko­nale wybra­łeś – pochwa­lił posłańca miło­ści.

– Już pędzę – zapew­nił Robuś, uśmie­cha­jąc się od ucha do ucha, od czego Aga­cie zro­biło się nie­do­brze. Szczę­ście innych bowiem działa wymiot­nie na kogoś, komu świat wła­śnie wali się na głowę.

– Ile było tych róż? – spy­tała, zgrzy­ta­jąc zębami.

– Sie­dem­dzie­siąt – odpo­wie­dział auto­ma­tycz­nie Jerzy M.

– Kurwa. To mniej niż naszych wspól­nych nocy. Nie popi­sa­łeś się. Kiedy mam opu­ścić kan­ce­la­rię?

– Pra­cu­jesz u nas od roku. Masz mie­sięczny ter­min wypo­wie­dze­nia, ale… w tej sytu­acji…

Agata posłała mu spoj­rze­nie, które miało zabić, nie­stety, nie poskut­ko­wało nawet dra­śnię­ciem.

– Jasne. Spa­kuję swoje rze­czy i już mnie nie ma.

_God­ność. Zacho­waj god­ność_, wrzesz­czał w jej gło­wie głos roz­sądku, pod­czas gdy ona sama rzu­ciła się w kie­runku Jerzego M. ze łzami poni­że­nia w oczach.

– Nie zosta­wiaj mnie – wyszep­tała, kwi­ląc, a wszyst­kie jej organy wewnętrzne umarły ze wstydu.

– Wysta­wię ci naj­lep­sze refe­ren­cje – powie­dział spo­koj­nym tonem Jerzy M., cho­ciaż widziała, że naj­chęt­niej wypchnąłby ją za drzwi i ze spo­ko­jem dopił kawę z por­ce­la­no­wej fili­żanki Vil­le­roya&Bocha. Seria limi­to­wana.

Agata w końcu opu­ściła gabi­net z poczu­ciem hańby, poni­że­nia, despektu, upo­ko­rze­nia, kom­pro­mi­ta­cji oraz kolej­nych sie­dem­na­stu podob­nych syno­ni­mów, odzwier­cie­dla­ją­cych jej aktu­alny stan duszy i ciała. I z prze­raź­li­wym lękiem o jutro.

*

To była dość fil­mowa scena.

Agata szła wła­śnie kory­ta­rzem kan­ce­la­rii, a w ręku trzy­mała kar­ton. W kar­tonie zaś znaj­do­wało się pod­su­mo­wa­nie jej praw­ni­czego doświad­cze­nia – paprotka, tro­chę smętna i przy­gnę­biona tym, co wła­śnie się stało, zestaw biu­ro­wych dłu­go­pi­sów oraz ołów­ków, któ­rym było wszystko jedno, dokąd idą, oraz zdję­cie kota przy­mo­co­wane do klipsa, osa­dzo­nego w ser­duszku z pleksi. I jesz­cze jakieś teczki, zeszyty i doku­menty, choć nie do końca wie­działa jakie. No i oczy­wi­ście kubek z napi­sem „Bierz mnie, pókim gorąca”, który Aga­cie wcale już nie wyda­wał się taki zabawny, jak jesz­cze jakiś czas temu. Poczu­cie humoru jest bowiem odbi­ciem stanu psy­chicz­nego, w jakim czło­wiek aku­rat się znaj­duje, a Agata była na dnie. Szkoda jej było tak naprawdę wszyst­kiego, począw­szy od pracy w ele­ganc­kiej recep­cji, skoń­czyw­szy na hor­ren­dal­nie dro­gim eks­pre­sie do kawy, w któ­rym codzien­nie zapa­rzała sobie podwójne espresso.

– Co jest? – nagle przed jej nosem wyrósł Jakub, apli­kant, który co prawda pra­co­wał tu dopiero od sied­miu mie­sięcy, ale już było widać, że ma nie­zwy­kłą smy­kałkę do tego zawodu. Życiowo wyda­wał się ofermą, ale kiedy wkra­czał na ring praw­ni­czy, zmie­niał się w praw­dzi­wego wikinga. Był od Agaty cztery lata młod­szy, co kazało jej myśleć o nim _gów­niarz_.

A jed­nak to on pozo­sta­wał na okrę­cie, ona tym­cza­sem opusz­czała go z paprotką, zdję­ciem kota oraz prze­trą­co­nym ser­cem, które z każ­dym kolej­nym kro­kiem coraz bar­dziej kru­szyło się i pękało. Kobiety są jed­nak potwor­nie głu­pie. Żaden facet nie wdałby się w romans z sze­fem i nie nara­ził kariery dla kilku gorą­cych nocy i obiet­nic bez pokry­cia.

– Odcho­dzę – wyja­śniła pro­sto i bez zbęd­nych ozdob­ni­ków. Zresztą co miała mu powie­dzieć? Że wła­śnie zwol­niło się miej­sce w łóżku jej szefa? I że wró­ciła do niego żona, zmie­nia­jąc pościel po kochance i suge­ru­jąc pozby­cie się jej z pracy? I że już ni­gdy nie zapa­rzy sobie kawy w dro­gim eks­pre­sie, bo w domu pija tylko roz­pusz­czalną?

– Ale dla­czego? – w zasa­dzie to było pro­ste pyta­nie.

Gorzej z odpo­wie­dzią.

Agata minęła go więc z miną suge­ru­jącą, że nie ma nic wię­cej do powie­dze­nia i szyb­kim kro­kiem udała się w stronę windy. Musiała jak naj­szyb­ciej opu­ścić to miej­sce, zanim roz­klei się na oczach adwo­ka­tów, rad­ców praw­nych, dwóch innych apli­kan­tów, trzech sekre­ta­rek, księ­go­wego, spe­cja­li­sty do spraw admi­ni­stra­cji, mar­ke­tingu i public rela­tions, tłu­ma­czeń oraz human reso­ur­ces. Trzy­mała się twardo rów­nież w win­dzie, mocno zaci­ska­jąc zęby i co chwila szybko mru­ga­jąc powie­kami. To cza­sem poma­gało przed zala­niem się poto­kiem łez, jakże kom­pro­mi­tu­ją­cych i żenu­ją­cych w tej sytu­acji. Kiedy otwo­rzyły się drzwi, potknęła się jed­nak o ich próg, a z kar­tonu wypa­dło zdję­cie kota, to w ser­duszku z pleksi, i jak to zazwy­czaj bywa – pękło na tysiące kawał­ków. Podob­nie jak serce Agaty, które dłu­żej nie mogło już uda­wać, że wszystko jest w porządku. I jesz­cze jedno – stu­kot szpi­lek w ele­ganc­kim holu już nie wybrzmie­wał suk­ce­sem, tylko wyda­wał dźwięk jed­nej wiel­kiej, sro­mot­nej porażki.

Nic dziw­nego więc, że z oczu Agaty try­snęła fon­tanna, nad którą jej wła­ści­cielka nie potra­fiła zapa­no­wać. Nos zro­bił się czer­wony, na policz­kach poja­wiły się plamy, a cia­łem wstrzą­sały dresz­cze. Tak wła­śnie wyglą­dają kobiety, kiedy uświa­do­mią sobie, że marze­nia, któ­rymi żyły, oka­zały się jed­nym wiel­kim zgni­łym bro­ku­łem. Nie zostało z nich nic. Nawet nadzieja, że da się z tego jesz­cze ugo­to­wać choćby breję dla kota. Warto wspo­mnieć, że kot Agaty miał na imię Chri­stie. Tak, to nie był żaden zbieg oko­licz­no­ści, tylko sprytny zabieg, by połą­czyć Agatę z Chri­stie. Wszyst­kim wyda­wało się to zabawne lub ory­gi­nalne, Aga­cie rów­nież. Do dzi­siaj.

Bo kiedy świat nabiera czar­nego koloru, naj­bar­dziej bły­sko­tliwe pomy­sły nagle wydają się kom­plet­nie głu­pie i iry­tu­jące. Tak naprawdę to wszystko czło­wieka drażni, a naj­bar­dziej uśmie­cha­jący się na ulicy ludzie, któ­rzy kre­tyń­sko cie­szą się z tego, że świeci słońce, jest maj, natura kwit­nie i pach­nie zapo­wie­dzią lata.

– A ja co? – zapy­tała sie­bie gło­śno Agata i zamó­wiła tak­sówkę, choć wcale nie miała pew­no­ści, czy ją na nią stać.

W końcu wła­śnie stra­ciła pracę, a cyfry na jej kon­cie byłyby w porządku, gdyby im dopi­sać jesz­cze ze trzy zera. Teraz, nie­stety, były zeru bli­skie.

Nie mam oszczęd­no­ści, nie mam miło­ści, nie mam boga­tego kochanka, nie ma nawet ser­duszka z pleksi ze zdję­ciem mojego cud­nego nie­bie­skiego bry­tyj­czyka Chri­stie, któ­rego ta dra­ma­tyczna sytu­acja nie­wiele obcho­dzi i raczej nie zechce żreć tań­szej karmy, by mi ulżyć. W ogóle nie mam nic – spu­en­to­wała swój wewnętrzny mono­log Agata. Poza poczu­ciem zło­ści na samą sie­bie, że oka­zała się tak potworną idiotką.

Kiedy pod­je­chała pod bramę wiel­kiego błysz­czą­cego osie­dla w dziel­nicy będą­cej w teo­rii pre­sti­żo­wym Moko­to­wem (cho­ciaż i tak wszy­scy mówili o tym miej­scu Mor­dor), za którą mie­ściło się jej małe miesz­kanko, dotarła do niej jesz­cze jedna prawda. Kre­dyt we fran­kach szwaj­car­skich.

Kre­dyt, który jest nie­zwy­kłym eko­no­micz­nym zja­wi­skiem – w ogóle nie maleje, a nawet po latach spła­ca­nia jest jesz­cze więk­szy. To swo­isty para­doks, któ­rego Agata ni­gdy nie potra­fiła pojąć. Jak zresztą kil­ka­set tysięcy jej podob­nych, któ­rzy co mie­siąc ze zdu­mie­niem patrzą na swoje konto i wcale nie czują się neu­tralni jak Szwaj­ca­ria, tylko wkur­wieni jak tygrys w klatce.

– Z czego ja teraz będę żyć? – zapyta samą sie­bie. Reto­rycz­nie. A potem, na widok miny kie­rowcy, szybko ure­gu­lo­wała należ­ność za tak­sówkę.

Naj­bar­dziej prze­ra­żała ją banal­ność pew­nych powie­dzeń. A jed­no­cze­śnie prawda, która jest w nich zawarta. Każda akcja wywo­łuje reak­cję, życie jest jak domino – po kolei prze­wra­cają się klocki bez­pie­czeń­stwa, a kło­poty nastę­pują lawi­nowo. I wszystko to, nie­stety, spraw­dza się, zanim czło­wiek zdąży w porę zawró­cić bieg rzeki. Miesz­ka­nie Agaty było maleń­kie, ale wła­sne. Wła­sne w 32 pro­cen­tach, reszta na­dal nale­żała do banku. Żeby jed­nak mieć poczu­cie wła­sno­ści, trzeba spła­cać kre­dyt, o któ­rym wspo­mniano wcze­śniej. Należy też opła­cać prąd, wodę oraz kosz­towne puszki dla Chri­stie. Plus jedze­nie dla samej Agaty, które teraz nagle rów­nież nie wydaje się spe­cjal­nie tanie.

Dieta pudeł­kowa.

Modna, wygodna, nawet smaczna, co wię­cej – z dowo­zem do domu. Nie trzeba samemu robić zaku­pów, goto­wać, bilan­so­wać tych wszyst­kich waż­nych dla orga­ni­zmu skład­ni­ków, a potem zmy­wać. Całość dostar­czona jest o poranku – dokład­nie pięć cudow­nych kar­to­ni­ków, a w nich samo zdro­wie. Są mig­dały z musem mali­no­wym i goto­wany kur­czak z warzy­wami. Jest wegań­ski pasz­tet z figami oraz taj­ska zupa z kre­wet­kami. Jaglanka z dodat­kiem jabłek i pyszny tofur­nik czy jakoś tak. Z bura­ków chyba. Jed­nym sło­wem – jest tam wszystko, co powinna jeść sza­nu­jąca się asy­stentka w dużej kan­ce­la­rii praw­ni­czej, która naprawdę nie ma czasu na samo­dziel­nie goto­wa­nie. I która uwiel­bia dietę pudeł­kową wła­śnie za jej bez­pro­ble­mo­wość oraz pro­fe­sjo­na­lizm w byciu zdrową i pożywną. Cena sie­dem­dzie­siąt sie­dem zło­tych dzien­nie, ale warto. Za este­tykę poda­nia, smak, róż­no­rod­ność, skład­niki, dostawę, a nawet samo pudełko, które jest eko­lo­giczne i ma lekko pista­cjowy kolor. Każdy by się sku­sił.

Każdy.

Oprócz bez­ro­bot­nych, do któ­rych od dzi­siaj zali­czała się rów­nież Agata.

Bar­dzo łatwo jest spaść z dużej wyso­ko­ści. Nie trzeba się nawet spe­cjal­nie poła­mać, żeby odczuć skutki upadku. Pyta­nie brzmi – jak długo czło­wiek zamie­rza leżeć i lizać rany oraz jak szybko potrafi wstać, zaci­snąć zęby i roz­po­cząć wspi­naczkę od nowa?

Agata zamknęła za sobą drzwi i uśmiech­nęła się na widok nie­bie­skiego kota, który tak naprawdę był szary. Dostała go od rodzi­ców trzy lata temu i od tego czasu poko­chała szcze­rze i chyba z wza­jem­no­ścią, co nie zawsze idzie w parze. Zwłasz­cza u kotów. Oraz męż­czyzn na wyso­kich sta­no­wi­skach, żona­tych, po pięć­dzie­siątce.

– Chri­stie, jestem tak strasz­nie głu­pia. Głup­sza od karmy dla jeży, od nogi tabo­retu albo ćmy, który napier­dala w stronę ognia nawet wtedy, kiedy smażą jej się skrzy­dełka. Jestem kumu­la­cją głu­poty, a za chwilę rów­nież biedy, co może poważ­nie wpły­nąć na moje zdro­wie psy­chiczne i fizyczne – Agata wyrzu­ciła z sie­bie ten mono­log jesz­cze w kory­ta­rzu, a potem usia­dła na pod­ło­dze i cze­kała na kota, który powi­nien przyjść i ją pocie­szyć.

I Chri­stie wła­śnie tak zro­biła.

Przy­szła do Agaty, zamiau­czała trzy razy, ale nie­zbyt gło­śno, a potem usa­do­wiła się na jej kola­nach i zaczęła ją grzać sza­rym futrem, które w papie­rach nazy­wane jest nie­bie­skim.

– Kocham cię – powie­działa Agata.

– Miau – odpo­wie­działa Chri­stie i tak sobie sie­działy, dys­ku­tu­jąc o życiu, nawet jeśli z boku wyglą­dało to zupeł­nie ina­czej.

Jedno jest pewne. W życiu Agaty nastą­piło trzę­sie­nie ziemi, z któ­rym nale­żało się jakoś upo­rać. Co oczy­wi­ście nie jest łatwe w przy­padku, kiedy ma się pęk­nięte serce i poczu­cie poda­ro­wa­nia cen­nego czasu komuś, dla kogo nie zna­czyło się naprawdę nic. Ow­szem, ten zwią­zek nie trwał zbyt długo, a jed­nak Agata czuła, że jest zako­chana. Być może dla­tego, że Jerzy M. był nie tylko czło­wie­kiem suk­cesu (tacy ludzie wytwa­rzają wokół sie­bie aurę pew­no­ści sie­bie), ale też cudow­nie pach­niał, był przy­stojny, star­szy od niej, co mocno ją krę­ciło, nosił ide­al­nie skro­jone gar­ni­tury, mówił do niej „maleńka” i był świetny w łóżku. Ta mie­szanka, połą­czona z zie­lo­nymi oczami i wzro­stem metr dzie­więć­dzie­siąt, czy­niła go abso­lut­nym nume­rem jeden wśród war­szaw­skich kan­dy­da­tów na męża. Pro­blem pole­gał jed­nak na tym, że on już mężem był. I wcale nie zamie­rzał tego zmie­niać, przy­naj­mniej nie dla Agaty.

– Chri­stie, czy wiesz, że męż­czyźni to świ­nie? – spy­tała na głos, zada­jąc praw­do­po­dob­nie jedno z naj­czę­ściej pada­ją­cych na świe­cie pytań. I wciąż, nie­stety, praw­dzi­wych.

Po godzi­nie sie­dze­nia na pod­ło­dze posta­no­wiła zjeść zawar­tość ostat­nich dwóch pude­łek, które jej zostały, wziąć szybki prysz­nic i poło­żyć się do łóżka. Na razie nie była w sta­nie robić żad­nych pla­nów ani tym bar­dziej pró­bo­wać się ogar­nąć. Na to było zde­cy­do­wa­nie za wcze­śnie. Każde rozsta­nie wymaga czasu, nawet jeśli facet, z któ­rym była, wła­śnie wysłał sie­dem­dzie­siąt róż żonie. Ogni­ście czer­wo­nych, ogrom­nych i zapewne obrzy­dli­wie dro­gich. Świa­do­mość, że nie zna­czyło się dla niego zbyt wiele, bolała bar­dziej, niż się począt­kowo wyda­wało. A jed­nak z każ­dym kolej­nym kęsem (pie­czony indyk z żura­winą oraz garść suszo­nych moreli), Agata czuła, jak jedze­nie rośnie jej w gar­dle, a ona sama zmie­rza ku wiel­kiej czar­nej ścia­nie, za którą praw­do­po­dob­nie nie ma już nic. Albo kolejna ściana – na zasa­dzie przy­cią­ga­nia pecha.

– O Boże, Chri­stie, czuję się tak, jakby ktoś usiadł mi na ramio­nach i wci­skał w zie­mię – poża­liła się kotu. – Jakby ktoś wysy­sał ze mnie życie i nie, nie jest to demen­tor z _Harry’ego Pot­tera_, tylko coś o wiele bar­dziej real­nego. Coś, co ma twarz Jerzego M., a także jego ramiona, tułów i nogi. I te cho­lerne oku­lary, w któ­rych zawsze wyda­wał mi się taki przy­stojny – załkała gło­śno.

Może to nie była miłość jak z bajki, ale przy­naj­mniej jakiś wstęp do niej. Tak przy­naj­mniej sądziła. Jerzy M. spra­wiał wra­że­nie, że mu na niej zależy, że fak­tycz­nie nie układa mu się z żoną i szuka jakie­goś roz­wią­za­nia.

– Nie roz­ma­wiamy ze sobą, każde z nas ma wła­sną sypial­nię, a Anna nawet już nie pyta, dokąd wyjeż­dżam. Ostat­nio nie było mnie w domu ponad tydzień, a ona nawet tego nie zauwa­żyła. Sama widzisz, że taki układ nie ma po pro­stu sensu.

To były jego słowa. Wypo­wie­dziane cichym tonem, któ­remu towa­rzy­szył smutny uśmiech. Agata po pro­stu musiała go wtedy pocie­szyć.

– Z nami będzie ina­czej, zoba­czysz – obie­cy­wała szep­tem.

– Wiem, maleńka. Jesteś moim słoń­cem.

To nie­wia­ry­godne, jak męż­czyźni potra­fią świet­nie kła­mać, choć może to kobiety mają skłon­ność do przyj­mo­wa­nia kłamstw z taką łatwo­ścią. Zupeł­nie jakby chciały wła­śnie to usły­szeć. Nie fil­trują sprze­da­wa­nych im opo­wie­ści, nie wycią­gają wnio­sków, nie zasta­na­wiają się nad zna­cze­niem pew­nych słów. Chcą wie­rzyć, że wła­śnie ktoś uznał je za miłość życia i dzięki niemu pra­gną zmie­nić swoje. Chcą poczuć się jedyne, wyjąt­kowe, nie­za­stą­pione. Kiedy ktoś bru­tal­nie prze­ciera im twarz szmatką, poka­zu­jąc prawdę, stoją z wyba­łu­szo­nymi oczami i nie mogą uwie­rzyć, że znowu dały się nabrać.

Agata była prze­ko­nana, że ona nie należy do takich osób. Że jest zaradna i mądra, cho­ciaż nie ukoń­czyła stu­diów praw­ni­czych. Ani, prawdę mówiąc, żad­nych innych. Że potrafi trzeźwo oce­nić sytu­ację i roz­po­znać fał­szy­wych przy­ja­ciół. I że żaden facet nie dopro­wa­dzi jej do stanu, w któ­rym będzie prze­ły­kała pie­czo­nego indyka z żura­winą, jakby były to kamie­nie posy­pane szkłem. Szczę­ście jest naprawdę czymś złud­nym – jesz­cze rano prze­ska­ku­jesz przez linie na chod­niku i patrzysz z uśmie­chem w niebo, a kilka godzin póź­niej czu­jesz się jak ścieki, które wła­śnie spły­wają do stu­dzienki kana­li­za­cyj­nej. Nie czu­jesz już zapa­chów ota­cza­ją­cego cię świata, tylko smród porażki. I nie można go niczym z sie­bie zmyć.

Gorący prysz­nic nie pomógł. Wytar­cie ciała szorst­kim ręcz­ni­kiem rów­nież. Podob­nie jak bole­sne pokle­pa­nie się po twa­rzy, które wcale nie było zamie­rzo­nym masa­żem. Pewne uko­je­nie przy­nio­sła chłodna pościel i mięk­kie łóżko, na które wsko­czyła także Chri­stie, dosko­nale rozu­mie­jąc, że jej pani nie powinna dzi­siaj być sama. Agata otu­liła się bla­do­ró­żową koł­drą w białe piórka i pró­bo­wała zasnąć. Powieki miała spuch­nięte od pła­czu, a w gło­wie jej huczało. Poja­wiły się w niej obrazy, zda­nia, myśli, dźwięki i sceny z ostat­nich mie­sięcy. Poja­wiły się marze­nia, które teraz wydały się żało­sne. I odci­nek ban­kowy, na któ­rym wid­niała comie­sięczna rata do spła­ce­nia.

Była godzina sie­dem­na­sta osiem­na­ście i nikt o zdro­wych zmy­słach nie kładł się o tej porze spać. Ale Aga­cie było wszystko jedno. Chciała znik­nąć, zako­pać się w swo­ich sen­nych wizjach, a naj­le­piej w ogóle nie obu­dzić. Bo jeśli środa była tak strasz­nie gów­niana, to jaki mógł być czwar­tek?ROZ­DZIAŁ 2. CZAS SIĘ OCK­NĄĆ

Roz­dział 2
CZAS SIĘ OCK­NĄĆ

Podobno zmiany w życiu powinny być czymś rów­nie natu­ral­nym jak zje­dze­nia śnia­da­nia. Tylko jak to zro­bić, skoro czło­wiek jest tak bar­dzo przy­wią­zany do tego, co już ma? Skoro nawet od lat jada te same płatki, wycho­dząc z zało­że­nia, że inne z całą pew­no­ścią nie będą mu tak dobrze sma­ko­wać. Nie jest łatwo prze­sta­wić się na nowe, mach­nąć ręką na to, co było, i z uśmie­chem na ustach zostać kimś innym. A już z całą pew­no­ścią nie jest to pro­ste dla kobiety świeżo porzu­co­nej przez faceta, z któ­rym wią­zało się pewne nadzieje.

Kolejne sceny z Agatą w roli głów­nej były dość mono­tonne. W zasa­dzie głów­nie leżała w łóżku, szlo­cha­jąc lub patrząc tępo w sufit. Wsta­wała tylko po to, by nakar­mić Chri­stie, która miała w nosie, jak wielką szują oka­zał się Jerzy M., i była po pro­stu głodna. Oraz po to, by sprząt­nąć kuwetę Chri­stie. Kot oka­zał się zatem dość klu­czowy w jej sytu­acji, bo przy­naj­mniej zmu­szał Agatę do jakie­go­kol­wiek ruchu. Ona sama zaś nie miała ochoty na nic do jedze­nia, od czasu do czasu piła wodę z kranu i znowu wra­cała do łóżka, w któ­rym łkała roz­pacz­li­wie. Ten stan mógłby trwać tygo­dniami. Na szczę­ście jed­nak czło­wiek ma w sobie głę­boko zako­rze­nioną siłę prze­trwa­nia. Obja­wia się w różny spo­sób, a w tym kon­kret­nym wypadku była to niczym nie­uza­sad­niona chęć napi­cia się zie­lo­nej her­baty.

Agata zasnęła w opa­rach dra­matu. A obu­dziło ją zwy­czajne pra­gnie­nie. Ale nie chciała już wody ani resz­tek soku poma­rań­czo­wego, który pew­nie i tak skwa­śniał, tylko zie­lo­nej dobrej her­baty. Miała taką w puszce, a puszka stała w szafce nad zle­wem. Trzeba było wstać, udać się w jej kie­runku, wyjąć ją i zago­to­wać wodę. A potem wlać do kubka, odcze­kać, aż się zapa­rzy, wyjąć torebkę i zacząć pić. Wyko­na­nie wszyst­kich tych czyn­no­ści jed­no­cze­śnie dowo­dziło, że Agata nie była jesz­cze gotowa na śmierć z powodu fatal­nej miło­ści. Her­bata nie dodała jej może skrzy­deł, ale zmu­siła do poru­sze­nia się. Do zro­bie­nia cze­goś innego niż zale­ga­nie w łóżku. I to jest wła­śnie ten moment, w któ­rym mózg daje ciału sygnał: walcz.

Agata po wypi­ciu her­baty jakby odru­chowo udała się do łazienki i wzięła prysz­nic. Zmy­wa­jąc z sie­bie resztki smutku i roz­pa­czy oraz nakła­da­jąc na ciało piankę do mycia o zapa­chu leśnych pozio­mek, zaczy­nała budzić się do życia. Umyła nawet włosy, a w twarz wkle­pała krem dla kobiet po trzy­dzie­stce. Tro­chę ujędr­nia­jący, głów­nie jed­nak nawil­ża­jący. To nie były jakieś nie­zwy­kłe czyn­no­ści, a jed­nak po nich poczuła się znacz­nie lepiej. Odważ­nie spoj­rzała nawet w lustro, choć ono aku­rat nie było zbyt uprzejme. Poka­zało bowiem prawdę – pod­krą­żone oczy, pobla­dłą twarz, włosy zwi­nięte w mokry kucyk, dwa prysz­cze na bro­dzie oraz ogólną nie­dy­spo­zy­cję uro­dową. A prze­cież Agata speł­niała wszel­kie kry­te­ria kobiety ład­nej i zadba­nej. Była szczu­pła, miała jasne, pro­ste włosy, oczy w odcie­niu szaro-nie­bie­skim, mały, zgrabny nos, ładne brwi, któ­rych nikt nie musiał lami­no­wać, oraz jasną, ale pełną bla­sku cerę.

Tak było jesz­cze tydzień temu.

Teraz wszystko ule­gło jed­nak zmia­nie, co jest tylko kolej­nym dowo­dem na to, że kobieta jest piękna wtedy, kiedy czuje się szczę­śliwa. I kiedy miłość deli­kat­nie trąca ją w ramię. Miło­ści nie było, szczę­ścia rów­nież. Co gor­sza – nie było także pracy, a to na dłuż­szą metę jest o wiele gor­sze niż brak uczu­cia.

Pora na zmiany.

Na star­cie z rze­czy­wi­sto­ścią.

Na poszu­ka­nie planu B, który pozwoli jakoś prze­trwać w tym bez­względ­nym świe­cie kre­dy­tów we fran­kach szwaj­car­skich. W końcu jest młodą i silną kobietą, i nie będzie przez kolejne mie­siące jęczeć, że została wysta­wiona za drzwi. OK, jej plan na życie nie wypa­lił, ale to chyba nie zna­czy, że nie można wymy­śleć nowego. I to znacz­nie lep­szego.

Agata potrzą­snęła głową i zmarsz­czyła brwi. Wyko­nała kilka celo­wych ziew­nięć oraz dotknęła języ­kiem nosa. To były ćwi­cze­nia z jogi twa­rzy, które miały pobu­dzić zaspane mię­śnie i dopro­wa­dzić do szyb­szego prze­pływu krwi. Do zaró­żo­wie­nia policz­ków oraz zapew­nie­nia bla­sku oczom. Agata wykrzy­wiła twarz w dziw­nym gry­ma­sie i powie­działa na głos:

– Oooooooooooouuu.

I fak­tycz­nie było jakby tro­chę lepiej.

Zało­żyła popie­laty miękki dres, który bez względu na to, jak mar­kowe i dro­gie ciu­chy czło­wiek ma w sza­fie, wygrywa zawsze i wszę­dzie. Zupeł­nie jakby rozu­miał stan ducha i dopa­so­wy­wał się do niego swoją mięk­ko­ścią. Agata podzię­ko­wała mu za to z wdzięcz­no­ścią. Następ­nie prze­nio­sła się do popie­lato-bia­łej kuchni, usia­dła przy nie­wiel­kim bia­łym stole, dopiła zie­loną her­batę i wpro­wa­dziła się w trans efek­tyw­nego myśle­nia. Nie­które swoje uwagi wypo­wia­dała na głos, po to, żeby je dobrze zro­zu­mieć, żeby dotarły i pozwo­liły wypra­co­wać wspo­mniany plan B.

– Z psy­cho­lo­gicz­nego punktu widze­nia do wiel­kiej zmiany gotowi są ludzie ela­styczni, o dużych zdol­no­ściach adap­ta­cyj­nych, opty­mi­ści o poczu­ciu wła­snej war­to­ści i potrze­bie osią­gnięć. Oni nie patrzą w kate­go­riach wiel­kiej porażki, ale raczej wyzwa­nia, moż­li­wo­ści roz­woju i ewen­tu­al­nego suk­cesu – zaczęła nie­śmiało wypo­wia­dać zda­nia, prze­czy­tane w jej ulu­bio­nym maga­zy­nie o roz­woju oso­bi­stym. Poczuła nawet, że się lekko roz­kręca. – Dla nich rady­kalna zmiana to mała pry­watna rewo­lu­cja. Kiedy czują się nie­speł­nieni, nie zagrze­bują się w poczu­ciu bez­rad­no­ści, ale szu­kają wyj­ścia. Na dru­giej szali stoją ci, któ­rzy roz­sma­ko­wali się w bez­rad­no­ści i zgorzk­nie­niu. Nie­na­wi­dzą pracy, szefa, życia, które wiodą, ale nie potra­fią się­gnąć po towar z wyż­szej półki. Strach przez utratą cie­płego gniazdka z uwła­cza­jącą pen­sją i nud­nym zaję­ciem jest sil­niej­szy od chęci zmiany. Pośrodku zaś znaj­duje się cała reszta, która nie do końca wie, co dalej chce zro­bić ze sobą i swoim życiem. To ja. Obec­nie nie mam żad­nego pomy­słu, wiem tylko, że nie da się w nie­skoń­czo­ność sie­dzieć w pościeli w białe piórka.

Począ­tek brzmiał dobrze. Agata poczuła, że to, co mówi, ma sens. Po her­ba­cie przy­szedł czas na kawę, nie­stety roz­pusz­czalną, ale za to z wani­lio­wym mle­kiem sojo­wym.

– Jesz­cze sobie kupię wielki, wypa­siony eks­pres do kawy, który nawet będzie do mnie mówił – obwie­ściła sta­now­czym gło­sem i unio­sła w górę kciuk w geście zwy­cię­stwa.

Nalała kawy do kubka, skrzy­wiła się na widok pustej lodówki, wyjęła z szafki owsiane cia­steczko i znowu usia­dła przy stole.

Chri­stie wsko­czyła Aga­cie na kolana, odwró­ciła się do niej cudow­nie mięk­kim pyszcz­kiem i spoj­rzała jej pro­sto w oczy. Coś było w tym kocie ludz­kiego. Zupeł­nie jakby rozu­miał, że cza­sem należy oka­zać wspar­cie, a nawet wysłu­chać tego, co mówi czło­wiek, nawet jeśli brzmiało to jak wykład z coachingu. Ale z całą pew­no­ścią cze­muś miało słu­żyć.

Agata pocią­gnęła nosem i pogła­skała Chri­stie.

– Cie­szę się, że jesteś. I że mnie wspie­rasz. Mówi się, że koty wszystko mają w dupie i że to my jeste­śmy na ich usłu­gach. Moż­liwe. Ja jed­nak czuję, że mię­dzy nami jest jakaś rów­ność i że trak­tu­jemy się z podobną wyro­zu­mia­ło­ścią oraz akcep­ta­cją.

Chri­stie obli­zała się, a potem zesko­czyła z kolan i skie­ro­wała w stronę miski.

– Tak – zgo­dziła się Agata. – Żebyś ty mogła dostać wątróbkę, ja muszę zna­leźć jakieś zaję­cie. To jest bar­dzo spójne i logiczne. I nie wymaga żad­nej filo­zo­fii. Poza tym też jestem głodna.

Nie wszystko jed­nak, co spójne i logiczne, jest pro­ste do wyko­na­nia. Agata ma trzy­dzie­ści jeden lat, co już wiemy, wypada zatem z ran­kingu mło­dych i dłu­go­no­gich dziew­cząt, które chęt­nie się zatrud­nia, nie do końca suge­ru­jąc się tym, jakie mają doświad­cze­nia. Agata nie chce jed­nak wra­cać do rodzin­nego domu w nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści pod Kut­nem, więc posta­na­wia pod­nieść ręka­wicę rzu­coną jej przez los i sta­nąć z nim do poje­dynku. Zaczyna się jak zawsze – od otwar­cia lap­topa i poszu­ki­wań ofert pracy, któ­rych w sieci jest całe mnó­stwo i z któ­rych 90 pro­cent odpada już na samym star­cie. A jeśli cho­dzi o pozo­stałe 10 pro­cent, to rzadko kiedy ktoś speł­nia wyma­gane kry­te­ria. Życio­rys z pozy­cją „asy­stentka w kan­ce­la­rii praw­nej” oraz infor­ma­cja o nie­do­koń­czo­nych stu­diach praw­ni­czych z pew­no­ścią nie otwiera żad­nych drzwi. Agata jest może rezo­lutna i rze­czowa, bystra i skru­pu­latna, ale o tym nikt w ogło­sze­niach nie wspo­mina.

– Na czym ja się wła­ści­wie znam? – odkąd prze­stała cho­dzić do biura, coraz chęt­niej roz­ma­wiała ze sobą. – Na popa­prań­cach, kłam­cach, oszu­stach i mani­pu­la­to­rach? Na face­tach, któ­rym wyjąt­kowo łatwo przy­cho­dzi kop­nię­cie kogoś w tyłek, nawet jeśli jest on zgrabny i odziany w skąpe stringi?

Agata zamknęła lap­top z nie­przy­jem­nym poczu­ciem klę­ski. Kolej­nej klę­ski. W zasa­dzie nie zna­la­zła nic, co mogłoby dać zawo­dową satys­fak­cję oraz wystar­cza­jące zarobki oso­bie z jej kwa­li­fi­ka­cjami. I to nie była dobra wia­do­mość dla kogoś, kto miał pustą lodówkę, bo od tygo­dnia nie zamó­wił diety pudeł­ko­wej.

Za to miała nowe loubo­utiny, które kupiła dokład­nie dzień przed wylo­tem z pracy. Ow­szem, zasza­lała i wydała ponad cztery tysiące zło­tych na szpilki, o któ­rych zawsze marzyła. Chciała je zało­żyć do czar­nych poń­czoch i poka­zać się w tym stroju Jerzemu M. (banalne i okle­pane, ale zawsze działa), nie­stety, nie­wiele z tego wyszło. Teraz czuła się jak skoń­czona idiotka, która wpraw­dzie nie miała pracy ani kasy na kon­cie, za to w jej pokoju leżały czarne loubo­utiny i patrzyły na nią nieco wymow­nie.

– Cho­lera, nie chcę was – powie­działa sta­now­czym tonem. – Bo już zawsze będzie­cie mi przy­po­mi­nać moją kurzą śle­potę. Poza tym, naj­zwy­czaj­niej w świe­cie, mnie na was nie stać.

Zalo­go­wała się na Face­bo­oku, szybko odna­la­zła grupę miło­śni­czek Car­rie Brad­shaw, zamie­ściła zdję­cie czar­nych szpi­lek i poin­for­mo­wała non­sza­lanc­kim wpi­sem, że jed­nak czar­nych nosić nie będzie.

_Leżą w kar­to­nie i cze­kają na nową wła­ści­cielkę. A ja zakła­dam beżowe blah­niki i pędzę do pracy._

Zeszła z ceną o 500 zł i o mało nie wyko­nała salta z rado­ści, kiedy po pięt­na­stu minu­tach zgło­siła się do niej nie­jaka Karina z prośbą o natych­mia­stowy kon­takt na priv. Agata ode­tchnęła z ulgą.

– Dobra, sytu­acja na chwilę jest opa­no­wana, ale to nie zna­czy, że na długo. Oszczęd­no­ści mam wyjąt­kowo skromne, więc w tej sytu­acji pojadę jed­nak do mojej małej miej­sco­wo­ści pod Kut­nem, któ­rej nazwy nawet nie będę wyma­wiać, a ty poje­dziesz ze mną – powie­działa Agata do Chri­stie i przy­nio­sła z pokoju czarny koci trans­por­ter, który – kiedy nie był uży­wany – dora­biał jako sto­lik kana­powy.

Godzinę póź­niej obie były już gotowe. Agata zmie­niła szary dres na czarne spodnie i biały T-shirt, Chri­stie zaś została w swoim popie­la­tym futerku. Wsia­dły do małej, gra­na­to­wej corsy – na szczę­ście zatan­ko­wa­nej do pełna – i ruszyły w stronę Wiel­ko­pol­ski, by tam poszu­kać odpo­wie­dzi na kilka pytań, a może nawet sko­rzy­stać z porad rodzi­ców, któ­rzy cza­sem mie­wali rację. A już z całą pew­no­ścią mieli pełną lodówkę. Choć zale­d­wie parę dni wcze­śniej Agata przy­się­głaby, że nie chce już żyć, cał­kiem na prze­kór tym myślom zaczy­nała być coraz bar­dziej głodna. Przez żołą­dek można widocz­nie dotrzeć także do zła­ma­nego serca.

Agata włą­czyła radio, zało­żyła oku­lary prze­ciw­sło­neczne, pocią­gnęła nosem i unio­sła w górę kciuk.

– Będzie dobrze, Chri­stie, zoba­czysz. Po pro­stu mam chwi­lowy zjazd i marne per­spek­tywy, ale osta­tecz­nie mam też dwie nogi i dwie ręce – dodała, choć ją samą śred­nio to prze­ko­nało. Osta­tecz­nie w Pol­sce żyło ponad dzie­więć tysięcy bez­ro­bot­nych, któ­rzy rów­nież mieli dwie nogi i dwie ręce. I naj­wy­raź­niej nie do końca im to pomo­gło.

Agata posta­no­wiła nie myśleć o tym w ten spo­sób, tylko sku­pić się na jeź­dzie. I ewen­tu­al­nie na tym, o czym wła­śnie dys­ku­to­wano w radiu.

– Ni­gdy nie poszu­kuj przy­czyn swo­ich nie­po­wo­dzeń w czyn­ni­kach zewnętrz­nych. Jeśli coś ci nie wycho­dzi, to nie dla­tego, że zabra­kło czasu, pie­nię­dzy czy odpo­wied­niego miej­sca – być może nale­żało ten pro­blem roz­wią­zać ina­czej. Teraz jesteś przy­naj­mniej mądrzej­sza i bogat­sza o kolejne doświad­cze­nia. Zawsze szu­kaj roz­wią­zań. Jeśli teraz nie masz czasu, być może znaj­dziesz go jutro. Jeśli w tej chwili nie czu­jesz się na siłach, spró­buj za godzinę lub dwie. Naj­waż­niej­sze, żebyś widziała w tym cel. Cel jest bowiem naj­lep­szą moty­wa­cją do dzia­ła­nia.

– Mam cel! – zawo­łała Agata. – Muszę zna­leźć pracę, sta­nąć na nogi, unie­za­leż­nić się, a potem zemścić na face­cie, który dopro­wa­dził mnie do takiego stanu. To nie­do­pusz­czalne, żeby cała moja egzy­sten­cja zale­żała wyłącz­nie od czy­jejś chuci. Ow­szem, popeł­ni­łam błąd. Nie powin­nam uma­wiać się z sze­fem, a już zwłasz­cza z żona­tym sze­fem. Zacho­wa­łam się jak kla­syczna idiotka, któ­rej przez moment wyda­wało się, że jest księż­niczką. Ale dotarło, że księż­ni­czek nie ma. Przy­naj­mniej nie w mojej rze­czy­wi­sto­ści. Są za to kutasy z praw­ni­czym wykształ­ce­niem, któ­rzy na­dal bez­kar­nie pra­cują i udają wzo­ro­wych mężów. O nie, Chri­stie, nie­do­cze­ka­nie! Zra­niona kobieta jest gor­sza od zra­nio­nej pumy. Od zra­nio­nej i głod­nej.

– Nie roz­trzą­sajmy tego, co było, nie zatra­cajmy się w pre­ten­sjach, że coś nam umknęło lub nie wyszło. To tylko osła­bia naszą ener­gię i powo­duje, że mamy jesz­cze mniej­szą ochotę, aby coś zmie­nić. To tak jak byśmy bez prze­rwy dokar­miali nasz żal i nie­za­do­wo­le­nie. Pora zmie­nić takie podej­ście – brzmiał tym­cza­sem kojący kobiecy głos.

– A gówno! Pani pozwoli, że ja jed­nak będę jesz­cze przez jakiś czas dokar­miać mój żal, a nawet totalny wkurw i wła­śnie na tym zbu­duję moje oso­bi­ste impe­rium.

Agata nawet nie zauwa­żyła, kiedy dotarła na miej­sce i zna­la­zła się pod domem rodzi­ców, któ­rzy wła­śnie ze zdu­mie­niem odkryli, że nie­wielka, gra­na­towa corsa wje­chała z impe­tem na ich podwórko, potrą­ca­jąc na śmierć jedną z kur.

*

To był dobry rosół, nawet jeśli nie­pla­no­wany.

Agata rzu­ciła się na niego wygłod­niała i bez wyrzu­tów sumie­nia. Zupeł­nie nie prze­szka­dzało jej, że to nie były ele­ganc­kie prze­grzebki albo inna pularda w sosie z trawy cytry­no­wej, tylko pol­ski tłu­sty rosół z maka­ro­nem. Podany w uro­czej zie­lo­nej kuchni, z nie­śmier­tel­nymi kafel­kami w zie­lone kwia­tuszki. To nie­wia­ry­godne jak drobne, sen­ty­men­talne rze­czy potra­fią przy­wró­cić czło­wie­kowi wiarę w przy­szłość. Jak ten biały talerz z nie­bie­skim szlacz­kiem. Agata pra­wie zachli­pała ze wzru­sze­nia.

Rodzice parzyli na nią z pew­nym nie­po­ko­jem, wie­dzieli jed­nak, że nie ma nic gor­szego niż zada­wa­nie dziecku pytań. Skoro ich córka poja­wiła się bez zapo­wie­dzi i to w środku tygo­dnia, to naj­wy­raź­niej powód musiał być ważny. I prę­dzej czy póź­niej go wyjawi, a może nawet poprosi o pomoc. Na razie widać było, że jest głodna i połyka rosół mimo pie­truszki, którą pani Helena, mama Agaty, nie­opatrz­nie syp­nęła do garnka.

Kura miała na imię Zofia, ale wszyst­kie kury miały tak wła­śnie na imię, co bar­dzo poma­gało w zarzą­dza­niu podwór­kiem. Więk­szość kole­ża­nek tra­gicz­nie zmar­łej Zofii miała spo­kojną pracę przy pro­duk­cji jajek. Ale cza­sem zda­rzało się, że któ­raś lądo­wała w garnku z roso­łem. Naj­czę­ściej wsku­tek jakie­goś dra­matu.

– Jezu­ja­kie­pysz­ne­co­za­smak – wybeł­ko­tała Agata i dolała sobie kolejną por­cję.

Nawet Chri­stie patrzyła na nią ze zdu­mie­niem, po raz pierw­szy widząc swoją panią rzu­ca­jącą się na jedze­nie. Chri­stie była ary­sto­kratką. Ona na przy­kład dostała miseczkę pach­ną­cego mięsa i jadła je dostoj­nie oraz z god­no­ścią. Powoli prze­żu­wa­jąc i obli­zu­jąc się ze sma­kiem.

Kiedy Agata w końcu skoń­czyła jeść, wzięła głę­boki oddech i spoj­rzała na rodzi­ców.

– Wiem, że już nie może­cie wytrzy­mać, więc powiem to od razu. Chwi­lowo jestem bez pracy – bez­rad­nie roz­ło­żyła ręce.

– O Jezu – pani Helena usia­dła na kuchen­nym tabo­re­cie i podra­pała się po bro­dzie. – Wyrzu­cili cię?

– Reduk­cja eta­tów, tak to się nazywa. Ale nie musi­cie się mar­twić, jestem dobra w tym, w czym jestem – wyja­śniła nieco zawile – więc na pewno coś znajdę.

Pani Helena poki­wała głową, a jej mąż, Marek, przy­glą­dał się córce badaw­czo i długo. Nie lubiła tego spoj­rze­nia, bo wwier­cało jej się w głowę i nie pozwa­lało kła­mać. Ojciec zawsze umiał ją tak podejść, że prę­dzej czy póź­niej wyja­wiała prawdę.

– Przejdę się tro­chę, dawno tu nie byłam, OK? – powie­działa teraz szybko i zerwała się od stołu.

– A ja pójdę z tobą – powie­dział ojciec.

No tak.

Już ją przej­rzał. I już wie­działa, że tak łatwo się nie wywi­nie.

Naj­chęt­niej ucie­kłaby teraz do swo­jego pokoju, który cią­gle tu na nią cze­kał, ale w końcu i tak będzie musiała poroz­ma­wiać z ojcem szcze­rze i od serca. On przy­naj­mniej nie wpad­nie w panikę, gorzej było z mamą, która z całą pew­no­ścią kaza­łaby jej natych­miast wra­cać do rodzin­nego domu i porzu­cić tę obrzy­dliwą i nisz­czącą ludzi War­szawę. A tu zawsze cze­kała na Agatę posada w urzę­dzie. I co było złego w takiej pracy?

Agata z ojcem szli teraz wzdłuż piasz­czy­stej drogi, którą bur­mistrz od ponad dzie­się­ciu lat obie­cał zalać asfal­tem, ale cią­gle coś sta­wało mu na prze­szko­dzie. Ostat­nio zapewne ślub wła­snej córki, który kosz­to­wał tyle co ładny kawa­łek auto­strady. Nikt tego jed­nak nie wie­dział na sto pro­cent, zatem nadzieje na asfalt cią­gle tliły się w gło­wach miesz­kań­ców.

– Mów, co się tak naprawdę stało.

Agata pocią­gnęła nosem.

– Naprawdę mnie zwol­nili. Ale nie­ko­niecz­nie z powodu reduk­cji eta­tów.

– Tylko?

– Wpa­ko­wa­łam się w romans z sze­fem… – wyszep­tała, bo nagle jej samej zro­biło się ogrom­nie wstyd.

– I puścił cię kan­tem? – zapy­tał spo­koj­nie ojciec.

Agata ciężko wes­tchnęła.

– Tak, bo doszedł do wnio­sku, że jed­nak woli żonę.

– Cze­kaj… To on miał żonę?

– Na­dal ma.

Ojciec Agaty zmarsz­czył czoło.

– Tato, wiem. Popeł­ni­łam błąd, moralny rów­nież. Ale on powie­dział, że mię­dzy nimi już dawno niczego nie ma, że się nie kochają, myślą o roz­wo­dzie, a ja jestem jego świa­tłem, słoń­cem i jutrzenką.

– Brzmi jak odci­nek jed­nego z tych seriali, które ogląda twoja matka.

– Seriale wcale nie są złe – pocią­gnęła nosem Agata. – Tylko, że za bar­dzo w nie wie­rzymy. A życie oka­zuje się dużo bar­dziej popa­prane.

– Nie zawsze. Przy­po­mi­nam ci, że Bro­oke z _Mody na suk­ces_ wzięła ślub sie­dem razy, przy czym cztery razy był nie­ważny, a jej główna kon­ku­rentka umarła trzy­krot­nie, za każ­dym razem nie do końca. To zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej popa­prany sce­na­riusz, o jakim sły­sza­łem. Na doda­tek wszy­scy wszyst­kich zdra­dzali, nawet samych sie­bie.

– Fakt – zgo­dziła się Agata. – Ale moje życie rów­nież jest teraz kom­plet­nie schrza­nione. Zosta­łam bez pracy, z kre­dy­tem na gło­wie, Chri­stie je drogą karmę, bo innej nie lubi, muszę opła­cić wszyst­kie rachunki oraz ben­zynę za samo­chód i spró­bo­wać zre­zy­gno­wać z diety pudeł­ko­wej.

– Czego? – nie zro­zu­miał ojciec.

– Nie­ważne. To takie żar­cie, które daje ci poczu­cie, że jest się zdro­wym, mod­nym i w ogóle na topie.

– Rosół matki tego nie daje?

– Nie w ten spo­sób.

– Masz jakiś plan?

Agata przy­sta­nęła na moment i spoj­rzała na ojca, zupeł­nie jakby zoba­czyła go po raz pierw­szy w życiu.

– Co jest? – zanie­po­koił się.

– Tato, wła­śnie coś wpa­dło mi do głowy! Jak ty to powie­dzia­łeś? „Na doda­tek wszy­scy wszyst­kich zdra­dzali, nawet samych sie­bie”?

– To o _Modzie na suk­ces_.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: