- nowość
Akademia Cimmeria. Zdradzeni - ebook
Akademia Cimmeria. Zdradzeni - ebook
Kiedy twoje życie rozpada się na kawałki, czasem rozpadasz się razem z nim…
W ubiegłym roku Allie przeżyła trzy aresztowania, dwa rozstania i jedną rodzinną katastrofę. Jedynym przebłyskiem normalności wydawało się jej nowe życie w Akademii Cimmeria. Dopiero w niej Allie poczuła, że odnalazła swoje miejsce. Jednak zamiast spokojną przystanią, Cimmeria okazała się zagrożeniem, jakiego dziewczyna nie mogła się spodziewać. Od tej chwili nikt nie mógł czuć się w jej murach bezpiecznie - ani uczniowie, ani bliscy Allie.
Postawiona przed niemożliwą decyzją, dziewczyna będzie musiała wybrać pomiędzy ochroną swojej rodziny a zaufaniem przyjaciołom. Jednak ten wybór pokaże jej, że sekrety potrafią zniszczyć nawet najsilniejsze więzi.
Drugi tom bestsellerowej sagi Wybrani po raz kolejny zabierze was do najbardziej ekskluzywnej szkoły w Wielkiej Brytanii. Ale czy odkryje wszystkie jej sekrety? Sprawdźcie sami!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-530-8 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Isabelle, potrzebuję pomocy! – szepnęła w słuchawkę telefonu skulona w ciemnościach Allie.
Słuchała odpowiedzi przez niecałą minutę. Od czasu do czasu kiwała głową, potrząsając ciemnymi włosami. Kiedy głos w słuchawce umilkł, dziewczyna zdjęła obudowę i wyciągnęła baterię z komórki. Potem wydłubała kartę SIM i obcasem wgniotła ją w ziemię.
Wspięła się na niski, ceglany murek otaczający niewielki londyński ogródek, w którym się schowała. W tę ciemną, bezksiężycową noc była praktycznie niewidoczna. Pobiegła pustą uliczką, zwalniając tylko na sekundę, żeby wyrzucić telefon do kosza na śmieci. Kilka ulic dalej cisnęła baterię przez wysokie ogrodzenie do czyjegoś ogródka.
Nagle usłyszała coś jeszcze oprócz stukotu swoich obcasów na chodniku. Ukryła się za białą furgonetką, zaparkowaną na poboczu. Wciągnęła powietrze i zaczęła nasłuchiwać.
Kroki.
Rozejrzała się po cichej uliczce. Stały tu tylko szeregowe domki jednorodzinne. Miejsc, w których mogłaby się ukryć, było niewiele. Prześladowca biegł w jej stronę. Nie miała już czasu.
Padła na ziemię i wczołgała się pod samochód. W nos uderzył ją zapach nawierzchni i oleju samochodowego. Oparła policzek na asfalcie, zimnym i mokrym od padającego wcześniej deszczu.
Nasłuchiwała. Gdyby tylko jej serce nie waliło tak mocno!
Kroki zbliżały się coraz szybciej, aż ścigający ją mężczyzna znalazł się tuż przy ciężarówce. Allie wstrzymała oddech, ale prześladowca minął samochód i poszedł dalej.
Ogarnęło ją uczucie ulgi.
Nagle kroki zamarły.
Przez chwilę panowała grobowa cisza. Allie nie słyszała absolutnie nic. Potem dobiegło ją ciche przekleństwo. Wzdrygnęła się.
Chwilę później usłyszała męski szept.
– To ja. Zgubiłem ją. – Przerwał, po czym ponownie odezwał się, przyjmując obronny ton. – Wiem, wiem… Słuchaj, jest szybka i zna ten teren, tak jak rozmawialiśmy. – Kolejna pauza. – Jestem na… – Poruszył się. – Croxted Street. Zaczekam tutaj.
Znów zapadła cisza. Trwała tak długo, że Allie zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, że mężczyzna odszedł, a ona niczego nie zauważyła. Nie poruszył się ani razu.
Od leżenia w jednej pozycji bolały ją już mięśnie. Nagle usłyszała dźwięk i poczuła ciarki na plecach.
Więcej kroków.
Słychać je było wyraźnie w chłodnym nocnym powietrzu.
Dostała gęsiej skórki. Serce waliło jej jak oszalałe. Ręce miała mokre od potu.
„Spokojnie – pomyślała. – Zachowaj spokój”.
Ćwiczyła oddychanie, tak jak latem pokazał jej Carter. Skupiła się na powolnych wdechach i wydechach, dzięki czemu udawało jej się oddalić niebezpieczeństwo ataku paniki.
Trzy wdechy, dwa wydechy.
– Gdzie ją widziałeś po raz ostatni? – w pobliżu rozległ się niski, groźny głos.
– Jakieś dwie ulice stąd – odpowiedział mężczyzna, którego słyszała wcześniej. Jego kurtka zaszeleściła, kiedy ruszył ręką, by wskazać kierunek.
– Pewnie gdzieś skręciła albo ukryła się w czyimś ogrodzie. Spróbujmy tam wrócić i się rozejrzeć. Sprawdzaj za koszami na śmieci. Nie jest zbyt duża. Mogła się za którymś ukryć. – Westchnął. – Nathanielowi nie spodoba się, jeśli nam ucieknie. Słyszałeś, co powiedział. Lepiej ją znajdźmy.
– Jest cholernie szybka – stwierdził nerwowo pierwszy mężczyzna.
– Już wcześniej to wiedzieliśmy. Ty idź tą stroną ulicy, a ja pójdę tamtą.
Kroki oddaliły się. Allie zastygła w bezruchu, dopóki zupełnie nie ucichły. Nawet wtedy policzyła w myślach do pięćdziesięciu, zanim odważyła się ostrożnie wysunąć spod samochodu. Kiedy już stanęła na nogach, ukryła się między pojazdami i rozejrzała na wszystkie strony.
Po mężczyznach nie było śladu.
Mając nadzieję, że zmierza we właściwym kierunku, puściła się jeszcze szybszym biegiem.
W normalnych okolicznościach uwielbiała biegać i nawet w takiej sytuacji automatycznie weszła w równy, energiczny rytm, uspokajając oddech.
Tyle że dzisiaj nic nie było normalne. Musiała walczyć z pokusą spoglądania co chwilę za siebie. Wiedziała, że ją złapią, jeśli się potknie i zrani. A wtedy kto wie, co się stanie?
Biegła, mając wrażenie, że to domy przesuwają się w ciemnościach, nie ona. Było późno i na ulicach panowała cisza.
Czujniki ruchu działały na jej niekorzyść. Gdy wbiegała na chodnik, zapalały się światła nad drzwiami domów, jednocześnie oślepiając ją i ujawniając jej pozycję. Dlatego starała się trzymać środka ulicy, chociaż latarnie ledwie oświetlały drogę.
Dobiegła do skrzyżowania i zatrzymała się, głośno dysząc. Spojrzała na drogowskazy.
„Foxborough Road. Co mówiła Isabelle? – Potarła czoło, próbując sobie przypomnieć. – Kazała mi skręcić w lewo. A potem w prawo w High Street”. – Ale nie była pewna. Wszystko stało się tak szybko.
Na szczęście, gdy tylko skręciła w lewo, zauważyła przed sobą jasne światła High Street. To znaczyło, że dobrze trafiła. Mimo wszystko zastanawiała się, czy pędzące ulicą taksówki, autobusy i ciężarówki sprawiały, że była bezpieczna. W końcu znalazła się na widoku.
W pełnym biegu skręciła w prawo na High Street, szukając miejsca, o którym mówiła jej Isabelle.
Jest! Zawróciła w prawo przy krzykliwie udekorowanym sklepie z kanapkami i wbiegła w małą alejkę. To tam dyrektorka kazała jej zaczekać. Nie odwracając się, zanurkowała w ciemności i schowała się pomiędzy dwoma olbrzymimi, metalowymi kontenerami na śmieci.
Oparta o ścianę próbowała złapać oddech. Włosy opadły jej na oczy i przylepiły się do spoconej twarzy. Odsunęła je bezwiednie i zmarszczyła nos.
Co, do licha, tak śmierdziało?
Z kontenerów dolatywał zwykły smród śmieci, ale też jakiś obrzydliwy fetor, o którego źródle wolała nie myśleć. Skupiła wzrok na wylocie alejki, czekając na nadchodzącą pomoc. Isabelle powiedziała, że zaraz będzie.
Ale minuty płynęły, a Allie coraz bardziej się niecierpliwiła. Nawet tutaj, w ciemnościach, czuła się zbyt odkryta. Zbyt łatwo można ją było znaleźć.
„Gdybym siebie szukała, byłoby to jedno z pierwszych miejsc, jakie bym sprawdziła”, pomyślała.
Zmarszczyła brwi i bezmyślnie obgryzała paznokieć kciuka. W końcu jej uwagę przyciągnęło dziwne szuranie. Spojrzała w dół i zauważyła, że stare pudełko po kanapkach samo się porusza. W pierwszej chwili nie mogła zrozumieć, co widzi. Otworzyła szeroko usta ze zdumienia, kiedy opakowanie przesunęło się w jej kierunku z przeciwnej strony alejki. Dopiero przyglądając się mu w plamie światła latarni, zauważyła cienki, giętki ogon, ciągnący się po asfalcie za pudełkiem.
Zakryła usta rękami, starając się zdusić krzyk.
Ukryła się w gnieździe szczurów.
Zrozpaczona rozejrzała się wokół, ale nie zauważyła innej potencjalnej kryjówki. Pudełko po kanapkach przesuwało się powoli w jej stronę. Serce waliło jej ze strachu i z całych sił powstrzymywała się od ucieczki. Musiała pozostać w ukryciu.
Jednak kiedy schowany w pudełku szczur trącił ją w stopę, nie wytrzymała – zerwała się na równe nogi i popędziła jak oparzona przed siebie. Gdy przystanęła, uświadomiła sobie, że jest na środku ulicy i zupełnie nie wie, co robić dalej.
W tym samym momencie zahamował tuż przed nią elegancki, czarny samochód. Zanim zdołała cokolwiek zrobić, wyskoczył z niego wysoki mężczyzna i obrócił się w jej stronę.
– Allie, szybko! Wskakuj do środka!
Patrzyła na niego w zdumieniu. Isabelle powiedziała, że wyśle kogoś na pomoc. Nie wspominała, że tym kimś będzie samotny facet w drogim samochodzie. Wyglądał dokładnie tak samo jak mężczyźni, którzy gonili ją wcześniej. Ubrany był w elegancki garnitur, a włosy miał krótko przycięte.
Dziewczyna uniosła hardo podbródek.
Zdecydowała, że pod żadnym pozorem nie wsiądzie do tego auta. Ale kiedy odwróciła się, żeby uciec, z ciemności przy Foxborough Road wyłoniły się dwie postacie. Pędziły prosto na nią.
Znalazła się w pułapce.
Ponownie spojrzała na mężczyznę stojącego przy eleganckim aucie. Przyglądał się jej z troską. Silnik był włączony i mruczał jak tygrys na widok ofiary. Zrobiła niepewny krok do tyłu, a mężczyzna zachęcającym gestem wyciągnął prawą rękę. Zaczął mówić z prędkością karabinu maszynowego.
– Allie, nazywam się Raj Patel. Jestem ojcem Rachel. Isabelle przysłała mnie po ciebie. Proszę, wsiadaj do samochodu jak najszybciej.
Zamarła. Rachel to jedna z jej najlepszych przyjaciółek, a Isabelle była dyrektorką Akademii Cimmeria. Jeśli mówił prawdę, mogła się czuć bezpieczna. Miała tylko kilka sekund na podjęcie decyzji. Szukała jakiegoś znaku, który pozwoliłby jej wybrać właściwe rozwiązanie. Jakiegoś potwierdzenia, że mężczyzna był tym, za kogo się podawał.
Wyciągnięta dłoń nie trzęsła się. Miał takie same oczy jak Rachel.
– Nie chcesz, żeby ci mężczyźni cię złapali, Allie – stwierdził. – Proszę, wsiądź do środka.
Coś w jego głosie mówiło jej, że nieznajomy nie kłamie. Jakby za sprawą czarodziejskiego zaklęcia, które pozwoliło jej znów się poruszać, Allie podbiegła do auta, złapała za klamkę i wskoczyła do środka. Sięgała po pas bezpieczeństwa, kiedy samochód ruszył.
Gdy usłyszała trzask zapiętej klamerki, pędzili już sto kilometrów na godzinę.ROZDZIAŁ 2
A przecież wieczór zaczął się wspaniale. Po raz pierwszy od miesięcy Allie spotkała się ze swoimi starymi przyjaciółmi – Markiem i Harrym. Właśnie z nimi spędzała wieczory w czasach, kiedy wciąż pakowała się w kłopoty. Kilka miesięcy wcześniej razem z Markiem trafili nawet do aresztu.
Jej rodzice nienawidzili ich obu, więc spodziewała się, że będą oponować, gdy zdradzi plany na wieczór. Ale oni wcale nie wydawali się źli. Mama powiedziała tylko: „Bądź w domu przed północą, proszę”. I to wszystko. Odkąd wróciła z Cimmerii, traktowali ją inaczej. Z szacunkiem.
Dziwnie się czuła, wychodząc bez awantury.
Jeszcze dziwniejszy był powrót do parku, w którym niegdyś co wieczór spotykała Marka i Harry’ego. Znalazła ich bujających się na drabinkach jak para przerośniętych dzieciaków.
– Powinniście znaleźć sobie wreszcie jakąś pracę – powiedziała, przechodząc przez bramę.
– Allie! – ryknęli, puszczając się biegiem w jej stronę przez plac zabaw.
Tak bardzo ucieszyła się na ich widok, że nie mogła przestać się uśmiechać. Oni też wydawali się zachwyceni – poklepywali ją po plecach i wciskali jej w dłoń puszkę z ciepławym cydrem. Ale kiedy już usiedli – oni na huśtawkach, a Allie na szczycie zjeżdżalni – rozmowa się nie kleiła. Potrafili rozmawiać tylko o tym, jak fajnie jest urwać się ze szkoły, malować wagony kolejowe i kraść w sklepach. Zawsze rozmawiali tylko o tym.
Ale tym razem wydawało jej się to… nudne.
Wystarczyły dwa miesiące, by Allie czuła się, jakby przybyło jej co najmniej kilka lat. Tak wiele wydarzyło się podczas letniego semestru w Cimmerii. Pomagała ratować szkołę w trakcie pożaru. Niemal zginęła. Znalazła ciało koleżanki.
Na samo wspomnienie przeszły ją dreszcze.
Była przekonana, że chłopcy nie zrozumieją tego, co naprawdę działo się w Cimmerii. Kiedy pytali ją o szkołę, odpowiadała ogólnikami. Było „trochę dziwnie”, ale „całkiem spoko”.
– Pewnie sami pozerzy tam chodzą? – spytał Harry, zgniatając w ręku puszkę po cydrze i wyrzucając ją na trawnik. Allie patrzyła, jak puszka znika w miękkiej, zielonej trawie.
– Chyba tak – stwierdziła, wciąż patrząc na puszkę. „Ale – dodała w myślach – naprawdę ich polubiłam”.
– Traktowali cię jak sprzątaczkę? – spytał współczująco Mark, próbując odgadnąć jej myśli. Odwróciła wzrok.
– Niektórzy – przyznała Allie, myśląc o Katie Gilmore i jej przyjaciółkach. Ale pod koniec semestru razem z Katie ratowały szkołę przed spaleniem. Wypracowały przy tym coś w rodzaju niechętnego wzajemnego szacunku. – W sumie nie są tacy źli – dokończyła.
– Nie mogę sobie wyobrazić chodzenia do szkoły z bandą snobów. – Harry stanął na huśtawce i mocno ją rozbujał. Jego głos przepływał nad nimi. – Powiedziałbym im, dokąd mają sobie pójść, i od razu by mnie pewnie wywalili.
– Jeśliby w ogóle kiedykolwiek cię przyjęli w takie miejsce – zadrwił z niego Mark i popchnął przyjaciela, aż huśtawka zaczęła kręcić się w kółko. – Wracasz tam? – spytał, patrząc na nią z nagłą powagą.
– Tak, rodzice mi każą. I właściwie w jakimś sensie sama tego chcę. Rozumiesz? – Wytrzymała jego spojrzenie w nadziei, że naprawdę zrozumiał.
Mark pochodził z zupełnie innego środowiska. Jego tata odszedł, a on mieszkał z mamą na blokowisku. Mama często przesiadywała z koleżankami w klubach i pubach. Nie zachowywała się jak normalny rodzic. Po tym, jak brat Allie Christopher uciekł dwa lata temu z domu, Mark stał się dla niej kimś w rodzaju zastępczego brata. Wiedziała, że tęsknił za nią, kiedy wyjechała. Prawda była jednak taka, że po kilku pierwszych tygodniach w Cimmerii prawie całkiem przestała o nim myśleć.
– Będę do ciebie pisać – obiecała znienacka żarliwie, powodowana nagłym przypływem poczucia winy.
Sarkastyczny uśmiech Marka przypomniał jej o Carterze.
– Tak? – Otworzył kolejną puszkę i wskoczył na huśtawkę. – Będę pisał do ciebie, co nowego przytrafiło mi się w metrze.
Zahamował nogami i pochylił się w stronę Harry’ego, który śpiewał pod nosem głupawe piosenki.
Allie siedziała na zjeżdżalni i patrzyła, jak jej koledzy się wygłupiają, siłując się z łańcuchami, na których wisiały huśtawki, jakby próbowali wyrwać je z metalowych obręczy. Zamyśliła się. Nawet nie ruszyła swojego cydru.
Była już prawie północ, kiedy zadzwonił telefon Harry’ego. Po krótkiej rozmowie zaczął naradzać się z Markiem, a potem odwrócił się w stronę Allie.
– Jedziemy na stację autobusową w Brixton, chcemy tam trochę pomalować. Jedziesz z nami?
Allie po sekundzie pokręciła przecząco głową.
– Obiecałam, że wcześnie wrócę do domu – odparła. – Wciąż traktują mnie jak przestępczynię.
Harry wyciągnął pięść. Allie uderzyła w nią swoją pięścią. W torbie chłopaka coś zagrzechotało, kiedy ją podnosił.
– Do zobaczenia, Sheridan – rzucił, ruszając w stronę wyjścia. – Nie pozwól, żeby te bogate dupki cię dopadły.
Mark został z tyłu.
– Jeśli chcesz do mnie napisać, Allie… – powiedział po dłuższej chwili – naprawdę by mnie to ucieszyło.
– Na pewno napiszę – obiecała. Chciała tego.
Chłopak odwrócił się i pobiegł za Harrym. Przez jakiś czas słyszała ich głosy i śmiechy niknące w oddali. Kiedy zapadła cisza, zeszła ze zjeżdżalni, sprzątnęła wszystkie puste puszki i wrzuciła je do kosza. Potem nałożyła na głowę czarny kaptur i ruszyła w stronę domu. Szła powoli, zatopiona w myślach.
Już prawie dotarła na miejsce, kiedy ich zobaczyła – czterech mężczyzn stojących przed jej domem. Ich garnitury były idealnie skrojone, a włosy krótko i schludnie przycięte. Pomimo ciemności jeden z nich miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. Poczuła, jak jej serce bije coraz szybciej. Coś w atletycznej postawie i skupionej minie tego faceta przypominało jej Gabe’a.
Stanęła jak wryta. To był pierwszy błąd. Powinna była po prostu wejść do ogrodu pani Burson i wymknąć się tylnym wyjściem. Nie zrobiła tego. Kiedy się zatrzymała, stojący najbliżej mężczyzna odwrócił się. Co prawda była częściowo ukryta w ciemnościach, ale mimo wszystko chyba ją rozpoznał. Wskazał ręką w jej stronę.
– Hej – powiedział cicho, dwukrotnie pstrykając palcami.
Wszyscy spojrzeli w jej kierunku.
Allie zrobiła ostrożny krok w tył.
– Allie Sheridan? – spytał mężczyzna.
Kolejny krok do tyłu.
– Chcemy tylko z tobą porozmawiać – dodał inny.
Allie obróciła się raptownie i pobiegła. Przeskoczyła przez niski płotek ogrodu pani Burson, przebiegła przez tylne wyjście, które zawsze było otwarte, i zamknęła za sobą furtkę. Słyszała, jak mężczyźni klną wniebogłosy, próbując znaleźć drogę w ciemnościach. Popędziła z powrotem w stronę parku, po śliskiej trawie, i przedostała się przez bramkę po drugiej stronie.
Kluczyła po okolicy i biegła tak długo, aż przestała słyszeć ich kroki. Przeskoczyła przez bramę ogrodu i przeczołgała się pod żywopłotem. Czekała w ciszy niemal godzinę (a przynajmniej tak jej się zdawało), zanim zdecydowała się wyciągnąć drżącymi dłońmi telefon z kieszeni.
Teraz siedziała na eleganckim fotelu czarnego audi i patrzyła, jak tata Rachel wykonuje slalom między samochodami na South Circular z prędkością znacznie wyższą od dozwolonej. Nie chodziło o to, że mu nie ufała, ale mimo wszystko trzymała się na dystans, opierając się o drzwi samochodu i trzymając jedną rękę na klamce.
„Rachel jest do niego podobna”, pomyślała Allie. Ale jego skóra była ciemniejsza, a włosy grube, podczas gdy córka miała błyszczące loki.
Nie odzywał się, dopóki nie wyjechali z miasta. Teraz zamiast domów mijali ciemne pastwiska.
– Wszystko w porządku? – zapytał. Pytanie padło znienacka, ale usłyszała w jego głosie nutę ojcowskiego zatroskania.
– Tak. – Wyprostowała się na siedzeniu. – Tylko trochę… się przestraszyłam.
– Dziękuję, że mi zaufałaś. Początkowo nie byłem pewien, czy zdołam cię przekonać.
– Jest pan do niej podobny – zauważyła. – To znaczy do Rachel. Dlatego panu wierzę.
Uśmiechnął się po raz pierwszy, nie odrywając wzroku od drogi.
– Nie powtarzaj jej tego. To jej mama jest w naszej rodzinie pięknością.
Kiedy się uśmiechał, wyglądał milej, i Allie poczuła, że trochę się rozluźnia.
– Co się stało? Wyjechaliśmy od ciebie dwie godziny temu i wszystko było w porządku.
– Byliście w moim domu? – Allie znów zesztywniała.
– Nie w środku. – Wydawało się, że wyczuł jej napięcie, bo dodał uspokajająco: – W pobliżu. Isabelle prosiła, żebym trochę cię pilnował. Codziennie ktoś z nas tam był. Ja albo któryś z moich chłopaków.
Rachel wspominała, że jej ojciec ma firmę ochroniarską – tak renomowaną, że korzystali z jej usług prezydenci i prezesi wielkich firm. Poza tym niewiele o nim wiedziała, oprócz tego, że w młodości chodził do Cimmerii.
Ze wszystkich sił próbowała sobie przypomnieć, czy widziała go albo kogoś podobnego na swojej ulicy. Nic. Myśl, że ktoś ją obserwował, wywołała w niej dreszcze.
– Wszystko było w porządku – powiedziała. – Kiedy wychodziłam do parku, nikogo nie było przed naszym domem. Gdy wróciłam, ci goście już czekali na ulicy. Natychmiast mnie rozpoznali.
– Próbowali cię złapać? – Spojrzał na nią.
Potrząsnęła głową.
– Mówili, że chcą ze mną porozmawiać. Ale im nie uwierzyłam – wyjaśniła. – Uciekłam. Nawet mnie nie dotknęli.
– Mądra dziewczynka.
Zupełnie niespodziewanie poczuła się dumna, słysząc pochwałę w jego głosie.
– To niesamowite, że udało ci się uciec. Są naprawdę dobrzy w swoim fachu.
Skromnie wzruszyła ramionami.
– Jestem raczej szybka. Biegłam tam, gdzie mogli mieć problem mnie dogonić.
– I ubrałaś się na czarno.
– Isabelle mówiła, żebym tak się wieczorami ubierała. Na wszelki wypadek.
Skręcił na M25, rzucając okiem w boczne lusterko i sprawdzając, czy droga jest pusta.
– Przykro mi, że miała rację.
– Mnie też. – Allie osunęła się lekko w fotelu, patrząc na zostające w tyle samochody. Teraz, kiedy było jej ciepło i poczuła się bezpieczna, poziom adrenaliny w jej organizmie spadł. Oczy zaczęły jej się kleić. – Co z moimi rodzicami? – spytała zaspanym głosem.
– Isabelle do nich zadzwoni i wszystko wyjaśni – powiedział. – Będą wiedzieli, że jesteś bezpieczna.
Allie oparła głowę o zagłówek.
– To dobrze – mruknęła. – Nie chcę, żeby się martwili.
Kilka minut później już spała.
Obudził ją podmuch chłodnego powietrza. Wyprostowała się. Samochód stał w miejscu. Drzwi po stronie kierowcy były otwarte. Została sama.
Po pobycie w Londynie noc wokół niej wydała jej się nienaturalnie cicha. Nie słychać było dźwięków przejeżdżających samochodów ani syren. W pobliżu usłyszała ciche głosy – męski i żeński.
Przeczesała rękami zmierzwione włosy.
– Jesteś pewien, że nikt cię nie śledził? – spytała kobieta.
– Całkowicie – odparł tata Rachel.
– Biedulka. Musi być wykończona. Nie budziłam Rachel. Możemy powiedzieć jej o wszystkim rano.
Allie otworzyła drzwi. Rozmowa ucichła.
Pan Patel stał w towarzystwie kobiety o jasnobrązowych włosach i bladej cerze. Miała na sobie dżinsy i długi, niebieski sweter, który ciasno ściągnęła paskiem.
– Hm… cześć – powiedziała niepewnie Allie.
– Allie. – Patel odwrócił się w jej stronę. – To jest mama Rachel, Linda.
Wokół nich było tak ciemno, że Allie niewiele widziała. Była w stanie tylko stwierdzić, że za nimi stał dom – przez otwarte drzwi na parterze padało światło. Wciąż próbowała zorientować się w przestrzeni, kiedy pani Patel objęła ją ramieniem i poprowadziła do środka.
– Myślę, że powinnaś wypić kubek gorącego kakao i położyć się spać. W twoim pokoju zostawiłam kilka rzeczy Rachel. Będą na ciebie trochę za duże, ale sądzę, że mimo wszystko się nadadzą. Tak czy inaczej nie będziesz ich długo używać.
Wręczyła jej parujący kubek i zaprowadziła po schodach do przestronnego pokoju o bladożółtych ścianach. Na podłodze leżał gruby, kremowy dywan. Lampa na stoliczku nocnym oświetlała pokój ciepłym światłem, a łóżko zaścielała cytrynowa kołdra, której jeden róg zapraszająco odsunięto.
– Łazienka jest tam. – Pani Patel wskazała na drzwi. – A ubrania znajdziesz w komodzie. Rozgość się. Rachel przyjdzie po ciebie rano i zaprowadzi na śniadanie. Śpij dobrze. Jutro wszystko omówimy. – Uśmiechnęła się łagodnie i zamknęła za sobą drzwi.
Allie dłuższą chwilę siedziała na łóżku. Wiedziała, że powinna wstać, umyć się i przebrać w piżamę. A potem dowiedzieć się, gdzie trafiła.
Zamiast tego zdjęła buty i położyła się na poduszkach. Potem odwróciła się na bok i podkuliwszy nogi, zaczęła liczyć kolejne oddechy.ROZDZIAŁ 3
– Witaj ponownie! – Isabelle le Fanult zbiegła lekko po starych kamiennych schodach prowadzących do przytłaczającego wiktoriańskiego budynku z cegły, w którym mieściła się Akademia Cimmeria, i wzięła Allie w ramiona. – Tak bardzo się cieszę, że nic ci się nie stało!
– Ja też się cieszę. – Dziewczyna wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Po ucieczce z Londynu spędziła kilka dni, ukrywając się u Patelów. Jak się okazało, ukrywanie polegało głównie na leżeniu nad basenem. Allie odbyła też pierwszą w życiu lekcję jazdy konnej.
Pani Patel najwyraźniej wyczuwała, że Allie bardzo potrzebuje rodzica, ponieważ wpychała w nią jedzenie i nieustannie zamartwiała się o jej bezpieczeństwo. Natomiast Minal, młodsza siostra Rachel, wszędzie za nimi chodziła i chciała brać udział we wszystkich ich zajęciach. Było to słodkie, choć jednocześnie nieco smutne – rodzina Patel była dokładnie taka, o jakiej Allie zawsze marzyła. Taka, jaką mogła być kiedyś jej własna rodzina.
Ale tata Rachel razem z Isabelle zdecydowali, że dziewczyna będzie bezpieczniejsza w Cimmerii. Chociaż semestr zaczynał się dopiero za dziesięć dni, pan Patel zawiózł Allie i Rachel do szkoły.
Budynek wyglądał tak samo jak latem. Był olbrzymi, masywny i przerażający. Trzypiętrowa budowla z czerwonych cegieł górowała nad podjazdem, a z pokrytego dachówką dachu wystawały tu i ówdzie kute zwieńczenia w stylu gotyckim. Przywodziły na myśl skupisko czarnych noży. Rzędy symetrycznie ułożonych, łukowato zakończonych okien przyglądały im się w milczeniu, gdy dziewczyny zabrały się do wypakowywania bagaży z samochodu.
Jasnobrązowe włosy dyrektorki były mocno spięte klamrą. Miała na sobie dżinsy i białą koszulkę polo z emblematem Cimmerii. Allie nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej widziała ją w dżinsach.
– Dziękuję, że przysłałaś pana P. z pomocą. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie on.
– Na szczęście trzymałaś się moich poleceń. – Nawet w taki pochmurny dzień złotobrązowe oczy dyrektorki zdawały się płonąć. – Zachowałaś się bardzo odważnie. Nie wiesz nawet, jak bardzo jestem z ciebie dumna.
Allie zaczerwieniła się i wbiła wzrok w ziemię.
– I Rachel, moja najlepsza uczennica. – Isabelle odwróciła się, kierując swoją uwagę na drugą dziewczynę. – Co za szczęście, że już wróciłaś. Biblioteka cię potrzebuje. Eloise na pewno się ucieszy, że tu jesteś. Cześć, Raj. – Potrząsnęła ręką ojca Rachel i uniosła brew. – Czy może powinnam nazywać cię panem P.?
– Jeśli musisz. – Uśmiechnął się drwiąco. – Wydaje mi się, że nie mam w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia.
Isabelle odwróciła się ponownie w stronę walizek stojących obok samochodu.
– Zakładam, że większość to twoje książki, Rachel? Możesz je tu zostawiać w przerwie pomiędzy semestrami, masz tego świadomość? Z pewnością ich nie wyrzucimy.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, po czym podniosła jedną z toreb i zawiesiła na ramieniu.
– Wiesz, jaka jestem, Isabelle…
– W rzeczy samej. Chodźmy do waszych pokoi. Wszyscy są zajęci remontem, więc będziemy mieć dla siebie więcej czasu niż zazwyczaj.
Dyrektorka złapała za jedną z walizek i ruszyła żwawo do drzwi. Pozostali, objuczeni bagażem, podążyli za nią głównym wejściem do środka. Witraż w drzwiach wyglądał nieco blado, kiedy nie rozświetlało go słońce. Allie zauważyła, że dziwaczny gobelin z jednorożcem, który zazwyczaj wisiał w pobliżu drzwi, zniknął. Wkrótce okazało się, że w szkole zmieniło się znacznie więcej rzeczy od tamtej nocy, kiedy wybuchł pożar.
– Carter, Sylvain i Jo już tu są. – Głos Isabelle obijał się echem od kamiennej podłogi głównego holu. – Jules wróci za kilka dni, tak samo jak Lucas i paru starszych uczniów. Ale mimo wszystko do momentu rozpoczęcia semestru nie będzie nas zbyt wielu.
W szerokim holu głównym drewniane podłogi pokrywał prowizoryczny dywan z brudnych, zakurzonych pokrowców. Rozjaśniające zazwyczaj dębową boazerię olejne obrazy również gdzieś zniknęły. Bez nich wnętrze wydawało się Allie nagie i dziwnie podatne na przemijanie. Isabelle wciąż paplała coś wesoło, ale w jej głosie pobrzmiewały wysokie nuty, czuć w nim było napięcie, które najwyraźniej próbowała ukryć.
– Niektóre pokoje ucierpiały w pożarze, dlatego przenieśliśmy część klas i sypialni. – Praktyczne tenisówki Isabelle na gumowych podeszwach zapiszczały na drewnianych stopniach. – Musimy skończyć prace do czasu powrotu reszty uczniów. Chyba zgodzicie się, że w tej sytuacji zgłoszenie się na ochotnika do pomocy jest waszym obowiązkiem.
Poprowadziła je szybkim krokiem do szerokiej klatki schodowej. Znajdujący się w niej kryształowy żyrandol z epoki edwardiańskiej wisiał opakowany w cieniutki materiał, nadający mu wygląd gigantycznego pajęczego kokonu. Allie słyszała gdzieś w oddali stukanie młotków, pokrzykujących robotników i szuranie ciężkich przedmiotów, przesuwanych po podłodze.
Wiedziała, że szkoła nie obejdzie się bez remontu. Chociaż wyjechała dzień po pożarze, miała okazję zobaczyć rozmiar zniszczeń. Nie sądziła jednak, że po powrocie zastanie taką… ruinę. Odarta z dzieł sztuki i ozdób, które nadawały jej wygląd bajkowego pałacu, Cimmeria wydawała się zraniona. Allie przesunęła ręką po szerokiej, wypolerowanej dębowej balustradzie, żeby ją pocieszyć.
Na szczycie schodów skręciły w węższą klatkę schodową, która zaprowadziła je do kolejnego korytarza i następnych schodów. Tutaj ostry zapach dymu był zdecydowanie silniejszy. Allie poczuła, jak jej żołądek podchodzi do gardła na wspomnienie nocy sprzed kilku tygodni, kiedy zobaczyła swojego brata Christophera stojącego w holu z płonącą pochodnią w ręku. To on podpalił szkołę.
Jakby spodziewając się takiej reakcji, Isabelle natychmiast znalazła się przy niej. Objęła ją ramieniem i odwróciła, kierując z dala od jej pokoju.
– Twój pokój został zniszczony przez dym i wodę, Allie. Przenieśliśmy cię w głąb korytarza. – Poprowadziła dziewczynę do drzwi z numerem 371. – Twoje rzeczy już tutaj są.
– Hej, będziesz w pokoju obok! – krzyknęła Rachel, otwierając drzwi z numerem 372. Allie usłyszała, jak koleżanka wita się z pokojem: – Witaj, niewielka, prostokątna prywatna przestrzeni. Tak bardzo cię kocham.
Isabelle otworzyła drzwi do pokoju Allie.
– Pomyślałam, że mając Rachel za sąsiadkę, będziesz się czuła bezpieczniej.
Prosto urządzony pokój mocno pachniał świeżą farbą. Allie stała w drzwiach, a Isabelle szarpała się z okiennicami, by je otworzyć i wpuścić do pokoju szare światło.
Na wysokim regale Allie zauważyła znajome grzbiety książek ze swojej małej kolekcji. Łóżko przykryte było puszystą, białą kołdrą, a granatowy koc złożono porządnie w nogach, dokładnie tak samo jak w jej poprzednim pokoju. Wszystko wyglądało identycznie.
Isabelle właśnie zmierzała w stronę drzwi.
– Rodzice przysłali kilka twoich rzeczy. Położyłam je w garderobie. Przyjdź do mnie, kiedy już się rozgościsz. Porozmawiamy.
Drzwi zamknęły się, a Allie poczuła radosne bicie serca. Wreszcie była u siebie.
Czuła się teraz zupełnie inaczej niż w poprzednim semestrze, kiedy po raz pierwszy zjawiła się w Cimmerii. Wtedy szkoła wydawała jej się straszna i wroga. Większość uczniów traktowała ją jak nieproszonego gościa na ekskluzywnym przyjęciu. Rodzice tak okropnie się na nią wściekli – to było tuż po aresztowaniu – że nie powiedzieli jej nic na temat szkoły. Po prostu ją tu przywieźli i zostawili. Kiedy Jules, perfekcyjna blondynka i przewodnicząca klasy, oprowadzała ją pierwszego dnia, Allie czuła się jak idiotka. Poznała te wszystkie kretyńskie zasady – nie można było używać urządzeń elektrycznych ani opuszczać terenu szkoły. Dowiedziała się też o elitarnej grupie zwanej Nocną Szkołą, zbierającej się w tajemnicy po rozpoczęciu ciszy nocnej. Jej członkowie brali udział w dziwnych treningach, a inni uczniowie nie mogli ich oglądać.
Ale chociaż to wszystko było takie dziwne, zaledwie dwa miesiące później miała wrażenie, że to jest jej prawdziwy dom.
Otworzyła szafę i wyciągnęła z niej niewielką walizkę z rzeczami, które przysłali jej rodzice. Dość dokładnie powiedziała im, co mają do niej włożyć. Kilka książek, wszystkie jej notatniki, parę zmian ubrań i…
Uśmiechnęła się.
Były tam. Na samym wierzchu.
Jej czerwone, wysokie do kolan martensy.
Pogłaskała wytartą, ciemnoczerwoną skórę, po czym zaczęła czytać kartkę, którą mama włożyła jej do walizki.
„W Cimmerii dostaniesz buty, więc nie wiem, po co ci one” – pisała na wstępie.
– Wiem, że tego nie rozumiesz, mamo – mruknęła lekko zirytowana Allie.
Przeczytała resztę listu – nie było w nim nic o tym, co stało się tamtej nocy w Londynie. Nic o Isabelle albo Nathanielu. Nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie.
Czyli znów wrócili do udawania.
Czasami Allie czuła się tak, jakby ktoś wyrwał ją niechcący z jej beznadziejnego, zwyczajnego świata i wrzucił w środek cudzego życia. Życia, w którym wszyscy ze sobą walczyli. Znalazła się na linii ognia, ale nie miała pojęcia, kto strzela. Chociaż zaczynała pojmować, komu może zaufać.
Zabrała się do wypakowywania rzeczy z walizki, ale trwało to stanowczo zbyt długo. W końcu zostawiła ją otwartą na podłodze i wybiegła z pokoju. Niecierpliwie zapukała do drzwi Rachel, po czym weszła do środka i zastała przyjaciółkę siedzącą na podłodze wśród książek. Na jej kolanach spoczywał otwarty tom.
W ciągu tych kilku dni, które spędziła z rodziną Rachel, poczuła, że znalazła upragnioną siostrę. Kiedy kąpały się w basenie i przechadzały po dobrze strzeżonych pastwiskach, należących do rodziny, rozmawiały o wszystkim – o Carterze i Nathanielu, mamie Allie i ojcu Rachel. Allie czuła, że może powiedzieć Rachel wszystko i nikt nie będzie jej osądzał. Wiedziała też, że może jej ufać.
– Rozpakujemy się później. – Allie przeskakiwała niecierpliwie z nogi na nogę. – Nie chcesz iść do biblioteki?
– Czy to znaczy „Nie chcesz przejść się ze mną poszukać Cartera”? – Rachel uśmiechnęła się pobłażliwie, po czym zamknęła książkę i wstała. – Oczywiście, że chcę.
Na parterze panował rozgardiasz. Ze szkolnego skrzydła dochodziło stukanie młotków, a przez otwarte drzwi widać było pracowników skuwających zniszczony tynk. Poczerniała boazeria najwyraźniej miała być lada moment wyniesiona, spalone biurka stały nieopodal. Robotnicy bez ustanku kręcili się tam i z powrotem. Rusztowania oplatały ściany gęstą siatką.
W innych częściach szkoły sprawy miały się zdecydowanie lepiej. Jadalnia była niezniszczona, a świetlica wyglądała tak jak przed pożarem. Przechodząc przez główny hol, dziewczyny zauważyły, że zachował się w całkiem niezłym stanie, był jednak tak zapchany meblami, że ledwie się przecisnęły. Najwyraźniej przechowywano je tutaj w czasie remontu pokoi.
Rachel przeszła ostrożnie obok nóg krzesła leżącego pod stołem.
– Ciekawe, gdzie…
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Sylvain, niosąc perski dywan zwinięty w długi, ciężki rulon. Był tak skupiony na tym, żeby zmieścić swój osobliwy ładunek w drzwiach, że w pierwszej chwili ich nie zauważył. Potem podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Allie. Zaskoczony potknął się, tak że dywan poleciał na bok. Dziewczyny usunęły się z drogi, podczas gdy chłopak próbował odzyskać równowagę. W końcu upuścił dywan na ziemię z głuchym łoskotem, wzniecając kłęby kurzu.
Allie zauważyła, że jego ciemne, falowane włosy opadły mu na czoło. Śniada skóra pokryta była potem. Dlaczego właściwie zwróciła na to uwagę? Dźwięk głosu Rachel sprawił, że niemal podskoczyła w miejscu.
– Cześć, Sylvain. Nie chciałyśmy cię przestraszyć.
– Witaj, Rachel. Jak miło, że wróciłaś.
Allie poczuła się dziwnie, słysząc jego znajomy głos z eleganckim, francuskim akcentem. Chłopak zwrócił się w jej stronę.
– Witaj, Allie – powiedział cicho.
– Cześć, Sylvain. – Nerwowo przełknęła ślinę. – Ja, to znaczy… Jak się masz?
– Dobrze.
Dziwnie oficjalny sposób mówienia sprawiał, że Sylvain wydawał się mieć znacznie więcej niż tylko siedemnaście lat. Na początku ich znajomości wystarczało, że się odezwał, a już miękły jej kolana.
Ale to było kiedyś.
– A co u ciebie? – spytał. Rachel, słysząc ich niezręczne próby prowadzenia rozmowy, wycofała się ku drzwiom.
– Ja tylko… – rzuciła i zniknęła.
Kiedy wyszła, Allie zrobiła krok w kierunku Sylvaina, próbując odczytać, co kryje się za jego obojętną miną.
– Wszystko… w porządku. – Poczuła ślinę wzbierającą w gardle i mocno przełknęła. – Po prostu… Nie było kiedy… To znaczy podziękować ci. Po pożarze. – Wyciągnęła do niego rękę. – Uratowałeś mi życie, Sylvain.
Kiedy go dotknęła, oboje poraził prąd. Oderwała od niego z krzykiem rękę, skoczyła do tyłu i potknęła się o dywan. Sylvain złapał ją za ramię, żeby uchronić ją przed upadkiem, ale szybko puścił i się odsunął.
Zupełnie inaczej wyobrażała sobie to spotkanie. Chciała, żeby wypadło na luzie. Nie planowała wyjść na niezgrabną fajtłapę, która razi innych prądem i przewraca się na dywanach.
Poczuła, że się czerwieni.
– Przepraszam. Muszę iść… i… – Uciekła, nie kończąc zdania. Kiedy już znalazła się za rogiem, oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Odtworzyła w myślach całą scenę, uderzając rytmicznie głową w ścianę. – Cześć, Sylvain – mruknęła sarkastycznie. – Jestem kompletną kretynką. A ty?
Westchnęła i wyprostowała się. Odsunęła się od ściany i wpadła prosto w ramiona Cartera. Roześmiał się i podniósł ją z ziemi.
– Słyszałem ponure plotki, że już wróciłaś.
Koszulę miał pobrudzoną farbą, a jego włosy były w nieładzie. Czoło znaczyły smugi białej farby, które wyjątkowo dodawały mu uroku. Objął ją w talii silnymi, ciepłymi ramionami. Po niezręcznym spotkaniu z Sylvainem obecność Cartera była jak balsam na jej duszę.
– Złe wieści szybko się rozchodzą – powiedziała, całując go na powitanie.
Przez jej ciało popłynęła fala ciepła. Rozchyliła wargi i mocniej objęła go ramionami. Po chwili Carter zbliżył swoje czoło do jej czoła i szepnął:
– Niech to szlag, ależ się za tobą stęskniłem.
Uśmiechnęła się, wciąż mocno go przytulając.
– Ja za tobą też.
– Świetnie wyglądasz. – Wyprostował się. – Wszystko w porządku? Kiedy Isabelle powiedziała mi, co się stało w Londynie, byłem… – Zamilkł i zacisnął zęby ze złości. – Cóż, kiedy mi powiedziała, wiedziałem już, że nic ci nie jest, ale… Naprawdę nic ci się nie stało, prawda?
– Tak, wszystko OK – uspokoiła go. – Tata Rachel przybył mi na ratunek. Jest… nie wiem… jak gwiazda rocka.
– Tak, to podobno prawdziwy twardziel. – Carter się uśmiechnął. – Nawet Zelazny zdaje się go uważać za kogoś w rodzaju Batmana.
Allie skrzywiła się na wzmiankę o nielubianym nauczycielu. Carter pogroził jej żartobliwie palcem.
– Powinniście się wreszcie nauczyć dogadywać, Allie.
– Wiem, wiem – mruknęła. – Ale to nie moja wina. On pierwszy mnie znienawidził. Ja tylko odwzajemniłam jego uczucia.
– To – roześmiał się chłopak – jest najgłupsza wymówka, jaką kiedykolwiek słyszałem.
Nie mogła uwierzyć, że znów tu jest i przekomarza się z Carterem. Ścisnęła jego rękę, czując nagle wzbierającą falę szczęścia.
– Naprawdę za tobą tęskniłam, wiesz?
Wciągnął ją w kąt za schodami i znów pocałował, tym razem bardziej namiętnie. Jego usta powędrowały w dół, na szyję. Poczuła gęsią skórkę. Mocno zacisnęła palce na szczupłych, umięśnionych ramionach Cartera, a on westchnął z przyjemnością, ponownie całując ją w usta.
– O, Carter. Tutaj jesteś.
Carter odwrócił się na dźwięk głosu Isabelle. Allie wygładziła włosy, starając się wyglądać niewinnie, ale znaczące spojrzenie Isabelle powiedziało jej, że może się nie wysilać.
– Eloise cię szuka. Allie, ty też mogłabyś pomóc – stwierdziła dyrektorka. – O ile nie jesteś zbyt zajęta. – powiedziawszy to, odeszła.
Allie zaczerwieniła się, słysząc jej ostre słowa, ale Carterowi aż ramiona drżały od wstrzymywanego śmiechu.
– Nie wiem, co cię tak śmieszy – oburzyła się.
Chłopak roześmiał się jeszcze głośniej i pociągnął ją delikatnie w stronę biblioteki.
– Oj, Al. Wiesz przecież, że Isabelle jest w porządku. Nie ukarze nas za odrobinę czułości.
Wciąż się dąsała, więc połaskotał ją, zmuszając do śmiechu. Wreszcie wyrwała się z jego objęć.
Kiedy tylko znaleźli się w pobliżu biblioteki, humor jej się pogorszył. Puściła jego rękę i zwolniła, aż w końcu całkiem się zatrzymała. Carter również stanął i spojrzał na nią zmartwionym wzrokiem.
– Byłaś tu od czasu pożaru?
Spojrzała na drzwi i pokręciła przecząco głową.
– Chcesz tam wejść?
Ponownie zaprzeczyła.
– Nie. Ani trochę.
Wyciągnął do niej rękę.
– Nie musisz tego robić, wiesz? – powiedział łagodnie. – Możesz dać sobie jeszcze trochę czasu.
Skinęła, nie odwracając wzroku od drzwi, które górowały nad nią złowieszczo.
– Wiem. Ale im dłużej będę czekała, tym stanie się to trudniejsze – wyznała, patrząc mu prosto w oczy, i ponownie odwróciła się do drzwi. – Muszę z tym skończyć. Nie mogę nie korzystać z biblioteki. W końcu tu przechowują całą wiedzę.
Nie dał się zwieść jej słabym żartom i złapał ją mocno za rękę.
– Cóż. Po prostu staraj się oddychać. Dobrze?
Skinęła głową, wciąż patrząc na ciężkie, dębowe wejście. Wiedziała przecież, że to tylko zwykłe drzwi, a za nimi kryło się zwyczajne pomieszczenie. Ale to właśnie tam nieomal pożegnała się z życiem.
Carter obserwował ją uważnie, sięgając do klamki.
– Gotowa?
Serce waliło jej jak młotem, ale skinęła głową.
Drzwi się otworzyły.
– O mój Boże! – szepnęła, zakrywając usta dłońmi.
Wszystko w tej niegdyś pięknej sali było zniszczone. Jedynym, co pozostało z wysokiego, starego bibliotecznego biurka, stojącego od wieków w pobliżu drzwi, był wypalony kwadrat na podłodze. Rzędy wysokich regałów zniknęły, a osiemnastowieczna rzeźbiona boazeria spaliła się na popiół. W powietrzu wisiał gorzki zapach dymu.
– Źle to wygląda, wiem – odezwał się Carter. – Ale wierz mi, było znacznie gorzej.
Allie poczuła, że zalewa ją fala niespodziewanego żalu. Przed wybuchem pożaru to było jedno z jej ulubionych miejsc w akademii. Zawsze roiło się tu od uczniów, okupujących głębokie skórzane fotele, opierających nogi na perskich dywanach i czytających w świetle ciemnozielonych lamp.
Nic z tego nie zostało.
Meble wyniesiono, a nagie, czarne od ognia podłogi nadawały pomieszczeniu wygląd starego i opuszczonego.
– To ruina – szepnęła.
– To samo pomyślałam, kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz – odezwała się współczująco Eloise Derleth. Jej ciemne włosy były ściągnięte w kucyk, a białą koszulkę i dżinsy, podobnie jak ubranie Cartera, znaczyły ślady farby. Nawet oprawki okularów miała zachlapane. – Witaj, Allie. Cieszę się, że wróciłaś.
– Nie mogę w to uwierzyć. – Głos Allie zadrżał z emocji. – Twoja piękna biblioteka!
Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu ze stoickim spokojem.
– Nie jest tak źle. W pewnym sensie mieliśmy mnóstwo szczęścia. – Zrobiła kilka kroków w stronę miejsca, gdzie kiedyś stało jej biurko. – Straciliśmy wszystkie książki, które tu trzymaliśmy, i to jest wielka tragedia, ponieważ niektóre z nich miały nawet sto lat. Ale starsze tomy przechowywaliśmy na strychu, więc im nic się nie stało.
Gestem wskazała miejsce, gdzie wcześniej znajdowały się regały z książkami.
– Książki stojące tutaj były naszym najnowszym nabytkiem, a to znaczy, że miały najmniejszą wartość. Pozycje antykwaryczne i te dotyczące starożytnej greki i łaciny znajdowały się w końcu sali i prawie wszystkie przetrwały, chociaż wiele ucierpiało od dymu lub ognia. Ale zatrudniliśmy jedną z najlepszych firm zajmujących się odrestaurowywaniem zabytków. Robią wszystko, co mogą, żeby je ocalić. Widzisz? – Uśmiechnęła się z jakąś ponurą determinacją. – Mogło być gorzej.
Allie widziała przed sobą tylko katastrofę, ale nie zamierzała mówić tego na głos. Domyślała się, że ten pożar złamał bibliotekarce serce.
– Wszystko da się naprawić. Jak mogę pomóc? – zapytała, siląc się na uśmiech.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_