- nowość
Akademia Crookhaven. Sekret Maravela - ebook
Akademia Crookhaven. Sekret Maravela - ebook
Tom trzeci przebojowej serii o rodzinie z wyboru, złodziejskiej grze o wysoką stawkę i o tym, jak czynić dobro, by naprawić świat. Lektura obowiązkowa dla wielbicieli twórczości M.G. Leonard i Anthony’ego Horowitza.
Rozpoczyna się trzeci rok nauki Gabriela w szkole oszustów Crookhaven. Gabriel i jego przyjaciele muszą nie tylko dokonać zwyczajowego włamania, tym razem do domu na pobliskiej wyspie, i zaliczyć nowe trudne zajęcia, ale i podjąć nowe wyzwanie: unieszkodliwić Bezimiennych.
Bezimienni są absolutnie najgorszym rodzajem przestępców – kradną, oszukują i porywają dla własnej korzyści, a nie dla dobra świata. Wszyscy członkowie ekipy Gabriela mają osobiste powody, żeby rozprawić się z Bezimiennymi, ale jak grupka nastolatków zdoła stawić czoło najpotężniejszej grupie kryminalistów?
Na szczęście coś w Crookhaven może im pomóc – tyle tylko, że najpierw trzeba to znaleźć...
Trzeci tom serii z diabelnie dobrej serii o sekretnej szkole, która naucza złych uczynków, by pewnego dnia jej absolwenci mogli dzięki temu działać dla dobra świata.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8265-943-6 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do końca lata musiał przekazać Bezimiennym ćwierć miliona funtów, bo w innym wypadku skrzywdziliby Valentina Knighta i w ramach paskudnego bonusu opowiedzieliby babci Gabriela o Crookhaven. Ani Gabriel, ani jego ekipa za nic nie mogli do tego dopuścić i właśnie dlatego poświęcili lato na zaplanowanie skoku. Skomplikowanego, wyjątkowo ambitnego skoku, do którego realizacji potrzebna była cała szóstka – w tym Villette Harkness.
Skoku, który zaczął się dokładnie trzydzieści cztery sekundy temu.
Gabriel postukał słuchawkę w uchu.
– Wszyscy na pozycjach? – wyszeptał, rozglądając się po domku ogrodnika po wschodniej stronie gigantycznej, usytuowanej na klifie posiadłości z widokiem na niespokojne Morze Celtyckie.
Rzęsisty deszcz bębnił o ziemię, a gęste czarne chmury zwiastowały burzę z piorunami. Taka pogoda doskonale pasowała do planów ekipy. Im donośniej szalały żywioły, tym łatwiejszy miał być skok.
– Na pozycji! – zawołała Penelope.
Jej głos w słuchawce Gabriela wydawał się nieco stłumiony.
– Na pozycji – potwierdziła Amira.
– Idealna noc, co? – westchnął Ede z zachwytem.
– Ciemno choć oko wykol, leje, a te błyskawice mogłyby bez trudu usmażyć i strącić Skrado z nieba, Ed – zauważył Ade. – Niby jakim cudem to ma być „idealna noc”?
– Łup, którego szukamy, należał kiedyś do pirata, Ad – odparł Ede. – Z dachu tej posiadłości mogłaby tryskać lawa, a i tak noc byłaby idealna.
Na chwilę zapadło milczenie, po czym Ade oświadczył:
– No dobra, nie zamierzam kłamać. Masz rację, Ed. Zawsze jest idealnie, kiedy chodzi o piractwo.
Ekipa rozważała wcześniej setki innych potencjalnych łupów. W grę wchodziły obrazy, złoto, rzeźby, niektóre w muzeach, inne w prywatnych kolekcjach. W końcu wszyscy zgodnie uznali, że najlepszym celem będą pierścienie ze statku „Marlin Negro”, Czarny Marlin. Jego niesławny kapitan, pirat o przydomku Azote del Mar, czy też Postrach Mórz, nosił dwa pierścienie, po jednym na środkowych palcach dłoni. Pierwszy miał kształt litery M, drugi N. Kiedy kapitan piratów zdobywał nowy statek, znakował jeńców obiema literami, jedną pod prawym, drugą pod lewym okiem, żeby wszyscy wiedzieli, do kogo należą pojmani.
Czy prawdziwy symbol okrucieństwa i niegodziwości nie był najlepszym darem dla okrutnej i niegodziwej organizacji, czyli Bezimiennych? Nie zasłużyli na żaden z cennych skarbów, które po zakończeniu nauki Gabriel i jego ekipa mieli odzyskać i oddać prawowitym właścicielom. Zasłużyli wyłącznie na coś o mrocznym pochodzeniu, jak pierścienie z „Marlina Negro”.
– Dość paplania – syknął kolejny głos obok Gabriela.
Villette, jego partnerka w tym skoku, opierała się leniwie o ścianę domku.
– Zróbmy to wreszcie i przejdźmy do tego, co naprawdę ważne – dodała. – Do uwolnienia Vala.
Nie mieli z nim kontaktu, odkąd Bezimienni zabrali go na początku lata. Bliźniacy przekopali cały Internet w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby doprowadzić ich do Vala, ale niczego nie znaleźli – aż do przedwczoraj. Teraz jednak to musiało zaczekać.
Dom rodziny, do której należały pierścienie z „Marlina Negro”, znajdował się przed nimi, na brzegu klifu, i bardziej przypominał maszkarona niż posiadłość. Główny budynek był ciemny, stary i bardzo kanciasty, a jego podstawa wydawała się stopiona z klifem, jednak to nie on interesował ekipę. Właściciele domu wywodzili się z rodziny owianych złą sławą Kornwalijskich Grabieżców Wraków, którzy zwabiali niezliczone, pełne drogocennych towarów statki na śmiertelnie niebezpieczne skaliste wybrzeże. Mieszkańcy domu wydrążyli głęboko w skale niemal niezdobyty skarbiec bez okien i tylko z jednymi drzwiami. Aby się do nich dostać, trzeba było zjechać w dół stromego klifu znajdującą się na froncie budynku zewnętrzną windą. Do tego jednak potrzebny był szyfr i odcisk palca pani lub pana domu, a Gabriel i jego ekipa nie dysponowali ani jednym, ani drugim.
Jednak z platformą zbudowaną przy ścianie urwiska wszystko stawało się o wiele łatwiejsze. Podobnie jak Mercierowie, nieuczciwa rodzina, z którą Gabriel wraz z ekipą rozprawili się pod koniec roku szkolnego, właściciele posiadłości sporo wydali na zabezpieczenia typu winda na klifie, ale zaoszczędzili na innym wyposażeniu. Niewątpliwie uznali, że nikt nie dostanie się na dół bez szyfru i odcisku palca, więc po co mieliby stosować najnowocześniejsze systemy alarmowe przy drzwiach i w środku skarbca? Założyli, że nie da się wejść inną drogą i się nie mylili – jeśli chodziło o większość ludzi.
Jednak Penelope Crook i Amira Dhawan nie zaliczały się do większości ludzi.
– Jak tam wspinaczka? – zapytał Gabriel.
– Gabrielu Avery – warknęła Penelope. – Jeśli się teraz uśmiechasz, osobiście dopilnuję, żebyś...
– Potwierdzam, że się uśmiecha – wtrąciła Villette i również się uśmiechnęła.
– Wspinaczka jest... bardzo fajna – odezwała się Amira nieco zadyszanym, ale i rozbawionym głosem. W tle wył wiatr. – Znajdujemy się dziesięć metrów od platformy, Gabrielu.
– Mam dziwne wrażenie, że Amira i ja wyciągnęłyśmy krótszą słomkę – powiedziała Penelope i jęknęła, zapewne szukając kolejnego występu skalnego. – My dwie wspinamy się po ostrych jak brzytwa kamieniach w strugach deszczu, a reszta z was stoi sobie i... co właściwie robicie?
– Każdy z nas ma bardzo istotną rolę do odegrania – odparł dyplomatycznie Gabriel.
– Poza tym sama uparłaś się zostać gwiazdą tego skoku, Crook – wytknął jej Ede nieco mniej dyplomatycznie.
– Wiesz, jak to się mówi – oznajmił Ade. – Uważaj, czego sobie życzysz, bo możesz skończyć, dyndając trzydzieści metrów nad wzburzonym czarnym morzem.
– Nie tak brzmi to powiedzenie – burknęła Penelope.
– Nie tak brzmiało, aż do dzisiaj – powiedział niezwykle zadowolony z siebie Ade. – Ed, zastrzeżmy to, dobra? Czy jest opatentowane?
– Amira – przerwał im Gabriel w nadziei, że wszyscy skupią się na celu. – Dotarłaś na platformę?
– Tak – potwierdziła, cichym i już opanowanym głosem. W tle rozległo się stęknięcie, a wtedy dodała: – Penelope też sobie poradziła.
– Pamiętajcie, że od chwili, w której otworzycie drzwi, będziecie miały równo sześć minut na to, żeby wejść i wyjść z pierścieniami. Sieć laserów w środku nie powinna stanowić problemu dla żadnej z was, ale pierścienie leżą na bardzo czułej płytce naciskowej. Podczas zamiany pierścieni na podróbki razem z Penelope musicie idealnie zgrać się w czasie – dlatego to zadanie dla dwóch osób. Gotowe?
Zamek ustąpił z cichym szczęknięciem.
– Jesteśmy w środku – rozległ się głos Penelope. – Upewnijcie się tylko, że ten robot Frankensteina będzie już czekał, kiedy wyjdziemy.
– Ade, Ede! – zawołał Gabriel, nastawiając stoper w zegarku na sześć minut. – Czy Skrado jest na pozycji?
– Po pierwsze – zaczął Ade z wyraźnym zniecierpliwieniem – to, że parę razy trzeba było przebudować Skrado, nie znaczy, że jest Frankensteinem...
– Potworem Frankensteina – przerwała mu Penelope, znowu ciężko dysząc, co wskazywało na to, że właśnie pokonuje laserową siatkę. – Frankenstein był naukowcem, a potwór Frankensteina to jego dzieło. Czy wy w ogóle cokolwiek czytacie?
Ade całkowicie zignorował ten wykład i ciągnął:
– ...po drugie, unosi się teraz trzy metry nad platformą. Nie to, żebyś go usłyszała.
– Zrobiliśmy parę ulepszeń naskradniejszemu w świecie – dodał Ede. – Teraz jest tak cichy jak Ad, kiedy mama wraca i widzi, że z lodówki zniknął ryż po nigeryjsku.
– Czyli jest cichy jak myszka – potwierdził Ade. Niemal dało się usłyszeć, jak zatrząsł się ze strachu. – Tak, mama nas przeraża.
– Wasza komunikacja zawsze tak wygląda? – zapytała Villette. – Mam na myśli kompletny chaos.
Gabriel wzruszył ramionami.
– To kontrolowany chaos – odparł.
– Gabe steruje dziurawym okrętem – oznajmił Ade. – Ale koniec końców zawsze nam się udaje.
Gabriel spojrzał na zegarek.
– Dwie minuty. Jak wygląda sytuacja?
– Jesteśmy na zewnątrz – poinformowała go Amira. – I mamy pierścienie.
– Wygląda na to, że Sukcesorzy czasem się przydają – zachichotał Ede. – Dobra robota, dziewczyny.
– Penelope, Amira, przygotujcie się, musicie złapać liny – powiedział Gabriel.
Bracia wyposażyli Skrado w dwie liny, na tyle długie, żeby sięgały do szczytu klifu. Nie miał jednak dość mocy, żeby podnieść dziewczyny, nawet pojedynczo. Co oznaczało...
– Villette. – Gabriel spojrzał na nową członkinię ekipy. – Idziemy na górę.
Villette przewróciła oczami i nieśpiesznie odepchnęła się od budynku.
– Nareszcie. Już niemal zesztywniałam od tego nicnierobienia. – Uśmiechnęła się drapieżnie. – Chyba zdołasz dotrzymać mi kroku, Avery?
Gabriel poruszył ramieniem i przestąpił z nogi na nogę.
– Zaraz się przekonamy.
Oboje głęboko odetchnęli, żeby zapanować nad emocjami, gdy obserwowali deszcz bombardujący mokrą ziemię, po czym ruszyli na zachód.
Ubrani na czarno wyglądali prawie jak cienie, gdy szli po pogrążonej w mroku okolicy, w całkowitej ciszy przerywanej z rzadka chlupotem. Jedynym towarzyszącym im kolorystycznym akcentem były niesforne pasemka jasnych włosów Villette, które wymknęły się spod jej czapki.
Deszcz się nasilił, gdy obeszli basen i ruszyli slalomem wśród drzew, których nikt nigdy nie pielęgnował. Widoczność jeszcze się pogorszyła, nie na tyle jednak, żeby Gabriel nie zauważył, że dotarł na skraj klifu dwa kroki przed Villette. Postanowił to zapamiętać i wykorzystać w przyszłości...
Znowu popatrzył na zegarek. Do uruchomienia alarmu pozostała minuta i dziesięć sekund.
Zobaczyli, że Skrado zmierza w ich kierunku, nadal z podczepionymi linami. Gabriel uniósł ręce.
– Zwolnij liny, Ede.
– Tak jest, panie kapitanie! – zawołał Ede.
Skrado wypuścił obie liny, które bezpiecznie wylądowały na rękach Gabriela i Villette. W pośpiechu zawiązali je i zacisnęli wokół dwóch grubych drzew w pobliżu.
– Pora na wspinaczkę! – oznajmił Gabriel.
Usłyszał w słuchawce stęknięcia, kiedy Penelope i Amira zaczęły się wspinać. Gabriel i Villette przykucnęli obok drzew, czekając, aż dziewczyny dotrą na szczyt klifu.
Pierwsza pojawiła się Amira. Jak zawsze jej ruchy były płynne i precyzyjne. Spiorunowała Villette wzrokiem – nadal jej nie wybaczyła – po czym pobiegła w jej kierunku, wyciągnęła scyzoryk, odcięła linę od drzewa i rzuciła wystrzępione pozostałości w przepaść za krawędzią klifu.
– Co z hasłem „posprzątaj po sobie, zanim pójdziesz”, co? – spytał Ade.
– Nie jesteśmy na pikniku w parku, Ade – warknęła Villette. – To skok.
– Tylko przypominam – oznajmił Ade. – Najpierw robi się wyjątki, a potem to już równia pochyła...
Nad krawędzią klifu pokazała się ręka Penelope.
– Dosyć mam... Aaaaa!
Ręka zniknęła, a lina, tak starannie przywiązana przez Gabriela do drzewa, błyskawicznie zaczęła się rozwijać i pomknęła po śliskiej trawie nad skraj przepaści.
Gabriel rzucił się przed siebie, wyciągając ręce i rozpaczliwie chwytając linę. Jego palce owinęły się wokół niej, a wtedy zacisnął je z całej siły i chwiejnie wstał, ale lina i tak się wyśliznęła, ocierając jego dłonie tak boleśnie, że krzyknął. Nie był w stanie nic zrobić. Deszcz, śliska lina, prędkość ciężaru na drugim końcu, rozpaczliwe krzyki jego partnerki, która bezradnie spadała w otchłań...
Zazgrzytał zębami i ścisnął jeszcze mocniej, lecz lina nadal się przesuwała, raniąc mu dłonie do krwi, aż...
W końcu lina znieruchomiała w jego rękach. Dopiero wtedy zauważył nóż w splątanym zwoju u swoich stóp, wbity w ziemię tak mocno, że utrzymywał ciężar Penelope. Ktoś rzucił się Gabrielowi na pomoc, łapiąc linę i postękując z wysiłku.
– Trzy... maj – wycedziła Villette przez zaciśnięte zęby.
W tym samym momencie zagrzmiało tak głośno, że Gabriel ze strachu omal nie puścił liny. Ale było ich dwoje...
Nie, troje. Amira wyskoczyła przed Villette i zaciskając zęby, złapała za linę. Ciągnęli z całej siły, chociaż deszcz niemiłosiernie ich bombardował, a błyskawice nieustannie przecinały niebo. Ciągnęli, mimo że ich dłonie krwawiły, a płuca płonęły żywym ogniem z wysiłku.
Wtedy zegarek Gabriela zawibrował. Sześć minut minęło. Czas się skończył.
– Ade, Ede – zarzęził rozpaczliwie Gabriel. – Zaraz... przybiegną psy. Zajmijcie je czymś.
Skrado nad nimi przechylił się i odleciał.
– Już się robi. Tylko wydostańcie Crook – odparł Ade.
Gabriel, Villette i Amira zgodnie postękiwali, łapiąc linę i przesuwając ją z całych sił. Chwyć, ciągnij. Chwyć, ciągnij. Ramiona Gabriela wręcz krzyczały z bólu, a nogi trzęsły się z wysiłku, jednak nie miał zamiaru się poddać, dopóki Penelope Crook nie będzie bezpieczna i nie wyzwie go za to, że źle zawiązał linę na drzewie. Jeśli miał przedtem stracić całą skórę na dłoniach, to trudno. Nie mógł odpuścić.
Zza krawędzi klifu wychyliła się Penelope i natychmiast wysunęła ręce, żeby się podciągnąć. Potem opadła na trawę i ciężar na końcu liny zniknął, przez co Gabriel, Amira i Villette zatoczyli się do tyłu. Amira zdołała utrzymać równowagę, ale Gabriel i Villette, całkowicie wyczerpani, upadli. Amira ruszyła do Penelope, pomogła jej się podźwignąć i zaciągnęła ją do drzew. Gabriel chwycił linę, wyciągnął wbity w ziemię nóż, a następnie podbiegł do klifu i rzucił ją do niespokojnego, czarnego morza.
– Nic ci nie jest? – zapytał bez tchu Penelope, kiedy do niej dotarł. – Lina... Wiem, że dobrze ją przywiązałem. Nie rozumiem.
Skinęła głową, ale jej oczy były szeroko otwarte i nieruchome.
– Żyję. – Ona również miała bardzo poranione dłonie i ramiona od uderzeń o ostre skały. Co gorsza, dygotała gwałtownie. Kiedy uświadomiła sobie, że Gabriel to zauważył, powiedziała szybko: – Marznę i tyle. Dokończmy... dokończmy to wreszcie.
Cała czwórka, zbita w gromadkę i skulona, popędziła do siatki ogrodzeniowej, rozciętej wcześniej przez Villette i Gabriela. W dali Skrado leciał w przeciwnym kierunku, rzucając światło reflektora na cztery warczące dobermany i, nieco dalej, na dwóch strażników z uniesioną bronią.
– Czysto! – zawołał Gabriel, gdy Penelope, Villette i Amira przecisnęły się przez siatkę. – Zabierajcie stamtąd Skrado, bo będziecie go odbudowywać już drugi raz tego lata.
– Nie musisz powtarzać – odparł Ade, a wtedy reflektor zgasł, Skrado wyrwał się w górę i zniknął między ponurymi, czarnymi chmurami.
Psy wyły, strażnicy krzyczeli, a grzmoty wręcz ogłuszały, ale Gabriel i jego ekipa zdążyli już dyskretnie zniknąć w ciemności burzowej nocy. Byli poobijani i zakrwawieni, ale żywi, a na dodatek mieli skarb, którym zamierzali spłacić swój dług wobec najniebezpieczniejszej ekipy świata.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------