- W empik go
Ala Baba i dwóch rozbójników - ebook
Ala Baba i dwóch rozbójników - ebook
Ala musi dzielić pokój z młodszymi braćmi bliźniakami, którzy bywają dla niej prawdziwym utrapieniem. Aby ich uspokoić, dziewczynka zaczyna snuć opowieść o wyprawie kosmiczną rakietą do odległej galaktyki. Ku jej zaskoczeniu bracia wierzą w wymyśloną historię i domagają się relacji z kolejnych wypraw. Ali przychodzi to bez trudu, ma bowiem niezwykłą łatwość opowiadania rozmaitych historii, które brzmią jak prawdziwe. I często z tej umiejętności korzysta, gdy ktoś zadaje jej niewygodne pytania. Ma wymyślone koleżanki, a z tymi ze szkoły nie znajduje wspólnego języka.
A gdy nieoczekiwanie jedna z nich chce się z nią zaprzyjaźnić, okropni bracia psują wszystko, nazywając Alę kłamczuchą. A może Ali tylko tak się wydawało? Może ta katastrofa to początek czegoś nowego?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-514-5 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest to opowieść o kilku planetach, które odwiedziłam – chociaż tak naprawdę nie postawiłam na nich nogi.
I o tym, jak wróciłam na Ziemię z pewnej planety, chociaż wcale nie wiedziałam, że na niej żyłam.
Ta historia zaczyna się całkiem zwyczajnie w najzwyklejszym miejscu pod słońcem: w naszym mieszkaniu.
W naszym mieszkaniu są trzy pokoje. Największy, wspólny, nazywamy dużym. Są w nim: brązowa kanapa, telewizor, stolik, kredens po babci i akwarium – i więcej nic, bo duży pokój tak naprawdę jest raczej mały. W drugim pokoju rodzice mają sypialnię, a trzeci… Trzeci jest bliźniaków i mój. Bo mam dwóch młodszych braci, bliźniaków. Już od dawna próbuję wytłumaczyć rodzicom, że powinnam mieć własny pokój, ale jak tylko o tym wspominam, tata zaczyna machać rękami i mówi:
– O nie, nie! Musimy z mamą mieć jakiś kąt tylko dla siebie.
A ja to nie?!
Okropnie jest mieszkać w jednym pokoju z bliźniakami. Nie można w spokoju pomyśleć ani poczytać, bo jak nie siedzą człowiekowi na głowie, to plączą się pod nogami. Na przykład dziś. Przyszłam ze szkoły, zjadłam obiad i chciałam przejrzeć encyklopedię kosmosu, którą dostałam na urodziny, a ci nieznośni bliźniacy akurat urządzili sobie wyścigi samochodów. Szurali po dywanie resorakami, naśladując przy tym odgłosy wyścigówek:
– Brum, brrrumm…! Ziuu, ziuu, ziuu…! Wrrrr…
Uch!
– Niech was czarna dziura pochłonie! – krzyknęłam. Odrzuciłam książkę i zerwałam się z łóżka. – Mamo! – zawołałam, wpadając do kuchni. – Już tego nie wytrzymam. Ja chcę w spokoju poczytać, a Leon i Filip warczą i prychają jak jakieś chore dinozaury! Uszy mi pękają, zrób coś!
– Alusiu. – Mama była ledwo widoczna zza obłoku pary unoszącej się nad garnkiem, w którym coś mieszała. – Jesteś już dużą dziewczynką. Spróbuj poradzić sobie sama, dobrze? Jestem zajęta, szykuję obiad na jutro, a zresztą nie mogę ciągle rozsądzać waszych sporów.
Z rodzicami to tak zawsze!
Wróciłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i nakryłam twarz książką.
– Pju, pju! – słyszałam teraz Leona. – Pjupjupju! Dostałeś z laserowego działa, galaktyczny potworze!
– Arrr! – zaryczał w odpowiedzi Filip. – Blaa, blaaaa, blaaach…!
– Uspokójcie się!! – wrzasnęłam tak, że podskoczyła książka na mojej twarzy.
Z kuchni natychmiast dobiegł ostrzegawczy głos mamy:
– Ala!
Westchnęłam.
– Uspokójcie się – powtórzyłam najspokojniej jak mogłam. – Bo robię coś w a ż n e g o!
– Nieprawda – zaprotestował Filip. – Ty tylko czytasz książkę. Wciąż tylko czytasz i czytasz.
– To nie jest jakaś tam książka. Jest o kosmosie. Bo planuję kosmiczną podróż do najbardziej odległej galaktyki. Jak najdalej od was – dodałam złośliwie.
Zrobiło się cicho. Cisza trwała dłużej niż chwilę, co bardzo mnie zdziwiło. Zdjęłam encyklopedię z twarzy. Bliźniacy wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczami.
– E tam – odezwał się w końcu Leon. – Nie można podróżować w kosmosie.
– Nie można – zgodził się Filip. – Jak się nie ma rakiety.
To podsunęło mi pewien pomysł. Może dzięki temu dadzą mi poczytać w spokoju…
– Przecież można ją wypożyczyć. W wypożyczalni pojazdów kosmicznych. Ja tak właśnie robię. Rakieta podlatuje nocą, wsiada się na pokład i podróżuje do rana.
Bliźniacy wymienili spojrzenia.
– Akurat!
– Zmyślasz. Mamo, a Ala kłamie!
– Jak sobie, chłopaki, chcecie. – Wzruszyłam ramionami. – Jeśli powiecie o tym mamie, to nie pozwoli mi polecieć. Znacie ją: powie, że w kosmosie jest za zimno i że się przeziębię. A jak będziecie siedzieć cicho, to może zabiorę was na przejażdżkę.
Przynęta chwyciła. Bliźniacy chwilę szeptali między sobą, w końcu Leon wbił we mnie spojrzenie i spytał:
– A prawo jazdy? Nie masz prawa jazdy. A bez niego nie można prowadzić żadnych pojazdów!
Spryciarze.
– Mam prawo jazdy – rzuciłam lekko. – Międzygalaktyczne.
Leon oczywiście nie uwierzył.
– Prawo jazdy mają tylko dorośli!
Ale i na to miałam odpowiedź.
– Na Ozyrysie prawo jazdy dają ludziom od lat siedmiu. Bo oni liczą jeden rok życia człowieka jak trzy ozyryskie. No wiecie, tak jak ludzie liczą psie lata: jeden rok psiego życia to jak siedem lat ludzkich, czy jakoś tak. Czyli na Ozyrysie mam o wiele więcej lat niż tu, na Ziemi. Tam jestem już dorosła. A zresztą nowoczesnymi rakietami i tak sterują komputery pokładowe.
– Aha…! – Filip pokiwał głową.
Ale z Leonem nie poszło tak łatwo.
– Jak masz prawo jazdy, to pokaż.
Phi, pomyślałam. Poczekaj tylko, braciszku.
Sięgnęłam pod łóżko po pudełko w kwiatki, w którym trzymam różne swoje skarby: kamień, który wygląda jak skamieniałe jajo dinozaura, i drugi w kształcie serca, zasuszoną rozgwiazdę, fałszywy ząb rekina świecący w ciemności i takie tam. Przekręciłam kluczyk w malutkiej kłódce.
– Trzymaj. – Podałam Leonowi zardzewiałą blaszkę, którą w zeszłym tygodniu wypatrzyłam na chodniku. Nic nadzwyczajnego, ale zatrzymałam ją, bo miała ciekawy kształt i moim zdaniem wyglądała jak blaszany miś. Nie sądziłam, że do czegoś się przyda, a tu – proszę. Jak znalazł.
– To zwykła blacha – skrzywił się Leon.
– Blacha! – parsknęłam. – A coś ty myślał, że na obcej planecie wszystko wygląda jak na Ziemi? Nie znasz się. Widzisz te wypustki i otworki? Na Ozyrysie tak zapisuje się informacje. Wkładają to do odpowiedniej maszyny i ona wszystko odczytuje: ile mam lat, do jakiego należę gatunku, z której planety pochodzę, jakie pojazdy mogę pilotować. Wszystko!
Leon nie był już taki pewny siebie. Wciąż jednak nie dawał za wygraną.
– A skąd je wzięłaś, skoro to z obcej planety?
– Skąd, skąd! Zamawia się i przysyłają pocztą. Tylko że długo się czeka, jakieś dwa lata, czasem dłużej. No dobra, obejrzeliście już? To oddajcie. Nie chcę, żeby mi prawo jazdy zginęło.
Leon z ociąganiem oddał zardzewiałą blaszkę. Włożyłam ją do pudełka, zamknęłam je i wsunęłam pod łóżko.
– To co? – spytałam, układając się na łóżku. – Będziecie teraz cicho? Dacie mi w spokoju zaplanować trasę?
Bracia zerknęli na siebie.
– Dobra – kiwnął głową Leon. – Ale pod jednym warunkiem.
– Że nas zabierzesz na kosmiczną przejażdżkę! – dopowiedział Filip.
– Jasne – machnęłam ręką. – Nie ma sprawy. Umowa stoi.
Byłam z siebie bardzo zadowolona. Bliźniacy zgarnęli swoje zabawki i poszli się bawić do dużego pokoju, a ja umościłam się wśród poduszek, żeby wreszcie w spokoju poczytać.
Myślałam, że na tym ta historia się skończy. Ale bardzo się myliłam.