-
promocja
Alchemised - ebook
Alchemised - ebook
Co takiego strzeżesz w mózgu? Wojna się skończyła. Holdfast nie żyje. Wieczny płomień zgasł. Nie masz już kogo chronić.
Helena Marino, która niegdyś była świetnie zapowiadającą się alchemiczką, stała się więźniarką – wojenną oraz własnego umysłu. Jej zdolności stłumiono, towarzyszy z ruchu oporu brutalnie wymordowano, a cały znajomy świat obrócono w perzynę.
Po długiej wojnie władzę sprawują zepsute gildie oraz zwyrodniali nekromanci, którzy zwyciężyli tylko dzięki swoim nieumarłym sługom, a w tym momencie więżą Helenę.
Według danych ruchu oporu była mało znaczącą uzdrowicielką, lecz brak jej wspomnień sprzed wielu miesięcy wydaje się podejrzany. Czy naprawdę jest zupełnie nieistotna, a może wymazano z jej pamięci jakiś kluczowy element planu rebeliantów?
Aby spróbować odkryć głęboko pochowaną przeszłość, Helena zostaje odesłana do wysokiego namiestnika – jednego z najpotężniejszych i najokrutniejszych nekromantów w tym nowym świecie. Przetrzymywana w jego rozpadającej się posiadłości rozpoczyna walkę o odzyskanie utraconej pamięci i zachowanie okruchów dawnej siebie. Zarówno więzienie, jak i gospodarz skrywają własne sekrety, które Helena za wszelką cenę musi wydobyć na światło dzienne.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8402-814-8 |
| Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Helena niekiedy zastanawiała się, czy ma jeszcze oczy. Odnosiła wrażenie nieskończoności otaczającego ją mroku. Początkowo sądziła, że jeżeli zaczeka wystarczająco długo, to pojawi się jakiś rozbłysk światła lub ktoś do niej przyjdzie. Niezależnie jednak od tego, ile czekała, do niczego takiego nie dochodziło.
Istniała tylko ta nieprzenikniona ciemność.
Helena miała ciało – czuła się w nim jak w klatce – i bez względu na wysiłki oraz determinację nie była w stanie nim poruszyć. Unosiło się bezwładnie i nie reagowało, oprócz gwałtownych podrygiwań, kiedy uderzały w nią fale – przeszywał ją prąd, który trafiał u podstawy karku i doprowadzał do gwałtownego skurczu każdego mięśnia. Znikał tak szybko, jak się pojawiał. Stanowił dla Heleny substytut zegara.
Skoro pozostawała w bezruchu, rażono ją tym prądem, żeby mięśnie nie zaniknęły całkowicie. Pamiętała o tym fakcie. Zdawała sobie sprawę, że umieszczono ją tu jako więźniarkę. Zakonserwowano ją, niemniej pewnego dnia ktoś po nią przyjdzie.
Najpierw odliczała chwile pomiędzy rażeniem prądem, próbując rozwikłać częstotliwość uruchamiania elektrostymulacji. Sekunda po sekundzie. Naliczyła ich dziesięć tysięcy osiemset. Impuls pojawiał się równo co trzy godziny. Niezmiennie. Później starała się liczyć fale, ale ich liczba nieustannie rosła, dlatego przestała to robić, obawiając się wyniku.
Skupiała się na wszystkim, tylko nie na czekaniu. Nie na tej nieskończoności, nie na tej ciemności. Musiała tu tkwić, więc dla jasności umysłu stworzyła w głowie rytuał – wyobrażała sobie spacery. Klify i niebo. Wracała pamięcią do wszystkich miejsc, które kiedykolwiek odwiedziła. Do przeczytanych książek.
Musiała wytrzymać. Zachować czujność. Tylko w ten sposób będzie gotowa. Pozostanie zdeterminowana.
Nie zamierzała zniknąć.Rozdział 1
Wreszcie pojawiło się światło, a Helenie niemal eksplodowała głowa.
Rozległ się wrzask.
– Kurwa! Jakim cudem odzyskała przytomność? – Głos przebił się przez atakujący jej zmysły ból.
Światło kłuło. Czuła, jakby kolce wbijały się w gałki oczne i wchodziły w czaszkę. Na bogów, jej oczy.
Zaczęła się wić. Jasność nieco się rozmyła i oddaliła. Do gardła Heleny wdarła się piekąca ciecz.
Szumiało jej w uszach.
Poczuła, że gładkie palce wbiły się w jej ręce, jakby aż do kości, i pociągnęły w górę. Do płuc wdarło się powietrze, przez co skurczyły się i wyrzuciły płyn.
– Do licha, to żel hibernacyjny. Nie można jej porządnie uchwycić. Wyłącz to! Zaraz się utopi.
Została opuszczona, przy czym uderzyła w coś głową. Machała rękami chaotycznie, starając się podnieść. Zdarła naskórek na dłoniach o kamień. Zaciskała mocno powieki, ale światło wciąż cięło jej umysł jak nóż. Od karku oderwano coś twardego, a jakaś ciepła ciecz obmyła jej skórę.
– Szlag, jakim cudem jest przytomna? Ktoś musiał źle obliczyć dawkę. Nie pozwól jej się odczołgać.
Ponownie złapano Helenę za ręce i uniesiono.
Wyrwała się i z niemałym wysiłkiem dźwignęła powieki. Dostrzegła jedynie oślepiającą biel.
Rzuciła się ku niej.
– Co za pieprzona suka. Skaleczyła mnie!
Czaszkę Heleny poraził gwałtowny ból.
Ocknęła się i nadal widziała tylko światło.
Napłynęło łagodniej, jakby znajdowała się pod wodą i zmierzała ku powierzchni, która falowała poza zasięgiem, a przez cały ten czas powracała jej świadomość. Do Heleny dotarło, że światło przedostawało się przez opuszczone powieki. Cierpiała.
Leżała na jakimś twardym podłożu – zimnym metalowym stole, który ani drgnął pod jej palcami.
Słyszała ciche głosy – stłumione, lecz z bliska.
– No i? – zapytała kobieta. – Jeszcze ktoś?
– Nie – odparł mężczyzna. To on poprzednio był przy Helenie. – Resztę wyjęliśmy, tylko ona się nie zakonserwowała.
– Była przytomna, kiedy otworzyliście kapsułę?
– Tak. Wydzierała się, gdy ją podnieśliśmy i wyjęliśmy. Mówię pani, o mało zawału nie dostałem. Willems tak się wystraszył, że prawie ją utopił, a kiedy już wyciągnął, wpadła w szał. Podrapała mnie, więc musieliśmy ją obezwładnić. Później dostała kroplówki i tak dalej, ale ktoś odłączył jej wcześniej sedację. Musiał zrobić to celowo.
– To nie tłumaczy braku jej danych w systemie – stwierdziła kobieta. – To dziwne.
– Pewnie działano w pośpiechu. Musiało dojść do tego całkiem niedawno. Nawet te konserwowane jak należy często padają. Wiele kapsuł zawiera tylko zupę i kości. – Mężczyzna zaśmiał się nerwowo.
– Dowiemy się czegoś więcej, gdy zawiozę ją do Centrali – oznajmiła niezbyt przejętym tonem kobieta. – Słusznie to zgłosiłeś. To zdecydowanie anormalne. Poinformuj mnie, jeśli ktoś jeszcze się ocknie. Wszyscy ci, którzy pozostali nienaruszeni i nadają się do wskrzeszenia, mają trafić do kopalń. Żywych skierujcie do kompleksu fabrycznego.
– No jasne. Szepnie pani tam za mną dobre słowo, co? Pochwała z pani ust wiele by dla mnie znaczyła – powiedział mężczyzna z nadzieją, a potem parsknął wymuszonym śmiechem. – Wie pani, latka lecą.
– Wielki Nekromanta otrzymuje wiele podań, ale twoja praca nie zostanie zapomniana. Przygotuj furgon do transportu.
Dało się słyszeć odgłos oddalających się kroków, a później pełne irytacji westchnienie.
– Nie musisz udawać, że jesteś nieprzytomna. Wiem, że się ocknęłaś. Otwórz oczy – nakazała kobieta. – Wpłynęłam na twoje zmysły, więc światło już nie powinno cię razić.
Helena zerknęła ostrożnie przez rzęsy. Dostrzegła, że świat wokół niej wydawał się skąpany w zielonkawym blasku, a wszystkie kształty przypominały cienie. Po prawej zauważyła poruszającą się plamę, która przywodziła na myśl osobę.
Leniwie podążyła za nią wzrokiem.
– Dobrze. Wykonujesz polecenia i śledzisz ruch.
Helena spróbowała się odezwać, ale z jej ust dobył się jedynie cichy jęk. Usłyszała kliknięcie długopisu i szelest papieru.
– Jesteś więźniarką numer tysiąc dwieście siedemdziesiąt trzy, a może dziewiętnaście tysięcy osiemset dziewiętnaście? Przypisano do ciebie aż dwa numery, ale dla żadnego nie uzupełniono twoich danych. Może masz jakieś imię?
Helena milczała. W tym momencie nie przerażała jej już myśl o świetle, więc mogła się przez chwilę zastanowić. Pozostawała więźniarką.
– Rozumiesz, co mówię? – rzuciła zniecierpliwiona kobieta.
Helena nadal nie udzieliła odpowiedzi.
– Chyba nie powinnam spodziewać się po tobie zbyt wiele. Ale i tak niebawem się dowiemy. Ty tam, dawaj ją tutaj.
Postać zniknęła sprzed oczu dziewczyny, a w jej miejscu pojawiła się nowa. Helena poczuła na nadgarstkach zimną skórę. W nosie palił ją smród chemicznych środków do konserwacji i starzejącego się mięsa. Nekrosłudzy. Starała się dostrzec ich twarze, ale nie potrafiła skupić wzroku w jednym punkcie.
Wibracje stołu ciągniętego po kamiennej posadzce rozchodziły się przez jej czaszkę i zęby.
Zaraz potem zrobiło się tak jasno, że znów miała wrażenie, jakby wbijano jej igły w siatkówkę. Krzyknęła cicho i ponownie zacisnęła mocno powieki.
Pociągnięto ją w górę, aż dostała mdłości i wszystko na powrót pociemniało, a gdzieś pod nią zawarczał silnik.
Musiała uciec. Spróbowała obrócić się na bok i usłyszała szczęk metalu.
– Leż spokojnie. – Powrócił kobiecy głos. Dobiegł z bliska.
Helena gwałtownie się odsunęła, dysząc, szarpiąc spętanymi kończynami. Musiała biec. Musiała…
– Nie dokładaj mi dziś problemów – skarciła kobieta lodowatym głosem.
Helena poczuła palce zaciskające się u podstawy czaszki, a potem przez jej umysł przepłynęła fala energii.
I znów zapadła ciemność.
Helenie świadomość przywróciły palący ból i nagłe przerażenie.
Szarpnęła się i usiadła, szeroko otwierając oczy. Zobaczyła, że ktoś natychmiast odsuwa od niej strzykawkę. Zagrzechotał metal. Opadła do tyłu, a serce waliło jej jak młotem – każde jego uderzenie wywoływało pulsujący ból, jakby ktoś dźgał Helenę sztyletem.
– No i proszę. – Gdzieś z prawej strony rozległ się stukot strzykawki upuszczonej na metalową tacę. – Dzięki temu będziesz bardziej świadoma i skłonna do rozmowy.
Poznała głos kobiety.
Helena nie znajdowała się już na stole ani w furgonie. Wyczuwała pod swoim ciałem twardy materac, a do nosa dobiegała woń środka dezynfekującego. Nad głową miała szary sufit z niezbyt silnym oświetleniem.
Pomimo bólu czuła przepływającą żyłami energię, która rozpalała się, aż poparzyła zaciskające się dłonie. Czuła, że jest coraz bardziej przytomna i że przejaśnia się jej w umyśle. Kiedy się obróciła, zauważyła metalową obręcz, wrzynającą się w nadgarstek.
– Nic z tego. Prędzej się połamiesz, niż uwolnisz z tych kajdan. Odpowiedz na moje pytania, a rozważę, czy dać ci wstać, zanim przestanie działać lek. Muszę ci powiedzieć, że w przeciwnym wypadku będzie to bardzo bolesne.
Helena nie mogła się poruszyć, zaczęła za to intensywnie się zastanawiać. Dostała zastrzyk najprawdopodobniej z jakimś silnie pobudzającym środkiem. Uwięziona w jej ciele energia zalewała umysł, a rozbiegane, spanikowane myśli zaczęły się skupiać.
– Nazywasz się Helena Marino. – Rozległ się szelest papieru. – Według rejestru jesteś więźniarką tysiąc dwieście siedemdziesiąt trzy i nie żyjesz. Skierowano cię do likwidacji z powodu nieokreślonych „rozległych obrażeń”. Jednak pod numerem dziewiętnaście tysięcy osiemset dziewiętnaście zostałaś wybrana do hibernacji. – Ponownie zaszeleściły kartki. – Nie istnieje natomiast zapis, że cię dostarczono ani że wykonano procedurę. – Kobieta wciągnęła powietrze przez zęby. – Od augustusu zeszłego roku nie ma w naszym systemie najmniejszej wzmianki o tobie. Minęło czternaście miesięcy, a teraz odnaleźliśmy cię w magazynie z zahibernowanymi, do którego nigdy oficjalnie nie dotarłaś. Jak to możliwe?
Helena mrugała powoli, starając się pojąć tę informację. Czternaście miesięcy?
– Wszyscy wiemy, że nikt nie mógłby przetrwać w kapsule tak długo. To niemal niemożliwe nawet przez pół roku i to w idealnych warunkach, a ty nie byłaś odpowiednio zakonserwowana. Skąd się zatem wzięłaś? Kto cię tam umieścił?
Helena odwróciła głowę, nie zamierzając odpowiadać.
Kobieta się zbliżyła.
– Nic ci nie grozi – mruknęła. – Powiedz mi tylko prawdę, a wszystko się skończy. Gdzie przebywałaś, zanim cię zahibernowano? – Ostatnie słowa wypowiedziała niemal ospale.
Helena milczała, chociaż żuchwa aż ją świerzbiła, by się poruszyć. Ciało zaczęło się trząść, gdy serce wtłaczało lek w żyły.
Nie miała już kogo chronić, niemniej nie chciała współpracować z porywaczami. Nie zamierzała niczego im ułatwiać, szczególnie wyjaśniać działania ich systemu przechowywania danych.
Poza tym nie przebywała nigdzie indziej.
– Gdzie byłaś przed hibernacją?! – powtórzyła głośniej kobieta.
Helena poczuła ucisk w gardle, gdy starała się nawet nie myśleć o odpowiedzi, bo rozdzierało ją już samo wspomnienie.
Zanim trafiła do magazynu, schwytano ją wraz z innymi, a potem stłoczono ich wszystkich w klatkach ustawionych przed Wieżą Alchemiczną, aby więźniowie mogli być świadkami „celebracji” zakończenia wojny.
Nadal czuła swąd dymu i woń krwi w letnim upale, wciąż słyszała gromkie wiwaty, gdy ginęli przywódcy ruchu oporu, a ich krzyki powoli cichły. Patrzyła na konających, wiedząc, że to jeszcze nie koniec.
Jakiś nekromanta przecisnął się pomiędzy zgromadzonymi, pragnąc się popisać. Chwilę później zwłoki znów wstały. Dzięki wskrzeszeniu przywrócono kogoś, komu ufała i kto był jej przełożonym, ale stał się jedynie nekrosługą – pustym, poddańczym ciałem. Rozpłatany do żeber, z pociętą skórą, usuniętymi organami i wydłubanymi oczami. Z obwisłą twarzą został wykorzystany do unieszkodliwienia kolejnego „zdrajcy” w jeszcze brutalniejszy sposób.
Egzekucje nie ustawały, aż powietrze wysycała krwista mgiełka.
Zwłoki generała Titusa Bayarda zmuszono do uśmiercenia jego żony. Powoli. Do pokrojenia na kawałki i zjedzenia jej ciała.
Każda z tych śmierci odebrała Helenie cząstkę jej istoty, aż w piersi dziewczyny zaczęła ziać wielka dziura żalu. A kiedy już nie pozostał nikt, na kim warto było dokonać egzekucji na oczach tłumu, Helenę umieszczono w kapsule.
Inni więźniowie pozostawali nieprzytomni, niezdolni do myślenia, kiedy powbijano igły w ich ciała, do nosów wprowadzono rurki, na twarze założono maseczki tlenowe. Ale nie ona.
Zachowała świadomość, dokładnie więc wiedziała, co się z nią dzieje, gdy otoczona mrokiem i przerażona pozostawała zamknięta w swoim ciele. Czekała, aż ktoś po nią przyjdzie.
Jednak nikt się nie pojawił.
Kobieta, piorunując Helenę wzrokiem, pstryknęła palcami przed jej twarzą, czym wyrwała dziewczynę z zamyślenia.
– Nie pozwolę, żeby błąd w systemie wpłynął negatywnie na moją reputację. Jeśli mi nie odpowiesz, zacznę utrudniać ci życie.
Helena się wzdrygnęła.
– Zatem mnie rozumiesz.
Żołądek mocno jej się skurczył, ale wciąż milczała.
Kobieta podeszła jeszcze bliżej. Więźniarka usilnie skupiała na niej wzrok. Tamta miała kanciastą twarz i ze zniecierpliwieniem zaciskała wargi. Nosiła fartuch medyczny.
– Może powinnam ci to zademonstrować. – Złapała dziewczynę za szyję.
Helena wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy przepłynęła przez nią fala zimnej energii, kierująca się w stronę kręgosłupa. Nie przypominała prądu, jak w kapsule – wydobywała się z ręki kobiety i wbijała w skórę Heleny jak igły. Kanał energetyczny wibrował niczym kamerton, aż całe jej ciało zaczęło rezonować z tą samą częstotliwością, co napastniczka.
Nieznajoma zacisnęła palce. Ból przeszył każdy nerw w organizmie Heleny, a ona sama wydała z siebie zduszony, nieokreślony krzyk. Dostała drgawek i szarpnęła rękami, naciągając kajdany.
– Spokojnie.
To był tylko ułamek sekundy, po czym zwiotczała. Nie czuła niczego poniżej klatki piersiowej, jakby poważnie uszkodzono jej rdzeń kręgowy. Krew pędziła w żyłach, gdy dopadł ją paniczny strach.
Kobieta machnęła dłonią i odrętwienie zniknęło.
Szorstkie od częstego mycia palce groźnie przesunęły się po ręce więźniarki.
– Teraz już rozumiesz?
Przez wnętrze Heleny nadal przepływała wibrująca moc kobiety, stanowiąc ostrzeżenie.
Dziewczyna, drżąc, zdołała lekko skinąć głową. Powinna była wcześniej się domyślić, że kobieta jest wiwimantką. Odwrotnością nekromantki, bo władała żywymi, a nie martwymi.
– Miałam nadzieję, że się połapiesz. To spróbujmy jeszcze raz.
Helenie ścisnęło się gardło i oczy zaczęły ją piec. Każdy nerw w ciele został podrażniony, krew szumiała w uszach. Czy stanie się coś złego, jeśli odpowie?
– Skąd się wzięłaś?
– Wsss-try-wchsss… – Helena usilnie starała się zmusić język do współpracy.
– Nie w tych obcych, bzdurnych słowach. Mów po paladyjsku – nakazała ostro kobieta.
Nie istniało nic takiego, jak język paladyjski – kobieta posługiwała się jedynie północnym dialektem. Helena chciała jej to wytknąć, nie sądziła jednak, by mogło to w czymkolwiek pomóc. Przełknęła ślinę i zaczęła od nowa, lecz z jej ust wciąż dobywał się jedynie bełkot.
Kobieta westchnęła.
– Dlaczego wy, rebelianci, zawsze trwonicie mój czas? Może musimy porazić cię prądem, żeby twój mózg przypomniał sobie, jak poprawnie wypowiadać słowa? – Złapała Helenę za głowę. Fala rezonansu popłynęła z obu stron i była niczym dźwięk uderzających o siebie cymbałów.
Wszystko spowiła czerwień. Krzyk, który wyrwał się z gardła Heleny, przypominał zwierzęcy.
Napastniczka gwałtownie zabrała ręce.
– Co jest?
Więźniarka nie wiedziała, czy kobieta zatacza kręgi nad jej głową, czy to tylko wiruje świat.
– Co to jest? Kto ci to zrobił?
Helena wpatrywała się z oszołomieniem, gdy czerwień powoli ustępowała sprzed jej oczu. Dłonie trzęsły jej się niekontrolowanie, szarpiąc konwulsyjnie za kajdany. Nie miała pojęcia, o co pytała nieznajoma.
– W jakiś sposób zmodyfikowano ci umysł – orzekła tamta ze zdumieniem oraz z dziwną ekscytacją. – To jakiś rodzaj transmutacji. Nigdy jeszcze z czymś takim się nie spotkałam. Będę musiała to zgłosić. I przyda mi się specjalista. Masz… – urwała na chwilę. – Nawet nie ma na to nazwy! Będę ją musiała wymyślić… – Zdawało się, że papla głównie do siebie. – Masz w mózgu bariery transmutacyjne. Ale jak to możliwe? Nigdy wcześniej nie widziałam takich wzorców.
Znowu dotknęła Heleny, a ta się wzdrygnęła. Okazało się, że tym razem rezonans w jej mózgu nie był wynikiem tortur, a zwykłą energią, która ponownie zabarwiła świat na czerwono.
– To piękna, misterna, profesjonalna robota. Jakiś wiwimanta ręcznie przeprogramował ludzką świadomość.
Helena leżała spokojnie, nic z tego nie rozumiejąc.
Nieznajoma znajdowała się tak blisko niej, że widziała jej okolone głębokimi zmarszczkami niebieskie oczy oraz usta. Kobieta wpatrywała się w więźniarkę z żywą fascynacją, jakby właśnie otrzymała niespodziewany podarek.
– Gdyby Bennet wciąż tu był, zachwyciłby się precyzją wykonania. – Rezonans przepłynął przez umysł Heleny tak namacalnie, jakby palce wdarły się pod jej czaszkę. Z jasnych tęczówek kobiety zniknęło skupienie. – Najmniejszy błąd, a znalazłabyś się w stanie wegetatywnym, ale ktokolwiek ci to zrobił, sprawił, że niemal nie odniosłaś szkód. Do czegoś takiego potrzeba prawdziwego geniuszu.
– C-co? – wydusiła w końcu Helena.
– Ciekawi mnie… jak to wygląda. – Kobieta odeszła. Chwilę później wróciła z taflą szkła.
Helena zmrużyła oczy i poznała przedmiot. Ekran rezonansowy. Często wykorzystywano je do akademickich prezentacji oraz alchemicznych procedur medycznych. Zawarty w nim gaz pobudzał cząsteczki do oddania kształtu, a także wzoru kanału rezonansowego.
Kobieta uniosła kryształ nad głowę więźniarki, drugą rękę położyła na jej czole i przepuściła falę energii przez jej czaszkę. Helena ponownie zobaczyła czerwień, ale zmrużyła oczy i obserwowała, jak ciemna chmura pomiędzy warstwami szkła układa się w niewyraźny kształt ludzkiego mózgu, a następnie w niezbyt zrozumiałą, oplatającą wszystko pajęczą sieć.
– Wątpię, żebyś cokolwiek z tego pojęła, ale wyobraź sobie, że twój umysł jest jak… miasto. Twoje myśli poruszają się przeróżnymi ulicami, aby dotrzeć do celu. Te linie, które właśnie obserwujesz, to drogi, ale zostały przebudowane. Stworzono na nich bariery transmutacyjne, więc myśli, zamiast podążać naturalnym wzorcem przez twój mózg, wybierają alternatywne trasy. Do niektórych obszarów całkowicie odcięto dostęp. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak… Umiejętności, jakich to wymagało… – umilkła. Odłożyła ekran i uważnie przyjrzała się Helenie. – Kto nad tobą pracował? – zapytała głośno, powoli i wyraźnie.
Leżąca jedynie pokręciła głową.
Kobieta ewidentnie się zdenerwowała, ale potem zdała się przemyśleć swoje zachowanie.
– Biorąc pod uwagę stan twojego umysłu, chyba możesz tego nie wiedzieć. Prawdopodobnie masz szczęście, że w ogóle pamiętasz, jak się nazywasz. Zakładam, że studiowałaś alchemię. – Nonszalancko postukała palcem w metalową obręcz na nadgarstku Heleny.
Więźniarka ostrożnie przytaknęła.
– I oczywiście nie pochodzisz stąd. – Spojrzała na nią wymownie.
Helena przełknęła ślinę.
– Jestem z Etras.
– Ach, zatem znalazłaś się dość daleko od domu. Pamiętasz swój repertuar rezonansowy?
– Zróż-nicowany.
– Hm. – Kobieta zmarszczyła brwi, jeszcze baczniej jej się przyglądając. – Chwileczkę. Słyszałam o tobie. Jesteś tą małą geniuszką, którą sponsorowali Holdfastowie. Chociaż to musiało być z dekadę temu, więc teraz pewnie masz ze dwadzieścia kilka lat.
Helenę zapiekły oczy, gdy krótko skinęła głową.
Kobieta uniosła brwi.
– Pamiętasz, co się stało z twoim sponsorem, princepsem Apollem?
– Został zabity.
– Mhm. I ta wojna. Na pewno ją kojarzysz. Pomogłaś chłopakowi Holdfastów spalić miasto? Temu waszemu ukochanemu Lucowi, jak go nazywaliście?
Emocje chwyciły Helenę za gardło.
– Nie walczyłam.
Kobieta pisnęła cicho ze zdziwienia, a potem zmrużyła oczy.
– Ale przypuszczam, że ostateczna potyczka utkwiła ci w głowie.
Helena kilkukrotnie otworzyła usta, żeby jej odpowiedzieć, bo wciąż zmagała się z językiem, który odmawiał posłuszeństwa.
– My… rebelianci, przegraliśmy. Odbyły się… egzekucje. Na końcu przybył Morrough. Pojmał… Luca. Zabił go… tam. A potem… zabrano mnie do… magazynu.
– Kto?
Rozgoryczona Helena przełknęła ślinę.
– Truchła.
Kobieta parsknęła śmiechem.
– Od dawna nie słyszałam, żeby ktokolwiek odważył się użyć tego słowa. Wszyscy nieumarli, niezależnie od ich postaci, są lojalni Wielkiemu Nekromancie. Nieśmiertelność to nagroda za ich doskonałość. W tym nowym świecie śmierć zabiera jedynie niegodnych. Bez względu na to, jakich obelg użyjesz, twoi przyjaciele pozostaną jedynie prochem, o którym należy zapomnieć. – Postukała palcem po skroni Heleny. – Wydajesz się prawie nietknięta, więc po co ktoś zadał sobie aż tyle trudu? I kto mógłby…? – Wzięła ekran rezonansowy, ponownie na niego spojrzała, a potem zniknęła za zasłonką.
Helenie ulżyło, gdy kobieta dała jej spokój.
Zmodyfikowano jej pamięć lub umysł?
Mogłaby pomyśleć, że to podstęp, ale widziała obraz na ekranie rezonansowym. Zdawała sobie sprawę, jak powinien wyglądać mózg. Transmutacja umysłu w stan taki, jak u niej, wymagałaby wysoce wyspecjalizowanego i wszechstronnego wiwimanty.
I to nie było coś, o czym zapomniałaby osoba poddawana takiemu procesowi.
A jednak Helena nie czuła, że o czymkolwiek zapomniała, poza wzmianką o rozległych obrażeniach.
Nie kojarzyła żadnego urazu, szoku, smutku czy strachu.
Przełknęła ślinę i zamrugała, starając się o tym nie myśleć.
Rozejrzała się, bo chciała zorientować się w otoczeniu. Jakikolwiek wstrzyknięto jej lek, zdawał się brutalnie skuteczny. Dostrzegła na swojej klatce piersiowej rozległego sińca – w miejscu, w którym igła weszła w serce. Bolało z każdym jego uderzeniem.
Popatrzyła wzdłuż ciała. Wokół łóżka rozciągała się kratownica zabezpieczająca, do której przykuto Helenę metalowymi kajdankami. Poraniły i posiniaczyły skórę, a poniżej nich znajdowały się zielonkawe pasy metalu.
Te przynajmniej kojarzyła. Obręcze założono jej na nadgarstki podczas celebracji.
W gęstej od krwi ciemności, przy nikłym świetle latarni i ze zbyt wieloma osobami w ciasnej klatce, ledwie je widziała. Niemniej doskonale zapamiętała.
W kapsule hibernacyjnej odnosiła nieustanne wrażenie, że zaciskają się wokół jej rąk. Ich istnienie drażniło peryferie świadomości, a niedająca się nie zauważyć obecność tłumiła rezonans, uniemożliwiając jakąkolwiek manipulację transmutacyjną, dzięki której Helena zdołałaby uciec.
Nawet w kapsule czuła zawarty w obręczach lumit, który zgodnie ze swoją naturą wiązał w sobie cztery żywioły: powietrze, wodę, ziemię i ogień. Z tego właśnie połączenia powstawał rezonans.
Święta Wiara głosiła, że rezonans to dar ofiarowany dla rozwoju ludzkości przez Sola – bóstwo Kwintesencji żywiołów.
Rezonans w wielu częściach świata pozostawał bardzo rzadkim talentem, często występował tylko pośród narodu wybranego – Paladii. Przedwojenny spis ludności wskazywał, że prawie jedna piąta tutejszej populacji miała w sobie mierzalny poziom rezonansu. Spodziewano się, że w następnym pokoleniu ta liczba wzrośnie.
Zazwyczaj rezonans kierowany był do alchemii metali i związków nieorganicznych, dzięki czemu mogły zachodzić procesy transmutacji albo alchemizacja. Jednak w wybrakowanej duszy, która buntowała się przeciwko prawom natury Sola, rezonans mógł być zakłócony, co umożliwiało wiwimancję jak ta, której używała kobieta w stosunku do Heleny, oraz nekromancję wykorzystywaną do tworzenia nekrosług.
Lumit poprzez swoje działanie mógł potęgować lub nawet tworzyć rezonans w martwych strukturach, czyniąc je alchemicznie kowalnymi. Jednak czysty lumit był dla śmiertelników zbyt boski. Nadmierna ekspozycja organizmu wywoływała wyniszczające mdłości, a u osób z rezonansem mogła skutkować silnym bólem nerwów.
Lumit zawarty w obręczach nie przyprawiał Heleny o nudności, co oznaczało, że został zmodyfikowany. Energia w ich wnętrzu połączyła się z jej rezonansem, jednak zamiast go wyostrzyć, przytłumiła zmysły dziewczyny. Czuła swój rezonans, ale gdy starała się uzyskać nad nim kontrolę, bransolety zachowywały się jak izolator wobec jej nerwów. Pomimo usilnych starań, nie potrafiła przebić się przez ich działanie.
Zdawała sobie sprawę, że dopóki te obręcze pozostaną na jej rękach, wcale nie będzie alchemiczką.Rozdział 4
Helenie wystarczyło zaledwie kilka minut, by zajrzeć w każdy zakamarek pokoju i przylegającej do niego łazienki.
Zapewniono jej jedynie najpotrzebniejsze artykuły – mydło, ręczniki, szczoteczkę do zębów i metalowy kubek na wodę. Ścisnęła go, chcąc wygiąć. Gdyby udało jej się połamać naczynie, uzyskałaby ostrą blachę, którą mogłaby rozcinać tętnice. Mimo to po kilku próbach dorobiła się tylko bólu kciuków i pulsowania w obu nadgarstkach. Zaraz potem chwyciła za lustro, chcąc zerwać je ze ściany, ale było tak mocno przymocowane, że nie była w stanie choćby wsunąć pod nie palców. I nie pękło, gdy waliła w nie kubkiem.
Odsunęła się, spojrzała w taflę i skrzywiła się na widok swojego odbicia.
Ledwie rozpoznawała osobę, która patrzyła na nią z grymasem. Miała bladą cerę, ponieważ od ponad roku nie widziała światła słonecznego, i długie, czarne, splątane niemal w kołtun włosy. Twarz zdawała się zapadnięta. Byłaby podobna do nekrosłużki, gdyby nie wściekłość w jej ciemnych oczach.
Wróciła do sypialni i z rozczarowaniem odkryła, że przy zasłonach nie zostawiono żadnych ozdobnych sznurów, na których mogłaby się powiesić. Sprawdziła nawet za nimi, gdyby coś jednak umknęło jej uwadze.
Po prostu żyj, Heleno, błagał głos w jej głowie. Zamarła z palcami na wzorze zasłony, próbując wrócić do rzeczywistości.
Luc… Och, Luc. Oczywiście, że miał ją nawiedzać, odmawiając akceptacji jej pragmatycznego wyboru. Gdyby tu był, skarciłby Helenę za ten okropny plan. Nie znosił takiego myślenia. Nie podobało mu się, gdy ktoś poświęcał się dla niego lub dla jego rodziny. Zawsze czuł się za to odpowiedzialny i żywił przekonanie, że gdyby był lepszym człowiekiem, mógłby ocalić ich wszystkich.
W tym momencie słyszała, jak z uporem powtarzał, że nie pozwoli jej umrzeć. Że gdyby tylko przestała się na tym skupiać, mogłaby opracować znacznie lepszy plan.
Pokręciła głową.
– Przykro mi, Luc, ale to najlepsze, co jestem w stanie wymyślić.
Podeszła do drzwi, które prowadziły na korytarz.
Uwaga na temat tego, że nie powinna rzucać się w oczy, sugerowała, że mogła wychodzić z pokoju. Drżała z nerwów, puls gwałtownie jej przyspieszył. Złapała za gałkę i z łatwością ją przekręciła. Otworzyła ciężkie wrota i zobaczyła ciemny korytarz, ale zamiast ucieszyć się z tej wolności, poczuła, jak jej serce gubi rytm.
Nie świeciły kinkiety. Wcześniej nie zauważyła, jak złowieszczy był ten wąski, kręty, pełen pełzających cieni korytarz, który biegł w kierunku paszczy ciemności.
Przywykła do niegasnących świateł w Centrali.
Zamarła. To przecież irracjonalne. To tylko dom. Widziała już w życiu zbyt wiele prawdziwych okropieństw, żeby bać się cieni i ciągów komunikacyjnych, a mimo to jej nogi ani drgnęły. Gałka zawibrowała w dłoni.
Mroczny korytarz wydawał się pulsować jak przełyk, a długie cienie kołysały się, grożąc pochłonięciem. Jeśli wyjdzie, ponownie wpadnie w zimną, straszliwą, niekończącą się ciemność.
I nikt jej nigdy nie znajdzie.
Strach wniknął w ciało Heleny jak kolce, kiedy cienie znów drgnęły, pełznąc w jej kierunku.
Poczuła ucisk w piersi, aż rozbolały ją płuca. Cofnęła się do pokoju i zamknęła drzwi, a następnie przywarła do ich kojącej powierzchni i osunęła się po niej. Paliło ją w klatce piersiowej. Nie była w stanie zaczerpnąć tchu.
Zdawała sobie sprawę, że będzie prześladował ją strach przed kapsułą hibernacyjną, ale nie wiedziała, że tak się w niej zakorzeni i rozrośnie. Że zdoła sparaliżować układ nerwowy i narządy wewnętrzne.
Kucała, choć nie wiedziała jak długo, bo straciła rachubę czasu, dopóki nie rozległo się pukanie. Usłyszała brzęk naczyń, a potem oddalające się kroki.
Uchyliła drzwi. Na podłodze zastała jakieś zawiniątko oraz tacę z jedzeniem. Pospiesznie wciągnęła ją do środka, starając się nie patrzeć w ciemność.
Kiedy zamknęła drzwi i poczuła się bezpiecznie, spojrzała z odrazą na posiłek, który przypominał pomyje dla świń – jakby ktoś zgarnął odpadki z kuchni i resztki z całego dnia, a potem wrzucił wszystko do gara i długo gotował. Pomyślała, że woli umrzeć z głodu niż to zjeść. Odsunęła od siebie tacę.
Rozwiązała niewielki tobołek. W środku znalazła komplety bielizny, wełniane pończochy i czerwoną jak krew suknię. Widać było, że przy rąbku, dekolcie i gorsecie wcześniej biegły szwy, jakby zerwano koronkę i inne ozdoby, żeby rzecz stała się tak nijaka, jak to tylko możliwe.
Helena gorzko żałowała, że wzdrygnęła się na widok tamtych róż w holu.
Ponownie spojrzała na jedzenie. Przy Aurelii będzie musiała pamiętać o ostrożności.
Na samym spodzie zawiniątka z ubraniami znajdowały się trzy pary butów. Dwie z nich wyglądały jak pantofle do tańca, na niepraktycznej, cienkiej podeszwie, a trzecia okazała się delikatnymi czółenkami z wstążkami zamiast sznurowadeł, które straciły swój powab i blask, bo przetarł się materiał na palcach.
Helena wszystkie te rzeczy, oprócz pończoch, umieściła w szafie. Wolała zostać w cienkiej, gryzącej sukni z Centrali.
Następnego ranka dostarczono jej kolejną tacę z jedzeniem, które jakimś cudem było jeszcze gorsze. Jednak wygłodniała już na tyle, że wmusiła w siebie kilka kęsów tego, co pod wpływem gotowania nie straciło zupełnie koloru.
Chciała ponownie spróbować wyjść z pokoju, lecz na samą myśl żołądek mocno się jej kurczył.
Zamiast tego poświęciła czas na gimnastykę. Musiała być w stanie wejść po schodach, nie ryzykując, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Ręce też miała bardzo słabe, jednak obciążanie nadgarstków nie wchodziło w rachubę. Z goryczą popatrzyła na obręcze na przedramionach. Zawsze była dumna ze swoich rąk – ze wszystkich rzeczy, które mogła nimi robić.
Im dłużej wymyślała wymówki, żeby nie wychodzić z pokoju, tym bardziej narastały w niej wyrzuty sumienia. Każdy inny rebeliant już dawno przeszukałby cały dom, odnalazł potencjalną broń i wykończył Ferronów. Lila nigdy nie pozwoliłaby sobie na taką słabość. Obawy nie miałyby dla niej żadnego znaczenia.
Helena jednak nigdy nie była do niej podobna. Wszystko robiła po swojemu. Lepiej zaczekać i pozwolić Ferronowi przyjść do niej.
A on bez wątpienia niebawem się zjawi.
Mogła jedynie zgadywać, co przyniesie transfer.
Pomyślała o Crowtherze z Centrali, który stał się truchłem. Być może wkrótce podzieli jego los, z tą różnicą, że wciąż będzie żywa. Pozostanie świadoma tego, co się z nią dzieje, gdy Ferron przejmie nad nią kontrolę, opęta jej umysł i ciało.
Jedyna pociecha w tym, że jeśli będzie spotykać się z Wysokim Namiestnikiem dość często, może zdoła odkryć jego pobudki. Odnaleźć jego słabości.
Szperała w pamięci, próbując doszukać się faktów o jego rodzinie. Ferronowie w ubiegłym wieku zajmowali się alchemiczną industrializacją. To właśnie oni krótko po powstaniu Paladii założyli pierwszą gildię żelaza, które było jednym z ośmiu metali, według tradycji przypisywanych ośmiu ciałom niebieskim: ołów Saturnowi, cyna Jowiszowi, żelazo Marsowi, miedź Wenus, rtęć Merkuremu, srebro Lunie, lumit Lumithii i złoto Słońcu.
Żelazo trudno się obrabiało, było za to bardzo podatne na korozję, więc uważano je za podły, niegodny materiał, zwłaszcza w porównaniu z bardziej trwałymi substancjami – jak srebro, lumit czy złoto. Sami Ferronowie również zdawali się bardziej przyziemni – byli kowalami i ślusarzami, częściej wytwarzali pługi i inne narzędzia rolnicze, aniżeli podejmowali się wybitnych dziedzin, na przykład przekuwania stali w broń dla Wiecznego Płomienia, jak inni alchemicy żelaza.
W miarę upływu czasu, gdy odkrywano nowe metale, żelazo niezmiennie pozostawało podstawowym surowcem, aż Ferronowie opracowali wydajną metodę pozyskiwania stali alchemicznej. Dzięki precyzyjnemu rezonansowi żelaza byli w stanie zapewnić jakość przy produkcji na przemysłową skalę, której nikt nie zdołał dorównać. Zmieniło to świat, jak i samych Ferronów. Rodzina rzemieślników stała się niesamowicie bogatą klasą robotniczą, a inni musieli nadążyć za tą przemianą.
Nieważne, że pod względem teologicznym żelazo uznano za niższe w niebiańskiej hierarchii – nowoczesny świat i tak zbudowano na stali Ferronów. Fabryki, linie kolejowe, automobile, a nawet sama Paladia ze swoją wysoką zabudową rozwinęła się wraz z bumem przemysłowym.
Spirefell, choć teraz podupadające, wyraźnie stworzono jako pomnik rosnącej fortuny i wpływów, a także ogromnej dumy rodziny.
Helena po raz pierwszy usłyszała o Kaine’ie Ferronie na drugim roku – nie poznała go, tylko spotkała się z jego nazwiskiem na liście. Zdobyła najwięcej punktów na Narodowym Egzaminie Alchemicznym, pokonując chłopaka, któremu ten zaszczyt przypadł w udziale rok wcześniej.
Luc był z niej dumny i głośno powtarzał, że pierwszy rok właściwie się nie liczy, bo dopiero zaczynała naukę alchemii i to w dodatku w języku dla niej obcym.
O mało nie zemdlała wtedy z ulgi. Wypłacane przez Instytut stypendium zależało od jej wyników, a ten egzamin stanowił większą część oceny. Ojciec sprzedał wszystko, co miał w Etras, żeby mogła przenieść się do Paladii – gdyby straciła stypendium, byliby zrujnowani.
Helena sześciokrotnie zdawała egzaminy państwowe, przy czym co rusz zachodziła zmiana na podium. Raz na pierwszym miejscu plasowała się Helena Marino, a raz Kaine Ferron.
Rywalizacja okazała się jednak pośrednia, żadne z nich nie rzuciło temu drugiemu wyzwania wprost. Ferron wywodził się z gildii, a tacy jak on nie rozmawiali z „pupilką Holdfasta”. Nie umiała sobie wyobrazić, jakim cudem został Wysokim Namiestnikiem. Przecież podobnie jak ona szedł torem akademickim. Nie szkolił się w alchemii bojowej jak Lila, ani nie łączył tych dwóch ścieżek jak Luc.
Dlaczego zatem dziedzic gildii miał ścigać i zabijać pozostałych przy życiu członków ruchu oporu?
Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym większa rozpalała się w niej nienawiść, że znała – nawet jeśli pobieżnie – kogoś tak podłego.
W pewien dziwaczny sposób wydawało się niemal poetyckie, że to właśnie ona została sprowadzona do Spirefell jako więźniarka.
Już raz pokonała Ferrona. I powtórzy to, jeśli wykaże się dostateczną ostrożnością i sprytem.
Nazajutrz Ferron również się nie pojawił, zmusiła się więc do wyjścia na korytarz, starając się ignorować skurczony z nerwów żołądek i ściśnięte gardło. Przywarła plecami do muru, przesuwając dłońmi po dekoracyjnych panelach ściennych i nie przejmując się kurzem, od którego palce poczerniały jej, jakby pod wpływem jakiejś choroby.
Dasz radę, powtarzała sobie, zbliżając się do ciemności i starając się unikać najgęstszych cieni. Pociągnęła za klamkę najbliższych drzwi, te okazały się jednak zamknięte na klucz.
Przeszła trochę dalej.
Wiatr zawył w korytarzach, co zabrzmiało niemal jak krzyk, i zaskrzypiały okna. Dom trzeszczał, jak ocierające się o siebie kości.
Helena starała się oddychać głęboko, ale nie była w stanie zaczerpnąć porządnie tchu. Nie w korytarzu, gdzie cienie niemal jej dotykały.
Dotarła do trzecich drzwi. Nie potrafiła ruszyć dalej. Zawróciła, bo zakręciło jej się w głowie, a mrok narastał.
Zanim doszła do otwartych drzwi swojego pokoju, nogi odmówiły Helenie posłuszeństwa. Wszystko rozmazało jej się przed oczami i poczerniało.
Z ciemności wyłoniła się Lila Bayard.
Ale nie taka, jaką ją zapamiętała. Nie ta piękna, posągowa dziewczyna w zbroi, która włosy w odcieniu jasnego blondu zaplatała w koronę na czubku głowy, jak Lumithia na pomnikach. Włosy Lili przycięto krótko – na chłopaka. Wyglądała, jakby się skurczyła, mimo że wciąż była imponującego wzrostu. Patrzyła na Helenę. Prawą stronę jej twarzy i szyi znaczyły blizny, w tym długa, straszna szrama na policzku, biegnąca aż do obojczyka. I miała czerwone oczy.
– Lila. Co jest? Co się stało?
Helenę ogarnął chłód, palce jej zdrętwiały, gdy wyciągnęła rękę.
Lila otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale zaraz potem rozpłynęła się w powietrzu.
– Lila…
Kiedy Helena otworzyła oczy, zorientowała się, że leży na podłodze w swoim pokoju i łupie ją w głowie.
Coś dręczyło ją na skraju świadomości, majacząc tuż na granicy wspomnień.
Próbowała się skupić, ale w czaszce rozpalił się nagły ból. Cokolwiek nie dawało jej spokoju, zniknęło niczym woda wsiąkająca w piasek.
Okna znów zaskrzypiały, podłoga zadrżała, a dom jęknął w posadach, jakby ożywał. Podniosła się, oszczędzając ręce, i zbliżyła się do szyby.
Szczyty górskie pokrywała biel, ale śnieg nie dotarł jeszcze do dorzecza. Przesilenie zimowe, które wyznaczało początek nowego roku, miało nadejść zapewne dopiero za co najmniej kilka tygodni.
Czternaście miesięcy. Próbowała przypomnieć sobie ostatnią datę, jaką zakodowała podczas wojny. Do ostatecznej bitwy doszło późnym latem, jednak nie pamiętała ani miesiąca, ani fazy księżyca. Szpitalny oddział nie ulegał zmianom wraz z porami roku.
Kiedy wyglądała przez okno, otworzyły się drzwi za jej plecami. Helenę przeszedł dreszcz, gdy odwracała się, zakładając, że to Ferron.
Zamiast tego weszła Aurelia otulona kłębami błękitnej tkaniny, która błyszczała metalicznie, jakby stanowiła misterny egzoszkielet. Jeśli Ferronowie naprawdę zmagali się z problemami finansowymi, to dlatego, że uszycie strojów dla kobiety wymagało użycia najprawdopodobniej kilkunastu metrów importowanego jedwabiu.
Aurelia może i miała niezwykły rezonans żelaza, lecz z pieniędzmi obchodziła się jak nowobogacka. Helena sama nigdy nie posiadała ich zbyt wiele, jednak mimowolnie zauważała takie rzeczy pośród szlacheckich rodów, które służyły Holdfastom i Wiecznemu Płomieniowi.
Strój na wieś miał być z natury mniej formalny. Kiedy Luc opowiadał Helenie o sielskim domu, który jego rodzina postawiła w górach, powtarzał, jak wygodną nosiło się tam odzież. Każdego roku, po paradach z okazji letniego przesilenia, podczas których świętowano urodziny princepsa, zapraszał ją, aby mogła uciec od miejskiego upału i chorób, które w porze ciepłej przychodziły znad rzeki.
Zawsze jednak spotykała się wtedy z ojcem.
Kilka lat później zobaczyła ten sielski dom, ale pojechała tam sama. I Luc miał rację – posiadłość była piękna, ubrania wygodne, jednak nie spodobało jej się w tamtym miejscu.
Aurelia patrzyła na Helenę z obrzydzeniem.
– Dlaczego wciąż masz to na sobie? Nie umyłaś się, odkąd tu trafiłaś?
Nie, odmówiła ablucji. Pozostanie brudną wydawało się bezpieczniejsze.
– Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś stąd, założyłam jednak, że w tej norze, z której wyciągnęli cię Holdfastowie, obowiązywały podstawowe zasady higieny.
Helena jedynie zacisnęła usta.
– Dzwoniła Stroud. Procedura rozpocznie się dziś wieczorem. Umyj się i zrób coś z tymi okropnymi włosami, zanim tu wrócę, bo jak nie, każę służkom się tym zająć. Mam kilka nieźle śmierdzących, więc jeśli jeszcze raz zobaczę cię w takim stanie, to je wezwę. – Aurelia obróciła się, czemu wtórował szelest warstw jej sukni, i wyszła.
Helena udała się do łazienki, rozebrała tak szybko, jak było to możliwe i wskoczyła pod prysznic. Rury prychnęły kilka razy, nim w końcu syknęły, jęknęły i popłynęła nimi woda. Helena wyszorowała się pospiesznie od stóp do głów za pomocą myjki, a potem skupiła na rozdzieleniu włosów palcami. Nigdzie nie znalazła grzebienia.
Czy Ferron myślał, że mogłaby poderżnąć sobie nim gardło?
Właściwie to wcale nie był taki zły pomysł.
Kiedy uznała, że jest już dostatecznie czysta, włożyła świeżą, szorstką bieliznę, a potem naciągnęła na siebie podarowaną suknię, starając się nie patrzeć na czerwony materiał. Usiadła i rozpoczęła walkę z pozostałym na głowie kołtunem, przy czym rozbolały ją dłonie i nadgarstki, ale nie miała najmniejszej ochoty sprawdzać, czy Aurelia spełni swoje groźby.
Paladyjczycy zawsze określali jej fryzurę jako niezbyt schludną. Ludzie z Północy przeważnie mieli cienkie i zupełnie proste kosmyki. Loki tolerowano tylko wtedy, gdy powstały na rozgrzanym pręcie, który je przypalał, układając w formę korkociągu.
Kiedy została uzdrowicielką, nauczyła się zaplatać włosy w dwa ciasne warkocze u nasady szyi. W tej chwili próbowała to powtórzyć, ale nie była w stanie wykonać skrętnego ruchu dłońmi.
Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że uderzyły o ścianę. Aurelia stanęła w wejściu, z wyraźną pogardą omiatając ją przenikliwym wzrokiem niebieskich oczu.
Helena spięła się i czekała na wyrok.
Pani domu pociągnęła nosem i zacisnęła usta.
– Chodź.
Więźniarka podążyła za nią, w duchu skupiając się na misternym, metalowym wzorze na sukni Aurelii, a nie na cieniach wokół niej.
Eskortującej najwyraźniej nie podobała się ta cisza.
– Kaine mówi, że jedyne, co w tobie wartościowe, to mózg. – Spojrzała na Helenę, jakby spodziewała się, że to stwierdzenie ją zaboli. – Wnoszę zatem, że z resztą ciebie mogę zrobić, co mi się żywnie podoba.
Wypowiadając ostatnie zdanie, transmutowała żelazne pierścienie na palcach.
Pomimo całej mocy rezonansu żelaza, ruchy dziewczyny zdawały się na pokaz. Stworzona broń połamałaby połowę jej palców, gdyby chciała z niej skorzystać.
Helena wątpiła, czy Aurelia kiedykolwiek przeszła prawdziwe szkolenie bojowe. Gildie zasadniczo wysyłały do Instytutu tylko synów, bo córki chciano dobrze wydać za mąż. Oczywiście mogły uczyć się alchemicznych sztuczek salonowych, ale rzadko otrzymywały dyplomy.
Mimo to Helena udała przestrach i odskoczyła, z rozwagą odwracając wzrok, aby nie zdradzić krytycznej oceny, która musiała malować się w jej oczach.
Otulona gorsetem pierś Aurelii uniosła się, gdy na jej palcach znów pojawiły się pierścienie.
– Założę się, że już żałujesz, że dołączyłaś do Holdfastów. I tak miały wygrać gildie. Próbowaliście nas powstrzymać, a teraz spójrz tylko, na co wam się to zdało. – Przesadnie zadarła głowę i ruszyła.
Hol okazał się pusty. Aurelia szybko weszła na drugie piętro, następnie przemierzyła krótki korytarz, zatrzymała się przed pierwszymi drzwiami i dotknęła panelu, który znajdował się na skrzydle tuż nad gałką. Rozległ się zgrzyt zamka.
– Jesteśmy. Wejdź tutaj i zaczekaj – poleciła pani domu. Helena zbyt późno zorientowała się, że ma wkroczyć w pułapkę. – Kaine niebawem się zjawi. Nie wychodź do tego czasu – dodała, a potem odeszła, zostawiając Helenę na korytarzu, z przytłaczającym poczuciem, że nie powinna wchodzić do tego pomieszczenia.
Więźniarka się rozejrzała. Powinna spróbować zawrócić? Może napytałaby sobie tym wystarczającej biedy, żeby Ferron zechciał ją zabić?
Zanim jednak zdołała rozważyć swoje możliwości, korytarz przed nią zaczął się rozciągać i nadymać, aż wszelkie powierzchnie uciekły poza jej zasięg. Gałka w drzwiach zaczęła się oddalać, pozostawiając Helenę łatwym celem dla sięgających ku niej cieni.
Rzuciła się w przód, złapała za gałkę. Udało jej się ją przekręcić i weszła.
Pomieszczenie okazało się mniejsze niż korytarz.
Oparła się o drzwi, palcami bezwiednie wodziła po słojach drewna, uspokajając się w zamkniętej przestrzeni.
Zdziwiła się, gdy zobaczyła, że pokój bardzo przypominał jej sypialnię. Również znajdowały się tu dwa okna, łóżko i szafa, tyle że zamiast fotela uszaka stało biurko z krzesłem. Mogła to być też cela ascety.
Podeszła do stojącego przy oknie biurka. Zastała na nim schludny stos dokumentów.
Wzięła kartkę leżącą na samej górze i uniosła do słabego światła, aby sprawdzić, czy nie odcisnęło się na niej to, co Ferron pisał na poprzedniej, ale papier był gruby i nieskazitelny. Przeciągnęła palcami po delikatnie zdobionym srebrem blacie – wzór składał się z misternie splecionych liści i gałązek, z idealną precyzją wtopionych w drewno. Bez wątpienia było to dzieło utalentowanego alchemika srebra. Biurko zachowano w stanie idealnym, co ostro kontrastowało z pajęczynami pokrywającymi żelazną konstrukcję w całym domu.
Helena odwróciła się na pięcie, cała sztywna, bo została uwięziona w pokoju, w którym najprawdopodobniej nie powinna się znajdować. Wątpiła, czy zdołałaby wrócić do swojej sypialni, a gdyby Aurelia przyłapała ją na nieposłuszeństwie, na pewno poważnie by skrzywdziła.
Jednak co zrobi jej Ferron? Czy za wejście do zamkniętego pokoju należała się kara śmierci? Wątpiła, żeby był aż tak porywczy, a jeżeli Stroud jako wiwimantka potrafiła stosować tak kreatywne kary, które ściśle rzecz biorąc, nie były torturami, Ferron niewątpliwie również mógł zrobić coś podobnego.
Helenie zaschło w ustach.
Wciąż nie wiedziała, na czym miał polegać cały ten transfer. Pomimo rozmów o nim, nikt nie zamierzał wyjaśnić, co takiego planował zrobić jej Ferron. Mogła jedynie zgadywać, posilając się wypowiedziami Shiseo, które swoją drogą nie miały sensu, bo to właśnie Helena uzdrowiła generała Bayarda, gdy po raz pierwszy został ranny. Ratując go, dotarła do granic swojej wiedzy i umiejętności, mozolnie regenerowała uszkodzoną tkankę mózgową. Kiedy przeżył, mówiono o cudzie i że dłonie Heleny pobłogosławił sam Sol.
Pochwały jednak skończyły płynąć, gdy Bayard odzyskał przytomność. Okazało się, że był jak dziecko. Dorosły mężczyzna, potężny generał z emocjami małego chłopca. Niegdyś genialny taktyk nie umiał nawet wyjść z pomieszczenia bez pomocy osób trzecich.
Helena ocaliła jego ciało, lecz w gorzki sposób nauczyła się, że umysł był czymś zupełnie odrębnym i nie udało jej się go zreperować. Przez kolejne lata starała się naprawić swój błąd, jednak poległa. Gdzieś z zakamarków pamięci wyłoniła się postać Elain Boyle z lekarstwem w dłoni, z procedurą, którą w późniejszym okresie zastosowano również na samej Helenie. A teraz dowiedzieli się o niej również nieumarli.
Z zamyślenia wyrwał ją szczęk otwieranych drzwi. Obróciła się i zobaczyła, że do pokoju wszedł Ferron, rozluźniając kołnierzyk przy szyi.
Zatrzymał się, kiedy ją dostrzegł.
– Cóż – rzucił. – A to ci niespodzianka.