Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ale Meksyk! Totalne wariactwo - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
25 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ale Meksyk! Totalne wariactwo - ebook

Dla niej to ostatnie wakacje u ojca będące kładką między światem studenckim a rozpoczęciem pracy w poważnym dorosłym życiu.

Dla niego to zamknięcie trudnego rozdziału i powrót do domu w celu sprostania wymaganiom, jakie stawia mu rodzina.

Ona rozważna i waleczna. On introwertyczny i tajemniczy.

Pewnego dnia ich drogi przypadkowo się przecinają.

On ratuje ją z opresji, ona korzysta z jego pomocy.

Przez niewinne kłamstwo wplątują się w sytuację, w której żadne z nich nie chce być. A to ciągnie za sobą kolejne zdarzenia, które zaczynają ich do siebie zbliżać.

Czy zamknięty w sobie i niewierzący w miłość Diego zmieni swoje podejście do życia dzięki spotkaniu dziewczyny z innego kontynentu? Czy poukładana i rozsądna Pola zgodzi się na propozycję, która zostanie jej niespodziewanie przedstawiona i która może zmienić całe jej życie?

Ale Meksyk! Totalne wariactwo – to opowieść o Polce Apolonii i Meksykaninie Diego oraz o tym, jak ich spotkanie spowoduje nieodwracalne zawirowania w życiu obojga, a wszystko to okraszone gorącym meksykańskim słońcem i dawką bezczelnego humoru.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 9788367520393
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Leżę na kamiennej posadzce, przyciśnięty do półki skalnej. Staram się oddychać jak najciszej, byle tylko nie stać się dzisiejszym obiektem zainteresowań i uchronić swoje życie przed tą bestią. Zamykam oczy i próbuję się schować, myśląc o tym, że jeżeli ja go nie widzę, on nie widzi mnie. Nic bardziej mylnego.

Po chwili czuję na sobie jego spojrzenie. Te bestialskie, przerażające oczyska, które są dla mnie teraz największą karą. Długo nie trzeba czekać, żeby podszedł do mnie cicho, skradając się jak łowcze zwierzę. A może tym właśnie jest? Zwierzęciem, które rozrywa ludzkie ciała na strzępy i nie pozostawia nawet centymetra kwadratowego skóry bez uszkodzeń. A może jest moją karą za grzechy, których się dopuściłem? Teraz najzwyczajniej w świecie pokutuję, przyjmując najgorsze, co może być – jego.

Nie boję się. Nie. To uczucie już dawno we mnie umarło. Nie odczuwam przed nim strachu. Przed jego gniewem. Przed śmiercią. Jestem na nią gotowy, jestem gotowy na ból i cierpienie, które on może mi zadać, jeśli mnie wytropi i wyciągnie z mojej kryjówki.

Wreszcie czuję, że jest już blisko mnie. Czuję jego oddech na twarzy, co powoduje, że budzą się we mnie pierwotne instynkty popychające mnie do działania, do podjęcia kroków, dzięki którym będę mógł przetrwać. Mam wrażenie, jakbym działał po omacku, jakbym nie otwierał oczu, a zachowywał pełnię świadomości. Chwytam go za gardło, zrzucam z siebie, po czym przystępuję do ataku.

Jakie jest moje zdziwienie, kiedy oczy bestii przestają być oczami bestii, a twarz tyrana przestaje być twarzą tyrana. Nagle dostrzegam przed sobą znajome już spojrzenie szaroniebieskich tęczówek i przerażenie wypisane na pięknej buźce. W sekundę się orientuję, że siedzę na dziewczynie, trzymam ją za gardło i zaciskam palce niczym imadło, zgniatając jej szyję. Kurwa! – ryczę w myślach.

– Kurwa! – powtarzam na głos, puszczając jej cienką szyjkę, i zrywam się na równe nogi.

Niewiele myśląc, odwracam się na pięcie i uciekam jak najdalej. Dopadam do dużego okna, które otwieram szarpnięciem za klamkę, po czym wybiegam na balkon. Opadam na metalowe barierki, podpierając się na prostych w łokciach rękach. Głowę zwieszam między ramiona i wzdycham głęboko, czując wstyd i zażenowanie.

Jak długo to będzie jeszcze trwało?Biorę większy rozmach niż wcześniej i ponownie uderzam. Nadal nic. Wzdycham, przymykając na chwilę oczy, i robię kolejny zamach. Po chwili ciężki młot uderza w metalową ramę, co powoduje roznoszący się w powietrzu głośny trzask. Ramiona bolą mnie już niemiłosiernie, a dłonie aż drętwieją, ale nie odpuszczam. Przekręcam głowę w lewo, następnie w prawo. Poza mną nad tym rusztowaniem pracuje jeszcze jakichś dziesięciu ludzi. Nie ma czasu do stracenia, więc wszyscy staramy się ratować sytuację. Jeśli nie zadziałamy odpowiednio, rusztowanie pod budowanym kominem runie, a z budowy nie będzie co zbierać. Wciągam więc głęboko powietrze, robię zamach i na wydechu walę z całej siły, wydając przy tym głośny okrzyk.

Jeszcze kilka takich razów i wreszcie udaje nam się naprostować metalową ramę podtrzymującą stelaż. Teraz do działań wkraczają spawacze, którzy od razu dokładają nowy kawałek, by zastąpić nim ten uszkodzony. Metal po jednym wygięciu nie nadaje się do użytku, gdyż stracił już swoje właściwości. Nie mija nawet minuta i pojawiają się jasne łuny na skutek spawania, a wokół sypią się iskry, dając więcej światła. Ja za to mam chwilę oddechu.

– Świetna robota! – woła do mnie brygadzista tej strefy rafinerii, uderzając mnie mocno w ramię.

Krzywię się nieco na taki gest, ale nie mogę mu pokazać, że nie chcę takich czułości. Wyciągam kraciastą chustkę z tylnej kieszeni dżinsów i ocieram czoło zlane potem.

– Dokonaliśmy tego razem – odpowiadam, siląc się chociaż na blady uśmiech.

– Brakowało tu kogoś takiego – ciągnie szef tej brygady, a w jego oczach widzę jawne uznanie.

– Bez przesady – rzucam, wzruszając ramionami. – Każdy by to zrobił.

– Nie każdy – drąży, ale po chwili jednak odpuszcza dyskusję ze mną i podaje mi dłoń, którą ściskam na pożegnanie.

Odwracam się i obieram kierunek na parking. Chcę wracać do domu, bo jestem kurewsko zmęczony. Jest północ, a przed nami jakieś trzy godziny drogi.

– Udało się, braciszku! – słyszę radosny głos mojej siostry, która podbiega do mnie i niemal rzuca mi się w ramiona. – Uuu… – jęczy i zatrzymuje się gwałtownie. – Ale cuchniesz!

– Dzięki, Daniela – prycham. – Jakbyś nie zauważyła, to napierdalałem młotem jakieś dwie godziny.

– Tak, tak, spokojnie – mówi, uśmiechając się do mnie. – Cieszę się, że wróciłeś, Diego – dodaje z uznaniem.

– Przecież wróciłem pół roku temu – dziwię się, unosząc brew, i jednocześnie szukam kluczyków od samochodu. – Szybko mnie zauważyłaś.

– Wiesz, że nie o tym mówię – odpowiada prędko i chwyta mnie za dłoń. – Nie chcesz się najpierw wykąpać?

– Nie – zaprzeczam od razu. – Chcę już wracać – informuję, nadal grzebiąc w kieszeniach. – Kurwa – warczę, bo orientuję się, że kluczy nigdzie nie ma. – Chyba zgubiłem kluczyki.

– Oj, co teraz?

Rozglądam się wokół, próbując dostrzec coś na ciemnej ziemi, ale nic nie widać. Wiem, że nie ma szans na znalezienie ich teraz. Byłem w tylu miejscach, a przy rusztowaniu pracowało tak wielu ludzi, że każdy mógł je zdeptać. To, że ktoś mi je ukradł, w ogóle nie wchodzi w grę.

– Wiem! – krzyczy nagle Daniela, klaszcząc dłońmi niczym mała dziewczynka. – Zaczekaj chwilę, lecę do dozorcy! – nadaje dalej jak nakręcona i biegnie gdzieś przed siebie.

Kręcę tylko na to głową i aż muszę chwycić nasadę nosa, bo czuję, że zaraz eksploduje mi łeb. Rzucam jeszcze okiem na auto stojące po drugiej stronie parkingu i ruszam za moją siostrą. Nie zdążam dojść do dyżurki faceta zajmującego się wpuszczaniem transportów na teren rafinerii, kiedy ze środka wypada zadowolona Daniela.

– Mam! – drze się, jakbym jej nie słyszał z odległości dwóch metrów, i macha mi przed nosem pękiem kluczy.

– Zostaniesz teraz odźwiernym? – sarkam, wsuwając dłoń do kieszeni brudnych jak święta ziemia dżinsów.

– Nie, mądralo – burczy i wyciąga język. – Mam transport do domu.

Ona naprawdę ma dwadzieścia pięć lat?

– Tak? A czym chcesz jechać, jak tu nie ma niczego normalnego? – pytam, unosząc brew.

– Ale ty masz wymagania, chłopie – oburza się, wymija mnie i rusza na mniejszy parking przy chatce dozorcy.

Wsuwam drugą dłoń do kieszeni dżinsów i stoję w miejscu. Przekręcam głowę w bok, podążając za nią spojrzeniem. Aż mi się śmiać chce, gdy zauważam, jak próbuje otworzyć jednego z pikapów pilotem, którego zapewne nie ma. Panienko Przenajświętsza, ile ona ma lat? Wzdycham wymownie i odrywam nogi od ziemi. Podchodzę do niej ociężale i wyciągam rękę, widząc, jak męczy się z tym plikiem kluczy.

– To stary model, tu nie ma pilota – zauważam, odbierając od niej kluczyki. – Trzeba otworzyć je manualnie – dodaję, na co dziewczyna zerka na mnie zdziwiona i robi się czerwona jak burak.

Wyszukuję właściwy klucz i wsuwam go w zamek. Upewniając się, że jest odpowiedni, przekręcam go, otwieram drzwi od strony kierowcy i wsiadam. Daniela odzyskuje władzę w nogach, biegnie do drzwi od strony pasażera i od razu za nie szarpie. Kręcę głową, nachylając się do zamka po drugiej stronie kabiny, i pociągam blokadę w górę. Moja siostra od razu wsiada do środka i zapina pas bezpieczeństwa. Ja za to wkładam kluczyk do stacyjki, odpalam silnik i słyszę ryk piętnastoletniego forda raptora. Układam ręce na kierownicy i gładzę ją delikatnie. Dawno takim nie jeździłem. W sumie chyba nawet bardzo dawno. A już na pewno jeszcze przed moim wyjazdem do Stanów.

Chwytam za dźwignię zmiany biegów i wrzucam jazdę w przód. Wciskam gaz, a auto szarpie i rusza ze swojego miejsca. Świetnie, niech się jeszcze spierdoli gdzieś po drodze, to dopiero będzie zabawnie. Po chwili wyjeżdżamy główną bramą, Daniela macha na pożegnanie dozorcy i ruszamy w podróż do domu. Od razu obieram kierunek na drogę krajową numer osiemdziesiąt, która idzie na północ. W sumie z Tampico będącego na nabrzeżu to jedyna opcja, by dojechać do Ciudad Victoria mieszczącego się w centrum stanu.

Jadąc ulicami miasta oświetlonymi lichymi latarniami, zastanawiam się nad tym wszystkim. Nie chce mi się tak męczyć. Nie chcę tego. To nie jest moje życie. Przecież jedną trzecią swojego żywota spędziłem za granicą. Przyjechałem tu dzisiaj tylko dlatego, że ciotka patrzyła na mnie z tak wielką nadzieją w oczach, że nie miałem serca zrobić jej przykrości. Tylko dlaczego oni wymagają ode mnie takiego poświęcenia? Nie rozumieją, że tego nie chcę? Nie chcę pracy w rafinerii czy winnicy. Nie chcę teraz niczego. Jeszcze rok temu nie wiedziałem, czy w ogóle tu wrócę. Szczerze mówiąc, już w to nie wierzyłem. Całkowicie straciłem nadzieję. Teraz jednak jestem w tym samym miejscu co dwanaście lat temu i znowu czegoś się ode mnie wymaga. Nie ma sensu się tak starać. Przecież jeszcze dwa tygodnie i chuj jeden wielki strzeli to wszystko. Nie powiem, że nie jest mi żal, bo jest, ale nie jestem w stanie nic zrobić. Nawet jeśli ciotka wierzy, że jakimś cudem znajdzie rozwiązanie, to ja i tak wiem, że takowe nie istnieje.

– Myślałeś już o tym wszystkim? – odzywa się Daniela po jakichś dwóch godzinach ciszy.

– O czym?

– Dobrze wiesz… – wzdycha. – Zostały niecałe dwa tygodnie – informuje, jakbym nie miał tej świadomości, która mnie tak kurewsko męczy.

– Cały czas o tym myślę – odpowiadam w końcu, na co moja młodsza siostra rzuca mi zaciekawione spojrzenie.

– I co wymyśliłeś? – pyta ożywiona, a na jej twarz wypływa delikatny uśmiech.

– Nic – mówię zgodnie z prawdą. – Dobrze wiesz, że to jest nie do wykonania.

– Ależ oczywiście, że jest! – zaprzecza żywo. – Wystarczy, że…

– Wystarczy! – przerywam jej stanowczo. – Mało brakowało, a nie wróciłbym tu w ogóle, więc równie dobrze mogę nic nie robić – rzucam, a w moim głosie łatwo wychwycić irytację.

– Diego, proszę…

Nie jest dane jej skończyć, bo nagle coś wpada mi przed maskę, co powoduje, że szarpię mocno za kierownicę. Danielą rzuca w bok, ale jest przypięta pasami, więc nic jej się nie dzieje. Ja pasów nie zapiąłem, ale trzymam się kółka, więc zostaję na swoim miejscu. Opony głośno piszczą od hamowania oraz ostrego manewru. Udaje mi się jednak wyminąć przeszkodę i zatrzymać się tuż za nią.

– Kurwa – warczę pod nosem wyprowadzony z równowagi.

Jest wyjątkowo ciemna noc. Niczego nie widać, a nagle coś wypada na drogę. Zachowując zimną krew, włączam wsteczny bieg, by oświetlić to, co znajduje się za samochodem. Obracam się przez ramię, co moja siostra również robi. Jakie jest moje zdziwienie, kiedy zauważam dwie dziewczyny, mniej więcej w wieku Danieli. Ta oczywiście od razu wypada z auta i leci do nich z krzykiem. Ale nie z opierdolem, tylko z miłosierdziem. Czy ona nigdy nie zacznie myśleć? Przecież to może być jakaś pułapka. Mało dzieje się takich rzeczy na świecie? Ale moja malutka siostrzyczka ma głęboko w dupie kwestie bezpieczeństwa i leci wszystkim na ratunek. Nawet gdyby to był wąż dusiciel, ona by mu pomogła.

Przymykam na chwilę oczy, łapiąc nasadę nosa, i muszę stwierdzić, że ona mnie kiedyś wykończy. Kiedy chcę już wysiąść, wraca do drzwi od strony pasażera, a ja dopiero teraz zauważam, że ciągnie te laski za sobą.

– Podrzućmy te biedne dziewczyny – rzuca ni to pytaniem, ni stwierdzeniem, patrząc na mnie jak zbity pies.

– Daniela, nie wiemy, kto to jest… – zaczynam, ale nie daje mi dojść do słowa.

– Proszę, one są z innego kraju, są tu same i potrzebują pomocy – jęczy, przyciągając jedną z nich bliżej siebie.

Rozmawiała z nimi maksymalnie minutę. Skąd już wie takie rzeczy? Wzdycham, obrzucając niechętnym spojrzeniem tę bliżej drzwi. Druga stoi za nią, ale wyglądają podobnie. Marszczę brwi, bo nie mam ochoty robić sobie wrogów i zabierać z drogi panienki, które ewidentnie uciekają jakiemuś alfonsowi. Tak przynajmniej mogę stwierdzić po ich ubraniach, które nie pozostawiają zbyt wiele pola dla wyobraźni.

– Nic z tego, Daniela – mówię ostro. – Nie chcę mieć problemów z jakimś alfonsem.

Dziewczyna stojąca z tyłu wciąga ze świstem powietrze, a ta pierwsza krzyczy do mnie oburzona dość dobrym hiszpańskim:

– Nie jesteśmy kurwami!

– Diego, proszę – marudzi siostra.

Wzdycham ponownie, odwracając się w stronę przedniej szyby. Daniela odczytuje to jako moją zgodę i otwiera im tylne drzwi, po czym wszystkie wsiadają do środka. Te dwie warczą coś do siebie w nieznanym mi języku, a ja rzucam na nie okiem i ruszam z miejsca. Kiedy moje spojrzenie spotyka się z oczami tej cichszej, która wcześniej stała z tyłu, przeszywa mnie jakiś prąd, a na tylnej kanapie zapada cisza.

Nie potrafię opisać tego, co mnie tknęło, ale już teraz wiem, że nic dobrego z tego nie będzie.Siedzę w samochodzie jakichś typów i sama nie wierzę w to, co robię. Przecież to jest szczyt głupoty. Ale czego ja się mogę spodziewać, kiedy pozwolę przejąć dowodzenie swojej szurniętej siostrze? Na pewno niczego dobrego.

Po pierwsze, namówiła mnie na imprezę ponad dwieście kilometrów od domu taty, co od razu wydawało mi się głupotą. Ale nie, jak zwykle siadła mi na głowie z tymi swoimi tekstami typu „zacznij żyć” i inne pierdoły. A ja jak taka głupia gęś jej posłuchałam.

Po drugie, pozwoliłam jej na to, by tych dwóch z dyskoteki odwiozło nas do domu. Przecież my ich kompletnie nie znamy. No, może ja, bo Olka już dogłębniej poznaje tego niższego.

Po trzecie, i w tym wszystkim chyba najgorsze, przekonała mnie, by nie brać zbyt dużo pieniędzy, a tym bardziej komórek, bo zgubimy. Gdzie ja miałam rozum, kiedy zgadzałam się na to wszystko? Nie mam zielonego pojęcia.

Wiem za to jedno: tkwię teraz na przednim siedzeniu w dość ciekawym wnętrzu terenowego samochodu. Na pierwszy rzut oka ma pod maską jakieś trzysta koni, a pojemność bije na głowę polskie samochody. Auto prowadzi nawet przystojny Meksykanin, który wyjątkowo skupia się na drodze. No i dobrze, bo ten z tyłu skupia się na mojej siostrze. I to zdecydowanie za bardzo.

Obracam się lekko do tyłu i aż mnie mdli na widok tej dwójki. Całują się tak, jakby zaraz mieli się nawzajem pożreć. No cóż, po nim widzę, że zdecydowanie chce ją zjeść. Ona sama też nie jest mniej chętna. Ale taka już jest moja o rok starsza siostra. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że zachowuje się jak nastolatka, a nie jak dorosła kobieta. Bo w jej przypadku szesnaście lat a dwadzieścia trzy nie robi żadnej różnicy.

Wzdycham delikatnie, układając się wygodniej na siedzeniu. Do celu jest daleko, przy tej jeździe jakieś dwie godziny drogi, a mnie strasznie chce się spać, jednak walczę sama ze sobą, aby nie paść. Jakoś nie jestem w stanie zaufać sytuacji tak bardzo jak Ola. Ziewam, lekko zasłaniając buzię, a kątem oka wychwytuję na sobie wzrok kierowcy. Zerkam na niego, a on uśmiecha się do mnie. I nie jest to słodki uśmiech, to lubieżne uśmieszysko. Aż się wzdrygam na ten gest i odwracam szybko głowę w stronę przedniej szyby.

Kiedy wjeżdżamy w kolejną dziurę, znacznie na niej podskakując, dociera do mnie, że coś jest nie tak. Rozglądam się uważnie po otoczeniu, ale w tej ciemności nie mogę niczego dostrzec. Jest grubo po drugiej w nocy, a my jedziemy jakimś pustkowiem. Ta droga nie pasuje mi do drogi, którą tu jechałyśmy. To zdecydowanie nie ta nawierzchnia. Przecież autobus jechał krajówką. Asfaltową. Marszczę brwi na to odkrycie, a kiedy dojeżdżamy wreszcie do skrzyżowania, upewniam się w swoich podejrzeniach. Kierowca, jak mu tam było, Julio czy coś takiego, zwalnia nieco, a ja zauważam tablicę informacyjną. Jednak jechaliśmy jakąś inną drogą. Kierunki wskazują na Tampico sto osiemdziesiąt kilometrów w lewo, a w prawo trzydzieści dziewięć do Ciudad Victoria. Jakie jest moje zdziwienie, gdy chłopak skręca właśnie w prawo. Robię wielkie oczy, ale staram się niczego po sobie nie pokazać, od razu układając w głowie plan awaryjny. Nie wiem, na ucieczkę? Bo przecież oni nie odwożą nas do domu! Facet właśnie wjeżdża na drogę prowadzącą z powrotem do Ciudad!

Przed oczami od razu stają mi znajome obrazy, a ręce zaczynają mi się niepohamowanie trząść. Muszę coś zrobić. Zerkam wymownie do tyłu, a oni niemal pieprzą się na tej kanapie. Boże, co za żenada. Znów wracam do pozycji wyjściowej i dalej myślę, co zrobić. Jedno jest pewne: wszystkie pomysły, na które pozwoliłam siostrze, rzeczywiście okazują się szczytem głupoty. I ta impreza, i ta odwózka, i ten pieprzony brak telefonu!

– Zatankujemy – odzywa się nagle chłopak kierujący samochodem, zjeżdżając z drogi na małą stację benzynową. – Hugo, chodź – nakazuje temu drugiemu, po czym wysiada.

Hugo wysiada za nim, ostentacyjnie poprawia sobie spodnie w kroku i zatrzaskuje drzwi. Od razu odwracam się w stronę Olki i aż chce mi się ryczeć. Ma rumieńce na twarzy, wymalinkowaną szyję i dekolt. Jej usta są tak opuchnięte, że aż dziw, że jeszcze nie wybuchły.

– Jeszcze chwila, a ciągnęłabyś mu fiuta – warczę wściekła, ale jej to nie rusza.

– Zazdrościsz, siostrzyczko?

– Zamknij się – burczę. – Mamy problem.

– Jaki? – dziwi się. – Przecież nas odwożą. – Wzrusza ramionami.

– Tak? Do Ciudad Victoria? – pytam, chwytając prawą ręką oparcie kierowcy.

– Co? A nie…

– Nie – przerywam jej. – Jakieś pięć kilometrów temu skręciliśmy w drogę powrotną – szepczę konspiracyjnie i się rozglądam.

Na mój gest Olka robi to samo. Zauważam tych dwóch przy dystrybutorze. Kierowca trzyma w ręce pistolet, ale zajęty jest rozmową, sugestywnie poruszając ciałem.

– Co teraz? – jęczy Ola, wytrzeszczając na mnie oczy, bo już doskonale wie, co mam na myśli. – Przecież oni…

– Trzymaj się – wcinam się jej w słowo, rzucając okiem na stacyjkę.

Nie zabrał kluczyka, więc to jest nasza szansa. Już bez zbędnych słów przeskakuję na siedzenie kierowcy. Od razu odpalam silnik, na co nasi koledzy reagują automatycznie i rzucają się do tylnych drzwi. W momencie, w którym jeden z nich je otwiera, ja przerzucam wajchę na D i wciskam gaz do dechy. Koła buksują przez ułamek sekundy, a po chwili auto rusza z piskiem opon. Dzieje się to na tyle szybko, że facet upada na ziemię, a drzwi zatrzaskują się z hukiem. Olka opada na oparcie kanapy, jęcząc coś nieskładnego pod nosem. Dojeżdżam do wyjazdu ze stacji i skręcam ostro w lewo, zawracając na Tampico. Wyjeżdżam na ulicę, w bocznej szybie widząc, jak ci dwaj biegną za nami. Oddycham z ulgą dopiero po przejechaniu kilometra. Ola wychyla się w moją stronę, oburącz trzymając zagłówki.

– Ale dałaś czadu, siostra! – piszczy mi do ucha. – Nie spodziewałam się po tobie takiej żywej reakcji – dodaje, ewidentnie mnie wyśmiewając.

– A ja powinnam się spodziewać po tobie tak durnego zachowania – odpowiadam właściwym dla mojego wkurzenia tonem. – Jesteś starsza, a głupsza.

– Oj, przestań się czepiać – mruczy, przesiadając się niezgrabnie na przednie siedzenie. – Wreszcie pokazałaś pazur.

– Zaraz mogę wydrapać ci tym pazurem oczy – rzucam, zerkając na nią z mordem wypisanym na twarzy. – Przez ciebie znowu wpadamy w tarapaty.

– Ale uciekamy im, tak? – odpowiada nerwowo. – Więc się nie ciskaj, bo sraczki dostaniesz.

– Bardzo śmieszne – odburkuję, dodając gazu.

Nasza dyskusja się kończy i dalej jedziemy już w całkowitej ciszy. Jezu, jak ta dziewucha mnie wkurza. Przecież to jest jakiś diabeł, nie kobieta. Mam ochotę zabić ją co najmniej raz w tygodniu i dziś właśnie jest ten dzień tygodnia. Już chcę rozmyślać nad sposobem ukatrupienia swojej rodzonej siostry, kiedy samochodem zaczyna szarpać. Mrużę oczy, spoglądając na deskę rozdzielczą.

– Ja pierdolę – szepczę sama do siebie, nie wierząc w to, co widzę.

– Nie gadaj, że paliwo się skończyło – zauważa Ola, nachylając się ponad moim ramieniem. – Bo zadławisz silnik – upomina mnie.

– W dupie mam ten silnik – odpyskowuję. Co za idiotka.

– Nie mogłaś zajebać zatankowanego samochodu?! – wrzeszczy, gdy auto stacza się w krzaki na pobocze.

– Ciesz się, że w ogóle nas stamtąd wyciągnęłam! – krzyczę również, bo już mnie zaczyna nosić. – Gdyby nie ja, już byś rozkładała nogi w jakimś burdelu! – dodaję, po czym wysiadam i zatrzaskuję za sobą drzwi.

– Tak! – woła Olka, idąc w moje ślady, i wyrzuca ręce w powietrze. – Chociaż raz pokazałabyś, że potrafisz się bawić, a nie ciągle trzymasz kołek w dupie! – rzuca za mną, gdy zaczynam iść drogą w kierunku naszej destynacji.

– Ty to nazywasz zabawą? – prycham, odwracając się do niej. – Przeszło ci chociaż raz przez ten durny rudy łeb, że mogli nam zrobić krzywdę? – pytam, poważniejąc. – Poza tym mam chłopaka.

– Nie wypominaj mi, że jestem ruda – warczy, unosząc wysoko podbródek. Oczywiście tylko to zarejestrowała.

– A ty mi, że mam kołek w dupie! – odpowiadam, po czym ruszam z miejsca. – Lepszy kołek w dupie niż…

– Gdzie? – przerywa mi, śmiejąc się do rozpuku.

– Ciebie to bawi? – rzucam przez ramię i zwiększam tempo marszu.

– A nie? Tylko ty ciągle wszystko analizujesz i rozkładasz na czynniki pierwsze – sapie, zrównując ze mną krok.

Nie jest jej łatwo, bo ja mam to szczęście być bardziej wysportowaną. Do tego jestem o wiele wyższa, mam niemal metr osiemdziesiąt wzrostu. Przy jej stu sześćdziesięciu ośmiu wyglądamy razem jak Flip i Flap. W życiu nikt by nie powiedział, że jesteśmy siostrami. Nawet daleką rodziną. Ona niska, zgrabna, z ognistorudymi włosami i piwnymi oczami. Ja wysoka, dobrze zbudowana, jak to tata mówi, z włosami niemal świński blond i szarymi oczami. Bliźniaczki normalnie. A co za naszym wyglądem idzie, ja mam buty na niskim obcasie, a Ola niebotycznie wysokie szpilki, którymi ledwo co przebiera. Summa summarum, w teorii ja mam teraz lżej. A niech się męczy, za głupotę się płaci.

– Po prostu staram się unikać takich sytuacji, Olka – mówię, dysząc, bo sama już czuję zmęczenie.

Jedno mi tylko przeszło: ochota na spanie. Adrenalina podskoczyła do tego stopnia, że nogi same mnie niosą w stronę domu mojego ojca.

– Ty unikasz wszystkiego…

– Najchętniej unikałabym ciebie – przerywam jej. – To najgorsze wakacje w moim życiu!

– Więc trzeba było zabrać tego sztywniaka, jak mu tam? – prycha. – Michał! – kończy, klaszcząc w dłonie.

– Dobrze wiesz, że nie mógł przyjechać.

– Tak, oczywiście…

– Nie każdy może sobie pozwolić na dwa miesiące wakacji jak ty! – wypluwam te słowa niemal z pogardą, bo ona już naprawdę przegina.

– Bo to pracuś, również trzymający kołek w dupie.

– Nie! – oponuję, zatrzymując się na środku drogi. – To facet pracujący, dorosły – wyliczam, unosząc wskazujący palec i mierząc nim w nią. – Ty tylko chwytasz się co rusz innego zajęcia. Tobie nietrudno o wolne, żyjesz chwilą!

– A czym mam żyć, co? – syczy przez zaciśnięte zęby. – Miałam iść na studia tak jak ty i męczyć się cztery lata?

– Nie chce mi się z tobą gadać – rzucam i ruszam w dalszą drogę.

– Bo co, bo prawdę mówię, Pola? – ciągnie, niemalże biegnąc za mną. – Zrobiłaś sobie to zarządzanie przetwórstwem spożywczym, a teraz aż piszczysz, by harować w przetwórni.

– Ja przynajmniej mam marzenia – odpowiadam, nawet na nią nie patrząc, i przebieram szybko nogami.

– Ale mi to marzenia! – Olka nie daje za wygraną. – Tam będziesz je spełniała, robiąc dżem i jabole?

– Wina! – poprawiam jej głupie określenie tego pysznego trunku.

– Wina – przedrzeźnia mnie i zapewne się przy tym krzywi. – Najpierw z owoców zrobisz dżem, a później wrzucisz je do kadzi na jabole. Jakie to zachwycające…

– Nie drwij, kretynko! – warczę, bo przechodzi dzisiaj samą siebie. – Nie będę nic robić. Mam kontrolować jakość.

– A co zrobisz, jak do owoców wpadnie szczur? – pyta, znów śmiejąc się w głos. – Zatrzymasz produkcję?

– Nie wygaduj głupstw!

– Dobrze wiesz, że takie rzeczy mają miejsce. Mama zawsze mówi, że lepiej nic nie jeść, niż zjeść coś przetworzonego właśnie tam.

– Olka – upominam ją.

– I co wtedy zrobisz, co? – drąży. – Zatrzymasz produkcję?

– Ja…

Chcę coś powiedzieć, ale prawda jest taka, że kompletnie mnie zatyka. Niestety muszę przyznać rację mojej siostrze, czego głośno nie zrobię, bo nie dałaby mi żyć. Mam zamiar dobrze wypełniać swoją rolę.

– Ja ci powiem, co zrobisz – wchodzi mi w zdanie. – Zrobisz z tego szczura dżem i nie będzie się on niczym różnił od innych – stwierdza. – Ten tylko będzie… z pazurem! – kończy i wybucha ponownie śmiechem.

Mam ochotę ją zaszlachtować, ale nie będę brudzić sobie rąk. Kręcę na to wszystko głową, kiedy w oddali zauważam światła samochodu. Jedzie dość szybko, a łuna robi się coraz większa.

– O! – ożywia się Ola. – Nasz ratunek – mówi zadowolona. Wychodzi na środek drogi i zaczyna machać rękami.

– Co ty wyprawiasz? – burczę do niej, bo to już jest szczyt wszystkiego.

– Jak to co? Łapię stopa – stwierdza, nadal wymachując tymi krótkimi łapami.

– W przeciwnym kierunku niż my zmierzamy, kretynko? – sarkam i podchodzę do niej. – Nie odstawiaj cyrków – dodaję i próbuję ściągnąć ją z drogi.

– Co za różnica? – broni się, nie pozwalając mi złapać jej za rękę. – Do domu i tak dziś nie dotrzemy.

Wyrywa mi się i zaczyna biec w stronę nadjeżdżającego pojazdu. Ten zbliża się nieuchronnie, a ja już mam czarne myśli. Boże, dlaczego tak mnie pokarałeś?

– Ola, błagam! – wołam, na co dziewczyna odwraca się w moją stronę, a samochód zaczyna gwałtownie hamować i skręcać, niemal wypadając z drogi. – Kurwa! – krzyczę, już widząc moją głupią siostrę na katafalku, ale pojazd szczęśliwie omija nas obie i zatrzymuje się zaraz za nami.

Serce staje mi w gardle, gdy się orientuję, że właśnie uniknęłyśmy głupiej śmierci. Łykam łapczywie powietrze, próbując uspokoić rozszalałe nerwy. Unoszę dłonie do twarzy i przecieram ją z nadzieją, że za chwilę obudzę się w swoim łóżku. To jednak nie jest mi dane, bo po chwili oślepiają mnie światła samochodu. Mrużę oczy, próbując się zorientować, co się dzieje.

– Pola, kto to? – odzywa się moja siostra, po czym podchodzi do mnie i chwyta moją dłoń.

– Skąd mam wiedzieć? – odpowiadam ni to ze złością, ni z bezsilnością. – To ty zatrzymałaś ten samochód.

– A co, jeśli to oni?

– No coś ty…

Naszą dyskusję przerywa wybiegająca z samochodu dziewczyna, czym zadziwia mnie totalnie.

– Dziewczyny! – woła. – Nic wam nie jest? Panienko Najświętsza, wszystko dobrze? – dopytuje, stając tuż obok.

Na pierwszy rzut oka wygląda jak normalna kobieta. Jej ciemne włosy falują, gdy zaaferowana ogląda nas dokładnie i chwyta nas za ramiona.

– Zgubiłyśmy się – odpowiada Ola, czym wyrywa mnie z zamyślenia. – Miałyśmy nieprzyjemną sytuację z takimi jednymi, którzy mieli nas odwieźć do domu, ale okazało się, że mają inne plany – nadaje jak katarynka.

– Mateńko kochana, nic wam nie zrobili? – przejmuje się Meksykanka. – Nie jesteście stąd, prawda?

– Nie, jesteśmy na wakacjach – ciągnie konwersację moja siostra.

Gdybym miała czym, strzeliłabym sobie między oczy. Kiedy myślę, że żenadzie stało się już zadość, dziewczyna okazuje się na tyle pomocna, że chwyta Olę za rękę i ciągnie w stronę samochodu. Ruszam za nimi bez zastanowienia, bo przecież nie puszczę jej nigdzie samej. Meksykanka otwiera drzwi od strony pasażera i zwraca się do siedzącego za kierownicą mężczyzny z prośbą o podrzucenie nas, choć tak naprawdę nawet nie wiem gdzie. I w tym momencie dzieje się jedna z najbardziej żenujących sytuacji w moim życiu. Facet o imieniu Diego obrzuca nas tak niechętnym spojrzeniem, że aż robi mi się niedobrze. Następnie stwierdza, że uciekamy jakiemuś alfonsowi. Aż wciągam ze świstem powietrze, gdy dociera do mnie fakt, że on nas bierze za zwykłe dziwki. Boże! To wszystko dlatego, że wyglądamy, jak wyglądamy. A prezentujemy się jak przydrożne prostytutki. Niech skonam, już nigdy nie dam się ubrać mojej siostrze!

Wreszcie gość odpuszcza, bo Olka wydziera się na niego oburzona, gdyż zrozumiała dokładnie to samo co ja. Dziewczyna otwiera nam drzwi, a my wsiadamy do środka. Ja pierwsza, Ola za mną. Nie wypowiadam ani słowa od momentu, w którym ich spotkałyśmy, bo czuję się jakoś dziwnie.

Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że ta przejażdżka skończy się tak, jak się skończy, w życiu nie wsiadłabym do tego samochodu. W życiu nie poszłabym na tę imprezę. A może nawet nie przyjechałabym w tym roku do taty. Wszystko, byle tylko uniknąć tych upokorzeń i złamanej duszy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: