Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Aleksander Kwaśniewski. Biografia polityczna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aleksander Kwaśniewski. Biografia polityczna - ebook

To była najbardziej spektakularna kariera dwóch systemów - późnej PRL i wczesnej III RP. Cudowne dziecko z Białogardu, błyskotliwy działacz studencki, zdolny redaktor naczelny i najmłodszy minister, a potem polityk, który przeprowadził postkomunistów przez Morze Czerwone pierwszych lat transformacji - aż do pełni władzy w 1995 roku. Michał Sutowski w pierwszym tomie biografii politycznej Aleksandra Kwaśniewskiego śledzi jego karierę od dzieciństwa do wygranych wyborów prezydenckich, czerpiąc z ówczesnych mediów, opracowań naukowych, akt archiwalnych, wspomnień (także tych niepublikowanych), niezliczonych wywiadów prasowych i książkowych, przede wszystkich jednak z licznych rozmów z jego przyjaciółmi, znajomymi, współpracownikami i przeciwnikami politycznymi. To jedyny w swoim rodzaju portret polityka, który jak nikt inny w Polsce ucieleśnił ducha końcówki XX wieku. Lektura obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych polskim życiem politycznym.

Żeby w Polsce było „normalnie”, czyli z grubsza tak, jak na Zachodzie, sam Kwaśniewski zapragnął dość wcześnie. Czy dlatego, że wschodnioeuropejski socjalizm nie zapewniał wysokiego komfortu życia nawet własnej elicie? Przecież byle dyrektor średniej firmy w RFN miał lepsze mieszkanie i samochód niż I sekretarz KC PZPR – bystrzejsi obserwatorzy widzieli to już w połowie lat 70. Dekadę później było to oczywiste dla każdego. A może nie chodziło o wygody, lecz o to, że ambitnego działacza studenckiego, później redaktora i ministra zwyczajnie uwiodły widoczna potęga, szeroko dostępny dobrobyt, wielobarwność i witalność oglądanego za Żelazną Kurtyną świata? Komfort zatem czy światopogląd popychał naszego bohatera do działania? Jedno i drugie. Kiedy pod koniec lat 80. na jachcie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego będzie Kwaśniewski, jako prezes PKOL, gościem eleganckiej imprezy z gwiazdami sportu, dygnitarzami i lejącym się szampanem, wzniesie ręce do góry i zawoła: „Takie życie kocham, do tego się urodziłem!”. Latem 1997 roku w Madrycie równie spontanicznie rzuci się w objęcia sekretarza generalnego NATO na wieść, że Polska dostanie zaproszenie, by wstąpić do Sojuszu. W obu tych wybuchach emocji będzie tak samo autentyczny. I nic w tym dziwnego: wielki filozof historii pisał już dawno temu, że u wybitnych jednostek osobiste pragnienia, ambicje i pasje zbiegają się z historyczną tendencją ogólnoludzkiego „rozumu”. (fragment książki)

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68267-08-2
Rozmiar pliku: 4,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

ŻEBY TU WRESZCIE BYŁO NORMALNIE

------------------------------------------------------------------------

_Znów woła, znów woła_

_historia mnie_

_Ja bym chciał z tego koła_

_wyłamać się (dwa razy)_

_Wyłamać cały naród, niech dobrze żyją wszyscy_

_A nie gnić w tym nadal, zaprogramowani jak simsy_

_One mogą chociaż pić, jeść, kimać_

_Tu się zrobi gra o tron, gdy nadejdzie zima_

_Jest źle, zawsze było, ale nie aż tak_

_Dostaw energii coraz mniej, a węgla nadal brak_

_Rząd od jedzenia robi ludziom detoks_

_Betonowe buty nam zakłada ten partyjny beton_

_Jestem komunistą, więc mnie pewnie nie lubicie_

_Ale byłem na Zachodzie, widziałem tamto życie_

_Wieżowce, banki, adidasy, fanta_

_Kolorowa telewizja, urodziny w makdonaldach_

_Młody wizjoner z pomysłem jak Kanye_

_Poglądy obustronne się czuję bipolarnie_

_Wiec wjeżdżam na pełnej, żeby zmienić gierkę_

_Jeszcze bez playstation, ale Olo game changer (…)_1

Piosenka Aleksandra Kwaśniewskiego z musicalu _Rok 1989_

Na dzień przed wigilią 1995 roku pod Sejmem i na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie pojawiły się tłumy. Okazją było zaprzysiężenie nowego prezydenta – taki nasz skromny odpowiednik ceremonii koronacyjnej. Wiwatów jednak nie było. „Wyłaź, szczurze!” krzyczała antykomunistyczna młodzież. „Olek Kwaśniewski – piesek moskiewski!” skandowano, wypominano elektowi brak pracy magisterskiej, a grupa działaczy studenckich zobowiązała się napisać ją w czynie społecznym. Przyszły minister rządu RP mówił przez megafon, że Polska zamordowanego przez komunistów ks. Jerzego Popiełuszki oraz Polska jego oprawców – w domyśle, kolegów Kwaśniewskiego – nigdy nie będą Polską wspólną. Na sali sejmowej, gdy składał prezydencką przysięgę, zabrakło pokonanego Wałęsy, bojkotujących zwycięzcę posłów i hierarchów kościelnych.

Tuż po świętach para prezydencka po raz pierwszy przybyła do Pałacu, do niedawna jeszcze zwanego Namiestnikowskim. Wbrew dobremu obyczajowi nie wyszedł im na spotkanie wysoki urzędnik z kancelarii poprzednika, lecz kucharz, pomoc kuchenna i kelner: sami zażenowani sytuacją powitali nowych gospodarzy kwiatami, chlebem i solą. Ujęty ich gestem Kwaśniewski miał powiedzieć, że skoro jest kucharz, to już jest dobrze, ale atmosfera daleka była od pogodnej.

Ten ostracyzm nie był przypadkowy.

U progu swej prezydentury, obok zarzutów w sprawie (braku) wyższego wykształcenia, mierzył się z aferą szpiegowską we własnym obozie, z ideologicznymi atakami prawicy i Kościoła, z protekcjonalną wyższością postsolidarnościowego centrum i sceptycyzmem niepostkomunistycznej lewicy. Jego wiecom towarzyszyły bojówki, huk petard i antysemickie wrzaski. Kiedy w telewizyjnej debacie sprytnie sprowokował przeciwnika, a ten w rewanżu stwierdził, że może mu podać, nie rękę, a najwyżej nogę. Przewagę kilkuset tysięcy głosów nad przeciwnikiem zyskał dopiero na ostatniej prostej, a wynik i tak nie był przesądzony aż do dnia decyzji Sądu Najwyższego.

Nie minie jednak kwartał, a nowy prezydent postkomunista spotka się z guru solidarnościowej inteligencji, a idee Jerzego Giedroycia i paryskiej „Kultury” uczyni swym credo w polityce zagranicznej. Za następne 1,5 roku podpisze Konstytucję III Rzeczpospolitej, a przed końcem kadencji zdąży – prezydent ateista – jako jedyny polityk na świecie wsiąść z żoną do papamobile Jana Pawła II. Niedługo potem wygra kolejne wybory, tym razem już w I turze. Za trzy kolejne lata będzie świętował polskie „tak” dla wejścia do Unii Europejskiej; pod koniec 2004 przeżyje swój „gwiezdny czas” w polityce międzynarodowej, gdy na kijowskim Majdanie, w Konczej Zaspie u prezydenta Kuczmy i w korytarzach ukraińskiej władzy pomoże wynegocjować powtórkę II tury sfałszowanych wyborów.

Ale także poprowadzi Polskę na nieudaną wojnę w Iraku i zgodzi się na szczególne – niczym techniki przesłuchań w Starych Kiejkutach – formy pracy CIA na polskiej ziemi. Nie stawi się przed komisją śledczą, popełni niejedną gafę, a nawet przydarzy mu się grubsza niezręczność. Wciąż pełniąc urząd, blisko zakoleguje się z najbogatszym Polakiem. Pod koniec drugiej kadencji zaliczy spadek popularności i nie zdoła uratować swej formacji przez wyborczą klęską.

Mimo to przez następnych kilka lat uda mu się pozyskać zaufanie ponad 3/4 Polaków, a po latach będzie wygrywał niemal wszystkie rankingi na najlepszego prezydenta w najnowszej historii. Wydaje się rosnąć w oczach obywateli tym wyżej, im bardziej miałka wydaje się nam współczesna klasa polityczna. Jak do tego doszło?

Sceptycy powiedzą, że Kwaśniewski po prostu trafił na optymalny czas w polskiej historii: epokę zbiorowej nadziei, w której dokonało się wielkie przesunięcie geopolityczne kraju na Zachód, budowa demokracji liberalnej i kapitalizmu – na dobre i na złe.

To jednak tylko część prawdy. Aleksander Kwaśniewski nie tylko bowiem płynął na fali tych wielkich procesów – on, jak żaden inny polityk, całym sobą ucieleśniał schyłek socjalizmu i transformację ustrojową. To chodzące uosobienie „końca historii” w Polsce, ze wszystkimi nadziejami, złudzeniami, blaskami i cieniami tego czasu.

Tamto pojęcie, przypomnijmy, ukuł na początku lat 90. amerykański politolog Francis Fukuyama, na fali entuzjazmu po klęsce ZSRR i bloku wschodniego. Odtąd miało już nie być żadnej poważnej alternatywy dla liberalnej demokracji, która – nawet jeśli z oporami i nie od razu – miała stać się ustrojem docelowym dla wszystkich narodów świata.

W polskich warunkach znaczyło to tyle, że poza Zachodem nie ma zbawienia. Że nie ma innych modeli do naśladowania w polityce, kulturze, a w gospodarce przede wszystkim. Że socjalistyczną równość musi zastąpić merytokracja. Że ludziom, owszem, chodzi w życiu o godność, ale tę najlepiej zapewnia dobrobyt, elementarne bezpieczeństwo i przyzwoita dawka wolności. Oczywiście tej negatywnej: wolności od przymusu ideologicznego i od gospodarczych „eksperymentów”. A to wszystko złoży się na Normalność – po latach życia w ustroju, gdzie wszystko było postawione na głowie.

Żeby w Polsce było „normalnie”, czyli z grubsza tak, jak na Zachodzie, sam Kwaśniewski zapragnął dość wcześnie. Czy dlatego, że wschodnioeuropejski socjalizm nie zapewniał wysokiego komfortu życia nawet własnej elicie? Przecież byle dyrektor średniej firmy w RFN miał lepsze mieszkanie i samochód niż I sekretarz KC PZPR – bystrzejsi obserwatorzy widzieli to już w połowie lat 70. Dekadę później było to oczywiste dla każdego.

A może nie chodziło o wygody, lecz o to, że ambitnego działacza studenckiego, później redaktora i ministra zwyczajnie uwiodły widoczna potęga, szeroko dostępny dobrobyt, wielobarwność i witalność oglądanego za Żelazną Kurtyną świata? Komfort zatem czy światopogląd popychał naszego bohatera do działania?

Jedno i drugie. Kiedy pod koniec lat 80. na jachcie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego będzie Kwaśniewski, jako prezes PKOL, gościem eleganckiej imprezy z gwiazdami sportu, dygnitarzami i lejącym się szampanem, wzniesie ręce do góry i zawoła: „Takie życie kocham, do tego się urodziłem!”. Latem 1997 roku w Madrycie równie spontanicznie rzuci się w objęcia sekretarza generalnego NATO na wieść, że Polska dostanie zaproszenie, by wstąpić do Sojuszu. W obu tych wybuchach emocji będzie tak samo autentyczny. I nic w tym dziwnego: wielki filozof historii pisał już dawno temu, że u wybitnych jednostek osobiste pragnienia, ambicje i pasje zbiegają się z historyczną tendencją ogólnoludzkiego „rozumu”.

Kwaśniewski z domu wyniósł inteligencką ogładę, liczne talenty, pragnienie bywania w wielkim świecie i przekonanie, że wszystko to będzie mu dane, jeśli się tylko postara. W dorosłość wchodził w chwili, gdy państwo otworzyło się na Zachód, a doktryna socjalistyczna gniła. Nigdy nie liczył na żadną „prawdziwą” rewolucję socjalistyczną, lecz na ewolucję Polski w kierunku czegoś, co bardziej przypominałoby Szwecję niż ZSRR. Oraz na łatwo dostępny paszport, bo temperament miał bon vivanta, a nie buntownika.

W czasach kryzysu wyszukał sobie nisze – kultury studenckiej i dziennikarstwa. A potem „wybierał przyszłość” zamiast Solidarności: jego czasopismo „ITD” broniło stanu wojennego, ale i domagało się reform. Kwaśniewski z kolegami chcieli merytokracji w gospodarce, dowartościowania uczelni, priorytetu dla młodych i wykształconych, choć niekoniecznie tylko z wielkich ośrodków. Postulat informatyzacji Polski i uwolnienia inicjatywy młodzieży szybko zaprowadził Kwaśniewskiego i jego otoczenie tam, skąd łatwo już było przeskoczyć do nowej rzeczywistości.

W kolejnych latach i na kolejnych stanowiskach Kwaśniewski był coraz bliższy tej frakcji elity władzy, która w urynkowieniu, liberalizacji politycznej i ponownym zbliżeniu z Zachodem dostrzegła szansę. Dla rządzących – na reformy, dla Polski – na wyjście z katastrofalnego kryzysu, dla siebie – na bycie elitą w „normalnym” kraju.

Od kierownictwa partii, której był szeregowym członkiem, trzymał się przezornie na bliski, ale jednak dystans. Karierę robił w prasie, w rządzie i w PKOL. Dzięki temu do Okrągłego Stołu zasiadał jako nowa, lepsza twarz obozu władzy, a nie zużyty aparatczyk. A tam, w słynnej willi w Magdalence pod Warszawą, Kwaśniewski nawiązał bezcenne przyjaźnie z liderami obozu solidarnościowego i sprytnym manewrem dokonał przełomu w negocjacjach.

Choć rok 1989 nie był dla niego pasmem zwycięstw, to jednak sprawdziło się porzekadło, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przegrał wybory, pierwsze i ostatnie przegrane w swoim życiu, ale mógł dzięki temu złożyć PZPR do grobu i stanąć na czele nowej partii. Będąc poza parlamentem, nie odpowiadał za skutki „terapii szokowej” Balcerowicza, której wprowadzenie skądinąd popierał. Przeprowadził swą nową-starą Socjaldemokrację RP przez wzburzone fale z powrotem na polityczny szczyt – i to szybciej, niż się ktokolwiek spodziewał.

Przeciwnicy (we własnej partii też) zarzucali mu bezideowość i oportunizm, ale trudno było odmówić mu skuteczności. Po 1993 roku okazało się bowiem, że Kwaśniewski potrafi rozgrywać kilkupoziomowe szachy. Utrzymywał równowagę między trudnym koalicjantem i jeszcze trudniejszym prezydentem, między liberałami i socjałami we własnej partii, sympatykami i antypatykami Bronisława Geremka, zwolennikami bicia się w piersi i rzecznikami PRL-owskiej dumy, ideowymi antyklerykałami i zachowawczymi oportunistami. Zdołał też w tych warunkach posunąć naprzód prace nad nową konstytucją (idąc przy tym na daleko idące kompromisy), powściągnąć własne ambicje premierowskie i wreszcie skupić się na walce o Pałac Prezydencki. Mając przeciwko sobie wciąż poważną siłę antykomunistycznego resentymentu dużej części społeczeństwa, a nie tylko elektoratu prawicowego.

I jak dziś wiemy, wygrał to starcie z legendą Solidarności, drugim najbardziej znanym Polakiem świata, zaraz po Janie Pawle II, po wielomiesięcznej, morderczej kampanii. Pełnej werbalnej i fizycznej agresji ze strony przeciwników, momentami wręcz pogromowej atmosfery, ale też jego własnych przewin i błędów, na czele z podaniem fałszywej informacji o wyższym wykształceniu. Słusznie wzburzyło to jego przeciwników, zirytowało przyjaciół, a Kwaśniewskiemu przysporzyło blisko trzy tygodnie nerwowej „trzeciej tury” z niepewnym wyrokiem Sądu Najwyższego w perspektywie.

Z tamtego lata i jesieni 1995 roku najlepiej pamięta się dziś discopolowy przebój wyborczy zespołu Top One, aferę „magistra”, debaty telewizyjne z Wałęsą i legendę francuskiego PR-owca Jacques’a Segueli. Kampanię wyborczą Aleksandra Kwaśniewskiego wyjątkową czyniło jednak coś innego. Jako jedyny polityk w historii III Rzeczpospolitej zdołał on wówczas ubrać umiarkowanie postępowe treści w miękko populistyczną, niemal plebejską formę – i pozostać w tej roli wiarygodnym. Kandydat na wiecu w Sosnowcu mówił: „media mnie nie popierają, Kościół mówi, że wszystko byle nie ja, powstają nawet specjalne inicjatywy, które mają odstręczać od mojej osoby, salony warszawskie, które również czynią wszystko, co możliwe, żebym tylko nie wygrał… mnie chcą wybrać ludzie, mnie chcą wybrać ludzie!”. To przecież klasyczne ramy populistyczne: tam gdzieś daleko są elity, przeciwko nim jest reprezentant ludu. A sam lud był jak najbardziej prawdziwy, z miasteczek Polski B, z kilkudziesięciu miast wojewódzkich, które swój status zyskały w 1975 roku i niedługo miały utracić, z regionów miejskich, których mieszkańcy stali się „nieuniknionymi kosztami transformacji”. To ich głosami, ludzi często posądzanych o zaściankowość, a nie beneficjentów przemian, wygrał kandydat, który na sztandarze obok „przyszłości”, „normalności”, wspólnej Polski i porozumienia ponad podziałami miał też przecież wypisany entuzjastyczny stosunek do Unii Europejskiej, NATO i modernizacji kraju.

Pojęcie „normalności” utożsamionej z politycznym i gospodarczym upodobnieniem się Polski do krajów Zachodu, było jednym ze szlagwortów Kwaśniewskiego co najmniej od czasu wyborów czerwcowych 1989 roku; między wierszami można je wyczytać już jego w wypowiedziach jako ministra w rządzie Zbigniewa Messnera, którym został w roku 1985. I wtedy, i później było to „płynne znaczące”: odbiorcy wypełniali to pojęcie bardzo różną treścią, ale ta płynność poszerzała krąg pozytywnie zainteresowanych.

Dla niego samego „normalność” znaczyła, obok parlamentaryzmu oraz wolności i praw obywatelskich, transformację w kierunku kapitalizmu, korygowanego z jednej strony o interesy sfery budżetowej i bazy wyborczej SLD, z drugiej definiowanego m.in. poprzez rygory międzynarodowych instytucji finansowych, wymogi zagranicznych inwestorów, ale też poglądy ekonomiczne najbliższych współpracowników. W „normalności” Kwaśniewskiego mieściło się również prawo kobiet do decydowania o swoim życiu: świadczą o tym m.in. jego wypowiedzi, głosowania i podpisy pod stosownymi projektami ustaw o prawie do przerywania ciąży. Oraz ogólnie mniejszy tradycjonalizm i większy liberalizm obyczajowy niż po prawej stronie sceny politycznej.

To pierwsza część opowieści o życiu politycznym Aleksandra Kwaśniewskiego – od dzieciństwa i dorastania w Białogardzie aż po zwycięską kampanię prezydencką roku 1995. Do czasu, kiedy został prezydentem, domknął już polityczny konsensus wokół integracji Polski z UE i NATO, zdążył przygotować zręby nowej konstytucji, potrafił zdobywać i poszerzać elektorat, który jeszcze co najmniej przez dekadę nie zwróci się ku nacjonalistycznej i populistycznej prawicy. Skończywszy zaledwie 41 lat, zdążył poznać arkana polityki, zbudować sieć kontaktów i zaplecze, które pozwoli mu wypracować najsilniejszą, najbardziej skuteczną prezydenturę w historii III Rzeczpospolitej. Przede wszystkim jednak uosabiał – bardziej nawet niż prowadził – długi marsz Polek i Polaków na Zachód. Był swoim człowiekiem, którego nie wstyd posłać na europejskie salony; ze swobodą i w dobrze uszytym garniturze lepiej do nich pasował niż bojownicy o wolność w wełnianych swetrach i z posępnymi minami. Inaczej niż zasłużeni profesorowie z fajkami w dłoni, nie miał w sobie mandaryńskiego nadęcia i pobłażliwego spojrzenia na lud, za to zwykłe „ludowe” słabostki; ze swą fascynacją Zachodem, ale i rozumieniem polskiego położenia na mapie doskonale reprezentował nasze lęki i nadzieje historiozoficzne lat 90. Dlatego jak nikt inny nadaje się na twarz naszej ostatniej wielkiej, choćby naiwnej i pełnej złudzeń utopii XX wieku: żeby tu wreszcie było normalnie.

***

Aleksander Kwaśniewski w czasach, które opisuję w tej – pierwszej z dwóch – części jego biografii politycznej, dojrzewa do bycia najważniejszym politykiem transformacyjnej Polski. Polski ścierających się nadziei zbiorowych spauperyzowanego ludu i aspirującej klasy średniej, języków technokratycznych i tradycjonalistyczno-religijnych oraz wciąż jeszcze liczących się salonów inteligenckich. Kiedy wiatr dziejów zacznie wiać w inną stronę, będzie już młodym i zasłużonym emerytem politycznym.

Pisząc historię epoki Kwaśniewskiego w Polsce, czerpię z ówczesnych mediów, opracowań naukowych, akt archiwalnych, wspomnień (także tych niepublikowanych), niezliczonych wywiadów prasowych i książkowych, przede wszystkich jednak z licznych rozmów z przyjaciółmi, znajomymi, współpracownikami i przeciwnikami politycznymi mojego bohatera, a także historykami. Dla czasu prezydentury, co w pełni zrozumiałe, wartościowych źródeł jest nieporównanie więcej. Będą mogli Państwo przeczytać o tym za rok, w drugiej części biografii.

1 Piosenka Aleksandra Kwaśniewskiego, bohatera musicalu _Rok 1989_ autorstwa Marcina Napiórkowskiego, Katarzyny Szyngiery i Mirosława Wlekłego; słowa utworu: Patryk Bobrek Bober, Antek Sztaba, cyt. za „Dialog” 2023, nr 4, s. 120.STUDENT ZŁOTOUSTY

1973–1979

------------------------------------------------------------------------

„Tu został rzucony na _terra incognita_. Tu nikogo nie znał. Musiał ten teren dopiero podbić i to mu się udało”1 – wspomina bliski kolega ze studenckich, trójmiejskich czasów. Co prawda niespełna 19-letni Aleksander Kwaśniewski wynosił z domu dużo więcej niż XIX-wieczni prowincjusze udający się do francuskiej stolicy, jednak znajomości, przyjaźnie i wreszcie wpływy tam, gdzie rzuciła go logika uczelnianej rejonizacji, musiał wyrobić sobie sam.

Punkt startu do zadomowienia się w nowym środowisku miał wygodny. Ze względu na wysokie dochody ojca musiał – i przede wszystkim miał za co – zamieszkać na stancji, inaczej niż większość przyjezdnych studentów tłoczących się w akademikach. Wynajął pokój w kameralnej, parkowej dzielnicy, kwadrans piechotą od sopockiej Opery Leśnej i, co istotne, rzut kamieniem od Wydziału Ekonomiki Transportu, na którym jednym z kierunków był handel zagraniczny. Jego gospodarze to rodzina emerytowanego kapitana żeglugi wielkiej, z wojennym doświadczeniem pobytu w Anglii, ludzie życzliwi, o szerokich horyzontach i dość, na ówczesne warunki, zamożni.

Przez rok będzie mieszkał sam, potem do pokoju obok wprowadzi się kolega z Wydziału Fizyki. Będą rozmawiać o wyjazdach za granicę (Olek radził mu, gdzie się zapisać, żeby wyjechać), o dziewczynach i nawet o teorii względności (fizyk tłumaczy Einsteina koledze z handlu zagranicznego, który ponoć łapał wszystko w lot: „cholernie zdolny, bystry, niesamowita pamięć”, mówił o nim współlokator)2.

Kwaśniewski po latach będzie mówił o „szkole życia”, w sensie nauki samodzielności, ale chodzi głównie o to, że musi sam sobie prać i prasować ubranie, no i przygotować coś do jedzenia – dotychczas tę sferę obsługiwały mama z babcią. Zaplecze finansowe zapewniał dr Kwaśniewski. Pokrywał koszty stancji i utrzymanie na przyzwoitym poziomie, choć kiedy zachłyśnięty wolnością syn będzie zapraszał koleżanki na kawę do słynnego Grand Hotelu, zdarzy mu się pod koniec miesiąca dożywiać zupą i chlebem z akademika. Studenci mniej zamożni mają wtedy na wybrzeżu spore możliwości dorabiania – przy Politechnice Gdańskiej prężnie działała spółdzielnia Techno-Service, gdzie za sprzątanie statków, instalowanie elektryki, a zwłaszcza za malowanie kominów na wysokości można było zarobić przyzwoite pieniądze. Kwaśniewski jedynie oględnie wspomina „epizody” takiej pracy, ale wyraźnie podkreśla, że robił to z ciekawości, a nie z ekonomicznego musu3.

Pochodzący stąd studenci, ale i przyjezdni, choć nieco starsi, mieli w świeżej pamięci rozruchy na Wybrzeżu sprzed niecałych trzech lat. Niektórzy strzelające do ludzi wojsko i ZOMO na ulicach widzieli na własne oczy, byli i tacy, którzy wśród bliskich mieli ofiary Grudnia ’70. Atmosfera krwawo zdławionego buntu determinowała na lata stosunek wielu rówieśników Kwaśniewskiego do władzy.

Dla niego jednak, który o masakrze na Wybrzeżu słyszał co najwyżej w radiu, będąc w drugiej klasie liceum, Sopot, Gdańsk i Gdynia A.D. 1973 były przede wszystkim kwitnącymi ośrodkami Gierkowskiego boomu konsumpcyjnego. Port zapewniał szereg towarów, legalnych i ze szmuglu (do pewnej skali tolerowanego), niedostępnych gdzie indziej. Wtedy też Polacy zaczynali na dużą skalę odwiedzać zagranicę (głównie NRD, ale i kapitalistyczny Zachód). Na miejscu można było kupić amerykańskie czasopisma, papierosy inne niż Sporty i Klubowe, lepszy alkohol, a nawet kawior. Do tego położenie sopockich wydziałów uczelni – obok ekonomicznych, także prawa i administracji – zbliżało tę okolicę, zwłaszcza poza sezonem turystycznym, do warunków miasteczka uniwersyteckiego, gdzie w akademikach toczy się bogate życie dyskusyjno-rozrywkowo-erotyczne.

Kwaśniewski na początku studiów dalej trenował bieganie, choć Janusz Lewandowski, jego starszy kolega z wydziału sugeruje, że i to miało podłoże pozasportowe: „trenowałem wraz z swoją grupą na stadionie AWF-u w kompleksie olimpijskim w Oliwie i on też tam przychodził, wyraźnie motywowany przez naprawdę udaną blondynkę, która biegała z nami. To było na długo przed czasami pani Jolanty. Sądzę, że była to główna motywacja przygody Aleksandra z AZS-em”. Niezależnie od takich czy innych motywacji student Kwaśniewski z bieganiem szybko skończył. Nawet nie dlatego, że pani Barbara, właścicielka stancji, miała mu powtarzać „Olek, ty się sportem nie zajmuj, ty musisz zostać ministrem”4. Akurat te doświadczenia i orientacja w sporcie po latach bardzo mu w resorcie pomogą. Zdecydowały czynniki obiektywne – poważna kontuzja stawu skokowego odniesiona w rekreacyjnym meczu piłkarskim, nieudolna interwencja medyczna, długa rekonwalescencja i brak nadziei na wyczynowe, profesjonalne sukcesy.

Uniwersytet czerwony, ale nie tak bardzo

Bardzo dobrze zapowiadała się za to jego kariera studencka. Handel zagraniczny – najbardziej prestiżowy kierunek na wydziale – stwarzał szanse na kontakt z szerokim światem, w przyszłości także pracę na placówkach. Wiele z koleżanek i kolegów to były zresztą dzieci lokalnej elity, nie tylko lekarzy, ale też np. oficerów marynarki handlowej, często znający już jakiś język obcy, niektórzy jeszcze przed studiami byli na Zachodzie. Ale nawet w takim otoczeniu, obyty absolwent dobrego liceum, z piątkami z matematyki i języków, mimo że sam z prowincji, odnajdywał się doskonale.

O samej uczelni i wydziale w tamtym czasie zdania są podzielone. „Wykłady z filozofii, socjologii, ekonomii odstręczały zamiast przyciągać”, wspomina Lewandowski, magister z rocznika 1974. Uniwersytet Gdański, utworzony z połączenia Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Sopocie i Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku z oczywistych powodów nie mógł mieć długiej tradycji humanistycznej. Przez wielu uważany był za szkołę przysposobienia zawodowego, do tego mocno „czerwoną”, czyli reżimową – przynajmniej do II połowy lat 70., gdy pojawił się na nim opozycyjny Ruch Młodej Polski. Do tego handel zagraniczny w każdej uczelni – także w Poznaniu i Warszawie – był mało kontestatorski, bo produkować miał przyszłe elity państwa. Z drugiej strony kadra naukowa, inaczej niż w ZSRR czy sąsiednim NRD, traktowała ideologię dość rytualnie. Ten sam Lewandowski podkreśla, że „profesura była z pokolenia ZMP. Oni też przeżyli mocno strzelanie do ludzi, w grudniu. To sprawiło, że choć byli dalej kadrą PZPR-owską, to jednak mocno zwietrzałą ideologicznie. W efekcie pozwalali nam pisać prace, które na poziomie magisterki czy później doktoratu były kompletnie wyzbyte jakichkolwiek wstępów czy wtrętów marksistowsko-leninowskich – obowiązujących np. na zaprzyjaźnionym z nami uniwersytecie w Rostocku”. Do tego trójmiejska uczelnia przyciągała wybitnych uczonych z innych ośrodków – prof. Marię Janion w Instytucie Filologii Polskiej czy poznaniaka, znawcę prawa rzymskiego, prof. Władysława Rozwadowskiego na prawie; rosnącą renomą cieszyli się też gdańscy uczeni, jak prof. Edwin Rosenkranz czy prof. Donald Steyer. Wreszcie, na ekonomii zajęcia prowadziła grupa młodszych pracowników o otwartych umysłach.

Do jednego z nich, wówczas magistra – a dziś profesora i byłego członka Rady Polityki Pieniężnej – Dariusza Filara, na zajęcia z ekonomii politycznej kapitalizmu na I roku trafił właśnie Aleksander Kwaśniewski. „Ja go oczywiście pamiętam z tamtych czasów. Na pewno był najbardziej błyskotliwą osobą w swojej grupie, był też przez nich odbierany jako grupowa gwiazda. Miał duży dar wypowiadania się i formułowania ciekawych myśli. W tamtych czasach, na pierwszym roku tej ekonomii politycznej kapitalizmu, to w ogromnej części było czytanie _Kapitału_ Marksa. Ci biedni studenci dostawali duże porcje z dzieła, które musieli na kolejne zajęcia przeczytać, potem wokół tego toczyła się rozmowa. Mam podejrzenie, że on specjalnie się w ten _Kapitał_ nie zagłębiał, a może w ogóle nie czytał. Natomiast miał na tyle żywą inteligencję, dar wyłapywania istotnych rzeczy niejako z powietrza, coś zapamiętał z wykładu, z wypowiedzi kolegów – i robił z tego bardzo ciekawe syntezy”. Inaczej mówiąc, posiadał bezcenny inteligencki talent do dyskutowania o książkach, których nie przeczytał. Co więcej, jak wspomina Filar, „miał też duży dar przesuwania tematu zajęć z tego, co było zadane programowo, na ogólne dyskusje o świecie i gospodarce współczesnej. Nie ukrywam, ja się też dawałem wciągać w takie rozmowy. Pod koniec roku, wpisując mu ocenę do indeksu, mówiłem mu: byłeś zawsze rewelacyjnym dyskutantem, natomiast czy ty czytałeś to, co było zadane do przeczytania, to ja nie jestem pewien”.

U nieortodoksyjnego asystenta studenci handlu zagranicznego czytali popularny wówczas tygodnik „Forum”, zawierający przedruki z prasy zagranicznej; w oparciu o nie dyskutowali, jak mniej więcej naprawdę wygląda gospodarka kapitalistyczna. Filar zapraszał też studentów do swojego domu, gdzie opowiadał im np. wrażenia z reporterskiego wyjazdu na Kubę.

Na „czerwonym uniwersytecie” lektur z przemytu lub bibliotecznych prohibitów co do zasady na zajęciach się nie czytało. W Polsce były już jednak dostępne książki przekraczające oficjalną wykładnię ekonomii politycznej obydwu systemów. W gronie kadry naukowej, także na UG, czytało się np. książki amerykańskiego lewicowego ekonomisty Johna K. Galbraitha – jego _Społeczeństwo dobrobytu_ i _Państwo przemysłowe_ wydano po polsku w roku 1973. Samego Kwaśniewskiego bardziej wtedy interesowali jednak liberałowie; kolega z ruchu studenckiego Jerzy Zajadło wspomina dyskusję z nim na temat _Konstytucji wolności_ klasyka radykalnej myśli wolnorynkowej von Hayeka. Wtedy była lekturą raczej niecenzuralną i niedostępną po polsku, ale jak można wnioskować z relacji Dariusza Filara, akurat to nie musiało studentowi przeszkadzać w inspirujących rozważaniach.

Nie najgorzej też Kwaśniewski radził sobie z metodami ilościowymi – na II roku miał piątkę ze statystyki, choć początkowo jego wyjątkowo szybkie tempo rozwiązywania zadań budziło podejrzenia wykładowcy. Rozwiązanie zagadki nie tkwiło jednak w geniuszu studenta ani nawet dobrym przygotowaniu z matematyki, tylko w elektronicznym kalkulatorku z czterema podstawowymi działaniami, przywiezionym z wakacyjnej pracy w Anglii. Fakt, że adiunkta nie było w czasach gierkowskiej prosperity stać na takie techniczne nowinki, świadczy notabene o ponadustrojowym charakterze niektórych patologii w polskiej nauce i oświacie.5

Na potoczną opinię o sukcesach młodego Olka studenta rzutować będzie jego kariera działacza i – po latach – afera dyplomowa, do której jeszcze dotrzemy, ale nie ma wątpliwości, że wyróżniał się mocno na plus także pod względem wyników w nauce. Na III roku studiów, w 1976 roku dostał tzw. złotą odznakę kopernikańską Primus Inter Pares od rektora Uniwersytetu Gdańskiego; byli koledzy o minimalnie wyższej średniej ocen, ale punktami za zaangażowanie w organizacji studenckiej bił wszystkich na głowę. Potem jeszcze, jako jeden z dwudziestki najlepszych studentów w kraju, będzie w Belwederze gościem przewodniczącego Rady Państwa, Henryka Jabłońskiego6.

Mimo dobrych, a nawet świetnych wyników w nauce, w kolejnych latach Kwaśniewski jest coraz bardziej przekonany, że handel zagraniczny nie jest jego powołaniem. Rozstrzygające okazały się nie zajęcia, ale praktyki zawodowe: „Poszedłem do Banku Handlowego, mieli siedzibę przy Wybrzeżu Kościuszkowskim w Gdyni. Fajne miejsce, mnóstwo kawiarenek, a my siedzimy, wypełniamy formularze. Po prostu koszmar. Jeśli na tym miałaby polegać moja praca, to lepiej się powiesić”7. Czego z pewnością nie będzie w życiu robił, dowiaduje się zatem na IV roku studiów. Ale do tego czasu – to był rok 1977 – zostanie już działaczem studenckim pełną gębą.

Nie kopać się z koniem, czyli granice wolności

Na początku szczególnie atrakcyjny wydawał mu się SPONZ, czyli Stowarzyszenie Przyjaciół ONZ i jego gdańskie koło. Podobnie jak w innych uczelniach, organizowało ono – pod ogólnym hasłem promowania pokojowej współpracy między narodami – dość swobodne debaty, dyskusje panelowe, czasem konferencje naukowe o sytuacji na świecie. Często też z udziałem gości zagranicznych lub Polaków mających za sobą staż czy stypendium w oenzetowskich organizacjach. Uczestnikom stwarzało, krótko mówiąc, nie tylko możliwość dowiedzenia się czegoś spoza legalnego podręcznika, ale też wyrobienia sobie kontaktów, które w przyszłości pomogą załatwić atrakcyjne wyjazdy. Zwłaszcza to ostatnie, jak możemy się domyślać, niezwykle studenta Kwaśniewskiego pociągało.

Świetnie rokująca kariera w tej organizacji zakończyła się jednak niespodziewanie wcześnie. Oto bowiem w kwietniu 1974, w semestrze letnim pierwszego roku, dwaj starsi koledzy ze SPONZ-u – cytowany już Janusz Lewandowski i Wojciech Samoliński, późniejszy działacz Ruchu Młodej Polski i podziemia solidarnościowego – wpadli na pomysł spotkania studentów ze Stefanem Kisielewskim, który akurat zjechał do Sopotu. Błyskotliwy felietonista „Tygodnika Powszechnego” i były już wówczas poseł sejmowego koła Znak publikował w PRL legalnie. Co najmniej do czasów Marca ’68, gdy zasłynął wypowiedzią o „dyktaturze ciemniaków” (i został za nią pobity przez tzw. nieznanych sprawców), miał jednak z władzą mocno na pieńku. Plan zorganizowania dyskusji na uczelni wydawał się odważny i ambitny, więc młody Kwaśniewski uznał to za okazję, by się wykazać – i zaangażował się w przedsięwzięcie na całego. Młodzi na Wydziale Ekonomiki Transportu rozwiesili prowizoryczne plakaty i roznieśli ulotki o spotkaniu, gość był zaproszony i potwierdzony – i nagle okazało się, że uniwersytet jest wprawdzie przestrzenią debaty wolnej, ale ta wolność ma swoje granice.

Kwaśniewski został wezwany na dywanik, a nawet trzy, po kolei. Najpierw sekretarz Komitetu Wydziałowego PZPR bez ogródek nakazał mu zawiadomienia zdjąć, a spotkanie odwołać. Pierwszoroczniak wtedy jeszcze hardo się stawiał: „Nie ty decydowałeś o spotkaniu, więc nie ty będziesz je odwoływał!”8, najwyraźniej niewiele rozumiejąc z panujących na uczelni układów. Sprawa trafiła szczebel wyżej – tym razem sekretarz Komitetu Uczelnianego, prof. Makać (to nazwisko potem jeszcze raz przewinie się w życiu Kwaśniewskiego) próbował perswadować grzecznie i aluzyjnie, że termin wydarzenia jest niefortunny. Kisiel miał bowiem zawitać na uczelnię tuż przed państwowym świętem 1 Maja. Student dalej nie rozumiał obiektywnych uwarunkowań, bo próbował termin negocjować – ostatecznie do spotkania jednak w ogóle nie doszło.

Odkręcenie całego przedsięwzięcia zajęło na tyle dużo czasu, że władze uczelni, rękami przewodniczącego Komisji Nauki w uczelnianym SZSP, postanowiły delikwenta ukarać za „niepolityczne zachowanie”. W organizacji studenckiej jedynie mu pogrożono, ale ze Stowarzyszenia wyleciał – i tą metodą, według słów samego Kwaśniewskiego, gdańskie SPONZ stało się jedyną organizacją, z której go wyrzucono. Po pół wieku sam zainteresowany będzie opowiadał o tej historii w lekkim tonie: „Oczywiście, to było jasne pokazanie ograniczeń, z którymi musimy się liczyć. Mój wniosek w tym 1974 roku był dosyć prosty: nie ma co podejmować działań, które i tak są skazane na niepowodzenie. Ale jakoś generalnie do aktywności mnie to nie zniechęciło, tyle że poświęciłem się dziedzinie, która bardziej odpowiadała środowisku studenckiemu i była mniej kontrowersyjna, czyli kulturze”. Inni uczestnicy i świadkowie całego przedsięwzięcia widzą w nim jednak moment przełomowy dla kariery Kwaśniewskiego. Inaczej mówiąc, prawdopodobnie wówczas przyszły prezydent zetknął się z rzeczywistością autorytarną – i najwyraźniej postanowił, że nie będzie już kopać się z koniem.

Według relacji jednego z uczestników tamtej historii Kwaśniewski, po rozmowie z władzami uczelni, zrobił się ostrożniejszy – by omówić, co się właściwie stało, nie chciał się spotkać na swoim macierzystym wydziale, tylko dyskretniej, na odległym wydziale geograficzno-biologicznym w Gdyni. W czasie spotkania z kolegą miał być mocno zdenerwowany, mówić, że takie działania – na granicy opozycji politycznej – nie mają sensu, że grozi za to wyrzucenie ze studiów. Aleksander Hall, gdański działacz Ruchu Młodej Polski, wspomina jednak rozmowę, która miała miejsce wiele lat później, wiosną 1995 roku w domu Artura Balazsa, wpływowego działacza konserwatywno-ludowego, na wyspie Wolin: „Jedliśmy i piliśmy wódkę, a Kwaśniewski brylował. Starałem się wbić mu jakąś szpilę: «aha, to pewnie ty nie dopuściłeś do debaty z Kisielem w Gdańsku, którą Lewandowski z Samolińskim wymyślili?». Żachnął się, bardzo gwałtownie, że nieprawda, że przecież to on był organizatorem tego spotkania, że próbował wtedy negocjować, choć reakcja uczelnianego sekretarza była absolutnie wroga. Zareagował tak, jakbym mu chciał odebrać piękną kartę jego młodości, coś, do czego jest przywiązany i kiedy zachował się tak, jak należało”.

Anglia, czyli mały wstrząs

Kilka miesięcy po tym, jak uświadomiono mu istnienie granic uczelnianej swobody, Kwaśniewski przeżył jedno z typowych dla jego pokolenia doświadczeń formacyjnych. Latem 1974 roku wyjechał na kilka tygodni do pracy w Anglii, mieszkał u polskiej rodziny, znajomych ojca. I bardzo mu się tam podobało.

Pracował wtedy na czarno w londyńskim pubie niedaleko Highbury, stadionu Arsenalu. To typowy na Wyspach, choć niespotykany wówczas w Polsce, obiekt ze stromymi trybunami, bardzo blisko boiska, ze świetną widocznością i oczywiście zadaszeniem. Na zapalonym kibicu piłkarskim – gospodarze zabrali go na mecz – musiało to robić kolosalne wrażenie. Podobnie jak fakt, że pracujący w zakładach Rovera robotnik mieszkał w niedużym, ale jednak domku szeregowym. W 1974 roku przeciętne zarobki tygodniowe robotnika fizycznego w Wielkiej Brytanii wynosiły nieco poniżej 40 funtów (w przypadku kobiet – blisko połowę mniej)9, czyli po ówczesnym kursie wymiany blisko 100 dolarów. W tym czasie w PRL, w całej gospodarce uspołecznionej, zarabia się średnio około 35 dolarów – tyle że miesięcznie10. Nawet po znaczącej korekcie o koszty utrzymania składa się to na kolosalną przepaść w poziomie życia.

To właśnie z tego wyjazdu Kwaśniewski przywiózł budzący zawiść prowadzącego zajęcia japoński kalkulator na baterie, ale też przekonanie, że Zachód z jego gospodarką i cywilizacją to jedyny sensowny kierunek aspiracji. Tuż po przyjeździe ten sam pracownik naukowy zapyta go, czy będąc za granicą, zauważył, że dystans między Polską a Zachodem się zmniejsza11. Jeszcze dekadę, a już na pewno dwie dekady wcześniej takie pytanie sugerowałoby, że jego autor wierzy w dogmaty o nieuniknionym „doganianiu i przeganianiu” kapitalizmu przez socjalizm. W czwartym roku rządów Gierka był to już tylko wyraz chwiejnej nadziei na sukces „drugiej Polski”. Bo to przecież USA, Francja, Wielka Brytania i RFN – a nie żaden Związek Radziecki – z ich kredytami i licencjami miały być wehikułem „wielkiego skoku” w technologiczną nowoczesność i dostatnią przyszłość. I to właśnie tamten styl życia i konsumpcji był wyznacznikiem sukcesu lub niepowodzenia. Towarzysz Edward Gierek, nawet jeśli nie wprost, obiecywał to, czego i Kwaśniewski coraz bardziej pragnął – żeby w Polsce dało się żyć trochę bardziej jak na Zachodzie. Przynajmniej w aspekcie poziomu życia i swobody podróży.

Związek (nie tak bardzo) socjalistyczny

Na razie jednak, mając lat około dwudziestu, sam chciał się do tego Zachodu przynajmniej zbliżyć. Pojeździć, poznać, imitować, oczywiście umiarkowanie i w granicach prawa. Najlepiej – robiąc to, co i tak już nieźle potrafił. A zatem: dyskutując i przemawiając, organizując, skupiając wokół siebie koleżanki i kolegów, którzy go nie tylko cenią, ale i lubią; dzieląc czas między kluby studenckie, obozy zerowe, sale wykładowe i – to rzadziej – dygnitarskie gabinety. Zachowując ironiczny dystans do oficjalnej drętwoty, ale bez kontestatorskiego zapału. W tej sytuacji Socjalistyczny Związek Studentów Polskich to był wybór więcej niż naturalny. Tym bardziej że Kwaśniewski przyszedł na studia jesienią roku 1973. A był to rok szczególny.

Do tego czasu bowiem zakończyły się boje wokół przymusowego „zjednoczenia” oficjalnego ruchu młodzieżowego. Dawne, dość autonomiczne Zrzeszenie Studentów Polskich zamieniono na Związek, dodano mu nazwę „socjalistyczny”, a do tego dopisano mu kierowniczą rolę PZPR w statucie. Powstał zatem Socjalistyczny Związek Studentów Polskich. Co prawda mogło być jeszcze gorzej, bo np. w ZSRR organizacja młodzieżowa była wspólna dla wszystkich – w Polsce Ludowej udało się, inaczej niż w przypadku radzieckiego Komsomołu, zachować przynajmniej odrębność studentów wobec innych organizacji – harcerzy oraz partyjnej młodzieżówki ZSMP.

W tym czasie wśród Polaków dominowały jeszcze nastroje optymizmu, a kulturą zarządzał dość liberalny minister Józef Tejchma. Procesy polityczne zdarzały się rzadko i nie budziły wielkiego zainteresowania. To wszystko, co po latach złoży się na mroczne karty dekady Gierka, nastąpić miało dopiero za chwilę. „Ścieżki zdrowia”, czyli katowanie pałkami przez szpaler milicjantów, którego doświadczyli robotnicy Płocka, Radomia i Ursusa, będą dopiero za trzy lata, wpisanie sojuszu ze Związkiem Radzieckim do Konstytucji – za dwa i pół roku. Podwyżki cen, ciągłe braki w zaopatrzeniu, kartki na cukier – to wszystko kwestia drugiej połowy lat 70. Według jego własnej relacji praktycznym doświadczeniem kryzysu będzie dla Kwaśniewskiego właśnie reglamentacja cukru – zirytowany zdecyduje odtąd nie słodzić kawy ani herbaty. Ale zanim nastąpi gremialne rozczarowanie systemem, mieszkańcy PRL przez kilka lat z nadzieją patrzą w przyszłość. Nie ma strajków, Wolnej Europy słucha kilkanaście procent obywateli, a jeśli już czegoś zachodniego, to raczej Radia Luxembourg, choć najczęściej Trójki.

W takich okolicznościach wstąpienie do Socjalistycznego Związku Studentów Polskich większości studentów nie wydawało się przekroczeniem Rubikonu – politycznym ani moralnym. Ot, na obozie zerowym, na praktykach robotniczych, zebraniu grupy na początku zajęć czy przy zapisywaniu się do akademika ktoś – starszy kolega lub koleżanka, czasem młody asystent – proponował zapisanie się do Organizacji. A była tylko jedna, bo na uczelniach SZSP aż do karnawału Solidarności będzie miała monopol. Ten ktoś mówił np., że trzeba wybrać radę, bo przecież studenci muszą mieć reprezentację wobec władz uczelni. Szczególnie zachęcało się tych, którzy wykazują talenty organizatorskie czy przywódcze. Bo ten, kto na praktykach robotniczych ogarnie wieczorną imprezę czy zaaranżuje występ amatorskiego kabaretu, może się potem sprawdzić przy większych przedsięwzięciach. Błyskotliwego i rokującego działacza można było wyłapać już przy egzaminach wstępnych.

Ludzie zapisywali się dla towarzystwa. Innym podobali się charyzmatyczni koledzy i koleżanki. Wielu interesowały wydarzenia sportowe, innych kulturalne, niemal wszystkich – turystyczne. Niektórzy słyszeli, że przy podaniu o paszport pomocny jest stempel Rady Uczelnianej, zaświadczający o „zaangażowaniu społecznym”, poza tym studenckie wyjazdy były tańsze. Jeszcze inni podpisali deklarację członkowską dla świętego spokoju – bo niechętnych strofowano np., że na studiach się „uczy, studiuje, ale nie politykuje”; politycznym aktem była, rzecz jasna, odmowa wstąpienia. Represje za brak akcesu nie groziły, choć niektóre szczeble kariery mogło być trudniej przekroczyć. W efekcie, w połowie lat 70. SZSP liczyło nawet 300 tysięcy członków, a więc do 85 proc. wszystkich studentów12 (w połowie lat 70. ich liczba sięgała prawie pół miliona)13. Chociaż różnice między typami uczelni i wydziałami były znaczne: do oficjalnej organizacji zapisywało się od 20 do nawet 90 procent studiujących. Najwięcej na politechnikach i wyższych szkołach inżynierskich oraz wydziałach ekonomicznych i prawnych uniwersytetów; najmniej na filozofiach i socjologiach, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie na uczelniach dominowała stara inteligencja.

A przy tym wszystkim nawet działacze wysokiego szczebla nie uważali się za przybudówkę PZPR. Chętnie podkreślali osobność wobec partyjnego Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Osobność, dodajmy, podszytą klasową wyższością fajnych, wielkomiejskich „studenciaków” w dżinsach nad sztywnymi, prowincjonalnymi „aparatczykami” w marynarkach z państwowych domów handlowych. Na 1-majowe pochody oczywiście chodzili, ale część – tak twierdzą po latach – raczej ironicznie, migając się od noszenia najbardziej obciachowych transparentów.

Wbrew stereotypowi działacza, który przede wszystkim knuje, spiskuje i kręci z kolegami lody na boku, funkcyjni SZSP-owcy nie narzekali na brak realnych zajęć. Organizacja studencka wydawała wtedy uczelniane gazety, nie tylko ogólnopolskie „ITD”; ta na Uniwersytecie Gdańskim nazywała się „Bulaj”, na Politechnice była „Kronika Studencka”. Przydzielano też stypendia i miejsca w akademikach, organizowano stołówki i pomoc socjalną – ich uzyskanie wymagało co najmniej opinii ze strony odpowiedniego szczebla Związku. Wobec władz jednostek uczelni występowano w sprawach sesji i egzaminów. Działacz SZSP reprezentował studentów w komisjach rekrutacyjnych; organizacji udawało się nieraz wybronić studenta, jeśli narozrabiał – oczywiście co najwyżej w kontakcie z wykładowcą, a czasem władzami uczelni, bo już w ewentualnym starciu z Służbą Bezpieczeństwa nawet oficjalny związek studencki nie miał nic do gadania.

Wreszcie to SZSP organizował i finansował – na różnych szczeblach – kluby dyskusyjne i studenckie imprezownie, kabarety i koncerty, przeglądy poezji, festiwale i studenckie teatry, nawet te kontestujące PRL. Choć pomyślany jako pas transmisyjny ideologii od partii do studenckiej młodzieży, czasami działał jak piorunochron, mediując pomiędzy kulturą studencką a urzędem cenzorskim i partią. A przynajmniej próbował, zwłaszcza do momentu pojawienia się zorganizowanej opozycji demokratycznej, kiedy ze strony PZPR i organizacji oficjalnych następuje ogólne „dokręcenie śruby”.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

1 Wypowiedź Olgieda Koprowskiego. Jeśli nie wskazano inaczej, cytowane wypowiedzi pochodzą z wywiadów przeprowadzonych osobiście przez autora książki.

2 Grzegorz Indulski, Dariusz Wilczak, _On. Kwaśniewski_, Media i Reklama J. M., Warszawa 2005, s. 60.

3 Aleksander Kaczorowski, _Prezydent. Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z Aleksandrem Kaczorowskim_, Znak, Warszawa 2023, s. 41–42.

4 Grzegorz Indulski, Dariusz Wilczak, _On…_, dz. cyt., s. 60.

5 Aleksander Kaczorowski, _Prezydent…,_ dz. cyt., s. 43.

6 Jerzy Andrzejczak, _Prezydent odarty z tajemnic_, Wydawnictwo Bauer, Warszawa 2005, s. 27.

7 Aleksander Kaczorowski, _Prezydent…,_ dz. cyt., s. 66.

8 Tamże, s. 64.

9 https://api.parliament.uk/historic-hansard/written-answers/1974/jan/28/average-wage (dostęp: 5 września 2024).

10 Dariusz Stola, _Kraj bez wyjścia. Migracje z Polski 1949–1989_, Intytut Pamięci Narodowej-ISP PAN, Warszawa 2020, s. 482.

11 Grzegorz Sroczyński, _Kwaśniewski story_, odc. 1. Na peronie , 16 stycznia 2023.

12 Magda Mikołajczyk, _Założenia organizacyjne i etapy ewolucji ruchu studenckiego w Polsce w latach 1944–1984_, „Rocznik Naukowo-Dydaktyczny” 1988, Z. 127, Prace Ekonomiczno-Społeczne 5, s. 111–132.

13 Radosław Domke, _Kształcenie dzieci i mlodzieży w latach 70. XX wieku_, „Studia Zachodnie” 2015, nr 17, s. 255.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: