- W empik go
Alexander Graves. Dziedzictwo - ebook
Alexander Graves. Dziedzictwo - ebook
Drzwi do starożytnych cywilizacji stoją przed tobą otworem
Rok 2012, Londyn. Alexa, adoptowanego syna pary archeologów, dręczą niepokojące sny. W nocnych wizjach ogląda między innymi starożytną wyspę – Atlantydę – stojącą u progu zagłady, a także siebie, tylko że… w innym wcieleniu. Każdy kolejny sen odkrywa przed nim sekrety pradawnych, upadłych cywilizacji, a we wszystkich to właśnie on odgrywa główną rolę.
Już wkrótce zagłębienie się w mroczne wizje ściągnie na Alexa poważne kłopoty. Na jego drodze staną ludzie, których… najprawdopodobniej kiedyś już spotkał. Z ich pomocą będzie próbował rozwiązać zagadkę tajemniczych snów. Szybko przekona się, że nie nawiedzały go bez przyczyny, a jemu samemu pisany jest los niemalże wyjęty ze starożytnych legend…
„Alexander Graves. Dziedzictwo” to pełna tajemnic i symboliki opowieść z pogranicza jawy i snu, która zabiera Czytelników w fantastyczną podróż wśród upadłych cywilizacji.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-419-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dawno temu wszechświatem rządziła ciemność – otchłań nie do opisania. Ta oszalała siła więziła inne rozproszone energie, karmiąc się nimi i panosząc niczym pewna siebie zwyciężczyni, której niestraszna była żadna przeszkoda. Do czasu aż z bezkresnych sklepień wyłoniła się wszechogarniająca światłość, która stanowczo sprzeciwiła się rządom ciemności, ujawniając przy tym swą wspaniałość. Udowodniła bowiem, że potrafi panować nad dobrem i złem. Najważniejszym darem jaśniejącej materii było to, że każda istota, a zwłaszcza istota ludzka, mogła dostosować się do każdych warunków, bez względu na to, czy była bytem materialnym, czy niematerialnym.
Mijały wieki… W tym czasie nowo powstałe formy życia poznawały, czym są i czy mogą ze sobą współpracować w zgodzie. Niestety ciemna energia wciąż próbowała wchłonąć tę dobrą, lecz bezskutecznie – światłość potrafiła się bronić.
Po uwięzieniu i osądzeniu ciemna energia otrzymała szansę poprawy. Pierwszym i niezaprzeczalnym warunkiem, który musiała spełnić, było stworzenie wolnej woli. Lecz był też i drugi – musiała wytworzyć kolektyw swej własnej esencji, słabnąc przy tym, i obserwować, jak jej nowo narodzone odłamy poradzą sobie we wszechświecie. A gdy miała nadejść odpowiednia pora na odkupienie win, kolektyw ten w swej niedoskonałości musiał spełnić żądania wynikające z ram czasowych, w których istniał, bez możliwości pamiętania o takim wyborze. I to według ciemnej materii było niesprawiedliwe. Zamknięta we własnych czeluściach czekała z niecierpliwością na swoje potomstwo, by zemścić się na oprawcy.
Dla równowagi, aby przestrzec wszystkie istoty przed czynami zrodzonymi z zazdrości, jasna materia postanowiła, że część galaktyki będzie ciemnym, zapadającym się miejscem, przerażającym bardziej niż najgorsze doświadczenia, które przeżyła dana świadomość. Stworzyła więc otchłań…
– _Nie. To niemożliwe!_
– _To nie może być prawda!_
Nagle zacząłem słyszeć czyjeś głosy w swojej głowie.
– _Aleksandrze –_ przemówił jeden z nich _– nie obawiaj się. Ja też byłem świadkiem tego, czego ty ujrzeć do końca nie zdołałeś, i wierz mi lub nie, ale sam w to nie wierzyłem. Lecz wtedy doznałem głębszej wizji. Ujrzałem to, co miało dopiero nadejść, kłopoty, jakich miał przysporzyć czyn człowieka, którego sam stwórca się obawia. Widziałem, jak zanurza się w czeluściach, gdzie żadna światłość nie dochodzi. Widziałem to, czego ty jeszcze swym wzrokiem nie zdołałeś zobaczyć w swych życiach. Ja, Aleksandrze, widziałem przerażającą przyszłość…_
– _Adaelu…_
– _Nie obawiaj się…_
– _Ty skurwielu! Zdradziłeś nas! Zdradziłeś nas wszystkich!!!_
Znów je słyszę. Te głosy. Wspomnienia. Nawet nie wiesz, ile mi przysporzyły kłopotów. Kiedy widząc tak wiele, doznajesz pewnej głębi, wizji… przestajesz być wtedy sobą, próbując jednocześnie zapomnieć…
– _Aleksandrze…_
– _Ja…_
To cierpienie, odkąd tylko pamiętam, wypełnia mą pustkę niczym bezdenne naczynie, rozbrzmiewając wciąż na nowo w mym umyśle.
– _Nawet w tej chwili nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, przez co przeszedłem. I pewnie myślisz, że to zwykłe kłamstwo, że jestem tylko wytworem twojej wyobraźni lub, co gorsza, podstępnym bytem próbującym przejąć nad tobą kontrolę i zrobić z twoją i tak już przygnębioną duszą, co zechcę. Wiedz, że nie zamierzam wykorzystać cię, wybrańcu, w żaden znany ci podstępny sposób. Wiem też, że jesteś w tej chwili bardzo osamotniony w swych poczynaniach, dlatego się mnie lękasz. Naprawdę chcę ci pomóc poznać to, co było ci przeznaczone w tym życiu. W istnieniu, jakim w tej chwili jesteś. Lecz to nie będzie takie proste. Wiem, jak bardzo się zamartwiasz, lecz naprawdę przestrzegam cię przed głębszymi wizjami; mogą one przysporzyć ci więcej kłopotów, niż myślisz._
Próbowałem zadawać jej wiele pytań, ale ona przyćmiewała mnie swym blaskiem, pragnąc, bym tylko jej wysłuchał.
_– Skąd to mogę wiedzieć? Aleksandrze, nawet teraz trudno opowiedzieć mi o drodze, którą przebyłem przez te wszystkie lata. W pewnym sensie wcale nie byłem sam na ścieżce mego przeznaczenia; zawsze towarzyszyły mi pewne osoby, bez których nie doszedłbym tak daleko w swych poczynaniach. Podążałem drogami, których częścią się stawałem z każdym trapiącym mnie dniem. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie… To wszystko w większości okazało się sromotną klęską. Być może zbyt wielką wagę przykładałem do rzeczy mniej istotnych. Takich, do których nie powinienem w ogóle przywiązywać się w tamtych czasach. I pewnie znasz to uczucie, gdy zazwyczaj masz rację. Lecz przestrzegam cię przed tym i chciałbym w tej chwili usłyszeć odpowiedź, i oby w twych myślach była szczerą prawdą, do czego może doprowadzić tak potężna siła, jak żądza człowieka pragnącego w swych zamysłach osiągnąć swe niecne cele, zaślepiając umysł zbytnią gorliwością i fanatycznym popędem. Czy słyszysz…_
– _Adaelu…_
– _Wybacz mi, Melandre!_ – odezwałem się drżącym głosem. Próbowałem opanować swe nerwy, patrząc w tej chwili z innej perspektywy, w innym miejscu i czasie, na pewną osobę, którą niegdyś tak dobrze znałem. – _Gdybym tylko mógł ich powstrzymać…_
– _Już dobrze_ – oznajmiła, gładząc mnie czule po policzku ostatkiem sił. – _Ja nigdy nie zapomnę tego, kim naprawdę jesteś…_
Tylko ona umiała sprawić, bym poczuł spokój w głębi duszy. Wtem jej dłoń osunęła się po mym ciele niczym łza spływająca po twarzy. Me serce pękło, a wraz z nim, na skutek wybuchów, pękała wierzchnia warstwa skorupy ziemskiej nieopodal brzegu. Nigdy nie zapomniałem tego przerażającego widoku.
– _To moja wina, nie powinienem był cię tam zostawiać!_ – oznajmiłem z trudem, biorąc jej bezwładne ciało w ramiona i ściskając przy tym tak mocno, że w desperackim szale przeklinałem dzień, który zadecydował o jej losie. _– Dlaczego?! Czym sobie na to zasłużyła?!_ – krzyczałem donośnie, choćby me skamlania mieli usłyszeć sami bogowie. _– Przeklinam dzień, w którym wyrządzili ci krzywdę, Melandre! –_ Pomimo wściekłości prosiłem bogów, zmagając się jednocześnie ze swym smutkiem wypełniającym w tej chwili me serce, by do mnie wróciła. _– Błagam, wróć do mnie, nie zostawiaj mnie w takiej chwili!_
Wiedziałem, że to na nic, ale mimowolnie próbowałem sobie wmówić, że mógłbym ją w jakiś sposób uratować. Poświęcić siebie w zamian za jej życie. Lecz to wszystko było tylko zwykłym, złudnym pragnieniem, jak gdyby to, co działo się w tej chwili wokół mnie, nie działo się naprawdę. Dla mnie świat, który przed chwilą znałem, zawalił się wraz z jej ostatnim tchnieniem.
_– Weźcie mnie! Słyszycie?! Inaczej zemszczę się na tych, którzy wyrządzili jej krzywdę. Choćbyście mieli stanąć mi na drodze! I niechaj skonam w męczarniach, jeśli nie zdołam uczynić tego, co zamierzam!!!_
_– A jednak… czemu akurat ten moment? Czemu, Aleksandrze? Wspomnienie, mimo tak wielu trudów przypomnienia sobie czegoś ponadto? Widzę czasy przeszłe w swych istnieniach, jak i teraźniejsze, lecz przyszłość… Tak, Aleksandrze, twym przeznaczeniem jest dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi. Kto stoi za zamazaną projekcją tego właśnie wspomnienia. Dowiesz się w swoim czasie więcej, niż mógłbyś sobie wyobrazić… Czemu w to wierzę? Ponieważ wierzę w ciebie, Aleksandrze! Jestem twym przeznaczeniem. Skoro twoje wnętrze doprowadziło cię aż tutaj, to znak, że możesz osiągnąć coś więcej. Doczekać się odpowiedzi na pytania, które zazwyczaj trapią twe sny. Wyczuwam w tobie strach i zwątpienie. Jak możesz wątpić w me istnienie w takiej chwili, Aleksandrze? Czyż spotkanie ze mną nie stanowi dla ciebie pewnego rodzaju nagrody i nie wyjaśnia poniekąd, że to nie przypadek cię tu przywiódł? O tak, jest w tobie więcej waleczności, niż przypuszczałem. Przez te wszystkie lata spędzone w mej próżni… tak nienasycone wnętrze, jak twoje, musi w końcu zapragnąć poznać prawdę. Jesteś niczym woda drążąca swe imię na skałach nieprzemierzonych jeszcze przez ludzki, nieświadomy swych czynów kolektyw tego świata. Jesteś niczym obietnica dana temu światu, choć tego jeszcze nie rozumiesz. W tej chwili me myśli są zbyt zamazane, Aleksandrze. Pewnych zdarzeń z mej przeszłości nie umiem sobie przypomnieć, bym mógł się nimi z tobą podzielić. Pamiętasz moment wybuchu na Atlantydzie? Widziałeś, co dokładnie się wydarzyło. Radzę ci, zapomnij o tym. Nie możesz karmić swego serca wyłącznie pragnieniem zemsty na tych osobach. Zapomnij…_
W mych wizjach pojawiało się zbyt wiele wspomnień, w tym tych z dzieciństwa, napełniających mnie w tamtych czasach szczęściem beztroskiego życia. Widziałem, jak trzymam w rękach jakieś przedmioty z symbolami, których znaczenia nie rozumiałem, lecz w jakiś sposób potrafiłem sobie przypomnieć, w jakiej kolejności je ułożyć.
– _O tak, świetnie! Właśnie tak!_
– Spójrz, ojcze! Udało mi się!
– _Mój Boże! Dobra robota, Aleksandrze. Opowiesz mi teraz, jak do tego doszedłeś w tak krótkim czasie? Co w tym momencie czułeś?_
– _Sam nie wiem, ojcze. Czułem tylko, jakbym robił to od dawna._
– _Synu, muszę ci o czymś powiedzieć…_
– _Sam widzisz, do jakich praktyk się posunąłem, by wedrzeć się siłą poza więzy swojego umysłu i ujrzeć to, co dotychczas było przede mną zakryte. Okultyzm, spirytyzm… Odkryjesz te praktyki i ich wartości, lecz wszystko w swoim czasie, Aleksandrze. Nie chcę w tej chwili przypominać ci nic więcej, gdyż obawiam się, że mógłbym tylko namieszać w twych i tak już wzburzonych myślach. Powiedz mi tylko, jakie to uczucie wiedzieć to, czego nie byłeś w stanie zrozumieć, a co było ci wpajane od urodzenia? To wyczuwalne wrażenie występowania dziwnych zjawisk dziejących się na co dzień wokół ciebie… Ja czuję się z tym zupełnie inaczej, niż to sobie przypominam. Ty zaś reagujesz na to w całkiem inny sposób. Wręcz odwrotny. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że praktyki, których się nauczyłem, zwiodły mnie i sprawiły, że zboczyłem z prawdziwej ścieżki. Tak, Aleksandrze, mam na myśli tę samą rozsypankę z symbolami tych przeklętych praktyk, którą ojciec kazał ci niegdyś ułożyć, a ty tak po prostu dopasowałeś wszystkie fragmenty bez jakiegokolwiek wysiłku. W prawidłowym porządku. Jakbyś po prostu wiedział, jak z rozsypanych gwiazd na niebie ułożyć daną konstelację. Aleksandrze, nie myśl o tym więcej. Zapomnij o niej, proszę… Te wspomnienia są niczym koszmary i co gorsza, mogą się ponownie spełnić. A tego byś nie chciał, prawda?_
Gdy ponownie ujrzałem, jak w moich ramionach więdnie w męczarniach ostatni kwiat mego życia, zrozumiałem, jak okrutny może okazać się los. Ta wizja objawiła mi się w najmniej oczekiwanym momencie. Jak gdyby to był sen na jawie. Z jednej strony widziałem to, co działo się wokół mnie, a z drugiej dostrzegałem formę bytu, która wydawała się być mglistym odbiciem mojej osoby. Jakbym wpatrywał się w lustro. Mogłoby się wydawać, że on jest być mną… Ale jak to możliwe, że byłem jednocześnie w obu miejscach naraz? Zadając coraz więcej pytań, dostawałem coraz więcej odpowiedzi. Jakby jego ingerencja w moim odczuciu nie miała tu żadnego znaczenia.
Nagle doznałem wizji przerażającego chaosu, fal nadchodzących jakby ze wszystkich kierunków świata i taranujących wszystko na swej drodze. Zalewane wioski, ogromne pałace wraz z monumentami i mostami były doszczętnie niszczone. To wszystko działo się błyskawicznie. Me myśli były zbyt zakorzenione w tym wspomnieniu. Czułem, że muszę to zrobić… i w końcu przypomniałem to sobie, rozmawiając w tej chwili z duchem. Jakież to uczucie stracić kogoś ważnego w takim momencie, jak silnie oddziałuje na mnie to spotkanie…
_– Wiem jedno! Próbowałem temu zapobiec! –_ Integrując się ponownie z tożsamą wersją mnie, coś we mnie starało się temu wszystkiemu zaprzeczyć, jak gdyby pewne elementy układanki się ze sobą nie zgadzały. _– Pragnąłem być wtedy przy niej, ale ona… Jej wtedy nie było. W pewnym momencie po prostu zniknęła, a przecież zawsze znajdowała mnie pierwszego. Czemu?! Jak mogło do czegoś takiego dojść, skoro naszym przeznaczeniem było pogodzić się i naprawić ten szajs!_
I wtedy naszła mnie myśl, że to nie musiała być przecież prawda. Ktoś musiał ją skrzywdzić w najmniej oczekiwanym momencie. A mnie wykorzystać w tak podstępny sposób, bym nie mógł sobie przypomnieć prawdy. Przeszłość była niejasna.
Gdyby istniała choć szansa… jakakolwiek namiastka nadziei na racjonalizację myślenia u przeważającej części istot w tej galaktyce, świat, który znamy po dziś dzień, byłby zupełnie innym miejscem. Byłby miejscem dla wielu istnień dążących ku określonemu porządkowi, świadomemu oświeceniu. Byłby miejscem dla wielu zagubionych dusz, które mogłyby uczyć się na własnych błędach poprzez więź łączącą ich przyszłe zamiary. Jednakże nie wszyscy się na to godzili…
Zapomnienie – w ludzkim znaczeniu – rodzi obawy, a obawy wypełniają pustkę poprzez poddanie się uczuciu rozbestwienia. Poprzez rządzę, która obsesyjnie łaknie ulżyć sobie w cierpieniach stworzonych na skutek pułapki, której częścią staliśmy się wraz ze wszystkimi żyjącymi istotami w tej bezkresnej twórczości boga.
Jakże wielu potężnych i wpływowych ludzi poprzez własną arogancję i chciwość zapragnęło rządzić żelazną ręką tym światem i władać ludzkim kolektywem na swój nikczemny sposób, ku własnej uciesze… Bo czymże jest władza bez swych pionków, nieprawdaż? Ilu jeszcze ludzi musi zginąć? Ilu jeszcze ludzi musi zrozumieć, iż historia, którą znamy, wciąż na nowo zatacza koło? Próżny trud? Całe życie zadaję sobie to pytanie. Ilu jeszcze, gdy ci stojący za barykadą tego wszystkiego pociągają za sznurki, decydując o naszym losie?
Wielu bojowników walczących przez miliardy lat o wolność na tej planecie nie godziło się, by władzę sprawowały istoty podstępne i fałszywe. Lecz człowiek jest tylko człowiekiem, pionkiem w rękach silniejszych od niego. Kierowany strachem oraz instynktem przetrwania, pragnący doznawać coraz to więcej przyjemności w zamian za swoją lojalność, a nade wszystko swoje cierpienia, których to doświadcza tak mocno przez całe życie.
– _Posłuchaj mnie teraz uważnie, cokolwiek postanowisz. Cielesność jest zgubą tego świata, więzieniem dla duszy, która spowita mglistą nadzieją zmuszona jest kroczyć wśród ciemności, by pewnego dnia odnaleźć drogę…_
– _…powrotną do domu._
– Cholera, znowu to samo!
Głosy, nad którymi głowiłem się dniami i nocami, próbując zasnąć, wciąż dawały o sobie znać. Nawet gdy śniłem, pojawiały się w formie jakiejś zasranej wizji. Mnożyły się niczym wspomnienie wczorajszego dnia. Pod mglistą powłoką snu objawiały mi dziwne mary, w których za każdym razem słyszałem inne głosy. Często, nie mogąc zasnąć, słuchałem, czy ktoś nie czai się za rogiem, by mnie nastraszyć. Być może dlatego mam tak wyczulony słuch i potrafię wyczuć zagrożenie z kilkunastu metrów. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie… Pewnie myślicie, że mi odbiło? Że skoro coś już uczyniłem, nie mogę w żaden ludzki sposób tego odwrócić?
– _Myślisz tak, ponieważ uważasz, że jesteś gorszy ode mnie lub że nie jesteś godny, by dźwigać tak ciężkie brzemię? Uwierz mi, przyjdzie taki czas, taki moment w życiu, kiedy na wiele pytań nie znajdziesz racjonalnej odpowiedzi. Odrzucisz na bok wszelkie wątpliwości i zaczniesz otwierać oczy na szansę, jaka pojawi się w twym dotychczasowym życiu. Nie zapominaj, przez co przeszedłeś. Musisz być czujny na każdym kroku, a gdy nadejdzie odpowiednia pora, znajdziesz się w miejscu, z którym łączyło cię tyle wspomnień i gdzie tak wiele się zaczęło. Przypomnisz sobie więcej, niż mógłbyś sobie wyobrazić…_
– Dość już mam tej proroczej gadaniny! Nie chcę dłużej tego słuchać!
– _Aleksandrze, ufam w głębi serca, że zrobisz to, co słuszne_.
– Odejdź! Słyszysz?! Nie chcę już więcej tego słuchać! Kim, do cholery, jesteś i czemu nie dajesz mi świętego spokoju?!
– _Ja? Jestem tylko formą tego wszechświata, ukształtowaną według swych życiowych ram czasowych, gdyż pewne struktury i procesy, o których mógłbym ci opowiedzieć, przekraczają ludzkie pojęcie_.
Znowu te wizje. Niektóre były niezwykle wyraźne, reszta niezbyt oczywista w odbiorze. I gdybym miał być z wami szczery, powiedziałbym: „Trzeba wybaczyć tym, którzy źle czynią”. Pytanie tylko, czy powinniśmy wybaczyć też tym, którzy zostawili nas w potrzebie…ROZDZIAŁ
1
– Boże, czy ja… – próbowałem wykrztusić ze łzami, upadając na połyskującą, szklaną powłokę i o mały włos nie osuwając się do ogromnego, rozciągającego się na całą szerokość tejże planety wodospadu. Tworzyła go połyskująca substancja, która w świetle dnia dodawała temu miejscu niesamowitego, wręcz magicznego klimatu.
Nie pamiętałem nawet, jak się tutaj znalazłem. Wszystko wokół mnie działo się tak nagle, jak gdyby moje zmysły dopiero teraz zaczęły dostrzegać to miejsce. Zapatrzony w stronę horyzontu, z zapartym tchem obserwowałem coś, co w czasie tej utopijnej podróży w głąb siebie mogła wytworzyć już tylko moja i tak już przemęczona do reszty wyobraźnia. Podróży sięgającej nieszczęść, od których ciężko było mi uciec…
– To się nie dzieje naprawdę – wyszeptałem, nie odwracając wzroku od olbrzymiego obłoku, z którego wyłaniała się konstelacja gwiazd i przeróżnych planet, tworząc coś na wzór pogłębiającego się portalu. – Co to za miejsce?
Kiedy tak trwałem w letargu, próbując oddalić od siebie uczucia trapiących mnie wspomnień i przypomnieć sobie, co się przed chwilą wydarzyło, poczułem nagle dziwne mrowienie, jak gdybym wyczuwał czyjąś obecność.
– Nie ty jedyny, człowieku, jesteś zafascynowany tym miejscem – stwierdziła stojąca za mną wysoka na ponad siedem metrów, potężnie zbudowana lwiopodobna postać o śnieżnobiałym owłosieniu. – Wielu z twojego rodu było tu przed tobą, chociaż to, jak mnie traktujesz, jest, delikatnie mówiąc… rozczarowujące.
Nieznajomy zbliżył się do mnie i rozłożył skrzydła, z dumą prezentując swą potężną sylwetkę na tle miejsca, którego sklepienie spowite było chmurami, a ziemia przeróżną zielenią i blaskiem, czystą energią niczym śnieżny puch. Świat ten zdawał się nie mieć końca, a wszystko wokół wydawało się wolno poruszać.
– Kurwa! Coś ty za jeden?! – Wystraszyłem się i zacisnąłem pięści w gniewie, nie wiedząc, czy ta bestia ma wobec mnie dobre zamiary. – Boże! Chyba mi do reszty… Ty nie jesteś prawdziwy, prawda?! _– Co to za miejsce? I czym to coś, do cholery, jest?!_ – pomyślałem.
Nie miałem bladego pojęcia, co we mnie wstąpiło. To było głupie i nieprzemyślane posunięcie, ale byłem na tyle zdezorientowany, że nie panowałem już nad sobą. Gdybym miał rzeczywiście zmierzyć się z tym czymś, co wytworzyła moja chora wyobraźnia, to zostałyby ze mnie tylko strzępki tego, co sobą reprezentowałem, lub – co gorsza – nie pozostałaby po mnie nawet plama.
– On nie jest jeszcze gotowy.
Spojrzałem za siebie, zaskoczony. Kolejna postać była chudsza i niższa o głowę. Miała krótsze, czarne owłosienie i z wyglądu przypominała panterę stojącą na dwóch nogach, jakby jej gatunek był spokrewniony z kotowatymi zwierzętami zamieszkującymi mą rodzimą planetę. Zdawała się być płci żeńskiej, ale nie posiadała skrzydeł jak cała reszta zbrojnych, stojących za nią. Miała na sobie przeźroczysty kaftan, który lśnił niczym zbroja, i rzemienie – z tego samego materiału – owinięte na stopach, zaś na jej dłoniach pobrzękiwały ozdobne bransolety.
– Na nic zdadzą się twoje słowa, mój ukochany…
Stojący za nią oddział, liczący setki tysięcy wojowników ciągnących się aż po horyzont, wypełniał na całej szerokości pomost do portalu. Zbrojni wyglądali przy tym, jak gdyby mieli szykować się do bitwy. Wielu z nich było bardzo podobnych do siebie, z tą różnicą, że każdy z nich miał inne ubarwienie, momentami widoczne spod zbroi, która nie w pełni pokrywała ich ciała. Niektórzy zaś, wyżsi od pozostałych i o wiele tężsi, stali zwarcie za swą reprezentantką w pełnych już, lśniących w słońcu zbrojach, emanujących złocistym, wręcz oszałamiającym blaskiem, ukazując w ten sposób swą rangę i pozycję pośród innych. Spojrzałem po chwili na kotowatego olbrzyma, dostrzegając, że i on jest zaskoczony pojawieniem się nieznajomej.
– Nie jest w stanie sobie teraz przypomnieć, kim jest ani jak się tutaj dostał. Jego świadomość jest w tej chwili niekompletna, i chociaż mnie też to dziwi, jego duch w jakiś sposób pozostaje w dalszym ciągu tutaj z nami.
Pochłonięty przeróżnymi myślami, rozważałem możliwość ucieczki, lecz gdy ujrzałem przed sobą armię dziwnych stworów, a za sobą przepaść prowadzącą cholera wie dokąd, wydało mi się to… samobójczym czynem obłąkanego wariata.
Nagle poczułem zimny powiew wiatru, a gdy spojrzałem za siebie, coś dziwnego przykuło moją uwagę. W ogromnej otchłani coś się poruszało, zaćmiewając coraz to bardziej majestatyczną strukturę galaktyki. Przeszły mnie dreszcze, czułem, jak gdybym wiedział od dawna, czym jest owa fala nadchodzącej grozy.
– Chyba do reszty zwariowałem…
– Czy on… – odezwała się po chwili lwiopodobna postać, kompletnie nie zwracając uwagi na nadciągające zagrożenie za naszymi plecami – chcę tylko wiedzieć… usłyszeć to tylko od ciebie.
– Wierzę w rasę ludzką. Zawsze wierzyłam. Tyle powinno ci wystarczyć.
Wolnym krokiem podbiegł do niej i uścisnął ją czule. Byłem lekko sfrustrowany. Wyglądało to trochę jak w tych brazylijskich serialach, tylko miejsce przypominało bardziej krainę czarów. Czułem się, jakbym grał rolę zaginionego w przestrzeni człowieka z wymazaną pamięcią, lecz to wszystko zdawało się być tak realne i prawdziwe, że powoli zaczynałem wierzyć w to, co widziałem.
– Martwiłem się o ciebie. Czemu się ze mną nie kontaktowałaś?
– Zapomniałeś? Mamy większe problemy, kochany – odpowiedziała, oddalając się od niego, wpatrzona w horyzont pustki. – Nie pora na wyjaśnienia. Oni się zbliżają.
– Ale co z wybrańcem? Nie powinniśmy go ukryć?
W tym momencie poczuliśmy dziwny powiew wiatru z wnętrza portalu. Narastał coraz większy niepokój. W oddali było słychać czyjeś ujadanie, choć nie byłem pewny, czy to nie wytwór mojej chorej wyobraźni. Pozostali, niewzruszeni, patrzyli z powagą przed siebie. W końcu i ja odwróciłem się w stronę portalu. Widok zmroził mi krew w żyłach. Ci, którzy byli w zasięgu mojego wzroku, przygotowywali się na nadejście czegoś złowieszczego. Niektórzy wpatrywali się w ziemię, jak gdyby próbowali ukryć podenerwowanie całą sytuacją.
– _Aleksandrze, to, co teraz ujrzałeś, jest wizją tego, co może się wkrótce wydarzyć w waszym świecie. –_ W mej głowie rozbrzmiewał głos lwiej kobiety. Był delikatny i cichy. _– Nasze wymiary są połączone z waszym, tak więc wszystko jest możliwe… Na razie niech to będzie dla ciebie tylko zły sen._
Myślałem, że zaraz zemdleję. Z jakiegoś powodu śniłem o miejscu, po którym stąpały rajskie istoty, wzrostem dorównujące gigantycznym rzeźbom i posągom. Wydawało się, że czas stanął tutaj w miejscu, a w powietrzu unosi się świeży zapach bryzy wymieszanej z aromatem orientalnych pachnideł, tworząc atmosferę podniebnego raju. Kiedy lwica odeszła w stronę armii, wysoki lew ze skrzydłami zmierzył mnie wzrokiem, wpatrując się raz we mnie, raz w swoich wojowników. Poczułem się naprawdę słabo, usiadłem więc, myśląc, że zaraz to wszystko spowije ciemna aura. I wtedy potrząsnął swymi skrzydłami, rozpościerając je po chwili luźno nad przeźroczystą szklaną powłoką, po czym usiadł obok mnie i wysunął z impetem lśniący w blasku słońca przedmiot, który przypominał dobrze zaprojektowaną lancę bitewną. Przez chwilę obaj, bez słowa, patrzyliśmy w stronę obłoku, wśród którego gromadziły się zastępy podobnych do niego osobników.
– Twój umysł przetwarza w tej chwili zbyt wiele energii elektromagnetycznej, by móc przebywać w naszym kręgu. – Odetchnął głęboko. – To, co teraz widzisz, jest tylko zarysem tego, o czym zapomniało wielu z was. Wielu było tu przed tobą, nim stanęli na kobiercu swego własnego losu. Wielu podobnych do ciebie… Nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, ile wysiłku włożyliśmy, abyście mogli dojść w swej ewolucji tak daleko. Jesteście dziedzicami boskiej rodziny, a my jesteśmy waszymi protektorami. Pokładaliśmy wszelką nadzieję, rozważaliśmy każdą możliwą opcję, by dostosować nasze światy do waszego kontinuum czasu…
– Mój przywódco! – zawołał jeden z protektorów, wyglądający na wystraszonego. – Spójrz w otchłań! Czy nie powinniśmy…
– Milcz! – ryknął lew. – Wyczuwam inne pole matrycy… Jego świat próbuje się połączyć z naszym, poza tym ufam swojej królowej, ty też powinieneś!
Istota ta emanowała swą wspaniałością, wzbudzając we mnie podziw. Wszyscy byliśmy skupieni, wpatrując się w kulę ujawniającą mi ogrom tego wszechświata.
– Ziemianie nazywają mnie Kirian, a moją żonę Lirian. W tym świecie, w naszym języku, imiona te brzmią zupełnie inaczej.
Kirian, biały dowódca stada, nie wydawał się wystraszony. Próbowałem jeszcze raz przyjrzeć się temu miejscu, by znów poczuć ten cudowny powiew i chłonąć niebywałe widoki tego świata.
– Nie wiem, co powiedzieć, ale… to miłe z twojej strony. Poza tym to niesamowite miejsce… Chyba właśnie tak wyobrażałem sobie niebo. – Odetchnąłem głęboko. – Czy nie powinienem się z stąd jakoś wydostać?
– Ja cię odprowadzę – odezwała się po chwili Lirian, wpatrując się w stronę portalu. – Chodź ze mną.
– Lepiej się pospiesz. Bez ciebie, ukochana, to nie ta sama walka.
– Och, mój drogi – westchnęła wesoło – co ty byś beze mnie zrobił. – _Tak, jak wcześniej ci mówiłam, Aleksandrze, to tylko wspomnienie. Oswój się z tym, co widziałeś._
Zastępy skrzydlatych postaci, szykując się do ostatecznej bitwy, popędziły ku portalowi, z którego wyłaniały się inne latające istoty o ciemnej karnacji i niespotykanej budowie ciał, wyodrębniające się z czeluści i wydające przerażające dźwięki ze swych pysków. Ja zaś z Lirian pobiegliśmy w stronę przeogromnej twierdzy. Lwica, widząc, że niezbyt jeszcze radzę sobie z poruszaniem się w tym świecie, chwyciła mnie i rozpędziła się niczym gepardzica, omijając przeszkody bez najmniejszego wysiłku.
Patrzyłem zza jej ramion, jak liczna armia latających i lśniących w oddali od blasku tutejszego słońca wojowników stara się uformować szyk bitewny. Trudno było określić, co w tej chwili czułem, gdyż oddalaliśmy się w tak szybkim tempie, iż myślałem tylko o tym, by dotrzeć w końcu do miejsca, do którego prowadziła mnie moja protektorka. Kiedy zatrzymaliśmy się przed murem, ujrzałem długi most nad przepaścią, za którym znajdowała się przeogromna łąka z niesamowicie bujną roślinnością oraz gigantyczna brama sięgająca chmur. Wtedy Lirian postawiła mnie na nogi.
– Pamiętasz, o czym ci mówiłam?
– Tak… mniej więcej.
– Dobrze. A teraz nie obraź się, ale możesz poczuć się trochę nieswojo.
– Nieswojo? Co dokładnie chcesz przez to…
Zanim spróbowałem dokończyć zdanie, Lirian mocno mnie chwyciła i rzuciła w przepaść. Był to dla mnie szok. Krzyczałem, z każdą sekundą czując, jak spadam coraz szybciej, jakby mnie coś wsysało. Zamknąłem mimowolnie oczy, napinając jednocześnie całe ciało, gdyż nie wiedziałem, co się ze mną stanie. Wtem zdarzyło się coś dziwnego. Napięcie ustało. Byłem pogrążony w ciemności, a zlepki czyichś wspomnień znów przybierały na sile, wnikając w strukturę moich myśli. Ku mojemu zdziwieniu, czułem, że znów znajduję się w innym świecie, w innym miejscu i czasie. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem starożytne ruiny, wszystko było zniszczone na skutek jakiejś klęski. Był to widok przerażający. Niebo wyglądało na zaśniedziałe, wokół pełno było dymu, a ja trzymałem w uścisku pewną kobietę. Nagle coś wytrąciło mnie z tych wspomnień…ROZDZIAŁ
2
Było to gwałtowne i niemiłe uczucie, z którym próbowałem walczyć. Strach zaczął ogarniać tę ziemię, a działo się to tak szybko, że tylko coś naprawdę przerażającego mogłoby sprawić, bym zapomniał o tym, co się wydarzyło.
Przed moimi oczami ukazał się prawie zasypany przez silne podmuchy burzy piaskowej blok z granitu, na którym wycięte zostały symbole – sześciokąt w pionie, a w nim dwa trójkąty nakładające się na siebie oraz ledwo widoczne przez sadzę i pył nieznane mi znaki z wydrążonym reliefem jakiejś postaci i napisem w pradawnym języku. Blok skalny leżał tuż obok ruin, najprawdopodobniej jakiejś świątyni, gdyż można było odnaleźć w nich fragmenty posągów władców, a może nawet bogów.
Nic z tego nie rozumiałem, aż nagle na granitowym głazie pojawił się jarzący napis, który w końcu mogłem odczytać:
Świątynia ku czci władcy Har…
Atlantyda…
okresu panowania 28 000 p.n.e.
– _Nie…_
– _To niemożliwe…_
Znowu to samo. Te głosy. Byłem tym wszystkim już zbyt zmęczony, tą krętą i niedorzeczną drogą, jaką sobie obrałem. To wszystko, co wokół mnie się działo, zdawało się złym snem. Czy sam byłem sobie temu winien? Czemu akurat mnie to spotkało? Jaki miało to cel?
– _To nie może być prawda!_
Utrapienie, które musiałem znosić, było moim przeznaczeniem, ale też udręką. Te koszmary pojawiały się i znikały w najmniej oczekiwanym momencie, i choć tym razem było zupełnie inaczej, to i tak na swój sposób owe wspomnienia były za każdym razem podobne.
– _To wszystko to jakiś pierdolony żart!!! Mam gdzieś, co sobie o mnie myślicie! A zwłaszcza taka genetyczna pomyłka jak ty!!!_
Karciłem jakąś wysoką postać, która wyglądała niewyraźnie, gdyż wspomnienie było zbyt zamazane. Tym razem głosy przybierały na sile. Przez moment myślałem, że ten ktoś znajduje się za moimi plecami. Mimowolnie obróciłem się, lecz nikogo nie zauważyłem. Byłem bardziej przerażony niż przedtem. Lustrowałem każdy kąt, każdy skrawek otoczenia w poszukiwaniu nieznanego mi osobnika, którego głos wciąż słyszałem, lecz na próżno.
– Nie, nie, błagam! – wołałem rozpaczliwie, by złowrogi głos przestał prześladować mą udręczoną duszę. – Wynoś się! Zostaw mnie w spokoju! _Obudź się! No już!_ – powtarzałem sobie w myślach.
Ten tajemniczy głos mógł być przejawem jakiejś istoty, z którą tak zaciekle walczyłem przez całe swoje życie. Jej charakter i usposobienie kogoś mi przypominało. Przez krótki moment myślałem, że to ktoś z mojego otoczenia, nawet przeszło mi przez myśl, że mógł to być ktoś mi bardzo bliski i to na tyle, że zaczynałem naprawdę w to wierzyć. A może to był tylko wytwór mej nieposkromionej wyobraźni?
– _Kim jesteś?!_ – Próbowałem nawiązać kontakt z istotą w sposób, jakiego od czasu podróży do tych zaświatów nigdy nie próbowałem, a przynajmniej tak mi się wydawało. – _Odezwij się do mnie, kimkolwiek jesteś. Słyszysz?!_ – Czułem narastającą frustrację, pomimo braku sił. Musiałem w końcu postawić na swoim. – Z_rób to, co zamierzasz. Chyba nie bez powodu mącisz mi w głowie, skoro już tu jesteś._
Odrzuciłem natychmiast tę myśl. Musiały to być wyższe byty – bogowie, w których zacząłem mimowolnie już wierzyć. Wydawałoby się, że jeden z nich niepostrzeżenie zaraz wskoczy na zbocze skały, na której stałem, i przestraszy mnie do takiego stopnia, że stracę przytomność i stoczę się w dół. Wtedy nie dopełniłbym obietnicy, by wspomóc jeszcze za swojego życia wielu potrzebujących schronienia przed trapiącym zagrożeniem… czynem, którego dopuściłem się poprzez własną głupotę. _Czy to… moje wcześniejsze wspomnienia? W tamtych wcieleniach?_
Wiedziałem, że będę musiał się z tym pogodzić, i choć poczułem się nieswojo, nikt z tutejszych ludzi nie zwracał na mnie zbytnio uwagi. Mieli oni własne zmartwienia, byli zbyt przejęci tym, co działo się wokół – poza jedną dziewczynką. Zbierała z ziemi źdźbła trawy, drepcząc po pobliskiej łące, i okręcała je wokół palców niczym pierścionki. Po chwili spojrzała w moją stronę, dostrzegając, jak dziwacznie zaczynałem się zachowywać, i zaczęła chichotać.
– Nie wytrzymam! Nie wytrzymam tego dłużej! – krzyczałem, łapiąc się za głowę.
Byłem bliski załamania. Zaczynałem tracić resztki zdrowego rozsądku, lecz nie na tyle, bym nie mógł przekazać wam pewnej historii… namiastki opowieści, którą prędzej czy później wszystkim nam będzie dane przeżyć.
W tym lub w kolejnych wcieleniach…