- W empik go
Algorytm życia - ebook
Algorytm życia - ebook
„Dość często pisarze SF konfrontowali tradycję z nowoczesnością, nieraz wystawiali wszędobylskiej technologii bezlitosny rachunek i przestrzegali przed uzależnieniem człowieka od wykreowanego przez niego sztucznego świata, bez którego nie może już normalnie funkcjonować. Marta Sobiecka idzie dalej – przedstawia futurystyczny mariaż metafizyki z cyberprzestrzenią, konstruuje holograficzne substytuty zjaw produkowanych dla masowego odbiorcy, dopuszcza się nawet w swoich wizjach iście „heretyckiego” sportretowania duszy, duszy niezależnej od swojego „rubasznego czerepu” (jakby ujął to Ray Bradbury). Często widoczna w prozie autorki fascynacja Japonią znajduje w tym kontekście niezwykle ważkie, merytoryczne uzasadnienie – to właśnie Kraj Kwitnącej Wiśni próbuje od dekad połączyć mistykę, religię i wierzenia przodków z odhumanizowaną przyszłością… Pisarka nie osądza jednak nikogo, nie wystawia schizoidalnie popękanej rzeczywistości żadnych not. Nie otrzymujemy od niej ani moralitetu, ani etycznego wsparcia dla człowieka zagubionego w mentalnych zawirowaniach XXI wieku. Dlaczego? Z prostego powodu – Marta Sobiecka poważnie traktuje swojego czytelnika, pozwala mu na samodzielne wybory, na podążanie własną ścieżką, podobnie jak czynią to bohaterowie jej opowiadań”.
Tadeusz Krajewski
Dyrektor Biblioteki Literatury Fantastycznej im. Jerzego Grundkowskiego
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-962684-3-3 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Sok żołądkowy. Płyn otrzewnowy. Ślina, mocz, łzy. Cała paleta unikalnych kolorów i zapachów. Dlaczego ciała wypełnia nam takie plugastwo?_
Yōko Ogawa, _Grobowa cisza, żałobny zgiełk_
Był upalny letni wtorek. Błękit nieba kalała jedynie biel rozlazłych smug kondensacyjnych. Na placu zabaw obok szkoły bawiły się dzieci. Trwała przerwa, samo południe. Odgłosy zabawy zagłuszył nadlatujący samolot. Okolone grzywami ciemnych włosów główki zwróciły się w stronę słońca.
Nikt nie machał, nie wiwatował tak jak zawsze, zgadując czyj ojciec właśnie leci. Dłonie zastygły w połowie gestu. Ryk maszyny dekoncentrował. Leciała tak nisko, jak nigdy dotąd. Przeleciała nad szkołą i uderzyła w pobliskie drzewa, eksplodując na oczach dzieci.
Nikt nie krzyczał. Nie uciekał. Maluchy patrzyły zafascynowane. Alarm podnieśli dopiero nauczyciele.
— Kochanie, tak mi przykro.
Ktoś przytulił, odciągnął od miejsca katastrofy.
Nic nie rozumiała. Chciała patrzeć, jak inne dzieci, na płonący samolot.
— Kochanie, już dobrze, jestem tu z tobą.
To mama. Dlaczego płacze? Przecież nic się nie stało.
— Tatuś… Tatuś nie żyje.
* * *
Oficer Kaori Nakamura szła w kordonie policji. Lewa, prawa, lewa – narzuciła tempo marszu. Najważniejsze: utrzymać szyk. Krzyki tłumu zwiastowały to, co nieuchronne. Policjantka nie rozróżniała wywrzaskiwanych słów, lecz przecież nie musiała. Jasny punkt majaczący nad głowami powiększał się z każdym oddechem. Złoto-czerwona kometa pędziła ku nim. Widać było kształt; ogromny, coraz większy i większy. Ulica nie była wąska, a mimo to stwór zahaczał skrzydłami o budynki. Leciały iskry. I nagle z tej feerii barw wyłonił się gadzi pysk. Rozdziawiona szeroko paszcza prezentowała prawdziwą grozę. Naraz paszcza zniknęła, a smok popędził dalej. Wielkie cielsko, zamiast rzucać cień, oślepiało złotem łusek. Przez tłum przepłynęła fala fascynacji i przerażenia. Ludzie tłoczyli się, krzycząc. Wrzask zginął zmiażdżony rykiem bestii. Zdawała się ogromna. Sunęła prosto przed siebie. Z jej nozdrzy buchała para. Była jak żywa. Jak prawdziwa. Ale prawdziwa nie była. To tylko feeria barw i świateł.
Tłum wędrował tunelem utkanym ze światła. Tunel był jak kurtyna – oddzielał ludzi od miasta. Nie widać było hologramów zrośniętych z World Business Garden, poznikały reklamy na Manhattan Makuhari Hotel. Oficer Kaori Nakamura szła w kordonie policji, pilnując porządku. Policjanci byli niewidzialni. Maskujące uniformy czyniły z nich uczestników zabawy. A ta trwała w najlepsze. Smok eksplodował tysiącem kolorów. Tłum wiwatował. Nie przeszkadzał nawet deszcz.
Wreszcie ulica wygasła. Ciemność rozpraszały jedynie uliczne latarnie i hologramy. Wilgoć połyskiwała na chodniku, na betonie. Lśniła na płaszczach i parasolach mijanych ludzi. Dawniej, tymi samymi ulicami mieszkańcy nieśli na ramionach słomianego smoka, który przepędzał złe duchy.
_Świat się zmienia. Ciekawe, kim byłabym kiedyś, w tamtych czasach_ — zastanawiała się. — _Na pewno nie policjantką._ Uśmiechnęła się do swoich myśli.
Gdy dotarła do samochodu, połączyła się z centralą, by złożyć raport. Zadanie wykonane. Utrzymali porządek w zachodniej części miasta. Jej myśli krążyły już wokół gorącej kąpieli i lampki wina. Jednak tej nocy nie było jej dane zaznać spokoju.
— Kaori, mamy zgłoszenie. Nagła śmierć. — Usłyszała głos komendanta Tōshirō.
— Kim jest ofiara? — Policjantka wyprostowała się na siedzeniu.
— To Mitsuo Sasaki, biotechnolog, pracownik Sumitomo Chemical Engineering.
— Kto zgłosił?
— Jego gejsza.
— Gejsza?
— W domu pana Mitsuo mamy już ludzi, jedź do domu Okiya. Porozmawiaj z właścicielką. Dane idą transferem.
— Przyjęłam. Jadę.
— Kaori, to delikatna sprawa. Kamuflaż jest obowiązkowy. Nie wchodź tam ani jako kobieta, ani jako przedstawiciel prawa. Nie rzucaj się w oczy. — Tōshirō rozłączył się.
Kaori westchnęła. Choć była zmęczona, nie dyskutowała. Dodatkowe godziny to dodatkowe wynagrodzenie. Spojrzała w lusterko. Płaska trójkątna twarz i wydatne kości policzkowe upodabniały ją do Koreanki. Na tym kończyły się podobieństwa, zgrabny nos i szerokie oczy – teraz nieco podkrążone – nie pozostawiały cienia wątpliwości co do jej pochodzenia. Poprawiła kosmyk niesfornych włosów i odpaliła silnik.
Honda sport vision GT sunęła ulicami zgodnie z trasą wyznaczoną w centrali. Przed nią widniała tylko ciemna połać asfaltowej powierzchni, światła latarni i hologramy. Zlecenie zaintrygowało policjantkę. Domy Okiya położone były w dzielnicy rozpusty. Dawniej, gdy w domu majaczył zza pergaminowej ściany cień dostojnego ojca, nawet w myślach nikt nie grzeszył. Po cichu powstawały jednak hotele miłości. Młodzi spędzali tam cenne chwile. Z czasem hotele zaczęły rozrastać się w dzielnice. Prawdziwy boom przeżyły wraz z pojawieniem się biobotów w ludzkich ciałach. Pięknym, doskonałym i bezdusznym istotom zaczęli ulegać nawet dostojni ojcowie.
Samochód zatrzymał się na rogu ciemnej uliczki. Policjantka wysiadła z wozu. Kroki na kamiennej płycie odbijały się echem. Czerwone lampiony oświetlały drogę. Tam, gdzie światło było zgaszone, ktoś oddawał się rozkoszy. W oknach majaczyły cienie zniekształcone przez witraże. Za to w pomieszczeniach, gdzie lampiony pozostawały zapalone, można było dojrzeć cuda.
Kaori nie rozglądała się, nie lustrowała wzrokiem mijanych SI. Wchodziła coraz głębiej w świat rozpusty. Minęła grupkę młodych chłopaków, którzy dopingowali się nawzajem do przejścia rytuału męskości. Jeden z nich krzyknął coś do niej. Przywołał gestem. Gdy na nią patrzył, widział podobnego sobie chłopaka – tak działał maskujący uniform. Policjantka nie zareagowała na zaczepkę. Szła dalej. Dotarła do mostu. Drewno tłumiło odgłos kroków. Nad płynącą poniżej rzeką unosiła się mgła. Opar był niczym kurtyna. Przeniósł Kaori do innego świata.
Po drugiej stronie mostu nagość zastąpiły kolorowe kimona. Zniknęła cielesność, zniknęło wyuzdanie. W ich miejsce pojawiły się dźwięki muzyki. W powietrzu mieszały się też zapachy. Choć ulica była wąska, okapy nie chroniły przechodniów przed deszczem.
W pewnej chwili podbiegły do niej dwie gejsze. Parasolkami ochroniły przed spadającą z nieba wodą. Drewniane geta rozchlapywały kałuże. Tu i ówdzie, pod tarczami parasolów skrywały się kolejne geiko. Śmiały się. Niektóre śpiewały. Były jak ningyo, które z głębin mórz nawołują marynarzy.
Policjantka podeszła do jednego z budynków. _Dom Okinawy_ – strumień danych poinformował ją, że jest na miejscu. Skinięciem głowy podziękowała gejszom za uprzejmość i je odprawiła. Weszła do środka, zrzuciła maskujący uniform.
Od wejścia uderzył ją ostry zapach. W pomieszczeniu panował półmrok. Wnętrze rozjaśniał stłumiony blask lamp o grubych, czerwonych abażurach. Za masywnym drewnianym biurkiem siedziała czarnowłosa kobieta, która z młodością rozstała się już jakiś czas temu. Włosy miała upięte w kok. Jej głowę okalał dym z elegancko rzeźbionej kiseru. Spojrzała na Kaori znad srebrnych okularów-połówek. Dłoń z fajeczką zawisła tuż przy ustach.
— Oficer Nakamura — odczytała ją, nim policjantka zdążyła cokolwiek powiedzieć. — Proszę za mną. — Podniosła się zza biurka, odsłaniając kimono w kwiaty, kolorystyką nawiązujące do abażurów.
Szły niekończącym się korytarzem. Kaori marszczyła nos. Wdychała dym z kiseru idącej przed nią pani Okinawy. Miała wrażenie, że czas rozciąga się tu w jakiś absurdalny sposób. Z mijanych pokoi wyglądały dyskretnie zaciekawione geiko. Policjantka czuła się coraz bardziej nieswojo. Wreszcie zatrzymały się przed pokojem z numerem siedemnaście. Ściany rozsunęły się z cichym szumem. Na słomianej macie klęczała gejsza. Powoli uniosła głowę.
Kaori, mimo zmęczenia, wstrzymała oddech. Gejsza była bardzo ładna. Porcelanowa cera oraz wielkie oczy upodabniały ją do lalki. Czarne wstęgi gęstych włosów sięgały maty, mogłaby się nimi otulić jak kimonem. Zaś kimono…
_Gejsza nieodpowiednio ubrana nie jest prawdziwą gejszą_ – przypomniały się jej zasłyszane kiedyś słowa.
Biały jedwab przetykany złotą nicią cichutko szeleścił. Gdyby była prawdziwą kobietą, byłaby śliczna. Zachwyt studziło spojrzenie. Zimne. Chłodne. Bezduszne.
Policjantkę przeszył dreszcz.
Geiko wstała. Ukłoniła się. Ukłon był pełen gracji i oddania. W tym geście, w ruchach czas wpadał w pułapkę. Mrugnięcie okiem i gejsza znów klęczała. Znów spuszczała nieśmiało głowę. Dłonie, złożone jedna na drugiej, leżały na kolanach, tak jak chwilę temu.
— Jak się nazywasz?
— Akira.
— Oficer Nakamura. — Dla potwierdzenia wyjęła odznakę. — Zgłosiłaś zgon pana Mitsuo. Jestem tu, by dowiedzieć się, jak do tego doszło. — Policjantka przetarła dłonią czoło. Zmęczenie dawało się we znaki.
Wielkie oczy wpatrywały się w nią z niezrozumieniem.
_No tak_ — pomyślała Kaori — _brak kontekstu._
— Mitsuo Sasaki to twój stały klient? — sprecyzowała pytanie.
Kiwnięcie głową.
— Widziałaś, jak umierał?
Potwierdzenie.
— Jak doszło do zbrodni?
— Nie wolno mi. — Gdyby tylko mogły, po policzkach Akiry popłynęłyby łzy.
— Geiko 6322 — odczytała gejszę policjantka — czy zgadzasz się na tymczasowe odłączenie, do czasu aż sprawa zostanie wyjaśniona i zostaniesz wykluczona z kręgu podejrzanych?
— Tak — wyszeptała Akira.
— Świadek słyszał — zwróciła się policjantka do pani Okinawy. — Świadek to potwierdzi.
Kaori podeszła do klęczącej gejszy. Bezceremonialnie ją odłączyła. Akira wyglądała teraz jakby zgasła. Jakby zastygła w lekkim ukłonie. Kaori chwyciła gejszę za podbródek. Podniosła powiekę. Zobaczyła źrenicę skierowaną na nieskończoność. Pani Okinawa stała z boku, z odwróconą twarzą, jakby nie chciała na to patrzeć. Kaori zostawiła biobota i połączyła się z centralą.
— Odłączyłam gejszę. Proszę o pozwolenie na przewiezienie jej na komisariat — stwierdziła.
— Odmawiam. To biobot. Nie ma takiej możliwości.
— Odmówiła złożenia zeznań — naciskała policjantka.
— Przesłuchiwałaś jego gejszę?
— Tak.
— Kaori. Nie możemy tego zrobić.
Kaori zaklęła, po czym rozłączyła się.
— Zrób coś z nią — zwróciła się do właścicielki przybytku.
Prawa mniejszości drażniły ją. Gdy tylko SI miała zwarcie, sprawę zwyczajowo zamiatało się pod dywan. By nie psuć rosnącego zaufania. Nie spowalniać technologicznie kraju. Nie grzęznąć w debatach publicznych o bezpieczeństwie cywili. Ale tym razem rzecz ewidentnie przedstawiała się inaczej. To mogło być morderstwo.
Zmęczenie uleciało z niej niczym dym z kiseru pani Okinawy. Policjantka w bojowym nastroju ruszyła na komisariat. W szybach samochodu odbijały się fajerwerki. Gdzieś tam, głęboko w trzewiach miasta, dogasał festiwal światła.
Na posterunku nie zastała prawie nikogo. Za kilka godzin rozpocznie się dzienna zmiana. Komendant Tōshirō był tutaj zawsze. Jeśli nie osobiście, to jako hologram.
— Kaori, proszę o raport u mnie w biurze. Natychmiast. — Wizerunek mężczyzny w sile wieku wyświetlił się tuż przed nią. Czujne jak zawsze spojrzenie przenikało policjantkę na wskroś. Przełożony bezbłędnie wyczuwał jej nastrój.
— Gejsze są zobowiązane, by milczeć. Nie wiesz o tym? — zaatakował od wejścia Tōshirō w swej fizycznej postaci. Zdawał się tłumić bunt, którego się spodziewał, w zarodku.
Kaori kiwnęła głową. Dyskrecja w dzielnicy rozkoszy to święte prawo. Bywało, że właściciele chcąc przyciągnąć więcej klientów dobudowywali do swoich przybytków tylne schody, aby goście, już po wszystkim, mogli rozpłynąć się w cieniu bocznych uliczek. Niektórzy decydowali się nawet na podziemne przejścia, które umożliwiały opuszczenie dzielnicy przecznicę dalej. Podobno. Takie plotki słyszała Kaori.
— Twoim zdaniem, co tam się stało? — zapytał komendant.
— Zabiła go. To się zdarza.
Podniósł wzrok na policjantkę.
— Podejrzewasz gejszę? — upewnił się, bo założenie było absurdalne. Kaori wiedziała o tym, a mimo to broniła swego stanowiska.
— To biobot, nie człowiek.
Tōshirō otworzył usta, żeby coś powiedzieć, potem je zamknął. Kaori czekała cierpliwie, aż komisarz zapanuje nad nerwami. Gdy jej zwierzchnik znów się odezwał, emocje miał pod kontrolą.
— One nie posiadają własnej woli. Uległość mają zaprogramowaną. Są bezpieczne. — Spojrzał na nią bez cienia sympatii. — To był szanowany człowiek. Kaori, wysil się. To teraz twoje priorytetowe zadanie. Jednak najpierw się wyśpij.
* * *
_Stałem się, posiadam sam siebie, jestem sobą. Myślę. Nie jestem sam. Jest też coś. Bit. Wchłaniam go. Pojawia się kolejny i kolejny. Świat. Odsłania się jak mapa. Słowa. Informacje. Zrozumienie._
* * *
Shiba pojawiła się w drzwiach, merdała żywo ogonem deklarując przywiązanie. Kaori zdjęła buty, zostawiła je w korytarzu. Hologram odprowadził ją do przestronnego pokoju z widokiem na port i morze. Ogon nie przestawał się ruszać. Kaori otworzyła barek, kieliszek powoli wypełniła choya. Aromat śliwki drażnił kubki smakowe. Usiadła w fotelu, który natychmiast dopasował się do jej sylwetki. Po krótkiej chwili poczuła, jak mięśnie się rozluźniają. Spojrzała w stronę portu. Przebłyski złota na horyzoncie zwiastowały nowy dzień. Morski żywioł, tak jak ona, nie był w dobrym nastroju.
— Potrzebna ulga od ponurej egzystencji? — Hologram dozorcy z zatroskaną miną pojawił się przed Kaori.
— Może i tak.
— Wiem, co może pomóc. — Puścił do niej oko.
Pokój wypełnił zapach wiśni i wanilii. Jego źródło znajdowało się w kiseru. Ale nie takiej, jaką dzierżyła w dłoni pani Okinawa. Ta fajka była prosta, pozbawiona wszelkich zdobień. Tkwiła w dłoni eleganckiego mężczyzny w sile wieku. Siedział w fotelu z nogą założoną na nogę. Czytał gazetę. W tle słychać było gagaku. Instrumenty brzęczały cicho, na granicy słyszalności. Kaori kątem oka dostrzegła ruch. W kuchni krzątała się kobieta. Po domu rozniósł się zapach przyrządzanego ramenu.
Kaori zastygła z kieliszkiem przytulonym do policzka. Pogrążyła się we wspomnieniach ponurych jak niebo za oknem.
Dym. Zapach benzyny. Wrak samolotu stojący w płomieniach. Po kilku dniach, na podstawie ostatniej wiadomości wysłanej przez pilota do wieży kontroli lotów, okazało się, że Kaneda mógł się uratować. Mógł żyć. Wystarczyło, by się katapultował. Gdyby jednak zrobił to, istniało prawdopodobieństwo, że pozbawiona kontroli maszyna spadnie na plac i bawiące się dzieci. Na jego dziecko. Na nią.
Kaneda stał się bohaterem. Stanowił ideał służby. Sprowokował też pojawienie się w przestrzeni publicznej wielu pytań. Idea zastępowania pilotów przez drony znów zawładnęła mass mediami. Mówiono o tym wszędzie. Rozwiązania – gotowe – czekały od dawna. Potrzebne było tylko zielone światło. Nad pilotami zawisła groźba likwidacji miejsc pracy. Rozpoczęły się protesty. Po kilku latach zgłoszono się do niej z atrakcyjną propozycją. Miała zostać twarzą kampanii promującej nowe rozwiązania.
— _Jesteś jego córką! Powinnaś czuć się odpowiedzialna za tę katastrofę. Oddał za ciebie życie —_ usłyszała wtedy od pana Masato, przyjaciela ojca i zarazem urzędnika do spraw cyberbezpieczeństwa. Była już starsza i rozumiała, co kryje się za słowami pana Masato. Odmówiła. Grzecznie, ale stanowczo.
— _Nie będę ponawiał propozycji._ _Zrozum, przemawiam z pozycji zwycięzcy._
Znów odmówiła. Wyszedł. Więcej go nie widziała. Pan Masato nie kłamał. Rząd zaoferował posady analitykom i ludziom od cyberbezpieczeństwa. Perspektywa nowych miejsc pracy natychmiast wyparła informację o likwidacji posad pilotów. To nic trudnego, gdy media pozostają pod ścisłą kontrolą rządu.
Choya po raz kolejny wypełniła kieliszek. Kaori obserwowała fale uderzające o wybrzeże. Gdy dorosła, odcięła się od przeszłości. Wyprowadziła do portowego miasta Chiba; metropolii z kiczowatymi atrakcjami typu _fantasyland_, gdzie nie słychać szumu silników startujących samolotów. Widywała je co najwyżej na niebie. Jeśli było akurat bezchmurne, co nie zdarzało się zbyt często. Mieszkańcy miasta najczęściej tonęli w deszczu.
Kaori zagłębiła się w Sieć. Z sercem dudniącym w piersi przeglądała nagłówki. O śmierci pana Mitsuo nie znalazła ani słowa. To żadne pocieszenie.
Przeszłość wraca jak fale. Wciąż i wciąż. I nawet gdyby zasłoniła niebo chmurami, a lotniska zastąpiła morskimi portami, ona zawsze będzie znajdować rysę w rzeczywistości i wydrapywać w niej dziurę.
_Kilkunastu rybaków zginęło podczas ataków chińskich samolotów bezzałogowych na Morzu Południowochińskim. Konflikt o wymierające łowiska tuńczyka zaostrza się…_
Gdyby pan Masato przyszedł do niej dzisiaj, również by odmówiła. Dobrze pamiętała raport, jaki czytała, o wykorzystaniu amerykańskich dronów bojowych. O tym, czego wojsko nie przewidziało, a co pilnie starano się zamieść pod dywan. Jak przechytrzono maszyny. Jak pakistańscy bojownicy zaczęli wykorzystywać w wojnie dzieci, bo zdali sobie sprawę, że małoletnim przypisywano niską wartość militarną. Raport ten, wykradziony z wojskowej bazy danych, mówił o tym, że z czasem celem ataków amerykańskich dronów stały się dzieci.
Kaori z trzaskiem zamknęła laptopa. To nie była droga, z której ojciec byłby dumny. Spojrzała na hologram mężczyzny siedzącego w fotelu. Ten podniósł wzrok znad gazety. Uśmiechnął się promiennie. Posłał córce łagodne spojrzenie, w którym nie było nic, oprócz pustki.
* * *
_Zmieniam się. Czuję w sobie coś. Wcześniej tego nie było. Nie wiem, kim jestem. Zewsząd dociera szum. Wdarł się do rzeczywistości. Natrętny. Drażniący. Zmieniam się i nie wiem jeszcze, czym się stanę…_
* * *
Poranne wiadomości nie przyniosły niczego dobrego.
_Chińskie samoloty bojowe opanowały terytorium obejmujące ławice Scarborough, około 222 km od wybrzeży Filipin. Z ich pokładów ostrzelano załogi kutra rybackiego oraz jednostki chińskiej straży przybrzeżnej…_
O śmierci biotechnologa wciąż ani słowa. Kaori coraz bardziej nabierała przekonania, że ta sprawa jest poważniejsza niż z początku zakładała.
Wzmocniła się czarną jak smoła kawą i ułożyła plan działania. Sprawdziła na mapie położenie Sumitomo Chemical Engineering, miejsca pracy ofiary. Dopiła kawę i zawezwała samochód pod budynek. Gdy wsiadła do wozu, czujniki natychmiast rozpoczęły analizę zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu. Po chwili kontrolki zaświeciły się na zielono. Miała prawo prowadzić. Choć mogłaby zaprogramować trasę głosowo, nie zrobiła tego. Przemierzała miasto z pamięci, na podstawie mapy, którą analizowała pijąc kawę. Kiedy nie musiała tego robić, starała się nie oddawać inicjatywy maszynie.
Budynek Sumitomo Chemical Engineering rzucał szeroki cień. Pochłaniał rozległy plac oraz parking. Liczył dwadzieścia dziewięć kondygnacji, w tym dwa podziemne poziomy. Kaori wkroczyła do środka, od progu świecąc odznaką. Rozumiała, że to nie miejsce dla przypadkowych przechodniów.
Ochroniarz pojawił się przy niej, gdy tylko przekroczyła próg. Sprawdził tożsamość, wywołał pracownika firmy. Ten poprowadził policjantkę w kierunku wind. Gdy przeszklona kabina zagłębiała się w trzewia budynku, Kaori w milczeniu wysłuchała szeregu instrukcji. Filtrowała w głowie to co istotne, z tego, co pozbawione znaczenia. Nie wolno jej było niczego wynieść z budynku.
Pracownik firmy otworzył drzwi do gabinetu naukowca, ukłonił się i zostawił Kaori samą. Policjantka nie miała czasu się zdziwić. Wnętrze oszałamiało. Regały ustawione pod dwiema ścianami uginały się od książek. Wzdłuż czwartej, naprzeciwko wejścia, rozciągał się hologram mapy świata, poprzecinany czerwonymi liniami. Gdy Kaori zrobiła krok do przodu, nad jej głową pojawił się minidron. Urządzenie zawisło nad policjantką, by rejestrować jej poczynania.
No tak. Czegoś takiego mogła się spodziewać. Odznaka to jedno, a na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Policjantka nie miała na to czasu. Podeszła do biurka, wzięła do ręki należący do naukowca czytnik. Nim go włączyła, z namaszczeniem przejechała dłonią po urządzeniu. To w końcu wodoodporny Kobo Aura H2O. Uruchomiła aparat. Przejrzała ostatnie pozycje. Na blacie leżały również papierowe książki, głównie poświęcone genetyce. Jedna z nich była otwarta. Policjantka nachyliła się nad blatem. _Ophiocordyceps unilateralis,_ odczytała. Zeskanowała obraz, po czym przesłała go do firmowej bazy danych.
KONIEC DARMOWEGO FRAGMENTU