Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Alicja w krainie Majów - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
11 maja 2025
59,00
5900 pkt
punktów Virtualo

Alicja w krainie Majów - ebook

Alicja w krainie Majów” – to kontynuacja perypetii tytułowej bohaterki. Tym razem przygody rozgrywają się w Meksyku, do którego po Tajlandii, Alicja przeprowadza się na kolejne pięć lat! „Przemierzając krainę Majów u mojego boku, przekonasz się: – Czy jest w niej tak bardzo niebezpiecznie. – Czy Meksykanom podobają im się Polki. – Czy tutejsi ludzie są szczerzy i prawdomówni, a może denerwujący i zakłamani? – Kim jest typowy macho. - Czy meksykanie są wierni w związku. – Czemu psy siedzą na dachach domów. Dodatkowo religia kontra grzech: – „Ile kościołów tyle samo karteli i burdeli”. A na deser prawdziwe i szokujące historie miłosne Polek w Meksyku. TEJ KSIĄŻKI NIE MOŻNA PRZEGAPIĆ!

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397292246
Rozmiar pliku: 19 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Chciałabym podziękować wszystkim ludziom, którzy:
Pomagają innym.
Są empatyczni, współczujący, szanujący drugiego człowieka i jego losy.
Potrafią wyciągnąć pomocną dłoń bezinteresownie i podzielić się nawet wtedy, gdy sami nie mają zbyt wiele.
Pamiętają, że pieniądze nie są najważniejsze na świecie.
Mówią głośno, że życie i zdrowie jest najcenniejsze.
Potrafią kochać siebie, nie krzywdząc innych.
Dzisiaj, dzięki Bogu lub na Boga! - żyjąc, chciałabym podpisać się pod słowami Snoop Dogga.

_“Chcę podziękować sobie za to, że w siebie wierzyłem, za całą ciężką pracę, jaką w to wszystko włożyłem. Chcę podziękować sobie za to, że nie miałem żadnego dnia wolnego. Że nigdy się nie poddałem. Dziękuję sobie, że zawsze starałem się dawać więcej, niż sam dostałem. Że starałem się robić więcej dobrego, niż złego. Chcę podziękować sobie za to, że przez cały ten czas byłem sobą”_

Alicja.Koza w garnku

Rozdział 1

Z lotniska w Mexico City musieliśmy udać się do Puebli, oddalonej o sto kilometrów, gdzie mieszkał Carlos. Jak się okazało, przyjechał po mnie… autobusem. - Czy na serio nie stać go nawet na zakupienie jakiegoś używanego autka? To trochę przerażające - pomyślałam, spoglądając na mój palec, na którym świecił duży diament. - Skoro jest biedny, to jak go było stać na taki drogi pierścionek? A może to plastik?! - zastanawiałam się i odruchowo wsunęłam kamień do ust, aby go przygryźć i sprawdzić, czy jest prawdziwy…

- Co robisz kochanie? Podoba Ci się pierścionek? - zapytał Carlos, a ja wyciągnęłam rękę, jakbym się oparzyła.

- Pewnie, że mi się podoba. Jest piękny! - wysunęłam dłoń przed siebie i spojrzałam na nią dumnie. W końcu przez ostatnie miesiące mojego życia zastanawiałam się - jak to będzie, kiedy w końcu się zaręczę… I _voila_! Stało się. A ja zastanawiam się, czy mój narzeczony nie jest przypadkiem bankrutem, który kupił mi plastikowy pierścionek. - Czy ja jestem w ogóle normalna?!

- Cieszę się, że ci się podoba, wybierałem go chyba ze dwa tygodnie - uśmiechnął się Carlos i pogładził po swoich idealnie ułożonych gęstych włosach, pokrytych lekką siwizną.

- Aż tyle czasu… - zawiesiłam głos, zadumana. - Czy to diament? - zapytałam niepewnie i zrobiło mi się trochę głupio.

- Nie. Plastik! - zaśmiał się Carlos. - Czy uważasz, że dałbym ci pierścionek z cyrkonią?

- Nie wiem… Ten diament jest naprawdę spory. Musiał kosztować fortunę - stwierdziłam i poczułam, jak się zarumieniłam.

- Kochanie - Carlos spojrzał mi prosto w oczy - Chciałem kupić pierścionek w Meksyku, bo uważam, że tutaj są najpiękniejsze kamienie szlachetne. Rozumiesz? - przeszył mnie spojrzeniem.

- To dlatego nie chciałeś mi się oświadczyć w Tajlandii?

- Nie chciałem tam kupować pierścionka.

- A ja myślałam, że chcesz mnie oszukać… - westchnęłam ciężko, choć to wyznanie przyniosło mi ulgę. - Zależało mi na zaręczynach, bo nie byłam pewna, czy dobrze robię rezygnując z pracy i przeprowadzając się tutaj - rozejrzałam się dookoła. - To znaczy w Meksyku, a nie w tym autobusie - zażartowałam, jak to miałam w zwyczaju, nawet podczas grobowo poważnych dyskusji. Niektóre z moich żartów może czasem były nie na miejscu…

- Nigdy bym cię nie oszukał! - oznajmił zdziwiony. - Przecież od pierwszego dnia, gdy cię poznałem, mówiłem, że zostaniesz moją żoną. Czy teraz możesz już w to uwierzyć? - uśmiechnął się subtelnie i pocałował mnie w policzek.

- Chyba mogę - spojrzałam na Carlosa, mierząc powolnie jego ciało. Nie widzieliśmy się ponad trzy miesiące i musiałam na nowo przyjrzeć mu się dokładnie. Zwłaszcza teraz, gdy teoretycznie zgodziłam się, aby pozostał jedynym i ostatnim mężczyzną w moim życiu… - Nawet z tym kiczowatym plastikiem na palcu, ha ha... - zadrwiłam z Carlosa, pokazując mu język.

- A teraz przytul się do mnie i spróbuj zasnąć. Na miejscu będziemy za dwie godziny.

- Ale, ja nie jestem śpiąca. Czuję zbyt wielką ekscytację tym wszystkim… - uśmiechnęłam się jak mała, pogodna dziewczynka - Przez to wszystko zapomniałam powiedzieć mojej mamie, że doleciałam!

- Spokojnie, w autobusie jest wifi. Możesz nawet do niej zadzwonić.

- Czekaj, lepiej wyślę jej najpierw zdjęcie samego pierścionka. No i dziewczynom!

- Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiłaś! - zaśmiał się Carlos, wiedząc jak dużo czasu spędzam na codziennym plotkowaniu z Jolą i Sylwią.

- Dobra, poszło! - ucieszyłam się i jednocześnie nie mogłam doczekać się ich reakcji.

Pierwsza i jak zawsze najbardziej niezawodna okazała się Jola, odpisując niemalże natychmiast.

Zaśmiałam się pod nosem. Moja mama ewidentnie czekała z telefonem w dłoni, ponieważ równie szybko zareagowała na wysłane zdjęcie.

Wróciłam do czatu z dziewczynami.

Przewróciłam oczami „O co jej chodzi z tą restauracją?!” - pomyślałam i dopisałam:

Zerknęłam na wiadomość od moich koleżanek.

Miałam już wszystkich serdecznie dość. Napisałam na obydwu czatach to samo:

To były moje ostatnie słowa na tę chwilę, ponieważ faktycznie odpadłam ze zmęczenia, a mój mózg był tyle samo wart co przecier marchwiowy.

------------------------------------------------------------------------

Autobus był bardzo nowoczesny i niezwykle wygodny. Każde siedzenie było właściwie niczym gigantyczny fotel albo sofa, która rozkładała się do kompletnej pozycji leżącej. Mogłam więc wyciągnąć w pełni moje zmęczone ciało. Wyprostowałam nogi, które mimo braku ruchu były wykończone. Wtuliłam się w Carlosa i zamknęłam ciężkie jak cement powieki.

Lot z Tajlandii to zupełnie nowy wymiar wyzwania. Wcześniej myślałam, że podróż z Warszawy do Bangkoku zajmuje wieki, jednak teraz uważam, że to pikuś! Lot, który trwa dwa dni, to dopiero wyzwanie! Tak męczące i stresujące, że uznałam, iż teraz jestem w stanie pokonać wszelkie trudności dalszej mojej egzystencji. To było doświadczenie z pogranicza tych najtrudniejszych. Na serio, bardzo się stresowałam. Zwłaszcza, że po raz kolejny musiałam pozamykać moje życie, które trwało w Tajlandii od pięciu lat. Pozbyć się wszystkiego, co niepotrzebne i zapakować mój dobytek w dwie walizki, aby zacząć wszystko od nowa - po raz kolejny…

***

- Jesteśmy! - oznajmił Carlos, a ja wybudziłam się z mojego dość głębokiego snu, w którym byłam już na miejscu w Puebli, gdzie okazało się, że będziemy mieszkać w lepiance, którą Carlos ulepił własnymi rękami specjalnie dla mnie, abyśmy mogli założyć naszą rodzinę z dziesięciorgiem brudnych i wygłodniałych dzieci! - Uff, jak dobrze, że to był tylko sen - ucieszyłam się.

- Tutaj wysiadamy? - zapytałam, będąc jeszcze na pograniczu jawy i snu.

- Tak kochanie, zamówię nam taksówkę, która dowiezie nas do domu.

- No tak, w końcu nie mamy nawet auta…- powiedziałam pod nosem.

- Słucham, coś mówiłaś? - zapytał Carlos, który w tym czasie szukał już w swoim telefonie aplikacji naszego kierowcy.

- Nie, nic… Pytałam, czy weźmiemy moje bagaże? - skłamałam z uśmiechem.

- A tak, już! Za pięć minut, będzie po nas biała Honda - oznajmił i pobiegł po moje walizki.

- OK! - wzniosłam zadarty kciuk, że rozumiem. - No proszę, proszę - pomyślałam, obracając się dookoła własnej osi, próbując przypatrzeć się wszystkiemu, co mnie otacza.

Przeszły mnie ciarki, gdy zobaczyłam kompletnie nieznaną mi zabudowę i napisy w niezrozumiałym języku. Ulica była głośna i kolorowa. Na pierwszy rzut oka, Meksyk wyglądał dla mnie jak pomieszanie Tajlandii z Polską. Nie było tu metalowego lasu wieżowców. Zabudowa była dość niska, może właśnie, taka jak u nas - stąd to podobieństwo mi przyszło do głowy? No i kościoły. Wszędzie znak krzyża, którego w buddyjskim kraju raczej często się nie spotykało. Hałas jeszcze zdecydowanie tajski. Na ulicach zgiełki i tłumy - tylko tym razem, to ludzie zachowują się za głośno! - Czemu oni tak krzyczą? Za chwilę ogłuchnę.

- Wsiadamy, samochód czeka, Twoje rzeczy już są w bagażniku - powiedział Carlos i podał mi rękę, abym wsiadła do auta.

- Jak długo będziemy jechać?

- Kilkanaście minut, to niedaleko.

- To dobrze, bo mam już serdecznie dość wszelkich środków transportu na bardzo długo - westchnęłam ciężko.

- Nie martw się, w domu wypoczniesz... w naszym domu - mrugnął do mnie z serdecznym wyrazem twarzy.

- W naszej lepiance? - czy ja to powiedziałam na głos? Chyba mi się wyrwało.

- Tak, w naszej chatce z drewna.

- Serio?

- Tak, kochanie... co moje, to teraz i twoje - powiedział uradowany i złapał mnie za rękę.

- Ale, czy my będziemy mieszkać w baraku?! - powiedziałam podniesionym głosem, coraz bardziej przerażona. - Boże... w co ja się wpierdoliłam?

- O czym ty mówisz Alicjo? Jesteśmy a miejscu - oznajmił przecierając mankietem marynarki zaparowaną szybę, która nie pozwalała na zobaczenie nawet ptasiej kupy, przyklejonej z drugiej strony.

- To tu? - zapytałam zdziwiona, gdy wjechaliśmy do eleganckiego osiedla domków jednorodzinnych. - Jak tu spokojnie i tak… ciszej w końcu - uśmiechnęłam się. - Jak tu ładnie i zielono - powiedziałam na widok dużego ogrodu. - Ale te wysokie mury wkoło? - zapytałam, gdy nagle cała reszta zaczęła przypominać szczelnie odgrodzone schrony.

- Witaj w Meksyku kochanie. Niestety sama wiesz, że to nie jest najbezpieczniejsze miejsce na ziemi…

- Tak wiem, ale… to normalne, żeby każdy najzwyklejszy dom posiadał aż tak wysoki płot? - zapytałam zdziwiona, bo faktycznie każde ogrodzenie miało wysokość przynajmniej trzech metrów, a na górze widać było drut kolczasty i przyklejone, zbite butelki.

- To normalne - stwierdził Carlos. - Zobacz oto nasz dom.

- W końcu! - ucieszyłam się i zaczęłam się przyglądać nowemu otoczeniu.

To jest naprawdę niepowtarzalne uczucie i bardzo ekscytujące, gdy szczerze nie wie się, czego można się spodziewać. - Czy spodoba mi się tutaj, a może lepiej było pozostać w Tajlandii?

***

Wysiadłam z samochodu, a od progu powitała mnie masywna, drewniana brama, osadzona w ogromnym murze. Domy w Meksyku są tak szczelnie odgrodzone, że nie można przewidzieć, co znajduje się po drugiej stronie tej maskującej barykady. Nie jest też łatwe zajrzenie do środka, czy choćby zawieszenie spojrzenia przez drobną szczelinę.

- Te domy to jak jakieś bunkry - stwierdziłam.

- Coś w tym jest. Zapraszam! - powiedział i otworzył furtkę, również drewnianą, która była wciśnięta w bramę. Wcześniej jej nie było widać…. Takie tu to wszystko tajemnicze i bezimienne.

Weszłam do środka, gdzie dostrzegłam zapalone światło. Było już ciemno, ponieważ zbliżała się jedenasta wieczorem. Zobaczyłam tylko wysadzany kamieniami podjazd i miejsca na dwa samochody, po czym przejście do drzwi wejściowych.

Czuję się taka obnażona, bo Carlos wie już o mnie wszystko. W końcu mieszkaliśmy w Tajlandii razem prawie osiem miesięcy. Był również w Polsce. Nawet kilka razy i poznał moją rodzinę… A ja nie wiem o nim kompletnie nic. Dopiero teraz odkrywam go na nowo i poznaję kim jest. Wszystko wydaje mi się takie dziwne i nowe. Mam wrażenie, że teraz jeszcze bardziej go zaczynam oceniać…

Weszliśmy do środka, gdzie powitał nas marmurowy, biały hol. Przy wejściu znajdowało się ogromne lustro w złotej ramie, a na podłodze bukiety czerwonych róż. Weszłam dalej, nie mogąc uwierzyć w to co widzę - Jak to...?

- To dla ciebie kochanie - wyszeptał Carlos. - Aż do samej sypialni… - wziął mnie na ręce i wniósł po schodach, jak jakiś zdobywca. To było właściwie bardzo seksowne, jak w jakimś filmie. Czułam się jak w „Przeminęło z wiatrem”, gdzie Ret Battler, bierze wręcz siłą na górę Scarlett. No może ja tak bardzo się nie opierałam, ale zastrzegłam sobie, że pierwsze co zrobię, to nadrobię czas w toalecie. - Spójrzmy prawdzie w oczy, takie są realia - mniej estetyczne niż w filmie… Czułam, że pierwsze co zrobię to posiedzę na kiblu, a później wezmę prysznic. Carlos oczywiście to zrozumiał i powiedział, że w międzyczasie zamówi nam pizzę. - Czy życie, może być jeszcze piękniejsze?!

------------------------------------------------------------------------

- Ten _jet-lag_ będzie obłędny - pomyślałam. - Dokładnie dwanaście godzin różnicy, idealna zamiana dnia z nocą… - spojrzałam w lustro i zaczęłam upinać mokre włosy.

Gdy ogarnęłam się co nieco i zaczęłam czuć lepiej we własnej skórze, wyszłam z łazienki. Ubrałam się w białą obcisłą koszulkę na ramiączkach oraz bawełniane spodnie od piżamy, spod których prześwitywały koronkowe majtki.

- Gdzie jesteś kochanie? - zawołałam Carlosa, nie mogąc go znaleźć. Wyszłam z sypialni na korytarz, który otaczały drzwi do nieznanych mi jeszcze pomieszczeń, oraz przepiękne oryginalne obrazy wielkości tych, które zamawia się do pałacu, a nie do cholery do tej naszej lepianki! - On jest bogaty! - zaśmiałam się w duchu. - Carlos?! - zawołałam ponownie.

- Na dole! - odpowiedział.

- Już idę - zaczęłam powoli schodzić schodami, na których stopniach były porozrzucane płatki róż. Niby niechlujnie, a zarazem tak bardzo estetycznie. Uśmiechnęłam się, czując naprawdę pełnię szczęścia. Spojrzałam znów na pierścionek - A niech mnie! Carlos Gomez, jakie jeszcze czekają mnie niespodzianki? - powiedziałam sama do siebie i znów mocno się rozmarzyłam.

------------------------------------------------------------------------

Weszłam bezszelestnie do dużej jasnej kuchni, gdzie krzątał się Carlos, szykując dla nas talerze. Postanowiłam przez chwilę poprzyglądać się mu, do momentu, aż sam zauważy moją obecność. Był taki kochany. Teraz zwróciłam uwagę, jak bardzo się starał i cieszył, że przyleciałam - pospiesznie uwijając się i dopinając do końca najdrobniejszy szczegół. Teraz sprawdzał pod światłem, czy kieliszki od wina są idealnie czyste, po czym przetarł je dla pewności ścierką kuchenną. Jakby nie ufał, że są wręcz wypolerowane.

- Kochanie?! - zawołał mnie, nie wiedząc, że od jakiegoś czasu z nim jestem.

- Jestem… - wyszeptałam mu do ucha, przytulając się jednocześnie do jego pleców.

Carlos natychmiast odwrócił się do mnie twarzą. Spojrzał od razu na moje piersi, które sterczały spod delikatnego materiału i posadził na blacie kuchennym, zaczynając namiętnie całować. - A pizza? - zapytałam z przekorą.

- Już kochanie - powiedział i wziął trójkątny kawałek mojej ulubionej _quattro fromaggi,_ po czym wsunął mi ją w usta. - Masz, zjedz ją sobie, a ja się tobą zajmę. Tak jak obiecałem… - uśmiechnął się do mnie, jakby miał już coś na sumieniu. Po czym przeniósł się między moje uda i zaczął całować - zdążyłam jedynie jęknąć z rozkoszy.

- Pizza ci smakuje kochanie? - zapytał po chwili mój świeżo upieczony narzeczony.

Yhy… Nie przerywaj - wymamrotałam i wzięłam kolejny kęs pizzy.

------------------------------------------------------------------------

Obudziłam się w objęciach Carlosa. Spojrzałam na jego twarz i pocałowałam, w tym momencie i on się obudził.

- Kocham cię… - powiedział zaspany.

- Też cię kocham - odpowiedziałam, a on w końcu otworzył oczy. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy pieszczoty, których byliśmy tak bardzo spragnieni.

- Co dziśbędziemy robić? - zapytałam, kiedy oboje zaspokoiliśmy nasze niemalże zwierzęce rządze i byliśmy w stanie znów rozmawiać jak ludzie.

- Co tylko chcesz kochanie.

- Sama nie wiem. Najchętniej zaszyłabym się tu z tobą na dłużej - powiedziałam chichocząc i zakrywając moją twarz jedwabną poszewką.

- Ja też…, ale…

- Ale co? - wyskoczyłam podekscytowana spod kołdry, jak upiór w halloween. Carlos na szczęście znał już dobrze moją naturalną urodę o poranku, więc się nie przestraszył, a jedynie pogłaskał mnie po głowie.

- Myślałem, że zabiorę cię dziś do domu mojej mamy. Na pewno przygotowała obiad.

- A skąd wiedziała, że przyjedziemy?

- Dzisiaj jest niedziela.

- I? - zapytałam zaskoczona.

- Musisz wiedzieć, że w Meksyku, niedziele się spędza rodzinnie.

- Czyli z teściami?

- Tak.

- Ale przecież twoi rodzice nie mieszkają razem? - zapytałam nie wiedząc, dlaczego to jest dla niego takie oczywiste. Dla mnie nie było.

- Moi rodzice nie. - spojrzał na mnie, jakby chciał mi wszystko dokładnie wyjaśnić. - W niedziele ja i moje rodzeństwo jeździmy do mamy.

- A co z ojcem?

- Z nim już od dawna nie rozmawiałem - Carlos jakby posmutniał. Miałam nadzieje, że nie powiedziałam nic złego. Chciałam jedynie zrozumieć te wszystkie układy, które tu panują. Sądząc jednak po jego minie, pociągnęłam za wrażliwy „sznurek”. Nie wiedziałam więc czy powinnam dalej drążyć temat.

- Jak dla mnie ok. Pojedziemy do twojej mamy. Nareszcie ją poznam - uśmiechnęłam się, a Carlos odwzajemnił tym samym.

- W takim razie szykuj się, pojedziemy naszym samochodem.

- To my mamy samochód? - zapytałam zaskoczona.

- Oczywiście - spojrzał na mnie, jakbym zapytała o coś głupiego.

- To dlaczego nie przyjechałeś po mnie nim na lotnisko, tylko wziąłeś autobus?

- Żeby się dopchnąć do stolicy w godzinach szczytu, trzeba spędzić wiele godzin w korku. Nie ma to kompletnie sensu. Lepiej wyciągnąć się na wygodnym siedzeniu i poczytać książkę. Nie było ci wygodnie?

- Było…

- To teraz już wiesz - przerwał mi, rzucając głębokie spojrzenie. - Zawszę tak robię, gdy jadę do Mexico City - dodał i zniknął za drzwiami łazienki. - Szykuj się, bo robię się głodny.

- Zająłeś mi właśnie łazienkę! Jak mam się szykować?! - wydarłam się.

- Przecież w tym domu są cztery łazienki! - odpowiedział ze śmiechem.

- Cztery?! Skąd niby miałam wiedzieć?! To takie oczywiste przecież!

------------------------------------------------------------------------

Po południu dotarliśmy do domu mojej przyszłej teściowej. Czułam się dość przejęta, ale mimo wszystko bardzo szczęśliwa. Jedyny problem na drodze komunikacji stanowił hiszpański, którego kompletnie nie znałam. Jednak wierzyłam, że na początku wystarczą same gesty. Dużo osób zapewniało mnie, że szybko załapię ten język. - Ciekawe - zamyśliłam się, po czym weszliśmy do domu, gdzie czekali na nas najbliżsi Carlosa. Ewidentnie czekali z obiadem tylko na nas, bo jak zauważyłam, ich talerze były puste.

Mama Carlosa zaprowadziła nas do stołu, a jej _muchcacha,_ czyli gospodyni pospiesznie nalała nam zupę. Zamieszałam delikatnie łyżką w talerzu, po czym spróbowałam odrobinę do ust. - O fuj! Obrzydliwe! - pomyślałam ze łzami w oczach, po czym przełknęłam to ohydztwo, żeby zachować pozory i nie sprawić nikomu przykrości.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że wszyscy mi się przyglądają.

- _Delicioso?_ - zapytała Guadelupe, mama Carlosa.

- Yhy - pokiwałam głową. W sumie dobrze, że nie znam hiszpańskiego i nie muszę nic więcej mówić - ucieszyłam się.

- _Ven comigo_ - powiedziała znów, ale tym razem nie zrozumiałam.

- Idź z mamą, ona chce ci coś pokazać - wytłumaczył Carlos, widząc moje delikatne zakłopotanie.

- OK - powiedziałam i wstałam od stołu, po czym poszłam za Guadelupe, która zaprowadziła mnie do kuchni.

Na środku stał olbrzymi gar, jakby w nim gotowano dla wielkoluda. Chyba miał z metr głębokości!

- _Borego_ - powiedziała i podniosła pokrywę.

Moje nogi w tym momencie ugięły się, a cała zawartość żołądka podskoczyła do gardła. Nigdy w życiu nie widziałam kozy, łącznie z głową, ugotowanej w całości.

------------------------------------------------------------------------Moi wszyscy bracia i siostry

Rozdział 2

Moje pierwsze zderzenie z kuchnią meksykańską było niemałym zaskoczeniem. Na początku pomyślałam, że to tylko mama Carlosa jest amatorką przedziwnych dań, jednak z dnia na dzień przekonałam się, że nie tylko ona…

To co nam, kojarzy się z kuchnią meksykańską, to zwykła obróbka prawdziwych lokalnych potraw. Dla przykładu, gdy zapytałam mojego narzeczonego, kiedy wybierzemy się na jakieś _burrito,_ odpowiedział mi, że w naszym mieście ich nie znajdziemy.

- Jak to, w Meksyku nie kupię _buritto_?

- Nie.

- A _quessadillas_ z kurczakiem i serem?

- Tak, ale…

No i to „ale” jest tutaj bardzo ważne. Lokalne jedzenie to najczęściej wszelkiego rodzaju podroby. Bardzo popularne _tacos_ są z _caveza_, czyli głowy świni, co sprawia, że nawet gdybym konała z głodu, chyba nie odważyłabym się tego zjeść.

To wszystko spowodowało, że moja dieta bardzo się tu zawężyła, ponieważ nie przepadam za mięsem, w przeciwieństwie do potwornie mięsożernych meksykanów. Chyba nie poznałam tutaj, ani jednego wegetarianina. Meksykanie zdecydowanie są mało podatni na wszelkie zmiany, a co za tym idzie, na różne poglądy, jeśli chodzi o prawa człowieka i zwierząt. W tej kwestii są bardzo podobni do Tajów, przez co nasuwa mi się myśl, że po tym można poznać kraj rozwijający się, jak traktuje wszelkie żyjątka. Co jest tutaj najważniejsze? Pieniądze, za które morduje się tutaj ludzi.

------------------------------------------------------------------------

Po zapoznaniu się z Guadelupe Marią, czyli mamą Carlosa i moją przyszłą teściową, zaczęłam wchodzić w grono rodzinne, do którego niebawem miałam przynależeć. W związku z tym musiałam dowiedzieć się o ich klanie jak najwięcej. Początkowo, gdy Carlos opowiadał mi kim był, gdzie pracował, jak wygląda jego rodzina i z ilu członków się składa, przyjmowałam to do wiadomości, ale jakoś bez przemyślenia. Dopiero teraz, gdy wszystko sama namacalnie poznawałam, przeżywałam za każdym razem ogromny szok, a Carlos miał niemalże już w zwyczaju powtarzać - No przecież ci mówiłem.

- Mówiłeś, ale jakoś tego wtedy nie rozumiałam.

- Czego znów nie rozumiałaś kochanie?

- No w sensie, twoi rodzice są rozwiedzeni?

- Moi rodzice nigdy nie byli małżeństwem.

- Nie?!

- No przecież ci mówiłem, że mój tata nigdy się nie ożenił.

- Ale masz tyle rodzeństwa… I to tak bez ślubu?

- Mówisz o moim rodzeństwie z moją mamą, czy o przyrodnich z innych związków mojego ojca?

- Co?! Jak to? To ile twój tata ma tych kobiet, z którymi ma dzieci?

- A tego to ja nie wiem, ale kilka na pewno.

- Żartujesz?! To jeśli z twoją mamą ma czwórkę dzieci… To ile w ogóle ma dzieci ze wszystkimi?!

- Z tego co wiem to siedemnaścioro.

- Siedemnaścioro kurwa dzieci?!

- Tak.

- Chyba sobie ze mnie jaja robisz? To przecież jak w jakiejś porąbanej meksykańskiej telenoweli!

- Trochę tak - Carlos mrugnął do mnie okiem, a ja na serio nie wiedziałam co o tym myśleć. Jednak gdy po ponad godzinie dalej upierał się, że mówi prawdę o tych wszystkich jego braciach i siostrach, w końcu mu uwierzyłam.

- No, a twoi bracia? Ale ci z twojej mamy…

- Co z nimi?

- To oni mają też tyle dzieci?

- Nie aż tyle.

- Nie? To znaczy?

- Mój najstarszy brat Arthuro poszedł w ślady ojca - zakasłał

- A drugi brat? Jak on ma na imię? Wciąż nie mogę zapamiętać…

- Cuathemoc?

- Tak, Cuathemoc.

- On ma dwoje dzieci i ożenił się, ale jego żona… - Carlos zawiesił głos, jak również spojrzenie w jednym puncie, chcąc jakby przemyśleć, co ma zamiar powiedzieć, albo jak właściwie to najlepiej ująć.

- Jezu co z nią?!

- Umarła.

- Och, tak mi przykro… - złapałam Carlosa za ramię.

- Miała zaledwie dwadzieścia dziewięć lat.

- To co się z nią stało?

- To była bardzo głupia śmierć… Przez pychę.

- Co masz na myśli? - nie umiałam ukryć mojego zaciekawienia.

- Widzisz, teraz te wszystkie trendy w modzie i urodzie doprowadzają kobiety do szału. Robią głupoty, dają się kroić żywcem!

- Matko, przerażasz mnie… o czym ty mówisz?

- Dulce, tak miała na imię żona mojego brata, była kiedyś gruba i nieatrakcyjna. Kiedy mój brat zaczął zarabiać niezłe pieniądze, ona postanowiła, że pójdzie na operacje plastyczną.

- Yhy…

- Poszła na pierwszą, drugą… dziesiątą.

- Dziesięć operacji plastycznych?

- Żeby tylko.

- Miała ich więcej?!

- Myślę, że sama straciła rachubę, ile… Była od tego uzależniona i to ją zgubiło.

Pamiętam jeszcze, jak poszliśmy w niedzielę wszyscy razem do restauracji. Dulce przyszła z Cuathemockiem i dwójką swoich dzieci. Żartowaliśmy, że mój brat ma nową żonę, bo Dulce zupełnie nie przypominała samej siebie. Troszkę się na nas wkurzyła i powiedziała, że to nie nasza sprawa, a w ogóle to nazajutrz ma kolejną operację.

- Kolejną? Powiedziała wam o niej? - przerwałam Carlosowi, nie mogąc ukryć mojego zaskoczenia tym wszystkim, co mi opowiadał. Usiadłam na wielkim skórzanym fotelu w salonie i podparłam głowę ze zdziwienia.

- Tak. Miała zrobić sobie silikonowe pośladki, czy coś.

- Taką wielką dupę, jak Kim Kardashian?

- Chyba tak. Po tym jak schudła, bo najpierw była gruba, a później bardzo chuda, nie miała w ogóle kształtów.

- Jak bardzo schudła?

- Nie mam pojęcia, ale naprawdę dużo… kilkadziesiąt kilo. Dlatego właśnie nikt jej nie poznawał na ulicy.

- No dobra, ale co z tą operacją pośladków?

- Powiedzieliśmy jej, żeby tego nie robiła. Moja mama ją prosiła, żeby już nie przesadzała z tym wszystkim, że już wystarczy itd…

- Ale ona nie posłuchała? - spojrzałam prosto w oczy Carlosa.

- Nie - spuścił głowę w dół i zamilkł na moment, próbując pozbierać przykre wspomnienia.

- Czy to wtedy umarła? Przez tę operację? - wstałam i podeszłam do Carlosa, a on spojrzał na mnie.

- Tak. Nie posłuchała nas i następnego dnia poszła do kliniki, gdzie była umówiona na zabieg - głos Carlosa zadrżał. - Nigdy z niej już nie wyszła. Umarła na stole zabiegowym.

- Ale dlaczego...? Co poszło nie tak?

- Najprawdopodobniej była uczulona na którąś z substancji zawartych w wypełniaczach, ponieważ od razu nastąpiła silna reakcja alergiczna i … Dulce się udusiła.

- O mój Boże! - złapałam się za twarz. - To straszne…

- Gdy moja mama zadzwoniła do mnie, żeby powiedzieć co się stało, nie mogłem w to uwierzyć… Jeszcze poprzedniego dnia siedziała z nami przy stole, śmiała się - Carlos pokręcił głową, jakby dalej nie mógł pogodzić się z tym, co się stało. - Przecież ona sama sobie zgotowała taki los! Nie musiała umierać, nie była chora. Bezsensowna śmierć…

- To okropne - podeszłam do mojego narzeczonego i mocno go przytuliłam. - A co twój brat na to? Przecież to była jego żona.

- Cuathemoc kompletnie się załamał, zaczął pić… Zresztą pije cały czas do teraz - Carlos zaśmiał się, ale był to śmiech, przez który przemawiał żal.

- Tak mi się właśnie wydawało, że jak go poznałam to poczułam od niego woń alkoholu… - przypomniałam sobie. - A ta młodziutka dziewczyna, z którą był u Guadelupe, to jego córka?

- Mari Sol? - zapytał zaskoczony.

- Tak.

- To jego dziewczyna!

- Co? Czekaj, czekaj… Ja nic chyba nie rozumiem. Ta gówniara to jego dziewczyna? Ile ona ma w ogóle lat?

- Szesnaście.

- O matko! A twój brat?

- Czterdzieści dwa.

- To po śmierci żony znalazł sobie dziecko? Czy oni uprawiają seks? - wrzasnęłam z oburzeniem.

- Kochanie, nie wiem co robią. To nie moja sprawa.

- No tak. Wybacz, ale to wszystko co mówisz. Te historie… wydają mi się takie nierealne. Nie mogę w to wszystko uwierzyć - znów klapnęłam na fotelu.

- Wolę, żebyś wiedziała o mnie wszystko, ale czy chcesz kontynuować tę rozmowę? - zapytał i zadarł lewą brew do góry.

- Jasne! - odpowiedziałam bez namysłu. - Wiesz, moje opowiadanie o rodzinie mogę wyczerpać w dziesięć minut, no może jedenaście - zaśmiałam się. - Ale ty mój drogi masz tu prawdziwy serial! Chyba powinnam wziąć kartkę i długopis, żeby wszystko zapisywać. To jest niewiarygodne. Jak opowiem to dziewczynom, to padną! - powiedziałam podekscytowanym głosem, po czym spojrzałam na reakcję Carlosa. Może troszkę się zapędziłam z tym wszystkim? W końcu to była jego rodzina i może nie życzyłby sobie, abym komukolwiek opowiadała ich tajemnice? - O ile mogę...? - zapytałam niepewnie.

- Zrobisz co będziesz chciała. - Carlos wydawał się obojętny. Najwyraźniej wcale go to nie ruszyło.

- No dobrze i co dalej? Cuathemoc jest teraz z Mari Sol, która jest od niego młodsza o… - zatrzymałam się i zaczęłam liczyć w myślach, spoglądając na twarz Carlosa, jakby szukając podpowiedzi.

- O dwadzieścia sześć lat - powiedział w końcu za mnie.

- Dwadzieścia sześć lat! Wow, to całkiem sporo - stwierdziłam. - A ja myślałam, że to ja wybrałam sobie dużo starszego faceta - zaśmiałam się zalotnie.

- Mówisz o nas kochanie? Proszę cię! Co to jest osiem lat.. Pomyśl o moim ojcu, to jest coś! - zaśmiał się znów.

- O czym teraz mówisz?

- O moim ojcu i jego narzeczonej Laurze.

- Twój tata ma narzeczoną?

- Ma.

- No i ona jest od niego młodsza?

- Jest młodsza od ciebie.

- Jest młodsza ode mnie? To niemożliwe. Przecież twój ojciec ma osiemdziesiąt lat! - znów zastałam zaskoczona.

- A Laura ma niecałe trzydzieści.

- Masakra jakaś… - zapałam się za głowę - Nie żartujesz?

- Nie. Tak naprawdę, to sama się niebawem przekonasz, bo moja siostra Sandra napisała do mnie, że ojciec chce się z nami spotkać.

- A ty z nim nie rozmawiasz? Tak właściwie to dlaczego?

- Mój ojciec jest specyficzny… - Carlos westchnął. - Wolał, żebym dalej bawił się w polityczne rozgrywki, a nie rzucił wszystko i podróżował po świecie. To dla niego bezużyteczne.

- Bo Meksykanie nie podróżują?

- To też… Ale jemu chodziło bardziej, że powinienem z nim pracować.

- W kancelarii notarialnej, którą prowadzi? - Zapytałam będąc niepewna, czy dobrze zapamiętałam, czym się zajmuje ojciec Carlosa.

- Myślę, że to by go cieszyło. A ja… wyjechałem i już. Przestał ode mnie odbierać telefon, a kiedyś rozmawialiśmy codziennie.

- I od kiedy się do ciebie nie odzywa?

- Już ponad rok. A kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi…

- W takim razie chyba fajnie, że chce się nami spotkać?

- Cieszy mnie to. To w końcu mój tata.

- A dlaczego nie chciałeś z nim parować?

- Uznałem, że polityka mnie wykończy. Zobacz - Carlos wskazał swoje siwe włosy. - Mam niecałe czterdzieści lat.

- To było stresujące?

- Oczywiście. Polityk, a zwłaszcza dość istotny, musi pracować cały czas. Dzień i noc. Cokolwiek się nie stanie. Wszystko jest twoją winą. Ludzie myślą, że to tylko pieniądze i prestiż…

- A nie?

- Również. Tylko, że ma się wielu wrogów i problemy. Ludzie cię kochają i nienawidzą. Jesteś nastawiony na publiczne pranie brudów. Ciągle wszystko ci zarzucają. Za każdym razem musisz się tłumaczyć. Tak właściwie nie posiadasz własnej tożsamości, tylko żyjesz życiem publicznym. Chcesz dobrze, a wychodzi różnie. Nie każdemu dogodzisz.

- To zrozumiałe… - zamyśliłam się i jednocześni przejęłam, że mój narzeczony miał tak niesamowite życie. Wiedziałam niby czym się poniekąd zajmował, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jakie to skomplikowane. Chyba nie chciałabym robić takich rzeczy. - I nie spałeś po nocach? - wyrwałam się z nagłym przemyśleniem.

- Bardzo często. Zwłaszcza, gdy byłem na początku prokuratorem.

- Byłeś prokuratorem?! - ja już nawet nie wiem, jak wyrazić dalej mój szok.

- Też. To była bardzo ciężka praca i najbardziej stresująca. Wiesz, zazwyczaj do przestępstw dochodzi właśnie w nocy. Do morderstw… - Carlos zawiesił się.

- Jakich morderstw?

- Różne zbrodnie mają miejsce przecież - wyjaśnił i usiadł obok mnie.

- Widziałeś trupa? - zapytałam, wykrzywiając usta.

- Niejeden raz. Ale nie mówmy o przykrych sprawach…

- Nie chcesz mi o tym opowiadać?

- To nie tak… Nie lubię o tym wspominać, to nic przyjemnego. Niektóre sprawy, które prowadziłem, były bardzo przykre. Niektórych nie udało się rozwiązać. Nie chcę znów o tym myśleć.

- Dobrze, nie będę w takim razie to pytać. Niemniej jestem pod wrażeniem, ile rzeczy zdążyłeś już w życiu robić. To niesamowite. Podziwiam cię.

- Ha, ha, nie przesadzaj…Ale faktycznie od najmłodszych lat bardzo ciężko pracowałem. Dlatego zdecydowałem, że czas dla mnie. Koniec z innymi!

- To ma sens - uśmiechnęłam się. - I dlatego chciałeś poznać kobietę, która nic nie wie o twojej przeszłości? Piękną blond Polkę z niebieskimi oczami - zamachałam powabnie moimi rzęsami.

- Nie myślałem o tym.

- O czym? O kobietach?

- O ślubie.

- Nie chciałeś mieć żony? Przecież od pierwszego dnia, jak się poznaliśmy, to gadałeś mi te wszystkie głupoty - wzruszyłam ramionami. - To o co tu chodzi? Tylko nie mów mi, że dopiero ze mną chciałeś się związać!

- Tak było.

- Ach Carlos, widać, że byłeś tym politykiem, bo umiesz piękne farmazony opowiadać… - zaśmiałam się.

- Możesz mi nie wierzyć, ale tak właśnie było. Zakochałem się w tobie i wiedziałem, że to jest to. Koniec, kropka. Olśniło mnie.

- Boże, to takie romantyczne, że za chwile padnę! Ja naprawdę czuję się jak bohaterka telenoweli. Jak jakaś Isaura! - Ha, ha - Nie, Isaura była niewolnicą… - To jakaś inna, może Maria.

- Dobrze Mario, może w końcu pójdziemy gdzieś - zadrwił ze mnie Carlos.

- Gdzie chcesz iść?

- Chodźmy na starówkę.

- Z miłą chęcią - wyciągnęłam dłoń do Carlosa, a on pomógł mi wstać i wtulił mnie w swoje ramiona.

------------------------------------------------------------------------

- Jak tu cudownie - stwierdziłam, idąc pod ramię z Carlosem i co chwila obracając się na pięcie dookoła, nie mogąc nadziwić się kolorowym uliczkom, pełnym kwiatów i nowych roślin. Ludzie witali się z nami, chociaż ich nie znaliśmy. Na ulicy zewsząd dudniła głośna muzyka, która zlewała się z kolejnym skrzyżowaniem, nie pozwalając na zapadnięcie ciszy.

- Czy teraz jest jakiś karnawał? - zapytałam, podskakując rytmicznie do latynoskich dźwięków.

- Nie... ha, ha - zaśmiał się Carlos i złapał mnie za ręce, aby przez moment ze mną zatańczyć. Wyciągnął dłoń wysoko w górę i obrócił mną tak, że wykonałam piruet.

- Czyli zawsze jest tu tak wesoło? - odgarnęłam włosy, które od tańca opadły mi na twarz.

- My Meksykanie lubimy zabawę, nawet tak na co dzień, bez okazji.

- Jesteście też bardzo otwarci, lubicie krzyczeć i machać rękami. O tak! - zaczęłam się wygłupiać, próbując naśladować meksykańską gestykulację. - Ale teraz dopiero widzę, że i ty kochanie zachowujesz się tutaj inaczej.

- Czyli jak?

- Jak z kimś rozmawiasz, to zaczynasz się wydzierać, jakby wszyscy ogłuchli.

- Aaa! - Carlos wydarł mi się do ucha.

- Przestań! - skrzywiłam się.

- No już dobrze, co powiesz na kawę?

- Z największą przyjemnością - wybaczyłam Carlosowi jego zachowanie i znów pozwoliłam mu wziąć się za rękę.

Weszliśmy do jednej z tych niewielkich i bardzo klimatycznych kawiarenek, gdzie każdy przedmiot i detal uzupełniał się nawzajem. Było dużo kolorów, zwłaszcza tradycyjny meksykański róż i pasiaste narzuty na fotelach z licznymi poduszkami. Na stolikach stały szklane wazoniki ze świeżymi kwiatkami. W kąciku opierał się na wysokim stołku starszy pan, który przygrywał delikatne akordy na swojej gitarze. Na nasz widok ukłonił się i zdjął swój ogromny kapelusz, tzw. _sombrero._

- _Seniorita, dos americanos grandes porfavor_! - zawołał Carlos na widok kelnerki. A ja wybrałam jeden ze stolików tuż przy oknie, aby móc podziwiać deptak i przechodniów. Chciałam poprzyglądać się ludziom, ich zwyczajom, zobaczyć, jak są ubrani i z czego się śmieją.

- W takim razie, kiedy zobaczymy się z twoim ojcem? - zapytałam Carlosa, który, jak to miał w zwyczaju, podszedł, aby odsunąć mi krzesło. - Dziękuję - powiedziałam i usiadłam zadowolona.

- Jutro. Zaprosili nas na lunch.

- Zaprosili? Czyli kto dokładnie?

- Mój ojciec na pewno sam nie przyjedzie. Będzie cała jego świta, Sandra, Laura, sam nie wiem kto jeszcze. - Carlos wziął nasze kawy, które przyniosła właśnie kelnerka - _Gracias!_ - powiedział do niej, a uśmiechnął się do mnie.

- Czyli sam nie przyjedzie na spotkanie? - zapytałam i wzięłam białą filiżankę oburącz. - Musi być hucznie i głośno! - zaśmiałam się i upiłam niewielki łyk gorącej kawy.

- To zależy, nie zawsze, ale…

- Ale zazwyczaj tak - dokończyłam za niego, a on przytaknął głową. - Czemu ty nie chciałeś żyć jak on? Z wieloma partnerkami? A może tak robisz...? - zawahałam się, bo zrozumiałam, że przecież tak naprawdę nic nie wiem o przeszłości mojego narzeczonego. Od początku, od kiedy się poznaliśmy, jego związki pozostały zagadką. Na wstępie powiedział mi, że liczy się dla niego przyszłość, ta ze mną, którą wspólnie będziemy tworzyć, a nie to co było kiedyś.

Wkurzało mnie to, że nie chciał mi kompletnie nic powiedzieć. Nawet nie wiem z kim był i jak długo. Nie wiem nic o jego relacjach z kobietami, ile ich było i na ile poważnie się z nimi wiązał. Nie wiedziałam, czy je kochał, pożądał, a może były tylko jego zachcianką? Po pewnym czasie odpuściłam i uszanowałam jego wybór. W końcu miał chyba do tego prawo, czyż nie?

- Patrząc przez lata na mojego ojca, zrozumiałem, że to nie jest dobry wybór - powiedział dość poważnie, skupiając swój wzrok na obrusie, który wygładził dłonią.

- Czemu? - zaciekawiłam się, co niby nie jest dobre dla faceta, który robi co chce i ma mnóstwo kobiet. Nawet teraz, po osiemdziesiątce, zadając się z młodą, pełną życia dziewczyną.

- On nigdy nie był szczęśliwy - wyjaśnił.

- Hmm… - mruknęłam, zastanawiając się nad tą odpowiedzią.

- Skąd wiesz, że nie był szczęśliwy, skoro robił co chciał. Nie miał zobowiązań…

- Carlos, mój ojciec… - uśmiechnął się do mnie.

- Macie takie same imiona?

- To taka tradycja w Meksyku, że syn nosi imię po ojcu - wytłumaczył mi i napił się kawy, która zdążyła już mocno wystygnąć. _- Seniorita!_ - zawołał znów kelnerkę - _Poquito mas cafe por favor_ - wytłumaczył jej pokazując filiżankę. - Ty również chcesz więcej kawy kochanie?

- A to będzie dolewka gratis? - zaśmiałam się.

- Tak. W większości miejsc kawę można pić do woli. Oczywiście poza tymi wszystkimi sieciówkami. W lokalnych miejscach tak jest - wyjaśnił Carlos, a kelnerka w tym czasie podeszła z termosem, z którego dolała nam świeżej, gorącej kawy.

- Cudownie... _Gracias_ - powiedziałam do kobiety i powąchałam unoszącą się parę z wyśmienitym aromatem.

- A więc mój ojciec - Carlos kontynuował przerwaną myśl - pochodzi z bardzo ubogiej rodziny. Z maleńkiej miejscowości, gdzie nie było ich stać na nic. Mięsa właściwie nie kupowali, bo było za drogie. O wykształceniu nikt nawet nie pomyślał, a mimo to mój ojciec poszedł na studia i wrócił z dyplomem.

- Wow! - krzyknęłam z podziwem.

- Był bardzo zdeterminowany i chciał zmienić swoją przyszłość. Ciężko harował przez całe życie. Nawet teraz, ani myśli choćby zwolnić na jeden dzień!

- To by tłumaczyło, dlaczego się do ciebie nie odzywa, gdy wyjechałeś do Europy… - stwierdziłam.

- Może… - Carlos zamyślił się, jakby zauważył logikę w tym co powiedziałam, a na którą jakby sam wcześniej nie wpadł.

- Ale nie powiedziałeś, dlaczego twoim zdaniem nie jest szczęśliwy.

- Bo dobrze go znam. Wychował mnie.

- Nie mieszkałeś z matką? - zdziwiłam się.

- Na samym początku tak, ale później w podstawówce postanowiłem zamieszkać z nim.

- I twoja mama na to pozwoliła?

- Nie miała wyboru, skoro ojciec się zgodził.

- No tak, kobieta musi słuchać swojego pana i władcy - przekręciłam oczami i napiłam się kawy.

- To była nasza wspólna decyzja. Nikt się ze sobą nie kłócił.

- OK! - wtrąciłam, choć dalej uważałam, że tutaj chodziło bardziej o to co chciał ojciec, aniżeli matka. Z resztą, on był od niej o wiele starszy, z tego co pamiętałam... - A twoja mama ile miała lat, jak się poznali? - stwierdziłam, że się upewnię, czy dobrze kojarzę.

- Była uczennicą w szkole… A mój tata jej nauczycielem.

- Moja pobożna i bogobojna teściowa wdała się w romans ze swoim profesorem?! No proszę. To takie… - próbowałam znaleźć dobre określenie - romantyczne? - wystrzeliłam, nie mając pojęcia co innego powiedzieć.

- Zaszła w ciążę i urodziła Arthuro, gdy miała szesnaście lat.

- Bardzo młodo… - stwierdziłam, prawie dławiąc się przy tym kawą. - Ale może w tamtych czasach, to było na porządku dziennym?

- W tamtych czasach?

- W sensie kiedyś.

- Przecież do tej pory tak jest.

- Jak to?

- Niestety w Meksyku i trzynastolatki zobaczysz z ciążowym brzuchem.

- To jest dla mnie nienormalne! Właśnie przez kretyńskie i ociemniałe poglądy dorosłych, dzieci latają w ciąży. Nawet ty nie umiesz rozmawiać wprost o seksie ze mną - wygarnęłam Carlosowi.

- Tak zostaliśmy wychowani, że nie wypada mówić o pewnych rzeczach.

- Nie wypada mówić, a wypada robić! Nawet nie uczą tych dzieci, czym jest antykoncepcja, bo to wstyd, a wstydem nie jest, że dzieci rodzą dzieci!

- Przyznam ci rację, ale póki co tak to wygląda.

- Jedna koleżanka, taka Polka, opowiadała mi, że działa dla takiej organizacji charytatywnej, gdzie jeździła po tych wsiach w Meksyku i tłumaczyła ludziom, że od seksu zachodzi się w ciążę. Czy wyobrażasz sobie, że oni nawet tego nie wiedzieli?! - spojrzałam przenikliwie na Carlosa.

- Jestem w stanie ci w to uwierzyć - Carlos pokiwał głową. - W Meksyku borykamy się z wieloma problemami… Jednym z nich jest bezpieczeństwo, innym edukacja. Nadal mamy bardzo wielu analfabetów, bo dzieci wolą wzorować się na narko i mieć gdzieś szkołę. Kradną, dopuszczają się przestępstw, popadają w tarapaty, ale też nie mają odpowiednich wzorców, bo każdy dookoła robi to samo…

- No właśnie, bo z dziećmi trzeba szczerze rozmawiać! Tłumaczyć im, na czym polega dobro. Uczyć pracy i odpowiedzialności.

- Można próbować, to wbiją ci nóż w plecy. Czasem lepiej się nie wtrącać… - zrobił zmartwioną minę.

- Dlatego odszedłeś od polityki? Bo ludzie byli niebezpieczni?

- Chyba nie ma jednego powodu. Jest ich zbyt wiele… Ale masz rację. Ludzie w Meksyku są niebezpieczni i dla władzy naprawdę się zabijają.

- To przerażające… Ten cały system jest zepsuty od podszewki. Od najdrobniejszego ziarenka piasku, aż po te wasze najwyższe wulkany!

- Jak pięknie to ujęłaś - pochwalił mnie i namiętnie ucałował w usta. - Czas się zbierać.

- Dokąd teraz idziemy? - zapytałam zaskoczona, ponieważ nasza rozmowa bardzo mnie wciągnęła, na tyle, że zapomniałam o całym świecie i obserwacjach, które mogłam prowadzić. Choć z drugiej strony, tak wiele ciekawego dowiedziałam się, słuchając Carlosa. Odsłaniał przede mną świat, który istniał, a ja nawet o tym nie wiedziałam.

Byłam naiwna myśląc, że skoro mieszkałam przez kilka lat w Azji, to jestem teraz alfą i omegą. Nic bardziej mylnego. Może wiedziałam co nieco więcej, ale ta nowa podróż pokazała mi, jak wiele jeszcze przede mną.

------------------------------------------------------------------------

Okazało się, że Carlos zabrał mnie na pobliski market, gdzie oprócz przeróżnych rzeczy żywieniowo-ubraniowo-duperelowych, można tanio i smacznie zjeść. To znów przypomniało mi Tajlandię, gdzie dosłownie cała ulica była usłana gar-kuchniami i lokalnymi sprzedawcami. Z małą różnicą, że w Bangkoku nikt nie krzyczał, za to tutaj tłum aż wrzał, a echo odbijało miliony przeróżnych dźwięków - nawoływaczy wykrzykujących swoją ofertę, trąbiące samochody, których niecierpliwi kierowcy wściekli do czerwoności ugrzęźli w korku, aż po muzykę i setki innych hałasów, którymi tutaj nikt się nie przejmuje. No może oprócz mnie…

- Czeka mnie kolejna kulinarna niespodzianka, po której znów nie zasnę?

- Chyba musimy w końcu coś zjeść?

- To zależy co?

- Naprawdę dalej przeżywasz kozę?

- Oczywiście, że tak! To był horror.

- Moja mama chciała cię jak najlepiej ugościć kochanie.

- To mogła upiec jebane ciasto! - warknęłam, mając dalej okropne wspomnienia po tamtej wizycie.

- Zjemy _cemitę_, zobaczysz, zamaskuje ci. To coś między kanapką, a - spojrzał przed siebie - a hamburgerem.

- No dobra, dam ci kredyt zaufania. Bo faktycznie teraz do mnie dotarło, jak bardzo jestem głodna - stwierdziłam, gdy usłyszałam burknięcie, wydobywające się gdzieś z mojego wnętrza…

Tym razem usiedliśmy w mniej bajkowym otoczeniu. Wokół nas przeciskał się tłum, a właściwie masa ludzi, która coś zamawiała i kupowała. My usiedliśmy na ledwo trzymających się kupy taboretach, gdzie na stoliku zamiast obrusa była podarta, plastikowa cerata. Dobrze, że byłam zaprawiona w bojach, jeśli chodzi o takie miejsca, bo normalnie chyba bym stamtąd uciekła z piskiem.

Carlos podał mi moją… faktycznie olbrzymią bułę, która okazała się również ciężka, jakby jej zawartość była smażona na niezliczonych litrach oleju.

- Chyba najem się tym na tydzień! - zażartowałam i wzięłam pierwszy kęs, starannie przeżuwając jego zawartość, w celach rozpoznania nowego smaku. - Ale pyszne! - zawołałam po chwili w pełni zaskoczona, a gdy opanowałam pierwszy głód, przypomniałam sobie o naszej rozmowie, której nie dokończyliśmy.

- Czyli wychował cię ojciec? Jaki był dla ciebie?

- Miał swoje sprawy i ciągle go nie było w domu.

- Zostawałeś sam?

- Miałem nianię, ale dużo czasu spędzałem sam.

- To straszne… - stwierdziłam, biorąc kolejny kęs mojej _cemity_.

- Dlaczego? Ja zawsze byłem szczęśliwy.

- Sam, bez rodziców?

- Tak.

- Jakoś w to nie wierzę…

- Dzieci w Meksyku mają inna perspektywę. Może? - sam się zastanowił, nad tym co powiedział i po krótkiej, wręcz nieodczuwalnej chwili milczenia, dodał - Szanowałem ojca i jego czas. Rozumiałem, że musi na nas wszystkich zarobić. Prawda jest taka, że niczego nam nie brakowało. Mieliśmy wszystko.

- Byłeś bardzo dojrzały, jak na swój wiek. Ale chyba nie każdy tak potrafi….

- Wpoił mi wiele dobrych zasad. Niczego nie żałuję. Ale wiem, że jego droga, choć zapewne usłana wieloma sukcesami, nie dała mu szczęścia. Może chwilami jego namiastkę. Dlatego ja chcę mieć żonę, rodzinę, dzieci - Carlos spojrzał na mnie - A ty?

- Ja również. Tylko teraz po tych wszystkich historiach, zastanawiam się, czy to będzie możliwe…

- Jeśli obydwoje tego chcemy, to na pewno - uśmiechnął się.

- Tylko, czy ty potrafisz?

- A ty potrafisz? Dopóki nie spróbujemy, to się nie przekonamy. To, że twoim rodzicom się udało spędzić życie razem, to znaczy, że tobie również? A mnie się nie uda, bo moi rodzice nie byli razem?

- Nie wiem, ale ja mam wzorce z domu, a ty… - spojrzałam przed siebie w milczeniu.

- Wszystko zależy od chęci. Gdybym nie chciał mieć rodziny to co innego. Wiem, że szczęście i radość można osiągnąć kochając jedną kobietę i zakładając z nią rodzinę. Wtedy jest jasne, kto jest dla ciebie najważniejszy i gdzie są ludzie, na których ci naprawdę zależy. Mojego ojca zawsze otaczała horda ludzi, którzy tylko chcieli jego pieniądze. Sam za nimi dążył, bo wychował się w nędzy, a gdy je zdobył, okazało się, że nie ma przyjaciół. A samo bogactwo do pełni szczęścia też nie wystarczy.

- Dlatego my będziemy biedni? - zażartowałam, kończąc całą pięciokilogramową _cemitę_ samodzielnie. Spojrzałam na pusty papier, w którym zostały resztki sosu i warzyw.

- Dobrze ci poszło! - zaśmiał się Carlos, który nie był nawet w połowie swojej porcji.

- Też jestem zaskoczona, ale to było naprawdę rewelacyjne - stwierdziłam, ocierając usta serwetką.

- To jest taki paradoks - stwierdził Carlos. - Nie masz nic, więc łakniesz wszystkiego. Ale wtedy wracasz do przekonania, że najlepsze lata były tymi prostymi i zrównoważonymi. Stąd moje postanowienie, jak żyć - wyjaśnił. - Chodź, czas się zbierać, pojedziemy do Huamnatli. Tam dziś przenocujemy.

- A co tam jest?

- Nasz drugi dom.

- To my mamy ich więcej? O czym jeszcze nie wiem?!
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij