-
promocja
All Better Now - ebook
All Better Now - ebook
Długo wyczekiwany dystopijny thriller autora bestsellerowych "Kosiarzy"!
Na świecie rozprzestrzenia się dziwna choroba.
Zaczyna się zwykłą gorączką, ale u wielu przyjmuje ostry przebieg i kończy się śmiercią.
Za to ozdrowieńcy, wkrótce po infekcji, uwalniają się od stresu, smutku, chciwości i innych negatywnych emocji, które ich wcześniej dręczyły.
Epidemia i jej konsekwencje wywracają do góry nogami życie trójki nastolatków: Mariel, która mieszka z mamą w samochodzie, cierpiącego na depresję Róna oraz Morgan, spadkobierczyni fortuny. Ich losy splatają się w grze o własne szczęście, ale też o przyszłość naszej planety.
Dlaczego niektórzy pragną, by wirus szerzył się bez względu na straty? Komu powszechna radość sprzyja, a komu zagraża?
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-030-3 |
| Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To nie był najlepszy czas, by żyć na ulicy.
Tak naprawdę nigdy nie wydawało się to właściwe, a już szczególnie przy nowej chorobie, która dopiero się rozprzestrzeniała i wiele wskazywało na to, że może osiągnąć skalę kolejnej pandemii… Nie. Mariel nawet nie chciała skupiać się na tym słowie. Jakby samo myślenie o nim miało sprawić, że ten scenariusz się ziści.
– Nie jest tak źle, kochanie – powiedziała do niej matka. – Przecież nie musimy się zbliżać do ludzi. Nawet tutaj znajdziemy jakieś sposoby, by żyć w izolacji. Jeśli nie zechcemy, nie będziemy do nikogo podchodziły.
Matka najwyraźniej żyła w zaprzeczeniu. Utknęła w nim. Gdyby tylko okazało się solidnym domem, Gena Mudroch z pewnością osiedliłaby się w nim jak w rezydencji. Chociaż przydałby się też garaż, w którym w końcu legalnie i bezpiecznie mogłyby trzymać swoją wysłużoną fiestę.
Obecnie samochód stał tuż za ogrodzeniem policyjnego parkingu. Właśnie dlatego Mariel i Gena w środku nocy znalazły się w ciemnej uliczce w najpodlejszej dzielnicy miasta, czekając na kogoś, kto teoretycznie miał im pomóc wykraść auto.
W przeciwieństwie do mamy Mariel nie chciała niczemu zaprzeczać. Z natury była praktyczna. Prawdziwa realistka. Musiała nią być, ponieważ pragmatyzm oznaczał w jej przypadku coś więcej niż sposób na przetrwanie – a mianowicie był jej supermocą.
Bez tego jej podejścia matka zapewne już by nie żyła, a Mariel wiele lat temu wchłonąłby system opieki zastępczej.
– Może… – zaczęła córka. – Może jednak powinnyśmy zbliżać się do ludzi…
– Po co? Żeby coś złapać? Nie ma mowy!
– Ale może powinnyśmy szybko zachorować. No wiesz, zanim zapełnią się szpitale. Teraz jeszcze nas przyjmą.
Mama odgarnęła z oczu zmierzwione włosy.
– Wiem, o co ci chodzi – stwierdziła, zerkając podejrzliwie na córkę. Zazwyczaj patrzyła tak na wszystkich innych. – Chyba nie wierzysz tym szaleńcom?
– Wiem, że to wydaje się… nieprawdopodobne… ale zawsze istnieje szansa, że to może okazać się prawdą.
– A od kiedy to słuchasz plotek, co? I to ty, która nieustannie domagasz się dowodów na dosłownie wszystko na tym świecie?!
Matka miała rację – pogłoski wynikały z ignorancji, ale przecież nie brały się też z powietrza, musiały zawierać choćby odrobinę prawdy.
– Obejrzałam wywiady z tymi, którzy zachorowali. – Mariel zwróciła się do matki. – Ci ludzie wydawali się… nie wiem… jacyś inni.
– Skąd możesz wiedzieć, w jaki sposób się zmienili, skoro nie znałaś ich wcześniej?
Mariel wzruszyła ramionami.
– Mieli coś w oczach, mamuś. Jakąś… mądrość.
Kobieta prychnęła lekceważąco.
– Możesz mi zaufać, nikt nie staje się bystrzejszy z powodu choroby.
– Nie powiedziałam, że chodziło o „bystrość”, tylko o „mądrość”.
W rzeczywistości to też nie było odpowiednie słowo. Bardziej chyba pasowałoby tu „skupienie”. Poczucie osadzenia w świecie. Nawet jeśli nie miało się żadnego stałego miejsca na ziemi.
– Chyba się rozmarzyłaś – rzuciła matka. – Ale masz do tego prawo.
Chociaż Mariel musiała być praktyczna, żeby przeżyć z taką kobietą jak jej mama, okazjonalnie pozwalała sobie na fantazjowanie.
Zwłaszcza gdy dodawało jej to nadziei. Wmawiała sobie, że trzymanie się tego odczucia nie było tym samym co permanentne zaprzeczenie matki, jednak w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że przecież te dwie emocje to tak naprawdę niezbyt pogodnie nastawione do siebie sąsiadki. Zerkały na siebie, stojąc na dwóch brzegach tej samej mulistej rzeki najróżniejszych okoliczności.
Po drugiej stronie opustoszałej ulicy miarowym krokiem poruszał się mężczyzna, z lekka się przy tym kołysząc, jakby jego stawy były zrobione z gumy. Pozostawał głównie w cieniu, ale Mariel dostrzegła, że na nie zerkał. Czy to na niego czekały? A może ten ktoś napyta im biedy? Okazał się jednak zwykłym przechodniem, który kontynuował swój spacer do miejsca, gdzie chodzą gumowi faceci o drugiej w nocy.
– Wiesz, że to nieprawda – powiedziała do matki, która zapomniała już o temacie rozmowy, więc należało ją na niego naprowadzić. – Ludzie dojrzewają, gdy poważnie zachorują. Pomyśl o dziadku. On się zmienił. Gdy pokonał raka, zaczął patrzeć na życie z innej perspektywy.
Matka zaśmiała się z goryczą.
– Nie chciałabym teraz zachorować tylko po to, by zyskać inny pogląd na świat. A poza tym nie minął rok i dziadek dostał zawału, więc co dobrego przyszło mu z tej nowej perspektywy?
Na to Mariel nie umiała odpowiedzieć. W tej chwili to Gena zachowywała się jak realistka.
– Nic nam nie będzie, kochanie – oznajmiła. – Znajdziemy miejsce, w którym legalnie i bezpiecznie zaparkujemy Grincha, gdy już go stąd wydostaniemy. – Grinch to ich zielona fiesta. Mama lubiła nadawać imiona przedmiotom.
Facet, który miał im pomóc, wyraźnie się spóźniał. Matka mówiła, że miał się zjawić około drugiej. Ale to był tylko znajomy znajomego. Niestety dały pieniądze osobie trzeciej, wskazanej przez bezimiennego mężczyznę.
Pragmatyzm podpowiadał Mariel, że ten człowiek nie przyjdzie. Nadzieja mówiła, że pojawią się lepsze możliwości.
Mariel nieustannie starała się pogodzić potrzebę nadziei ze swoim praktycznym podejściem do życia. Jeśli chodzi o chorobę, podszepty ich obu twierdziły, że być może najlepiej poddać się pandemii. Tak, użyła słowa na „P”, bo sytuacja wskazywała, że do tego właśnie dojdzie. Ale będzie inna niż poprzednia. Zupełnie.
Tamta oczywiście okazała się katastrofalna. Na całym świecie zmarły miliony. Ludzie porzucali zdrowy rozsądek i chwytali się absurdalnych teorii spiskowych, niesprawdzonych pogłosek i przypadkowych wpisów w mediach społecznościowych, nawet kiedy byli już jedną nogą na tamtym świecie. Natomiast ci postępujący zgodnie z zasadami nauki życzyli śmierci tym, którzy naukę mieli za nic. Poprzednia pandemia obnażyła najgorsze cechy ludzkości – i to z każdej możliwej strony.
Matka oczywiście była jedną z osób, które nie wierzyły w chorobę i w szczytowym momencie pandemii chodziła na imprezy. Zaraziła się dość wcześnie, a chociaż Mariel nigdy nie zachorowała, wydawało się, że mama była wtedy w tak złym stanie, że cierpiała za nie obie. Było z nią na tyle kiepsko, że wylądowała w szpitalu. Wtedy miały jeszcze ubezpieczenie, choć to było bez znaczenia, bo skończyły się respiratory. Matka w końcu doszła do siebie, ale zdawało się, że trwało to całą wieczność. Miała powikłania – nie była już zakażona, a mimo to nie czuła się lepiej. Przez kilka miesięcy nie mogła pracować, a kiedy ostatecznie stanęła na nogi, nie miała już etatu. Restauracja, w której ją zatrudniono – podobnie jak wiele punktów gastronomicznych w San Francisco – zbankrutowała.
Później rozpoczęła się przejażdżka kolejką Kosmiczna Góra.
Tak właśnie Mariel nazywała życiowe wzloty i upadki mamy, która wydawała się doświadczać ich z mocno zamkniętymi oczami. I chociaż kobiecie okazjonalnie to tu, to tam trafiały się jakieś zlecenia i fuchy, gdy świat znów się otworzył, w ich rodzinie zaszły nieodwracalne zmiany. Szkody na tak wielu poziomach, że nie dało się ich już zliczyć.
Tak oto znalazły się na opustoszałej ulicy, na której nikt o zdrowych zmysłach nie powinien przebywać o tej godzinie, i czekały na faceta, który zapewne się nie zjawi.
– A nie lepiej byłoby zapłacić mandat i opłatę za holowanie, zamiast dawać kasę gościowi, którego nawet nie znasz?
Matka prychnęła.
Zażądano od nich zapłaty z góry, więc oddały wszystko, co miały – to, co dał im wujek Mariel, zastrzegając zresztą, że robi to ostatni raz. Zawsze to powtarzał.
– Ten dupek nie przyjdzie – oznajmiła w końcu Gena. Westchnęła ciężko. – Beznadziejnie być nami.
Lubiła to powtarzać, a także: „Tak to już jest”.
Mariel jednak nie chciała tego zaakceptować. Nie zamierzała poddawać się postawie „do dupy być mną”. Użalanie się nad sobą nikomu nie pomagało, szczególnie jej.
Jednak ten ostatni wywiad, który obejrzała… Gdyby to, co przypuszczała, okazało się prawdą, pomogłoby w obecnej sytuacji. Mogłoby zmienić wszystko.
Być może.
Oglądała materiał kilka dni temu. Siedziały w barze z grillem, który ochrzcił się mianem gastropubu, by móc podnieść ceny. Jadły posiłek, za który matka zostawiła tylko jedną trzecią pieniędzy, nim wyszły. Mariel szanowała ją także za to, bo chociaż mogła zjeść i po prostu wyjść, zawsze zostawiała jakąś kasę.
– Nie chcę okradać kelnerów – powiedziała córce. – A i tak zasługują na więcej, niż możemy dać.
Miała nadzieję, że kelnerka potraktuje pozostawione pieniądze jako napiwek, a restauracja ich posiłek wpisze sobie w koszty.
W gastropubie wisiały trzy telewizory, na dwóch wyświetlano sport, trzeci pokazywał wiadomości. Przeprowadzono wywiad z mężczyzną, który trafił do szpitala z powodu Korona Royale – tak nazwano nowy koronawirus. Jak na kogoś, kto znalazł się nad grobem, człowiek ten wydawał się dość szczęśliwy – i nie była to jedynie oznaka ulgi z powodu tego, że przeżył.
– Jak się pan teraz czuje? – zapytała dziennikarka.
Cóż za głupie, nawet jeśli obowiązkowe pytanie.
Pacjent uśmiechnął się szczerze i wpatrywał się w reporterkę, jakby znalazł w jej oczach coś cudownego.
– Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej! – odpowiedział. – Naprawdę, nigdy nie czułem się tak dobrze!
A potem roześmiał się dźwięcznie. Prawdziwie. Jakby wraz z ustąpieniem gorączki odeszły wszystkie jego troski i zmartwienia – i już nigdy miały nie wrócić.
Mariel zdecydowanie też by się to przydało.