- W empik go
All I Want for Christmas - ebook
All I Want for Christmas - ebook
Pełna humoru i zimowego klimatu lektura, idealna dla miłośników "Do wszystkich chłopców, których kochałam" i "Kissing Booth".
Elle jest gwiazdą mediów społecznościowych. A przynajmniej tak się wydaje... Zdeterminowana, by zwiększyć liczbę followersów, postanawia na czas świąt zamienić się miejscami z jedną ze swoich obserwatorek – Holly. Dziewczyna mieszka w małej angielskiej wiosce i uwielbia Boże Narodzenie. Nadchodząca Gwiazdka miała być najlepsza w jej życiu! Plany rozsypują się jednak jak domek z kart, gdy mama oznajmia, że chce sprzedać ich dom, a chłopak proponuje, by zrobili sobie przerwę.
Czy z dala od swoich domów Elle i Holly znajdą to, czego naprawdę pragną?
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9706-3 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy naciągnięcie na zeschniętą dynię czapki świętego mikołaja to kiepski pomysł? I tak to zrobiłam, a sama włożyłam kombinezon do spania w wersji elfa. Musiał przeżyć w praniu ciężkie chwile, bo sięgał mi zaledwie do łydek, a litera H na piersi wyglądała obecnie jak . Ale kto by się tym przejmował? Nie jaaa. Był czternasty listopada, leciała moja playlista świątecznych hitów i wszystko szło zgodnie z planem. Zmarznięte kostki nie mogły stanąć na drodze tradycji (chyba że tradycją były wełniane skarpety).
Usiadłam na skraju łóżka i sięgnęłam pod spód. Bingo. Wyciągnęłam podniszczone pudełko po butach, zdmuchnęłam z niego kurz i odlepiłam taśmę. Uwielbiałam tę chwilę. Każdego. Roku.
Oto ona, czekała na mnie. Kartka bożonarodzeniowa ze złożonym w środku papierem. Odłamałam kostkę czekolady pomarańczowej (w zasadzie dwie, bo wyglądały na takie szczęśliwe razem, że po co je rozdzielać?) i otworzyłam kopertę.
Wesołych Świąt, Holly!
Jeśli czytasz tę kartkę, to oznacza tylko jedno. Są święęęęta. A przynajmniej ich początek. Gratuluję, że przetrwałaś pozostałe bardziej słychane dziesięć miesięcy. Pada śnieg? Przez wzgląd na wszystko, co świąteczne i cynamonowe, mam nadzieję, że tak.
W SUMIE. MOMENT. Popijasz właśnie coś o smaku piernika? Jeśli nie, TO SIĘ OGARNIJ, zanim przejdziesz do dalszej części – bo będzie się działoooo.
Nie masz w rękach zwykłej kartki świątecznej. O nie. To wehikuł czasu do Bożego Narodzenia Wszech Czasów. Serio, w tym roku to było TO.
Nie można pozwolić, żeby umknął jakiś szczegół. PRZENIGDY. (Jakby aluzja nie dotarła – to przypomnienie, żebyś zaczęła spisywać notatki… w tej chwili). Potraktuj tę kartkę jak bezcenną świętość. Coś jak… no… Mona Lisa. Tyle że JESZCZE LEPSZA. Bo Mona Lisa nie ma czekoladowych reniferków.
A może ma… i stąd ten jej uśmiech??
Niech no opowiem po kolei…
Kolędnik był OCZYWIŚCIE bezbłędny. Mam na myśli kolędNicka, przyjaciela mamy, na którego zawsze można liczyć podczas tutejszego wigilijnego śpiewania kolęd wokół choinki. Poważne pytanie – czy on naprawdę nie słyszał żadnego z tych kawałków, MIMO ŻE CO ROKU TO TE SAME KOLĘDY, TE SAME, ODKĄD ZACZĘTO ŚWIĘTOWAĆ BOŻE NARODZENIE?? Jak zwykle wyśpiewywał inne słowa. I inne dźwięki. Legenda.
Potem wszyscy ruszyli do domu na niezapomnianą imprezę wigilijną. Kiedy już postaliśmy sobie, udając, że smakują nam mince pies (a ja opowiedziałam wszystkim, że dawniej przypominały podłużnym kształtem żłobek), przez nikogo niezauważone pochłonęłyśmy z Naomi na wyścigi wszystkie różowe czekoladki Quality Street (Mama naprawdę sądzi, że jest ich w puszce mniej niż innych?! Ahahahaha), po czym zagoniłam zebranych do ogrodu. Mamę, jej Nowego Chłopaka, bliźniaki, siostrę, Ruby, Freda – wszystkich.
I, HALO, najlepsza niespodzianka na świecie! Wymknęłam się wcześniej i rozwiesiłam komplet kombinezonów – po jednym na każdego, z naszytymi inicjałami. Zajęło mi to całe wieki! Jasne, zgadzam się z Fredem, że siedem kształtów o wymiarach ludzkiego ciała kołyszących się w mrocznym ogrodzie mogło przyprawiać o dreszcze. ALE kiedy udało mi się przekonać bliźniaków, żeby przestali wrzeszczeć i wyszli na zewnątrz, wszyscy byli pod wielkim wrażeniem i się przebrali. Nie chciałabym dąć we własny bożonarodzeniowy puzon, ale wyglądaliśmy Od.Jaz.Do.Wo. Mój coroczny „cracker” niespodzianka wymiatał. Zdjęcie grupowe wyszło idealnie. (Mama od razu powiesiła je na lodówce – nad fotką Naomi zdającą na prawo jazdy. Hahaha). Tylko Colina nie było na zdjęciu. Jego kombinezon przerobiłam ze starego swetra, ale tak jakby zapomniałam, że psy mają cztery łapy… i głowę. Więc zrobiłam mu w zasadzie wielką misternie zaprojektowaną skarpetę.
PRZEMILCZMY TO.
Mama i Nowy Chłopak popijali grzane wino i głośno rozmawiali o tym, jak to temperatura sprawia, że alkohol paruje (ewidentne KŁAMSTWO, jeśli wziąć pod uwagę hałas, jaki robili przy okazji), a Ruby, Fred i ja wycofaliśmy się do mojego pokoju w celu dopełnienia najświętszej ze świątecznych tradycji. Pokazu Elfa. O, Święty Mikołajuuuu!!!!! Jesteśmy bezbłędni. W tym roku Ruby i Fred przeszli samych siebie, próbując odtworzyć scenę z ruchomymi schodami. Ruby, wiadomo, była niesamowita, a Fred był… no, Fredem. Nie sądzę, żeby jeszcze kiedyś pokusił się o szpagat – a także by mógł normalnie chodzić, wnioskując z tego, jak kuśtykał. Wręczyliśmy sobie prezenty – ten od Freda bardzo przypominał dwie czekolady Toblerone połączone końcami. (UWAGA, SPOILER: Możesz sobie wyobrazić mój entuzjazm, kiedy okazało się, że… to są dwie czekolady Toblerone zlepione końcami. Moi przyjaciele są THE BEST). A potem wszyscy sobie poszli i zostałyśmy tylko mama, ja i Nay. Więc rozwiesiłyśmy skarpety wzdłuż schodów i położyłyśmy się spać.
O. MÓJ. ŚNIEŻNY. PŁATKU.
Pierwszy dzień Bożego Narodzenia okazał się jeszcze lepszy!
Wstałam wcześnie (argument w postaci czekolady przed ósmą rano jest mocny), żeby zrobić mamie niespodziankę i przygotować świąteczne śniadanie, ale ona już była na nogach. I to w sukience Pani Mikołajowej!! Ujawniłam tegoroczną bożonarodzeniową playlistę, zaczęłyśmy więc tańczyć po całej kuchni, czekając, aż Naomi się obudzi (co zajęło całe wieki, mimo że czterokrotnie bardzo głośno przemaszerowałam pod drzwiami Nay). Potem nadeszła pora na zajrzenie do skarpet i pudełek z czekoladkami. Mama nadal udaje zaskoczoną, kiedy odkrywa, że jej wielka sportowa skarpeta jest wypełniona upominkami, choć robimy tak już od lat, ale to chyba też część tradycji!
Jak zwykle wymazałam się wszystkimi kosmetykami do makijażu znalezionymi w skarpecie, więc wyglądałam wyjątkowo (strasznie) jak na dziesiątą rano. Włożyłam też wszystkie nowe ubrania, choć nijak do siebie nie pasowały. Musiałyśmy przełożyć na później właściwe prezenty spod choinki, ponieważ miałam wypadek w związku z pudełkiem czekoladek (to znaczy zjadłam wszystkie oprócz crunchie) i schylanie się, żeby podnieść paczkę i ją podać, mogło dać… nieoczekiwane rezultaty. Ale genialna Naomi otworzyła doroczne pudełko eleganckich czekoladek od taty i, co ciekawe, okazało się, że dalsze spożycie rozwiązało sytuację. Kto by pomyślał?!
Mama i Nay czuły się uszczęśliwione upominkiem ode mnie – biletami na zajęcia kulinarne ze zwycięzcą programu Bake Off (ufff – wydałam na nie CAŁE swoje oszczędności). Naomi zaczęła się jednak dziwnie zachowywać. Nie miałam pojęcia czemu, dopóki nie otworzyłam swojej paczuszki. Z biletem dla mnie! Ale czad!!! Powiedziała, że to intuicja starszej, wyższej siostry. (Fred ujawnił później przez przypadek, że dał jej cynk, że buzia mi się na ten temat nie zamyka).
Ruby była zachwycona tym, co dla niej kupiłam – spersonalizowanym kieszonkowym lusterkiem, na którym wygrawerowałam wzdłuż obramowania „Najlepszą Aktorką zostaje…”. Miała go używać przed przesłuchaniami, bo skoro ja nie mogłam być na miejscu, żeby przypomnieć jej, jaka jest niesamowita, to może to mogło pomóc. Serio, kiedy Ruby, dziewczyna, która przez szesnaście lat nie okazywała żadnych emocji, zadzwoniła do mnie, brzmiała na… wzruszoną. W dobrym sensie. ALE JAZDA! Może dlatego się poryczałam, kiedy otworzyłam prezent od niej – śnieżną szklaną kulę z lodowiskiem w Central Parku, którą też spersonalizowała! (À propos – ja i nowy beżowy dywan mamy możemy potwierdzić, że mój nowy tusz do rzęs NIE JEST wodoodporny). Kula była po prostu idealna. Miała wypisane… sekunda, tylko po nią pójdę…
„Zamieć wznieć i snuj marzenia,
spełnią się Twoje świąteczne życzenia”.
* Wyznanie – wykonałam, co trzeba, jakieś tysiąc razy, ale JESZCZE nie urzeczywistniło się moje marzenie i nie zostałam teleportowana do Nowego Jorku*.
** Jeszcze głębsze wyznanie – potrząsałam kulą przez caaaaluteńki wigilijny koncert Snow Ball w Madison Square Garden, który oglądałyśmy z Nay, ale nadal nic. JESZCZE**.
Boszszsz! Wspominałam o bliźniakach? Jak mogłabym zapomnieć?! Taaa… bo cały dzień biegali z pudełkiem na głowach. Jedno pudełko, cztery nogi. Każdy ma swoje przyjemności. Bycie pięciolatkiem musi być bardzo fajne. Nawet Colin przyglądał im się, jakby postradali zmysły, a jego ulubionym zajęciem jest lizanie piekarnika.
A właśnie. Ważna sprawa. COLIN SIĘ ZGUBIŁ!
Około drugiej po południu. Obdzwoniliśmy wszystkich, żeby sprawdzić, czy ktoś go nie widział – nawet Nicka, który zjawił się z latarką, chociaż świeciło słońce.
Zgadnij, kto ostatecznie znalazł psa? JA. Colin klapnął sobie w schowku pod schodami na jakichś płaszczach i przypominał z wyglądu balon zatkany czterema sterczącymi korkami. Nawet nie mrugał. Wpadliśmy oczywiście w panikę. Nick zadzwonił pod numer alarmowy (gdzie poinformowano go, że nie zajmują się psami). Ale… mama odkryła pod stołem talerz. Tak, ten drobny, stary, przypominający Chewbaccę mieszaniec teriera z pudlem ściągnął jakimś cudem ze stołu caluteńkiego indyka. I go zjadł. Świątecznego indyka. Co do kosteczki! Powaga – był większy od niego. Nic dziwnego, że Colin nie mógł sięgnąć podłogi wszystkimi łapami naraz – gruntownie uziemił się z przeżarcia. Szacun. Cóż mogłabym innego powiedzieć? Przecież widział wcześniej, co działo się ze mną i z pudełkiem czekoladek. (Jak każdziusieńkiego roku). (I w przyszłym roku pewnie też).
Mama była zła z powodu indyka, ale przekonałyśmy ją, że w bożonarodzeniowym obiedzie najlepsze są dodatki i włożyłyśmy do piekarnika mrożone hamburgery. Gdyby Colin zapolował na kiełbaski w cieście, to rozmowa wyglądałaby inaczej.
Ale wtedy. WTEDY. Zdarzyło się.
****** PRZERWA NA PICIE. ODDYCHAJ. Przygotuj się na powrót do przeszłości ******
Nieoczekiwany dzwonek do drzwi.
Pierwsza myśl: Nick wrócił, żeby poinformować nas, że jednak zadzwonił po karetkę dla Colina.
Druga myśl: Fred zjawił się przed czasem, bo pomyliła mu się pora (lub data).
Ale nie. Nic z tych rzeczy. TO BYŁ WOODY.
Woody, miłość mojego życia.
Woody, przez którego od samego zapisania jego imienia nasuwają mi się głęboko niestosowne myśli.
Woody…
***
***
(Przepraszam, potrzebowałam chwili na głęboko niestosowne myśli).
Kiedy otworzyłam drzwi, powiedział: „Pomyślałem, że moja dziewczyna zasługuje w Boże Narodzenie na niespodziankę”. Jak w filmie!! Wyciągnął ogromną czerwoną bożonarodzeniową roślinę. (Sprawdziłam już, że to poinsecja. Nie ma to jak WIEDZA).
W tej samej chwili, jak na zawołanie… zaczął padać śnieg.
Najbardziej. Boska. Romantyczna. Świąteczna. Chwila. Wszech. Czasów.
Woody zaproponował, żebyśmy zabrali Colina (na rękach – ze względu na rozmiary jego brzucha) na krótki spacer, poszliśmy więc na pasaż pod ratuszem, gdzie po raz pierwszy się pocałowaliśmy (siedemnasty listopada, 8.23 wieczorem). Tym razem wisiała tam jemioła. Nie chciałabym być zbyt dosadna, ale przystanęliśmy pod nią i… no… NIE DA SIĘ TEGO UJĄĆ INACZEJ NIŻ: NIGDY NIE CAŁOWAŁO MI SIĘ TAK DOBRZE. NIGDYPRZENIGDY.
*** UFF, MUSIAŁAM PRZERWAĆ, ŻEBY POWACHLOWAĆ SOBIE TWARZ ***
Naprawdę, najlepszy pocałunek mojego życia (nie żebym miała wielkie porównanie, hahahaha). Woody spojrzał na mnie przed i po w taki sposób, że mmmhhhmmm (odgłos moich mięknących nóg) i powiedział, że bardzo mu się podobam.
Ekscytująco. Romantycznie. Świątecznie. I w śniegu! Z poinsecją! Nie mam pojęcia, po co ją ze sobą zabrałam. Ale kto by się przejmował! (No, może Nick, który wyszedł zza rogu i prawie na nas wpadł, zestresował się, powtórzył „Nie przejmujcie się mną” jakieś pięć razy, przez co bardzo się nim przejęłam, a potem potknął się o roślinę, a następnie o Colina).
Po powrocie musiałam usiąść w ciszy, żeby wszystko przetrawić. Naomi pytała w kółko, czemu uśmiecham się, jakbym oglądała nowy klip Harry’ego Stylesa.
Potem wpadł Fred, więc przedstawiłam mu swojego kwiatka (nazwał go Panną McKrzak). Wciąż miał na sobie wczorajszy kombinezon (Fred, nie kwiatek). Spytałam, czy w ogóle go zdejmował i… no cóż, odpowiedź była co najmniej wymijająca. Jego prezent bardzo mu się spodobał (dziesięć opakowań delicji sprytnie ułożonych w kształt litery X). A później nastąpiło to, co zwykle – poduchy z kanapy na podłogę i opatulanie się moją kołdrą; mama i Nay siedziały pod drugą. Włączyliśmy stary świąteczny odcinek serialu Downton Abbey, graliśmy w gry i pochłanialiśmy wszystkie jadalne prezenty, mimo że już byliśmy napchani… nie ma nic lepszego na świecie. (Nawet jeśli główna gra, w jaką graliśmy, polegała na ignorowaniu odgłosów wydawanych przez Colina, który wracał do swoich zwykłych rozmiarów).
Do tej pory się uśmiecham… dziesięć dni później.
W życiu NICZYM nie opiekowałam się tak czule jak Panną McKrzak. To pierwsze dziecko moje i Woody’ego.
Co uświadamia mi, że pora na PYTANIA.
Czy Panna McKrzak wciąż rośnie? Radośnie?
Czy została u Ciebie jego bluza? Czy pachnie nim kapuza? (Nim, czyli bosko).
Ruby – błagam, powiedz mi, że otrzymałaś rolę w tegorocznym przedstawieniu?!
I… na zakończenie…
Co roku powtarzasz, że kolejne święta będą lepsze niż poprzednie, ale serio, JAK MIAŁABYŚ TEGO DOKONAĆ?! Lepiej już zacznij planować!
No więc… to by było na tyle. KONIEC TEGOROCZNEJ KARTKI.
Wesołych Świąt! Uściskaj Mamę i powiedz jej, że ją kochasz, a potem już wiesz, co robić…
ZAWIEŚ TĘ KARTKĘ I OFICJALNIE ROZPOCZNIJ AKCJĘ BOŻE NARODZENIE. WESOŁYCH ŚWIĄĄĄĄĄĄT!!!
Holly (zeszłoroczna)
(czyli duch minionych świąt Bożego Narodzenia)
PS Mama wspominała, że zawsze marzył jej się kalendarz z rodzinnymi fotkami – pomysł na prezent?!
PPS Kup więcej paluszków. Albo schowaj pudełko. Okazuje się, że Fred pożera je garściami, kiedy nie może odgadnąć hasła w kalamburach.
PPPS Mimo że Colin udaje lenia, zaskakująco nieźle radzi sobie z wdrapywaniem się na stół. POSTAW WSZYSTKO, CO JADALNE, WYŻEJ.
PPPPS Aha, Nowy Chłopak nie wygląda na zachwyconego określeniem Nowy Chłopak. Wielokrotnie zwrócił uwagę na to, że jest z Mamą już cztery lata. Może w tym roku zaczniemy zwracać się do niego po imieniu? Czyli Colin. A psa przechrzcimy na pies-Colin…?
Niee, wyobrażam sobie Twoją minę i podzielam opinię. ZA WCZEŚNIE. Cofam.
PPPPPS Ostatnia sprawa, słowo. Nie zapomnij nie zapomnieć o złotych zasadach Bożego Narodzenia…
Nigdy nie rezygnuj z próbowania nowych napojów na gorąco.
Oraz:
Nigdy nie wymiękaj na najwyższych tonach All I Want for Christmas Is You. Tego pragnie Mariah (nawet jeśli Colin x 2 niekoniecznie).ROZDZIAŁ PIERWSZY. ELLE
Chwila, kto by pomyślał, że mamy tu profesjonalistkę?! @Elledorado – ile chcesz za zrobienie moich?!
Premiera moich paznokci z płatkami śniegu poszła dobrze. Niesamowite, co może zdziałać odpowiednio nałożony zwykły korektor w pędzelku. I filtry, zawsze będę wdzięczna za filtry. I tutoriale na YouTubie.
Wyciągnęłam się na plastikowym mikołaju ludzkich rozmiarów, którego używałam jako podparcia pod plecy, i odpisałam.
Dla ciebie za darmo! Jak będziesz w New Jersey, napisz do mnie na priv
Pisałam szczerze. Uwielbiałam @Beckyzkiepskimfryzem, mimo że nie poznałyśmy się na żywo. Chociaż… ten stan rzeczy miał swoje plusy – gdyby zobaczyła moje paznokcie, zorientowałaby się, że tak naprawdę są w katastrofalnym stanie. Trochę jak cała moja osoba.
Nikt normalny nie spędza weekendu skulony na tyłach służbowego vana rodziców, zaparkowanego w najlepszej dzielnicy miasta, drugi dzień z rzędu nie mogąc znaleźć czasu, żeby umyć włosy, bo poci się, dosłownie, nad zadaniem z matmy.
A ta ulica była zupełnie odpalona. Co rozumie się samo przez się. Zawsze największe domy jako pierwsze zamawiają świąteczne dekoracje i światełka. Mama powiedziała, że mieszkające w nich rodziny nie zamierzały nawet spędzać świąt w domu – chcą tylko mieć pewność, że nikt z sąsiadów ich nie prześcignie. Ha. Nie ma to jak prawdziwy duch Bożego Narodzenia.
Dom, który moja rodzina obrzygiwała świątecznie od piwnicy po dach, stanowił skrzyżowanie Białego Domu z… jeszcze większym Białym Domem.
Ale ja nie byłam tu od dekoracji. Byłam od ogarnięcia matmy.
Punkt (a, b) należy do wykresu funkcji
f(x) = 2x
x > … cyfryliterkicyfrykreski
Czy mogę oblać, jeśli napiszę po prostu: „Poszukajcie w Google’u”?
Wróciłam do czytania powiadomień.
Mistrzyniiiii. Ja na swoich mam nadal pół dyni i łuszczącą się czaszkę. Chcesz się zamienić?!
Odpisałam.
Na wpół odpryśnięte to też jest look!
Prawdę mówiąc, swoje pomalowałam dopiero wczorajszego wieczoru, a na wpół odpryśnięte to już był mój look. Ale w internetach nie o prawdę chodzi. Post zdał egzamin. 23 132 obserwujących. Ekstra. Wreszcie zaczynałam odzyskiwać zasięgi na poziomie mojego starego konta.
I, co jeszcze bardziej ekstra, lajk i follow od @megalogan. Miał sto dwadzieścia pięć tysięcy obserwujących i jak na możliwości Alpine Peaks był celebrytą. Chociaż chętnie zobaczyłabym, jak wygląda, gdy ma na sobie koszulkę tak dla odmiany. Zachowałam tę myśl dla siebie i też zaczęłam go obserwować. Ciekawe, skąd w ogóle wiedział o moim istnieniu. Ja wiedziałam o nim, bo grał w miejscowej drużynie koszykarskiej z moim bratem. A, no i laska z mojej klasy miała w szafce jego plakat, co do którego nurtowało mnie mnóstwo pytań. Przede wszystkim – czy @megalogan sam go wydrukował?
Nick wsunął głowę do vana.
− Zamierzasz pomóc czy… będziesz tam tak siedzieć?
Ciebie też miło widzieć, stary.
− Tam tak siedzieć. To znaczy tu. – Wydobyłam książkę i ją podniosłam. – To się nazywa zadanie domowe.
− A, tak… − Przyłożył palec do ust. – Mógłbym przysiąc, że właśnie widziałem, jak zamieściłaś post na temat #świątecznepaznokcie.
Nawet nie obserwował mojego konta, tylko od czasu do czasu na nie zaglądał, żeby móc mnie podręczyć.
Uśmiechnęłam się słodko.
− Nie musisz mi dziękować.
– Widocznie sądził, że jeśli będzie zachowywać się jak mój dodatkowy rodzic, wywrze na mnie wpływ. Był w błędzie.
– Nie zapomnij polubić, OK?
Wzniósł oczy do nieba, zarzucił sobie na ramię olbrzymiego renifera ze styropianu i poszedł. Zwykle rozśmieszyłby mnie widok chłopaka o wzroście metr osiemdziesiąt usiłującego odmaszerować z urazą, mimo że kopyta uśmiechniętego renifera tłuką go po żebrach, ale sytuacja z moim młodszym braciszkiem zrobiła się dziwna. Dziwniejsza niż to, że siedziałam pośród stada sztucznych reniferów. Więc serio – cholernie dziwna.
Coś się z nim działo. Czułam to. Zaczęło się, jeszcze zanim wyjechaliśmy z Nashton. Dawniej byliśmy sobie bliscy, ale potem zaczął gdzieś znikać, a ilekroć pytałam, o co chodzi albo gdzie idzie, zbywał mnie. To dlatego nie powiedziałam mu, co tak naprawdę wydarzyło się z moim starym kontem, z Clarą… W zasadzie nikomu o tym nie powiedziałam. Bo niby komu miałabym powiedzieć?! Plastikowemu mikołajowi?
Dla Nicka życie było proste – no, może z wyjątkiem poobijanych żeber. Kiedy się tu sprowadziliśmy, natychmiast wszedł w swój zwykły tryb doskonałego Nicka – znalazł przyjaciół, dostał się do drużyny, a nawet założył nowy zespół. A ja – nie miałam nic. Oprócz mamy i taty, którzy stale się zamartwiali, czemu przesiaduję ciągle w swoim pokoju, i obwiniali się o to, że przeprowadzka była kiepskim pomysłem. Co oznaczało podwyższone ryzyko decyzji o… kolejnej przeprowadzce. Nick unikał wszelkich przesłuchań z ich strony, bo ciągle spieszył się na trening koszykówki albo miał pilne próby z zespołem w Piaskownicy, podrzędnym studiu sąsiadującym z Burger Kingiem. Taki był z niego mądrala. W odróżnieniu ode mnie. Dlatego właśnie podjęłam decyzję. Mimo że moje ostatnie konto @EloElle zakończyło się klęską, tym razem zamierzałam odnieść zwycięstwo. Na własną rękę. Udowodnić wszystkim, że świetnie sobie radzę.
Założyłam @Elledorado i miesiące wysiłków już zaczynały przynosić owoce. Wszystkim dawnym obserwującym, którzy do mnie wrócili, mówiłam, że dokonałam „kreatywnego liftingu wizerunkowego”. Co brzmiało znacznie lepiej niż: „No wiecie, moje życie legło w gruzach, a potem przenieśliśmy się do Dziuraville, USA”.
Tym razem moi obserwujący musieli wiedzieć, że nigdzie się nie wybieram – dlatego zamieściłam post, że do końca roku zamierzam dobić do trzydziestu tysięcy. Nawet mama i tata byli pod wrażeniem i wreszcie przestali zamęczać mnie pytaniami, czy wszystko w porządku.
− Elly?
O cholera. Rzuciłam telefon i przybrałam minę osoby głęboko zatopionej w matematycznych rozważaniach. Mama przerzuciła nad moją głową parę pustych pudełek.
− Nick powiedział, że skończyłaś zadanie. Pomożesz nam?
Byłam w kropce. Mama zestresowałaby się, gdybym przyznała, że nadal nie posunęłam się ani o krok z pracą domową – więc skoro potrzebowali pomocy, powinnam udać, że skończyłam, i odrobić ją cichaczem w łóżku wieczorem?
− Czy pomoc obejmuje noszenie dużych ssaków? – Uśmiechnęłam się i zatrzasnęłam książkę. I po dowodach. – Bo coś sobie naciągnęłam na bieżni i powiedziano mi wyraźnie, żebym unikała noszenia wszystkiego, co ma kopyta.
Mama się uśmiechnęła i dźwignęła olbrzymie pudło, jakby wcale nie ważyło tony, a ona nie miała na sobie ośmiocentymetrowych szpilek i dżinsów, które nie były przeznaczone do schylania się.
Nic dziwnego, że pytano czasem, czy jesteśmy siostrami – jakby proces starzenia zatrzymał się u niej na dwudziestym piątym roku życia. Tacie serio się poszczęściło – chociaż mama twierdziła zawsze, że w życiu nie odrzuciłaby kogoś, kto robił takie gofry jak on.
− Na szczęście dla ciebie chodzi tylko o zawieszenie kilku lasek cukrowych wzdłuż schodów. Myślisz, że sobie poradzisz?
Mamina definicja „kilku” mogła oznaczać setki, ale to chyba znaczyło, że naprawdę potrzebowali mojej pomocy. Przecisnęłam się obok bałwana, który wzrostem przewyższał Nicka, i wydostałam się z tyłu vana.
− Macie świadomość, że wasza praca nie jest normalna, prawda?
Mama podała mi pudełko z laskami cukrowymi. Setkami lasek cukrowych. Jak ja ją dobrze znałam.
− A kiedy nasza rodzina była normalna?!
Rzeczywiście, miała rację. Zawsze byliśmy troszkę inni. Przenieśliśmy się do Stanów z Anglii, kiedy miałam cztery lata, i od tamtej pory przeprowadzaliśmy się kolejne pięć razy na obszarze czterech różnych stanów. Trzy lata temu w Filadelfii rodzice założyli Good For Your Elf! – firmę zajmującą się wypożyczaniem choinek i sprzedażą bożonarodzeniowych dekoracji. W Nashton odnieśli wielki sukces, więc przeszło rok temu przenieśli się tu, do Alpine Peaks w New Jersey, żeby „rozwijać biznes i franczyzę”, czyli pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Nick i ja zostaliśmy do końca roku szkolnego u babci (mamy taty) i dołączyliśmy do nich z początkiem wakacji.
Straciłam już rachubę, ile razy rodzice powtórzyli, że ta przeprowadzka wyjdzie nam na dobre. Nie miałam serca przypominać im, że to samo mówili o poprzednich czterech.
Wyskoczyłam z vana.
− Mamo, melduję gotowość do pracy.
− Skarbie… − Przyjrzała mi się, kręcąc głową. – Choć przyjmuję z wdzięcznością każdą pomocną dłoń, następnym razem pamiętaj, że miało być „schludnie”, nie „z wdziękiem kogoś, kto utknął w domu z anginą”.
Poczułabym się dotknięta, gdyby… nie miała całkowitej racji. Nie sądziłam, że wyjdę dziś z domu, a kiedy postanawiam sobie, że nigdzie nie wychodzę, to mocno trzymam się postanowienia.
Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Włosy wysypujące się z koka, gacie na gumce, brak stanika, połowa wczorajszego tuszu pod oczami, stary T-shirt mamy z zespołem Blur.
− No co? – Obróciłam się powoli, a koczek opadł mi nad lewym uchem. Nieźle. – Zła stylówa?
Mama się roześmiała.
− Może zrobić ci zdjęcie, żebyś mogła je zamieścić, hmm?
Przewróciłam oczami.
− Nie chcę zepsuć internetów, więc chyba podziękuję…
− Nadal planujesz zdobyć trzydzieści tysięcy obserwujących do Bożego Narodzenia?
− Mhm.
Nie okazuj słabości, tak to właśnie działało w mojej rodzinie – przynajmniej traktowała moje konto poważnie. Ruszyłyśmy ścieżką, moje trampki zachrzęściły na żwirze.
− Bez problemu.
W zasadzie problem był ogromny, ale mama nie mogła zamartwiać się czymś, o czym nie wiedziała.
Mama i tata byli uszczęśliwieni, sądząc, że moja sytuacja wreszcie się poprawia, zwłaszcza że w ubiegłym miesiącu otrzymałam propozycję sponsorską od SnapGoGo. To biuro podróży. Zwrócili uwagę, że stale zamieszczam posty na temat wymarzonych wypraw. Ha. Kolejny powód, żeby zwiększyć swoje zasięgi. Żeby nie zdali sobie sprawy, że tak naprawdę żadnej z tych podróży nie wcielam w życie.
W jaki sposób u Dove wszystko wyglądało tak łatwo? Była z mojego rocznika i chociaż nie znałam jej osobiście, to nie musiałam jej znać, żeby wiedzieć, że ma status legendy. Zorientowałam się w tej kwestii, zanim pokazano mi, gdzie są toalety. Dove Moore miała wszystko: przyjaciół, obserwujących, rodzinę, która nie przeprowadzała się co dwa lata… Jasne, nigdy nie słyszałam, żeby ktokolwiek powiedział na jej temat coś miłego, ale ktoś taki jak ona nie przejmował się tym, co myślą inni.
Odkąd we wrześniu zaczęłam szkołę, rozmawiałyśmy, niech policzę, tak, zero razy. Nie żebym oczekiwała czegoś innego – samo to, że od lat ją obserwowałam, nie oznaczało, że ona miała choćby blade pojęcie, kim jest taki zwykły śmiertelnik jak ja. Krążyły plotki, że z umów sponsorskich wyciągała tyle, że stać ją było na zarezerwowanie na swoje urodziny akustycznego występu Shawna Mendesa. Ha – ja w urodziny poszłam z mamą, tatą, Nickiem i babcią na kręgle. Praaaaawie to samo.
Ale to nie o Shawnie Mendesie wszyscy rozmawiali. Nie, dla Dove coś takiego nie stanowiło wielkiego wydarzenia. Nowina głosiła, że Dove wraz z najlepszą przyjaciółką Morgan utworzyła dodatkowe konto – @taktorobimywalpinepeaks. Stale otwierała nowe konta i je rozkręcała. Na tym akurat rzucały sobie zabawne wyzwania i mimo że konto istniało zaledwie parę miesięcy dłużej od mojego, już miało pięćdziesiąt tysięcy obserwujących. Nie żebym sprawdzała. Co godzinę. Dziewczyny właśnie ogłosiły, że planują jakiś wielki konkurs i wytypowały do niego cztery osoby.
Byłam BARDZO zaskoczona, kiedy kilka tygodni temu zobaczyłam, że Dove obserwuje @Elledorado, a jeszcze bardziej, kiedy polubiła mój post.
− Tędy. – Mama skręciła, przywołując mnie do rzeczywistości. – Aha, czy Nick mówił ci, że jego zespół zagra kilka koncertów? Może pojechalibyśmy na któryś? Rodzinna wycieczka?
Starałam się nie parsknąć śmiechem. Mój brat szalenie by się ucieszył z naszej obecności. Wszyscy widzieliśmy tańczącego tatę i to był widok, którego nie zdzierżyłoby niczyje życie towarzyskie, nawet Nicka.
− Brzmi nieźle… − odparłam ogólnikowo.
Jakkolwiek byłam zła na Nicka za to, że ciągle go nie ma, w głębi duszy wiedziałam, że dla niego nowy początek też nie był najłatwiejszy. Zaraz po przyjeździe babcia zachorowała i zamiast zamieszkać z nami, jak planowaliśmy, musiała trafić do domu opieki. Nick zawsze był z nią najmocniej związany i to on znalazł ją tamtego dnia, kiedy upadła. Dlatego mimo że moje relacje z młodszym braciszkiem się nie układały, zawsze stawałam po jego stronie.
Skręciłyśmy za róg, gdzie zobaczyłam efekty ich całodniowej pracy, i aż zagwizdałam.
− Dobra robota!
Ogród tonął w dekoracjach, jeden z sąsiadów aż wyszedł zrobić zdjęcia. Dałam dla pewności nura, żeby moją twarz całkiem zakrywało pudełko lasek cukrowych.
− Naszym celem jest zadowolony klient. – Mama wyglądała na całkiem dumną.
− Tak wyglądały święta, kiedy byłaś mała? – Uwielbiałam pytać ją o czasy jej dzieciństwa w Anglii.
Przechyliła głowę na bok.
− W sensie? Mieliśmy świętego mikołaja, jeśli o to pytasz. – Roześmiała się łagodnie, przekraczając sznur lampek.
− To jasne. Ale czy mieliście to wszystko? – Ruchem głowy wskazałam rozświetloną szopkę, którą tata umieszczał właśnie na dachu garażu.
Dzieciątko Jezus miało rozmiary krowy. Naprawdę dużej krowy.
Mama pokręciła głową.
− Nic z tych rzeczy. – Zerknęła kątem oka na tatę, który właśnie przybijał do ściany coś, co wyglądało jak ucho Dzieciątka, i ściszyła głos. – I chyba dobrze… chociaż nie mówię tego naszym klientom! – Roześmiała się, a potem spojrzała na mnie z nagłą powagą. – Ale były równie magiczne. Słowo.
− No, nie daj się prosić! Opowiedz coś więcej. – Mimo że nie spędzaliśmy już wiele czasu całą rodziną, miałam bzika na punkcie opowieści o Bożym Narodzeniu w Anglii. Zdawało się takie urokliwe. – A co z pasterką? – Nie byliśmy religijni, ale pasterki zawsze wyglądały słodko na filmach. – Z mnóstwem świeczek, futrzanych czapek i dwurzędowych płaszczy?
Mama się roześmiała.
− Wiesz, że urodziłam się w latach osiemdziesiątych, a nie w dziewiętnastym wieku, prawda?
− Dla mnie to to samo. – Usiłowałam zachować powagę, ale mama połaskotała mnie pod żebrami, a ja nie miałam się nawet jak obronić. – A co z innymi rzeczami? Wieszaliście skarpety i oglądaliście filmy? – Przebiegłam myślami wszystkie tradycje, jakie rodzice zachowywali, dopóki interes nie przesunął rodzinnych świąt na styczeń. – Piliście latte z ajerkoniakiem w świątecznych czerwonych kubkach?
− Ha. – Mama oparła się o drzwi wejściowe, żeby je otworzyć, ale chyba były zatrzaśnięte. – Sądzę, że dopiero jako dwudziestoparolatka dowiedziałam się, co to latte.
Mózg mi stanął.
Odstawiła pudełko i wyjęła telefon, żeby coś znaleźć.
– Tak – pokazała zdjęcie, które przypominało plan filmowy – wyglądało Boże Narodzenie w domu.
Wow. Na zdjęciu widniała doskonała mała mieścinka z mnóstwem uroczych domków i prosto oświetloną choinką stojącą pośród nieskazitelnej hałdy śniegu. Powiększyłam fotę, w czasie gdy mama wyłowiła klucze.
− I na pewno nie wyszukałaś po prostu „najbardziej urokliwego bożonarodzeniowego miasteczka”?
− Po co?
− Możesz mi je przesłać?
− Pewnie. Tamtego roku nas zasypało. Byliśmy w wiadomościach i w ogóle. – Roześmiała się do samej siebie. – Biedaczce, która przyjechała to relacjonować, zepsuł się samochód i musiała zatrzymać się u mojej najlepszej przyjaciółki. Chyba nigdy wcześniej nie wyjeżdżała z Londynu! – Roześmiała się jeszcze głośniej. – Nie powinnam się śmiać… − Ale to robiła.
I ja też.
− Chciałabym tam kiedyś pojechać. − Powiedziałam to cicho, bo mama stale o tym mówiła, ale wszyscy wiedzieliśmy, że nie mamy tyle kasy, żeby opłacić rodzinne wakacje, zwłaszcza teraz, kiedy babcia potrzebowała naszej pomocy.
− Któregoś dnia. – Mama pokiwała głową. – Wracając do rzeczywistości… co ze świętami tutaj? Zawsze tyle się dzieje, prawda?
Nie odezwałam się, bo wiedziałam, że zmierza widokową trasą w kierunku sedna.
− W Alpine Peaks będą pewnie równie fajne imprezy jak w Nashton?
Tak naprawdę pytała o to, czy dostanę jakieś zaproszenia. Czy mam jakieś plany.
Przybrałam swój radosny wyraz twarzy – ostatnimi czasy łatwo mi to przychodziło.
− Zobaczymy. Na pewno będzie ciekawie.
Nie dla mnie, o ile Nick nie zabierze mnie gdzieś ze sobą, co wydawało się równie mało prawdopodobne, jak to, że mikołaj zamieni swoje sanie na Ubera. Mama się uśmiechnęła, ale widziałam, że nie rozproszyłam jej zmartwień.
TRACH.
− AAAAA!
Spojrzałyśmy po sobie i zgodnym chórem zawołałyśmy dokładnie to samo:
− Tata!
Rzuciłyśmy pudełka, żeby pobiec na ratunek.
Kiedy jednak dobiegłyśmy przed dom, o obecności ojca świadczyły tylko dosadne przekleństwa dobiegające zza Maryi i Józefa, mój brat zrywający boki ze śmiechu i wścibski sąsiad wyglądający na jeszcze bardziej zdegustowanego niż wcześniej.
Mamie zostawiłam ogarnięcie sytuacji, a sama weszłam do środka, żeby zająć pozycję u podnóża ogromnych krętych schodów.
Zostałam sam na sam ze sobą i pierdyliardem lasek cukrowych.
Półtorej godziny później moje dłonie wydzielały tak miętowy zapach, że mogłabym pewnie całkiem nieźle zarobić jako pierwszy na świecie chodzący odświeżacz powietrza. Ale brawo ja: odwaliłam kawał świetnej roboty. Każdy centymetr mienił się biało-czerwono. Nieźle – jeśli tylko lubiło się takie klimaty.
Oparłam się o ścianę na szczycie schodów i zerknęłam po raz kolejny na swój najnowszy post. 562 polubienia. Zero nowych obserwujących.
Zamarłam na dźwięk dobiegających z dołu odgłosów.
Klucz w zamku… Otwierające się drzwi wejściowe.
O nie! Rodzina musiała wrócić do domu znacznie wcześniej, niż powinni.
A ja wyglądałam jak siedem nieszczęść! Mama i tata by się wściekli.
Czy uda mi się wydostać stąd niepostrzeżenie?
Głęboki wdech. Serce, weź no się uspokój. Potrzebowałam planu. I to szybko!
Kiedy jednak usłyszałam głos osoby, która weszła do środka, mózg mi się zlasował.
Oto dekorowałam właśnie świąteczne marzenie, a zaledwie sekundy dzieliły mnie od świątecznego koszmaru.