- promocja
- W empik go
All or Nothing - ebook
All or Nothing - ebook
Kontynuacja historii Alana i Natalie!
Alan Thompson i Natalie Colbert tworzą związek, w którym nie ma miejsca na rutynę. Jednak rzeczywistość nie jest taka, jakiej oczekiwali. Alan niestrudzenie wykonuje obowiązki w firmie, nie potrafiąc szczerze porozmawiać z ojcem. Dodatkowo wciąż otaczają go demony przeszłości i nierozwiązane zagadki.
Wydarzenia sprzed dwóch lat rzutują na jego samopoczucie, więc za namową ukochanej postanawia spisać historię swoich przyjaciół. To sprawia, że pomiędzy nim a Natalie dochodzi do wielu kłótni. Alan nie spodziewał się, że prawda okaże się tak bolesna.
Czy Natalie będzie w stanie znieść kolejne kłamstwa, a w obliczu prawdy ponownie stanie u boku swojego mężczyzny? Czy ich miłość okaże się wystarczająca? Czy jednak pozostaną z niczym?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej piętnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-937-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krok po kroku dążyliśmy do światła, nie chcąc pozostać w mroku, który nas otaczał. Pewnie trzymaliśmy się swoich zranionych dusz, odbudowując je podczas tej drogi – ja ocierałem każdą jej łzę i karmiłem się uśmiechem, ona podawała mi swoją dłoń, gdy upadłem, i czuwała w najgorszych momentach.
Dzień po dniu zbliżaliśmy się do szczęścia, którego tak bardzo pragnęliśmy, o które tak zawzięcie walczyliśmy. Przyszłość będzie taka, jaką sobie zbudujemy. Obiecałem tej dziewczynie, że razem stworzymy coś trwałego. Przyrzekłem, że pomimo zranionych serc napiszemy naszą historię jak najpiękniejszy wiersz.
A jednak pozwoliłem jej upaść, gdy najbardziej mnie potrzebowała.
Pozwoliłem jej poczuć, że nie ma mnie obok.
To miało być dla mnie terapią – czymś, co pozwoli mi na wyrzucenie z siebie złych emocji – tymczasem stało się jedną ze wskazówek do rozwiązania najgorszej i najtrudniejszej emocjonalnie dla mnie tajemnicy.
Runąłem w przepaść, zderzając się z drastyczną rzeczywistością, która otworzyła mi oczy i pokazała, że nie mam NICZEGO.
Człowiek popełnia błędy, ale ważniejsze jest to, czy potrafi wyciągać z nich lekcje.
Obiecałem jej. Przyrzekłem.
I słowa dotrzymam, odzyskując WSZYSTKO.1 | WSPOMNIENIA
Alan
Nie da się usunąć wspomnień i mimo że uparcie będzie próbowało się upchać je na dnie swojej podświadomości, one wciąż tam będą. Bez względu na to, czego dotyczą. Z czasem może i uda się zapomnieć, ale to będzie tylko chwilowe złudzenie, bo te najbardziej bolesne i tak wyjdą kiedyś z otchłani umysłu, ponownie napawając człowieka złą aurą.
Czasem nawet i te dobre momenty potrafią przynieść ze sobą ból i wtłoczyć go do ludzkich serc. Ten rodzaj bólu jest gorszy, bo podsycany tęsknotą i własnym sumieniem.
Dzień mijał za dniem, a ja wciąż, pomimo upływu dwóch lat, nie mogłem pogodzić się z ich śmiercią. Straciłem brata i siostrę. I choć nie łączyły nas więzy krwi, nie potrafiłem o nich myśleć inaczej niż w ten sposób. Byli dla mnie zbyt ważni, bym potrafił zapomnieć o tym, co im obiecałem.
Jej obiecałem życie i długą dorosłość, ale nie potrafiłem spełnić żadnej z tych obietnic.
Jemu obiecałem wsparcie i bezgraniczną pomoc, ale nie potrafiłem dotrzeć do niego na czas.
Przecież zasłużyli na swoje szczęśliwe zakończenie. Oboje sobie je wypracowali, a jednak rzeczywistość im to odebrała.
Siedziałem na twardej ławce, otoczony ciszą i samotnością. W tym momencie, gdy żal i tęsknota otulały moje ciało, nawet błękit nieba i promienie słoneczne zdawały się przygasać. Spoglądałem na marmurowy kamień z wyrytym napisem:
Hendersonowie:
Penny,
Alberto,
Max.
Wybacz ciociu, nie dałem rady, pomyślałem, zwracając oczy ku niebu.
Poczułem na ramieniu delikatny dotyk, który wyrwał mnie z zamyślenia. Oparłem się plecami o stojącą za mną Natalie. Z nią to wszystko było łatwiejsze do zniesienia. Dawała mi siłę, którą straciłem na początku, i obdarzyła mnie miłością, która wyciągnęła mnie z tego mrocznego okresu i napawała nadzieją na lepsze jutro.
Przymknąłem powieki i wziąłem głęboki oddech. Musiałem zacząć kontrolować siebie i swoje emocje, by znów nie dać się złamać.
Poza pogrzebem to moja trzecia wizyta tutaj. Pierwszej rocznicy ich śmierci nie pamiętam. Druga, która była dobre dwa miesiące temu, wcale nie była lżejsza. Tylko Natalie dawała mi siłę, bym jakoś to wytrzymał. Minęło tyle czasu, a bolało tak samo mocno jak w dniu, gdy znalazłem ich w tej hali.
Z bólem fizycznym łatwiej jest sobie poradzić i to właśnie w niego początkowo przeobrażałem swoją złość i bezsilność. Tylko że krzywdziłem nie tylko siebie, ale też Natalie. Oboje zapomnieliśmy, że nawet pomimo pójścia naprzód przygniatające nas uczucia i tak nie znikną, a każde wspomnienie krążące wokół tej dwójki przysporzy nam cierpienia i tęsknotę.
Czas nie leczył ran, on tylko pomagał nam się z nimi oswoić.
Natalie nachyliła się, by objąć mnie ramionami. Natychmiast otoczył mnie zapach jej perfum. Potrzebowałem jej uścisku, uspokoił moje myśli i szalejące serce. Był jak potwierdzenie, że dziewczyna jest przy mnie, że nie zostałem sam. Potrzebowałem poczuć, że wciąż wybiera mnie, choć i ją zraniła prawda.
– Jaka ona była? – zapytała. – Mama Maksa.
Musiałem zebrać myśli, by jej odpowiedzieć. Nie pamiętałem Penny zbyt dobrze. Byliśmy dziećmi, gdy umarła. A mimo to potrafiłem dostrzec ją, jej cechy, w innych osobach.
– Była bardzo kochana. Pamiętam, jak czytała nam bajki do snu i nie marudziła, gdy prosiliśmy o kolejną, albo wymyślała nam różne zabawy, gdy za bardzo się nudziliśmy, i często się z nami bawiła. Dbała o nas, starając się, byśmy nie dostrzegli niczego z rzeczy, którymi zajmowali się nasi ojcowie. – Westchnąłem, bo moja mama, choć równie opiekuńcza i cudowna, nie dorastała jej do pięt swoimi matczynymi zapędami. Penny była jak anioł wśród diabłów, a Camille, moja mama, za bardzo nimi przesiąkła. – Rose mi trochę ją przypominała, z tą swoją opiekuńczością. – Zaśmiałem się, wspominając babcię Emily. – Ale to wnuczka była jej kopią, ze swoją delikatnością, a zarazem chęcią walki o Maksa.
– Była piękna.
Spojrzałem na zdjęcie umieszczone na marmurze. Tak, zdecydowanie była piękna i tak bardzo niepodobna do własnego brata.
Natalie puściła mnie i stanęła obok, pytając, czy idę z nią. Potrzebowałem chwili ciszy i samotności, dlatego zostałem jeszcze przez moment na cmentarzu.
Zrobiłem kolejny rachunek sumienia, obiecując Emily i Maksowi, że znajdę tego, kto zapoczątkował ich los. I tym razem nie chciałem upaść. Obiecałem im też, że dokończę pisany przeze mnie tekst. Spisywałem ich historię od jakiegoś czasu. Jak na razie były to głównie moje przemyślenia i znane mi fakty, ale z tego zarysu ich znajomości zamierzałem stworzyć naprawdę piękną fabułę.
Gdy dziewczyna po mnie wróciła, chwyciłem jej rękę i poszedłem za nią. Mijaliśmy kolejne nagrobki, które stały się symbolem końca życia. To było najgorsze – po wszystkim zostajesz z niczym, nie masz wpływu na nic i często nie możesz nawet spocząć tam, gdzie byś chciał, nie masz już prawa głosu i tylko czekasz, aż ludzie o tobie zapomną. Widać to było po niektórych nagrobkach, zapomniane przez bliskich zrobiły się brudne i zielone od porastającego je mchu.
Gdy stanęliśmy przed trzema kamieniami, musiałem mocniej ścisnąć rękę Natalie. Nie potrafiłem przyjść do niej w pojedynkę, wciąż sobie nie wybaczyłem.
Natalie nachyliła się, by położyć po jednej białej róży przed każdym kamieniem.
Hatvey i Anna
Emily
Rose
Przed jej grobem czułem się najbardziej winny. Natalie to wiedziała, dlatego bez słowa stała przy mnie i pozwalała mi na chwilowy upadek, choć i tak mniejszy niż w zeszłym roku. Pociągnęła mnie na ławkę, stojącą pomiędzy nagrobkiem Emily i jej rodziców, a następnie wtuliła się we mnie. Czułem, jak drży pomimo ciepłego wrześniowego poranka. I nią zawładnęły emocje. To był moment, gdy zapominałem o własnym bólu. Nie chciałem, by to na niej ponownie spoczęła odpowiedzialność za nas. Natalie była krucha, choć sprawiała wrażenie twardej, a ja nie chciałem, by musiała przede mną udawać. Pozwoliłem jej na płacz i odczuwanie nostalgii, starając się poskromić własne emocje.
Nie siedzieliśmy przed ich grobami zbyt długo, bo do Rose przyszły sąsiadki, obrzucając mnie najgorszym z możliwych spojrzeń – takim, który ponownie wywlekł moje słabości na wierzch. Natalie wstała pierwsza i spoglądając na nagrobki po raz ostatni, odwróciła się, ciągnąc mnie za rękę. Wiedziała, że cudze spojrzenia i plotki tylko potęgują moje poczucie winy i wyrzuty sumienia.
Nie dało się ukryć przed ludźmi informacji o śmierci czterech osób. Wystarczyło, by gdzieś padło nazwisko „Henderson”, by zaczęli spekulacje o nielegalnych interesach. Nikt nie znał prawdy, sprawa została zamieciona pod dywan, a jednak społeczeństwo zrobiło samosąd, kiedy dowiedziało się o Maksie i Emily. „Nastolatkowie wplątani w interesy dorosłych”, „Dziewczyna z dobrego domu zamieszana w sprawy Hendersona” – brzmiały pogłoski, które nie pomogły nikomu, a zwłaszcza Rose. Biedna staruszka, wycieńczona przez ciekawskich sąsiadów, umarła na zawał. Dziś przypada rocznica jej śmierci.
Lukas dostał za swoje, jeszcze zanim ja go znalazłem. To Matt, widząc rozpacz Adeline, sam zakończył sprawę. Podziwiałem Adel, tę delikatną, cichutką blondyneczkę, która w zaistniałej sytuacji wykazała się z nas wszystkich największym zrozumieniem i zdrowym rozsądkiem. Dowiedziała się całej prawdy i jako jedyna potrafiła trzymać nerwy na wodzy i zebrać w sobie siły, by pomóc nam wszystkim się podnieść – mnie i Natalie powstrzymała od skakania sobie do gardeł, a Mattowi wybaczyła i zabrała go ze sobą do Los Angeles.
– Na którą masz zajęcia? – zapytałem, otwierając drzwi samochodu przed dziewczyną.
– Mam jeszcze godzinę wolną.
Przetarłem twarz dłońmi i ostatni raz spojrzałem na bramę cmentarza. Przez ostatnie miesiące nauczyłem się jednego – wszystkie emocje związane z tą dwójką zostawiałem za tym płotem. Choć chciałem dowiedzieć się prawdy, nie mogłem sobie pozwolić na ponowny upadek.
Wsiadłem do auta, spoglądając na Natalie. Rude włosy spięła w wysoki kok, a kilka pasemek wypuściła luźno, zaczesując je za ucho. Piegi zdobiące nosek dziewczyny, wraz z kolejnymi ciepłymi promieniami słonecznymi, miały coraz intensywniejszą barwę. Od dawna widziałem, jaka jest piękna, i zawsze powtarzałem, że mi się podobała. Tylko ona wolała mnie unikać, a ja nie potrafiłem wziąć się odpowiednio w garść, by przełamać barierę, którą pomiędzy nami postawiła. Dopóki Max i Emily nie podarowali mi tej szansy.
Chwyciłem za jej podbródek i obróciłem jej twarz w swoją stronę. Jej duże, złocistobrązowe oczy błyszczały od łez, ale uparcie trzymała fason, nie upuszczając ani jednej. Przeniosłem na jej policzek rękę, do której Natalie od razu się wtuliła, czym rozczuliła moje serce. Takimi drobnymi, nic nieznaczącymi gestami wędrowała w głąb mnie, niszcząc każdy mur, który wokół siebie stawiałem. Dla świata byliśmy zbyt uparci i dumni, i tylko w sobie znajdywaliśmy wzajemnie ukojenie przed nim.
– Śniadanie na mieście? – zaproponowałem, ocierając łzę spływającą po policzku dziewczyny.
Zamknęła oczy, a gdy ponownie je otworzyła, nie zobaczyłem w nich żadnego żalu, tylko pełnię uczuć do mojej osoby.
– Ale coś lekkiego. Nie mam ochoty na jedzenie.
Pocałowałem dziewczynę w czoło i usiadłem prosto, zapinając pasy.
Wyjechałem autem na ulicę, kierując się do centrum miasta. Był wczesny ranek, więc ulice Tampy ściągały wszystkich śpieszących się do pracy.
Nie lubiłem tego miasta. W każdym zakamarku widziałem jego drugie, złe oblicze, z którym nie chciałem mieć do czynienia. Razem z Maksem chcieliśmy jakoś je zmienić, a tymczasem zostałem sam, bez prawa głosu. Mój ojciec nie dyskutował ani ze mną, ani ze swoimi pracownikami, a jedynie przedstawiał nam swoje propozycje, które były jedynymi słusznymi, według niego, opcjami. Co z tego, że głosowaliśmy na którąś z nich, skoro ostatnie zdanie i tak należało do niego. Może i Alberto był bardziej okrutny jako szef i ojciec, ale za to chociaż był szczery, a tej cechy brakowało z kolei mojemu ojcu.
– Alan, jedź. – Natalie ścisnęła moje udo, wyrywając mnie z zamyślenia.
Ruszyłem w akompaniamencie klaksonów niecierpliwych kierowców. Uniosłem rękę dziewczyny do ust i pocałowałem ją, a następnie położyłem nasze złączone dłonie na jej kolanie.
– Nie idziesz dziś na zajęcia? – zapytała, a ja westchnąłem, bo wiedziałem, że zaraz zaczniemy się sprzeczać.
– Nie. Ojciec kazał mi sprawdzić nowy towar.
– Alan, nie podoba mi się to!
Mnie również nie przypadły do gustu decyzje ojca, ale już dawno nauczyłem się, że nie miałem żadnego wyboru.
– Skarbie…
– Nie! Zaraz cię wywalą z uczelni! Ty tam praktycznie nie chodzisz. Dopiero zaczęliśmy nowy semestr, a ty już odpuszczasz?!
Nie było sensu się z nią kłócić, ponieważ miała rację.
W ciągu ostatnich miesięcy, podczas których byłem wysyłany przez ojca na durnowate przeszpiegi, rzadko kiedy znajdywałem czas na naukę. On nie widział problemu w tej sytuacji, w końcu to była prywatna uczelnia, a on dobrze płacił.
Z czasem zacząłem zauważać coraz więcej różnic pomiędzy Marco a Alberto, i to ojciec Maksa okazywał się tym lepszym, niwecząc nasze wcześniejsze opinie o nim. To on dbał, byśmy jak normalni nastolatkowie skupili się na szkole i życiu, a pozostałe nasze obowiązki zrzucał na drugi plan. Zabawne, że zazwyczaj dopiero po śmierci zaczynamy dostrzegać dobre cechy ludzi, jakby ich wcześniej w ogóle nie mieli.
– Więc będę twoją muzą do pierwszego poważnego artykułu: „Dostał dyplom, choć nie pojawiał się na zajęciach” – odparłem, próbując obrócić tę sytuację w żart.
Kiedy moja Ruda parsknęła śmiechem, zrobiło mi się lżej na sercu. Jej uśmiech wiele mi rekompensował, choć dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy.
– To nie jest zabawne – karciła mnie, mimo że chichotała. – Martwię się o ciebie i tyle. Za bardzo cię to pochłania.
Zaparkowałem pod jej ulubioną kawiarnią i gasząc silnik auta, spojrzałem na dziewczynę. Zdążyła już spoważnieć i tę powagę próbowała wymusić także na mnie. Pokazałem jej język, a następnie puściłem do niej oczko, ponownie rozbawiając tym Natalie. W jej oczach pojawiły się wesołe iskierki, a na ustach zagościł uśmiech. Kochałem jej śmiech, który niczym piękna melodia łączył moje zepsute kawałki i podnosił mnie na duchu. Sprawiał, że chciałem go więcej, jak uzależniony od narkotyków przegrany.
– Jak z dzieckiem, dorośnij, Thompson – mruknęła, kręcąc głową.
Wyszedłem i okrążyłem auto, by zamknąć za Natalie drzwi. Kiedy wychodziła z auta, uszczypnąłem ją w udo, na co pisnęła i zaczerwieniła się ze wstydu, gdyż zwróciła uwagę przechodniów. Stanąłem za nią, przyciągając ją do siebie ramieniem.
– Lubię cię wkurzać i patrzeć, jak się denerwujesz, Wiedźmo.
Przewróciła oczami i wyswobodziła się z mojego uścisku, ruszając w stronę kawiarni. Nie przeszkadzało jej to określenie, wręcz przeciwnie, w pewnych sytuacjach tylko ją nakręcało i dopiero wtedy w pełni uwydatniało się jego znaczenie.
Dogoniłem dziewczynę i splotłem nasze dłonie, otrzymując w zamian jej przepiękny uśmiech i pełne miłości spojrzenie, które rozczulało mnie za każdym razem. Natalie była moją bratnią duszą i prywatną czarodziejką, która czarowała na każdym kroku mój świat – sprawiała, że byłem sobą w tym zepsutym świecie, zabierała z moich barków każdy lęk i każdą słabość, dawała mi siłę i nadzieję, ale przede wszystkim ofiarowała swoje serce, przyjmując w zamian moje.
Z nią miałem WSZYSTKO.
Bez niej nie miałem NICZEGO.2 | ROZCZAROWANIE
Alan
Zgasiłem silnik, gdy tylko zaparkowałem na wolnym miejscu. Wraz z wyłączeniem klimatyzacji ciepło zaatakowało moje ciało, a mocne promienie słoneczne, odbijające się od szyb samochodu, potęgowały gorąc, który zapanował w środku. Nie przepadałem za taką pogodą. Zdecydowanie wolałem lżejsze wiosenne temperatury.
Wyszedłem z auta, poprawiłem okulary przeciwsłoneczne na nosie i ruszyłem do warsztatu. Było to jedno z tych miejsc, gdzie za murami odbywała się szopka z nielegalnymi interesami, mimo że szyld stojący przed budynkiem wskazywał na legalny biznes. Ten warsztat był pierwszym założonym przez Alberto, choć oficjalnie nigdy nie należał do niego, a do jednego ze wspólników.
Machnąłem ręką w geście powitania, gdy jeden z pracowników mnie zauważył. Oddawał akurat klientowi samochód, więc nie chcąc im przeszkadzać, postanowiłem poszukać pozostałych. Przeszedłem przez warsztat, mijając mechaników, i skierowałem się na tyły budynku, do biura kierownika. Interesowała mnie dzisiejsza dostawa i tylko on mógł dostarczyć mi informacji na jej temat.
Nie siląc się na pukanie do drzwi, wszedłem do środka. Morton rozmawiał przez telefon, a jego nerwowy głos nie wróżył niczego dobrego. Podszedłem do okna, które wychodziło na tylni plac – klienci nie mieli do niego dostępu, a nam służył jako magazyn. Od razu zauważyłem dwa czarne chevrolety corvette z lat dziewięćdziesiątych. Były zaniedbane, ale chłopacy bez problemu dadzą radę odrestaurować je tak, by poszły na sprzedaż. To tylko kosmetyka.
Ignorując wkurzonego Mortona, przyglądałem się, jak pracownicy wyjmują z aut siedzenia, które były w idealnym stanie, a potem rozcinają ich materiał i wydobywają ze środka paczki z towarem. Liczyłem każdą, którą wrzucili do skrzynki. Prychnąłem, bo pomyślałem o tym, że celnicy naprawdę często mnie zadziwiali. Nie trzeba było ich przekupywać, by przepuszczali auta z towarem dalej. Albo byli zbyt ślepi, by zauważyć często oczywiste rzeczy, albo samo nazwisko „Thompson” odbierało im chęci na sprawdzenie czegokolwiek.
Pracownicy zaczęli rozcinać kolejne siedzenia tego samego auta. W środku były puste – że co? – nie było w nich ani jednej paczki.
– Co jest, kurwa?! – wrzasnąłem na głos, waląc pięścią w szybę okna.
Przyglądałem się, jak obdzierają cały korpus siedziska, rozbierając go na czynniki pierwsze, jednak niczego nie znaleźli. Byli zdezorientowani, a ja coraz bardziej wściekły.
Kilku chłopaków podbiegło do drugiego pojazdu i w pośpiechu wyjęło z niego przednie siedzenie. Wbili noże w skórzany materiał i rozcięli go, wyrzucając paczki na beton. Nie siląc się na dokończenie roboty, pozostawili tak rozcięty fotel i wrócili do auta, by wyjąć tylną kanapę.
W tle cały czas słyszałem krzyki rozmawiającego przez telefon Mortona. Spojrzałem w jego kierunku, skupiając się na tym, co mówi.
– Masz to, kurwa, załatwić! Gówno mnie obchodzi jak! Kurwa, to kontener, zajebiście wielki kontener z dwoma autami, który, kurwa, zgubiliście!
Wstrzymałem oddech, przenosząc wzrok na plac. Samochód marki Chevrolet Corvette, dwie sztuki zamiast czterech. Nie zwróciłem wcześniej na ten fakt uwagi.
Chłopaki zdążyły już wyciągnąć tylne siedzisko i zabrały się do jego rozcinania. Z każdym kolejnym ciosem, który zadawały materacowi, moje serce zamierało.
Pusto! Nie ma tam, kurwa, niczego.
Morton z hukiem cisnął telefonem o biurko, sprawiając, że ponownie na niego spojrzałem. Wściekły zwróciłem się w jego stronę, chcąc usłyszeć od niego, co tu się odpierdoliło, że z czterech samochodów otrzymaliśmy tylko dwa i to bez całego towaru.
– Ja pierdolę! – wrzasnął mężczyzna i przeczesał nerwowo swoje włosy, które zaczynały coraz bardziej siwieć.
Morton był jednym z facetów, którzy zasiadali w zarządzie firmy, a Henderson&Thompson Company to nie tylko branża IT, ale i masowy handel narkotykami, tytoniem czy samochodami. Mieliśmy w garści wszystkie służby w naszym stanie, które korzystały z systemów stworzonych przez naszych informatyków. Urzędy celne, skarbowe, policja… żadna instytucja nie miała przed nami tajemnic, wiedzieliśmy o wszystkim. Ojcu jednak wciąż było mało i choć nie mówił zbyt wiele nawet mnie, wiedzieliśmy, że myślał nad czymś nowym.
– Co się stało? – zapytałem możliwie jak najspokojniej, choć korciło mnie, by krzyknąć.
– Zgubili drugi kontener.
– Jak mogli zgubić kontener? Na oceanie im, kurwa, wypadł?! – Złość coraz mocniej obezwładniała moje ciało, pobudzając każdy nerw. Miałem ochotę uderzyć w cokolwiek, byleby rozładować to napięcie. Jednak w zamian dostawałem go coraz więcej, bo, jak się okazało, był to dopiero początek cudownych wieści.
– Wpakowali go na inny statek… – zaczął, ale dźwięk SMS-a przerwał mu wypowiedź. Mężczyzna wziął telefon do ręki i przeczytał wiadomość, po czym rzucił urządzenie na biurko. – Jest w Miami. Nie ma tragedii.
– Nie ma tragedii? – zapytałem kpiąco, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że ojciec nie podzieli jego zdania. – A brak połowy towaru?
Morton spojrzał na mnie, nie rozumiejąc, co mam na myśli. Najwyraźniej nie był świadomy tego, co przed chwilą wydarzyło się na placu. Wskazałem więc na znajdujących się za oknem pracowników, którzy przeszukiwali auta.
– Towar znajdował się tylko w przednich siedzeniach. Tylne były puste. Ciekawe, co z resztą dragów, która miała być przemycona w samochodzie.
Widziałem, jak wstrzymał powietrze, a po chwili zamaszystym ruchem uderzył dłonią w ścianę za sobą. Ja również potrzebowałem dać upust emocjom. Taki początek dnia nie wróżył niczego dobrego.
– Zajmę się tym. Zadzwonię do znajomego z Miami, może uda mi się coś ugrać, by odwlec kontrolę celną w ich porcie. Chłopacy zaraz tam pojadą, a to, co przyszło, też jakoś ogarnę. Powiedz ojcu, że do wieczora będzie komplet.
Skrzywiłem się na myśl, że muszę to przekazać Marco. Nie będzie zadowolony i jak zwykle to mnie się oberwie.
– Czekam na telefon – rzuciłem i wyszedłem z gabinetu.
Zaczęło mnie dusić to ciężkie powietrze, odbierać potrzebny mi tlen. Nie wiedziałem, jak mam sobie z tym wszystkim poradzić: z ciągłymi problemami w interesach, które mnie męczyły, z obowiązkami, których nie chciałem, z odpowiedzialnością, która nijak miała się do rzeczywistości. Moje życie mnie przerastało.
Przeszedłem przez warsztat, żegnając się z pracownikami. Byli to stali, zaufani mechanicy, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co dzieje się na placu. Żaden z tych ludzi nie był przypadkowy.
Gdy dochodziłem do auta, w mojej kieszeni rozbrzmiał telefon. Wyciągnąłem urządzenie, jednocześnie wsiadając do środka. Od razu odpaliłem silnik i włączyłem klimatyzację, a następnie odebrałem połączenie.
– Odbierz od Rio pieniądze. – Ojciec zabrzmiał spokojnie, był zupełnie nieświadomy sytuacji, która rozegrała się w warsztacie.
– Miał je przynieść wieczorem sam – przypomniałem mu, bo liczyłem, że szybko załatwię sprawę w warsztacie i wrócę na uczelnię. Chciałem zacząć ten rok lepiej niż poprzednie. Ojciec wytrzymał tydzień i ponownie zaczął zrzucać na mnie obowiązki, choć doskonale wiedział, że po wizycie na cmentarzu nie będę w dobrym stanie.
– Zaczął kombinować, a nie dam mu kolejnych dni. Załatw to. – Rozłączył się, zanim powiedziałem cokolwiek więcej.
Rzuciłem telefon na siedzenie obok, po czym z ogromną złością walnąłem pięścią w kierownicę. To i tak nie ukoiło moich nerwów, które kłębiły się we mnie coraz bardziej. Nic nie szło po mojej myśli.
Jeden dzień. Chciałem spędzić w spokoju pierdolony jeden dzień bez tego całego gówna, które mi ich zabrało. Jeden dzień tylko dla mnie i Natalie.
***
Wcisnąłem przycisk w windzie, modląc się, by nikt więcej do niej nie wszedł. Minęło dopiero południe, a ja już miałem dość.
Jesteśmy tylko ludźmi podatnymi na emocje, sytuacje, otoczenie. Każdy z nas posiada swoje ograniczenia, które w końcu zawsze dadzą o sobie znać, mimo że każdy uparcie stara się je ignorować i żyć w rzeczywistości, która go otacza.
Nie należałem do ludzi słabych. Potrafiłem wiele zrobić, ale każdy czyn sprzeczny z moim sumieniem zostawiał niewidzialne ślady w mojej psychice, a te, gdy dokładałem duszy kolejnych grzechów, nasilały swój balast.
Gdy tylko drzwi windy się zamknęły, oparłem się plecami o ścianę i wziąłem głęboki oddech. Musiałem oczyścić umysł przed rozmową z ojcem. Zdawałem sobie sprawę, że nie skończy się ona za dobrze, więc tym bardziej chciałem mieć ją jak najszybciej za sobą.
Podświetliłem ekran w telefonie, by sprawdzić, która jest godzina. Chciałem zdążyć to załatwić przed jego spotkaniem. Na widok tapety przedstawiającej moją Wiedźmę poczułem, jak schodzi ze mnie cała złość. Zdjęcie zrobiłem w zeszłoroczne Halloween, gdy pojechaliśmy do Adel i Matta. Dziewczyny namówiły nas na przebieraną imprezę, a Natalie celowo wybrała strój wiedźmy.
Tak jak wspominałem: to przezwisko nie było przypadkowe. Kiedyś rzuciłem tym określeniem w jej stronę, to miał być żart nawiązujący do naszego pierwszego spotkania, ale był zbyt prawdziwy, by pozostał zapomniany. Przydomek „Wiedźma” nie tyczył się tylko silnego charakteru Nat, ale również tego, jak bardzo mnie oczarowała i owinęła sobie wokół palca.
Mimo że zmęczenie zeszło ze mnie w ciągu tych kilku sekund, podczas których wpatrywałem się w jej zdjęcie, to wciąż byłem zły i zrezygnowany – z tym pierwszym musiałem poradzić sobie sam, do drugiego potrzebowałem jej. Ekran zgasł, więc odblokowałem go ponownie i wszedłem w konwersację z Rudą. Wysłałem wiadomość, że po zajęciach zabieram ją na randkę. Często wychodziliśmy wspólnie, choć w dużej mierze to właśnie tym próbowałem ukryć fakt, że znowu czułem się, jakbym nie dawał rady. Potrzebowałem siły, którą mi dawała. Potrzebowałem jej obecności i miłości, którą się karmiłem. Po prostu potrzebowałem jej, by być znowu tym silnym Alanem, który o nią walczył.
Schowałem telefon do kieszeni w momencie, gdy drzwi windy rozsunęły się, zapraszając mnie na piętro ojca. Przeszedłem przez korytarz, mijając po drodze pusty gabinet Alberto. Ojciec niczego z nim nie zrobił. Przez te dwa lata nawet do niego nie wszedł, omijając go szerokim łukiem.
Przywitałem się z sekretarką Marco i wszedłem do jego gabinetu, zastając go pochylonego nad jakimiś dokumentami. Zauważył moją obecność, ale nie przerwał swojej czynności, więc usiadłem naprzeciwko niego, czekając, aż zechce mnie przyjąć. Nie lubił, gdy mu się przeszkadzało.
– Masz? – zapytał po chwili, przekładając plik kartek na bok.
– Nie było go w domu.
Ręka ojca zastygła w powietrzu, gdy sięgał po kubek z kawą. Spojrzał na mnie wzrokiem, który jasno mówił, że zaraz mi się oberwie.
– I?
– Chyba wyjechał z miasta. Sąsiadka powiedziała, że rano wychodził z walizką.
Marco ściągnął brwi, pogłębiając tym ruchem zmarszczki, które pojawiły się na jego twarzy. Przez ostatnie dwa lata bardzo się postarzał, co dostrzegał każdy.
– Alan – wypowiedział moje imię zimnym tonem, od którego automatycznie wstrzymałem oddech. Nie był zadowolony, a to był dopiero początek rozmowy.
– Kazałem go poszukać. Nie ma samochodu, więc ot tak nie wyjechał z miasta. Pewnie jeszcze się gdzieś kręci – zacząłem wyjaśniać, widząc, jak ojciec robi się coraz bardziej wściekły. – Wysłałem ludzi na dworzec i kazałem przeszukać miasto. Inaczej go nie opuści. Musi się pilnować, bo już raz…
– Nie oddał pieniędzy za poprzedni towar, a wczoraj wziął kolejny. Jesteśmy w plecy kilkaset tysięcy, a ty nie potrafisz go odszukać! – warknął, przerywając mi w połowie zdania.
Nerwowo poruszyłem kolanem, czując, jak zaczyna mnie to przytłaczać. Obrywałem za coś, na co nie miałem wpływu. To ojciec wybierał swoich dilerów, to on nadzorował ich pracę, ale jak zawsze, gdy sytuacja zaczynała się robić gorąca, cała wina spadała na mnie.
– Weź się, kurwa, do roboty! Wieczorem chcę go widzieć w piwnicy.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem, choć chciałem powiedzieć o wiele więcej. Na usta cisnęło mi się wiele słów, które przez ostatnie miesiące w sobie gromadziłem.
Dawniej myślałem, że mogę liczyć na ojca, powiedzieć mu to, co myślę, i skonfrontować nasze odmienne zdania, ale to zniknęło, jakby nigdy nie istniało. Nie mogłem się mu sprzeciwić, bo po prostu nie chciałem usłyszeć po raz kolejny pewnych słów. Najzabawniejsze w tym wszystkim było jednak to, że Alberto, tak samo jak Marco, wymagał wiele od syna, sugerował mu wiele swoim oschłym zachowaniem, ale nigdy nie powiedział Maksowi wprost, że ten go rozczarował.
A ja to usłyszałem.
– Co z samochodami? – zapytał, a mnie ścisnęło w żołądku.
Przed przyjściem tutaj ponownie rozmawiałem z Mortonem. Załatwił wszystko w porcie, samochody miały czekać u jego znajomego, a chłopaki były w drodze, by je odebrać. Ani ja, ani Morton nie chcieliśmy mieć problemów z ojcem, więc najchętniej uznalibyśmy ten temat za skończony, ale jednak wciąż brakowało towaru, i to całkiem sporo.
– Nie było wszystkich paczek. Brakuje jakieś trzydzieści kilogramów kokainy.
Zdębiał.
– Alan… – Jego cierpliwość była na wykończeniu, co podkreślał, stukając palcem w blat biurka.
– Razem z Mortonem to ogarniemy – rzuciłem lekko, chcąc ostudzić jego gniew, ale prawda była taka, że obojętne stało się dla mnie to, co powie.
Przyzwyczaiłem się do zmiany, która zaszła w naszej relacji. Praca to jedno, ale w domu nie potrafiłem z nim normalnie porozmawiać. Zbyt często się kłóciliśmy, nie potrafiąc znaleźć wspólnego języka. I choć ze względu na mamę i Natalie udawaliśmy, że wszystko między nami w porządku, wcale tak nie było. On również o tym wiedział.
– Masz tego dopilnować. To nie jest trudne zadanie, więc skup się i weź do roboty. – Chwycił kolejny plik kartek z kupki ułożonej po jego prawej stronie i westchnął, gdy tylko zaczął je czytać.
Przez dłuższy czas ignorował moją obecność.
– Wiesz, że mogę ci w tym pomóc – zasugerowałem niepewnie, licząc, że przełamię tym choć trochę rosnącą między nami barierę.
Ojciec jednak nie podzielał moich chęci. Odprawił mnie ręką, dając znak, że skończyliśmy rozmowę.
Wstałem i z ogromnym żalem do niego wyszedłem z gabinetu. Nigdy nie sądziłem, że będzie brakować mi ojca, choć przecież miałem go obok.